CZTERY

To oficjalny biuletyn lojalistycznego rządu na uchodźstwie. Przyjaciel lojalista zasugerował, by Wam to przesłać. Mamy nadzieję, że go powielicie i przekażecie innym lojalnym obywatelom. Nie wysyłajcie biuletynu pocztą elektroniczną! My go rozpowszechniamy bezpiecznymi kanałami, dla Was niedostępnymi. Gdybyście przesłali to pismo elektronicznie, rebelianci wytropiliby was i złapali.

Jeśli możecie, powielcie list za pomocą skanera lub kopiarki, których nie da się wykryć. Potem postarajcie się usunąć z bufora powielacza obraz i tekst. Przekażcie biuletyn przyjaciołom lub wywieście go w miejscu publicznym.

Jeśli nie jesteście w stanie skopiować tych materiałów, podzielcie się informacją z zaufanymi osobami.


Do czego jesteśmy zobowiązani wobec naszego rządu?


Jesteśmy pod okupacją i nawet lojalni obywatele zadają sobie pytania o własne zachowanie i zastanawiają się, czego się od nich wymaga. Nie wiedzą, jak traktować rebeliantów, którzy zajęli stolicę i usiłują wymusić spełnienie ich żądań aresztami, torturami i przemocą. Najeźdźcy żądają lojalności, a obywatele nie wiedzą, jak na to reagować. Oto wskazówki rządu podziemnego.

Jako lojalni obywatele jesteśmy winni rządowi na uchodźstwie zaufanie. Wierzymy, że nadal walczy, bez względu na to, co mówią Naksydzi w kontrolowanych przez nich mediach. Wierzymy, że rząd wróci, pokona rebeliantów i odbuduje legalną władzę. Wierzymy, że wraz z buntownikami zostaną ukarane wszystkie osoby, które z nimi współpracują. Wierzymy również, że ci, którzy przeciwstawiają się Naksydom, zostaną nagrodzeni, gdy powróci legalna władza.


Do czego jeszcze jesteśmy zobowiązani wobec naszego rządu?


Powinniśmy żyć! Dlatego musimy unikać wszelkich konfrontacji, które mogłyby się zakończyć naszym pojmaniem lub śmiercią. To nie znaczy, że mamy nie przeciwstawić się Naksydom, ale musimy działać rozważnie, na naszych własnych warunkach.

Opór wymaga przede wszystkich dobrej organizacji i wymiany informacji. Przekażcie więc ten biuletyn rodzinie i zaufanym przyjaciołom. Jeśli posiadacie informacje przydatne tajnemu rządowi, spróbujcie je przekazać komuś, kto mógłby zrobić z nich użytek. Jeśli odkryjecie coś, co Naksydzi chcą utajnić, rozgłoście tę tajemnicę jak najszerzej.

Jesteśmy winni naszemu rządowi pracę naszych umysłów! Śledźcie działalność rebeliantów. Zwracajcie uwagę, kto z Naksydów dowodzi i jakie wydaje rozkazy. Zapamiętajcie, kto z Waszych sąsiadów lub kolegów wypełnia te rozkazy i czy robi to z zapałem. Po wojnie może się okazać, że Wasze zeznania bardzo się przydadzą.

Jesteśmy winni naszemu rządowi działanie przeciwko rebeliantom. Wroga można atakować. Nie tylko siłą, również innymi środkami. Można zamazywać plakaty Naksydów. Na murach można pisać hasła lojalistyczne. Należy opowiadać dowcipy antynaksydzkie.

Jeśli macie okazję, atakujcie naksydzkich oficjeli. Są śmiertelni i mogą zginąć. Pamiętajcie jednak, że nie wymaga się od Was zbytecznego ryzyka — upewnijcie się, że macie drogę odwrotu, i dopiero wtedy uderzajcie!


Do czego jesteśmy zobowiązani wobec Naksydów?


Jesteśmy zobowiązani tylko do tego, czego żądają od nas, przystawiając nam lufę do skroni! Władza Naksydów oparta jest na brutalnej sile, dlatego będziemy posłuszni jedynie wówczas, gdy zagrożenie będzie duże.

Jeśli Naksyd zażąda przysięgi lojalności, przysięgnijcie. Przysięga złożona pod groźbą więzienia czy zwolnienia z pracy jest nieważna. Po wojnie nie zostaniecie za nią ukarani, jeśli Wasza współpraca z wrogiem była wymuszona.

Jeśli Naksyd zapyta Was o drogę, nie musicie znać odpowiedzi.

Jeśli Naksyd zapyta Was o zidentyfikowanie przyjaciela lub sąsiada, możecie udawać ignorancję.

Jeśli Naksyd zażąda jakiejś informacji, wiedząc, że ją macie, udzielcie mujej, jeśli musicie. Jeśli będzie wymagał dodatkowych danych, które zawierają błędy, a jednocześnie nie można wskazać Was jako źródła tych błędów, nie jesteście za to odpowiedzialni.

Jeśli zażądają informacji na temat Waszego kolegi, powiedzcie im, że kolega jest ich sympatykiem. Ale jeśli rzeczywiście jest ich sympatykiem, możecie rzucić na niego podejrzenie o wrogą działalność.

Jeśli zażądają od Was udziału w aresztowaniu osoby, którą podejrzewają o antynaksydzką działalność, nie można Was winić, gdy dzięki Waszym fałszywym informacjom ofiara ucieknie i aresztowanie nie dojdzie do skutku.

Jeśli Naksydzi zażądają od Was pracy, możecie popełniać błędy, zwłaszcza gdy nie obciążają one bezpośrednio Was. Niestaranna konserwacja przyczyni się do zniszczenia maszyny czy pojazdu. Dostawy mogą być wysłane pod zły adres, skierowane na zły kontynent. Żywność może się zepsuć lub ulec skażeniu. Wideo może zostać przypadkowo skasowane. Etykiety mogą wprowadzać w błąd. Broń i środki wybuchowe mogą zniknąć z magazynów i wpaść w ręce lojalistów-ochotników.

Jeśli zechcą, byście wierzyli naksydzkiej propagandzie, nie wierzcie. Mówią, że legalny rząd podda się za chwilę, ale to nieprawda. Twierdzą, że Flota ponosi jedną klęskę za drugą — to też nieprawda. Twierdzą, że rząd podziemny na Zanshaa został rozbity — kłamią, a to, co macie teraz przed sobą, jest tego dowodem.

Pamiętajcie: rząd rebeliantów nie przetrwa. Winni im jesteśmy naszą wrogość.

Pamiętajcie, że legalny rząd powróci. Winni mu jesteśmy nasze zaufanie.

Pamiętajcie, że możecie się przyczynić do upadku wroga. Zróbcie co w Waszej mocy, by podkopać władzę rebeliantów.

Pamiętajcie, by jak najszerzej rozpropagować ten biuletyn.

Pamiętajcie, że rząd podziemny jest w wielu miejscach, nawet nie wiecie, w jak wielu. Zawsze działa przeciw wrogom i dla Waszego dobra.

Pamiętajcie: nasze zwycięstwo jest pewne.


Sula ponownie spojrzała na tekst. Przygryzła wargę, czytając niektóre groteskowe stwierdzenia: „rząd podziemny jest w wielu miejscach”. Zastanawiała się, ile ludzkich ofiar spowodują jej słowa.

Tak naprawdę miała znacznie mniej zaufania do legalnego rządu, niżby to wynikało z powyższego przekazu. Dotychczas rząd wszystko knocił, a jedyne sukcesy, jakie można by mu przypisać, zawdzięcza temu, że kilka osób miało szczęście i znalazło się w odpowiednim miejscu, i dzięki swej inteligencji przeprowadziło skuteczne akcje przeciw rebeliantom. A jeśli chodzi o dokładność, tych osób było tak mało, że Sula znała je wszystkie osobiście.

Biuletyn miał zachęcić obywateli do działań przeciwko wrogowi, choć przypuszczała, że zmobilizuje nielicznych, wielu z nich poniesie porażkę, zostanie aresztowanych lub zabitych, a działania pozostałych okażą się nieskuteczne.

Nie miała jednak wyboru. Członków rządu podziemnego i niemal wszystkich z armii podziemnej zamęczono po zadaniu im tortur. Zadanie wyznaczone przez rząd, któremu Sula niezbyt ufała, polegało na zmobilizowaniu społeczeństwa przeciw Naksydom. Nie mogła zwracać się do żołnierzy, zostali więc tylko cywile.

Jak zginą, to zginą. Ciepłe uczucia w stosunku do ludzi nie są moją specjalnością — pomyślała.

Odwróciła się do Spence, która czytała tekst ponad jej ramieniem.

— Czy moglibyśmy coś tu dodać?

Spence pokręciła głową.

— Jest znakomity. Jest w nim wszystko.

— Biuletyn potrzebuje tytułu.

— Nasz ostatni biuletyn nazwaliśmy „Lojalista” — powiedział z kuchni Macnamara, który wylewał do zlewu iarogüt z butelek.

— Ten tytuł przyniósł pecha — przypomniała Sula.

— Może „Prawość” — zaproponowała Spence. — „Anty-Naksyd”? „Wierny”?

— Może po prostu „Zobowiązani” — zaproponował Macnamara, niosąc do przedpokoju trzy puste cuchnące butelki. Zakrył bombę prześcieradłem, by nikt jej z zewnątrz nie dostrzegł, po czym otworzył drzwi i ustawił butelki w korytarzu.

To był pomysł Suli, by zniechęcić sąsiadów do zbytniej ciekawości: butelki przed drzwiami sugerowały, że mieszkają tu niewarci zainteresowania alkoholicy.

— „Waleczny”, „Pobudka” — wymieniała Sula.

— „Alarm” — wtórowała jej Spence.

— To jest dobre — przyznała Sula. Mieszkańcy Zanshaa słyszeli ostatni raz alarm, gdy został zniszczony pierścień akceleracyjny.

Macnamara zamknął drzwi i usiadł po turecku przed rozmontowaną bombą lezącą na małym stoliku przy kanapie.

— „Bomba” — powiedział.

„Sabotażysta” pomyślała Sula.

— „Anarchista” — zaśmiała się. — Tak nas przecież określają. Przebiegła wzrokiem tekst, szukając inspirujących słów. — Mam.

Ustawiła dużą czcionkę i napisała na górze strony: „Bojownik”.


* * *

Pierwsza kopia „Bojownika” poszła do Spence — Sula chciała się przekonać, czy program działa. Spence odebrała go na swoim naręcznym komunikatorze w sekundę po tym, jak Sula nacisnęła ikonkę „Wyślij”.

Następnych dziesięć tysięcy egzemplarzy rozesłano do przypadkowych obywateli, których Sula wyłowiła programem spośród osób robiących interesy z Biurem Akt w ciągu ostatnich trzech lat. Program odrzucał tych, którzy mieszkali poza Zanshaa albo byli zaznaczeni jako Naksydzi.

Sula wysłała biuletyn wczesnym popołudniem, w szczycie aktywności Biura Akt, zakładając, że lekkie opóźnienie w węźle nadawczym nie zostanie zauważone, co byłoby bardziej prawdopodobne podczas nocnego bezruchu. Cała transmisja trwała mniej niż dwadzieścia pięć sekund.

Przygotowując plik, doszła do wniosku, że ponieważ programowo usuwała kod pozwalający zidentyfikować Biuro Akt jako źródło, równie dobrze może wstawić inny kod. Przejrzała korespondencję Rashtaga i znalazła notatkę od jego kolegi z hotelu „Spartex” — ten budynek w Dolnym Mieście w pobliżu kolejki został zarekwirowany przez Naksydów na siedzibę żandarmerii. Kod serwera hotelowego łatwo było pobrać i dokleić do wszystkich kopii „Bojownika”, wskazując w ten sposób hotel jako źródło wysyłki.

Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak Naksydzi wywracają hotel do góry nogami w poszukiwaniu pachołka podziemnego rządu, a przecież tam są sami Naksydzi.

Sula z przyjemnością popijała herbatę, monitorując komunikaty przychodzące do Rashtaga. Nie wpłynęło żadne ostrzeżenie o tym, że wykorzystano jego serwer. Sula czuła rozczarowanie — całą tę ciężką pracę wykonała po to, by wróg już teraz zaczął panikować.

Dziesięć tysięcy kopii to niewiele jak na trzyipółmilionową ludność metropolii i dodatkowe trzy miliony z okręgu podstołecznego — pomyślała. Chyba trzeba dodatkowo rozesłać dziesięć tysięcy.

Wysłała jeszcze pięćdziesiąt tysięcy, ale w końcu nerwowo nie wytrzymała. Biuro Akt nie otrzymało żadnego alarmu, ale Sula czuła się za bardzo na widelcu i doszła do wniosku, że na dziś dość tego ryzykownego eksperymentu.

Wyłączyła komputer i wstała od biurka. Spence wraz z Macnamarą montowali bombę.

Sula podeszła do okna. Wychyliła się na zewnątrz, mocno opierając dłonie na parapecie. W dole na ulicy tłoczyli się ludzie. Powietrze przenikały zapachy kolendry, czosnku i rozgrzanego asfaltu. Uważnie rozejrzała się po tłumie — nie zauważyła, żeby ktoś czytał swój displej. Miała ochotę wykrzyknąć do tłumu w dole: „Czy przed chwilą zmieniłam świat, czy nie?!”.

Odwróciła się do kolegów w pokoju:

— Ogłaszam wolne.

Patrzyli na nią zdumieni.

— Na pewno? — spytała Spence tonem sugerującym: „Czy na pewno czujesz się dobrze?”.

Sula nigdy przedtem nie miała ochoty na wakacje.

— Tak. Zdecydowanie. — Zamknęła okno i przesunęła pnącze na prawą stronę parapetu — ten umówiony sygnał oznaczał „nikogo w domu nie ma, podchodzić ostrożnie”. — Posprzątajcie swoją robótkę i wyjdźcie na dwór trochę się zabawić. — Wyjęła z kieszeni kilka zenitów i podała kolegom. — Uznamy to za rekonesans. Zbadajcie puls miasta.

— Ja też mogę wyjść? — spytała Spence z powątpiewaniem. — Bo…

— Już dobrze chodzisz, póki się nie zmęczysz, więc żebyś nie nadwerężyła nogi, korzystaj z taksówek.

Spence zerwała się z okrzykiem radości. Części bomby szybko zniknęły w skrytkach, które Macnamara wbudował w meble. Wszyscy przebrali się w stosowne stroje. Przy drzwiach do mieszkania rozlecieli się niczym odłamki ich własnej bomby.

Zbyt długo przebywali razem w ciasnym pomieszczeniu.

Sula poszła do dzielnicy rozrywki nad starymi kanałami poniżej Wysokiego Miasta. Zaglądała do klubów i kawiarni, gdzie siadała przy barze i gawędziła z ludźmi lub zajmowała stolik i przysłuchiwała się rozmowom innych. Kilku mężczyzn chciało jej postawić drinka, ale odmówiła; sączyła wodę mineralną i pozwalała im się wygadać, kierując rozmowę na Naksydów.

Wykazywali ostrożność — przecież nigdy nie wiadomo, kto podsłuchuje — ale alkohol w końcu rozwiązywał im języki. Parę osób, które miały nowych nadzorców Naksydów, stwierdziło, że za wcześnie na ocenę sytuacji. Jeden z mężczyzn został zdegradowany, a jego miejsce w Ministerstwie Transportu zajął Naksyd. Mężczyzna był po sześciu drinkach, w stanie głębokiej depresji. Po pewnym czasie większość poznanych ludzi przyznawała, że są wściekli z powodu wzięcia przez Naksydów zakładników.

— Ale co możemy zrobić? — spytał jeden z mężczyzn. — Musimy z nimi współpracować. Teraz cała planeta jest zakładnikiem.

Żaden z nich nie natknął się na pierwsze wydanie „Bojownika”, nie zapoznał się z mądrościami, które Sula z taką nadzieją zamieściła w biuletynie. Teraz to ona popadła w depresję. Postanowiła zajrzeć do klubu derivoo, gdzie mogła się pocieszyć, że są ludzie, którzy mają większe problemy niż ona.

Pieśniarka derivoo, o pobielonych dłoniach i twarzy, stała pod reflektorem i śpiewała rzewne songi. Zdrady, złamane serca, śmierć, przemoc, wypadki, samobójstwa, strach … Derivoo malowało swe tematy wyłącznie w ciemnych barwach. Najważniejsze było nie to, że smutek istnieje, lecz to, że te pieśni potrafią go wyrazić. Przytłoczona wszelkimi nieszczęściami, umęczona przerażoną pamięcią, derivoo trzymała się mocno i wysyłała przesłanie niezgody na świat. Choć pobita i krwawiąca, nadal była gotowa do walki…

Koncert zawsze przypominał bezlitosne zmagania namiętności z chłodem: zbyt wiele namiętności i utwór staje się absurdalnym melodramatem; zbyt wiele chłodu, a zaczyna brzmieć bezdusznie. Ta pieśniarka potrafiła doskonale balansować na ostrej krawędzi między ogniem a lodem i Sula czuła, jak krew się w niej gotuje. Widziała Flotę Macierzystą płonącą przy Magarii, rozerwaną przez antymaterię Naksydów. Wyciągała swoich ludzi po nieudanej zasadzce w alei Axtattle. Patrzyła, jak jej towarzysze umierają na torturach.

Powodowała tragedie, ale też wiele zniosła. Przy Magarii zniszczyła pięć naksydzkich statków wraz z załogami. „To Sula! Sula to wszystko zrobiła!” — krzyknęła wtedy do Naksydów. „Zapamiętajcie moje imię!”.

To wtedy przybrała imię Sula. Stało się jej własnym imieniem, choć nie zawsze nim było. Kiedyś, we wczesnej młodości — miała wówczas na imię Gredel — przycisnęła poduszkę do twarzy lady Caroline Suli, a potem wzięła imię zmarłej dziewczyny, jej tytuł i skromną fortunę.

W swym sumieniu Sula nie rozstrzygnęła, czy to była tragedia. Prawdopodobnie był to dramat dla Caro Suli, choć i tak nie żyłaby zbyt długo: już wcześniej zdarzało się, że przedawkowała narkotyki, i na pewno zrobiłaby to ponownie.

Otwarte natomiast pozostało pytanie, czy była to tragedia dla niej, Sula skłaniała się ku twierdzeniu, że nie. Podjęła postanowienie: jeśli to wszystko ma być tragedią, to dla Naksydów.

Wyszła z klubu z poczuciem, że zdobyła wiedzę o świecie, o czymś rozpaczliwym i radosnym zarazem. Uniesienie gnało ją do domu. Nie do kryjówki, gdzie wraz ze swoimi ludźmi planowała ataki i plądrowała zasoby Biura Akt — to mieszkanie wykorzystywała tylko na zebrania zespołu — lecz do jednopokojowego mieszkania, które nabyła tylko dla siebie.

Życie na ulicach szybko zamierało. Ostatni straganiarz czekał, aż sprzeda resztę kolb kukurydzy i będzie mógł spakować ruszt i odjechać. Sula postanowiła mu pomóc, kupiła więc jedną kukurydzę i jadła ją z przyjemnością, czując dymny posmak węgla i grubą sól.

W zapadającym zmroku została zupełnie zaskoczona przez postać, która wyrosła z cienia przy schodkach. Serce Suli podskoczyło. Odruchowo przyjęła postawę obronną i ujęła kolbę tak, jakby trzymała nóż.

— Czy to ty, piękna pani?

Sula poznała ten głos i swobodniej odetchnęła. — Jeden-Krok? — spytała z bijącym jeszcze sercem. — Co tu robisz o tej porze?

Jeden-Krok odparł z godnością:

— Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś zechce zajrzeć do mojego biura.

Biuro to był kawałek chodnika przy schodach do budynku. Nie wiadomo, na czym polegały jego interesy. Sula mu to wybaczała — inne wady również — ze względu na jego niezwykłe czarne oczy, roziskrzone, wilgotne, piękne, choć teraz w nocy, niestety, niewidoczne.

— Dawno nie byłaś w domu, piękna pani — powiedział Jeden-Krok z wyrzutem. — Byłem pogrążony w smutku.

— Mój przyjaciel dał mi małą pracę w innej dzielnicy.

— Pracę? — Głos mężczyzny poweselał. — Jaką?

— W magazynie. Ale tylko czasowo i już się skończyła.

— Wydawałaś pieniądze, prawda? Bez Jednego-Kroka — rzekł oskarżycielskim tonem.

— Poszłam na koncert derivoo.

— Derivoo! — prychnął pogardliwie. — To takie przygnębiające! Powinnaś się zwrócić do Jednego-Kroka, a on by zorganizował dobrą zabawę. Godną ciebie. Jak dla para z Wysokiego Miasta. Jak dla królowej. Nie pożałowałabyś nocy z Jednym-Krokiem.

— Może innym razem. Dziś chcę się wyspać.

— Sen jest zdradliwy. Mam coś, co przez chwilę nie da ci zasnąć. Wręczył jej plastikową odbitkę. Sula zmrużyła oczy, usiłując czytać w słabym świetle.

„Bojownik”.

Od czasu, gdy się po raz pierwszy spotkali, Jeden-Krok usiłował się do niej zbliżyć, ale teraz był z pewnością zaskoczony, gdy objęła go i radośnie pocałowała.

— Piękna pani, nie pożałujesz…

— Ja nie — odparła, odchodząc — ale bądź ostrożny i uważaj, komu to dajesz, dobrze?

— Jeden-Krok zawsze jest ostrożny — powiedział znów z wyrzutem.

Sula wchodziła do domu z lekkim sercem. Weszła na piętro i sprawdziła drzwi swojego mieszkania — nikt nie próbował ich otwierać. W środku zapaliła światło i obejrzała kopię „Bojownika”, dobrze wydrukowaną, na przyzwoitym plastiku bez znaków wodnych. „Przyjaciel lojalista zasugerował, by Wam to przesłać”. Wspaniale.

Dziękuję, Jeden-Kroku, lojalny przyjacielu.

Wnętrze pachniało upałem i nieużywanym mieszkaniem. Sula podeszła do małej wnęki przy oknie i położyła egzemplarz „Bojownika” a potem postawiła na nim wazon. Otworzyła okno, by wygnać gorące powietrze, sprawdziła, czy granaty i pistolety są w schowkach, tam, gdzie je ukryła, a potem usiadła po turecku na posłaniu i zaczęła się przyglądać wazonowi i leżącym pod nim arkuszom — podziwiała, jak blady plastik odbija się w niebieskozielonej krakelurze starej porcelany.

Wazon w stylu Yu-yao, pochodzący z czasów ziemskiej dynastii Song, był tak cenny, że gdyby sąsiedzi znali jego wartość, wyważyliby łomami drzwi, by ukraść to cudo. Tuż przed przybyciem Naksydów, gdy Sula w końcu przejęła całą schedę po smutnej, martwej Caro, kupiła wazon za czternaście tysięcy zenitów, czyli wydała nieco więcej niż połowę całego majątku, mimo że zapłaciła znacznie poniżej jego wartości.

Porcelana była jej namiętnością. Sula nigdy przedtem nie miała niczego wartościowego, ale wtedy, mając perspektywę poświęcenia życia jałowemu według wszelkiego prawdopodobieństwa oporowi wobec Naksydów, postanowiła zrealizować tę małą zachciankę.

Pozostałą część pieniędzy zainwestowała bardziej racjonalnie.

Przez kilka chwil patrzyła z rozkoszą na wazon, potem poszła do łazienki, by wykąpać się przed snem. A ponieważ nie mogła znieść najdrobniejszych nawet przejawów nieporządku, zlikwidowała w mieszkaniu cienką warstwę kurzu oraz przetarła ściereczką wazon Yu-yao. Wreszcie poszła do łóżka.

Rano „Bojownik” był wszędzie: przyklejony do latarni, rozłożony na kawiarnianych stolikach, przygnieciony na progach domów kawałkami żelaza czy okruchami starych cegieł. Sula zamówiła w cukierni słodką bułeczkę z czerwonej fasoli i napełniła kubek herbatą z samowara. Dwie kobiety stojące w kolejce do samowara rozmawiały na temat „Bojownika”, którego właśnie przeczytały.

— Teraz wiem, co powiedzieć temu okropnemu Klarvashowi, gdy poprosi o dane — stwierdziła jedna z nich.

Sula promieniała. Poszła pieszo do drugiego mieszkania. Doniczka w oknie została przesunięta na pozycję „ktoś jest wewnątrz i wszystko w porządku”, mimo to skorzystała z tylnego wejścia. Spence siedziała na podłodze przy stoliku, na którym leżały części bomby, patrzyła na ścianę wideo i łzy ciekły jej po twarzy.

Sula zamarła.

— Co się stało? — spytała.

Spence wzniosła na nią zapłakane oczy.

— Strzelają do zakładników. Pięćdziesięciu pięciu, po jedenastu przedstawicieli każdego gatunku. To kara za dystrybucję literatury wywrotowej. Zabijają każdego, kogo złapią, i mówią, że już wielu złapali. — Spence wzięła chusteczkę. — I to nasza wina! — załkała.

Sula miała ochotę napomnieć ją: „opanuj się; a jak myślisz, po co montujesz tę bombę?”.

Nie powiedziała tego jednak, tylko zaczęła Spence pocieszać.

— To nie nasza wina. To wszystko wina wroga. To ich wina, nie nasza. My nie zabijamy zakładników.

Na ścianie wideo pokazywano grupę Daimongów zaganianych na plac egzekucyjny. Jeśli mamy szczęście — pomyślała Sula, jeśli dopisze nam prawdziwe szczęście, Naksydzi nie przestaną w najbliższym czasie zabijać zakładników.

Загрузка...