TRZYNAŚCIE

Martinez został zabity następnego ranka, podczas manewrów Chandry. Po śniadaniu spacerował po pokładzie, gdy z głośników na obu końcach korytarza rozległ się głos Chandry.

— To są ćwiczenia. Na stanowiska bojowe. To są ćwiczenia. Natychmiast na stanowiska bojowe.

Odpowiadając na to wezwanie, Martinez pomaszerował szybko do swojej kwatery, gdzie Alikhan pomógł mu włożyć skafander próżniowy. Gdyby to nie były ćwiczenia, pognałby bezpośrednio do sterowni, mając nadzieję, że Alikhan dobiegnie tam później ze skafandrem.

Gdy dotarł do sterowni z hełmem pod pachą, Mersenne, oficer na wachcie, wyszedł z kapitańskiej klatki i usiadł przy stanowisku silników. Martinez wskoczył do swojej klatki i wywołał raport statusu; co chwilę patrzył na swój displej, gdy poszczególne stanowiska zgłaszały gotowość.

Wreszcie zapalił się ostatni symbol i kapitan zgłosił Michi, że „Prześwietny” jest gotów. Z krótkim opóźnieniem — spowodowanym prawdopodobnie oczekiwaniem na zgłoszenie gotowości innych statków — w słuchawkach rozbrzmiał głos Chandry. Martinez przekazał dowództwo statku Kazakov w sterowni pomocniczej, by jego załoga sterowni mogła całkowicie skupić się na manewrach.

— Eksperyment zakłada, że od sześciu godzin znajdujemy się w układzie Osser — powiedziała Chandra.

Znów Osser — pomyślał Martinez. Wygląda na to, że Chandra powtarza jego ostatni manewr. Nie wróży to dobrze, jeśli chce zrobić wrażenie na dowódcy eskadry, Michi Chen.

— Siły Chen wleciały szybko i przeszukaliśmy układ w promieniu nieco większym od trzech lat świetlnych. Nie wykryto żadnych sił wroga. Czy są jakieś pytania?

Widocznie nikt nie miał pytań, więc Chandra kontynuowała:

— Ćwiczenia zaczną się na mój sygnał. Trzy, dwa, jeden, start. Na displejach nawigacyjnych rozkwitł nowy układ.

— Milordzie — powiedział chorąży Pan, jeden z operatorów czujników — zostaliśmy maźnięci laserem tropiącym.

— Gdzie?

— Mniej więcej z samego przodu. Raczej słaby sygnał, nie sądzę, żeby był gdzieś blisko. Milordzie! Pociski! — Głos Pana skoczył o pół oktawy.

— Uzbroić wszystkie lasery obrony bezpośredniej! — rozkazał Martinez. — Uzbroić promienie antyprotonowe!

Ale w tym momencie wszyscy byli już martwi, a sekundę później siły Chen zmieniły się w rozżarzoną chmurę cząstek radioaktywnych, rozszerzającą się w zimną nieskończoność kosmosu, a serce Martineza łomotało po spóźnionej dawce adrenaliny.

Pociski Naksydów przyśpieszyły poza układem do prędkości relatywistycznej, potem wyleciały przez wormhol na trajektorię, którą — jak wiedziały — zajmą siły Chen. Dzięki odbiciu lasera tropiącego wypuszczonego z jakiegoś miejsca układu pociski mogły w ostatniej chwili skorygować kurs.

Mimo szoku, Martinez zaśmiał się ponuro. Chandra rzeczywiście mogła zaimponować dowódcy eskadry.

Przejrzał zapis ataku, a krytyczny moment obejrzał w zwolnionym tempie. Dwa wrogie pociski zostały zniszczone przez automatyczną obronę laserową, ale tylko kilka laserów eskadry zostało uzbrojonych, ponieważ utrzymywanie laserów w gotowości wymagało znacznie bardziej intensywnej bieżącej konserwacji oraz wymiany głównych elementów.

Martinez otworzył swoim kluczem kanał, który dzielił ze stanowiskiem oficera flagowego.

— Prośba o pozwolenie na ponowne przeprowadzenie manewrów — powiedział. — Chciałbym zacząć od sytuacji, gdy broń przeciwpociskowa jest już uzbrojona.

— Czekaj — usłyszał Idę Li, adiutant Michi.

Kilka chwil później udzielono pozwolenia. Siły Chen zaczęły manewry, mając uzbrojoną całą broń antypociskową, ale to i tak nie spowodowało zmiany sytuacji. Zestrzelono dodatkowo dwa nadlatujące pociski, ale mimo to cała eskadra została w kilka sekund zmieciona.

W słuchawkach rozległ się głos Michi:

— Przekażmy eksperyment sterowni pomocniczej. Chcę zobaczyć, jak oni dadzą sobie radę.

Kazakov i jej odpowiednicy na innych statkach nie wypadli lepiej — to niewielka pociecha dla Martineza.

— Wszyscy oficerowie są zaproszeni do mnie na obiad o piętnaście jeden — rozkazała Michi. — Kapitanie Martinez, czy może pan przygotować jakieś ćwiczenia, żeby zająć resztę czasu?

— Postaram się, milady. — Rozejrzał się po sterowni. — Choy, Bevins — zawołał — połóżcie się na pokładzie.

Dwaj chorążowie spojrzeli po sobie zdziwieni, ale wstali z uśmiechem z foteli i położyli się między klatkami akceleracyjnymi.

— Kom — powiedział Martinez — zawiadom ambulatorium, niech przyślą noszowych. Mamy dwie ofiary.

Następną rozmowę przeprowadził bezpośrednio z Francis, głównym sprzętowcem.

— Dekompresja w sekcji siódmej. Siadło zasilanie. Natychmiast wyślij grupę, żeby ratowali żywych ze stanowiska oficera flagowego, które nie reaguje na żadną próbę łączności. Ponieważ nie ma zasilania, właz trzeba otworzyć ręcznie.

Pomyślał, że Michi Chen może się wydać zabawne, że będzie ją ratować grupa kryzysowa.

Następnie zadzwonił do Strode'a, głównego elektryka.

— Wszystkie wyłączniki komunikacyjne na głównej linii zasilającej dwa są popsute z powodu ataku radiacyjnego. Wyślij grupę, żeby wymieniła wszystkie wyłączniki, a tymczasem niech poprowadzą zasilanie linią pomocniczą jeden.

Groziło to odcięciem zasilania w części statku, ale Martinez uznał, że to opłacalne ryzyko — będzie mógł się przekonać, co Strode potrafi.

— Zbrojmistrz Gulik, pocisk w wyrzutni trzy baterii jeden grzeje się w rurze. Zewnętrzny luk jest zablokowany i gorące gazy unieruchomiły automatyczne ładownice. Pocisk trzeba wyładować, zanim zostaną naruszone pojemniki z antymaterią.

Przez cały ranek Martinez wymyślał podobne katastrofy, by sprawdzić umiejętności załogi. Z powodu pewnych zakłóceń w hierarchii służbowej noszowi zjawili się w sterowni bez noszy, ale poza tym załoga dobrze się spisała. Strode nie odciął energii w żadnej części statku, robot awaryjny wyładował pociski na czas i nie zdążyły się zdetonować. Inne sytuacje kryzysowe również opanowano, a Michi wyraziła zadowolenie, że została uratowana; okazało się, że na czele grupy ratowników Francis postawiła wyjątkowo przystojnego sprzętowca.

Godzinę przed obiadem pozwolono Martinezowi zejść ze stanowiska bojowego. Wrócił do swojej kwatery, rozebrał się przy pomocy Alikhana ze skafandra próżniowego, i wziął prysznic, by usunąć zapach uszczelniaczy.

Ćwiczenia akcji ratunkowych podniosły go na duchu, ale teraz, gdy miał czas na refleksję, zasępił się ponownie. Pamiętał swoje przerażenie, gdy obserwował, jak w wyniku eksperymentu Chandry ginie cała eskadra Chen. Usiłował wymyślić, jak zapobiec katastrofie, gdyby coś takiego zdarzyło się w rzeczywistości, ale nic mu nie przychodziło do głowy.

Podczas obiadu panował jeszcze bardziej ponury nastrój. Oficerowie mieli takie miny, jakby zostali rozpłaszczeni wskutek wielogodzinnego dużego przyśpieszania.

Posiłki przygotowane w mesie mieszano w kuchniach kapitana i dowódcy eskadry. Były to głównie dania jednogarnkowe, które spokojnie dochodziły w piecach, gdy wszyscy byli na stanowiskach bojowych. Michi kazała otworzyć kilka butelek wina i przesunęła je po stole, jakby oczekiwała, że goście wszystko wypiją.

— Proszę, żeby oficer taktyczny skomentowała swój poranny eksperyment — powiedziała.

„Oficer taktyczny”. Wyraz triumfu pojawił się w podłużnych oczach Chandry.

— Zawsze obawiałam się takiego ataku — objaśniła, wstając z krzesła. — Wiem, że na terytorium wroga eskadra postępuje zgodnie ze standardową doktryną Floty, ale chciałam sprawdzić użyteczność tej taktyki w rzeczywistości. — Wzruszyła ramionami. — I chyba sprawdziliśmy.

Odwróciła się do displeju na ścianie i zademonstrowała, jak w swojej symulacji wystrzeliła trzydzieści pocisków z Arkhan-Dohg, układu znajdującego się za Osser.

— Można było dość wiarygodnie obliczyć, kiedy wkroczymy do układu Osser. Ponieważ lecieliśmy kursem prosto z wormholu jeden do wormholu dwa, wyznaczenie trajektorii pocisków stało się banalne. Stacje przekaźnikowe wormholi mogły sprawdzić nasz kurs i przyśpieszenie, a potem przesłać niezbędne korekty do lecących pocisków. Naksydzi potrzebowali tylko lasera tropiącego albo sygnału z radaru, by dać automatycznym systemom naprowadzającym pocisków parametry do korektury toru w ostatniej sekundzie. — Wzruszyła ramionami. — A ponieważ nasz kurs i prędkość są wysoce przewidywalne, nawet to nie było im potrzebne.

— Oczywiście musimy coś zrobić, żeby nasz kurs i trajektoria były mniej przewidywalne — stwierdziła Michi. Rozejrzała się po oficerach. — Milordowie, jeśli macie teraz jakieś sugestie, proszę o ich przedstawienie.

— Utrzymywać cały czas w gotowości systemy obrony przeciwpociskowej — powiedział Husayn tonem zdradzającym zakłopotanie. Taka taktyka nie sprawdziła się w symulacji.

— Milady — zaczęła Chandra — pomyślałam, że nasze własne lasery tropiące mogłyby omiatać przestrzeń przed nami, między eskadrą a wormholami. Jeśli wróg wychwyci sygnał, że coś nadlatuje, zyskujemy kilka dodatkowych sekund.

— Wabiki — wtrącił Martinez. — Niech eskadra wabików leci przed nami. Pociski trafiłyby w te wabiki, a nie w nas, zwłaszcza że miałyby tylko kilka sekund na namierzenie celu.

Wabiki były pociskami, które można było wystrzelić ze zwykłych wyrzutni pocisków, ale tak je konfigurowano, by dawały sygnaturę radarową taką jak fregata. Podstęp nie był tak przekonujący, jeśli obserwator miał więcej czasu na analizę obrazu, ale pociski poruszające się z prędkościami relatywistycznymi miały zaledwie jedną lub dwie sekundy na podjęcie decyzji.

— Jak wielka powinna być chmura wabików? — spytała Michi powątpiewającym tonem.

Martinez usiłował przeprowadzić obliczenia w pamięci, ale mu się nie udało.

— Taka jak się da — odparł w końcu.

Michi zwróciła się do Chandry:

— Niech pani wypróbuje tę taktykę w symulacji.

— Tak jest, milady.

— Proszę o regularne raporty.

— Oczywiście, milady. — Chandra zwróciła się teraz do pozostałych oficerów. — Radary nadal działające w układzie, do którego weszliśmy, lub namierzanie nas radarem z jakiegoś, prawdopodobnie odległego, źródła należy traktować jako sygnały zagrożenia.

Od kiedy siły Chen zanurkowały w przestrzeń wroga, Naksydzi wyłączali radary i inne wspomagacze nawigacyjne we wszystkich układach, przez które lecieli lojaliści, więc Chandra słusznie zauważyła, że włączony radar oznaczałby niebezpieczeństwo.

Michi nalała sobie kieliszek bursztynowego wina i przyglądała mu się, bębniąc palcami po stole.

— Najlepiej jest zapobiec takiemu atakowi przez unicestwienie wszystkich stacji wormholowych, na które się natkniemy — powiedziała. — W ten sposób nie będą mogły przekazać nadciągającym pociskom korektur kursu. Z przykrością to mówię, to niszczenie stacji to barbarzyństwo, ale dla ochrony własnych jednostek zniszczę wszystko po stronie wroga, jeśli będę musiała.

Martinez pomyślał o pierścieniu Bai-do, który płonął w atmosferze planety.

Michi wzięła kieliszek wina.

— Nikt nie pije, tylko ja? — spytała.

Martinez nalał sobie i wzniósł kieliszek w stronę Chandry. Właśnie stała się zbyt cenna, by ją oskarżyć o śmierć Fletchera.


* * *

Następnego dnia Chandra i Martinez spotkali się na długo odkładanym wspólnym obiedzie. Martinez pomyślał, że chyba nie jest to już dla Chandry tak ważne, ale na wszelki wypadek poprosił Alikhana, żeby nie zostawiał ich zbyt długo sam na sam.

Chandra wyglądała wspaniale w galowym mundurze. Srebrny szamerunek lśnił lekko na ciemnozielonej bluzie i spodniach. Kasztanowe włosy leżały na wysokim kołnierzu, na którym teraz widniały czerwone trójkątne naszywki sztabu Michi.

— Gratulacje, pani porucznik.

— Dziękuję, kapitanie. Ja również gratuluję nowego stanowiska. — Uśmiechnęła się. — Pańskie szczęście jest zadziwiające. Zawsze kiedy ludzie giną, zamordowani, pan na tym zyskuje.

W głowie Martineza kotłowały się riposty. „Dopiero ostatnio” — brzmiała jedna z nich. Nie chciał liczyć, ilu dokładnie ludzi musiało umrzeć, aby on został kapitanem „Prześwietnego”.

— I oto siedzi tutaj para podejrzanych — powiedział. — Właśnie — odparła i rozpromieniła się. — No to konspirujmy!

Konspiracja była dyskretna. Martinez siedział u szczytu stołu, Chandra po jego prawej stronie. Alikhan nalewał im wina i stawiał talerze z orzechami i marynowanymi warzywami, a oni dyskutowali, którego kadeta należałoby awansować na miejsce Chandry. Podczas tej rozmowy Martinez zastanawiał się, czy powiedzieć jej, że omal nie została ofiarą planu Michi, która szuka zabójcy. Postanowił jednak nic nie mówić.

— Jak panu idzie z 77-12? — spytała Chandra. — Pomijając oczywiście to, że szefowie wydziałów trzęsą spodniami.

— Dostałem dziś rano poprawione formularze — odparł Martinez. — Przeglądam je. Niektóre są nawet kompletne.

Szefowie wydziałów przynajmniej nie oszukiwali: gdy nie mieli informacji, przyznawali się do tego. Wpisywali „Zbieranie danych w toku”, bo chyba wydawało im się to lepsze niż zostawienie pustego miejsca.

— Sygnalistka Nyamugali przysłała kompletny log, prawda? — spytała Chandra.

— Tak. — Martinez uśmiechnął się. — Pani dawna sekcja dobrze wypadła. — Dał znak Alikhanowi, by przyniósł pierwsze danie. — Oczywiście muszę jeszcze sprawdzić, czy w logu nie ma oszustw.

— Nie znajdzie pan żadnych błędów. Trzymałam krótko sygnalistów.

— Nyamugali miała łatwiejsze zadanie od innych. Francis musi zewidencjonować wszystkie pompy powietrzne, wentylatory, układy wymiany ciepła.

— Żałuje ich pan teraz?

— Nie, nie za bardzo.

Alikhan przyniósł ciepłą kremową zupę z dyni, doprawioną cynamonem. Chandra spróbowała zupy.

— Pana kucharz przewyższa kucharza mesy oficerskiej, choć tamten też jest dobry.

— Powtórzę mu pani opinię.

— To jedna z drobnych rekompensat związku z Fletcherem. Najpierw częstował mnie dobrym jedzeniem, a dopiero potem zanudzał na śmierć.

Próbując zupy, Martinez doszedł do wniosku, że Chandra mogłaby przynajmniej udawać, że jest bardziej zbolała po śmierci byłego kochanka.

— A czym panią zanudzał?

— Chodzi panu o inne rzeczy niż seks? — kapitan nie zaśmiał się z tego dowcipu, więc wzruszyła ramionami i kontynuowała: — Mówił naprawdę o wszystkim. O potrawach, które jedliśmy, o winie, które piliśmy, o ekscytujących raportach załogi, które podpisał. Mówił o swojej kolekcji sztuki. Z wszystkiego potrafił zrobić nudę. — W oczach Chandry zapłonęły łobuzerskie ogniki. — Co pan myśli o dziele, które powiesił u siebie w sypialni? Ma pan słodkie sny?

— Pozbyłem się tego — przyznał Martinez. — Jukes znalazł mi mniej przygnębiające dzieło. — Spojrzał na Chandrę. — Dlaczego Fletcher trzymał tam Narayanguru? Co mu to dawało?

Kobieta westchnęła teatralnie.

— Chyba nie chce pan, żebym powtarzała jego teorie?

— Czemu nie?

— Mówił, że jeśli miałby być wyznawcą jakiegoś kultu, wybrałby narayanistów, ponieważ to jedyny prawdziwie cywilizowany kult.

— Jak to?

— Niech sobie przypomnę. Niespecjalnie słuchałam tych jego wywodów. — Wydęła pełne usta. — Chyba odpowiadało mu to, że według narayanistów całe życie to cierpienie. Twierdzili, że jedyne rzeczywiste rzeczy są doskonałe, piękne, wieczne i spoza naszego świata, i że możemy się do nich zbliżyć, podziwiając piękne obiekty z tego świata.

— Cierpienie — powtórzył Martinez. — Gomberg Fletcher, ten obrzydliwie bogaty człowiek, urodzony w najbardziej uprzywilejowanej kaście parów, uważał, że życie to cierpienie. Że jego życie to cierpienie.

Chandra pokręciła głową.

— Ja tego też nie rozumiem. Jeśli kiedykolwiek cierpiał, to nie w mojej obecności. — Lekceważąco wykrzywiła usta. — Oczywiście sądził, że jest bardziej wyrafinowany od innych, więc prawdopodobnie uważał, że jego cierpienie jest bardzo wzniosłe i pozostali ludzie nie są w stanie tego pojąć.

— Teraz rozumiem, dlaczego Shaa zabili Narayanguru — rzekł Martinez. — Jeśli twierdzimy, że jest inny świat, którego istnienia nie można udowodnić, gdzie jest trochę lepiej i bardziej prawdziwie niż na tym świecie — a jego istnienie możemy udowodnić — to z pewnością popadamy w sprzeczność z Praxis i Legion Prawomyślności może nas powiesić na najbliższym drzewie.

— W tym wszystkim chodziło o coś więcej, nie tylko o niewidzialny świat. O cuda i inne rzeczy. Martwe drzewo, na którym powieszono Narayanguru, bujnie zakwitło, gdy został z niego zdjęty.

— Rozumiem, że Legion Prawomyślności patrzyłby na tę historię nieprzychylnym okiem.

Wieczorem usiadł na łóżku i pijąc kakao, patrzył na obraz przedstawiający kobietę, dziecko i kota. Wyobraził sobie Fletchera, który siedząc w tym samym miejscu, kontemplował potworną postać Narayanguru i rozmyślał o ludzkim cierpieniu. Czy Fletcher, prominentny członek dwóch z dwustu najbardziej prominentnych klanów imperium, kiedykolwiek cierpiał? I jakie pocieszenie dawała mu krwawa postać wisząca na drzewie?

Doktor Xi mówił, że Fletcher traktował swoje stanowisko jako ciężar. Wykonywał obowiązki sumiennie, by spełnić stawiane mu wymagania. Według Xi nie był aroganckim snobem, tylko odgrywał rolę aroganckiego snoba.

Był pusty — pomyślał Martinez. Wypełniał swoje życie formalnymi rytuałami i przyjemnościami estetycznymi. Niczego nie stworzył, nie namalował, nie wyrzeźbił. Kolekcjonował. Na stanowisku dowódcy nie wykazał się oryginalnymi rozwiązaniami; szlifował załogę statku, polerował procedury tak, jak mógłby polerować nowo nabytą srebrną figurkę.

A jednak wyraźnie cierpiał. Może cały czas zdawał sobie sprawę z tego, jak puste stało się jego życie.

Tu, gdzie teraz on siedzi, siedział kiedyś Fletcher i kontemplował obiekty, które dla pewnych ludzi były święte.

Martinez doszedł do wniosku, że nie będzie teraz rozgryzał osobowości Fletchera, odstawił więc kubek z kakao, umył zęby i wszedł pod kołdrę.

Загрузка...