DWADZIEŚCIA OSIEM

Technicy w Ministerstwie Wiedzy byli w większości nie-Naksydami i chętnie współpracowali ze zwycięzcami. Pozbawiony wyrazu twarzy daimongski lektor wiadomości, który przed chwilą jednostajnie mamrotał dane statystyczne o ostatnich zbiorach orkiszu na półkuli północnej, przerwał recytację i zapowiedział specjalne oświadczenie.

Obraz przełączył się na Sulę: siedziała przy biurku w sąsiednim studiu, nadal miała na sobie pancerz płytowy, a jej włosy — mimo pośpiesznej pracy tutejszego wizażysty — zwisały w strąkach i nosiły ślad po wkładce hełmu. Na płycie pancerza widoczny był naszyjnik Jednego-Kroku. Hełm i strzelba P.J. leżały przed nią na biurku.

Obraz transmitowano wszystkimi kanałami wideo na planecie. Kanały foniczne też go przekazywały.

Sula spojrzała w najbliższą kamerę i uniosła brodę. Próbowała sobie przypomnieć, jak się zachowywała, gdy po raz pierwszy spotkała Sergiusa Bakshiego, jak spojrzała z góry na zebranych klikmenów i zażądała ich lojalności.

-Jestem Caroline, lady Sula — powiedziała swoim najlepszym akcentem z Górnego Miasta. — Służę imperium jako wojskowy gubernator Zanshaa i dowódca armii podziemnej. Dziś rano dowodzone przeze mnie siły zajęły Górne Miasto Zanshaa i uwięziły naksydzki rząd. Wkrótce potem w imieniu Komitetu Ocalenia Praxis poddała się lady Kushdai.

Dla większego efektu dramatycznego zrobiła przerwę i arogancko wywinęła wargi.

Jako lady gubernator polecam:

Wszyscy zakładnicy i więźniowie polityczni wzięci przez rebeliancki rząd mają być natychmiast zwolnieni.

Wszyscy Naksydzi w siłach zbrojnych i policyjnych mają natychmiast oddać broń jednostkom armii podziemnej lub dowolnemu kapitanowi patrolu miejskiego albo patrolu zmotoryzowanego, pod warunkiem, że nie jest Naksydem. Następnie siły naksydzkie powrócą do swych koszar, gdzie mają czekać na dalsze rozkazy. Ci, którzy mają na planecie rodziny, mogą wrócić do domu.

Wszystkie awanse w służbie cywilnej, wymiarze sprawiedliwości i wojsku, które nastąpiły po przybyciu naksydzkich rebeliantów, zostają cofnięte. Ci, których poprzednie władze umieściły na stanowiskach kierowniczych, mogą powrócić do pracy na swoich dawnych stanowiskach i za dawne wynagrodzenie.

Wszystkim jednostkom armii podziemnej nakazuję zaprzestać działań ofensywnych przeciwko tym siłom rebeliantów, które posłuchają moich poleceń. Ci, którzy nie posłuchają, muszą się liczyć z dalszymi atakami. Jednostki armii podziemnej mają pozostać w pogotowiu i czekać na dalsze rozkazy.

Znowu przerwała i popatrzyła w kamery gniewnie, jak na wroga.

Niepodporządkowanie się moim rozkazom spotka się z najwyższą możliwą karą. Dla odbudowania legalnego i przestrzegającego prawa rządu będzie wymagana współpraca wszystkich obywateli. Dalsze oświadczenia będą wydawane w miarę potrzeb.

Mówiła Caroline, lady Sula. Koniec oświadczenia.

Teraz możemy wrócić do cen orkiszu — pomyślała, z trudnością powstrzymując się od śmiechu, dopóki jeden z techników nie zasygnalizował, że znowu przełączyli się na daimongskiego spikera.

Należało przypuszczać, że Naksydzi przebywający w innych okolicach planety, na kontrolowanych przez siebie obszarach postarają się wyciąć ten komunikat, więc Sula razem ze swoimi ludźmi usiłowała dostarczyć społeczeństwu jak najwięcej informacji, póki jeszcze było to możliwe.

Spikerom i personelowi ministerstwa polecono, by regularnie powtarzali oświadczenie Suli, dodając ewentualnie wszelkie wiadomości i analizy, które są korzystne z punktu widzenia lojalistów. Pracownicy byli profesjonalistami, więc doskonale zrozumieli instrukcję. Wysłano kamerzystów, by robili ujęcia bojowników stojących wokół różnych budynków publicznych lub spacerujących po pomieszczeniach konwokacji i dowództwa.

Sula doszła do wniosku, że jej twierdzenie o kapitulacji lady Kushdai będzie znacznie bardziej wiarygodne, jeśli lady Kushdai zrobi to publicznie, kazała więc przyprowadzić starą Naksydkę z poplamionego krwią dziedzińca konwokacji, gdzie trzymano więźniów, do samej izby, na podest mówców. Za Sulą rozpościerała się olbrzymia szklana ściana wychodząca na Dolne Miasto, gdzie słupy dymu wskazywały na akty sabotażu, do których wzywało poranne wydanie „Bojownika”.

Lady Kushdai otrzymała formalne artykuły deklaracji poddania się, które Sula napisała kilka minut wcześniej.

— Tylko bez migotania łuskami — zapowiedziała.

Czerwone błyski można było wykorzystać do przesłania informacji Naksydom, a inne gatunki miałyby trudności z tłumaczeniem tego przekazu. Kushdai posłusznie nabazgrała swój podpis na kartce, którą Sula ściągnęła z biurka jednego z konwokatów.

Potem spojrzała na nią swymi czarno-czerwonymi oczyma.

— Mam nadzieję, że ułatwi mi pani popełnienie samobójstwa — powiedziała.

— Raczej nie. Jest pani zbyt cenna, by panią wyeliminować. Sula podejrzewała, że okoliczności śmierci Naksydki będą bardziej pomysłowe niż jakikolwiek oficjalny akt wydany przez lady Kushdai podczas kadencji na Zanshaa.

Wzięła pióro i podpisała pojedynczym tytułem „Sula”.

Kamerzyści z Ministerstwa Wiedzy zarejestrowali to wydarzenie. Zapis został natychmiast nadany przez wszystkie stacje wideo, łącznie z tekstem wiadomości o poddaniu, wzywającym wszystkie siły naksydzkie w imperium do bezwarunkowej kapitulacji.

Suli przyszło na myśl, że takim żądaniem prowokuje los, ale doszła do wniosku, że nie zaszkodzi spróbować.

Postanowiła umieścić swą kwaterę główną w Ministerstwie Wiedzy. W przeciwieństwie do siedziby Dowództwa, gdzie cały personel łączności składał się z Naksydów, teraz martwych lub uwięzionych, ministerstwo było pełne sprzętu komunikacyjnego i techników, którzy wiedzieli, jak się tym sprzętem posługiwać. Kiedy przechodziła ulicę, idąc do ministerstwa, na zachodzie nastąpił kolejny wybuch ognia.

Spence i Julien, powiadomili ją, co się dzieje. Otóż Naksydzi próbowali wyrwać się z hotelu „Imperialnego” i jednocześnie zaszarżować po stoku kolejki. Sula posłała tam posiłki, ale okazały się one niepotrzebne. Choć ataki prowadzono z ogromną determinacją, oba zostały krwawo odparte.

Zastanawiała się, dlaczego Naksydzi tak się upierają przy beznadziejnych atakach na kolejkę. Być możeich szefowie uwięzieni w „Imperialnym”, żądają natychmiastowego uwolnienia i nie zamierzają tolerować żadnych usprawiedliwień.

Powinnam być wdzięczna, że naksydzcy oficerowie nie pozostawiają swoim podwładnym czasu na wymyślenie czegoś sprytniejszego — pomyślała.

— Do Wiatru. Gdzie Casimir? — zapytała Juliena, gdy potyczka ucichła. — Czy nadał usiłuje wymusić na bojownikach dyscyplinę? Kom, wyślij.

Milczenie, które zapadło, sprawiło, że żołądek Suli podszedł jej do gardła.

— Przykro mi, Gredel — nadeszła w końcu odpowiedź. — Kazał mi obiecać, że nic ci nie powiem, póki nie wygramy bitwy. Chyba już wygraliśmy, prawda?

Znów zapadła chwila ciszy. Sula czuła głęboko w piersi narastający wrzask, wycie bólu i wściekłości, które dusiła w sobie tylko dlatego, że jeszcze nie była pewna, czy usłyszy od Juliena słowa, jakich się obawiała.

— Casimir został ranny dziś rano. To był nieprzyjacielski ogień z hoteli na dole. Posłano go do szpitala. Był przytomny, rozmawiał z nami i kazał mi obiecać, że ci nie powiem. Nie chciał, byś się rozpraszała, gdy masz przed sobą bitwę.

— Potrzebny mi samochód! — krzyknęła Sula do stojących wokół ludzi. — Natychmiast potrzebny mi samochód!

A potem zastosowała właściwe protokoły komunikacyjne, by odpowiedzieć Julienowi.

— Kom, do Deszczu. Gdzie jest szpital? Czy Casimir się odzywał? Kom, wyślij.

— Posłałem z nim dwóch chłopaków — odparł Julien. — Jeden wrócił i powiedział, że już go opatrują i że chyba wszystko będzie w porządku. Drugi ciągle jest przy nim. Zadzwonię do niego i natychmiast przekażę ci wszystko, co wiem.

Sula zreferowała wszystkie bieżące problemy Macnamarze i zostawiła kwaterę główną pod jego pieczą. Jeden-Krok podwiózł ją do szpitala wraz z parą lekko rannych. Koła samochodu wyrzucały obłoki duszącego kurzu i resztki hotelu „Nowe Przeznaczenie”. Zanim przybyli na miejsce, Sula znała już numer sali Casimira. Dowiedziała się, że przebył operację i że nadal żyje. Raport mówił, że rany są drobne i że Casimir spokojnie odpoczywa w łóżku.

Szpital był koszmarem. Pod beczkowatymi sklepieniami, na których mozaiki przedstawiały personel medyczny lecący na pomoc poszkodowanym obywatelom, leżały na korytarzach tysiące rannych. Większość z nich to byli mieszkańcy Górnego Miasta, złapani w krzyżowy ogień. Czekali na pomoc, ponieważ ranni z armii podziemnej, którzy mieli broń, żądali pierwszeństwa w leczeniu. Przed budynkiem leżał stos martwych Naksydów, głównie z sił bezpieczeństwa, którzy przyszli się leczyć, a armia lojalistów wymierzyła im zbiorową sprawiedliwość. Niektórzy należeli do personelu medycznego i w jakiś sposób narazili się bojownikom. Inni to cywile, którzy akurat znaleźli się w niewłaściwym miejscu.

Sula była wściekła, że musi oglądać takie rzeczy, kiedy ma pilną sprawę do załatwienia. Gdy tylko wysiadła z ciężarówki Jednego-Kroku, zażądała, by wszyscy przywódcy grup i zespołów spotkali się z nią w sali Casimira.

To miejsce pachniało krwią, lękiem i rozpaczą. Na korytarzach leżał rozrzucony rdzawy gruz z hotelu „Nowe Przeznaczenie” — nikt nie miał czasu sprzątać. Bojownicy dumnie kroczyli po korytarzach, wymachiwali bronią i bezczelnie wtrącali się do pracy medyków. Ranni jęczeli i krzyczeli o pomoc. Wyobraziła sobie Casimira leżącego na podłodze w jakimś obskurnym, nasiąkniętym krwią pokoju i przyśpieszyła kroku.

Serce podskoczyło jej z radości, kiedy zobaczyła, że — jak mówił raport — leży na łóżku w sali. Miał otwarte oczy; słyszała jego głęboki, chropowaty głos na tle stałego mamrotania innych rannych.

Podbiegła do niego. Miał zabandażowane jedno ramię i klatkę piersiową, a pastelowe niebieskie prześcieradło zakrywało go do pasa. Sala była przepełniona i łóżko wsunięto między rannych, z których wielu nie miało łóżek, a jedynie poduszki i cienkie materace. Ochroniarz Casimira — jeden z jego Tormineli — stał u wezgłowia łóżka z karabinem opartym o biodro; jego futrzasta twarz wyrażała powściągliwość.

Ciemne oczy Casimira zwróciły się ku Suli i jego twarz pojaśniała z zaskoczenia i radości. Sula przywarła do niego i ucałowała go w policzek. Miał zimne ciało. Cofnęła się i dotknęła jego policzka dłonią, czując świeży zarost pod koniuszkami palców. Miał posępny wzrok, choć na twarzy pozostał mu cień uśmiechu.

— Myślałem, że już cię nie zobaczę — zadudnił. — Sporządziłem testament.

— O co takiego? — Słowa potykały się na jej języku.

— Zostawiam ci wszystko. Staram się przypomnieć sobie hasła do tajnych sejfów.

Dotknęła jego piersi, jego ramienia; był zimny i bezkrwisty. Spojrzała na Torminela.

— Dlaczego on tak mówi?

Głos Torminela brzmiał niepewnie.

— Doktor powiedział, że wyzdrowieje. Powiedział, że rany nie są poważne i że wydobył wszystkie odłamki szrapnela. Ale szef obstaje przy myśli, że umiera, więc nagrywam jego testament na swoim displeju mankietowym. — Machnął obojętnie dłonią. — Czemu nie? Będzie się z tego później śmiał.

Powieki Casimira opadły.

— Coś się nie udało. Czuję to.

Sula spojrzała na displeje łóżka i zobaczyła, że żaden się nie świeci.

— Dlaczego łóżko nie działa? — zapytała.

Torminel popatrzył na displeje, jakby widział je pierwszy raz w życiu.

— Łóżko? — zapytał.

Łóżko nie było podłączone do źródła zasilania, ponieważ najwidoczniej w sali było zbyt wiele łóżek i czyjeś łóżko musiało być odłączone, by można było włączyć łóżko Casimira do ściennego gniazdka wtyczkowego. Casimir patrzył bez zainteresowania, jak displeje nad jego głową jaśnieją, gdy Sula poinformowała łóżko, że leży na nim samiec Terranin.

Sygnały alarmowe zaczęły natychmiast ćwierkać. Ciśnienie krwi było niebezpiecznie niskie.

— Mówiłem ci, że coś się popsuło — oznajmił obojętnym tonem.

— Przyprowadź doktora! — krzyknęła Sula do Torminela. Ten pomknął do drzwi.

Sula odwróciła się do Casimira i ujęła jego dłoń. Ścisnął jej palce. Nadal miał mocny chwyt.

— Będziesz potrzebowała po tym wszystkim pieniędzy — powiedział. — Żałuję, że nie będę lordem Sulą i nie pomogę ci w złupieniu Górnego Miasta.

Jego postawa oburzyła ją. Widziała, jak się gniewał, jak się skręcał ze śmiechu, jak dopadał go atak morderczej wściekłości. Widziała, jak przebiegle potrafi planować. Znała jego umiejętności panowania nad każdą sytuacją.

Ale nigdy przedtem nie widziała u niego takiej bierności.

— Nie umrzesz! — powiedziała rozkazującym tonem. — Zostaniesz lordem Sulą.

Spojrzał na nią przez półprzymknięte powieki i na jego wargach pojawił się smętny uśmiech.

— Mam nadzieję — powiedział i zemdlał.

Łóżko zaczęło świergotać na alarm.

Casimir przyszedł trochę do siebie, kiedy sanitariusze rzucili się na pomoc. Otworzył nieco oczy i sprawdził, co to za krzątanina. Potem jego spojrzenie rozjaśniło się na widok Suli, znowu uśmiechnął się i zacisnął mocną dłoń na jej palcach.

Sula zdjęła z szyi sznureczek paciorków, które dał jej Jeden-Krok, i włożyła mu do ręki.

— To ci zapewni bezpieczeństwo — powiedziała.

Jego dłoń zamknęła się na paciorkach.

Przybył daimongski lekarz. Prezentował się godnie w sterylnych beżowych szatach. Przez długą chwilę patrzył na displeje.

— Wyjąłem wszystkie kawałki szrapnela — powiedział, jakby obrażony, że Casimir uparcie odmawia wyzdrowienia. — Nie rozumiem, co z nim jest.

Sula chciała na niego wrzasnąć, ale wciągnęła woń jego martwego ciała i jej trzewia gwałtownie szarpnęły.

Casimir znowu zemdlał. Doktor kazał odjechać łóżkiem na dalsze badania. Sula chciała iść za nim, ale lekarz był stanowczy.

— Tylko by pani przeszkadzała — powiedział. Jego niemrugające oczy zlustrowały ją od stóp do głów. — I nie jest pani sterylna. — Sula spojrzała na siebie, zobaczyła, że jest zbryzgana krwią, i uznała, że doktor ma rację.

Ponadto zaczynali już ściągać dowódcy zespołów i grup, którym kazała przyjść.

— Tu wszędzie panuje bałagan — stwierdziła, kiedy Casimir i doktor wyszli. — Musicie to ogarnąć i wziąć swoich ludzi w garść.

Wyznaczyła Torminela i Lai-owna do służby wartowniczej, by zmieniali się na dzień i na noc, pozostałych przydzieliła do sprzątania.

— Od tej pory, jeśli nie będziecie potrzebni w walkach, wszystkich waszych ludzi trzeba uważać za pomocników personelu medycznego — oznajmiła. — Jeśli sanitariusz poprosi o pomoc, musicie jej udzielić. Jeśli trzeba wysprzątać korytarz, wasi ludzie mają to zrobić. I cholernie grzecznie poprosić o środki czyszczące. I niech usuną tę stertę trupów spod wejścia. To miejsce ma być czyste, do cholery. Jeśli kostnica nie pomieści ciał, wywieźcie je gdzieś ciężarówką.

Coś w jej postawie — może wściekłość i plamy krwi — sprawiło, że usłuchali bez szemrania. W każdym razie nie musiała już zastrzelić żadnego z własnych podkomendnych. Już po chwili zobaczyła kilku terrańskich bojowników, którzy przewiesili broń przez plecy, a w rękach trzymali ścierki na kijach i wiadra.

Powiew gnijącego ciała poprzedzał nadejście daimongskiego doktora. Miał ze sobą duży kompnotes ze zdigitalizowanym przekrojem wnętrzności Casimira.

— Rozumiem teraz, na czym polega problem — oznajmił. — Młody dżentelmen został trafiony szrapnelem z rakiety. Przypadek był prosty. Ponieważ wszystkie skanery były przedtem zajęte, a w przypadku szrapnela równie dobrze mogliśmy wykorzystać rentgen, zrobiliśmy prześwietlenie. Zlokalizowałem wtedy wszystkie kawałki szrapnela i je usunąłem.

Podsunął Suli displej. Jaskrawe kolory rozmywały jej się przed oczami.

— Problem polega na tym, że kiedy go zraniono, dżentelmen miał na sobie pancerz. Kawałek zbroi przeniknął do ciała, a był zrobiony z jakiegoś twardego plastiku, który akurat dla promieni X jest przezroczysty, więc rentgen go nie zobaczył. Ale teraz skaning całego ciała ujawnił ten fragment, i oto on.

Sula nie mogła odczytać displeju. Zmusiła się do mówienia, choć pięść uciskała ją w gardło.

— Niech mi pan wyjaśni, co się dzieje.

W kurantowym głosie Daimonga pojawił dźwięczny, wytrenowany ton współczucia.

— Fragment zbroi znajduje się w jego wątrobie. Nie jesteśmy w stanie dostarczać mu płynów dostatecznie szybko, by przeciwdziałać skutkom krwawienia. Będę operował natychmiast, jak dżentelmena przygotują do zabiegu, ale będą z tym kłopoty.

Spojrzała na niego.

— Napraw go — powiedziała.

W głosie doktora zabrzmiał ton wyższości.

— Zrobię, co się da, ale proszę, niech pani weźmie pod uwagę, jak trudno jest naprawić przeciętą wątrobę Terranina — rzekł i wypłynął z pomieszczenia. Sula wiedziała, że przez pewien czas nic nie usłyszy o Casimirze, a nie chciała bezczynnie czekać, odbyła więc zaimprowizowaną inspekcję szpitala. Za nią szli w milczeniu Jeden-Krok i torminelski ochroniarz Casimira. Zrobiono postępy, ale w dalszym ciągu panował chaos i najwyraźniej brakowało wykwalifikowanego personelu. Zadzwoniła do Macnamary, by kazał wszystkim stacjom nadawczym wezwać personel medyczny i ochotników do szpitala Chwała Higieny.

— Natychmiast, milady — oparł Macnamara. Nastąpiła przerwa, kiedy wydawał rozkazy, po czym Sula poprosiła o raport.

— Naksydzi podjęli jeszcze jedną próbę przy kolejce — powiedział Macnamara — z tym samym skutkiem co poprzednio. Próbowałem się zorientować, gdzie znajdują się nasze jednostki. Zdaje się, że wiele z nich po prostu zniknęło. — Nastąpiła przerwa, a potem dodał: — To pora obiadowa. Może jedzą i zameldują się po posiłku.

Sula poleciła mu, by zwołał sztab.

— Ale kogo?

Macnamara potrzebował do wykonywania swych zadań sprawnej łączności, a Ministerstwo Wiedzy było pełne specjalistów od łączności. Potrzebował też gońców, by sprawdzali, czy jednostki robią to, co im polecił, oraz ludzi od dostaw. Zaproponowała, by zaczął od Sidneya.

— Zrobię, co będę mógł, milady — zapewnił Macnamara. Jestem tam potrzebna — pomyślała. Powinnam być w kwaterze głównej i sama budować swój sztab.

Nie mogła się jednak zdobyć na to, by stąd odejść. Pomaszerowała z powrotem do sali Casimira, zatrzymując się od czasu do czasu, by porozmawiać z rannymi, którzy nadal leżeli na korytarzach. Przeważnie byli lekko ranni, w dobrym humorze i skłonni do winienia Naksydów za swe kłopoty. Sula zaczęła niewyraźnie odczuwać przypływ optymizmu.

W sali Casimira czekała Terranka odziana w sterylne szaty asystenta chirurgicznego, z maską tylko częściowo zsuniętą z twarzy. Miała w oczach troskę i współczucie. Na jej widok Sula poczuła, że jej nadzieja umiera.

— Przykro mi — powiedziała kobieta. — Zmarł w trakcie przygotowań do operacji. Jeszcze przez pół godziny po śmierci doktor robił, co mógł, ale naprawdę nie było już szans.

— Gdzie jest doktor? — spytała Sula. Chciała usłyszeć to bezpośrednio z nieruchomych, grających ust.

— Nadal na sali operacyjnej. Przeszedł do następnego pacjenta.

W jej mózgu rozbrzmiał gorzki śmiech. Nie ma sensu przeszkadzać lekarzowi. Trzeba dać mu szansę zabicia następnego rannego.

— Nazywał się Massaud — powiedziała Sula. — Casimir Massaud. Zapiszcie to.

— Tak, milady.

— Chciałabym go zobaczyć.

Ponieważ wszystkie sienniki i nosze wykorzystano dla rannych, Casimir leżał w kostnicy na zimnych kafelkach podłogi. Miał na sobie tylko bandaże z pierwszej operacji i skręcone niebieskie prześcieradło. Małe dziurki na prawym boku, przez które lekarz wprowadzał narzędzia, zostały starannie zalepione krążkami z różowego plastiku. Krążki wyglądały jak lekarskie bańki — zabawki.

Paciorki Jednego-Kroku miał owinięte wokół dłoni.

Sula uklękła i spojrzała, na jego oczy pod ciężkimi powiekami, które zamknęły się po raz ostatni. Wrzała w niej burza silnych uczuć, emocje narastały i gasły, zanim nadążała je rozpoznać.

Zrobiłabym z ciebie lorda — myślała. Przeszlibyśmy przez Górne Miasto jak gniewny wiatr. A gdybyś przy tym zginął, to dlatego, że wszyscy baliby się i ciebie, i mnie.

Nie wiem, czy mam w sobie siłę na samotną walkę z systemem. Nie wiem, czy będę chciała walczyć.

Nachyliła się, by pocałować zimne wargi i odetchnąć po raz ostatni jego zapachem, ale Casimir już nie pachniał sobą. W oczach Suli pojawiły się łzy.

Wstała nagle i zwróciła się do asystenta chirurga.

— Zgłoszę się po ciało później — powiedziała. — W tej chwili muszę zająć się wojną.

— Tak, milady.

Tak czy inaczej, znowu będzie z Casimirem. Albo przyjdzie po ciało i urządzi mu wspaniały pogrzeb gangstera — z kwiatami, których nie pomieściłaby żadna cieplarnia, chórem Daimongów i z karawanem zaprzężonym w białe konie — albo przyniosą ją i tu położą — już bez krwi — obok niego, na zimnych kafelkach.

W tej chwili było jej wszystko jedno, która z tych możliwości się ziści.

Jeden-Krok i torminelski ochroniarz wyszli za nią z kostnicy.

— Jak się nazywasz? — Zwróciła się do Torminela.

— Turgal, milady.

— Teraz pracujesz dla mnie, Turgal.

— Tak, milady.

— Gdzie jest twój partner?

— Martwy, milady.

Zawahała się.

— Współczuję ci — powiedziała.

— Milady — oznajmił Torminel. — Mam tu testament pana Massouda.

Nastawiła swój displej narękawny.

— Mogę odbierać.

„Będziesz potrzebowała pieniędzy” — powiedział Casimir, wiedząc, że umiera. Chciałby, żeby po wojnie odgrywała ważną rolę w Górnym Mieście.

Może tak będzie. A może zamieni to wszystko na drogocenne kamienie i zrzuci je z Górnego Miasta ludziom w dole.

Kiedy schodziła frontowymi schodami szpitala, w nagłowniku odezwał się głos Macnamary.

— Milady. — W głosie mężczyzny wyczuła zaniepokojenie. — Wiem, że chciałaby pani jeszcze pobyć w szpitalu, ale sądzę, że powinna pani przyjść jak najszybciej do dowództwa.

Sula odpowiedziała, że już idzie, i spytała, o co chodzi.

— Kiedy Naksydzi odeszli, nie pozostawili w dowództwie specjalistów od sprzętu — wyjaśnił Macnamara. — Ale zajrzało tam kilku techników z ministerstwa i stwierdzili, że chyba coś się dzieje. Coś w kosmosie.

Prawdopodobnie nadlatuje Flota.

Загрузка...