Kobieta, znana jako Caroline Sula, obserwowała śmierć swego dowódcy, kapitana porucznika lorda Oktaviusa Honga. Lubiła go, choć nie ufała jego rozkazom. Na szczęście na torturach nie wytrzymał zbyt długo. Widocznie odniósł rany podczas pojmania i torturowano go już wcześniej, by wydobyć od niego protokoły komunikacyjne. Teraz był za słaby i nie wytrzymał długo pod nożami. Gdy stracił przytomność, zaciśnięto mu wokół szyi drucianą pętlę. Umarł.
Przez długi letni wieczór specjalny kanał poświęcony egzekucjom transmitował na żywo umieranie Honga i pozostałych ludzi z grupy. Widok krwawych cierpień mógł być rozrywką wyłącznie dla sadystów i klinicystów. A ja… kim jestem? — zastanawiała się Sula. Lektor czytał listę skazańców, którą musiała poznać, więc nie mogła nawet wyłączyć dźwięku i odizolować się od jęków ludzi oraz upiornych kurantów umierających Daimongów. Chwilami po prostu musiała odwracać głowę, usiłowała jednak wytrzymać, jak najwięcej zaobserwować, i zapamiętać nazwiska ofiar.
Miała wrażenie, że tego dnia stracono cały rząd podziemny, od gubernatora wojennego Pahn-ko poczynając, a na jego służących kończąc. Gdy Sula po raz pierwszy usłyszała o istnieniu rządu podziemnego, wyobraziła sobie tajny bunkier napakowany urządzeniami łączności albo samotną górską jaskinię, do której prowadzi jedynie tajemna ścieżka. Okazało się jednak, że Pahn-ko złapano w wiejskim domku niedaleko stolicy Zanshaa.
I to ma być tajna kryjówka? — pomyślała Sula z szyderczym niedowierzaniem. Brakowało tylko tego, żeby Pahn-ko wielkimi białymi literami namalował na dachu napis: „RZĄD PODZIEMNY”.
Wraz z liderami umarły siły zbrojne. Młodszy dowódca Floty, lord Eshruq, przywódca grupy operacyjnej, który na ochotnika został pod okupacją, umierał długo. Może szare ciało Daimonga o guzowatych kończynach było niezwykle twarde, a może oprawcy nie szczędzili trudu z racji tego, że jeden z oddziałów Eshruqa zabił kilku Naksydów w dzień ich triumfalnego wjazdu do podbitej stolicy.
Przeważnie jednak skazańcy umierali szybko. Miano zgładzić prawie dwustu lojalistów, a katów było niewielu. Torturowali pobieżnie, potem zadawali śmierć garotą — dość miłosierną, jeśli się weźmie pod uwagę, co może zrobić obywatelowi państwo, jeśli pozwolą mu na to czas i środki…
Z sypialni dobiegała głośna cukierkowa muzyka wraz z odgłosami mamrotania i pojękiwań — to Shawna Spence, inżynier pierwszej klasy, jedna z dwóch towarzyszy Suli, leżała ranna w łóżku i oglądała melodramat, podkręciwszy mocno dźwięk, by nie słyszeć umierających kolegów.
Sula nie miała do niej pretensji.
Mieszkanie, duszne i gorące, cuchnęło kurzem i olejem maszynowym, środkami odkażającymi i przygnębieniem. Sula czuła, jak ściany napierają, martwe powietrze ciśnie swoim ciężarem. Nie mogła już tego znieść i otworzyła okno. Wraz ze świeżym powietrzem napłynął zapach cebuli smażonej na kamiennej płycie tuż pod oknem oraz odgłosy ulicy — muzyka, śmiechy i nawoływania — gęsto zaludnionej dzielnicy Nadbrzeże.
Spoglądając uważnie na uliczny tłum, Sula głęboko odetchnęła. Dostrzegła dwóch mundurowych z patrolu miejskiego — szare kurtki i białe stożkowate czapki. Nerwy jej zagrały, usta wykrzywiły się instynktownie. Na dalekim Spannan, gdzie się wychowywała, raczej nie wpajano szacunku dla stróżów prawa.
Rejony takie jak Nabrzeże policjanci patrolowali parami. Akurat ci dwaj to Terranie, ale Sula nie była pewna, czy to sprzyjająca okoliczność. Może jest im obojętne, od kogo otrzymują rozkazy, jeśli tylko ich osobista pozycja pozostaje niezagrożona? Już przedtem stosowali wobec obywateli arbitralne zasady — takie normy prawne uznawał obalony reżim — i może według nich otrzymywane obecnie rozkazy nie różnią się zbytnio od poprzednich.
Zachowanie tych dwóch nie budziło zaufania. Sula — choć cały czas nasłuchiwała spikera wideo — zauważyła, że jeden ze strażników pobiera haracz od ulicznego sprzedawcy loteryjnych losów, a drugi częstuje się podpiekanym ziołowym chlebkiem ze straganu.
Udław się! — pomyślała i wycofała się przezornie w głąb mieszkania.
Egzekucje trwały nadal. Sula zapisywała nazwiska i liczby — prowadziła obliczenia. Kapitan Hong dowodził grupą operacyjną Blanche, złożoną z jedenastu zespołów (w każdym było po trzech Terran), jego własnego sześcioosobowego sztabu plus dodatkowych służących, gońców i techników łączności. Zgrupowanie Blanche liczyło więc trzydzieści dziewięć osób. Były również cztery inne grupy — dla Cree, Daimongów, Tormineli i Lai-ownów. Sula nie zetknęła się z żadną z nich, ale przypuszczała, że były zorganizowane w podobny sposób jak grupa operacyjna Blanche, więc Eshruq dowodził 195 osobami plus swoim sztabem.
Ci zidentyfikowani jako członkowie grup operacyjnych — „rebelianci, anarchiści i sabotażyści”, jak określili ich Naksydzi w odróżnieniu od zwykłych „rebeliantów” z administracji Pahn-ko — to w sumie 175 osób. Dziesięciu zginęło, gdy stawiali opór podczas aresztowania czy w nieudanej zasadzce Honga na alei Axtattle.
Trzy inne osoby — z zespołu 491, czyli grupy operacyjnej Suli — zginęły, jak stwierdzono w komunikacie, podczas eksplozji bomby w mieszkaniu na Grandview, w pułapce zastawionej przez Sulę na siły bezpieczeństwa. Ta informacja o ich śmierci to czysta propaganda… ale może Naksydzi rzeczywiście znaleźli na pogorzelisku trzy zwęglone ciała Terran? Sula doszła do wniosku, że może da się jakoś wykorzystać fakt, że władze oficjalnie uznały ją za zmarłą.
Nawet uwzględniając zespół 491, otrzymała 180 osób, czyli brakowało części lojalistów. Gdy Sula podliczyła kolumny liczb, zorientowała się, że to wyłącznie Torminele.
Jej napięte nerwy puściły. Nie jesteśmy sami, pomyślała, poza nami są jeszcze członkowie personelu Floty, uzbrojeni i prawdopodobnie gotowi wystawić Naksydom rachunek za stolicę. Torminele przypominali wprawdzie grube pluszowe misie, ale to wrażenie mijało, gdy tylko pokazali swoje pazury. Sula wolała mieć ich jako sprzymierzeńców niż przeciwko sobie.
Niestety, nie mogła się z nimi skontaktować. Istniały zapasowe protokoły łączności, ale to właśnie one pomogły Naksydom wyłapać lojalistów. Sula bałaby się użyć tych protokołów i przypuszczała, że Torminele również ich nie użyją.
Nie mogła także nawiązać kontaktu z którymś ze swych zwierzchników. Wszyscy przebywali poza planetą, a grup operacyjnych nie wyposażono w stosowne nadajniki. Hong miał taki nadajnik, ale prawdopodobnie Naksydzi przejęli urządzenie, gdy go aresztowali.
Egzekucje ciągnęły się dalej, teraz krwawe i bezładne, ponieważ kaci byli zmęczeni. Sula kazała wideo wyłączyć się — nie mogła się już niczego więcej dowiedzieć.
Rozpacz spadała na nią jak cichy deszcz. Usta zaschły. Poczłapała do kuchni i nalała sobie wody. Na półce stały butelki iarogütu. Uważała ten palący bimber o wstrętnym ziołowym zapachu za najpodlejszy rodzaj trunku, ale nagle zapragnęła się upić. Butelka lub dwie i cały koszmarny dzień odleci w chemiczne zapomnienie…
Serce łomotało jej w piersiach. Kolana miała jak z waty. Odwróciła się i poszła z powrotem do pokoju, ściskając kurczowo kubek z wodą, jakby był jej wybawieniem. Pociągnęła łyk, potem drugi. Brzęcząca muzyka wdzierała się przez otwarte okno. „To ty!”, krzyczał głos z sypialni, „Nigdy nie było nikogo innego prócz ciebie!”.
Sula otworzyła drzwi do sypialni i spojrzała na Spence. Dziewczyna leżała na łóżku; chorą nogę ułożyła na jednej poduszce, jej pszenne włosy rozsypały się na drugiej.
— Skończyło się — powiedziała Sula. — Możesz ściszyć dźwięk.
W jej głos wkradło się chyba więcej złośliwości niż zamierzała. W ciągu tych ostatnich dni miała dosyć romantycznych wideo Spence.
— Tak jest, milady! — odparła Spence z właściwym wojskowym drylem i przyjęła postawę zbliżoną do „baczność”. Kazała ścianie wideo się wyłączyć.
Sula poczuła zakłopotanie tą jej reakcją.
— Lucy. Mów do mnie Lucy. — To był jej konspiracyjny pseudonim. — Potrzebujesz czegoś?
— Niczego. Dziękuję, Lucy. — Spence przesunęła obfite biodra na łóżku.
— Dobrze. Zawołaj, gdybyś czegoś chciała.
Sula zamknęła drzwi i wróciła do liczb w notatniku. Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł żandarm drugiej klasy, Gavin Macnamara, trzeci członek grupy Suli. Ten wysoki, kędzierzawy, prostoduszny chłopak był posłańcem zespołu 491. Jeździł po mieście na dwukołowcu i zbierał oraz przekazywał wiadomości. Wtedy, gdy jeszcze byli ludzie, którym przekazywało się wiadomości. Teraz Macnamara wałęsał się po Dolnym Mieście Zanshaa i tylko zbierał informacje.
Wchodząc, spojrzał na ścianę wideo.
— Skończyło się? — spytał z wahaniem.
— Tak.
— Jak było?
Sula spojrzała na niego.
— Sto siedemdziesiąt pięć powodów, żeby się nie poddawać. Skinął głową i usiadł na krześle.
— Jak ludzie to przyjmują? — spytała Sula.
— Myślę, że z obojętnością. — Szczera twarz Macnamary zachmurzyła się. — Tłumaczą sobie, że wszyscy skazani to wojskowi i że sprawa nie dotyczy zwykłych ludzi.
— A zakładnicy?
Po zajęciu miasta Naksydzi pojmali ponad czterystu zakładników i ogłosili, że jeśli ruch oporu natychmiast nie ustanie, zakładnicy zginą.
— Ludzie ciągle są wściekli z powodu zakładników, ale równocześnie zaczynają się bać.
— Nie znamy losu trzynastu Tormineli — powiedziała Sula. — Co najmniej trzy zespoły operacyjne plus dowództwo grupy.
Macnamara słuchał zamyślony.
— Jak ich znajdziemy?
Sula wzruszyła ramionami.
— Może byśmy się pokręcili po dzielnicach Tormineli, aż na coś natrafimy? — Rzuciła tę uwagę dla żartu, ale Macnamara potraktował ją poważnie.
— Aresztowanie prawie murowane. Gliny Tormineli zaczęłyby patrzeć na nas podejrzliwie.
Torminele prowadzili życie nocne i Terranie musieliby przebywać w ich dzielnicach zarówno nocą, gdy Torminele byli aktywni, jak i dniem, gdy odpoczywali.
Sula pomyślała chwilę.
— Chyba lepiej się z nimi nie kontaktować — stwierdziła. — Mają wszelkie środki, by prowadzić wojnę w rejonach, gdzie teraz są. My też. Jeśli nie będzie między naszymi grupami łączności, nie będziemy mogli wzajemnie się sypnąć.
— Czyli nadal walczymy — powiedział, skinąwszy głową.
Zawsze mogli zakończyć walkę. Tkwić tam, gdzie są teraz, i nic nie robić, czekać, aż wojna jakoś się zakończy. Któżby ich za to winił, skoro zwierzchnicy nie żyją?
— Tak, nadal prowadzimy wojnę. — Sula czuła, jak zaciska zęby. — I wiem, od czego zacząć.
— Tak?
— Od lorda Makisha z Sądu Najwyższego. To ten naksydzki sędzia, który skazał naszych przyjaciół na śmierć.
Twarz Macnamary wyrażała satysfakcję.
— Tak jest, milady.
Sędzia Sądu Najwyższego, Makish, mieszkał w Pałacu Makishów w Górnym Mieście Zanshaa. Kto nie chciał się wspinać po granitowych skałach, miał tylko dwa sposoby dostania się na wzgórze: linową zębatką jako pieszy albo pojazdem po serpentynie. Cały rząd miał swoją siedzibę w Wysokim Mieście, pośród wrogiej ludności, więc — jak przypuszczała Sula — Naksydzi z pewnością starannie kontrolowali dostęp na akropol.
Sula i Macnamara kupili Spence jedzenie na kolację i poszli do dolnej stacji kolejki. Było późne popołudnie i wielu służących i robotników pracujących w Górnym Mieście wracało do domów w Dolnym Mieście. Z szerokiej platformy przed terminalem usunięto przebywających tu zwykle przekupniów i ulicznych artystów. Po drugiej stronie ulicy, na dachu stacji centralnej, Sula dostrzegła naksydzkich strażników, ale poza tym panował tu zwykły ruch, a rząd autobusów i taksówek, choć mniejszy niż normalnie, dodawał otuchy.
— Idź i spróbuj pogadać z kimś na przystanku autobusowym — poleciła Macnamarze. — Ja wejdę do terminalu.
— Na pewno dasz sobie radę?
Macnamara często usiłował chronić ją przed niebezpieczeństwem, co było na swój sposób ujmujące, ale w zbyt dużych dawkach irytowało. Sula odparła, że „na pewno”, i pomaszerowała na drugą stronę ulicy.
W terminalu stanęła przy końcu gładkiej onyksowej poręczy i starała się zachowywać jak osoba, która na kogoś czeka. Wejście do samej kolejki kontrolował pluton zbrojnych Naksydów. Ich centauroidalne, pokryte czarnymi pypciami korpusy osłaniały pancerze. Podoficer przeglądał w ręcznym terminalu jakąś listę, podczas gdy jego podwładni sprawdzali tożsamość osób próbujących dostać się do kolejki.
Tylko pluton, pomyślała Sula, ale wiedziała, że jest ich więcej w pobliskich hotelach i mieszkaniach — prawdopodobnie stacjonowało tam wiele oddziałów.
Prawie połowę pasażerów stanowili Naksydzi. Pędzili po gładkiej podłodze, przepychając się między innymi podróżnymi. Wielu z nich nosiło brązowe mundury służby cywilnej. Najwyraźniej szanse zawodowe Naksydów poprawiły się.
Sula wykonała gest, jakby dostrzegła osobę, z którą się umówiła, i przyłączywszy się do nieznajomego mężczyzny, wyszła razem z nim na zewnątrz, gdzie czekał Macnamara.
— Obecnie Naksydzi posługują się listą tych, którzy mieszkają w Górnym Mieście — powiedział. — Robotnicy muszą przedstawić zaświadczenie, że są niezbędni. Mówi się jednak, że wkrótce wymagany będzie specjalny identyfikator.
Sula zastanowiła się przez chwilę.
— To dobrze — odparła. — Zaświadczenie musiałby wystawić rzeczywisty pracodawca, który już jest na liście, a to Naksydzi mogliby sprawdzić. Łatwiej zmajstrować specjalne identyfikatory.
Sula wiedziała, jak uzyskać fałszywe dokumenty z Biura Akt.
W głowie już jej huczało od pomysłów.
Tego samego dnia zalogowała się w Biurze Akt i zobaczyła, że bieżące hasło porucznika Rashtaga: brzmi „Przestrzeganie!”. Nowo mianowany szef bezpieczeństwa Biura uwielbiał napuszone biuletyny, które zawsze zawierały pojedynczy okrzyk mający mobilizować personel.
Zobaczyła, że w kartotece jest już kolejny biuletyn z inspirującym słowem „Podległość!”. Przez chwilę Sula miała ochotę zmienić je na „Wywrotowość!”, ale postanowiła zachować to na inną okazję — na dzień, gdy statki lojalistów pojawią się nad Zanshaa i panowanie Naksydów wejdzie w końcową fazę.
Zastanawiała się, jakie słowo wykrzyknąłby Rashtag, gdyby się dowiedział, że Sula buszuje w komputerach Biura Akt, używając jego hasła. Zapanowała nad Biurem jeszcze przed przybyciem Naksydów — poświęciła na to długą noc stymulowanego kofeiną programowania, a sprzyjało jejszczęście i beztroska poprzednich administratorów systemu. Każde hasło stworzone przez szefa bezpieczeństwa było do niej automatycznie przesyłane, więc nawet gdyby zmieniono hasło, ona nadal miałaby nad Biurem całkowitą władzę.
Mogła wejść do dowolnego rekordu osobowego i zmienić go, mogła też tworzyć nowe rekordy. Metryki urodzin i akty zgonów, świadectwa małżeństw i rozwodów, dyplomy szkolne, meldunki, zaświadczenia pracy, podstawowe i specjalne świadectwa tożsamości…
Tożsamość. Właściwe dokumenty to klucz do przeżycia w świecie okupowanym przez wroga, a ten klucz był w ręku Suli. Dowód osobisty to nie tylko zdjęcie i numer seryjny. Ten dowód, który Sula miała w kieszeni, zawierał kartotekę medyczną, dane o zatrudnieniu i klanie pochodzenia, historię kredytową i podatkową; używany był jako prawo jazdy, jeśli ktoś miał stosowne kwalifikacje, służył do przelewów bankowych, grał rolę elektronicznej portmonetki, mógł być używany jako bilet w pociągach i autobusach.
Ponadto był kartą biblioteczną. Nawet przed rebelią Naksydów, za panowania Shaa, władza interesowała się tym, jakie książki, wideo i pliki ludzie pobierają z biblioteki.
Oficjalne dowody osobiste nie były odporne na fałszerstwo, zdarzały się podróbki. Zawsze jednak fałszerz mógł popełnić błąd, dlatego najbardziej niezawodne były te podróbki, które wydał oficjalny urząd.
Czyli Biuro Akt.
Sula użyła dostępu do komputera Biura i sporządziła dowody dla swojego zespołu. Obecnie jej dowód opiewał na nazwisko Lucy Daubrac, bezrobotnej nauczycielki matematyki, ewakuowanej z pierścienia Zanshaa przed jego rozpadem. Macnamara i Spence to Matthew Guerin i Stacy Hakim, małżeństwo, również z pierścienia. To wyjaśniało, dlaczego byli nowi w tej dzielnicy.
Sula sprawdziła, czy już zrobiono identyfikator do Górnego Miasta — może zrobiono, ale nie było go jeszcze w komputerze.
Ciągle zalogowana w systemie, pobrała wszystkie pliki dotyczące sędziego Makisha i jego rodziny. Makish nie mógł się pochwalić barwną karierą w palestrze, ale jako członek parów najwyższej klasy dostał stanowisko sędziego w sądzie niższego szczebla. Po przybyciu naksydzkich rebeliantów awansował do Sądu Najwyższego i tu wydał pierwszy swój wyrok: skazał dwustu lojalistów na tortury i śmierć.
Wyobraziła sobie Makisha leżącego w kałuży krwi na Bulwarze Praxis w Górnym Mieście; poczuła w dłoni ciężar pistoletu.
Ale kto by się o tym dowiedział? — zadała sobie pytanie. Naksydzi cenzurowali wiadomości. Gdyby zabiła lorda Makisha, wiedziałoby o tym tylko kilku świadków. A nawet gdyby informacja przeciekła, Naksydzi ogłosiliby, że to wypadek albo skutek przypadkowej strzelaniny na ulicy, albo że w ogóle nic podobnego się nie zdarzyło. Nie było sposobu zakomunikowania ludziom, że śmierć tego zdrajcy i zbrodniarza to wyrok wykonany przez oficera Floty.
Sula czuła, jak uchodzi z niej energia. Podziemny rząd i jego zbrojne ramię utworzono po to, by ludność cywilna wiedziała, że wojna nie skończyła się wraz z upadkiem stolicy, że legalny rząd — Konwokacja — i jego Flota nadal działają i powrócą, a rebelianci i ich sługusy zostaną ukarani.
Podziemny rząd wydawał przedtem własny biuletyn — „Lojalistę”. Ludzie Suli roznosili po ulicach Dolnego Miasta całe stosy tej gazetki, zostawiali kopie w restauracjach, barach, pod drzwiami domów. Teraz nawet ta prymitywna forma komunikacji skończyła się.
Z sypialni wyszła Spence, lekko tylko kulejąc. Została postrzelona w łydkę podczas zorganizowanej przez Honga nieudanej zasadzki w alei Axtattle i miała szczęście w nieszczęściu: kula nie uszkodziła tętnic, nie wdała się żadna infekcja. Obrzęk ustępował, utrzymywała się jedynie sztywność. Sula zaleciła Spence regularne ćwiczenia rozciągające i spacery po mieszkaniu, by zapobiec usztywnieniu zranionego mięśnia.
Zakazała też Spence opuszczać dom, choć dziewczyna mogłaby już właściwie bez specjalnego bólu chodzić po ulicy. Kulejący człowiek zwracał uwagę, a teraz, gdy sytuacja była tak niepewna, Sula nie chciała, by ktokolwiek z jej zespołu wzbudził zainteresowanie jakiegoś konfidenta albo patrolu miejskiego.
„Dlaczego ta nieznajoma utyka?”, Sula już sobie wyobrażała, jak sąsiedzi rozpytują się o to, i nie chciała do tego dopuścić, zwłaszcza teraz, gdy dzienniki triumfalnie obwieszczały zwycięstwo Naksydów w zaciętej bitwie w alei Axtattle i nawet przeciętnym obywatelom mogły przyjść na myśl śmigające pociski i ranni ludzie.
Może te wszystkie środki ostrożności są nieracjonalne, zastanawiała się. Ale udało jej się na razie przeżyć okupację Naksydów właśnie dzięki środkom ostrożności, które ktoś mógłby uznać za nieracjonalne.
— Jak noga? — spytała.
— Lepiej, mila… Lucy — odparła Spence. Okrążyła pokój i tęsknie spojrzała przez okno. — Piękny dzień. Szkoda, że nie mogę wyjść.
— Potrenuj chodzenie i rozciąganie, to wyjdziesz — poradziła jej Sula. Ciepły stosunek do ludzi nie jest moją specjalnością, przyznała w duchu.
— Nie smakuje ci ten kalmar?
Sula spojrzała zdziwiona na swój talerz: kawałki grillowanego kalmara nadzianego na szpadkę stały już z godzinę na biurku.
— Zapomniałam o jedzeniu — odparła.
— Daj, odgrzeję. — Spence wzięła szpadkę z kalmarem i drugą z grzybami i jarzynami i poszła do kuchni.
Sula usłyszała szum pieca konwekcyjnego. Spence wróciła i znów zaczęła spacerować po pokoju.
— Musisz nad czymś ciężko pracować — zauważyła.
— Byłabym znacznie szczęśliwsza, gdybym mogła nad czymś pracować — stwierdziła Sula. Spojrzała na displeje na świecącej powierzchni pulpitu, dotknęła podkładki i odłączyła pulpit od komputera Biura Akt. — Zastanawiałam się nad tym, jak porozumieć się z ludźmi z miasta, przekazać im, że nie wszystko stracone. Zrobić coś w rodzaju „Lojalisty”.
Spence zamyśliła się, poruszając mopsowatym noskiem.
— Nie wiem jak. — Potrząsnęła słomianymi włosami. — Ostatnim razem dystrybucja gazety zajęła nam kilka dni. — Nagle wpadła na pomysł. — Ale, Lucy, przecież masz dostęp do komputera Biura Akt. Nie mogłabyś za jego pośrednictwem rozsyłać elektronicznych wiadomości?
— Tak, o ile bym chciała, żeby bezpieka przejrzała wszystkie linijki kodu programów i nakryła mnie. — Do każdego maila doczepiony jest niewidoczny znacznik, który informuje, skąd nadano pocztę. Oczywiście kopie wszystkich listów idą do cenzury, więc możesz sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby dziesięć tysięcy kopii „Lojalisty” wpłynęło im do bufora.
Spence przestała spacerować i zamyśliła się, wykrzywiając usta.
— Ale przecież masz najwyższy priorytet dostępu. Każ komputerowi, żeby to wszystko jakoś zafałszował.
Sula już otworzyła usta do ironicznej odpowiedzi, ale się powstrzymała. Z kuchni dobiegł cichy sygnał i Spence pokuśtykała, by wyjąć z piecyka kolację Suli. Gdy wróciła do pokoju, zobaczyła ją przy biurku, ponownie logującą się do komputera Biura Akt.
— Zjedz kolację. — Spence postawiła talerz na biurku, nad migającymi w głębi pulpitu symbolami. Do uszu Suli dobiegło skwierczenie sosu. Wzięła szpadkę i zjadła kawałek kalmara. Po odgrzaniu mięso stało się gumiaste, ale zarówno jego konsystencja, jak i smak nie miały dla niej teraz znaczenia. Odsunęła talerz na bok, gdy na ekranie pojawiły się katalogi Biura.
— Jak najwięcej korzystaj z plików pomocy — poradziła Spence. Jedząc posiłek, a potem pijąc słodzoną kawę, Sula odkryła, że cała poczta Biura Akt — z wyjątkiem korespondencji wewnętrznej, która pozostawała w urzędzie — przechodziła przez pewien węzeł transmisyjny, wydajny komputer, zdolny obsłużyć tysiące zapytań przysyłanych do urzędu każdego dnia. Węzeł opatrywał każdą wiadomość specyficznym znacznikiem i przekazywał ją do adresata, a automatyczną kopię do Biura Cenzora, gdzie poddawano ją obróbce tajnymi algorytmami, mającymi wykryć wszelkie treści wywrotowe.
Czy łatwo przeprogramować węzeł transmisyjny? Sula poszła za radą Spence i sprawdziła pliki helpów.
Była zdziwiona: bardzo łatwo! Jeśli ktoś miał odpowiedni priorytet dostępu, mógł włączać i wyłączać różne akcje węzła równie prosto, jakby naciskał przełącznik.
Oczy piekły Sulę od wielogodzinnego wpatrywania się w displej. Poszła więc do łazienki i wyjęła brązowe soczewki maskujące jej zielone oczy. Spojrzała na swe odbicie w pociemniałym ze starości lustrze, wiszącym nad umywalką poplamioną rdzawymi zaciekami. Sprawdziła odrosty, dotknęła skóry. Cała jej charakteryzacja sprowadzała się do farbowania blond włosów i zażywania karotenu, by przyciemnić jasną cerę. Muszę niedługo znów ufarbować włosy, pomyślała.
Nagle drgnęła, gdy usłyszała odgłos otwierania drzwi wejściowych i uświadomiła sobie, że nie ma ze sobą broni. Usiłowała odzyskać spokój, tłumacząc sobie, że to prawdopodobnie Macnamara. I rzeczywiście.
Muszę trzymać pistolet w łazience, postanowiła, wracając do pokoju.
— Mam dzisiaj spać tutaj czy u siebie? — spytał.
Początkowo kwaterę w Nabrzeżu wynajęto na spotkania grupy, jej członkowie natomiast mieli spać w swoich mieszkaniach, ale to się zmieniło, gdy ranna Spence wymagała opieki.
— Możesz iść do domu — odparła Sula. — Dziś w nocy ja się zajmę Spence.
Macnamara spojrzał na symbole świecące w głębi pulpitu.
— Opracowujesz coś? — spytał.
— Tak. Sposób komunikowania się z ludnością.
— Mam nadzieję, że będzie przy tym mniej pracy niż poprzednio.
Tymczasem program Suli zaczął sekwencyjnie wykonywać kilka zadań.
Wyłączył log węzła, by nie pozostał żaden ślad po kolejnych operacjach.
Wyłączył funkcję przydzielania znaczników identyfikacyjnych do wiadomości.
Wyłączył funkcję przesyłania kopii wiadomości dla cenzora.
Rozesłał wiadomość.
Włączył funkcję przesyłania kopii dla cenzora.
Włączył funkcję znacznikowania.
Ponownie włączył log.
Po czym program usuwał się z węzła.
Sula przetestowała go, przesyłając do siebie wiadomość: „Żądana informacja jest niedostępna w tym departamencie”. Okazało się, że wszystko działa dobrze. Żaden zapis tego maila, żaden ślad po wywołanych przez Sulę zadaniach nie pojawił się w logach departamentu.
Mogła teraz rozsyłać wiadomości. Musiała tylko zastanowić się, komu je wysłać i jaką przekazać treść.
Przed wylogowaniem się i wyłączeniem komputera sprawdziła, jakie jest hasło Rashtaga na następny dzień. „Działaj!”.
Właśnie, pomyślała Sula.
Spence już dawno poszła do łóżka, ale Sula wypiła za dużo kawy, by zasnąć. Wychyliła się więc przez okno i głęboko zaczerpnęła ciepłego powietrza.
Ruch na ulicy zamarł, stragany i wózki odsunięto z chodników. Z powodu ograniczeń energetycznych wygaszono wszystkie szyldy i paliła się tylko co trzecia latarnia. Pod najbliższą z nich, przy następnej przecznicy, Sula dostrzegła kilka gestykulujących zawzięcie postaci.
Uśmiechnęła się. Było tak późno, że nawet ulicznice nagabywały tylko siebie nawzajem.
Opuściła mieszkanie kuchennymi drzwiami i ruszyła zapasowymi schodami na dach. Szyber był uchylony dla kota, którego hodował jeden z lokatorów. Sula weszła cicho na płaski, pokryty masą epoksydową dach. Zwykle widać było niewiele gwiazd, gdyż przeszkadzało miejskie oświetlenie; teraz zaciemnienie pozwalało dostrzec mnóstwo olśniewających brylantów rozsianych na aksamitnym sklepieniu.
Na niebie jaśniało też kilka srebrnych łuków, oddzielonych usianą gwiazdami ciemnością. Były to martwe resztki pierścienia akceleracyjnego, który jeszcze niedawno okrążał planetę. Wytwarzał on kluczową dla gospodarki antymaterię, cumowały przy nim statki i składowano tutaj towary; był domem dla osiemdziesięciu milionów ludzi. Gdy nieuchronnie zbliżało się zwycięstwo rebelianckich Naksydów, pierścień ewakuowano, a potem zniszczono, rozdzielając poszczególne jego fragmenty, które wzniosły się na wyższą orbitę.
Pierścień krążył wokół planety przez dziesięć tysięcy lat. Najwspanialsze techniczne osiągnięcie Imperium Shaa przetrwało niecały rok po śmierci ostatniego Shaa. Fragmenty wiszące na niebie, widoczne ze wszystkich rejonów planety, stanowiły bolesne napomnienie, że cywilizacja jest krucha, wszystko jest niepewne, a wojna — okrutna.
To ja wpadłam na ten pomysł, ja pierwsza zasugerowałam, żeby zniszczyć pierścień i w ten sposób utrudnić Naksydom władanie podbitą planetą — pomyślała. Ale pomysł przypisano komuś innemu, a Sula zamiast odlecieć z resztą Floty, utkwiła na planecie z grupą operacyjną Honga.
Patrząc w niebo, myślała: to ja powinnam tam walczyć z Naksydami, być na statku operującym głęboko na terytorium wroga. A tymczasem, żyję tutaj zaszczuta, przemykając między kolejnymi kryjówkami.
Wspomniała człowieka, który leci teraz wraz z Flotą między gwiazdami, i poczuła ucisk w gardle.
Martinez, ty draniu — pomyślała.