Perrin nie zwracał specjalnej uwagi na polecenia, które Rand wydawał jakiejś Pannie:
— Powiedz Sulin, że ma przygotować komnaty dla Perrina i Faile i okazywać im takie samo posłuszeństwo jak mnie.
Obie kobiety potraktowały to jak jakiś wspaniały dowcip — zaśmiewały się i klepały po udach — ale Perrin zapatrzył się na szczupłego mężczyznę, który stał w pewnej odległości od nich, w głębi obwieszonego gobelinami korytarza. Nie miał żadnych wątpliwości, że ten człowiek to Davram Bashere. Nie tylko dlatego, że był Saldaeańczykiem; z pewnością zupełnie nie przypominał Faile z tymi sumiastymi, siwiejącymi wąsami, opadającymi niemal do ust. Nie był też wyższy od Faile, może nawet nieco — niższy, ale sposób, w jaki stał, z założonymi rękoma, z miną przywodzącą na myśl jastrzębia obserwującego kurzą grzędę, sprawił, że Perrin nabrał pewności. Tamten go rozpoznał; to też było oczywiste.
Pożegnawszy się z Randem, Perrin zrobił głęboki wdech i wyszedł na korytarz. Pożałował, że nie ma przy sobie topora; Bashere miał przypasany miecz.
— Lord Bashere? — Perrin wykonał ukłon, który pozostał bez odpowiedzi. Ten człowiek wprost ociekał lodowatą furią.- Jestem Perrin Aybara.
— Porozmawiajmy — odparł szorstko Bashere i obrócił się na pięcie. Perrin nie miał innego wyboru, jak tylko pójść za nim; mimo dłuższych nóg musiał iść bardzo szybko.
Dwa skręty korytarza dalej Bashere wszedł do małego pomieszczenia i zamknął za nimi drzwi. Wysokie okna wpuszczały mnóstwo światła i jeszcze więcej skwaru. Stały tam naprzeciwko siebie dwa krzesła z wyściełanymi siedzeniami i oparciami, ozdobione rzeźbionymi ślimacznicami. Na inkrustowanym lazurytem stoliku stał srebrny dzban z wysoką szyjką i dwa srebrne kubki. Sądząc po zapachu, nie zawierał ponczu, tylko mocne wino.
Bashere napełnił kubki i podał jeden Perrinowi, wskazując gestem krzesło. Jego wąsy kryły uśmiech, za to oczy mogły wbijać gwoździe.
— Przypuszczam, że Zarine powiedziała ci o moich posiadłościach, zanim... zanim się z nią ożeniłeś. Wszystko o Pękniętej Koronie. Zawsze była gadatliwa.
Mężczyzna nadal stał, więc Perrin również nie usiadł. Pęknięta korona? Faile z pewnością nigdy nie wspomniała o żadnej pękniętej koronie.
— Najpierw twierdziła, że handlujesz futrami. A może najpierw sprzedawałeś drewno, a potem dopiero futra. A także lodowe papryczki. — Bashere wzdrygnął się, z niedowierzaniem powtarzając „Handlarz futer”. — Jej historia zmieniała się — ciągnął Perrin — ale zbyt często cytowała twoje słowa odnośnie obowiązków dobrego generała, więc zapytałem ją wprost, a wtedy... — Utkwił wzrok w winie, a potem zmusił się, by spojrzeć w oczy drugiemu mężczyźnie. — Kiedy usłyszałem, kim jesteś, omal nie zrezygnowałem z zamiaru poślubienia jej, ale ona się uparła, a kiedy Faile wbije sobie coś do głowy, to odwiedzenie jej od tego przypomina próbę ruszenia z miejsca zaprzęgu mułów, które postanowiły usiąść. A poza tym pokochałem ją. Naprawdę ją pokochałem.
— Faile? — warknął Bashere. — Kim, na Szczelinę Zagłady, jest Faile? Rozmawiamy o mojej córce, Zarine, i o tym, co ty jej zrobiłeś!
— Faile to imię, które obrała, kiedy została uczestniczką Polowania na Róg — wyjaśnił cierpliwie Perrin. Musiał zrobić dobre wrażenie na tym człowieku; kłótnia z teściem to coś równie złego jak kłótnia z teściową. — To się stało jeszcze zanim mnie poznała.
— Uczestniczka Polowania? — W głosie mężczyzny zabrzmiała duma; na twarzy wykwitł nagły uśmiech. Zapach gniewu rozwiał się niemalże bez śladu. — Ta mała psotnica nigdy nie wspomniała o tym ani słowem. I muszę też stwierdzić, że Faile to imię, które pasuje do niej lepiej niż Zarine. To był pomysł jej matki, a ja... — Otrząsnął się nagle i obrzucił Perrina podejrzliwym spojrzeniem. W komnacie znowu powiało gniewem. — Nie próbuj zmieniać tematu, chłopcze. Mamy rozmawiać o tobie, mojej córce i tym waszym rzekomym małżeństwie.
— Rzekomym? — Perrin potrafił powściągać swój temperament; pani Luhhan twierdziła nawet, że nigdy go nie posiadał. Kiedy człowiek jest większy i silniejszy od swoich rówieśników i może zrobić komuś krzywdę, uczy się panować nad sobą. Niemniej jednak w tym akurat momencie miał z tym trudności.- Ceremonię odprawiła Wiedząca, dokładnie tak samo jak dla wszystkich w Dwu Rzekach, od niepamiętnych czasów.
— Chłopcze, nie miało by znaczenia, gdyby odprawił ją sam Starszy ogirów a świadkami było sześć Aes Sedai. Zarine jest wciąż za młoda, by wyjść za mąż bez pozwolenia matki, o którą to zgodę nigdy nie prosiła i której tym bardziej nie otrzymała. Właśnie teraz rozmawia z Deirą i jeśli nie przekona jej, że jest dostatecznie dorosła, by móc już wyjść za mąż, to wróci do obozu, prawdopodobnie w charakterze siodła swej matki. A ty... — Bashere pogładził rękojeść miecza, wyraźnie nie świadom tego, co robi. — Ty — ciągnął niemalże jowialnym tonem — musisz zginąć z mojej ręki.
— Faile jest moja — warknął Perrin. Wino wylało mu się na nadgarstek; popatrzył ze zdziwieniem na swój kubek, zmiażdżony w garści. Odstawił zniekształcony kawał srebra na stół, obok dzbana, ale nie potrafił zapanować nad głosem. — Nikt mi jej nie odbierze. Nikt! Możesz ją zabrać do obozu, albo gdziekolwiek, a ja i tak po nią przyjdę.
— Mam pod sobą dziewięć tysięcy ludzi — odparł mężczyzna zaskakująco łagodnie.
— Czy trudniej ich zabijać niż trolloki? Spróbuj mi ją zabrać... tylko spróbuj!.. a obaj się przekonamy, jak jest! — Dotarło do niego, że cały się trzęsie, że bolą go dłonie zaciśnięte w pięści. Zdumiał się; od tak dawna nie był równie zły, że już zapomniał, jak to jest.
Bashere omiótł go wzrokiem od stóp do głów, po czym pokręcił głową.
— Mógłbym się zhańbić, gdybym cię zabił. Potrzebujemy wszak nowej krwi. Krew Domu rzednie. Mój dziadek zwykł mawiać, że stajemy się miękcy, i miał rację. Ja jestem połową tego mężczyzny, którym on był, a Zarine, przyznaję ze wstydem, jest strasznie miękka Nie słaba, pamiętaj... — Skrzywił się i pokiwał głową, kiedy zauważył, że Perrin nie zamierza zaprzeczyć. — ...ale miękka.
To też zdumiało Perrina, więc usiadł, zanim do niego dotarło, że w ogóle podszedł do krzesła. Prawie zapomniał o gniewie. Taka zmiana; czy ten człowiek jest szalony? Faile miękka? Potrafiła być czasami rozkosznie miękka, to prawda, ale każdy człowiek, który nazwałby ją tak w tym sensie, w jakim myślał o niej ojciec, prawdopodobnie otrzymałby własną głowę w podarunku. Perrina też to dotyczyło.
Bashere wziął do ręki zmiażdżony kubek, przyjrzał mu się dokładnie, po czym odstawił go i usiadł na drugim krześle.
— Zarine opowiedziała mi dużo o tobie, zanim poszła rozmawiać ze swoją matką, wszystko o lordzie Perrinie z Dwu Rzek, Zabójcy Trolloków. Podoba mi się ten przydomek. Podoba mi się mężczyzna, który walczy wet za wet z trollokami i za nic się nie cofnie. Ale chciałbym też wiedzieć, jakim właściwie jesteś człowiekiem. — Czekał z napięciem, popijając wino.
Perrin pożałował, że nie ma tu melonowego ponczu Randa i że zniszczył kubek. Zaschło mu w gardle. Tak bardzo chciał zrobić dobre wrażenie, a musiał zacząć od spraw wstydliwych.
— Prawda jest taka, że wcale nie jestem lordem, tylko kowalem. Widzisz, kiedy pojawiły się trolloki... — Zawiesił głos, ponieważ Bashere zaczął się śmiać tak mocno, że aż musiał wytrzeć oczy.
— Chłopcze, to nie Stwórca stworzył Domy. Niektórzy o tym zapominają, ale cofnij się wstecz w historię pierwszego lepszego Domu, a znajdziesz w niej człowieka z gminu, który wykazał się niezwykłą odwagą albo zachował głowę na karku i atakował, kiedy wszyscy inni uciekali jak oskubane gęsi. I pomyśl o jeszcze jednej rzeczy, o jakiej niektórzy zdają się zapominać: upadek bywa równie niespodziewany. Zatrudniam w Tyrze dwie pokojówki, którym przysługiwałby tytuł lady, gdyby ich przodkowie dwieście lat temu nie okazali się głupcami, a także drwala w Sidonie, który utrzymuje, że jego pradziadowie byli królami i królowymi przed Arturem Hawkwingiem. Być może mówi prawdę; to dobry drwal. Tyle samo dróg w dół, co w górę, dróg, które potrafią być śliskie jak wszystkie inne. — Bashere parsknął tak gwałtownie, że aż zwichrzyły mu się wąsy. — Głupiec lamentuje, kiedy fortuna ciągnie go w dół, i trzeba też prawdziwego durnia, żeby biadolić, kiedy wynosi go w górę. Ja nie chcę wiedzieć, kim byłeś, ani też nie interesuje mnie specjalnie, kim jesteś teraz. Chcę tylko wiedzieć, co masz w środku. Być może moja żona nie zabierze Zarine, a ja cię nie zabiję, ale czy ty wiesz, jak postępować z żoną? No, jak jest?
Pamiętając, że powinien zrobić dobre wrażenie, Perrin postanowił nie tłumaczyć, że wolałby na powrót zostać kowalem.
— Traktuję Faile tak dobrze, jak potrafię — zaczął ostrożnie.
Bashere znowu parsknął.
— Tak dobrze, jak potrafisz. — Przestał nagle mówić beznamiętnym tonem, tylko praktycznie warczał. — Powinieneś się tego dowiedzieć, chłopcze, bo jak nie... Posłuchaj mnie. Żona to nie żołnierz, który przybiega, jak się na niego krzyknie. Pod pewnym względami kobieta przypomina gołębicę. Trzymasz ją w połowie mniej silnie, niż ci się wydaje, że to konieczne, bo inaczej mógłbyś ją skrzywdzić. Nie skrzywdzisz Zarine. Rozumiesz mnie? — Uśmiechnął się nagle, niefrasobliwie, a jego głos zabrzmiał niemalże przyjaźnie. — Możesz okazać się całkiem dobry jako zięć, Aybara, ale jeśli ją unieszczęśliwisz... — Znowu zaczął gładzić rękojeść miecza.
— Staram się uczynić ją szczęśliwą — odparł z powagą Perrin. — Krzywda to ostatnia rzecz, jaką chciałbym jej wyrządzić.
— To dobrze. Bo byłaby to ostatnia rzecz, jaką w ogóle byś w życiu zrobił, chłopcze — To też zostało okraszone uśmiechem, ale Perrin nie miał wątpliwości, że Bashere mówi poważnie.- Myślę, że czas już, bym zaprowadził cię do Deiry. Jeżeli ona i Zarine nie dokończyły jeszcze swojej dyskusji, to najlepiej będzie, jak tam wejdziemy, zanim się pozabijają. Często je ponosiło, kiedy się kłóciły, a Zarine jest już za duża, by Deira mogła przywołać ją do porządku klapsem. — Bashere odstawił kubek na stół; ruszyli razem w stronę drzwi, a on mówił dalej. — Jest jedna rzecz, o której powinieneś wiedzieć. Kiedy jakaś kobieta twierdzi, że w coś wierzy, to jeszcze wcale nie znaczy, że to prawda. Och, ona w to wierzy, ale coś wcale nie musi być prawdą tylko dlatego, że kobieta w to coś wierzy. Zapamiętaj to sobie.
— Zapamiętam. — Perrinowi wydawało się, że rozumie, o czym ten człowiek mówi. Faile czasami mijała się nieznacznie z prawdą. Nigdy w sprawach ważnych, względnie tych, które uważała za ważne, ale jeśli obiecała coś wbrew swej woli, to zawsze udawało jej się zostawić jakąś furtkę, przez którą się wymykała, i dotrzymywała obietnicy, jednocześnie robiąc to, co chciała. Nie rozumiał natomiast, co to miało wspólnego z jego spotkaniem z matką Faile.
Ich wędrówka przez pałac, przez kolumnady i po rozlicznych klatkach schodowych, trwała bardzo długo. Saldaeańczyków napotkali raczej niewielu, za to całkiem sporo Aielów i Panien, nie wspominając już o służbie w biało-czerwonej liberii, która kłaniała się albo dygała, a także odzianych na biało mężczyzn i kobiet, takich samych jak ci, którzy odebrali konie. Ci ostatni przemykali się z tacami albo naręczami ręczników, ze spuszczonym wzrokiem, zdając się nikogo nie widzieć. Perrin wzdrygnął się, kiedy dostrzegł, że wielu z nich nosi takie same szkarłatne opaski na skroniach jak Aielowie. A zatem oni też musieli być Aielami. Zauważył ponadto jeden drobny szczegół. Tyle samo kobiet co mężczyzn w białych szatach nosiło opaski, a także mężczyzn w burych kaftanach i spodniach, ale żadna z Panien, które napotkał. Gaul opowiadał mu trochę o Aielach, lecz w ogóle nie wspomniał o opaskach.
Kiedy razem z Bashere weszli do jakiegoś pomieszczenia, gdzie na wzorzystym dywanie stały krzesła inkrustowane kością słoniową i małe stoliki, do uszu Perrina dotarł stłumiony szmer kobiecych głosów z wewnętrznej komnaty. Grube odrzwia nie pozwoliły mu wyróżnić pojedynczych słów, ale wiedział, że jedną z rozmawiających jest Faile. Nagle usłyszał odgłos uderzenia i prawie natychmiast następny. Skrzywił się. Tylko wełnianogłowy dureń wtrącałby się do kłótni matki z córką — na podstawie skromnych doświadczeń wiedział, że obie zazwyczaj solidarnie nacierały na takiego biednego głupca — i wiedział też bardzo dobrze, że Faile potrafi się sama bronić w normalnych okolicznościach. Ale z kolei widywał silne kobiety, mające już nawet wnuki, które pozwalały się traktować jak dzieci przez własne matki.
Zgarbiwszy ramiona, ruszył w stronę wewnętrznych drzwi, ale Bashere zdążył go uprzedzić i teraz stukał w nie kłykciami, jakby w ogóle nie mieli się do czego śpieszyć. Rzecz jasna, Bashere nie słyszał tego, co dla Perrina brzmiało jak odgłosy wydawane przez dwa koty zamknięte w jednym worku. Mokre koty.
Pukanie Bashere spowodowało, że warczenie ucichło jak nożem uciął.
— Możecie wejść — odezwał się głośno czyjś spokojny głos.
Perrina było stać jedynie na tyle, by nie przepchnąć się obok Bashere, a gdy już znalazł się w środku, odszukał zaniepokojonym wzrokiem Faile; siedziała na krześle z szerokimi poręczami, dokładnie tam, gdzie światło padające z okien było mniej ostre. Dywan utrzymany w ciemnoczerwonej tonacji sprawił, że Perrin pomyślał o krwi, a jeden z gobelinów przedstawiał kobietę na koniu, zabijającą włócznią lamparta. Na drugim przedstawiono zajadłą bitwę toczącą się wokół sztandaru z Białym Lwem. Zapach Faile stanowił plątaninę emocji, których nie potrafił stosownie odróżnić, a poza tym na lewym policzku miała czerwony odcisk dłoni. Uśmiechnęła się do niego, blado, ale jednak.
Na widok matki Faile Perrin aż zamrugał. Po tej całej gadaninie Bashere na temat gołębic spodziewał się zobaczyć jakąś kruchą kobietkę, ale lady Deira była wyższa o kilka cali od swego męża i na dodatek przypominała... posąg. Nie w taki sposób jak pani Luhhan dzięki swej tuszy, czy jak Daise Congar, która wyglądała, jakby mogła udźwignąć młot kowalski. Była po prostu krągła i krzepka, a poza tym widział teraz, po kim Faile odziedziczyła urodę. Twarz Faile stanowiła lustrzane odbicie twarzy jej matki, tyle że bez tych siwych pasem na skroniach. Jeżeli tak właśnie Faile miała wyglądać, kiedy osiągnie jej wiek, to był bardzo szczęśliwym człowiekiem. Z drugiej strony, kiedy lady Deira wbiła w niego spojrzenie ciemnych, skośnych oczu, ten wydatny nos upodobnił ją do orła o zapalczywych oczach, gotowego zatopić szpony w nieświadomym niczego króliku. Pachniała wściekłością i pogardą. Prawdziwą niespodzianką jednak był purpurowy odcisk dłoni na jej policzku.
— Ojcze, właśnie o tobie rozmawiałyśmy — powiedziała Faile z afektowanym uśmiechem, sunąc do niego i ujmując jego dłonie. Ucałowała go w oba policzki, a Perrin poczuł nagłe ukłucie zazdrości; żaden ojciec nie zasługiwał na to wszystko, kiedy tuż obok stał mąż, którego na duchu miał podtrzymać tylko jeden przelotny uśmiech.
— Czy zatem powinienem odjechać i ukryć się gdzieś, Zarine? — powiedział ze śmiechem Bashere. I to bardzo serdecznym śmiechem. Ten człowiek zdawał się w ogóle nie widzieć; że jego żona i córka pobiły się nawzajem!
— Ona woli, jak się ją nazywa Faile, Davram — rzekła nieobecnym tonem lady Deira. Z rękoma splecionymi na obfitym łonie mierzyła Perrina od stóp do głów, nawet się nie starając tego ukryć.
Usłyszał, jak Faile szepcze cicho do swego ojca:
— To teraz zależy od niego.
Perrin tak przypuszczał, skoro między nią a matka doszło do rękoczynów. Zgarbiwszy ramiona, zebrał się w sobie, by złożyć lady Deirze obietnicę, że będzie postępował z Faile tak delikatnie jak z małym kotkiem, że będzie potulny jak baranek. To ostatnie byłoby, rzecz jasna, kłamstwem — Faile nadziałaby potulnego mężczyznę na rożen i upiekła na kolację — ale koniecznie należało zachować pokój. Może to właśnie przez lady Deirę Bashere tyle mówił o delikatności; żaden człowiek nie odważyłby się na nic innego przy tej kobiecie.
Zanim jednak zdążył otworzyć usta, matka Faile powiedziała:
— Żółte oczy nie czynią wilka. Czy jesteś dostatecznie silny, by sobie poradzić z moją córką, młody człowieku? Z tego, co ona mówi, wynika że jesteś pantoflarzem, który zaspokaja każdy jej kaprys, który pozwala owijać się wokół palca, za każdym razem, gdy jej zachce się zabawić w „kocią kołyskę”.
Perrin wytrzeszczył oczy. Bashere usiadł na krześle, które przedtem zajmowała Faile, a teraz pogodnym wzrokiem przyglądał się swoim butom. Faile, usadowiona na szerokiej poręczy krzesła ojca, obdarzyła matkę grymasem oburzenia, po czym uśmiechnęła się do Perrina z tą samą pewnością siebie, jaką okazała, kiedy mówiła mu, że ma stawić czoło Randowi.
— Uważam, że ona mnie wcale nie owija wokół palca — odparł ostrożnie. Próbowała, to prawda, ale na to nie pozwalał. Może tylko raz na jakiś czas, żeby zrobić jej przyjemność.
Głośne pociągnięcie nosem Deiry było bardzo znaczące.
— Słabeusze nigdy tak na to nie patrzą. Kobieta pragnie silnego mężczyzny, silniejszego od niej, tutaj. — Dźgnęła go palcem w pierś, tak mocno, że aż stęknął. — Nigdy nie zapomnę tamtego pierwszego razu, kiedy Davram wziął mnie za kark i pokazał, które z nas jest silniejsze. To było coś wspaniałego!- Perrin zamrugał; z takim obrazem jego umysł sobie nie radził.- Jeżeli kobieta jest silniejsza od swego męża, to z czasem zaczyna nim gardzić. Ma wybór: albo będzie go tyranizować, albo zacznie udawać słabszą. Jeżeli jednak mąż jest dostatecznie silny... Znowu go dźgnęła i to jeszcze mocniej. — ...to może się stać równie silna jak on, tak silna, jaka mogłaby być z urodzenia. Będziesz musiał udowodnić Faile, że jesteś silny. — Kolejne szturchnięcie, jeszcze mocniejsze. — Kobiety z mojej rodziny przypominają pantery. Jeżeli nie będziesz umiał wytresować Faile w taki sposób, by polowała na twój rozkaz, to ona rozedrze cię pazurami na kawałki. Czy jesteś dość silny? — Tym razem zmusiła go do cofnięcia się o krok.
— Czy zechcesz przestać? — warknął, ale nie rozmasował obolałego miejsca na piersi. Faile mu w niczym nie pomagała, tylko uśmiechała się nieznacznie i jednocześnie zachęcająco. Bashere przypatrywał mu się z zaciśniętymi ustami i brwią wygiętą w łuk. — Jeżeli pobłażam jej czasami, to tylko dlatego, że tak chcę. Lubię patrzeć, jak się uśmiecha. Jeśli się spodziewasz, że będę ją tratował, to lepiej wybij to sobie z głowy. — I chyba w tym miejscu pobłądził. Matka Faile zaczęła mu się przypatrywać w całkiem już osobliwy sposób, a wydzielany przez nią zapach stanowił kombinację, której składników za nic nie potrafił rozszyfrować, aczkolwiek nadal wyczuwał gniew i lodowatą wzgardę. Niemniej jednak skończył z próbami powiedzenia tego, co Bashere i jego żona chcieli usłyszeć. — Kocham ją, a ona kocha mnie i na tym koniec, o ile o mnie chodzi.
— On powiada — powiedział wolno Bashere — że jeśli zabierzesz naszą córkę, to on ją nam odbije. Zdaje się uważać, że dziewięć tysięcy konnych Saldaei nie dorówna kilkuset łucznikom z Dwu Rzek.
Jego żona zapatrzyła się znacząco na Perrina, po czym uniosła głowę, wyraźnie biorąc się w garść.
— Wszystko pięknie, ale machać mieczem potrafi byle mężczyzna. Ja natomiast chcę wiedzieć, to czy on potrafi poskromić tę krnąbrną, upartą, nieposłuszną...
— Dość, Deira — przerwał jej łagodnym tonem Bashere.- Najwyrażniej orzekłaś, że Zarine... Faile... nie jest już dzieckiem, więc ci powiadam, że moim zdaniem Perrin nieźle nadaje się na męża.
Ku zaskoczeniu Perrina żona Bashere posłusznie skłoniła głowę.
— Jak rzeczesz, najdroższy. — Potem spojrzała groźnie na Perrina, jakby chciała powiedzieć, że w taki właśnie sposób mężczyzna powinien traktować kobietę.
Bashere mruknął coś pod nosem na temat wnuków i sprawienia, by krew na powrót stała się silna. A Faile? Ta uśmiechnęła się do Perrina, z miną, jakiej nigdy przedtem u niej nie widział, z miną, od której zrobiło mu się zdecydowanie nieswojo. Z założonymi dłońmi, skrzyżowanymi nogami i głową przekrzywioną na bok wyglądała... ulegle. Faile! Może wżenił się w rodzinę, w której wszyscy byli szaleni.
Zamknąwszy drzwi za Perrinem, Rand dopił zawartość puchara, po czym padł na krzesło i zaczął się zastanawiać. Miał nadzieję, że Perrin dogada się jakoś z Bashere. Ale z kolei, jeśli poleciałyby iskry, to może Perrin będzie bardziej skłonny pojechać do Łzy. Potrzebował tam albo Perrina, albo Mata, by przekonali Sammaela, że to prawdziwy atak. Zaśmiał się cicho gorzkim śmiechem. Światłości, jak on może tak myśleć o przyjaciołach. Lews Therin zachichotał i zamruczał coś mało zrozumiale na temat przyjaciół i zdrady. Rand żałował, że nie może spać przez cały rok.
Weszła Min, oczywiście bez pukania ani też nie zapowiedziana przez nikogo. Panny popatrywały na nią czasem dziwnie, ale cokolwiek powiedziała Sulin, a może również Melaine, Min znajdowała się na krótkiej liście tych, których wpuszczało się do środka, niezależnie od tego, czym Rand się akurat zajmował. A ona w pełni korzystała z tego przywileju; już raz się zdarzyło, że zasiadła na stołku obok jego wanny i rozmawiała z nim, jak gdyby nigdy nic. Tym razem tylko przystanęła, by nalać sobie ponczu do pucharu i potem prędko wskoczyła mu na kolana. Na jej twarzy lśniła cieniutka powłoczka potu. Nawet nie próbowała się uczyć radzenia sobie z upałem; śmiała się tylko, mówiąc, że nie jest Aes Sedai i że nie zamierza nią zostać. A on stał się jakby jej ulubionym krzesłem w czasie tych wizyt, niemniej jednak był przekonany, że wystarczy, jak będzie udawał, iż niczego nie zauważa, wtedy ona prędzej czy później zrezygnuje z tych zabaw. Dlatego właśnie tamtego dnia zanurzył się pod wodą, zamiast oślepiać ją Powietrzem. Od czasu, gdy się dowiedziała, że działa na niego jako kobieta, w ogóle już nie przestała sobie z niego żartować. A poza tym przyjemnie było trzymać dziewczynę na kolanach, niezależnie od tego, jak bardzo się wstydził do tego przyznać w przypadku Min. Ostatecznie nie był z drewna.
— Dobrze ci się rozmawiało z Faile?
— Rozmowa nie potrwała długo. Pojawił się jej ojciec i była zbyt zajęta obłapianiem go za szyję, żeby mnie zauważać. Potem poszłam sobie na krótki spacer.
— Nie polubiłaś jej? — zapytał, a wtedy Min wytrzeszczyła oczy, już i tak ogromne przez te długie rzęsy. Kobietom zawsze wydawało się, że mężczyzna niczego nie zauważy albo nie zrozumie, jeśli one tak chcą.
— To nie tak, żebym jej całkiem nie lubiła — odparła, starannie dobierając słowa. — Tylko... Cóż, ona wie, czego chce i nie przyjmuje żadnej odmowy. Żal mi tego biednego Perrina, który się z nią ożenił. Czy wiesz, czego ode mnie zażądała? Zapewnienia, że nie żywię żadnych zamiarów względem jej drogocennego męża. Może nie zauważyłeś; mężczyźni nigdy niczego nie widzą... — urwała, patrząc na niego podejrzliwie przez te długie rzęsy. Ostatecznie dowiódł jej przecież, że potrafi dostrzegać różne rzeczy. Kiedy już się upewniła, że on nie zamierza się ani śmiać, ani protestować, ciągnęła dalej. — Na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że jest w nią zapatrzony, biedny głupiec. A ona w niego, czy mu to wychodzi na dobre, czy nie. Moim zdaniem nawet by nie spojrzał dwa razy na jakąś kobietę, ale Faile w to nie wierzy. Perrin znalazł swojego sokoła i nie zdziwię się, gdy ona go zabije, jeśli pojawi się jakiś jastrząb. — Oddech uwiązł jej w gardle; wpatrzona w niego, zajęła się popijaniem ponczu.
Wyjaśni mu, co chciała przez to powiedzieć, jeśli ją zapyta. Twierdziła, pamiętał, że nie opowiada mu o tych wizjach, które jego nie dotyczą, a jednak z jakiegoś powodu odstąpiła od tego zwyczaju. Godziła się obecnie opowiadać o wizjach towarzyszących każdej osobie, o którą zapytał, i mówiła mu i wszystkim, co zobaczyła. Tyle, że krępowała się to robić.
„Zamknij się! — krzyknął na Lewsa Therina. — Odejdź! Ty nie żyjesz!” Bez skutku; ostatnimi czasy to często nie skutkowało. Głos nadal mamrotał mało zrozumiale, chyba o zdradzie ze strony przyjaciół, a może o ich zdradzaniu.
— Czy widziałaś coś, co mnie dotyczy? — zapytał.
Min uśmiechnęła się z wdzięcznością i przytuliła po przyjacielsku do jego piersi — prawdopodobnie chciała, by to wyszło po przyjacielsku, a może właśnie wręcz przeciwnie — i zaczęła mówić, cały czas popijając poncz.
— Widziałam przy was te świetliki i ciemność, silniejsze niż kiedykolwiek. Mniam... Uwielbiam melonowy poncz. I te świetliki żyły, zamiast dawać pożerać się szybciej niźli się roją, tak jak to się dzieje, kiedy jesteś sam. A oprócz tego zauważyłam jeszcze jedną rzecz, kiedy byliście razem. On będzie musiał przybyć tu dwa razy, bo inaczej ty... — Zajrzała do swego pucharu, więc nie widział jej twarzy. — Jeśli go tu nie będzie, to z tobą stanie się coś złego. — Mówiła teraz przyciszonym i wyraźnie przestraszonym głosem. — Bardzo złego.
Miał wielką ochotę pytać dalej — na przykład kiedy, gdzie i jak — ale przecież sama by mu powiedziała, gdyby potrafiła.
— W takim razie będę go musiał zatrzymać przy sobie — powiedział najweselszym tonem, na jaki go było stać. Nie podobało mu się, że Min się czegoś boi.
— Nie wiem, czy to wystarczy — wymamrotała do swego ponczu. — To się stanie, kiedy jego tutaj nie będzie, ale nie widziałam niczego takiego, co by wyjaśniło, dlaczego mógłby w tym przeszkodzić swoją obecnością. To będzie coś bardzo złego, Rand. Od samego myślenia o tym widzeniu robi mi się...
Uniósł jej twarz i zdziwił się na widok łez płynących jej z oczu.
— Min, nie wiedziałem, że te widzenia tyle cię kosztują — powiedział łagodnie. — Przepraszam.
— Ty w ogóle bardzo dużo wiesz, pasterzu — wybąkała. Wyciągnęła koronkową chusteczkę z rękawa kaftana i wytarła oczy.- To przez ten kurz. Za rzadko każesz Sulin tu sprzątać. — Schowała chusteczkę z powrotem. — Powinnam już wrócić do „Różanej Korony”. Musiałam ci tylko powiedzieć, co widziałam przy Perrinie.
— Min, uważaj na siebie. Może nie powinnaś przychodzić tak często. Merana raczej nie będzie dla ciebie pobłażliwa, jeśli się dowie, co robisz.
Z tym uśmiechem wyglądała prawie tak jak dawniej, a w jej oczach widać było rozbawienie, mimo że nadal lśniły od łez.
— Pozwól, że sama będę się o siebie martwiła, pasterzu. One uważają, że rozglądam się ogłupiała po Caemlyn, zupełnie jak jakaś prostaczka ze wsi. Gdybym nie przychodziła codziennie, to czy wiedziałbyś, że one spotykają się z arystokratami? — Zauważyła to przypadkiem poprzedniego dnia w drodze do Randa; w oknie pałacu, o którym wiedziała, że jest własnością lorda Pelivara, pojawiła się na ułamek chwili Merana. Prawdopodobieństwo, że Pelivar i jego goście są jedynymi, z którymi Merana się teraz widuje, było takie samo, jak prawdopodobieństwo; że Merana przyszła tam, żeby oczyścić kanalizację.
— Uważaj na siebie — powtórzył stanowczym tonem. — Nie chcę, żeby stało ci się coś złego, Min.
Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, po czym wstała i pocałowała go lekko w usta. Przynajmniej ... Cóż, pocałunek był lekki, ale ten rytuał odprawiali codziennie, kiedy wychodziła, i miał wrażenie, że pocałunki z każdym dniem stają się coraz mniej niewinne.
Wbrew wszystkim obietnicom, jakie sobie złożył, powiedział:
— Wolałbym, żebyś tego nie robiła. — Siadanie na kolanach to jedno, ale z tymi pocałunkami posuwała się już za daleko.
— Tylko mi tu nie płacz, wieśniaku — uśmiechnęła się.- I nie jąkaj się. — Zmierzwiła mu włosy, jakby był dziesięcioletnim chłopcem, po czym podeszła do drzwi, tyle że tym razem znowu poruszała się w ten pełen wdzięku sposób, którym wprawdzie nie mogła go doprowadzić do płaczu albo jąkania, ale z pewnością sprawiła, że mimo woli wytrzeszczył oczy. Błyskawicznie skupił wzrok na jej twarzy, kiedy się odwróciła. — No i co, pasterzu? Zaczerwieniłeś się. A ja już myślałam, że ten upał w ogóle na ciebie nie działa. Nieważne zresztą. Chciałam ci tylko powiedzieć, że będę uważać. Przyjdę do ciebie jutro. Pamiętaj o włożeniu czystych skarpet.
Kiedy drzwi zamknęły się za nią, Rand wypuścił długo wstrzymywany oddech. Czyste skarpety? Przecież codziennie wkładał świeże! Miał tylko dwie rzeczy do wyboru. Mógł udawać, że ona na niego nie działa, dopóki sama nie zrezygnuje, albo się poddać. Albo zacząć błagać; może przestanie, ale z kolei wtedy miałaby czym go zadręczać, a Min lubiła dręczyć. Inne wyjście — skrócenie czasu, kiedy przebywali razem, bycie chłodnym i dalekim — zupełnie nie wchodziło w rachubę. Była przyjaciółką; równie dobrze mógłby próbować być chłodny w stosunku do... do głowy przyszły mu jedynie Aviendha i Elayne, a one nie pasowały. W stosunku do Mata i Perrina. Nie rozumiał tylko jednej rzeczy — dlaczego czuł się tak dobrze w jej towarzystwie? Dręczyła go przecież.
Od momentu, gdy padła wzmianka o Aes Sedai, Lews Therin zaczął mamrotać znacznie głośniej, a teraz powiedział całkiem wyraźnie: „Jeżeli one spiskują razem z arystokratami, to będę musiał coś z tym zrobić”.
„Odejdź” — rozkazał Rand.
„W dziewięć są zbyt niebezpieczne, nawet jeśli niewyszkolone. Zbyt niebezpieczne. Nie można im pozwolić. Nie. Och, nie”.
„Odejdź, Lewsie Therinie!”
„Ja nie umarłem! — ryknął głos. — Zasłużyłem na śmierć, ale ja żyję! Żyję! Żyję!”
„Ty nie żyjesz! — odpowiedział Rand w myślach. — Ty nie żyjesz, Lewsie Therinie!”
Głos cichł, wciąż wyjąc „Ja żyję!”, po czym nagle zanikł.
Całkiem roztrzęsiony Rand wstał, napełnił pusty puchar ponczem i wypił wszystko jednym haustem. Pot ściekał mu z twarzy, a koszula przywarła do ciała. Wiele wysiłku kosztowało go ponowne skoncentrowanie się. Lews Therin robił się coraz bardziej nachalny. Jedna rzecz była pewna. Skoro Merana spiskowała z arystokratami, zwłaszcza z tymi, którzy byli gotowi wszcząć bunt, to będzie musiał podjąć jakieś działania, jeśli nie uda mu się dostatecznie prędko sprowadzić Elayne. Niestety, nie miał pojęcia, co właściwie mógłby zrobić.
„Zabij ich — szepnął Lews Therin. — W dziewięć są zbyt niebezpieczne, ale jeśli zabiję kilka, jeśli je przegnam... zabiję... sprawię, że zaczną się mnie bać... nie umrę raz jeszcze... zasługuję na śmierć, ale chcę żyć...” Zaczął płakać, ale nie przestawał chaotycznie szeptać.
Rand raz jeszcze napełnił puchar, starając się tego nie słuchać.
Na widok Bramy Origan, przez którą wjeżdżało się do Wewnętrznego Miasta, Demira Eriff zwolniła. Wielu mężczyzn przeciskających się obok niej na zatłoczonej ulicy przyglądało się jej z zachwytem; być może po raz tysięczny pomyślała, że powinna przestać nosić suknie z rodzinnego Arad Doman, i po raz tysięczny natychmiast o tym zapomniała. Strój nie był przecież taki ważny — od lat nosiła taki sam — i zawsze, gdy jakiś mężczyzna, który nie pojął, że ona jest Aes Sedai, stawał się zbyt bezczelny, wystarczało dać mu do zrozumienia, z kim ma do czynienia. Dzięki temu dość prędko dawali jej spokój, zazwyczaj tak szybko, jak szybko potrafili biegać.
W tym akurat momencie interesowała ją tylko Brama Origan, wielki, marmurowy łuk osadzony w połyskliwym, białym murze; potok ludzi, fur i wozów przejeżdżał pod nią pod czujnym okiem kilkunastu Aielów, którzy, jak podejrzewała, bynajmniej nie byli tacy niefrasobliwi, jak to się mogło pozornie wydawać. Ci potrafili rozpoznać Aes Sedai na pierwszy rzut oka. A poza tym była śledzona od samej „Różanej Korony”; te kaftany i spodnie, tak uszyte, żeby się stapiały ze skałami i zaroślami, wyróżniały się na ulicach miasta. Dlatego właśnie nie wjechała do Wewnętrznego Miasta, mimo że bardzo chciała, mimo że była gotowa narazić się na gniew Merany za to, że wjechała tam bez uprzedniego zapytania o zgodę al’Thora. Było denerwujące, że Aes Sedai zostały zmuszone do proszenia jakiegoś mężczyzny o pozwolenie. Chciała tylko zobaczyć Milama Harndera, Drugiego Bibliotekarza w Pałacu Królewskim i jej agenta od prawie trzydziestu lat.
Biblioteka w Królewskim Pałacu nie umywała się do tej w Białej Wieży albo Biblioteki Królewskiej w Cairhien, względnie do Biblioteki Terhana w Bandar Eban, ale z dostępem do tamtych było tak samo jak z marzeniami o lataniu. Niemniej jednak Milam mógł już zacząć szukać potrzebnych jej książek, o ile jej wiadomość dotarła do niego. Być może w pałacowej bibliotece znajdowały się jakieś informacje na temat Pieczęci więzienia Czarnego, może nawet skatalogowane źródła. aczkolwiek były to raczej płonne nadzieje. W zakamarkach większości bibliotek zalegały całe stosy nie skatalogowanych woluminów, zapomnianych od stu albo pięciuset lat, czasem jeszcze dłużej. Wielkie sale kryły skarby, istnienia których nawet bibliotekarze nie podejrzewali.
Czekała cierpliwie, pozwalając, by tłum przepływał obok niej, zwracając uwagę jedynie na ludzi wyłaniających się z bramy, ale nie dostrzegła łysej czaszki i krągłej twarzy Milama. W końcu poddała się z westchnieniem. Najwyraźniej nie dostał jej wiadomości, bo w przeciwnym razie skorzystałby z pierwszej lepszej wymówki, byle tylko spotkać się z nią o wyznaczonym czasie. Będzie musiała zaczekać na swoją kolej w towarzyszeniu Meranie do pałacu i mieć nadzieję, że młody al’Thor udzieli jej zgody na poszukiwania w bibliotece.
Odwróciła się tyłem do bramy i w tym momencie przypadkiem zauważyła wysokiego osobnika o pociągłej twarzy, odzianego w kamizelę woźnicy; gapił się na nią ze zbytnim podziwem. A kiedy ich oczy się spotkały, mrugnął!
Nie będzie godziła się na to wszystko przez całą drogę do oberży.
„Naprawdę muszę zapamiętać, że powinnam kazać uszyć sobie jakieś proste suknie”, pomyślała, zastanawiając się, dlaczego wcześniej tego nie zrobiła. Na szczęście była już kiedyś w Caemlyn, kilka lat temu, a poza tym w „Różanej Koronie” czekał na nią Stevan, który w razie czego wskaże jej drogę niczym latarnia morska. Wślizgnęła się do wąskiej, ocienionej przestrzeni między sklepem nożownika a jakąś tawerną.
Podczas jej ostatniego pobytu w Caemlyn te wąskie uliczki były błotniste, ale mimo iż teraz wyschły, to im głębiej się w nie zapuszczała, tym gorszy unosił się tam zapach. Mury były gładkie, bez okien, i z rzadka z wąskimi drzwiami albo ciasną furtką, sprawiającymi wrażenie, że od dawna ich nie otwierano. Wynędzniałe koty spozierały na nią milcząco z beczek i wysokich murów, a bezpańskie psy z wystającymi żebrami kładły po sobie uszy, niektóre wyły, po czym uciekały w głąb przecznicy, jak tutaj nazywano te uliczki. Nie bała się, że mogą ją podrapać albo pogryźć. Koty zdawały się wyczuwać Aes Sedai; w życiu nie słyszała o żadnej, którą podrapałby najbardziej drapieżny kot. Psy były usposobione wrogo, prawda, jakby uważały, że Aes Sedai są kotami, ale prawie zawsze po nędznej demonstracji siły uciekały z podkulonymi ogonami.
Psów i kotów było tu o wiele więcej niż zapamiętała i o wiele bardziej wynędzniałych, za to ludzi znacznie mniej. Nie widziała żywej duszy, dopóki nie wyszła za róg, gdzie napotkała pięciu czy sześciu Aielów; szli w jej stronę pogrążeni w rozmowie. Zdawali się zaskoczeni jej widokiem.
— Wybacz, Aes Sedai — mruknął jeden z nich i wszyscy przycisnęli się do muru wytyczającego przecznicę, mimo że miejsca było tam w bród.
Zastanawiając się, czy to ci sami, którzy za nią szli — jedna z tych twarzy wyglądała znajomo; ten sam przysadzisty mężczyzna obdarzony złowrogimi oczyma — kiwnęła głową i wymruczała podziękowanie, kiedy przechodziła obok.
Włócznia wbita w bok tak j ą zdumiała, że nawet nie krzyknęła. Spanikowana sięgnęła do saidara, ale znowu coś przeszyło jej bok i wtedy upadła na ziemię. Tamta zapamiętana twarz pochyliła się nad nią, drwiące czarne oczy; usta coś warknęły, ale ona to zignorowała, starając się dotrzeć do saidara, starając się... Otoczyła ją ciemność.
Kiedy Perrin i Faile zakończyli nareszcie niekończącą się rozmowę z jej rodzicami, ta dziwna pokojówka, Sulin, czekała na nich w korytarzu. Perrin cały ociekał potem, który zostawił ciemne plamy na jego kaftanie, a czuł się tak, jakby miał za sobą dziesięciomilowy bieg, w trakcie którego bito go pałką. Faile uśmiechała się i szła lekkim krokiem, promienna, piękna i równie dumna z siebie jak wtedy, gdy sprowadziła do Wzgórza Czat ludzi, dokładnie w momencie, gdy trolloki miały właśnie stratować Pole Emonda. Sulin dygała za każdym razem, gdy któreś z nich na nią spojrzało, omal się przy tym nie przewracając. Mijane po drodze Panny migotały dłońmi i Sulin dygała również przed nimi, tak przy tym zgrzytając zębami, że Perrin słyszał to wyraźnie. Nawet Faile zaczęła jej się podejrzliwie przyglądać.
Zaprowadziła ich do przydzielonych im komnat, to znaczy bawialni i sypialni z łożem nakrytym baldachimem, tak wielkim, że pomieściłoby dziesięć osób, i z długim balkonem wychodzącym na dziedziniec z fontannami, po czym uparła się, że objaśni albo pokaże im wszystko, nawet to, co widzieli sami. Ich konie umieszczono w stajni i wyczesano. Rozpakowano i zawieszono w szafie zawartość sakiew, łącznie z pasem od Perrinowego topora, drobny dobytek ułożono w szufladach komody w idealnym porządku. Topór stał wsparty o kominek z szarego marmuru, jakby przygotowany do rąbania drewna na opał. Jeden z dwóch srebrnych dzbanów, okrytych skroploną parą, zawierał chłodną miętową herbatę, drugi śliwkowy poncz. Pokazano im nawet lustra w pozłacanych ramach, zarówno to zawieszone nad stolikiem, na którym ułożono grzebień i szczotkę z kości słoniowej Faile, jak i wielkie tremo z rzeźbionymi podporami, którego nie mógłby przeoczyć nawet ślepiec.
Kiedy Sulin zaczęła tłumaczyć, że woda na kąpiel będzie im przynoszona i w jaki sposób mają korzystać z miedzianych wanien, Perrin wcisnął złotą koronę w jej pokrytą odciskami dłoń.
— Dziękuję ci — powiedział — ale gdybyś tak zechciała nas teraz zostawić... — Przez chwilę miał wrażenie, że ona ciśnie w niego tą grubą monetą, ale ostatecznie odpowiedziała jeszcze jednym chwiejnym dygnięciem, a potem wyszła, trzaskając drzwiami.
— Przypuszczam, że osoba, która zajmuje się tutaj szkoleniem służby, nie bardzo się zna na tym rzemiośle — stwierdziła Faile. — Nawiasem mówiąc, postąpiłeś bardzo właściwie. Uprzejmie, a zarazem stanowczo. Żebyś tak postępował z naszą służbą. — Kiedy odwróciła się do niego plecami, jej głos ścichł. — Czy zechcesz rozpiąć mi suknię?
Przy rozpinaniu tych maleńkich guziczków czuł zawsze, że ma bardzo grube palce, i trochę się bał, że je poodrywa albo rozedrze jej suknię. Z drugiej zaś strony uwielbiał rozbierać swoją żonę. Zazwyczaj prosiła o to pokojówkę; przez te wszystkie pogubione guziki, był tego pewien.
— Te bzdury, które naopowiadałaś swojej matce, mówiłaś poważnie?
— A czy nie poskromiłeś mnie, mój mężu — zapytała, nie patrząc na niego — i nie nauczyłeś siadania u twego boku na każde zawołanie? Czy nie biegnę, żeby cię zadowolić? Czy nie jestem posłuszna twoim rozkazom? — Pachniała rozbawieniem. Również ton jej głosu wskazywał nieomylnie, że żartuje. Tyle, że mówiła to wszystko jakby serio, powtarzając praktycznie to samo, co powiedziała swojej matce, z zadartą głową i dumna jak nigdy. Kobiety to dziwne istoty, bez dwóch zdań. A jej matka... ! Albo jej ojciec, skoro już o tym mowa!
Może powinien zmienić temat. O czym to wspominał Bashere?
— Faile, co to jest pęknięta korona? — Był pewien, że coś takiego właśnie usłyszał.
Wydała odgłos zniecierpliwienia i nagle zaczęła pachnieć niepokojem.
— Rand opuścił pałac, Perrin.
— A jeśli nawet, to co z tego? — Pochylony nad maleńkim guziczkiem z macicy perłowej, skrzywił się kwaśno. — Skąd wiesz?
— Od Panien. Bain i Chiad nauczyły mnie trochę ich mowy dłoni. Nie przestawaj, Perrin. Wydaje mi się, że chyba nie powinny były tego robić; wywnioskowałam to z ich zachowania, po tym, jak usłyszały, że tutaj są Aielowie. Ale dobrze jest rozumieć, o czym rozmawiają Panny, zwłaszcza wtedy, gdy one o tym nie wiedzą. Myślę, że z Randem łączą je zażyłe stosunki. — Obróciła się, by obdarzyć go szelmowskim spojrzeniem i pogładzić po brodzie. — Tamte pierwsze napotkane przez nas Panny uważały, że masz ładne ramiona, ale na nią nie zwróciły specjalnej uwagi. Do kobiet Aielów nie dociera, że widzą piękną brodę.
Potrząsnąwszy głową, zaczekał, aż znowu stanie do niego tyłem, po czym schował do kieszeni guziczek, który się oderwał, kiedy się odwracała. Może nie zauważy; on sam chodził cały tydzień w kaftanie z brakującym guzikiem i nawet o tym nie wiedział, dopóki nie zwróciła mu na to uwagi. Co zaś do bród, to z tego, co mówił Gaul, wynikało, że Aielowie zawsze golą się dokładnie; Bain i Chiad uważały, że jego broda może stanowić temat dziwacznych żartów. Nie raz w tym upale zastanawiał się, czy się nie ogolić. Za to Faile autentycznie lubiła tę jego brodę.
— Co z Randem? Dlaczego to takie ważne, że opuścił pałac?
— Bo powinieneś wiedzieć, co robi za twoimi plecami. Najwyraźniej nie byłeś świadom, że wyjeżdża. Pamiętaj, on jest Smokiem Odrodzonym. Czyli kimś takim jak król, czy nawet król królów, a królowie czasami wykorzystują nawet przyjaciół, zarówno przypadkiem, jak i celowo.
— Rand by tego nie zrobił. I co w takim razie proponujesz? Żebym go szpiegował?
Chciał, żeby to zabrzmiało jak dowcip, ale ona odparła:
— Nie ty, mój kochany. Szpiegowanie to robota żony.
— Faile! — Wyprostowawszy się tak gwałtownie, że omal nie wyrwał kolejnego guzika, ujął ją za ramiona i odwrócił twarzą ku sobie. — Nie będziesz szpiegowała Randa, słyszysz? — Zrobiła upartą minę, wyginając usta w podkówkę i mrużąc oczy, praktycznie cuchnąc uporem, ale on potrafił być stanowczy. — Faile, chcę zobaczyć trochę tego posłuszeństwa, którym tak się przechwalałaś. — Na ile się orientował, robiła, co chciał, kiedy była w dobrym nastroju albo z czegoś zadowolona; w przeciwnym razie mógł o tym zapomnieć. — Ja mówię poważnie, Faile. Chcę, żebyś mi to przyrzekła. Nie będę brał udziału w nicz...
— Przyrzekam, najdroższy — powiedziała, kładąc palec na jego ustach. — Przyrzekam, że nie będę szpiegowała Randa, Widzisz, jestem posłuszna memu lordowi mężowi. Czy pamiętasz, ilu wnucząt spodziewa się moja matka?
Ta nagła zmiana tematu sprawiła, że zamrugał. Ale obiecała mu; to się liczyło.
— Chyba sześciorga. Straciłem rachubę, kiedy zaczęła mówić, ilu ma być chłopców, a ile dziewczynek. — Lady Deira udzieliła zaskakująco szczerej rady odnośnie tego, jak to należy osiągnąć; na całe szczęście większość do niego nie dotarła, bo cały czas się zastanawiał, czy powinien opuścić komnatę, zanim ona nie skończy. Faile tylko kiwała głową, jakby uważała to za rzecz najnormalniejszą na świecie, i to w obecności ojca i męża.
— Co najmniej sześciorga — powiedziała z naprawdę łobuzerskim uśmieszkiem. — Perrin, ona nam zacznie zaglądać przez ramię, jeżeli nie będę jej mogła już wkrótce powiedzieć, że może się spodziewać pierwszego, więc pomyślałam sobie, że jeśli kiedykolwiek uporasz się z resztą moich guzików... — Po kilku miesiącach małżeństwa nadal się czerwieniła, ale ten uśmieszek nie przygasł ani na chwilę. — Obecność prawdziwego łoża po tylu tygodniach sprawia, że staję się rozochocona jak wieśniaczka podczas żniw.
Czasami zastanawiał się nad tymi wszystkimi saldaeańskimi wieśniaczkami, o których tyle mówiła. Rumieńce czy nie, jeśli one były równie podochocone jak Faile, kiedy byli sami, to w takim razie w Saldaei nigdy nie zbierano plonów. Oberwał jeszcze dwa guziki, ale jej to wcale nie obeszło. W rzeczy samej jakimś sposobem rozdarła mu koszulę.
Demira zdziwiła się, kiedy otworzyła oczy, zdziwiła się, że leży na własnym łóżku, we własnej izbie w „Różanej Koronie”. Spodziewała się, że umrze, a nie, że ktoś ją rozbierze i ułoży w lnianej pościeli. Stevan siedział na zydlu u stóp jej łóżka, udając, że mu ulżyło, zaniepokojony i jednocześnie surowy. Jej szczupły Strażnik, rdzenny Cairhienianin, był od niej niższy o głowę i blisko dwadzieścia lat młodszy mimo siwizny na skroniach, ale czasami starał się zachowywać jak ojciec, twierdząc, że ona nie zadba o siebie, jeżeli nie będzie jej pilnował. Bardzo się bała, że ten incydent da mu przewagę w tej walce na najbliższe miesiące. Merana stała u boku jej łóżka z surową miną, z drugiej Berenicia. Pulchna Żółta siostra zawsze wyglądała poważnie, ale teraz bardziej niż zazwyczaj.
— Jak? — wykrztusiła Demira. Światłości, ależ słabo się czuła! Dzięki Uzdrawianiu, to pewne, a jednak objęcie się ramionami pod prześcieradłem kosztowało ją dużo wysiłku. Prawdopodobnie była bliska śmierci. Uzdrawianie nie pozostawało blizn, ale same wspomnienia i słabość wystarczały.
— Jakiś człowiek przyszedł do głównej sali — rzekł Stevan — chciał niby się napić. Powiedział, że widział Aielów idących śladem jakiejś Aes Sedai... dokładnie cię opisał i twierdził, że zamierzali cię zabić. Kiedy to mówił, czułem... — Zrobił ponury grymas.
— Stevan poprosił, żebym z nim poszła — wyjaśniła Berenicia — a właściwie to mnie tam zawlókł... całą drogę biegliśmy. Prawda jest taka, że do tej chwili nie wiedziałam, czy zdążyliśmy na czas, dopóki nie otwarłaś oczu.
— Wszystko jest jasne — dodała Merana obojętnym głosem. — To był element tej samej pułapki czy też ostrzeżenia. I Aielowie, i ten mężczyzna. Szkoda, że pozwoliłyśmy mu uciec, ale tak się zdenerwowałyśmy z twojego powodu, że udało mu się umknąć, zanim ktokolwiek pomyślał, żeby go pojmać.
Demira pomyślała o Milamie i o tym, jak to wpłynie na poszukiwania w bibliotece, o tym, ile czasu potrwa uspokajanie Stevana i że to, co powiedziała Merana, wcale jeszcze nie wyjaśnia wszystkiego.
— Pojmać go? Ostrzeżenie? O czym ty mówisz, Merano?
Berenicia mruknęła, że Demira zrozumiałaby to zapewne, gdyby jej to pokazano w jakiejś książce; bywała czasem bardzo złośliwa.
— Zauważyłaś może, czy od czasu naszego przybycia ktoś zaglądał do głównej sali z zamiarem napicia się czegoś, Demiro? — spytała cierpliwym tonem Merana.
Prawda; nie zauważyła. Obecność jednej czy nawet dwóch Aes Sedai nie zmieni wiele w obyczajach oberży w Caemlyn, ale dziewięć to inna sprawa. Pani Cinchonine powiedziała to otwarcie.
— W takim razie miałyście się dowiedzieć, że zabili mnie Aielowie. A może miałam zostać znaleziona, zanim umrę. — Właśnie sobie przypomniała tamtego mężczyznę o złowieszczej twarzy, który na nią warknął. — Powiedziano mi, że mam wam powtórzyć, byście trzymały się z daleka od al’Thora. Dokładnie brzmiało to tak: „Powiedz tym wiedźmom, że mają się trzymać z daleka od Smoka Odrodzonego”. Raczej nie mogłabym przekazać tej wiadomości, gdybym była martwa, nieprawdaż? W co dokładnie mnie zranili?
Stevan poprawił się na swym zydlu, rzucając w jej stronę zbolałe spojrzenie.
— Obie rany nie spowodowały takiego uszkodzenia organów, które mogłoby cię zabić na miejscu, jednakże ilość krwi, jaką straciłaś...
— Co mamy teraz robić? — wtrąciła Demira, kierując to pytanie do Merany, zanim zaczął mówić, jakie to było z jej strony głupie, że pozwoliła się wziąć z zaskoczenia.
— Ja twierdzę, że powinnyśmy uznać, iż odpowiedzialni są Aielowie — stwierdziła stanowczo Berenicia — i ukarać ich dla przykładu. — Pochodziła z Granicznych Marchii Shienaru i w dzieciństwie doświadczyła nie jednego rajdu Aielów. — Seonid zgadza się ze mną.
— Och nie! — zaprotestowała Demira. — Nie zamierzam tracić swojej pierwszej okazji do badania Aielów. W takiej sytuacji nie zechcą powiedzieć więcej jak tylko kilka słów. Ostatecznie to była moja krew. Poza tym, o ile mężczyzna, który was ostrzegł, sam nie był Aielem, wydaje się oczywiste, że działali zgodnie z rozkazami, a w Caemlyn jest chyba tylko jeden człowiek, który wydaje rozkazy Aielom.
— Zgadzamy się z tobą wszystkie, Demiro — oznajmiła Merana, mierząc Berenicię stanowczym spojrzeniem. — Nie chcę już więcej słyszeć gadania o marnowaniu czasu i energii na szukanie jednego stada psów pośród setek innych, podczas gdy człowiek, który wyprawił je na polowanie, chodzi sobie spokojnie z uśmiechniętą twarzą. — Berenicia najeżyła się nieznacznie, zanim skłoniła głowę.
— Musimy przynajmniej pokazać al’Thorowi, że nie wolno mu tak traktować Aes Sedai — stwierdziła ostrym tonem. Spojrzenie Merany sprawiło, że złagodziła nieco ton. — Oczywiście nie tak dobitnie, by to pokrzyżowało nasze plany.
Demira złączyła dłonie w trójkąt nad ustami i westchnęła. Naprawdę źle się czuła.
— Przyszła mi do głowy pewna myśl. Jeżeli otwarcie go zaatakujemy, to on oczywiście wyprze się wszystkiego, a my nie dysponujemy żadnym dowodem, który mogłybyśmy rzucić mu w twarz. Mało tego, może miało się roznieść, iż on pozwala sobie polować na Aes Sedai jak na króliki. — Merana i Berenicia wymieniły spojrzenia i dość stanowczo przytaknęły. Biedny Stevan skrzywił się ze złością; nigdy nie pozwalał odejść wolno komuś, kto ją skrzywdził. — A może jednak lepiej nic nie mówić? To z pewnością sprawi, że zacznie zachodzić w głowę i pocić się. Dlaczego my nic nie mówimy? Co zamierzamy zrobić? Nie wiem, czy to coś da, ale przynajmniej możemy sprawić, że zacznie się oglądać przez ramię.
— To ważne spostrzeżenie — stwierdziła stojąca na progu Verin. — Al’Thor musi szanować Aes Sedai albo nie będzie żadnej z nim współpracy. — Dała znak Stevanowi, że ma wyjść — zaczekał, rzecz jasna, na znak od Demiry — po czym usiadła na jego zydlu.- Myślałam, że skoro to ty stałaś się ofiarą... — Spojrzała krzywo na Meranę i Berenicię. — Czy zechcecie usiąść? Nie zamierzam dostać skurczy szyi od patrzenia na was. — Verin mówiła dalej, gdy tymczasem one ustawiły jedyne krzesło w komnacie i zydel obok łóżka. — Ponieważ to ty stałaś się ofiarą, Demiro, więc powinnaś wziąć udział w podjęciu decyzji, w jaki sposób należy udzielić nauczki panu al’Thorowi. I zdaje się, że poczyniłaś już początek.
— Mnie się wydaje... — zaczęła Merana, ale Verin przerwała jej.
— Za chwilę, Merano. Demira ma prawo do pierwszych sugestii.
Demirze oddech uwiązł w gardle, kiedy czekała na wybuch. Merana cały czas zdawała się pragnąć, by jej decyzje zyskały aprobatę Verin, co było naturalne w tych okolicznościach, mimo iż nieco deprymujące, ale tym razem Verin zwyczajnie przejęła dowodzenie. I to w obecności innych. A mimo to Merana tylko wpatrywała się przez chwilę w Verin, z zaciśniętymi ustami, po czym skłoniła głowę. Demira zastanawiała się, czy ów gest oznaczał, że Merana postanowiła przekazać dowodzenie w ręce Verin; zdawało się, że nic innego teraz nie mogła zrobić. Spojrzenia wszystkich skierowały się na Demirę; pełne wyczekiwania. Wzrok Verin był szczególnie przenikliwy.
— Jeżeli chcemy, żeby zaczął się denerwować tym, że nie wie, co zamierzamy, proponuję, by nikt dzisiaj nie szedł do pałacu. I to bez żadnego wyjaśnienia, albo, jeśli wydaje się wam to zbyt mocne, pod takim pretekstem, żeby nasze intencje były całkowicie przejrzyste. — Merana przytaknęła. A co ważniejsze, również Verin przytaknęła. Demira postanowiła pokusić się o coś więcej. — Może nie powinnyśmy posyłać nikogo przez następnych kilka dni, żeby zaczął wrzeć. Jestem pewna, że wystarczy obserwować Min, żeby wiedzieć, kiedy to się stanie, a... — Niezależnie od tego, co postanowią, chciała mieć w tym swój udział. Ostatecznie przelana została jej krew i Światłość tylko wiedziała, na jak długo będzie musiała teraz odłożyć swe badania w bibliotece. To ostatnie stanowiło niemal taki sam powód do dania al’Thorowi nauczki, jak fakt, że zapomniał, kim są Aes Sedai.