Egwene uniosła głowę z poduszek, rozejrzała się dookoła i przez chwilę nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że leży na łożu z baldachimem i to w jakiejś wielkiej izbie. Do wnętrza przez okna wlewało się światło wczesnego poranka, a hoża kobieta, odziana w suknię ze zgrzebnej szarej wełny, ustawiała właśnie duży, biały dzban z gorącą wodą na umywalce. Chesę poznała poprzedniego wieczora, miała być jej osobistą pokojówką. Czyli pokojówką Amyrlin. Tuż obok grzebienia i szczotki na wąskim stoliku pod lustrem w srebrnej ramie stała już taca nakryta serwetką. W powietrzu unosiła się woń gorącego chleba i duszonych gruszek.
To Anaiya urządziła tę izbę na przybycie Egwene. Meble wprawdzie nie pasowały do siebie, za to były najlepsze z wszystkich, jakie Salidar miał do zaoferowania, poczynając od wyściełanego fotela obitego zielonym jedwabiem, przez tremo ustawione w kącie, z nieuszkodzonymi złoceniami, a kończąc na ozdobnie rzeźbionej szafie, w której powieszono jej odzienie. Niestety, gust Anaiyi zdawał się mocno ciążyć w stronę pienistych koronek i falbanek, toteż był nimi obszyty nie tylko baldachim oraz obecnie odsunięte zasłony przy łożu, lecz również zdobiły kanty stołu i przystawionego doń zydla, poręcze i nogi wyściełanego krzesła, narzuta, którą Egwene strąciła na posadzkę, a także cienkie, jedwabne prześcieradło, które podzieliło jej los. Nawet zasłony na oknach wykonano z koronek. Egwene przyłożyła głowę z powrotem do poduszek. Je również suto ozdobiono. Ta izba zdawała się tonąć w koronkach.
Rozmowy z Sheriam i innymi siostrami, które przyprowadziły Egwene do tego budynku, zwanego Małą Wieżą, trwały bardzo długo, przy czym to one przede wszystkim wiodły prym. Tak naprawdę wcale nie interesowały się tym, co jej zdaniem zamierzał Rand albo czego mogła chcieć Coiren i jej towarzyszki. Do Caemlyn zmierzała już misja poselska dowodzona przez Meranę, która ponoć dobrze wiedziała, co robić, aczkolwiek w tej kwestii wyrażały się dość mętnie. Przeważnie to one mówiły, a ona słuchała; jej pytania zbywano. Niektóre kwestie, jak twierdziły, są nieistotne, przynajmniej na razie; te odpowiedzi, których zechciały jej udzielić, zagadywały prędko jakimś zręcznym komentarzem, po czym natychmiast przechodziły do tego, co one uważały za ważne. Misje poselskie zostały wysłane do wszystkich monarchów; wymieniły każdego z nich z nazwiska, wyjaśniając przy tym, dlaczegóż to dany władca czy władczyni jest absolutnie nieodzowny dla sprawy Salidaru, z czego z kolei wynikało, że wszyscy oni są nieodzowni. Niby nie stwierdziły definitywnie, że czeka je porażka, jeśli bodaj jeden władca zwróci się przeciwko nim, ale podkreślały, że wszyscy jak jeden mąż winni opowiedzieć się po ich stronie. Gareth Bryne tworzył armię, która z czasem miała dostatecznie urosnąć w siłę, by w razie konieczności być w stanie bronić ich — jej — sprawy przeciwko Elaidzie. Zdawały się zresztą uważać, że do niczego takiego nie dojdzie, mimo żądania Elaidy, że mają powrócić do Wieży; wręcz zdawały się wierzyć, że kiedy wieść o wyniesieniu Egwene al’Vere na Tron Amyrlin się rozejdzie, to Aes Sedai do niej przyjdą, nawet część tych, które obecnie należały do Wieży, że będzie ich w każdym razie dostatecznie wiele, by Elaida nie miała innego wyboru, jak ustąpić. Białe Płaszcze z jakiegoś powodu kręciły młynka palcami, a zatem w Salidarze było obecnie tak bezpiecznie jak w każdym innym miejscu na świecie i miało tak być dopóty, dopóki nakazywała konieczność. Fakt, że Logain został Uzdrowiony, podobnie jak Siuan — a także Leane; to oczywiste, że musiała zostać Uzdrowiona, skoro tutaj była; po prostu ta informacja stanowiła niespodziankę — wspomnianą niemalże mimochodem.
— Tutaj nie będziesz miała powodów do zmartwień — oznajmiła uspokajającym tonem Sheriam. Stała nad Egwene, która siedziała w wyściełanym fotelu; pozostałe ustawiły się w półkolu za jej plecami. — Komnata rozsądzi, czy poskromić go raz jeszcze, zanim jego podeszły wiek uwolni nas od tego problemu.
Egwene próbowała stłumić kolejne ziewnięcie — robiło się już późno — i wtedy Anaiya stwierdziła:
— Pozwólmy jej iść spać. Jutrzejszy dzień będzie niemalże równie ważny jak dzisiejszy wieczór, dziecko. — Nagle zaśmiała się cicho, jakby do siebie. — Matko. Jutrzejszy dzień też będzie ważny, Matko. Przyślemy Chesę, żeby pomogła ci się położyć.
Nawet po ich wyjściu położenie się do łóżka nie okazało się łatwe. Chesa właśnie zdejmowała suknię z Egwene, kiedy pojawiła się Romanda z szeregiem sugestii dla Amyrlin, wygłoszonych tym stanowczym tonem, który oznaczał, że ona nie ścierpi żadnych bzdur, i nie chciała odejść, dopóki nie zjawiła się Lelaine, która jakby czekała na wyjście Żółtej. Błękitna Opiekunka również służyła szeregiem pomocnych rad; Chesa została delikatnie, acz stanowczo wyproszona z izby, a Egwene wysłuchała tego wszystkiego, siedząc na łożu. Rady Lelaine zupełnie nie przypominały wskazówek Romandy — albo Sheriam — a nadto były okraszone ciepłym, wręcz czułym uśmiechem, niemniej jednak także zawierały przekonanie, że Egwene trzeba będzie odrobinę pokierować podczas pierwszych miesięcy. Żadna z tych dwu kobiet nie oświadczyła wprost, że to ona właśnie może wskazać Egwene to, co najlepsze dla Wieży i to bardziej umiejętnie niż Sheriam, albo że Sheriam oraz siostry z jej niewielkiego kręgu mogłyby albo ją pociągnąć w zbyt wielu kierunkach jednocześnie, albo udzielić jej złych rad, niemniej jednak z ich słów dawało się wyciągnąć tak daleko idące wnioski. Zarówno Romanda, jak i Lelaine dały również do zrozumienia, że ta druga może mieć swoje własne zamysły, takie, które bez wątpienia mogłyby spowodować niewypowiedziane nieszczęścia.
Kiedy Egwene przenosiła, żeby zgasić ostatnią lampę, spodziewała się, że będzie miała sny pełne koszmarów. Następnego ranka pamiętała tylko dwa. W jednym śniło jej się, że jest Amyrlin — Aes Sedai, ale taką, która nie złożyła przysiąg — i wszystko, czego by nie zrobiła, wiodło do katastrofy. Aż się obudziła, siadając gwałtownie na łóżku, żeby tylko uciec od tego snu, ale była pewna, że nie miał żadnego znaczenia. Bardzo przypominał jej przeżycia z wnętrza ter’angreala, gdzie poddano ją sprawdzianom na Przyjętą; wiedziano powszechnie, że te nie mają żadnych związków z rzeczywistością. Z tą rzeczywistością. Drugi przepełniony był głupstwami, tak jak się spodziewała; poznała już dostatecznie dobrze swoje sny, żeby to wiedzieć. Sheriam zerwała stułę z jej ramion, a potem wszystkie się z niej śmiały i wytykały ją palcami jako idiotkę, która naprawdę uwierzyła, że zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna może zostać Amyrlin. Śmiały się nie tylko Aes Sedai, ale wszystkie Mądre, Rand, Perrin, Mat, Nynaeve i Elayne, prawie wszyscy, których w życiu poznała, podczas gdy ona stała tam naga, rozpaczliwie usiłując wbić się w suknię Przyjętej, która pasowałaby na dziesięcioletnie dziecko.
— Chyba nie zamierzasz spędzić całego dnia w łóżku, Matko.
Egwene otwarła oczy.
Chesa miała w oku błysk, a na twarzy wyraz udawanego spokoju. Była co najmniej dwa razy starsza od Egwene i już podczas pierwszego spotkania zaczęła się do niej odnosić w sposób, który stanowił skrzyżowanie szacunku i poufałości, czyli w taki, jakiego należałoby się spodziewać ze strony starej, wiernej służącej.
— Zasiadająca na Tronie Amyrlin nie powinna się wylegiwać w łóżku, zwłaszcza w dzień najważniejszy z wszystkich dni.
— To ostatnia rzecz, jaka mi przychodzi do głowy. — Sztywnymi ruchami wygramoliła się z łoża, po czym najpierw się przeciągnęła, a dopiero potem ściągnęła przepoconą koszulę nocną. Nie mogła się już doczekać chwili, kiedy dzięki dostatecznie długiemu paraniu się Mocą nareszcie przestanie się pocić. — Włożę tę z niebieskiego jedwabiu, z pąkami białych zwiastunów przy dekolcie: Zauważyła, że Chesa, która właśnie podawała bieliznę, bardzo się stara jej nie przyglądać. Efekty wypełnienia toh zdążyły już nieco zblaknąć, ale jej ciało i tak ciągle jeszcze było lekko posiniaczone. — Miałam wypadek, zanim tu przyjechałam — wytłumaczyła, pospiesznie naciągając na głowę świeżą koszulę.
Chesa pokiwała głową, nagle zrozumiawszy.
— Konie to wredne bestie, którym nie można ufać. Ja tam się nigdy nie dam posadzić na konia, Matko. Dobry, mocny wóz jest o wiele bezpieczniejszy. Gdybym to ja tak spadła z konia, to nikomuśku bym tego nie wyjawiła. Nildra mówiła takie rzeczy, a także Kaylin... Och, w życiu byś nie uwierzyła, jakie rzeczy potrafią wygadywać niektóre kobiety, ledwie odwrócisz się do nich plecami. Rzecz jasna, w przypadku Zasiadającej na Tronie Amyrlin jest inaczej, ale ja tak bym właśnie postąpiła. — Przytrzymując drzwi szafy, spojrzała z ukosa na Egwene, by sprawdzić, czy ta ją zrozumiała.
Egwene uśmiechnęła się do niej.
— Ludzie są tylko ludźmi, czy to nisko, czy wysoko urodzeni — stwierdziła poważnym tonem.
Chesa rozpromieniła się, po czym wyjęła z szafy niebieską suknię. Wprawdzie to Sheriam ją wybrała, ale ona była pokojówką Zasiadającej na Tronie Amyrlin, więc obowiązywała ją lojalność wobec Zasiadającej na Tronie Amyrlin. I miała też rację odnośnie ważności tego dnia.
Egwene zjadła śniadanie w pośpiechu — mimo pomrukiwań Chesy, że od połykania jedzenia buntuje się żołądek i że nie ma to jak ciepłe mleko z miodem i przyprawami — potem wyszorowała zęby i umyła się pospiesznie, pozwoliła Chesie kilka razy musnąć jej włosy szczotką, po czym odziała się błyskawicznie. Udrapowała stułę z siedmioma paskami na ramionach, po czym przystanęła przed stojącym lustrem, żeby się przejrzeć. Stuła nie stuła, raczej nie wyglądała jak Zasiadająca na Tronie Amyrlin.
„Ale ja nią jestem. To nie sen”.
Na stołach w dużej izbie na niższym piętrze było tak samo pusto jak wieczorem. Zobaczyła tam tylko Opiekunki, ubrane w szale i pogrupowane według ich Ajah, oraz Sheriam, która stała samotnie. Ucichły, kiedy Egwene pojawiła się na schodach, a kiedy zeszła na sam dół, dygnęły. Romanda i Lelaine obrzuciły ją świdrującymi spojrzeniami, po czym odwróciły się, ostentacyjnie nie patrząc na Sheriam, i podjęły przerwane rozmowy. Egwene milczała, więc pozostałe również ucichły. Co jakiś czas któraś tylko na nią zerkała. Nawet ich poszeptywania brzmiały jakby zbyt głośno. Na zewnątrz panowała cisza, absolutna martwota. Egwene wyciągnęła z rękawa chusteczkę i otarła nią twarz. A tymczasem one wszystkie nie uroniły ani kropli potu.
Sheriam podeszła do niej.
— Pójdzie dobrze — powiedziała cicho. — Pamiętaj tylko, co masz mówić. — To była jeszcze jedna rzecz, którą omówiły szczegółowo ubiegłej nocy; Egwene miała tego ranka wygłosić przemówienie.
Egwene przytaknęła. Dziwna sprawa; myślała, że będzie jej się przewracało w żołądku, że będą jej się trzęsły kolana. A tak wcale nie było, czego nie potrafiła pojąć.
— Nie ma się czym denerwować — dodała Sheriam. Zabrzmiało tak to, jakby jej zdaniem Egwene była niespokojna, a ona chciała dodać jej otuchy, ale zanim zdążyła znowu otworzyć usta, głośno przemówiła Romanda.
— Już czas.
Przy akompaniamencie szelestu spódnic Opiekunki ustawiły się w szeregu według wieku, tym razem z Romandą na czele, po czym wymaszerowały na zewnątrz. Egwene tylko podeszła do drzwi. Nadal żadnych sensacji. Może Chesa miała rację z tym ciepłym mlekiem.
Znowu zapanowała cisza, po czym rozległ się głos Romandy, zbyt głośny, by brzmieć naturalnie.
— Mamy Zasiadającą na Tronie Amyrlin.
Egwene wyszła na zewnątrz, na skwar, którego się nie spodziewała o tak wczesnej porze. Jej stopa oderwała się od stopnia i wylądowała na platformie utkanej z Powietrza. Opiekunki podzieliły się na dwa szeregi z obu jej stron; wszystkie otoczyły się łuną saidara.
— Egwene al’Vere — zaintonowała Romanda głosem wzmocnionym przez sploty Mocy. — Strażniczka Pieczęci, Płomień Tar Valon, Zasiadająca na Tronie Amyrlin.
W czasie, kiedy Romanda to mówiła, pozostałe uniosły ją, w rzeczy samej wynosząc Amyrlin tak wysoko, że stanęła tuż pod strzechą, na samym powietrzu, jakby się zdawało każdemu oprócz kobiety, która potrafiła przenosić.
Zebrała się tam liczna rzesza pragnących oglądać jej sylwetkę na tle wschodzącego słońca; drugi splot przekształcił światło w lśniącą otoczkę. Tłum mężczyzn i kobiet, stojących na ulicy rozciągał się za każdy jej róg. Pełno było w każdych drzwiach, w każdym oknie, na wszystkich dachach, wyjąwszy dach samej Małej Wieży. Wybuchła wrzawa, która niemalże zagłuszyła Romandę; przez wioskę jęły się przetaczać fale wiwatów. Egwene omiotła wzrokiem tłum w poszukiwaniu Nynaeve i Elayne, ale nigdzie ich nie widziała w morzu zadartych twarzy. Zdawało się, że upłynął wiek, zanim zrobiło się na tyle cicho, by mogła przemówić. Splot, który niósł głos Romandy, przeszedł na nią.
To Sheriam wraz z innymi przygotowała jej to przemówienie, uroczyste kazanie, które być może byłaby w stanie wygłosić bez rumieńca na twarzy, gdyby była dwa, a jeszcze lepiej trzy razy starsza. Dokonała kilku zmian na własną rękę.
— Zebraliśmy się tutaj w pogoni za prawdą i sprawiedliwością, która się nie skończy, dopóki Elaida, fałszywa Zasiadająca na Tronie Amyrlin, nie zrezygnuje z tytułu, który przywłaszczyła sobie całkiem bezprawnie. — Jedyną zmianą było podstawienie frazy „która się nie skończy” w miejsce „która nie może się skończyć”, ale uznała, że tak ujmie rzecz dosadniej i zgrabniej. — Jako Amyrlin pokieruję wami w tej pogoni i nie ugnę się, tak jak wy się nie ugniecie. — Stwierdziła, że na tym już może zakończyć kazanie; w każdym razie nie zamierzała pozostawać tam w górce dostatecznie długo, żeby powtórzyć każde słowo, które one kazały jej wygłosić. Wszystko zresztą sprowadzało się do tego, co już powiedziała. — Moją Opiekunką Kronik mianuję Sheriam Bayanar.
Zareagowali znacznie cichszymi wiwatami; Opiekunka to ostatecznie nie Amyrlin. Egwene zerkała ukradkiem na dół, aż doczekała się Sheriam, która wybiegła z Małej Wieży, drapując na ramionach błękitnej barwy stułę Opiekunki, chcąc nią zaznaczyć, że została wyniesiona z Błękitnych Ajah. Postanowiły nie robić kopii laski Amyrlin, zwieńczonej złotym płomieniem, którą zwykła nosić Opiekunka; miały się bez niej obywać, dopóki nie odzyskają oryginalnej laski z Białej Wieży. Sheriam spodziewała się znacznie dłuższego oczekiwania, toteż popatrzyła na Egwene z jawnym rozdrażnieniem. Twarze stojących w szeregu Opiekunek Romandy i Lelaine pozostały nie poruszone; każda wyraziła, bardzo dobitnie swoje sugestie odnośnie wyboru Opiekunki Kronik, i rzecz jasna w żadnym razie nie dotyczyły one Sheriam.
Egwene zrobiła głęboki wdech i odwróciła się plecami do wyczekującego tłumu.
— Żeby uczcić ten dzień, niniejszym ogłaszam dekret, na mocy którego wszystkie Przyjęte i nowicjuszki są dzisiaj wolne od wszelkich pokut i kar. — Tak nakazywał obyczaj; wywołał okrzyki radości jedynie z ust odzianych na biało dziewcząt oraz kilku Przyjętych. — Żeby uczcić ten dzień, niniejszym ogłaszam dekret, na mocy którego Theodrin Dabei, Faolain Orande, Nynaeve al’Meara i Elayne Trakand wraz z tą chwilą zostają wyniesione do szala, jako pełne siostry i Aes Sedai. — To z kolei powitano czymś w rodzaju pytającego milczenia, a także pomrukiem, tu i ówdzie. Ten dekret był niezupełnie zgodny z obyczajem, a nawet dalece od niego odbiegał. Niemniej jednak został ogłoszony; całe szczęście, że Morvrin przypadkiem napomknęła o Theodrin i Faolain. Czas powrócić do tego, co one dla niej sprokurowały. Niniejszym ogłaszam ten dzień dniem święta i zabawy. Nie będzie się wykonywało żadnych prac, oprócz takich, które są niezbędne dla rozrywek. Oby Światłość opromieniła was wszystkich! Oby chroniła was ręka Stwórcy! — Ostatnie słowa zagłuszył potężny ryk, który wziął górę nad splotem niosącym jej głos. Niektórzy ludzie zaczęli tańczyć na ulicy, właśnie tam i w tej chwili, mimo że brakowało im miejsca.
Platforma z Powietrza opuściła się jakby odrobinkę szybciej niż została uniesiona. Opiekunki wpatrywały się srogo w Egwene, kiedy z niej schodziła; łuny saidara zaczęły gasnąć, zanim zdążyła na dobre stanąć na ziemi.
Sheriam przypadła do Egwene i ujęła ją pod ramię, uśmiechając się jednocześnie do kamiennych obliczy Opiekunek.
— Muszę pokazać Amyrlin jej gabinet. Wybaczcie mi. Egwene nie powiedziałaby, że Sheriam zagnała ją do środka, ale z kolei nie przyznałaby też, że tego nie zrobiła. Nie przypuszczała, że Sheriam jest w stanie ją tam zawlec, ale uznała, że lepiej tego nie sprawdzać, tylko podkasać spódnice wolną dłonią i wydłużyć krok.
Gabinet, urządzony na tyłach poczekalni, okazał się nieco mniejszy od izby sypialnej; był wyposażony w dwa okna, stolik do pisania, jedno krzesło z prostym oparciem ustawione za nim i dwa takie same przed nim. I nic więcej ponad to. Przeżarte przez korniki drewniane panele ścian zostały nawoskowane do połysku, ale na blacie stolika było całkiem pusto. Na posadzce leżał mały dywanik w kwietny wzór.
— Wybacz mi, jeśli moje zachowanie było nieco raptowne, Matko — powiedziała Sheriam, uwalniając jej ramię — ale uznałam, że powinnyśmy spotkać się na osobności, zanim się rozmówisz z którąś z Opiekunek. One wszystkie miały swój udział w pisaniu twego przemówienia i...
— Wiem, że wprowadziłam kilka zmian — odparła Egwene z promiennym uśmiechem — ale coś mnie korciło, kiedy tak tam stałam. — One wszystkie miały w tym swój udział? Nic dziwnego, że brzmiało to jak perora jakiejś starej kobiety, która nie umie przestać gadać. Omal nie wybuchnęła śmiechem. — W każdym razie na pewno powiedziałam to, co należało, samo sedno. Trzeba się pozbyć Elaidy i ja ich ku temu poprowadzę.
— No... tak... — powoli powiedziała Sheriam — ale może paść kilka pytań co do niektórych innych... zmian. Theodrin i Faolain zostaną z pewnością wyniesione do Aes Sedai, kiedy już odzyskamy Wieżę i Różdżkę Przysiąg... i zapewne również Elayne... ale Nynaeve nadal nie potrafi nawet zapalić świecy, chyba że pierwej zacznie szarpać warkocz.
— To jest właśnie sprawa, którą chciałam poruszyć — oznajmiła Romanda, która weszła do środka bez pukania. — Matko — dodała po zauważalnej pauzie. Lelaine zatrzasnęła drzwi za sobą i Romandą, niemalże uderzając w twarze siedmiu innych Opiekunek.
— A ja uznałam, że to konieczne — odrzekła Egwene, otwierając szeroko oczy. — Przemyślałam tę kwestię ubiegłej nocy. Zostałam wyniesiona na Tron Amyrlin, mimo iż ani nie przeszłam sprawdzianów, ani nie złożyłam Trzech Przysiąg, i gdybym była jedyna taka, to bym się wyróżniała. A razem z czterema innymi już nie będę. Przynajmniej nie dla ludzi stąd. Elaida mogłaby próbować jakoś to wykorzystać, kiedy to odkryje, ale większość ludzi wie tak mało o Aes Sedai, że nie będą pewni, w co wierzyć. To ludzie stąd liczą się przede wszystkim i dlatego muszą pokładać we mnie zaufanie.
Wszyscy oprócz Aes Sedai wytrzeszczyliby na nią oczy. Romanda tylko zrobiła taką minę, jakby chciała splunąć.
— Może i tak jest — zaczęła ostrym tonem Lelaine, gwałtownie miętosząc swój szal z błękitnymi frędzlami, po czym urwała. Tak było. Co więcej, Zasiadająca na Tronie Amyrlin ogłosiła publicznie, że te kobiety są Aes Sedai. Komnata mogła uznać, że są nadal tylko Przyjętymi, niemniej jednak nie potrafiła cofnąć wypowiedzianych już słów. Pamiętano by o tym, że oto sprzeciwiły się Amyrlin już pierwszego dnia piastowania przez nią tego stanowiska. Dużo by z tego przyszło w dziele umacniania zaufania!
— Mam nadzieję, Matko — powiedziała zduszonym głosem Romanda — że następnym razem skonsultujesz się najpierw z Komnatą. Naruszenie obyczaju może mieć nieprzewidziane konsekwencje.
— A jeśli naruszone zostaje prawo, to konsekwencje mogą być wręcz zgubne — dopowiedziała tonem przygany Lelaine, dołączając spóźnione: — Matko.
To już zakrawało na absurd albo coś bardzo mu bliskiego. Prawo określało warunki, jakie należało spełniać, by móc zostać wyniesioną do godności Aes Sedai, to prawda, ale Amyrlin mogła wydać każde rozporządzenie, jakie jej się podobało. Niemniej jednak rozsądna Amyrlin nie wdawała się w kłótnie z Komnatą, jeśli mogła tego uniknąć.
— Och, w przyszłości na pewno będę się konsultowała zapewniła je gorliwie Egwene. — Po prostu uznałam, że postępuję właściwie. Czy zechcecie mi teraz wybaczyć? Naprawdę muszę porozmawiać z Opiekunką.
Prawie się zatrzęsły. Dygnęły przed nią nieznacznie, a ich pożegnalne słowa były doskonale poprawne, o ile chodziło o sam dobór, przy czym Romanda je wymruczała, w przypadku Lelaine zaś zabrzmiały niezwykle ostro.
— Bardzo dobrze sobie z nimi poradziłaś — pochwaliła ją Sheriam po ich wyjściu. Ton jej głosu wskazywał, że jest zaskoczona. — Ale musisz pamiętać, że Komnata może stwarzać problemy każdej Amyrlin. Jestem twoją Opiekunką i do moich zadań należy, między innymi, udzielanie ci rad i chronienie cię od tego typu problemów. Powinnaś radzić się mnie zawczasu w kwestii wszelkich dekretów, jakie zamierzasz ogłosić. A gdyby mnie akurat nie było pod ręką, to będzie Myrelle, Morvrin i pozostałe. Jesteśmy tu po to, żeby ci pomagać, Matko.
— Rozumiem, Sheriam. Obiecuję, że wysłucham uważnie wszystkiego, co będziesz miała do powiedzenia. A teraz chciałabym zobaczyć się z Nynaeve i Elayne, jeśli to możliwe.
— To musi być możliwe — odparła z uśmiechem Sheriam ale niewykluczone, że będę musiała uciec się do przemocy, żeby oderwać Nynaeve od jakiejś Żółtej. Poza tym wybiera się do ciebie Siuan, która ma za zadanie wygłosić dla ciebie wykład o etykiecie, jaka obowiązuje Amyrlin; jest tego całkiem sporo, ale w takiej sytuacji powiem jej, żeby przyszła później.
Po wyjściu Sheriam Egwene zapatrzyła się na drzwi. Potem odwróciła się i wbiła wzrok w blat stołu. Całkiem pusty. Ani jednego raportu do przeczytania, żadnych zapisków do przestudiowania. Żadnego pióra i atramentu do sporządzenia notatki, a co dopiero mówić o sporządzaniu dekretu. I czekała ją jeszcze wizyta Siuan, która miała ją pouczyć w kwestii etykiety.
Kiedy rozległo się bojaźliwe pukanie do drzwi, ciągle jeszcze tak stała.
— Wejść! — powiedziała, zastanawiając się, czy to Siuan, czy może jakaś służąca z miodowymi ciasteczkami do pogryzania, już pociętymi na odpowiednio małe kawałki.
Nynaeve z wahaniem wetknęła głowę przez szparę w drzwiach, po czym została wepchnięta do środka przez Elayne. Stanęły obok siebie, potem wykonały perfekcyjne, głębokie dygnięcia, rozpościerając białe, obrzeżone paskami spódnice i mrucząc:
— Matko.
— Błagam, nie róbcie mi tego! — poprosiła Egwene. W rzeczy samej zabrzmiało to niemalże jak szloch. — Jesteście moimi jedynymi dwiema przyjaciółkami i jeśli zaczniecie... — Światłości, ona naprawdę była bliska płaczu!
Elayne dopadła jej o włos szybciej, zarzucając jej ramiona na szyję. Nynaeve milczała, nerwowo majstrując przy cienkiej, srebrnej bransolecie. Elayne natomiast wybuchnęła potokiem słów.
— Nadal jesteśmy twoimi przyjaciółkami, Egwene, ale ty jesteś Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Na Światłość, przypomnij sobie, jak ci któregoś dnia powiedziałam, że zostaniesz Amyrlin; to było wtedy, gdy... — Elayne skrzywiła się nieznacznie. — No cóż, w każdym razie jesteś nią. Przecież nie możemy, ot tak, podejść do Amyrlin i zagadać: „Egwene, czy ja w tej sukni nie wyglądam grubo?” To nie uchodzi.
— Ależ uchodzi — zapewniła ją żarliwie Egwene. — No cóż, w każdym razie na osobności — przyznała po chwili. — Kiedy jesteśmy same, chcę, żebyście mi mówiły, że w jakiejś sukni wyglądam grubo albo... cokolwiek chcecie. — Uśmiechnąwszy się do Nynaeve, delikatnie pociągnęła ją za gruby warkocz. Nynaeve wzdrygnęła się. — I chcę, żebyś ty go szarpała z mojego powodu, jeśli masz na to ochotę. Potrzebuję kogoś, kto jest moją przyjaciółką, przyjaciółką Egwene, i nie widzi cały czas tej... tej przeklętej stuły, bo inaczej oszaleję. A skoro już mowa o sukniach, to dlaczego jeszcze jesteście w tych starych? Myślałam, że miałyście dość czasu, żeby się przebrać?
W tym momencie Nynaeve rzeczywiście szarpnęła warkocz.
— Nisao powiedziała mi, że to jakaś pomyłka, i wywlokła mnie stamtąd. Powiedziała, że nie będzie marnować swojej kolejki tylko z powodu święta. — Jego odgłosy zaczynały już wzbierać na zewnątrz: zgiełk, dostatecznie głośny, by przeniknąć przez kamienne mury, a także ciche brzmienie muzyki.
— To nie pomyłka — oświadczyła Egwene. Kolejka Nisao? No cóż, nie zamierzała pytać o to teraz; Nynaeve wyraźnie nie była tym uszczęśliwiona, a Egwene pragnęła, by ta chwila należała do możliwie jak najprzyjemniejszych. Wysunęła krzesło zza stołu i uśmiechnęła się, zauważywszy dwie szyte z łatek poduszki na siedzeniu. Ach, ta Chesa. — Posiedzimy tu sobie i porozmawiamy, a potem pomogę wam wyszukać dwie najpiękniejsze suknie w całym Salidarze. Opowiedzcie mi o tych waszych odkryciach. Napomknęła o nich Anaiya, a także Sheriam, ale ja nie umiałam zatrzymać ich dostatecznie długo, żeby mi podały jakieś szczegóły.
Niemal jak jeden mąż znieruchomiały w trakcie siadania i wymieniły spojrzenia. Z niewiadomych powodów zdawały się niechętne do rozmowy na jakiekolwiek inne tematy oprócz Uzdrowienia Siuan i Leane-Nynaeve trzykrotnie powtórzyła, jakby lękliwie, że Logaina Uzdrowiła przypadkiem — i o pracy Elayne z ter’angrealem. Były to znaczące osiągnięcia, zwłaszcza osiągnięcia Nynaeve, a jednak tyle tylko miały do powiedzenia i Egwene mogła je jedynie wielokrotnie zapewnić, że to, co zrobiły, jest wspaniałe, i że im zazdrości. Próba zademonstrowania nie potrwała długo; Egwene nie miała specjalnego wyczucia w dziedzinie Uzdrawiania, a zwłaszcza nie starczyło jej go do tej skomplikowanej materii, którą Nynaeve utkała bez udziału myśli, i mimo iż dobrze się znała na metalach i dysponowała znaczną siłą zarówno w splotach Ognia, jak i Powietrza, Elayne swoje pogubiła niemalże natychmiast. Rzecz jasna, one z kolei chciały wiedzieć, jakie jest życie wśród Aielów. Widząc, jakie są zdumione i wstrząśnięte, co wyraziły mruganiem oczu i wybuchami śmiechu, który nagle zamierał im na ustach, nie była pewna, czy wierzą w to, co im opowiedziała, a przecież bez wątpienia to jeszcze nie było wszystko. Temat Aielów musiał je nieuchronnie zawieść do tematu Randa. Obie nie odrywały od niej oczu, kiedy zrelacjonowała jego spotkanie z Aes Sedai. Zgodziły się, że on nie zdaje sobie sprawy, jak głębokie są te wody, na które wypłynął, i że potrzebuje kogoś, kto go poprowadzi, zanim zdąży wpaść w jakąś pułapkę. Elayne uważała, że taką osobą może być Min, kiedy już misja dotrze do Caemlyn — Egwene dopiero teraz się dowiedziała, że Min jedzie razem z misją, i że w ogóle była w Salidarze — prawdę mówiąc jednak zdawała się jakoś do tego niezbyt entuzjastycznie usposobiona. I na koniec burknęła coś, co zabrzmiało wyjątkowo osobliwie, i to takim tonem, jakby to była prawda, o której nie chciała nic słyszeć.
— Min jest lepszą kobietą ode mnie. — Z jakiegoś powodu Nynaeve obrzuciła ją współczującym spojrzeniem. — Żałuję, że mnie tam nie ma — ciągnęła dalej Elayne, nieco silniejszym głosem. — Żeby go prowadzić, chciałam powiedzieć. — Przeniosła wzrok z Egwene na Nynaeve i na jej policzkach wykwitły rumieńce. — No cóż, również z tego powodu. — Nynaeve i Egwene zaczęły się śmiać tak serdecznie, że omal nie pospadały z krzeseł, i Elayne niemalże natychmiast im zawtórowała.
— Muszę ci powiedzieć jedną dobrą rzecz, Elayne — powiedziała Egwene, ciągle jeszcze starając się uspokoić. Po czym nagle dotarło do niej, co dokładnie zamierzała powiedzieć. Światłości, jak ona mogła wejść na tak śliski grunt, i to wtedy, kiedy się zaśmiewały! — Przykro mi z powodu twojej matki, Elayne. Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnęłam ci złożyć kondolencje. Elayne wyglądała na skonsternowaną, i nic dziwnego. — W każdym razie zmierzam do tego, że Rand chce ci dać Lwi Tron, a także Tron Słońca. — Ku jej zdziwieniu Elayne wyprostowała się dumnie.
— No proszę, proszę — wycedziła chłodno. — Zamierza mi je dać. — Lekko zadarła podbródek. — Mam niejakie podstawy do roszczeń względem Tronu Słońca i jeżeli postanowię z nimi wystąpić, to uczynię to według własnych zasad. Co zaś się tyczy Tronu Lwa, to Rand al’Thor nie ma prawa... żadnego prawa!.. dawać mi czegoś, co już należy do mnie.
— Jestem pewna, że on nie miał takich intencji — zaprotestowała Egwene. Czyżby? — On cię kocha, Elayne. Wiem, że tak jest. — Gdyby to było takie proste — mruknęła Elayne, cokolwiek to miało oznaczać
Nynaeve pociągnęła nosem.
— Mężczyźni zawsze twierdzą, że ich intencje były inne. Człowiek ma wrażenie, że mówią innym językiem.
— Kiedy go znowu dostanę w swoje ręce — oświadczyła stanowczym tonem Elayne — to nauczę go właściwego języka. On chce mi dać tron!
Egwene ledwie się powstrzymała, żeby znowu się nie roześmiać. Następnym razem, kiedy Rand wpadnie w jej ręce, Elayne będzie zbyt zajęta polowaniem na jakieś odosobnione miejsce, żeby go czegokolwiek uczyć. Cała ta sytuacja mocno przypominała dawne, dobre czasy.
— Teraz jesteś Aes Sedai, możesz jechać do niego, kiedy tylko zechcesz. Nikt cię nie może zatrzymać. — Nynaeve i Elayne wymieniły szybkie spojrzenia.
— Komnata nie pozwala nikomu ot tak sobie wyjeżdżać odparła Nynaeve. — A gdyby nawet Elayne mogła wyjechać, to znalazłyśmy coś, co moim zdaniem jest ważniejsze.
Elayne przytaknęła żarliwie.
— Mnie się też tak wydaje. Przyznaję, że kiedy ogłoszono, że wybrano ciebie na Amyrlin, to najpierw przyszło mi na myśl, że teraz ja i Nynaeve będziemy mogły tego poszukać. No cóż, taka właściwie była moja druga myśl; najpierw tak się ucieszyłam, że aż mnie trochę zatkało.
Skonsternowana Egwene zamrugała oczami.
— Znalazłyście coś. A teraz musicie to coś odszukać. Pochyliły się do przodu i odpowiedziały natychmiast, niemalże jedna przez drugą.
— Znalazłyśmy to — wyjaśniła Elayne — ale tylko w Tel’aran’rhiod.
— Wykorzystałyśmy potrzebę — dodała Nynaeve. — Z pewnością potrzebowałyśmy czegoś.
— To czara — kontynuowała Elayne — ter’angreal, który moim zdaniem jest tak silny, że mógłby zmienić pogodę.
— Tyle, że ta czara jest gdzieś w Ebou Dar, w okropnym, poplątanym labiryncie ulic, które nie są ani oznakowane, ani nie ma na nich nic, co mogłoby posłużyć jako wskazówka. Komnata posłała list do Merilille, ale ona jej nigdy nie znajdzie.
— Tym bardziej, że ma za zadanie przekonać królową Tylin, iż prawdziwa Biała Wieża jest tutaj.
— Powiedziałyśmy im, że w tym przypadku wskazany jest udział mężczyzny przy przenoszeniu — westchnęła Nynaeve. Rzecz jasna, to było jeszcze przed Logainem, ale myślę, że one i tak by mu nie zaufały.
— Z tym mężczyzną to wcale nie jest prawda — dodała Elayne. — Chciałyśmy im tylko wmówić, że potrzebują Randa. Nie wiem natomiast, ile potrzebnych będzie kobiet; może pełny krąg złożony z trzynastu.
— Elayne twierdzi, że to bardzo potężny ter’angreal, Egwene. Dzięki niemu pogoda powróci do normy. A mnie by to ucieszyło, już choćby z tego powodu, że mogłabym nareszcie korzystać z mojego zmysłu jej wyczuwania.
— Czara może to sprawić, Egwene. — Elayne wymieniła z Nynaeve uszczęśliwione spojrzenia. — Wystarczy, że nas poślesz do Ebou Dar.
Potok słów ustał i Egwene opadła na oparcie krzesła.
— Zrobię, co się da. Może nie będzie żadnych sprzeciwów, teraz, kiedy jesteście Aes Sedai. — Miała jednak uczucie, że będą. Wyniesienie ich zdawało się śmiałym posunięciem, ale zaczynało już do niej docierać, że to wszystko wcale nie jest takie proste.
— Zrobisz, co się da? — spytała z niedowierzaniem Elayne. Przecież jesteś Zasiadającą na Tronie Amyrlin, Egwene. Wydajesz rozkaz i Aes Sedai skaczą. — Błysnęła zębami w niespodziewanym uśmiechu. — Udowodnię ci to. Powiedz tylko „skacz!”
Egwene skrzywiła się i poprawiła na poduszkach.
— Jestem Amyrlin, ale... Elayne, Sheriam nie będzie się musiała specjalnie mocno wysilać, żeby przypomnieć sobie pewną nowicjuszkę o imieniu Egwene, która gapiła się na wszystko wytrzeszczonymi oczyma i którą trzeba było wysyłać do gracowania ścieżek Nowego Ogrodu za to, że jadła jabłka przed snem. Ona zamierza prowadzić mnie za rękę, a może nawet schwytać za kark. Romanda i Lelaine chciały zostać Amyrlin i one też pamiętają tę nowicjuszkę. Zamierzają mi dyktować, jak mam postępować, dokładnie tak samo jak Sheriam.
Nynaeve, wyraźnie tym zmartwiona, skrzywiła się, ale Elayne stała się wcieleniem czystego oburzenia.
— Nie możesz dopuścić, żeby im uszły na sucho próby... okpienia ciebie. Ty jesteś Amyrlin. To Amyrlin mówi Komnacie, co robić, a nie na odwrót. Powinnaś się sprzeciwić i pokazać im, że to ty jesteś Zasiadającą na Tronie Amyrlin.
W śmiechu Egwene słyszało się nutę goryczy. Czy tylko tego ostatniego wieczora tak się buntowała przeciwko próbom okpienia jej?
— To musi trochę potrwać, Elayne. Widzicie, nareszcie zrozumiałam, dlaczego one mnie wybrały na Amyrlin. Częściowo z powodu Randa, jak mi się zdaje. Uważają chyba, że kiedy on mnie zobaczy ubraną w stułę, to stanie się bardziej uległy. Drugi powód jest taki, że one pamiętają tamtą nowicjuszkę. Kobietę... nie, małą dziewczynkę! ... która jest tak przyzwyczajona do robienia tego, co jej się każe, że bez problemu da się prowadzić za rękę. — Przejechała palcem po stule opasującej jej szyję. — No cóż, niezależnie od tego, co nimi powodowało, wybrały mnie, a ponieważ to zrobiły, zamierzam być prawdziwą Amyrlin, tylko muszę być ostrożna, przynajmniej z początku. Może Siuan potrafiła każdym swoim grymasem zmuszać Komnatę do skakania — zastanawiała się, czy tak kiedykolwiek rzeczywiście było — ale gdybym ja tego spróbowała, to całkiem możliwe, że zostałabym pierwszą Amyrlin, którą zdetronizowano już następnego dnia po wyniesieniu.
Elayne aż osłupiała, ale Nynaeve powoli skinęła głową. Być może dzięki temu, że była Wiedzącą i miała kontakty z Kołem Kobiet, stać ją było na bardziej trzeźwe spojrzenie na współpracę Zasiadającej na Tronie Amyrlin z Komnatą Wieży niż Elayne, przygotowywaną niegdyś do roli królowej.
— Elayne, kiedy wieść się rozniesie i władcy dowiedzą się o mnie, będę mogła zacząć przekonywać Komnatę, że wybrały Amyrlin, a nie kukiełkę, ale do tego czasu one naprawdę mogą odebrać mi tę stułę równie szybko, jak mi ją dały. Chcę powiedzieć, że dopóki nie stanę się prawdziwą Amyrlin, dopóty będzie mnie łatwo odsunąć na ubocze. Parę osób zapewne coś mruknie w mojej obronie, ale nie wątpię, że one je prędko uspokoją. Jeżeli ktokolwiek poza Salidarem dowie się, że niejaka Egwene al’Vere została wyniesiona na Tron Amyrlin, to będzie to tylko jedna z tych osobliwych pogłosek, które wyrastają wokół Aes Sedai.
— To co zamierzasz zrobić? — spytała cicho Elayne. Chyba nie zamierzasz się na to potulnie godzić? — Słysząc to, Egwene uśmiechnęła się serdecznie. Nie było to pytanie, tylko stanowcze stwierdzenie faktu.
— Nie, nie zamierzam. — Wysłuchała szeregu wykładów na temat Gry Domów, które Moiraine wygłosiła Randowi. Wtedy uważała, że Gra Domów to absurd, i na dodatek oparty na jakimś wielkim oszustwie. Teraz jednak miała nadzieję, że przypomni sobie wszystko, co usłyszała. Aielowie zwykli mawiać: „Używaj takiej broni, jaką masz”. — Może wykorzystam to, że one mnie usiłują wziąć na trzy różne smycze. Mogę udawać, że jestem ciągnięta przez jedną albo drugą, w zależności od tego, co będzie dla mnie korzystne. Co jakiś czas będę zwyczajnie robić to, co mi się podoba, tak jak na przykład wyniosłam was dwie, ale na razie niezbyt często. — Zgarbiwszy ramiona, spojrzała im zimno w oczy. — Chciałabym powiedzieć, że wyniosłam was, bo sobie na to zasłużyłyście, ale prawda jest taka, że zrobiłam to, bo jesteście moimi przyjaciółkami i mam nadzieję, że przydacie mi się jako pełne siostry. Zwłaszcza, że nie mam pojęcia, komu jeszcze mogę ufać oprócz was dwóch. Poślę was do Ebou Dar, kiedy tylko będę w stanie, ale zawsze będziecie kimś, z kim mogę omawiać różne sprawy. Wiem, że wy powiecie mi prawdę. Ta wyprawa do Ebou Dar wcale nie musi potrwać tak długo, jak wam się zapewne wydaje. Słyszałam, że dokonałyście najrozmaitszych odkryć, ale skoro ja sama też potrafię wykoncypować różne rzeczy, to mogłam jakichś dokonać na własną rękę.
— Tak będzie cudownie — odparła Elayne, ale powiedziała to głosem niemalże roztargnionym.