13 Pod kurzem

Zastanawiając się, czy rozpleść warkocz, Nynaeve wyjrzała ponuro spod postrzępionego ręcznika w czerwone paski na swoją suknię i bieliznę, przewieszone przez oparcia krzeseł; ściekająca z nich woda kapała na wymiecione do czysta deski podłogi. Inny zniszczony ręcznik, w zielone i białe paski, znacznie większy, służył jej jako zastępcze odzienie.

— Wiemy już teraz, że wstrząs nie działa — warknęła na Theodrin i skrzywiła się. Bolała ją szczęka i nadal piekł policzek. Theodrin reagowała szybko i miała silną rękę. — Teraz mogłabym przenieść, ale w tamtej chwili saidar był ostatnią rzeczą, o jakiej chciało mi się myśleć. — W chwili, podczas której, cała zalana wodą, łapała oddech, kiedy wszelka myśl ulotniła się, a jej miejsce zajął instynkt.

— Ach tak. To w takim razie przenieś teraz, żeby wysuszyć rzeczy — mruknęła Theodrin.

Szczęka od razu przestała ją tak boleć, gdy zobaczyła, jak Theodrin zagląda do trójkątnego kawałka rozbitego lusterka i trze palcem oko. Otaczająca je skóra zdążyła już obrzmieć i Nynaeve podejrzewała, że siniec będzie doprawdy okazały, jeśli nic z nim nie zostanie zrobione. Sama też nie miała słabej ręki. Taki siniec to najmniejsza kara, na jaką zasłużyła sobie Theodrin!

Być może tej przyszło do głowy to samo, bo powiedziała z westchnieniem:

— Tego już więcej nie zastosuję. Ale nauczę cię, w taki czy inny sposób, poddawania się saidarowi, byś nie musiała przedtem być gotowa gryźć go ze złości.

Nynaeve zastanawiała się chwilę, popatrując krzywo na przesiąknięte wodą ubranie. Nigdy dotąd nie robiła czegoś takiego. Zakaz zabraniający posługiwania się Mocą przy wykonywaniu codziennych czynności egzekwowany był surowo i nie bez powodu. Saidar potrafił skusić. Im więcej przeniosłaś, tym jeszcze więcej pragnęłaś przenieść, a im więcej pragnęłaś przenieść, tym większe było ryzyko, że ostatecznie zaczerpniesz za dużo i albo sama się ujarzmisz, albo się zabijesz. W danej chwili słodycz Prawdziwego Źródła napełniała ją, nie napotykając na żadne przeszkody. W znacznej mierze przyczyniła się do tego Theodrin i jej wiadro, aczkolwiek wystarczyłby pewnie ten poranek. Zwykły splot Wody odsączył wilgoć z ubrania, która zebrała się na posadzce w postaci kałuży, dołączając szybko do większej kałuży wody, jaką tamta wylała na nią z wiadra.

— Nie jestem specjalnie dobra w poddawaniu się — oświadczyła. No chyba że nie było sensu walczyć. Tylko głupiec obstawał przy swoim, jeśli nie miał żadnej szansy. Nie potrafiła oddychać pod wodą, nie potrafiła pofrunąć, gdy machała rękami. I nie potrafiła przenosić, jeśli nie była zła.

Theodrin przeniosła krzywe spojrzenie z kałuży na Nynaeve, wspierając pięści na smukłych biodrach.

— Wiem o tym znakomicie — odparła tonem trochę zbyt surowym. — Z wszelkich nauk, jakie otrzymałam, wynika, że ty w ogóle nie powinnaś być zdolna do przenoszenia. Mnie uczono, że do przenoszenia niezbędny jest spokój, chłód oraz wewnętrzne opanowanie i że jednocześnie trzeba być otwartym i całkiem uległym. — W tym momencie otoczyła się łuną saidara i strumienie Wody zebrały kałużę w kulę, osiadłą absurdalnie na posadzce. — Trzeba się najpierw poddać, żeby potem móc kierować. Ale ty, Nynaeve... jakbyś mocno nie starała się poddać, a widziałam, jak próbujesz, ty się opierasz do ostatka, wczepiona paznokciami, dopóki coś cię tak rozwścieczy, że się zapomnisz. — Strumienie Powietrza uniosły rozkołysaną kulę. Nynaeve przez chwilę miała wrażenie, że druga kobieta zamierza ją zdzielić tą kulą, ale wodna bańka przepłynęła przez izbę i wyfrunęła za otwarte okno. Gdy spadła z głośnym pluskiem, usłyszały przerażony wrzask kota. Być może zakaz nie obowiązywał, gdy ktoś osiągnął taki poziom umiejętności jak Theodrin.

— Czemu tego tak nie zostawić? — Nynaeve starała się mówić pogodnym tonem, ale sama słyszała, że robiła to bez powodzenia. Chciała przenosić wtedy, kiedy zechce. Ale jak mówiło stare porzekadło: “Gdyby życzenia były skrzydłami, to świnie by latały”. — Nie ma sensu marnować...

— Daj sobie spokój — powiedziała Theodrin, kiedy Nynaeve spróbowała wysuszyć włosy splotem Wody. — Uwolnij saidara i pozwól im wyschnąć naturalnie. I ubierz się.

Nynaeve zmrużyła oczy.

— Nie chowasz chyba w zanadrzu jakiejś nowej niespodzianki, prawda?

— Nie. A teraz zacznij przygotowywać umysł. Jesteś pączkiem kwiatowym, który czuje ciepło Źródła, gotowym otworzyć się na to ciepło. Saidar jest rzeką, ty brzegiem. Rzeka jest potężniejsza niż brzeg, ale brzeg ogranicza ją i prowadzi. Opróżnij umysł, pozostawiając sam pączek. W twych myślach nie istnieje nic oprócz pączka. Jesteś pączkiem...

Wciągnąwszy koszulę przez głowę, Nynaeve westchnęła, zasłuchana w jednostajne, hipnotyczne brzmienie głosu Theodrin. Ćwiczenia nowicjuszek. Gdyby działały w jej przypadku, już dawno temu zaczęłaby przenosić, wedle własnej woli. Powinna to przerwać i przekonać się, co naprawdę potrafi zrobić, czy na przykład namówi Elayne na wyprawę do Caemlyn. Ale jednocześnie chciała, żeby Theodrin się powiodło, nawet gdyby to wymagało użycia dziesięciu wiader wody. Przyjęte nie wychodzą bez pozwolenia; Przyjęte się nie buntują. Nie znosiła, jak jej ktoś mówił, czego nie wolno robić, bardziej nawet niż wówczas, gdy jej mówiono, co zrobić musi.

Mijały całe godziny, a one siedziały naprzeciwko siebie, po dwóch stronach stołu, który tak wyglądał, jakby go zabrano z jakiejś zrujnowanej farmy, i bez końca powtarzały ćwiczenia, które nowicjuszki prawdopodobnie z miejsca wykonywały poprawnie. Pączek kwiatowy i brzeg rzeki. Letni wietrzyk i szemrzący strumyk. Próbowała stać się nasionkiem żonkila unoszącym się na wietrze, ziemią spijającą wiosenny deszcz, korzeniem wciskającym się w głąb gleby. Wszystko bez efektu, albo w każdym razie bez tego efektu, jakiego domagała się Theodrin. Zaproponowała nawet, by Nynaeve wyobraziła sobie siebie w ramionach kochanka, co odniosło katastrofalny skutek, ponieważ zaczęła wtedy myśleć o Lanie i o tym, że on śmiał zniknąć w taki sposób! A kiedy rozgoryczenie rozpalało gniew niczym rozżarzony węgiel rzucony na suchą trawę, pozwalając jej objąć saidara, Theodrin z miejsca kazała jej go uwalniać i zaczynać od nowa, pocieszając ją jednocześnie i uspokajając. Zawziętość, z jaką ta kobieta dążyła do swego celu, przyprawiała o szaleństwo. Nynaeve miała wrażenie, że tamta potrafiłaby muły uczyć uporu. Ani razu się nie zniechęciła, była mistrzynią opanowania. Nynaeve miała ochotę postawić jej na głowie wiadro z wodą, do góry dnem, i sprawdzić, co ona na to. Ale potem ból w szczęce dał znać o sobie i stwierdziła, że to chyba nie jest dobry pomysł.

Theodrin Uzdrowiła ból, zanim Nynaeve wyszła, wykorzystując do tego chyba cały zakres swych umiejętności w tym Talencie. Po krótkiej chwili Nynaeve zrewanżowała się tym samym. Oko Theodrin nabrało barwy jaskrawej purpury; Nynaeve nie potrafiła ścierpieć myśli, że nie może go tak zostawić, by przypominało tej kobiecie, że w przyszłości ma uważać na to, co robi. Tak czy owak rezultat okazał się pomyślny, a posykiwania i dreszcze, jakimi Theodrin zareagowała na przepływające przez nią sploty Ducha, Powietrza i Wody, stanowiły jakąś rekompensatę za wrzask, jaki wydała z siebie Nynaeve, kiedy wylała się na nią zawartość wiadra. Sama oczywiście też dygotała podczas Uzdrawiania, ale ostatecznie nie można mieć wszystkiego.

Po wyjściu na zewnątrz stwierdziła, że słońce pokonało już połowę drogi do zachodniego horyzontu. Przez tłumy zgromadzone na ulicy szła fala ukłonów i dygnięć, a po chwili ruchliwa ciżba rozstąpiła się, ukazując Tarnę Feir, która szła majestatycznym krokiem niczym królowa przez chlew; szal z czerwonymi frędzlami zapętlony na ramionach bił w oczy jak jakiś sztandar. Nawet z odległości pięćdziesięciu kroków jej nastawienie wobec otoczenia było oczywiste; odzwierciedlał je sposób, w jaki trzymała głowę, podkasywała spódnice, by ich nie unurzać w kurzu, lekceważyła nawet uprzejmości kierowane do niej przez mijających ją ludzi. Pierwszego dnia tych grzeczności towarzyszyło jej znacznie mniej, a za to znacznie więcej wrzawy, ale Aes Sedai to Aes Sedai, w każdym razie w opinii sióstr zgromadzonych w Salidarze. Żeby to podkreślić jeszcze dobitniej, dwie Przyjęte, pięć nowicjuszek i blisko tuzin służących spędzało czas, który normalnie mieliby wolny, na targaniu odpadków z kuchni i zawartości nocnych naczyń do lasu, gdzie potem musieli je zakopywać.

Kiedy Nynaeve zaczęła oddalać się stamtąd chyłkiem, nie czekając, aż, Tarna zdąży ją zobaczyć, w żołądku zaburczało jej tak głośno, że przechodzący obok mężczyzna z koszem pełnym rzep na plecach obrzucił ją zdumionym spojrzeniem. Pora śniadania upłynęła na próbach Elayne przebicia się przez zabezpieczenia, popołudniowy posiłek na ćwiczeniach z Theodrin. I na dodatek ta kobieta jeszcze planowała ją męczyć tego dnia. Zgodnie z zaleceniem Theodrin, Nynaeve miała tej nocy nie spać, bo może wyczerpanie zadziała tam, gdzie nie poradził wstrząs. “Każda blokada daje się obalić — powiedziała jej Theodrin głosem wyrażającym najgłębsze przekonanie — i ja tę twoją obalę.. Wystarczy, że to się stanie tylko raz. Jedno przeniesienie bez gniewu i saidar będzie twój”.

W danym momencie jedyną rzeczą, jakiej Nynaeve chciała, była odrobina jedzenia. Pomywaczki oczywiście prawie kończyły już sprzątać, ale aż jej się zakręciło w nosie, kiedy przy kuchniach poczuła woń gulaszu z baraniny i pieczonego prosięcia. Musiała poprzestać na dwóch nędznych jabłkach, odrobinie koziego sera i kromce chleba. Dzień bynajmniej nie zmieniał się na lepsze.

Po powrocie do izby zastała Elayne wyciągniętą na łóżku. Młodsza kobieta zerknęła na nią, nie podnosząc głowy, po czym na powrót wbiła wzrok w popękany sufit.

— Zupełnie nie udał mi się ten dzień, Nynaeve. — powiedziała z westchnieniem. — Escaralde uparcie się domaga, by ją uczyć, jak się robi ter’angreale, mimo iż nie jest dostatecznie silna, a Varilin zrobiła coś takiego — nie wiem, co to było — że kamień, nad którym właśnie pracowała, przemienił się w jej rękach w kulę... no cóż, ogień to raczej nie był. Pewnie już by nie żyła, gdyby nie Dagdara; nikt inny nie mógł jej Uzdrowić, a poza tym raczej nie starczyłoby czasu, żeby kogoś sprowadzić. Rozmyślałam też o Marigan. Skoro nie potrafimy się nauczyć, jak wykrywać, kiedy mężczyzna przenosi, to może mogłybyśmy się nauczyć, jak wykrywać to, co on splótł; wydaje mi się, że Moiraine napomknęła kiedyś o takiej możliwości. W każdym razie myślałam o niej i ktoś dotknął mnie w ramię, a ja na to tak wrzasnęłam, jakby mnie igła ukłuła. To był tylko jakiś biedny woźnica, który mnie pytał o jakąś głupią plotkę, ale tak go wystraszyłam, że omal z miejsca nie rzucił się do ucieczki.

W końcu urwała, by zaczerpnąć oddech, i Nynaeve zrezygnowała z pomysłu rzucenia w nią ogryzkiem jabłka. Przez moment obie milczały.

— Gdzie jest Marigan?

— Dużo jej to czasu zabrało, ale skończyła wreszcie sprzątać, więc odesłałam ją do jej izby. Nadal noszę bransoletę. Widzisz? — Zamachała ręką i padła na materac, ale potok słów podjętej przemowy płynął równie wartko. — Cały czas gadała w ten okropny, płaczliwy sposób na temat wyjazdu do Caemlyn, a ja już nie mogłam wytrzymać tego ani minuty dłużej, nie po takim dniu. Lekcja z nowicjuszkami zakończyła się absolutną klęską. Ta koszmarna Keatlin... wiesz, ta z nosem... stale burczała, że u siebie w domu nigdy by nie pozwoliła, żeby jakaś dziewczyna wydawała jej rozkazy i potem jeszcze napadła na mnie znienacka Faolain, która koniecznie chciała wiedzieć, dlaczego Nicola uczestniczy w mojej lekcji... Skąd ja miałam wiedzieć, że Nicola miała biegać z posyłkami dla niej? I akurat wtedy Ibrella stwierdziła, że chce się przekonać, jak duży płomień potrafi stworzyć; omal nie spaliła całej klasy i Faolain zbeształa mnie na oczach wszystkich za to, że nie potrafię utrzymać kontroli nad uczennicami, a Nicola powiedziała, że...

Nynaeve przestała próbować wejść jej w słowo — może jednak trzeba było rzucić tym ogryzkiem — i po prostu krzyknęła:

— Moim zdaniem Moghedien ma rację!

Słysząc to imię, druga kobieta zamknęła usta i usiadła, wytrzeszczając oczy. Nynaeve odruchowo rozejrzała się, czy nikt tego nie usłyszał, mimo iż znajdowały się we własnej izbie.

— To było doprawdy głupie, Nynaeve.

Nynaeve nie wiedziała, czy Elayne mówi o sugestii czy raczej o wymawianiu głośno imienia Moghedien, ale nie zamierzała tego dociekać. Usiadła na swoim łóżku, naprzeciwko Elayne, i wygładziła spódnice.

— Nie, wcale nie. Jaril i Seve lada dzień powiedzą komuś, że Marigan nie jest ich matką, o ile już tego nie zrobili. Jesteś gotowa odpowiadać na te wszystkie pytania, jakie to sprowokuje? Bo ja nie. Lada dzień jakieś Aes Sedai zaczną poszukiwać wytłumaczenia, jak to możliwe, że ja w ogóle potrafię coś odkryć, nie będąc ogarnięta furią od wschodu do zachodu słońca. Co druga Aes Sedai, z którą rozmawiam, wspomina o tym, a Dagdara przypatrywała mi się ostatnimi czasy w dość osobliwy sposób. Poza tym one nie mają zamiaru czegokolwiek tutaj robić tylko siedzieć. O ile się nie zdecydują wrócić do Wieży. Zakradłam się i podsłuchałam, o czym Tarna rozmawiała z Sheriam...

— Co zrobiłaś?

— Zakradłam się i podsłuchałam — powtórzyła bez wahania Nynaeve. — Potrzebują więcej czasu na zastanowienie; tak brzmi wiadomość, jaką wysyłają do Elaidy. Co oznacza, że zastanawiają się, czy nie zapomnieć o sprawie Czerwonych Ajah i Logaina. Nie wiem, jak one mogą to robić, ale widocznie mogą. Jeśli zostaniemy tu jeszcze jakiś czas, to być może wręczą nas Elaidzie w charakterze prezentu z odbytej podróży. W każdym razie jeśli teraz wyjedziemy, to będziemy mogły powiedzieć Randowi, żeby lepiej nie liczył na wsparcie Aes Sedai. Mogłybyśmy go ostrzec, że nie powinien ufać żadnej Aes Sedai.

Elayne zrobiła grymas, z którym było jej bardzo do twarzy, i podgięła pod siebie nogi.

— Skoro nadal się zastanawiają, to znaczy, że jeszcze. nie podjęły decyzji. Moim zdaniem powinnyśmy zostać. Może mogłybyśmy im pomóc w podjęciu właściwej decyzji. A poza tym, jeśli wyjedziemy, to ty się nigdy nie pozbędziesz blokady, chyba że namówisz Theodrin, by nam towarzyszyła.

Nynaeve puściła to mimo uszu. Theodrin jak dotąd naprawdę bardzo jej pomogła! Wiadra z wodą! Dzisiejsza noc bez snu! Co jeszcze? Dotychczas ta kobieta potrafiła tylko zapewniać, że będzie próbować wszystkiego, dopóki nie stwierdzi, co działa. To “wszystko” było zbyt wiele jak na gust Nynaeve.

— Pomóc im w podjęciu decyzji? One nas nie posłuchają. Przecież Siuan ledwie nas słucha, a jednak nawet jeśli ona trzyma nas za karki, to my przynajmniej trzymamy ją za palec u nogi.

— A ja i tak uważam, że powinnyśmy zostać. Przynajmniej do czasu, aż Wieża rzeczywiście nie podejmie decyzji. Potem, jeśli dojdzie do najgorszego, będziemy mogły powiedzieć Randowi o faktach, a nie o jakimś “być może”.

— A jak niby mamy się o tym dowiedzieć? Nie możemy liczyć, że ja po raz drugi znajdę właściwe okno. Jeśli będziemy czekać, aż one tego nie ogłoszą, to obie możemy się znaleźć pod strażą. Przynajmniej ja. Nie ma takiej Aes Sedai, która by nie wiedziała, że oboje z Randem pochodzimy z Pola Emonda.

— Siuan nam powie, zanim dojdzie do ogłoszenia decyzji — odparła spokojnie Elayne. — Chyba nie sądzisz, że ona i Leane tak potulnie wrócą do Elaidy, prawda?

Otóż to. Elaida zdobędzie głowy Siuan i Leane, zanim te zdążą dygnąć.

— Nadal jednak nie bierzesz pod uwagę Jarila i Seve — upierała się.

— Coś wymyślimy. W każdym razie nie są to pierwsi mali uchodźcy, przygarnięci przez kogoś, kto nie jest ich krewnym. — Elayne prawdopodobnie uważała, że ten jej uśmiech z dołeczkami podnosi na duchu. — Musimy się tylko porządnie zastanowić. A w każdym razie powinnyśmy zaczekać na powrót Thoma z Amadicii. Nie możemy go zostawić.

Nynaeve wyrzuciła ręce w górę. Gdyby czyjś wygląd stanowił odzwierciedlenie charakteru, to wtedy Elayne wyglądałaby jak muł wyrzeźbiony z kamienia. Ta dziewczyna wymyśliła sobie, że Thom Merrilin zastąpi jej ojca, który umarł, kiedy była mała. Czasami również zdawała się myśleć, że on nie znajdzie drogi do stołu, jeśli ona go nie podprowadzi za rękę.

Wrażenie, że ktoś obejmuje saidara, stanowiło jedyne ostrzeżenie, jakie Nynaeve odebrała; splot Powietrza otworzył z impetem drzwi i do izby wkroczyła Tarna Feir. Nynaeve i Elayne poderwały się na równe nogi. Aes Sedai to Aes Sedai; niektóre z osób, którym kazano usuwać odpadki, czyniły to wyłącznie z polecenia samej Tarny.

Jasnowłosa Czerwona siostra przyjrzała się im dokładnie, z twarzą jakby wykutą z marmuru, na której malowała się zimna arogancja.

— No tak. Królowa Andoru i ułomna dzikuska.

— Jeszcze nie, Aes Sedai — odparła Elayne z chłodną uprzejmością. — Jeszcze nie, dopóki nie zostanę koronowana w Wielkiej Sali. I tylko wtedy, jeżeli moja matka rzeczywiście nie żyje — dodała.

Uśmiech Tarny mógłby zamrozić nawet śnieżną burzę.

— Oczywiście. Próbowały utrzymać w tajemnicy twoją obecność, ale pogłoski się szerzą. — Objęła spojrzeniem wąskie łóżka i rozklekotany zydel, ubrania powieszone na kołkach i popękany tynk. — Wydawałoby się, że powinnyście dostać lepsze kwatery, jeśli wziąć pod uwagę dokonywane przez was cuda. Nie zdziwiłabym się, gdyby w Wieży, do której należycie, poddano was sprawdzianom wiodącym do szala.

— Dziękuję — powiedziała Nynaeve, żeby pokazać, że potrafi być równie cywilizowana jak Elayne. Tarna spojrzała na nią. W porównaniu z tymi niebieskimi oczyma reszta twarzy zdawała się ciepła. — Aes Sedai — dodała pospiesznie Nynaeve.

Tarna zwróciła się z powrotem do Elayne.

— Amyrlin ma w sercu specjalne miejsce dla ciebie i dla Andoru. Nie uwierzyłabyś, jak intensywne są poszukiwania twojej osoby z jej rozkazu. Wiem, że byłaby wielce kontenta, gdybyś wróciła ze mną do Tar Valon.

— Moje miejsce jest tutaj, Aes Sedai. — Elayne nadal przemawiała uprzejmym głosem, ale jednocześnie zadarła wysoko podbródek, znakomicie tym współzawodnicząc z wyniosłością Tarny. — Wrócę do Tar Valon tylko razem z innymi.

— Rozumiem — odparła obojętnie Czerwona. — Bardzo dobrze. A teraz bądź łaskawa wyjść. Chcę porozmawiać z tą dzikuską w cztery oczy.

Nynaeve i Elayne wymieniły spojrzenia, ale Elayne nie mogła zrobić nic więcej, jak tylko dygnąć i wyjść.

Kiedy drzwi się zamknęły, w Tarnie zaszła zaskakująca zmiana. Usiadła na łóżku Elayne, podciągnęła nogi, krzyżując je w kostkach, oparła się o zniszczone wezgłowie i splotła ręce na brzuchu. Twarz jej odtajała, uśmiechnęła się nawet.

— Wyglądasz na zdenerwowaną. Nie masz czym. Ja cię nie ugryzę.

Nynaeve uwierzyłaby w to, gdyby zmiana objęła również oczy kobiety. Uśmiech ani ich nie tknął; kontrast sprawił, że teraz spojrzenie Tary zdawało się dziesięć razy twardsze niż przedtem, sto razy bardziej zimne. Aż skóra jej ścierpła na widok takiej kombinacji.

— Wcale się nie denerwuję — odparła sztywno, chowając stopy pod siebie, żeby przestać nimi nerwowo ruszać.

— Ach tak. Obraziłaś się, co? Dlaczego? Bo nazwałam cię “dzikuską”? Widzisz, ja też jestem dzikuską. Sama Galina Casban wybiła ze mnie blokadę. Dużo wcześniej ode mnie wiedziała, do jakich Ajah będę należeć i zainteresowała się mną osobiście. Zawsze się interesuje tymi, które jej zdaniem wybiorą Czerwone. — Pokręciła głową, śmiejąc się, z oczyma niczym ostrza lodowych sopli. — Wiele godzin wyłam i płakałam ze wściekłości, zanim nareszcie nauczyłam się znajdować saidara, nie zamykając przedtem oczu z całej siły; nie utkasz nic, jeśli nie widzisz splotów. Jak sądzę, Theodrin stosuje wobec ciebie łagodniejsze metody.

Nynaeve wbrew sobie zaszurała stopami. Tego Theodrin z pewnością nie spróbuje! Na pewno nie. Usztywnienie kolan nie miało żadnego wpływu na trzepotanie w żołądku. A więc to tak. Nie wolno jej się obrażać? I miała puścić mimo uszu tę “ułomną”?

— O czym chciałaś ze mną porozmawiać, Aes Sedai?

— Amyrlin pragnie zobaczyć Elayne całą i zdrową, ale z wielu względów ty jesteś w równym stopniu ważna. Może nawet jeszcze bardziej. Wiedza na temat Randa al’Thora, jaka kryje się w twojej głowie, jest prawdopodobnie bezcenna. Zapewne również to, co mogłaby opowiedzieć Egwene al’Vere. Czy wiesz może, gdzie ona jest?

Nynaeve miała ochotę zetrzeć pot z twarzy, ale trzymała ręce przy bokach.

— Od bardzo dawna jej nie widziałam, Aes Sedai. — Od wielu miesięcy, od czasu ich ostatniego spotkania w Tel’aran’rhiod. — Czy wolno mi spytać, jakie... — Nikt w Salidarze nie nazywał Elaidy Amyrlin, ale od niej wymagano, by wyrażała się z szacunkiem o tej kobiecie. — ...są intencje Amyrlin odnośnie do Randa?

— Intencje, dziecko? On jest Smokiem Odrodzonym. Amyrlin o tym wie i zamierza go otoczyć wszystkimi zaszczytami, na jakie zasługuje. — W głos Tarny wkradło się nieznaczne napięcie. — Pomyśl, dziecko. To stado wróci do owczarni, kiedy wreszcie do nich dotrze, co właściwie robią, ale tu liczyć się może każdy dzień. Wieża kierowała władcami od trzech tysięcy lat; bez Wieży wybuchałoby znacznie więcej wojen. Świat czeka katastrofa, jeśli al’Thorowi zabraknie tego przewodnictwa. Niemniej jednak, nie da się prowadzić tego, czego się nie zna, tak samo jak ja nie potrafiłam przenosić z zamkniętymi oczami. Dla niego najlepiej będzie, jeżeli ty już teraz, a nie za kilka tygodni albo miesięcy, wrócisz razem ze mną do Wieży i przekażesz Amyrlin całą swoją wiedzę na jego temat. I tak też będzie najlepiej dla ciebie. Tutaj nigdy nie zostaniesz Aes Sedai, bo Różdżka Przysiąg znajduje się w Wieży i tylko w Wieży można przeprowadzać sprawdziany.

Nynaeve od potu piekły oczy, ale nie mrugała. Czy ta kobieta uważa, że ona da się przekupić?

— Prawda jest taka, że wcale nie widywałam go często. Widzisz, ja mieszkałam w samej wiosce, a on na ustronnej farmie, w Zachodnim Lesie. Zapamiętałam go przede wszystkim jako chłopca, który nigdy nie słuchał głosu rozsądku. Do wszelkich powinności trzeba go było nakłaniać albo wręcz zmuszać siłą. Kiedy był mały, ma się rozumieć. Słyszałam, że ponoć się zmienił. Większość mężczyzn to wyrośnięci chłopcy, ale on rzeczywiście mógł się zmienić.

Przez chwilę Tarna tylko na nią patrzyła. Przez bardzo długą chwilę, tym lodowatym spojrzeniem.

— No cóż — powiedziała wreszcie i stanęła na podłodze tak szybko, że Nynaeve omal się nie cofnęła, tyle że w tej maleńkiej izdebce nie było dokąd się cofnąć. Niepokojący uśmiech pozostał.

— Dziwne towarzystwo się tutaj zebrało. Żadnej nie widziałam, ale jak rozumiem Siuan Sanche i Leane Sharif zaszczyciły Salidar swoją obecnością. Roztropna kobieta nie powinna przestawać z osobami tego pokroju. I może są tu również inni dziwni ludzie? Znacznie lepiej byś postąpiła, gdybyś pojechała ze mną. Wyjeżdżam rano. Powiadom mnie wieczorem, czy mam się spodziewać spotkania z tobą przy drodze.

— Obawiam się, że nie...

— Przemyśl to, dziecko. Być może będzie to najważniejsza decyzja, jaką podjęłaś w życiu. Przemyśl to gruntownie. — Przyjazna maska zniknęła i Tarna, zamaszyście odgarniając spódnice, wymaszerowała z izby.

Pod Nynaeve ugięły się kolana, sprawiając, że runęła bezwładnie na łóżko. Ta kobieta wywołała w niej mętlik emocji, z którym zupełnie nie potrafiła sobie poradzić. Zaniepokojenie i gniew kłębiły się razem z uniesieniem. Żałowała, że Czerwone nie mają jakiegoś sposobu na skontaktowanie się z Aes Sedai z Wieży poszukującymi Randa. Och, żeby tak stać się zwykłą muchą na ścianie, kiedy tak usilnie próbowały wydobyć z niej informacje o Randzie. Starały się ją przekupić. Zastraszyć. To ostatnie nawet nieźle im wychodziło. Tarna była taka pewna, że tutejsze Aes Sedai uklękną przed Elaidą; na pewno należało wyciągnąć taki wniosek, tylko czy właściwie przewidziała czas, kiedy to nastąpi? I czyżby padła tu aluzja odnośnie do Logaina? Nynaeve podejrzewała, że Tarna wie więcej o Salidarze, niż Komnata albo Sheriam się spodziewały. Może Elaida rzeczywiście miała tutaj swoje zwolenniczki.

Nynaeve cały czas oczekiwała na powrót Elayne, a kiedy minęło dobre pół godziny, a tej wciąż nie było, wyprawiła się na poszukiwania, najpierw sadząc długie kroki po pylistych ulicach, potem biegnąc; to wspinała się na dyszel jakiegoś wozu albo kamienną werandę, to wdrapywała na beczkę przewróconą do góry dnem i rozglądała ponad głowami tłumu. Zachodzące słońce zdążyło już skryć się częściowo za wierzchołkami drzew, kiedy nareszcie wróciła do izby, mrucząc coś pod nosem. Zastała Elayne, która najwyraźniej też dopiero co wróciła.

— Gdzieś ty się podziewała? Już myślałam, że Tarna związała cię i gdzieś ukryła!

— Dostałam to od Siuan. — Elayne rozprostowała dłoń. Leżały na niej dwa skręcone kamienne pierścienie.

— Czy jeden z nich jest prawdziwy? Zabranie ich to dobry pomysł, ale powinnaś była się postarać o ten prawdziwy.

— Ja nie zmieniłam nastawienia, Nynaeve. Nadal uważam, że powinnyśmy zostać.

— Tarna...

— Tylko mnie przekonała. Jeżeli pojedziemy, to Sheriam i Komnata wybiorą scalenie Wieży, co z pewnością obróci się na niekorzyść Randa. Ja to po prostu wiem. — Położyła ręce na ramionach Nynaeve i ta dała się posadzić na łóżku. Elayne usiadła naprzeciwko niej, z napięciem pochylając się do przodu. — Pamiętasz, jak mi mówiłaś o wykorzystywaniu potrzeby do znalezienia czegoś w Tel’aran’rhiod? Musimy znaleźć jakiś sposób, dzięki któremu Komnata nie wróci do Elaidy.

— Jak? Co? Jeżeli Logain nie wystarcza...

Nynaeve nieobecnym ruchem przeciągnęła palcem po swym grubym warkoczu.

— A czy zgodzisz się pojechać, jeżeli niczego nie znajdziemy? Nie bardzo podoba mi się pomysł siedzenia tutaj i czekania, aż one postanowią wziąć nas pod straż.

— Zgodzę się pod warunkiem, że ty zgodzisz się zostać, jeśli znajdziemy coś naprawdę użytecznego. Nynaeve, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym go zobaczyć, ale tutaj naprawdę możemy więcej zdziałać.

Nynaeve wahała się, zanim mruknęła:

— Zgoda.

Takie wyjście wydawało się dość bezpieczne. Jakoś nie umiała sobie wyobrazić, że rzeczywiście cokolwiek znajdą, skoro nie miały żadnego pomysłu, czego właściwie szukać.

O ile dotychczas dzień zdawał się upływać wolno, to teraz już prawdziwie się wlókł. Stanęły w kolejce do jednej z kuchni po talerze z plasterkami szynki, rzepą i groszkiem. Słońce, jak się zdawało, osadziło się już na dobre na koronach drzew. Większość mieszkańców Salidaru kładła się wraz ze słońcem, ale w kilku oknach rozbłysły światła, między innymi w największym budynku wioski. Komnata wydała tego wieczoru ucztę na cześć Tarny. Z dawnej oberży napływały odgłosy muzyki wygrywanej na harfie; Aes Sedai znalazły jakiegoś harfistę wśród żołnierzy, kazały mu się ogolić i wbiły go w coś w rodzaju liberii. Przechodnie obrzucali ten budynek przelotnym spojrzeniem i natychmiast przyspieszali kroku albo starali się nie zauważać go tak usilnie, że praktycznie aż trzęśli się z wysiłku. Gareth Bryne stanowił wyjątek. Usadowiony na drewnianej skrzyni na samym środku ulicy, jadł swój posiłek; każda członkini Komnaty, która wyjrzałaby z okna, musiałaby go zobaczyć. Słońce, powoli, bardzo powoli, osuwało się za ścianę lasu. Ciemność zapadła nagle, nie poprzedzona zmierzchem, godnym tej nazwy, zaś ulice opustoszały. Raz jeszcze rozbrzmiały dźwięki melodii wygrywanej na harfie. Gareth Bryne nadal siedział na skrzyni, na skraju kałuży świateł padających z okien izby, w której odbywał się bankiet. Nynaeve potrząsnęła głową; nie wiedziała, czy należy mu się podziw czy raczej trzeba go uważać za głupca. Podejrzewała, że po trochu jedno i drugie.

Dopiero kiedy już leżała w łóżku z nakrapianym kamiennym ter’angrealem nanizanym na rzemyk na szyi, obok ciężkiego złotego sygnetu Lana, i właśnie zdmuchnęła świeczkę, przypomniała sobie o poleceniu Theodrin. No cóż, teraz już na to było za późno. Zresztą Theodrin i tak się nie dowie, że ona spała. Gdzie jest Lan?

Oddech Elayne uspokoił się, Nynaeve wtuliła się w małą poduszkę z cichym westchnieniem i...

...stała u stóp pustego łóżka i patrzyła na mglistą Elayne, spowitą w niby-światło nocy Tel’aran’rhiod. Nikogo, kto by je zobaczył. Gdzieś w pobliżu mogła się kręcić Sheriam albo ktoś z jej kręgu, również Siuan albo Leane. Prawda, obie miały prawo odwiedzać Świat Snów, wszakże podczas dzisiejszej wyprawy żadna nie miała chęci odpowiadać na pytania. Elayne najwyraźniej traktowała tę eskapadę jak polowanie; świadomie czy nie, odziała się podobnie jak Birgitte, w zielony kaftan i białe spodnie. Zamrugała na widok srebrnego łuku w swym ręku i za moment łuk zniknął, razem z kołczanem.

Nynaeve sprawdziła stan własnego odzienia i westchnęła. Suknia balowa z niebieskiego jedwabiu, haftowana w złote kwiaty przy głęboko wyciętym dekolcie i esy-floresy przy rąbku obszernej spódnicy. Na stopach czuła aksamitne trzewiki do tańca. Tak naprawdę to nie miało znaczenia, co się nosiło w Tel’aran’rhiod, ale co też ją opętało, że wybrała taki strój?

— Zdajesz sobie sprawę, że to się może nie udać? — spytała, odziewając się w dobre proste wełny z Dwu Rzek i mocne buty. Elayne nie miała prawa uśmiechać się w taki sposób. Srebrny łuk. Ha! — Powinnyśmy mieć przynajmniej jakieś pojęcie o tym, czego szukamy, coś o tym wiedzieć.

— Musi wystarczyć sama potrzeba, Nynaeve. Sama powtarzałaś, co mówiły Mądre: kluczem jest potrzeba, im silniejsza — tym lepiej, a my z całą pewnością czegoś potrzebujemy. W przeciwnym razie Rand, zamiast tej pomocy, jaką mu obiecałyśmy, otrzyma tylko to, co zechce mu dać Elaida. Ja do tego nie dopuszczę, Nynaeve. Nie dopuszczę.

— Przestań tak zadzierać podbródek. Ja też do tego nie dopuszczę, jeśli będę w stanie coś uczynić. Proponuję więc, żebyśmy zaczęły już działać. — Złączywszy ręce z Elayne, Nynaeve zamknęła oczy. Potrzeba. Miała nadzieję, że przynajmniej po części zdają sobie sprawę, czego naprawdę potrzebują. Może nic się nie stanie. Potrzeba. Nagle całe otoczenie jakby zawirowało powoli; poczuła, jak Tel’aran’rhiod kołysze się, a ona leci w dół.

Natychmiast otworzyła oczy. Odwołując się do potrzeby, każdy krok stawiało się na ślepo, z konieczności, i o ile każdy kolejny stopniowo przybliżał do celu poszukiwań, to przy okazji można było na przykład niechcący wpaść do dołu pełnego węży albo przeszkodzić w łowach lwu, który mógł odgryźć ci nogę.

Lwów tam wprawdzie nie było, niemniej jednak to, co zobaczyła, wzbudziło niepokój. Sam środek jasnego dnia, ale nie to nią tak wstrząsnęło — czas tutaj płynął w odmienny sposób. Ona i Elayne trzymały się za ręce na samym środku brukowanej ulicy, przy której stały budynki zbudowane z cegieł i kamieni. Domy mieszkalne i sklepy były jednako udekorowane strojnymi gzymsami i fryzami. Dachy kryte gontami, jak również przerzucone nad ulicą kamienne albo drewniane mosty, niektóre sięgające drugiego albo trzeciego piętra, uwieńczone zdobnymi wieżyczkami. Ulicę zalegały stosy usypane z odpadków, starych ubrań oraz połamanych mebli i, gdziekolwiek się zerknęło, wszędzie grasowały wielkie stada szczurów; niektóre, wcale nie przestraszone ich widokiem, zatrzymywały się i popiskiwały wyzywająco. Pojawiali się i znikali ludzie, którzy wśnili się na obrzeża Tel’aran’rhiod. Jakiś mężczyzna spadł z donośnym krzykiem z jednego z mostów, ale zdążył rozpłynąć się bez śladu, zanim dotknął bruku. Kobieta w podartej sukni, krzycząc wniebogłosy, przebiegła kilkanaście kroków w ich stronę, po czym też się zdematerializowała. Ulice pobrzmiewały echem urywających się nagle wrzasków i krzyków, niekiedy chrapliwego śmiechu o obłąkańczym brzmieniu.

— Nie podoba mi się to — stwierdziła zmartwionym tonem Elayne.

W oddali, nad miastem, wznosił się trzon białej jak kość strzelistej konstrukcji górującej nad innymi wieżami. Znajdowały się w Tar Valon, w tej dzielnicy, w której ostatnio Nynaeve dostrzegła przelotnie Leane. Leane nie bardzo chciała mówić o tym, co tam robiła; twierdziła tylko z uśmiechem, że przyczynia się do nadania rozgłosu legendzie o pewnej straszliwej i tajemniczej Aes Sedai.

— To bez znaczenia — stwierdziła stanowczo Nynaeve. — W Tar Valon nie ma nikogo, kto by w ogóle wiedział o istnieniu Świata Snów. Nie wpakujemy się na nikogo. — Żołądek jej podskoczył do gardła, nagle bowiem zobaczyła jakiegoś mężczyznę, z twarzą zalaną krwią; szedł chwiejnie w ich stronę. Zamiast rąk miał tryskające krwią kikuty.

— Nie to miałam na myśli — odburknęła Elayne.

— Kontynuujmy. — Nynaeve zamknęła oczy. Potrzeba.

Zmiana.

Znajdowały się w Wieży, w jednym z obwieszonych gobelinami korytarzy. W odległości niecałych trzech kroków pojawiła się nagle pulchna dziewczyna odziana w strój nowicjuszki, z wielkimi oczyma, które na ich widok stały się jeszcze większe.

— Błagam — zapiszczała. — Błagam? — I znikła.

Nagle Elayne głośno zaparło dech.

— Egwene!

Nynaeve błyskawicznie okręciła się na pięcie, ale na korytarzu nie było żywej duszy.

— Widziałam ją — upierała się Elayne. — Z całą pewnością.

— Przypuszczam, że ona może podczas zwykłego snu dotknąć Tel’aran’rhiod tak jak każdy inny człowiek — odparła Nynaeve. — Róbmy dalej to, po co się tu znalazłyśmy. — Powoli robiło jej się coraz bardziej nieswojo. Znowu połączyły ręce. Potrzeba.

Zmiana.

Nie był to zwykły magazyn. Ściany zawieszono półkami, które tworzyły również dwa niskie rzędy na posadzce; zastawiono je równo poukładanymi skrzynkami rozmaitych wielkości i kształtów, z nie dorobionego drewna albo rzeźbionymi i polakierowanymi. Zawierały różne przedmioty owinięte w tkaniny, posążki, figurki albo jakieś dziwaczne bryły, na pozór wykonane z metalu albo ze szkła, kryształu, kamienia tudzież glazurowanej porcelany. Nynaeve nie potrzebowała nic więcej, by wiedzieć, że to przedmioty wspomagające czerpanie Jedynej Mocy, najprawdopodobniej ter’angreale, być może nawet angreale i ,sa’angreale. Nic innego w Wieży nie mogło się składać na tak urozmaiconą kolekcję, tak porządnie poukładaną.

— Moim zdaniem nie ma sensu zapuszczać się dalej — powiedziała ze smutkiem Elayne. — Nie wiem, jakim sposobem mogłybyśmy coś stąd wynieść.

Nynaeve szarpnęła za warkocz. Jeżeli tutaj rzeczywiście znajdowało się coś, co mogło im pomóc — a musiało, o ile Mądre nie kłamały — to powinien też istnieć jakiś sposób na dobranie się do tego skarbca w świecie jawy. Angreali i podobnych przedmiotów nie strzeżono specjalnie mocno; podczas jej pobytu w Wieży dostępu do nich bronił zazwyczaj zwykły zamek i jedna nowicjuszka. W tych drzwiach, zbudowanych z grubych bierwion, osadzono ciężką sztabę z czarnego żelaza. Sztaba bez wątpienia była teraz zasunięta, ale wyobraziła sobie, że jest inaczej i popchnęła drzwi.

Otworzyły się na wartownię. Pod jedną ścianą stały łóżka, ustawione jedne nad drugimi, pod drugą stos halabard. Ciężki zniszczony stół otaczał pierścień krzeseł, a za nim znajdowały się jeszcze jedne drzwi, okute żelazem, z osadzoną w środku niewielką kratką.

Odwróciła się w stronę Elayne i w tym momencie zauważyła, że drzwi są znów zamknięte.

— Skoro tutaj nie mamy dostępu, może powiedzie nam się w jakimś innym miejscu. Chcę powiedzieć, że może coś innego zastąpi to, czego nie zdobędziemy tu. A przynajmniej uzyskałyśmy jakąś wskazówkę. Moim zdaniem nikt dotąd nie odkrył sposobu, w jaki należy się posługiwać tymi ter’angrealami. To jedyny powód, dla którego są tak strzeżone. Nawet przenoszenie w ich bliskości mogłoby się okazać niebezpieczne.

Elayne spojrzała na nią z ukosa.

— A czy nie trafimy tutaj ponownie, jeśli spróbujemy raz jeszcze? Chyba że... Chyba że Mądre powiedziały ci, jak się wyklucza dane miejsce z poszukiwań.

Nie powiedziały — wcale się nie paliły, żeby jej w ogóle cokolwiek powiedzieć — ale wszystko było możliwe w miejscu, w którym wystarczyło sobie wyobrazić, że zamek jest otwarty i on zaraz się otwierał.

— Dokładnie coś takiego zrobimy. Skupimy się na myśli, że to, czego szukamy, znajduje się nie w Tar Valon, lecz gdzie indziej. — Popatrując krzywo na półki, dodała: — I założę się, że będzie to ter’angreal, o którym nikt nie wie, jak się nim posługiwać. — Niemniej jednak, nie umiała sobie wyobrazić, w jaki sposób miałby przekonać Komnatę do udzielenia poparcia Randowi.

— Musimy zdobyć ter’angreal, którego należy szukać poza Tar Valon — powiedziała Elayne takim tonem, jakby przekonywała samą siebie. — Bardzo dobrze. Idziemy dalej.

Wyciągnęła ręce i Nynaeve ujęła je po chwili. Nie bardzo rozumiała, jak do tego doszło, że to ona tak się upierała na kontynuowaniu poszukiwań. Chciała wyjechać z Salidaru, a nie szukać powodu do zostania. Ale jeśli dzięki temu Aes Sedai z Salidaru miały poprzeć Randa...

Potrzeba. Jakiś ter’angreal. Nie w Tar Valon. Potrzeba.

Zmiana.

Gdziekolwiek się znalazły, otaczające je, opromienione świtem miasto to nie było Tar Valon. Niecałe dwadzieścia kroków dalej, przy szerokiej brukowanej ulicy, stał biały kamienny most z posągami przy obu końcach; biegł łukiem nad kanałem wyłożonym kamieniem. W oddali, w odległości pięćdziesięciu kroków, znajdował się jeszcze jeden. Wszędzie, gdziekolwiek spojrzały, wyrastały smukłe wieże otoczone balkonami, podobne do włóczni wbitych w owalne plastry zdobnych koronek. Wszystkie budynki były białe, drzwi i okna wieńczyły wielkie spiczaste łuki, podwójne albo nawet potrójne. Okazalsze budowle zdobiły długie balkony z kutego żelaza pomalowanego na biało, przesłonięte misternymi żelaznymi osłonami, które miały chronić przebywających na nich przed wzrokiem ciekawskich; z balkonów roztaczał się widok na ulice, kanały i białe kopuły otoczone pasami szkarłatu albo złota i jak wieże zwieńczone ostrymi szpicami.

Potrzeba. Zmiana.

Inne miasto. Wąska uliczka z nierównym brukiem, z obu stron obrzeżona cztero — i pięciopiętrowymi budynkami; biały tynk złuszczył się w wielu miejscach i odpadł, odsłaniając cegłę. Żadnych balkonów. Słychać było głośne brzęczenie wszechobecnych roi much, a kładące się po ziemi cienie nie pozwalały orzec, czy to nadal jeszcze świt.

Wymieniły spojrzenia. Tutaj raczej nie znajdą żadnego ter’angreala, zbyt jednak daleko już zaszły, żeby się teraz zatrzymywać. Potrzeba.

Zmiana.

Nynaeve kichnęła, jeszcze zanim zdążyła otworzyć oczy, i potem jeszcze raz, kiedy już rozwarła powieki. Wystarczyło tylko poruszyć stopą, by zaraz wzniecić tuman kurzu. Magazyn zupełnie nie przypominał tamtego w Wieży. Niewielka izba, całkiem zagracona skrzyniami, pakami i beczkami, spiętrzonymi jedne na drugich; między nimi ledwie pozostawiono jakieś przejście, a wszystko okrywały grube pokłady kurzu. Nynaeve miała wrażenie, że zaraz spadną jej buty od tego kichania — i nagle kurz zniknął. Wszystek. Na twarzy Elayne malował się uśmieszek pełen samozadowolenia. Nynaeve nic nie powiedziała, tylko zdecydowanie skupiła się na obrazie izby bez kurzu. Powinna była pomyśleć o tym wcześniej.

Ogarnęła wzrokiem ten galimatias i westchnęła. Izba nie była większa od tej w Salidarze, w której leżały ich uśpione ciała, ale przeszukanie wszystkiego...

— To potrwa kilka tygodni.

— Spróbujmy jeszcze raz. Może się dowiemy, co tu dokładnie trzeba przetrząsnąć. — V głosie Elayne pobrzmiewało takie samo zwątpienie, jakie przepełniło Nynaeve.

Mimo to pomysł był równie dobry jak każdy inny. Nynaeve zamknęła oczy i w tym momencie znowu zaszła zmiana.

Otwarła oczy; stała na końcu biegnącego od drzwi pasa wolnej przestrzeni, zwrócona twarzą do kwadratowej drewnianej skrzyni sięgającej wyżej pasa. Żelazne okucia sprawiały wrażenie całkiem zardzewiałych, a sama skrzynia wyglądała tak, jakby przez ostatnie dwadzieścia lat walono w nią młotami. Zdaniem Nynaeve nie mogło istnieć nic mniej nadającego się do przechowywania czegokolwiek, zwłaszcza ter’angreala. Elayne stała tuż obok; też przyglądała się skrzyni.

Nynaeve przyłożyła dłoń do wieka — zawiasy pracowały swobodnie — i podniosła je. Ani zgrzytu. W środku znajdowały się dwa mocno skorodowane miecze i równie zbrązowiały napierśnik z wyżartą w środku dziurą; oba spoczywały na bezładnym stosie usypanym z owiniętych w tkaninę paczek, części starego żelazka oraz kilku naczyń kuchennych.

Elayne przejechała dłonią po małym imbryku z ułamanym dzióbkiem.

— Może nie kilka tygodni, ale w każdym razie do końca nocy.

— Jeszcze raz? — zaproponowała Nynaeve. — To nie zaszkodzi.

Elayne wzruszyła ramionami. Zamknęły oczy. Potrzeba.

Nynaeve wyciągnęła rękę i natrafiła na twardy, zaokrąglony kształt, pokryty zetlałą tkaniną. Kiedy otwarła oczy, dłoń Elayne znajdowała się tuż przy jej dłoni. Uśmiech drugiej kobiety rozpromieniał jej twarz do granic możliwości.

Wydostanie go ze skrzyni nie okazało się łatwe. Przedmiot nie był mały, a poza tym musiały odsuwać podarte kaftany, pogięte garnki i paczki, które rozpadały się im się w rękach, ukazując figurynki, rzeźbione zwierzęta i wszelkiego typu rupiecie. Wyciągały go wspólnie: szeroki, spłaszczony krąg owinięty w zbutwiałą tkaninę. Po jej odwinięciu okazało się, że to płytka czara z grubego kryształu, o średnicy ponad dwu stóp, ozdobiona głębokimi rzeźbieniami w kształty podobne do skłębionych chmur.

— Nynaeve — wolno powiedziała Elayne. — Moim zdaniem to jest...

Nynaeve wzdrygnęła się, omal nie wypuszczając misy z rąk, kiedy ta nagle nabrała barwy rozwodnionego błękitu, a rzeźbione chmury poruszyły się powoli. Mgnienie oka później kryształ na powrót stał się przezroczysty, chmury przystanęły. Tyle że już nie były takie same, co do tego nie było żadnych wątpliwości.

— To ter’angreal! — zawołała Elayne. — I założę się, że ma coś wspólnego z pogodą. Niestety, nie jestem dostatecznie silna, żeby posłużyć się nim w pojedynkę.

Nynaeve łapczywie wciągnęła powietrze i starała się uspokoić łomoczące serce.

— Nie rób tego! Czy do ciebie nie dociera, że jak będziesz się bawiła ter’angrealem, nie mając pojęcia, jakie jest jego przeznaczenie, to możesz się niechcący ujarzmić?

Elayne obdarzyła ją zdumionym spojrzeniem; nie dość, że głupia, to jeszcze bezczelna.

— Przecież właśnie z jego powodu znalazłyśmy się tutaj, Nynaeve. A tak w ogóle, to czy znasz kogoś, kto wie więcej o ter’angrealach niż ja?

Nynaeve pociągnęła nosem. Fakt, że ta kobieta miała rację, wcale jeszcze nie oznaczał, że nie należało jej ostrzec.

— Bynajmniej nie twierdzę, że nie byłoby cudownie, gdyby ten ter’angreal mógł coś zrobić z pogodą, ale nie pojmuję, dlaczego to właśnie jego miałybyśmy potrzebować. Przecież coś takiego w żaden sposób nie wpłynie na nastawienie Wieży względem Randa.

— Nie zawsze to, czego potrzebujesz, jest tym, czego chcesz — zacytowała Elayne. — Lini zwykła to wprawdzie powtarzać wtedy, kiedy nie pozwalała mi się przejechać na koniu albo wspinać po drzewach, ale może w tej sytuacji to powiedzonko ma jakiś sens.

Nynaeve znowu pociągnęła nosem. Może nawet tak i było, ale teraz chciała czegoś innego. Czy to aż tak wiele?

Czara zdematerializowała się na ich oczach i tym razem to Elayne drgnęła, mrucząc, że nigdy się nie przyzwyczai. Poza tym skrzynia się zamknęła.

— Nynaeve, kiedy przeniosłam w czarę, czułam... Nynaeve, to nie jest jedyny ter’angreal w tej izbie. Moim zdaniem tu gdzieś jest ukryty jakiś angreal, może nawet sa’angreal.

— Tutaj? — spytała z niedowierzaniem Nynaeve, rozglądając się po zagraconym wnętrzu. No tak, ale skoro jeden, to czemu nie dwa? Albo dziesięć, może nawet sto? — Światłości, tylko już więcej nie przenoś! Co będzie, jeśli sprawisz, że jeden przypadkiem zadziała? Mogłabyś ujarzmić...

— Kiedy ja wiem, co robię, Nynaeve. Naprawdę wiem. Teraz przede wszystkim musimy się dowiedzieć, gdzie się dokładnie znajduje ta izba.

Co nie okazało się łatwym zadaniem. Drzwi nie stanowiły przeszkody, nie w Tel’aran’rhiod, mimo iż ich zawiasy zdawały się całe przeżarte rdzą. Kłopoty zaczęły się później. W ciemnym wąskim korytarzu było tylko jedno okno na samym końcu i nie zobaczyły przez nie nic oprócz obłażącego, otynkowanego na biało muru po drugiej stronie ulicy. Nie zyskały nic, gdy zeszły na dół ciasną kamienną klatką schodową. Biegnąca na zewnątrz ulica była wprawdzie pierwsza, jaką zwiedziły w tej dzielnicy, ale. to nie miało znaczenia, ponieważ stojące przy niej budynki niczym się zasadniczo nie różniły. Maleńkim sklepikom brakowało jakichkolwiek szyldów, a pomalowane na niebiesko drzwi były jedyną rzeczą, jaka wyróżniała oberże. Czerwone z kolei oznaczały tawerny.

Nynaeve maszerowała dalej w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, czegoś, co by z wystarczającą dokładnością określiło ich położenie, czegoś, co by powiedziało, co to za miasto. Wprawdzie każda ulica, do której doszła, zdawała się ostatnia, prędko jednak znalazła most zbudowany ze zwykłego kamienia, inny niż wszystkie, które do tej pory tu zobaczyła, i bez żadnych posągów. Ze środka łuku widziała kanał, z jednej i z drugiej strony łączący się z innymi, a także mosty i budynki pokryte odpadającym białym tynkiem.

Nagle zorientowała się, że jest sama.

— Elayne? — Cisza, tylko echo jej głosu. — Elayne? Elayne!

Za rogiem, blisko stóp mostu, pojawiła się nagle złotowłosa kobieta.

— Tu jesteś! — zawołała Elayne. — Labirynt króliczych nor, jednak wydaje się znakomicie zaplanowany. Na chwilę tylko odwróciłam głowę i natychmiast straciłam cię z oczu. Znalazłaś coś?

— Nic. — Nynaeve raz jeszcze spojrzała z wysoka na kanał, zanim przyłączyła się do Elayne. — Zupełnie nic, co by nam pomogło.

— Za to wiemy już dokładnie, gdzie jesteśmy. To Ebou Dar. Na pewno. — Krótki kaftanik Elayne i szerokie spodnie przemieniły się w szatę z zielonego jedwabiu, z koronkami spływającymi na dłonie, wysokim kołnierzem pokrytym skomplikowanymi haftami i wąskim dekoltem, tak głębokim, że ukazywał sporą część zagłębienia między piersiami. — Nie przychodzi mi do głowy żadne inne miasto, w którym byłoby tyle kanałów, z wyjątkiem Illian, a to z całą pewnością nie jest Illian.

— Mam nadzieję — odparła omdlałym głosem Nynaeve. Ani przez moment nie przyszło jej do głowy, że takie poszukiwania na ślepo mogą je zaprowadzić prosto do siedziby Sammaela. Zauważyła, że również jej odzienie się zmieniło na suknię z granatowego jedwabiu, odpowiednią na podróż, a do tego lniany płaszcz. Sprawiła, że płaszcz zniknął, ale pozostawiła resztę.

— Tobie Ebou Dar by się spodobało, Nynaeve. Nikt nie zna się na ziołach tak jak Rozumne Kobiety z Ebou Dar. Wszystko potrafią wyleczyć. Muszą, ponieważ mieszkańcy Ebou Dar potrafią się pojedynkować z powodu kichnięcia, czy to arystokracja, czy gmin, mężczyźni czy kobiety. — Elayne zachichotała. — Thom twierdzi, że żyły tam kiedyś pantery, ale wyniosły się, bo uznały, że nie mają ochoty mieszkać wśród tak drażliwych ludzi.

— No i co z tego? — odparła Nynaeve — Mogą się wzajem zadeptywać, jeśli o mnie chodzi. Elayne, chyba możemy już odłożyć pierścienie i przespać się normalnie. Nie potrafiłabym wrócić do tamtej izby nawet stąd, choćbym miała dostać za to szal. Żeby chociaż istniał jakiś sposób na sporządzenie mapy... — Skrzywiła się. To jakby prosić o skrzydła w świecie jawy; gdyby mogły zabrać mapę z Tel’aran’rhiod, to mogłyby również zabrać czarę.

— W takim razie będziemy musiały wybrać się do Ebou Dar na poszukiwania — stwierdziła stanowczym tonem Elayne. — W prawdziwym świecie. Wiemy przynajmniej, w której dzielnicy szukać.

Nynaeve rozpromieniła się. Ebou Dar leżało nad brzegami Eldar, w odległości zaledwie kilkuset mil od Salidaru.

— To chyba całkiem niezły pomysł. I na dodatek znajdziemy się daleko, zanim wszystko runie nam na głowy.

— Jak możesz, Nynaeve? Czy dla ciebie tylko to jest ciągle najważniejsze?

— To jest ważne. Masz jakiś pomysł, co jeszcze mogłybyśmy tu zrobić? — Elayne potrząsnęła głową. — To w takim razie chyba możemy już wracać. Chciałabym zaznać dziś jeszcze trochę prawdziwego snu. — Trudno było określić, ile czasu upłynęło w świecie jawy, kiedy się przebywało w Tel’aran’rhiod; raz godzina tutaj równała się godzinie w rzeczywistości, innym razem trwała cały dzień albo i dłużej. Na szczęście tak raczej nie działo się w drugą stronę, a w każdym razie nie w odczuwalnym stopniu, inaczej człowiek zagłodziłby się na śmierć podczas snu.

Nynaeve wyszła ze snu...

...i natychmiast otworzyła oczy; patrzyła na poduszkę równie zlaną potem jak ona sama. Przez otwarte okno nie napływało ani jedno tchnienie powietrza. W Salidarze panowała cisza, najgłośniejszymi dźwiękami były ciche krzyki nocnych czapli. Usiadła, zdjęła rzemyk z szyi i zsunęła koślawy kamienny pierścień, nieruchomiejąc na chwilę, by przejechać palcem po grubym złotym sygnecie Lana. Elayne poruszyła się, po czym ziewając, usiadła i przeniosła, żeby zapalić ogarek świecy.

— Uważasz, że coś z tego wyjdzie? — spytała cicho Nynaeve.

— Nie wiem. — Elayne przestała przyciskać dłoń do ust, żeby stłumić ziewanie. Jak ta kobieta to robiła, że wyglądała tak ślicznie nawet wtedy, kiedy ziewała, z potarganymi włosami i czerwoną pręgą na policzku od odciśniętej poduszki? Była to tajemnica, którą powinny zbadać Aes Sedai. — Wiem natomiast, że z pomocą tej czary można chyba zrobić coś z pogodą. Wiem, że skrzynia, w której ukryte są ter’angreale i angreale, powinna trafić we właściwe ręce. Naszym obowiązkiem jest przekazanie jej Komnacie. A w każdym razie na pewno powinna dostać ją Sheriam. A jeśli za sprawą tego ter’angrealu nie udzielą wsparcia Randowi, to ja będę szukała dalej, tak długo, aż nie znajdę czegoś, co ich do tego nakłoni. I wiem też, że strasznie chce mi się spać. Czy mogłybyśmy porozmawiać o tym rano? — Nie czekając na odpowiedź, zgasiła świeczkę, z powrotem zwinęła się w kłębek i ledwie dotknęła głową poduszki, zaczęła oddychać w głębokim, miarowym rytmie snu.

Nynaeve znowu się wyciągnęła na łóżku, zapatrzona na spowity w mroku sufit. Dobrze chociaż, że niebawem wyruszą w drogę do Ebou Dar. Może już jutro. W każdym razie najdalej za dzień albo dwa, kiedy się przygotują do podróży i uda im się zdobyć jakąś łódź. Przynajmniej...

Nagle przypomniała sobie o Theodrin. Jeżeli będą musiały przeznaczyć dwa dni na przygotowania, to Theodrin zażąda od niej dwóch sesji, pewne jak to, że kaczka ma pióra. A poza tym tamta oczekiwała, że Nynaeve nie będzie spała tej nocy. Nie miała jak tego sprawdzić, jednak...

Westchnąwszy ciężko, wygramoliła się z łóżka. Nie było tu specjalnie przestrzeni do spacerowania, ale wykorzystała całą, jaką dysponowała, z każdą minutą stając się coraz bardziej zła. Nie pragnęła niczego więcej, jak tylko uciec. Sama powiedziała, że nie jest najlepsza w sytuacjach wymagających okazania uległości, ale za to nabierała wprawy w uciekaniu. Tak byłoby wspaniale przenosić wtedy, kiedy tylko się zapragnie. Nawet nie zwróciła uwagi na łzy, które zaczęły spływać po jej policzkach.

Загрузка...