8 Zbiera się na burz

Następnego dnia Nynaeve obudziła się już o pierwszym brzasku, na dodatek w bardzo złym humorze. Miała wrażenie, że nadciąga okres złej pogody, aczkolwiek jeden rzut oka za okno upewnił ją, że ani jedna chmura nie szpeciła wciąż jeszcze szarego nieba. Zanosiło się na jeszcze jeden dzień spędzony jakby we wnętrzu pieca. Jej koszula nocna cała nasiąkła wilgocią i zmięła się od rzucania się po łóżku. Kiedyś mogła polegać na swej umiejętności Słuchania Wiatru, ale i ona jakby się wypaczyła od czasu wyjazdu z Dwu Rzek, o ile wręcz całkiem jej nie utraciła.

Czekanie na swoją kolejkę przy umywalce też nie pomogło, nastroju nie poprawiła jej również mrożąca krew w żyłach opowieść Elayne o tym, co zaszło po jej wyjściu z gabinetu Elaidy. Ona spędziła noc na bezowocnym przeszukiwaniu ulic Tar Valon, na których nie było nic oprócz niej samej, gołębi, szczurów i stert śmieci. Przeżyła wstrząs. W Tar Valon panował zawsze nieskazitelny porządek; Elaida musiała straszliwie zaniedbywać sprzątanie miasta, skoro śmieci pojawiły się nawet w Tel’aran’rhiod. Raz w oknie tawerny — tawerny! — blisko Południowego Portu spostrzegła przelotnie Leane, ale kiedy pospiesznie weszła do środka, w głównej izbie nie zobaczyła nic z wyjątkiem stołów i ław świeżo pomalowanych na niebiesko. Już by się poddała, ale Myrelle zadręczała ją ostatnimi czasy, dlatego chciała mieć czyste sumienie, gdy będzie zapewniała tę kobietę, że próbowała. Nynaeve nigdy nie widziała ani też nie słyszała o nikim, kto by tak się czepiał każdej wymówki jak Myrelle. Chcąc więc zakończyć sprawę, jak się należy, wystąpiła ubiegłej nocy z Tel’aran’rhiod i wtedy zobaczyła pierścień Elayne już leżący z powrotem na stole oraz samą Elayne głęboko pogrążoną we śnie. Gdyby rozdawano nagrody za daremne wysiłki, to ona by taką zdobyła, ot tak, nic nie robiąc. A teraz jeszcze dowiedziała się, że Sheriam i reszta omal nie dały się zabić... Nawet ćwierkanie jaskółki zamkniętej w wiklinowej klatce wywołało na jej twarzy skwaszony grymas.

— Im się wydaje, że wiedzą wszystko — mruknęła z pogardą Nynaeve. — Mówiłam im o koszmarach. Ostrzegałam je, a poza tym ta ubiegła noc nie była pierwsza tego typu. — Fakt, że wszystkie sześć zostało Uzdrowionych, zanim ona zdążyła wrócić z Tel’aran’rhiod, jeszcze niczego nie zmieniał. Cała ta historia mogła się skończyć znacznie gorzej, bo im się wydawało, że wiedzą wszystko. Zirytowana co rusz szarpała z irytacją warkocz, toteż jego ponowne splatanie ciągnęło się w nieskończoność. Bransoleta też czasami wplątywała jej się we włosy, ale nie zamierzała jej zdjąć. Tego dnia kolej na jej włożenie przypadała na Elayne, ale było prawdopodobne, że ta nawet jej nie zdejmie z kołka wbitego w ścianę. Przez bransoletę łaskotał ją niepokój, a także nieodmienny strach, ale przede wszystkim frustracja. Bez wątpienia “Marigan” już nakrywała do śniadania. Najwyraźniej fakt, że zmuszano ją do wykonywania codziennych posług, działał jej jeszcze bardziej na nerwy niż niewola. — Ale ty ze swej strony rozumowałaś poprawnie, Elayne. Nie powiedziałaś tylko, jak do tego doszło, że próbowałaś je ostrzec, a potem sama się w to wpakowałaś.

Elayne zadygotała, nie przestając szorować twarzy szmatką.

— Wpaść na to nie było trudno. Z koszmarem tych rozmiarów mogłyśmy poradzić sobie tylko wszystkie razem. Może dzięki temu nauczyły się nieco pokory. Może dzięki temu ich spotkanie z Mądrymi tej nocy nie wypadnie tak źle jak zawsze.

Nynaeve przytaknęła sobie w duchu. Dokładnie tak, jak myślała. Nie w związku z Sheriam i pozostałymi. Aes Sedai nauczą się pokory w dniu, gdy kozy zaczną fruwać i stanie się to zresztą o dzień wcześniej, niźli dojrzeją Mądre, skoro już o tym mowa. Chodziło o Elayne. Ta dziewczyna prawdopodobnie dobrowolnie dała się pochwycić w pułapkę koszmaru, aczkolwiek sama nigdy się do tego nie przyzna. Nynaeve nie była pewna, czy Elayne uważa, że przyznawanie się do własnej odwagi oznacza chwalenie się albo czy zwyczajnie do niej nie dotarło, jaka jest odważna. Tak czy inaczej, Nynaeve była rozdarta między podziwem dla odwagi tamtej i pragnieniem, by Elayne chociaż raz się do niej przyznała.

— Chyba widziałam Randa. — Szmatka opadła.

— Czy on tam był cieleśnie? — Zdaniem Mądrych przebywanie w Świecie Snów ciałem było niebezpieczne; ryzykowało się utratę jakiejś części tego, co cię czyniło człowiekiem. — Przestrzegałaś go przecież przed tym.

— A od kiedy to on zaczął słuchać głosu rozsądku? Ja go tylko dostrzegłam w przelocie. Może zwyczajnie musnął Tel’aran’rhiod podczas snu. — Nieprawdopodobne. Najwyraźniej ogrodził swe sny pasem zabezpieczeń tak silnym, że jej zdaniem nie mógł dotrzeć do Świata Snów inaczej niż ciałem, nawet gdyby był wędrującym po snach i miał jeden z pierścieni. — Może to był ktoś, kto go odrobinę przypominał. Jak powiedziałam, widziałam go tylko przez chwilę, na placu przed Wieżą.

— Powinnam tam być razem z nim — mruknęła Elayne. Opróżniwszy zawartość miski do nocnego naczynia, odeszła na bok, by dopuścić Nynaeve do umywalki. — On mnie potrzebuje.

— On potrzebuje tego, czego zawsze potrzebował. — Nynaeve nalała świeżej wody do miski z dzbana i spochmurniała. Nie znosiła się myć w wodzie, która stała całą noc. Ta przynajmniej nie była zimna; zresztą na świecie nie istniało chyba już coś takiego jak zimna woda. — Ktoś powinien raz na tydzień wytargać go za uszy, ot tak dla zasady i żeby zachowywał się przyzwoicie.

— To niesprawiedliwe. — Słowa Elayne stłumiła nieco koszula, którą właśnie wciągała przez głowę. — Cały czas się o niego zamartwiam. — Wyraz jej twarzy, która wyskoczyła nagle z dekoltu, wskazywał, że jest bardziej zmartwiona niż oburzona, niezależnie od tonu głosu; po chwili z jednego z kołków ściągnęła białą suknię z kolorowymi paskami. — Ja się o niego martwię nawet podczas snu! Myślisz, że on spędza czas na martwieniu się o mnie? Bo ja tak wcale nie myślę.

Nynaeve przytaknęła, aczkolwiek nie była przekonana, czy Elayne ma rację, wygłaszając swoje pretensje. Randowi nie powiedziano, gdzie dokładnie jest Elayne, wiedział jednak, że jest bezpieczna wśród Aes Sedai. A czy Rand mógł kiedykolwiek czuć się bezpiecznie? Gdy pochyliła się nad miską, zza koszuli wypadł pierścień Lana, zawieszony na skórzanym rzemyku. Nie, Elayne ma rację. Sama wątpiła, by Lan, cokolwiek robił, gdziekolwiek przebywał, myślał o niej w połowie tak często, jak ona o nim.

“Światłości, żeby on tylko żył, nawet jeśli zupełnie o mnie nie myśli”.

Taka ewentualność tak ją rozzłościła, że gdyby nie miała rąk zajętych mydłem i szmatką, to pewnie wyrwałaby w porywie gniewu warkocz razem z płatem skóry na głowie.

— Nie możesz tak wiecznie zaprzątać sobie myśli jakimś mężczyzną — stwierdziła kwaśnym tonem — nawet jeśli zamierzasz zostać Zieloną. Co one odkryły ubiegłej nocy?

Była to długa opowieść, choć niespecjalnie treściwa, więc po jakiejś chwili Nynaeve przysiadła na łóżku Elayne, by słuchać i zadawać. pytania. Niestety, odpowiedzi wiele jej nie wyjaśniły. Po prostu to już nie było to samo, kiedy się samemu nie widziało tych dokumentów. Wspaniale jest usłyszeć, że Elaida już wie o amnestii wprowadzonej przez Randa, tylko co ona zamierza z tym zrobić? Dowód na to, że Wieża nawiązywała kontakty z władcami, mógł w rzeczy samej stanowić wieść pomyślną; może rozpali ogień pod Komnatą. Coś w końcu musiało je zdopingować do działania. Wysłanie misji poselskiej do Randa z pewnością stanowiło powód do zmartwienia, ale on nie mógł być takim durniem, by słuchać kogoś, kto przybędzie od Elaidy. Czyżby? Elayne po prostu za mało podsłuchała. I co ten Rand wyprawia, że stawia Tron Lwa na jakimś piedestale? Co on w ogóle wyprawia z jakimś tronem? Mógł sobie być Smokiem Odrodzonym i tym car-czymś-tam Aielów, jednakże ona nie mogła przejść obojętnie obok faktu, że opiekowała się nim w chorobie, kiedy był mały, i że dawała mu po tyłku, kiedy należało.

Elayne zabrała się znowu za ubieranie; skończyła, zanim jej opowieść dobiegła końca.

— Resztę opowiem ci później — oświadczyła pospiesznie i wybiegła za drzwi.

Nynaeve burknęła i sama prędko się ubrała. Tego dnia Elayne uczyła pierwszą klasę nowicjuszek, czyli robiła coś, na co Nynaeve jeszcze nie pozwalano. Ale skoro nie ufano jej dostatecznie, by mogła nauczać nowicjuszki, to w takim razie pozostawała jeszcze Moghedien. A ta już niebawem miała skończyć z posługami przy śniadaniu.

Tyle tylko, że kiedy Nynaeve odnalazła tę kobietę, ta właśnie miała ręce po łokcie zanurzone w mydlanej wodzie, przez co srebrny naszyjnik a’dam zdawał się wybitnie nie na miejscu. Nie była sama; na otoczonym drewnianym płotem podwórku, pośród parujących kotłów pełnych wrzątku, kilkanaście innych kobiet pracowicie prało odzież na tarach. Inne wieszały już pierwsze pranie na długich linkach rozpiętych między słupkami, ale na swoją kolej w balii czekały jeszcze całe sterty pościeli i bielizny, a także rozmaitych innych rzeczy. Aż dziw brał, że od spojrzenia, jakim obdarzyła ją Moghedien, nie usmażyła jej się skóra. Przez a’dam przelewały się nienawiść, wstyd i wściekłość, niemalże skutecznie głusząc zawsze obecny strach.

Dowodząca praczkami, chuda jak patyk siwowłosa kobieta o imieniu Nildra zbliżyła się żwawym krokiem; w ręku niczym berło dzierżyła kopyść, a ciemne, wełniane spódnice miała związane nad kolanami, żeby nie nurzały się w błocie, które powstało od rozlanej wody.

— Dzień dobry, Przyjęta. Chcesz pewnie zabrać Marigan, co? — Oschły ton jej głosu wyrażał szacunek połączony z przeświadczeniem, że być może już następnego dnia do jej praczek przydzielona zostanie jedna z Przyjętych, którą ona będzie mogła zaprząc do roboty na jeden lub kilka dni, może nawet na cały miesiąc, i poganiać ją w takim samym stopniu albo nawet i bardziej niźli pozostałe. — No cóż, jeszcze jej puścić nie mogę. Brak mi rąk do pracy. Jedna z moich dziewcząt wychodzi dzisiaj za mąż, inna uciekła, a dwie wykonują lżejszą pracę, bo spodziewają się dziecka. Myrelle Sedai powiedziała, że mogę ją zatrudnić. Może za kilka godzin będę mogła się bez niej obyć. Zobaczymy.

Moghedien wyprostowała się i otworzyła usta, ale Nynaeve uciszyła ją stanowczym spojrzeniem — a także ukradkowym dotknięciem bransolety, którą miała zapiętą na nadgarstku — więc zabrała się z powrotem za pracę. Kilka niewłaściwych słów z ust Moghedien, skarga, która żadną miarą nie przystawała kobiecie z farmy, za jaką tu uchodziła, wystarczyłyby, żeby popchnąć ją na drogę, na końcu której znajdowało się ujarzmienie i spotkanie z katem, a Nynaeve i Elayne zapewne czekał los niewiele lepszy. Nynaeve odruchowo przełknęła ślinę, czując ulgę, gdy Moghedien na nowo pochyliła się nad balią, mrucząc coś do siebie, o czym świadczyły jej poruszające się usta. Przez a’dam przelały się potoki bezmiernego wstydu i wyraźnej furii.

Nynaeve zdobyła się na uśmiech wobec Nildry, coś do niej burknęła, sama nie była pewna co, po czym żwawym krokiem ruszyła w stronę jednej ze wspólnych kuchni w poszukiwaniu śniadania. Znowu ta Myrelle. Zastanawiała się, czy Zielona przypadkiem nie uwzięła się na nią z jakiegoś powodu. I czy przypadkiem sama nie nabawi się nadkwasoty od tego pilnowania Moghedien. Od czasu ubrania tej kobiety w a’dam, gęsią miętę jadała praktycznie jak cukierki.

Zdobycie glinianego kubka wypełnionego herbatą z miodem oraz gorącej bułeczki dopiero co wyciągniętej z pieca przyszło z łatwością, ale nie usiadła, gdy już to wszystko miała, tylko powędrowała przed siebie, posilając się po drodze. Na jej twarzy już zaperlił się pot. Mimo wczesnej godziny upał wyraźnie narastał, a powietrze całkiem wyschło. Wschodzące nad lasem słońce przybrało kształt kopuły ze stopionego złota.

Na nie brukowanych ulicach zapanował tłok, jak zawsze, gdy było dość światła, żeby coś już widzieć. Aes Sedai sunęły dostojnie, ignorując pył i skwar; z tajemniczymi minami szły załatwiać jakieś tajemnicze sprawy, często w towarzystwie Strażników, tych wilków o zimnych oczach, którzy deptali im po piętach, na próżno udając, że dali się oswoić. Wszędzie kręcili się żołnierze; ich oddziały maszerowały albo jechały konno, ale Nynaeve nie pojmowała, dlaczego wolno im robić tłok na ulicach, skoro mieli obozowiska rozbite w lesie. Gdziekolwiek się spojrzało, biegały dzieci, z których wiele bawiło się w żołnierzy, udając, że patyki to piki i miecze. Odziane na biało, wysłane z rozmaitymi zleceniami nowicjuszki torowały sobie drogę lekkim truchtem. Słudzy poruszali się nieco wolniej: kobiety z naręczami pościeli przeznaczonymi na łóżka Aes Sedai albo koszami pełnymi chleba z kuchni, mężczyźni prowadzący zaprzężone w woły wozy pełne drewna na opał, targający jakieś kufry albo dźwigający na swych barkach zarżnięte jagnięta do kuchni. Salidaru nie budowano z myślą, by pomieścił aż tylu ludzi; odnosiło się wrażenie, że wioska lada moment rozejdzie się w szwach.

Nynaeve nie zatrzymywała się. Przyjęta zasadniczo mogła robić ze swoim dniem, co jej się podobało, o ile nie kazano jej nauczać nowicjuszek, by dzięki temu przyzwyczajała się do zgłębiania wybranej przez siebie dziedziny nauki, sama albo w towarzystwie jakiejś Aes Sedai, ale Przyjęta, która zdawała się nic nie robić, mogła zostać zwyczajnie porwana przez jedną z Aes Sedai. Nie zamierzała spędzić całego dnia na pomaganiu którejś z Brązowych sióstr w katalogowaniu książek albo kopiowaniu notatek jakiejś Szarej. Nienawidziła kopiowania, tego niezadowolonego cmokania językiem, kiedy zrobiła kleksa, albo tych zirytowanych westchnień, ponieważ jej pismo nie było takie równe jak pismo jakiegoś urzędnika. Dlatego więc przeciskała się przez ten kurz i tłum, wypatrując jednocześnie Siuan i Leane. Była dostatecznie zła, by przenosić bez pomocy Moghedien.

Za każdym razem, gdy czuła ciężki złoty pierścień spoczywający między piersiami, myślała sobie:

“On na pewno żyje. Nawet jeśli o mnie zapomniał, Światłości, spraw, żeby żył”.

Myśl ta, rzecz jasna, powodowała tylko narastającą wściekłość. Jeżeli al’Lan Mandragoran rzeczywiście pozwolił sobie o niej zapomnieć, to ona mu przemówi do rozumu. Na pewno żył. Strażnicy często ginęli w trakcie próżnego aktu zemsty za śmierć ich Aes Sedai — tak jak musiało wzejść słońce, tak żaden Strażnik nie dopuszczał, by cokolwiek stanęło na jego drodze ku takiej zemście — ale Lan nie mógł wziąć odwetu za Moiraine, tak samo jak wówczas, gdyby ta kobieta spadła z konia i złamała sobie kark. Moiraine i Lanfear zabiły się wzajem. On na pewno żył. Tylko dlaczego czuła się winna z powodu śmierci Moiraine? Prawda, ta śmierć wyswobodziła dla niej Lana, ale ona nie miała z nią nic wspólnego. A mimo to, kiedy się dowiedziała, że Moiraine nie żyje, to zamiast się smucić, ogarnęła ją radość, że Lan nareszcie jest wolny. Ta radość trwała krótko, ale Nynaeve i tak nie potrafiła przestać się wstydzić z tego powodu, i to ją przyprawiło o większą złość niż kiedykolwiek.

Nagle zauważyła Myrelle, która właśnie szła energicznym krokiem w jej stronę; towarzyszył jej jasnowłosy Croi Makin, jeden z jej trzech Strażników, mężczyzna młody i chudy jak szczapa, ale za to twardy niczym skała. Po Aes Sedai, z tą determinacją na twarzy, nie było widać żadnych skutków ubiegłej nocy, z całą pewnością. Nic nie wskazywało, by Myrelle szukała właśnie jej, ale Nynaeve prędko umknęła do wielkiego kamiennego budynku, w którym niegdyś mieściła się jedna z trzech gospód Salidaru.

Przestronną główną izbę wysprzątano i umeblowano na podobieństwo sali recepcyjnej; rysy w tynkowanych ścianach i wysokim sklepieniu zostały załatane, zawieszono kilka kolorowych gobelinów, a posadzkę okryto paroma kolorowymi dywanikami, dzięki czemu pęknięcia w deskach przestały już rzucać się w oczy, aczkolwiek nadal nie dawało się ich zapastować. Dla kogoś, kto właśnie przyszedł z ulicy, to cieniste wnętrze istotnie zdawało się chłodne. A już na pewno chłodniejsze niż zalana słońcem ulica. Poza tym ktoś tu właśnie urzędował.

Przed jednym z szerokich wygasłych kominków stał Logain, z wyniosłą i zuchwałą miną, ubrany w haftowany złotem czerwony kaftan, którego poły odgarnął na plecy, strzeżony czujnym wzrokiem Lelaine Akashi, której szal z błękitnymi frędzlami zaświadczał, że jest to najzupełniej oficjalna sytuacja. Ta szczupła kobieta o obliczu pełnym dostojeństwa, niekiedy łagodzonym przez ciepły uśmiech, była jedną z trzech Zasiadających, które z ramienia Błękitnych Ajah należały do Komnaty Wieży w Salidarze. Tego dnia jednak zwracała na siebie uwagę przede wszystkim przenikliwymi oczyma, którymi bacznie lustrowała przybyłych na audiencję do Logaina.

W audiencji uczestniczyło dwóch mężczyzn i jedna kobieta; wszyscy troje olśniewali haftowanymi jedwabiami i złotą biżuterią. Wszyscy troje ponadto siwieli już, przy czym jeden z mężczyzn był prawie łysy; brak włosów na czaszce nadrabiały przycięta w kwadrat bródka oraz długie wąsy. Byli to możni altarańscy arystokraci, którzy przybyli ubiegłego dnia do Salidaru pod silną eskortą i z jednako silnymi podejrzeniami żywionymi zarówno względem siebie, jak i wobec faktu, iż Aes Sedai gromadzą armię na terytorium Altary. Altaranie składali hołd lenny jakiemuś lordowi, lady albo miastu, nie oddając wiele albo wręcz nie oddając nic krajowi zwanemu Altarą, a poza tym mało który arystokrata płacił podatki albo przejmował się tym, co mówiła królowa w Ebou Dar, wszyscy natomiast zwracali baczną uwagę na powstającą wśród nich armię. Światłość tylko wiedziała, jak przyjęli pogłoski o Sprzymierzonych Smokowi. W danym momencie jednakże całkiem zapomnieli o obrzucaniu się wzajem hardymi spojrzeniami czy też butnym popatrywaniu na Lelaine. Wzrok wbili w Logaina, jakby był jakimś ogromnym, bardzo kolorowym i jadowitym wężem.

Krąg zamykał miedzianoskóry Burin Shaeren, który sprawiał takie wrażenie, jakby go wyrzeźbiono z wyrwanego z korzeniami pniaka; czujnie obserwował zarówno Logaina, jak i gości, w każdej chwili gotów do nagłego i gwałtownego ruchu. Strażnik Lelaine tylko po części znajdował się tutaj po to, by nie dopuścić do ucieczki Logaina — ostatecznie Logain przebywał w Salidarze rzekomo z własnej woli — miał przede wszystkim chronić tego człowieka przed nie chcianymi gośćmi i nożem w sercu.

Logain ze swojej strony wydawał się rozkwitać pod wpływem wszystkich tych spojrzeń. Wysoki mężczyzna, z krętymi włosami opadającymi na barczyste ramiona, ogorzały i przystojny mimo twardych rysów, hardą miną i pewnością siebie przywodził na myśl orła. Ale to przede wszystkim nadzieja na zemstę rozpalała mu to światło w oczach. Nawet jeśli nie mógł odpłacić się wszystkim, którym chciał, mógł przynajmniej zrewanżować się niektórym.

— Rok wcześniej, zanim się ogłosiłem, znalazło mnie w Cosamelle sześć Czerwonych sióstr — mówił właśnie, kiedy weszła Nynaeve. — Przywódczyni zwała się Javindhra, sporo jednak miała do powiedzenia ta, która zwała się Barasine. I słyszałem także wzmiankę o Elaidzie, która najwyraźniej wiedziała o poczynaniach tamtych. Znalazły mnie, kiedy spałem, i odgrodziły tarczą. Pomyślałem wtedy, że już po mnie.

— Aes Sedai... — wtrąciła oschłym tonem przysłuchująca się temu kobieta. Była krępa i miała twarde spojrzenie, a przez jej policzek biegła cienka blizna, zdaniem Nynaeve nie przystająca kobiecie. Altarańskie kobiety cieszyły się wprawdzie reputacją zapalczywych, aczkolwiek jej zdaniem była to reputacja z pewnością przesadzona. — Aes Sedai, jak to możliwe, by to, co on mówi, miało być prawdą?

— Nie wiem jak, lady Sarena — odparła spokojnie Lelaine — uzyskałam jednakże potwierdzenie od osoby, która nie może kłamać. On mówi prawdę.

Twarz Sareny nie uległa zmianie, za to jej dłonie ukryte za plecami zacisnęły się w pięści. Jeden z jej towarzyszy, wysoki mężczyzna o wychudłej twarzy, z większą ilością siwych włosów niż czarnych, wetknął kciuki za pas od miecza, starając się udawać swobodną postawę, ale palce zacisnął tak silnie, że aż pobielały mu stawy.

— Jak już mówiłem — ciągnął Logain z gładkim uśmiechem — znalazły mnie i dały mi do wyboru, że albo umrę na miejscu, albo przyjmę to, co mi oferują. Dziwny wybór, wcale nie taki, jakiego się spodziewałem, jednak nie musiałem się długo zastanawiać. Nie zdradziły się i nie powiedziały, że już kiedyś coś takiego robiły, ale można było wyczuć, że mają wprawę. Nie podały też żadnych powodów, ale jeśliby spojrzeć wstecz, to wszystko wydaje się oczywiste. Pojmanie mężczyzny, który potrafi przenosić, wielkiej chwały raczej nie przysporzy, za to obalenie fałszywego Smoka...

Nynaeve zmarszczyła czoło. Mówił o tym tak zdawkowo, zupełnie jak człowiek, który zdaje relację z przebiegu polowania, a wszak opowiadał o własnym upadku i każde jego słowo stanowiło kolejny gwóźdź do trumny Elaidy. A być może i do trumny wszystkich Czerwonych Ajah. Skoro Czerwone zmusiły Logaina, by ogłosił się Smokiem Odrodzonym, to czy mogły zrobić to samo z Gorinem Rogadem albo Mazrimem Taimem? A może z wszystkimi fałszywymi Smokami w całej historii? Widziała wręcz niemalże myśli obracające się niby kółka w głowach Altaran, jak koła zębate w młynie, z początku z oporami, stopniowo wpadając w coraz to szybszy rytm.

— Przez cały rok pomagały mi unikać innych Aes Sedai — powiedział Logain — przysyłały posłańców, gdy jakaś znalazła się w okolicy, aczkolwiek wtedy nie kręciło się ich tam wiele. Kiedy już ogłosiłem swoją proklamację i zacząłem zbierać wyznawców, przysyłały wieści, gdzie są wojska króla i jak liczne. Skąd więc, waszym zdaniem, wiedziałbym zawsze, gdzie i kiedy zaatakować? — Jego słuchacze przestąpili z nogi na nogę, zarówno pod wpływem jego piekielnego uśmiechu, jak i słów.

Nienawidził Aes Sedai. Nynaeve nabrała takiego przekonania na podstawie tych niewielu okazji, kiedy była w stanie zmusić się do badania tego mężczyzny. Zresztą od wyjazdu Min ani razu tego nie robiła, a przedtem i tak niczego się nie dowiedziała. Kiedyś wydawało jej się, że z tym badaniem Logaina będzie tak, jakby oglądała problem z innego ujęcia — nigdy nie było widać równie wyraźnie przy korzystaniu z Mocy, że mężczyźni tak bardzo różnią się od kobiet — ale okazało się, że to gorsze niż zaglądanie do jakiejś ciemnej jamy; tam po prostu nic nie było, nawet tej jamy. Tak czy inaczej, przebywanie w obecności Logaina całkiem ją wyprowadzało z równowagi. On obserwował każdy jej ruch z niesłychanym napięciem, od którego przeszywał ją dreszcz, nawet mimo świadomości, że może opakować go w Moc, jeśli on tylko podniesie nie ten palec, co trzeba. Obserwował nie z tym żarem, jaki niekiedy przepełnia męski wzrok utkwiony w kobiecie, a za to z czystą wzgardą, której najlżejszy ślad nie pojawiał się na jego twarzy, co czyniło to wszystko tym bardziej przerażającym. Aes Sedai odcięły go od Jedynej Mocy na zawsze; Nynaeve potrafiła sobie wyobrazić, co by poczuła, gdyby to jej coś takiego zrobiono. Nie mógł się jednak zemścić na wszystkich Aes Sedai. Mógł natomiast zniszczyć Czerwone Ajah i poczynił już ku temu znaczące kroki.

Był to w ogóle pierwszy taki raz, kiedy przybyło do niego aż troje arystokratów jednocześnie, ale mniej więcej raz na tydzień ten lord czy tamta lady pojawiali się, by wysłuchać jego opowieści, z całej Altary, a czasami aż z Murandy, i każdy przy wyjeździe sprawiał wrażenie doszczętnie zdruzgotanego rewelacjami Logaina. I nic dziwnego; chyba jedynie wieść o tym, że Aes Sedai musiały przyznać, iż Czarne Ajah istnieją naprawdę, mogła zaszokować bardziej. No cóż, tego uczynić bynajmniej nie zamierzały, w każdym razie na pewno nie publicznie, i mniej więcej z tego samego powodu, najmocniej jak tylko mogły, strzegły wieści o Logainie. Niby za to wszystko były odpowiedzialne wyłącznie Czerwone Ajah, one wszakże należały do Aes Sedai, a zbyt wielu ludzi nie potrafiło odróżnić jednej Ajah od drugiej. Dlatego więc tylko nielicznym było dane wysłuchać Logaina, przy czym każdego z tej garstki wybierano ze względu na władzę, jaką dysponował jego Dom. Te Domy, które obecnie skłonne były użyczać swego wsparcia Aes Sedai zebranym w Salidarze, nawet jeśli nie zawsze jawnie, albo też w najskromniejszym tylko zakresie, wycofały swe poparcie dla Elaidy.

— Javindhra przysyłała mi zawczasu wiadomość, gdy miała przybyć jakaś większa grupa Aes Sedai — ciągnął Logain — tych, które na mnie polowały, a także informowała mnie o miejscu ich pobytu, żebym mógł je zaatakować, zanim się zorientują. — Pogodne, pozbawione piętna upływu lat rysy Lelaine stwardniały na moment, zaś dłoń Burina powędrowała w stronę rękojeści miecza. Kilka sióstr straciło życie, zanim pojmano Logaina. Sam Logain zdawał się nie zauważać ich reakcji. — Czerwone Ajah ani razu mnie nie zwiodły. Zrobiły to dopiero na samym końcu, kiedy zostałem zdradzony.

Brodaty mężczyzna wpatrywał się w Logaina tak twardo, że nie ulegało wątpliwości, iż się do tego przymusza.

— Aes Sedai, co z jego wyznawcami? Może w Wieży nie był groźny, ale przecież pojmano go w odległości dobrych wielu mil bliżej tego miejsca.

— Nie wszyscy zostali zabici albo wzięci do niewoli — wtrącił się tuż po nim lord o wymizerowanej twarzy. — Większość uciekła, ulotniła się. Znam historię swego kraju, Aes Sedai. Wyznawcy Raolina Darksbane’a, kiedy już go pojmano, ośmielili się zaatakować samą Białą Wieżę, wyznawcy Guaire Amalasana podobnie. Przemarsz armii Logaina przez nasze ziemie za dobrze wbił nam się w pamięć, byśmy życzyli sobie jej powrotu, a wszak mogą zechcieć przyjść mu na ratunek.

— Nie musicie się tego obawiać. — Lelaine omiotła Logaina wzrokiem, przelotnie się uśmiechając, dokładnie tak, jakby patrzyła na dzikiego psa, wiedząc, że jest oswojony i ma na pysku kaganiec ze smyczą. — On już nie pragnie sławy, chce tylko skromnie wynagrodzić wyrządzone przez siebie krzywdy. Wątpię poza tym, czy wśród jego byłych wyznawców znalazłoby się wielu takich, którzy by odpowiedzieli na jego wezwanie, zwłaszcza po tym, jak odwieziono go w klatce do Tar Valon i poskromiono. — Altaranie, niczym echo, podjęli jej śmiech, ale zrobili to dopiero po chwili i znacznie ciszej. Twarz Logaina przywodziła na myśl żelazną maskę.

Lelaine uniosła brew, zauważywszy nagle stojącą na progu Nynaeve. Nieraz wymieniła z Nynaeve różne uprzejmości, chwaliła odkrycia dokonane rzekomo przez nią i Elayne, ale potrafiła być równie prędka jak każda inna Aes Sedai, gdy należało skarcić Przyjętą, która zrobiła coś złego.

Nynaeve dygnęła i wskazała gestem gliniany kubek po herbacie.

— Wybacz mi, Lelaine Sedai. Muszę go odnieść do kuchni. — I wymknęła się na skwarną ulicę, zanim Aes Sedai zdążyła powiedzieć chociaż słowo.

Na szczęście nie zobaczyła nigdzie w pobliżu Myrelle. Nie miała nastroju do kolejnego wykładu na temat odpowiedzialności, panowania nad swoim usposobieniem czy dowolnej z kilkunastu podobnie głupich rzeczy. I na jeszcze większe szczęście w odległości niecałych trzydziestu kroków zobaczyła Siuan i Garetha Bryne, którzy stali naprzeciwko siebie na samym środku ulicy, tarasując drogę tłumowi przechodniów. Podobnie jak u Myrelle, u Siuan również nie można było dostrzec ani śladu po tych cięgach, o jakich opowiadała Elayne; może jednak nabrałyby więcej respektu dla Tel’aran’rhiod, gdyby jednak nie wyszły stamtąd tak zwyczajnie i gdyby komuś nie udało się Uzdrowić skutków ich uchybień. Nynaeve podeszła bliżej.

— Co z tobą, kobieto? — warknął Bryne na Siuan. Jego siwa głowa pochyliła się nad jej pozornie młodą; rozstawione szeroko nogi w wysokich butach i pięści wsparte na biodrach sprawiały, że zdawał się górować nad nią, wielki niczym głaz. Pot spływający mu z twarzy równie dobrze mógł spływać z cudzej, tyle bowiem zwracał na niego uwagi.

— To ja cię tu wychwalam za to, że moje koszule są takie miękkie, a ty chcesz mi w zamian urwać głowę?! I powiedziałem też, że wyglądasz na radosną, co, jak mi się zdaje, nie jest wcale jakimś wstępem do bitwy. To był komplement, kobieto, nawet jeśli nie zawierał róż.

— Komplement? — odburknęła Siuan, wpijając w niego płonące niebieskie oczy. — Ja nie chcę twoich komplementów! Czerpiesz po prostu uciechę z faktu, że muszę prasować twoje koszule. Jesteś nikczemniejszym człowiekiem, niż mi się kiedykolwiek wydawało, Garecie Bryne.. Czy ty sobie myślisz, że kiedy armia pomaszeruje, to ja się za tobą powlokę niczym jakaś markietanka, z nadzieją, że usłyszę jeszcze więcej twoich komplementów? I nie mów na mnie”kobieto!” To tak brzmi tak samo jak “Do nogi, psie!”

Na skroni Bryne’a zaczęła pulsować jakaś żyłka.

— Cieszę się, że dotrzymujesz słowa, Siuan. I spodziewam się, że będziesz go nadal dotrzymywała, kiedy armia już pomaszeruje, o ile to kiedykolwiek nastąpi. Ja tej przysięgi na tobie nie wymusiłem; to był twój własny wybór, przez który starałaś się wykręcić od odpowiedzialności za swoje czyny. W ogóle się nie spodziewałaś, że ktoś jednak będzie wymagał, abyś jej dotrzymała, prawda? A skoro już mowa o wymarszu armii, to co ty właściwie słyszysz, kiedy tak płaszczysz się przed Aes Sedai i całujesz je po nogach?

Wściekłość Siuan w mgnieniu oka przemieniła się w lodowaty spokój.

— Tego moja przysięga nie wymaga. — Można było pomyśleć, że jest młodą Aes Sedai, która stoi na środku ulicy, wyprężona, z charakterystycznie chłodną, arogancką butą, taką Aes Sedai, która nie parała się Mocą dostatecznie długo, by r jej twarzy zniknęły wszelkie ślady upływu lat. — Nie będę szpiegowała dla ciebie. Służysz Komnacie Wieży, Garecie Bryne, zgodnie z przysięgą, którą sam dla odmiany złożyłeś. Twoja armia pomaszeruje, kiedy tak zadecyduje Wieża. Słuchaj ich słów i okazuj posłuszeństwo, kiedy tego żądają.

Zmiana w Brynie zaszła z prędkością błyskawicy.

— Byłabyś wrogiem, z którym warto skrzyżować miecz — zaśmiał się z podziwem. — Byłabyś lepszym... — Śmiech prawie natychmiast zamienił się we wściekłe spojrzenie. — Wieża, powiadasz? Phi! Powiedz Sheriam, że chyba powinna przestać mnie unikać. Zrobi się, co da się zrobić. Powiedz jej, że wilczarz trzymany w klatce równie dobrze może być świnią, kiedy przyjdą wilki. Nie zgromadziłem wszystkich tych ludzi po to, by ich potem sprzedawać na jakimś targowisku. — Krótko skinął głową i energicznymi krokami wmieszał się w tłum. Siuan odprowadziła go wzrokiem, marszcząc czoło.

— O co w tym wszystkim szło? — spytała Nynaeve, a Siuan wzdrygnęła się.

— To nie twoja sprawa — warknęła, wygładzając suknię. Można było pomyśleć, że Nynaeve podkradła się do niej specjalnie, bo chciała ją nastraszyć. Ta kobieta zawsze wszystko brała bardzo osobiście.

— To pominę milczeniem — odparła zimnym tonem Nynaeve. Nie zamierzała dać się zbyć. — Nie omieszkam natomiast cię zbadać. — Tego dnia zamierzała zrobić coś użytecznego, choćby ją to miało zabić. Siuan otworzyła usta, jednocześnie rozglądając się dookoła. — Nie, nie ma przy mnie Marigan i w danej chwili nie potrzebuję jej. Dopuściłaś mnie do siebie zaledwie dwa razy — dwa razy! — od czasu, gdy znalazłam wskazówkę, że coś w tobie jednak da się Uzdrowić. Zamierzam cię dzisiaj badać, a jeśli mi się nie uda, to powiem Sheriam, że nie słuchasz jej rozkazów obejmujących twoją dyspozycyjność. Przysięgam, że to zrobię!

Przez chwilę miała wrażenie, że ta kobieta zamierza ją podjudzać do najgorszego, ale ostatecznie Siuan posępnym tonem stwierdziła tylko:

— Po południu. Tego ranka będę zajęta. Chyba że, w twym mniemaniu, to ważniejsze od udzielania pomocy twojemu przyjacielowi z Dwu Rzek?

Nynaeve zrobiła krok bliżej. Żaden z przechodniów nie zaszczycił ich niczym więcej poza przelotnym spojrzeniem, ale i tak zniżyła głos.

— Co one zamierzają z nim zrobić? Stale powtarzasz, że jeszcze nie podjęły decyzji, co zrobią, ale przecież do tej pory musiały już dojść do jakichś ustaleń. — Gdyby tak było, to Siuan by się o tym dowiedziała, niezależnie od tego, czy jej było wolno.

Nagle pojawiła się tam również Leane i Nynaeve równie dobrze mogła nie powiedzieć ani słowa. Siuan i Leane spiorunowały się wzajem wzrokiem, ze sztywnymi grzbietami, niczym dwa obce koty zamknięte w jednej małej izdebce.

— No, co tam? — wycedziła Siuan przez zaciśnięte usta.

Leane pociągnęła nosem i zadarła głowę tak gwałtownie, że aż zakołysały jej się loki. Szyderczy grymas wykrzywił jej usta, ale słowa nie pasowały ani do miny, ani do tonu głosu.

— Próbowałam im to wyperswadować — odwarknęła, tyle że cicho. — Ale one raczej nie wysłuchały twoich argumentów, bo w ogóle nie wzięły ich pod uwagę. Nie spotkasz się tej nocy z Mądrymi.

— Rybie bebechy! — zaklęła Siuan i obróciwszy się na pięcie, odmaszerowała, ale nie szybciej niż Leane, za to w przeciwległym kierunku.

Przepełniona frustracją Nynaeve omal nie wyrzuciła z rozpaczą rąk ku niebu. One rozmawiały w taki sposób, jakby jej tu wcale nie było, jakby ona nie wiedziała dokładnie, o czym one gadają. Całkowicie ją lekceważą. Niech ta Siuan lepiej się zjawi się tego popołudnia zgodnie z obietnicą, bo inaczej już ona znajdzie sposób na to, żeby ją wyżąć i powiesić do wyschnięcia! Podskoczyła, kiedy za jej plecami rozległ się kobiecy głos:

— Te dwie powinno się odesłać do Tiany po porcję solidnych batów. — Lelaine stanęła obok Nynaeve, patrząc najpierw w stronę Siuan, a potem Leane. To straszenie ludzi! Nigdzie nie było widać śladu po Logainie, Burinie czy altarańskich arystokratach. Błękitna siostra poprawiła szal. — Nie są już tymi osobami, co kiedyś, ma się rozumieć, ale można by pomyśleć, że powinny zachować odrobinę dobrych manier. Nic z tego nie przyjdzie, jeśli rzeczywiście zaczną wyrywać sobie włosy na środku ulicy.

— Zdarza się, że ludzie działają sobie na nerwy — zauważyła Nynaeve. Siuan i Leane wkładały tyle pracy w podtrzymywanie swojej fikcji, a ją nic nie kosztuje, jeśli im w tym pomoże. Jak ona nienawidziła, gdy ktoś tak się znienacka do niej podkradał.

Puściła warkocz, gdy Lelaine zmierzyła wzrokiem zaciśniętą na nim dłoń. Stanowczo za wiele Aes Sedai wiedziało o jej nawyku; nawyku, który z całej siły próbowała wykorzenić. Jednak jej rozmówczyni powiedziała tylko:

— Nie wtedy, kiedy to narusza godność Aes Sedai, dziecko. Kobiety, które służą Aes Sedai, powinny publicznie okazywać jakąś powściągliwość, jakkolwiek były głupie w rzeczywistości. — Na to z pewnością nie dało się nic odpowiedzieć; w każdym razie nie potrafiła wymyśleć żadnej w miarę bezpiecznej riposty. — Po co tam weszłaś, kiedy ja znowu pokazywałam Logaina?

— Myślałam, że nikogo nie ma w środku — prędko odparła Nynaeve. — Przepraszam. Mam nadzieję, że ci nie przeszkodziłam. — Nie była to żadna odpowiedź; raczej nie mogła się przyznać, że ukrywała się przed Myrelle, ale szczupła Błękitna tylko przez chwilę patrzyła jej w oczy.

— Co twoim zdaniem zrobi Rand al’Thor, dziecko?

Nynaeve zamrugała, całkiem zbita z pantałyku.

— Aes Sedai, ja go nie widziałam od pół roku. Ja wiem tylko tyle, ile usłyszałam tutaj. Czyżby Komnata...? Aes Sedai, co postanowiła Komnata w związku z nim?

Lelaine wydęła wargi, przyglądając się dokładnie twarzy Nynaeve. Wyraz ciemnych oczu zdających się widzieć, co działo się we wnętrzu jej głowy, był dość niepokojący.

— Znaczący zbieg okoliczności. Pochodzisz z tej samej wioski co Smok Odrodzony, podobnie jak ta druga dziewczyna, Egwene al’Vere. Spodziewano się niezwykłych zdarzeń, kiedy tamta została nowicjuszką. Czy masz może jakieś pojęcie, gdzie ona jest? — Nie zaczekała na odpowiedź. — I tamci inni dwaj młodzi ludzie, Perrin Aybara oraz Mat Cauthon. Jak rozumiem, obaj są także ta’veren. Doprawdy znaczące. I jeszcze ty, z tymi twoimi nadzwyczajnymi odkryciami mimo tak poważnych ograniczeń. Czy Egwene, gdziekolwiek teraz jest, również zapuszcza się tam, dokąd nie dotarła żadna z nas? Wszyscy niejednokrotnie stajecie się tematem dyskusji sióstr, jak sobie zapewne wyobrażasz.

— Mam nadzieję, że mówią o nas same dobre rzeczy — odparła wolno Nynaeve. Od czasu ich przybycia do Salidaru padło wiele pytań na temat Randa, zwłaszcza kiedy do Caemlyn wyruszyła misja poselska, zaś niektóre Aes Sedai wyraźnie nie potrafiły rozmawiać z nią o niczym innym, ale ta sytuacja wróżyła najwyraźniej coś innego. Na tym polegał kłopot z rozmowami z Aes Sedai. Nie było się pewnym, o co im chodzi albo do czego zmierzają.

— Nadal masz nadzieję, że Uzdrowisz Siuan i Leane, dziecko? — Skinąwszy głową, jakby Nynaeve jej odpowiedziała, Lelaine westchnęła. — Czasami mi się wydaje, ze Myrelle ma rację. Za bardzo wam pobłażamy. Niezależnie od twoich odkryć, być może mogłybyśmy umieścić cię pod stałą opieką Theodrin, dopóki nie uporasz się z tą blokadą, która nie pozwala ci swobodnie przenosić. Weź pod uwagę swoje dokonania z ostatnich dwu miesięcy i pomyśl, co wtedy byś osiągnęła. — Nieświadomie chwyciwszy się za warkocz, Nynaeve próbowała jakoś dojść do słowa, wyrazić zgrabnie ujęty protest, ale Lelaine nie zwróciła nawet uwagi na te próby. Tym lepiej dla niej, zapewne. — Nie wyświadczaj przysług Siuan i Leane, dziecko. Niech one zapomną, kim i czym były kiedyś, i cieszą się tym, kim i czym są teraz. Sądząc po ich zachowaniu, jedynym powodem, który nie pozwala im zapomnieć całkowicie, jesteś ty i twoje głupie próby Uzdrowienia tego, czego Uzdrowić się nie da. One już nie są Aes Sedai. Po co podsycać fałszywe nadzieje?

W jej głosie słychać było odrobinę współczucia przemieszanego z pogardą. Te, które nie zaliczały się do Aes Sedai, zasługiwały na miano gorszych od nich, a Siuan i Leane, za sprawą swych pokrętnych zabiegów, zapisały się zapewne w poczet tych najgorszych. A poza tym bez wątpienia nie jedna z Aes Sedai przebywających w Salidarze winiła Siuan za kłopoty w Wieży, za jej spiskowanie w czasie, gdy była Amyrlin. Najprawdopodobniej wierzyły, że zasłużyła sobie na wszystko, co jej się przydarzyło, albo nawet na gorsze jeszcze rzeczy.

A jednak to, co się stało, komplikowało całą sprawę. Przypadki ujarzmienia były czymś rzadkim. Przed Siuan i Leane przez sto czterdzieści lat ani jedna kobieta nie została osądzona i ujarzmiona; żadna nie uległa wypaleniu od co najmniej dwunastu. Ujarzmiona kobieta zazwyczaj próbowała uciec jak najdalej od Aes Sedai. Gdyby to Lelaine została ujarzmiona, wówczas bez wątpienia chciałaby zapomnieć, że była kiedyś Aes Sedai, oczywiście gdyby tylko mogło to być możliwe. Z pewnością chciałaby zapomnieć, że były nimi także Siuan i Leane, że pozbawiono je wszystkiego. Chyba większość Aes Sedai czułoby się swobodniej, gdyby mogły na nie patrzeć jak na dwie kobiety, które nigdy nie potrafiły przenosić i nigdy nie należały do Aes Sedai.

— Sheriam Sedai udzieliła mi zezwolenia na takie próby — odparła Nynaeve tak stanowczo, jak tylko potrafiła się odważyć do pełnej siostry. Lelaine długo patrzyła jej w oczy, aż wreszcie spuściła wzrok. Stawy jej palców zaciśniętych na warkoczu zbielały, zanim go puściła, ale zachowała niewzruszoną minę. Tylko Przyjęta z wełną zamiast mózgu próbowałaby mierzyć się na spojrzenia z Aes Sedai.

— Wszyscy czasami postępujemy głupio, jednak mądra kobieta uczy się, jak nie dopuszczać do takich sytuacji. Ponieważ ty, jak widzę, zjadłaś już śniadanie, sugeruję więc, byś pozbyła się tego kubka i znalazła sobie coś do roboty, bo jeszcze wylądujesz przy balii z gorącą wodą. Czy kiedykolwiek się zastanawiałaś, czy nie ściąć włosów na krótko? Nieważne. Koniec rozmowy.

Nynaeve machinalnie zaczęła wykonywać ukłon, ale gdy już w pełni pochyliła tułów, stwierdziła, że spogląda na plecy Aes Sedai. Lelaine na nią nie patrzyła, więc mogła ją bezpiecznie spiorunować wzrokiem. Ściąć włosy? Podniosła warkocz i potrząsnęła nim w stronę oddalającej się Aes Sedai. Rozwścieczył ją fakt, że musiała poczekać, zanim będzie mogła to zrobić bezkarnie, ale gdyby nie zaczekała, to z pewnością już wędrowałaby drogą wiodącą w stronę pralni, na spotkanie z Moghedien, z przystankiem na wizytę u Tiany. Tyle miesięcy siedzenia w Salidarze i zupełnej bezczynności — tak przecież sprawy się miały, niezależnie od tego, co jej i Elayne udało się wyciągnąć z Moghedien — pośród Aes Sedai, które nie robiły nic oprócz gadania i czekania, gdy tymczasem cały świat robił wszystko, by bez ich udziału popełnić samobójstwo. A na dodatek Lelaine uważała, że ona powinna ściąć włosy! To ona ścigała Czarne Ajah, dostawała się do niewoli i uciekała z niej, złapała sama jedną z Przeklętych — cóż, o tym żadna z nich nie wiedziała — pomogła Panarch Tarabonu odzyskać tron, nieważne że na krótko, a teraz miała tylko siedzieć i zbierać pochwały za to, co uda jej się wytrząsnąć z Moghedien? Ściąć włosy? Równie dobrze mogła się ogolić na łyso, na jedno by wyszło!

Dostrzegła kroczącą przez tłum Dagdarę Finchey, równie barczystą jak wszyscy mężczyźni na ulicy i wyższą od większości. Żółta siostra też ją rozzłościła. Jednym z powodów, dla których pozostała w Salidarze, miało być pobieranie nauk u Żółtych, ponieważ one wiedziały więcej niż inni o Uzdrawianiu; wszyscy tak mówili. Ale nawet jeśli któraś z nich wiedziała więcej niż ona do tej pory, to nie zamierzała dzielić się swoją wiedzą ze zwykłą Przyjętą. Żółte powinny jak najbardziej życzliwie odnieść się do jej pragnienia Uzdrowienia wszystkiego, nawet jeśli w grę wchodziło ujarzmienie, a tymczasem daleko im było do tego. Gdyby nie interwencja Sheriam, Dagdara kazałaby jej szorować podłogi od wschodu do zachodu słońca, dopóki nie zrezygnuje z “głupich pomysłów i marnowania czasu”. Inna Żółta, Nisao Dachen, drobna kobieta z oczyma, które chyba potrafiły wbijać gwoździe, nie chciała rozmawiać z Nynaeve tak długo, jak ta będzie się upierała przy swych próbach “zmienienia sposobu, w jaki został utkany Wzór”.

Na domiar wszystkiego wyczucie pogody nadal jej mówiło, że burza nadchodzi, coraz bliżej, mimo iż bezchmurne niebo i płonące słońce cały czas naigrywały się z jej przeczuć.

Mrucząc do siebie, postawiła kubek na mijającej ją furze z drewnem i zaczęła torować sobie drogę przez zatłoczoną ulicę. Nie miała nic więcej do roboty, tylko chodzić dalej, dopóki Moghedien nie będzie wolna, a Światłość tylko wiedziała, kiedy to miało nastąpić. Cały poranek zmarnowany, kolejny z szeregu zmarnowanych dni.

Po drodze wiele Aes Sedai kiwało głowami i uśmiechało się do niej, ale uciekła się do prostego wybiegu, który polegał na uśmiechaniu się w zamian przepraszająco i przyspieszaniu kroku, jakby się gdzieś spieszyła, dzięki czemu nie musiała przystawać i odpowiadać na nieuchronne pytania o nowości, jakich się mogły z jej strony spodziewać. W jej obecnym nastroju równie dobrze mogła im powiedzieć dokładnie, co myśli, a to byłoby w najwyższym stopniu głupie. Próżnowanie. Pytania o to, co zrobi Rand. Mówienie jej, żeby ścięła włosy. Fuj !

Oczywiście, nie były to tylko uśmiechy. Nisao nie tylko przewierciła Nynaeve wzrokiem; Nynaeve musiała ustąpić jej z drogi, na chwilę przedtem zanim maleńka kobieta omal jej nie zadeptała. I jeszcze jakaś wyniosła jasnowłosa Aes Sedai z wydatnym podbródkiem, na wysokim dereszu, zmierzyła ją spojrzeniem niebieskich oczu, kiedy przejeżdżała obok. Nynaeve nie poznała jej. Kobieta ubrana była bardzo schludnie w suknię do konnej jazdy z jasnoszarego jedwabiu, ale lekki płaszcz podróżny przewieszony przed nią przez siodło mówił o podróży, a ją określał jako nowo przybyłą. Prawdopodobieństwo, że ona jest tu kimś nowym, zwiększał muskularny Strażnik w zielonym kaftanie, który wyraźnie zaniepokojony jechał tuż za nią na szarym rumaku. Strażnicy nigdy nie wyglądali na niespokojnych, ale Nynaeve przypuszczała, że przyłączanie się do rebelii przeciwko Wieży mogło stwarzać takie wyjątki. Światłości! To już nawet nowo przybyłe były gotowe szarpać jej nerwy!

I wtedy pojawił się Uno z twarzą pokrytą bliznami, wygoloną czaszką i kitą pozostawioną na czubku oraz łatką, na której miał namalowaną groźnie rozjarzoną czerwoną replikę brakującego oka. Przestał donośnym głosem łajać jakiegoś speszonego młodzieńca, który stał obok i przytrzymywał konia z lancą uwiązaną do siodła, i posłał ciepły uśmiech w stronę Nynaeve. No cóż, to byłby ciepły uśmiech, gdyby nie ta łatka. Grymas na twarzy Nynaeve sprawił, że Uno zamrugał i pospiesznie powrócił do besztania żołnierza.

To nie przez Uno czy jego łatkę poczuła pieczenie w żołądku. A w każdym razie nie wyłącznie. To on towarzyszył jej i Elayne w wyprawie do Salidaru i kiedyś nawet obiecał, że ukradnie konie — “pożyczy”, tak to określił — gdyby chciały wyjechać. Teraz już nie było na to szans. Mankiety zniszczonego ciemnego kaftana Uno opasywały złote galony; był oficerem, który szkolił ciężką jazdę dla Garetha Bryne’a i to zadanie za bardzo go pochłonęło, by jeszcze zaprzątał sobie głowę Nynaeve. Nie, to nie była prawda. Gdyby powiedziała, że chce jechać, to w ciągu kilku godzin załatwiłby konie i odjechałaby pod eskortą Shienaran z kitami na głowach, którzy złożyli przysięgę Randowi, a w Salidarze przebywali tylko dlatego, że ona i Elayne ich tutaj sprowadziły. Ale musiałaby przyznać, że nie miała racji, decydując się tutaj zostać, przyznać, że zawsze kłamała, gdy go zapewniała, że tutaj jest szczęśliwa. Przyznanie się do tego wszystkiego zwyczajnie wykraczało poza jej możliwości. Uno został tutaj głównie dlatego, że chciał się opiekować nią i Elayne. Nie usłyszy od niej żadnych wyznań!

Cały ten pomysł wyjazdu z Salidaru, którym natchnął ją widok Uno, był zupełnie nowy i sprawił, że zaczęła gorączkowo myśleć. Gdyby chociaż Thom i Juilin nie wyprawili się do Amadicii. Co wcale nie znaczyło, by udali się w tę podróż dla zabawy. Jeszcze w czasach, kiedy się zdawało, że Aes Sedai tutaj mogą naprawdę coś zrobić, zgłosili się na ochotnika do przeprowadzenia zwiadu po drugiej stronie rzeki. Zamierzali udać się aż do samego Amadoru, zniknęli przed dobrym miesiącem i miało jeszcze upłynąć wiele dni do ich powrotu. Nie byli, naturalnie, jedynymi zwiadowcami; wysyłano nawet Aes Sedai i Strażników, aczkolwiek ci przeważnie kierowali się na zachód, do Tarabon. Takie demonstrowanie, że coś jednak się robi i czeka tylko na to, aż któreś z nich wróci z wieściami, stanowiło dobrą wymówkę dla opieszałości. Nynaeve żałowała, że puściła obu mężczyzn. Żaden by nie wyjechał, gdyby im zakazała.

Thom był tylko starym bardem, chociaż w przeszłości kimś znacznie bardziej się liczącym, a Juilin łowcą złodziei z Łzy; obaj jednak posiadali spore kompetencje, wiedzieli, jak sobie radzić w obcych miejscach i w ogóle okazywali się przydatni z wielu różnych względów. Poza tym towarzyszyli jej i Elayne podczas wyprawy do Salidaru. Żaden nie zadawałby pytań, gdyby im powiedziała, że chce wyjechać. Niewątpliwie dużo by gadali za jej plecami, ale nie w twarz, podobnie jak Uno.

Przyznanie się, że ich naprawdę potrzebuje, wzbudziło jej irytację, ale nie była pewna, czy wie, jak się zabrać za kradzież konia. W każdym razie na pewno ktoś by zauważył Przyjętą, która się kręci przy koniach, obojętnie gdzie, czy w stajniach, czy przy palikach żołnierzy, a gdyby jeszcze zmieniła białą suknię z paskami na jakąś inną, to już na pewno ktoś by ją zobaczył i doniósł, gdyby się tylko pojawiła w pobliżu koni. A nawet gdyby to jej się udało, to i tak potem by ją ścigano. Zbiegłą Przyjętą, tak samo jak zbiegłe nowicjuszki, prawie zawsze sprowadzano z powrotem i zmuszano do odbycia kary, która skutecznie odbierała raz na ochotę na podjęcie kolejnej próby. Jak już raz zaczęłaś nauki, by zostać Aes Sedai, to Aes Sedai nie kończyły z tobą, dopóki nie orzekły, że nią jesteś.

Ma się rozumieć, to nie strach przed karą ją powstrzymywał. Co znaczyła jedna czy dwie chłosty wobec możliwości, że zostanie zabita przez Czarne Ajah, albo że stanie twarzą w twarz z jednym z Przeklętych? Tu szło tylko o to, czy rzeczywiście chce jechać. No bo na przykład, dokąd by pojechała? Do Randa w Caemlyn? Do Egwene w Cairhien? I czy Elayne pojechałaby razem z nią? Gdyby miały pojechać do Caemlyn, to na pewno. Czy powodowało nią pragnienie zrobienia czegokolwiek czy raczej strach, że Moghedien zostanie rozpoznana? Kara za ucieczkę nie dałaby się porównać z karą za coś takiego!

Kiedy okrążyła róg jakiegoś domostwa, nie doszedłszy jeszcze do żadnego wniosku, stwierdziła, że patrzy na klasę Elayne, zgromadzoną na otwartej przestrzeni między dwoma kamiennymi domami krytymi strzechą, w miejscu gdzie uprzątnięto gruzy po trzecim, który się zawalił.

Ponad dwadzieścia odzianych w biel kobiet siedziało w półkolu, wpatrzone w Elayne, która ćwiczyła z dwiema wybranymi dziewczynami. Wszystkie trzy kobiety otaczała łuna saidara. Tabiya, zielonooka piegowata dziewczyna, mniej więcej szesnastoletnia i Nicola, szczupła, czarnowłosa kobieta w wieku Nynaeve, niepewnymi ruchami podawały sobie mały płomyk. Płomyk drżał, a czasami znikał na chwilę, kiedy któraś zbyt wolno przejmowała go od drugiej. W swym obecnym nastroju Nynaeve widziała ich sploty bardzo dokładnie.

Sheriam i pozostałe podczas swej ucieczki porwały ze sobą osiemnaście nowicjuszek — Tabiya zaliczała się właśnie do nich — ale większość w tej grupie należała, podobnie jak Nicola, do świeżo zwerbowanych, już w okresie, gdy Aes Sedai osiedliły się w Salidarze. Nicola nie była tutaj jedyną kobietą starszą od przeciętnej nowicjuszki; dobra ich połowa była starsza. W czasie gdy Nynaeve i Elayne wyprawiły się do Wieży, Aes Sedai rzadko poddawały sprawdzianom kobiety starsze od Tabiyi — Nynaeve czyniono uwagi nie tylko z racji tego, że była dzikuską, lecz także z powodu jej wieku — ale tutejsze Aes Sedai, powodowane być może desperacją, rozszerzyły zakres sprawdzianów, poddając nim kobiety nawet o kilka lat starsze od Nynaeve. W rezultacie w Salidarze przebywało obecnie więcej nowicjuszek niż przez wiele lat w Białej Wieży. Ten sukces osiągnięto dzięki temu, że Aes Sedai rozesłały siostry po całej Altarze, by przeszukiwały wioskę po wiosce.

— Żałujesz, że to nie ty uczysz tę klasę?

Głos za jej plecami sprawił, że Nynaeve poczuła, jak podskakuje jej żołądek. To już drugi raz tego ranka. Żałowała, że nie ma w mieszku przy pasie odrobiny gęsiej mięty. Jeśli tak często będzie się dawała zaskakiwać, to jeszcze skończy na sortowaniu papierów dla jakiejś Brązowej.

Kobieta Domani o policzkach barwy jabłka nie była pełną Aes Sedai. W Wieży Theodrin nabrałaby już praw do noszenia szala, ale tutaj wyniesiono ją do rangi wyższej niż Przyjęta, a niższej niż pełna siostra. Nosiła pierścień z Wielkim Wężem na prawej dłoni, a nie na lewej, a także zieloną suknię, która znakomicie pasowała do jej ciemnej karnacji, jednak nie mogła wybrać Ajah ani przywdziać szala.

— Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż nauczanie stada tępych nowicjuszek.

Theodrin tylko się uśmiechnęła, słysząc ten uszczypliwy ton w głosie Nynaeve. Sama była naprawdę miłą osobą.

— Tępa Przyjęta, która miałaby uczyć tępe nowicjuszki? — Zazwyczaj była miła. — No cóż, i ty będziesz uczyła nowicjuszki, kiedy już doprowadzimy cię do takiego stanu, w którym będziesz w stanie przenosić, mimo braku gotowości do walenia ich po głowach. I nie byłabym zdziwiona, gdybyś krótko potem została wyniesiona w zamian za te wszystkie twoje odkrycia. Wiesz? Nigdy mi nie powiedziałaś, na czym polega twoja sztuczka. — Dzikuski prawie zawsze miały jakieś sztuczki, których uczyły się wraz z pierwszym odkryciem umiejętności przenoszenia. Inną wspólną cechą u większości dzikusek była blokada, czyli coś, co budowały w umysłach, by ukryć umiejętność przenoszenia przed samymi sobą.

Nynaeve z wysiłkiem zachowała spokój na twarzy. Móc przenosić, kiedy tylko zechce. Być wyniesioną do godności Aes Sedai. Żadna z tych rzeczy nie stanowiła remedium na problem Moghedien, ale wtedy mogłaby pojechać, gdzie sobie zechce, studiować to, co chciała, i nikt by jej nie mówił, że nie da się Uzdrowić tego czy tamtego.

— Ludzie zdrowieli, kiedy nie powinni. Kiedy ktoś umierał, wściekałam się, że to wszystko, co wiem o ziołach, nie wystarcza... — Wzruszyła ramionami. — I oni zdrowieli.

— To lepiej niż ja. — Szczupła kobieta westchnęła. — Ja potrafiłam sprawić, że jakiś chłopiec chciał albo nie chciał mnie pocałować. Moja blokada wiązała się z mężczyznami, nie z gniewem. — Theodrin roześmiała się, kiedy Nynaeve spojrzała na nią z niedowierzaniem. — Cóż, to były także emocje. Jeśli w pobliżu był jakiś mężczyzna, a ja go bardzo lubiłam albo bardzo nie lubiłam, to potrafiłam przenieść. Jeśli nie czułam ani jednego, ani drugiego, albo obok mnie nie było żadnego mężczyzny, to równie dobrze mogłam być drzewem, jeśli idzie o saidara.

— A jak się z tym uporałaś? — spytała z ciekawością Nynaeve. Elayne połączyła właśnie wszystkie nowicjuszki w pary; niezdarnie podawały sobie płomyki.

Theodrin uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ale równocześnie na jej policzki wystąpił rumieniec.

— Pewien młody mężczyzna o imieniu Charel, stajenny ze stajni Wieży, zaczął robić do mnie słodkie oczy. Miałam wtedy piętnaście lat, a on miał olśniewający uśmiech. Aes Sedai pozwoliły mu przesiadywać na moich lekcjach, cicho w kąciku, dzięki czemu mogłam w ogóle przenosić. Nie wiedziałam natomiast, że to przede wszystkim Sheriam zaaranżowała jego spotkania ze mną. — Jej policzki jeszcze mocniej pociemniały. — Nie wiedziałam także. że on ma siostrę bliźniaczkę i że po paru dniach zamiast Charela w rzeczywistości siadywała w tym kącie Marel. Kiedy któregoś dnia w samym środku mojej lekcji zdjęła kaftan i koszulę, byłam tak zaszokowana, że aż zemdlałam. Ale potem mogłam przenosić, kiedy tylko chciałam.

Nynaeve wybuchła śmiechem — nie potrafiła się powstrzymać — i Theodrin, mimo rumieńców, przyłączyła się do niej bez skrępowania.

— Jak ja bym chciała, żeby w moim przypadku to okazało się równie łatwe, Theodrin.

— Nieważne, czy to jest łatwe czy trudne — odparła Theodrin, przestając się śmiać — rozbijemy tę twoją blokadę. Po południu...

— Po południu badam Siuan — pospiesznie przerwała jej Nynaeve, a Theodrin zacisnęła usta.

— Ty mnie unikasz, Nynaeve. Podczas ostatnich kilku miesięcy udało ci się wykręcić z wszystkich spotkań oprócz trzech. Potrafię zaakceptować twoje próby i porażki, ale nie pozwalam, żebyś w ogóle bała się próbować.

— Ja się wcale nie boję — zaczęła z oburzeniem Nynaeve, gdy jednocześnie jakiś wewnętrzny głos zapytał ją, czy przypadkiem nie próbuje ukryć przed sobą prawdy. To było takie zniechęcające, jak się tak próbowało, próbowało, próbowało... i przegrywało.

Theodrin nie pozwoliła jej powiedzieć nic więcej prócz tych kilku słów.

— Biorąc pod uwagę, że na dzisiaj masz już różne zobowiązania — stwierdziła spokojnie — spotkam się z tobą jutro, a potem będę się z tobą widywała codziennie, w innym wypadku zmusisz mnie do przedsięwzięcia innych kroków. Wcale nie mam na to ochoty i ty też jej nie masz, ale ja naprawdę zamierzam rozbić twoją blokadę. Myrelle poprosiła mnie, bym dołożyła szczególnych starań, a ja przysięgam, że tak się stanie.

Słysząc niemalże dokładne echo tego, co sama powiedziała niegdyś Siuan, Nynaeve poczuła, że szczęka jej opadła. Ta kobieta po raz pierwszy, i to właśnie dziś, wykorzystała przeciwko niej władzę, jaką dawała jej ranga. Tego dnia po prostu jej i Siuan dopisywało już takie szczęście, że najprawdopodobniej ostatecznie spotkają się u Tiany.

Theodrin nie zaczekała na odpowiedź. Skinęła tylko głową, jakby usłyszała, że ona się zgadza, po czym posuwistym krokiem ruszyła w górę ulicy. Nynaeve niemalże widziała szal z frędzlami oplatający jej ramiona. Nic jej się nie wiodło tego ranka. I znowu Myrelle! Miała ochotę wrzasnąć.

Elayne, otoczona wiankiem nowicjuszek, obdarzyła ją dumnym uśmiechem, ale Nynaeve tylko potrząsnęła głową i odwróciła się. Zamierzała wrócić do swej izby. Zanim jednak uszła połowę drogi, po raz kolejny dane jej było zapoznać się z paskudnym szczęściem, jakie przynosił ten dzień, bowiem wpadła na nią rozpędzona Dagdara Finchey, obalając ją na plecy. Dagdara biegła! Aes Sedai! Rosła kobieta ani się nie zatrzymała, ani nawet nie krzyknęła przez ramię słowa przeprosin, tylko niczym taran przedzierała się dalej przez tłum.

Nynaeve podniosła się, otrzepała z kurzu, głośno tupiąc pokonała resztę drogi do swej izby i zatrzasnęła za sobą drzwi. W środku panował zaduch i ciasnota, łóżka były nie zasłane, bo Moghedien jeszcze się za nie nie zabrała, a na domiar wszystkiego wyczucie pogody mówiło jej, że lada chwila na Salidar spadnie burza gradowa. Ale ona nie pozwoli, żeby ją wciąż zaskakiwano albo tratowano.

Padła na zmiętą pościel i leżała, gładząc palcami srebrną bransoletę, a myśli jej przeskakiwały od tego, co uda jej się tego dnia wydobyć z Moghedien, do pytania, czy Siuan zjawi się dzisiejszego popołudnia, od Lana przez jej blokadę do kwestii, czy powinna zostać w Salidarze. To wcale nie byłaby ucieczka. Prawdopodobnie udałaby się do Caemlyn, do Randa; on naprawdę potrzebował kogoś, kto by pilnował, żeby mu za bardzo woda nie uderzała do głowy, a poza tym Elayne by się ucieszyła. Nie podobało jej się tylko, że ten wyjazd — wyjazd, nie ucieczka! — zaczął się zdawać taki atrakcyjny po tym, jak poznała zamiary Theodrin.

Myślała, że wśród emocji sączących się przez a’dam wyłowi jakiś znak, że Moghedien skończyła pracować i że będzie musiała pójść jej poszukać — Przeklęta lubiła się ukrywać ze swymi dąsami — ale wstyd i wściekłość na moment nie zmniejszyły natężenia, toteż zaskoczył ją trzask gwałtownie otwieranych drzwi.

— A więc tutaj jesteś! — wychrypiała Moghedien. — Popatrz! — Podniosła ręce. — Całkiem zniszczone! — Zdaniem Nynaeve ich wygląd nie różnił się niczym od tego, jaki zwyczajnie przybierały ręce po zrobieniu prania; były białe i spierzchnięte, to prawda, ale to w końcu ustąpi. — Nie dość, że muszę mieszkać w takich nędznych warunkach, że biegam na posyłki jak jakaś służąca, to jeszcze zmusza się mnie, żebym pracowała niczym prymitywna...!

Nynaeve przerwała jej jednym prostym zabiegiem. Pomyślała o pojedynczym, krótkim uderzeniu bata, o tym, co się wtedy czuje, po czym umieściła tę myśl w tej części swego umysłu, w której kryły się odebrane od Moghedien emocje. Druga kobieta wytrzeszczyła oczy i gwałtownie zamknęła usta, zaciskając wargi. Uderzenie nie było mocne, ale na pewno stanowiło nauczkę.

— Zamknij drzwi i usiądź — rozkazała Nynaeve. — Łóżka będziesz mogła zaścielić później. Teraz odbędziemy lekcję.

— Jestem przyzwyczajona do lepszego traktowania — burknęła Moghedien, jednocześnie usłuchawszy rozkazu. — Nocnych robotników w Tojar traktowano lepiej!

— O ile się nie mylę — powiedziała jej ostro Nynaeve — nad głową nocnych robotników, nieważne gdzie, nie wisiał nigdy wyrok śmierci. Proszę bardzo, możemy powiedzieć Sheriam, kim tak naprawdę jesteś, w każdej chwili, kiedy sobie tylko zażyczysz. — Był to zwykły blef — na samą myśl Nynaeve czuła, jak jej żołądek zaciska się na podobieństwo płonącej kuli — ale z Moghedien wylał się gwałtowny potok mdlącego strachu. Nynaeve niemalże podziwiała tę kobietę, że potrafi zachować taki spokój na twarzy; gdyby ona czuła coś takiego, to krzyczałaby w niebogłosy i wbijała zęby w podłogę.

— Co mam ci pokazać? — spytała Moghedien obojętnym tonem. Zawsze musiały jej mówić, czego od niej chcą. W zasadzie nigdy nie mówiła niczego dobrowolnie, chyba że wywarły na nią presję, w sposób, który zdaniem Nynaeve ocierał się o tortury.

— Spróbujemy czegoś, czego dotąd nie bardzo potrafiłaś się nauczyć. Wykrywanie przenoszącego mężczyzny. — Jak dotąd była to jedyna rzecz, której ona i Elayne nie potrafiły szybko sobie przyswoić. A mogła się przydać, gdyby jednak postanowiła jechać do Caemlyn.

— To nie jest łatwe, zwłaszcza że nie mamy mężczyzny, na którym można by ćwiczyć. Szkoda, że nie potrafisz Uzdrowić Logaina. — Ani w głosie, ani na twarzy Moghedien nie było śladu drwiny, ale zerknęła na Nynaeve i pospiesznie mówiła dalej: — Ale możemy znowu poćwiczyć z samymi formami.

Lekcja doprawdy nie była łatwa. Żadna, jak dotąd, nie była, nawet jeśli dotyczyła czegoś, czego Nynaeve potrafiła nauczyć się natychmiast, po tym, jak kształt splotów stał się dla niej oczywisty. Moghedien nie mogła przenosić, jeśli Nynaeve jej nie pozwoliła, jeśli nią, w rzeczy samej, nie kierowała, ale podczas każdej nowej lekcji Moghedien musiała udzielić wskazówki co do przebiegu splotów. Stworzył się z tego wszystkiego niezły galimatias, z takiego przede wszystkim powodu, że nie mogły uczyć się od Moghedien codziennie kilkunastu rzeczy. W tym przypadku Nynaeve już miała jakieś pojęcie, jak tkane są sploty, ale była to skomplikowana koronka z wszystkich Pięciu Mocy, w porównaniu z którą Uzdrawianie zdawało się całkiem proste, a wzór tej koronki przemieniał się z nieprawdopodobną prędkością. Cała trudność wynikała z faktu, że nie używano tej koronki zbyt często, twierdziła Moghedien. Poza tym człowiek nabawiał się potężnego bólu głowy, jeśli utrzymywał ją zbyt długo.

Nynaeve ułożyła się z powrotem na łóżku i starała się pracować najwydajniej, jak potrafiła. Gdyby rzeczywiście pojechała do Randa, to mogłaby tego potrzebować, a nie było jak orzec, kiedy to nastąpi. Poza tym wszystkie sploty przenosiła sama; sporadyczne myśli na temat Lana albo Theodrin sprawiały, że jej gniew osiągnął właściwe natężenie. Prędzej czy później, Moghedien będzie musiała odpowiedzieć za swe zbrodnie i gdzie wtedy będzie Nynaeve, przyzwyczajona do korzystania z potęgi tej kobiety, kiedy tylko zapragnęła? Musiała żyć i pracować zgodnie z własnymi ograniczeniami. Czy Theodrin znajdzie sposób na zniesienie jej blokady? Lan na pewno żył, więc będzie go mogła odnaleźć. Zwykła początkowo obolałość zmieniła się w prawdziwy ból, który przewiercał jej skronie na wskroś. Wokół oczu Moghedien pojawiło się napięcie i niekiedy tarła się po głowie, ale oprócz strachu przez bransoletę przepływało coś jeszcze, coś, co omalże zdawało się zadowoleniem. Nynaeve podejrzewała, że z uczenia człowiek zawsze czerpie jakąś satysfakcję, nawet jeśli robi to z niechęcią. Nie była pewna, czy jej się to podoba, że Moghedien okazuje takie normalne, ludzkie reakcje.

Nie bardzo też wiedziała, jak długo już trwa ta lekcja, podczas której Moghedien cały czas mamrotała: “Prawie” albo “Nie całkiem”, ale kiedy drzwi znowu otwarły się z trzaskiem, mało brakowało, a byłaby stanęła na baczność na materacu. Nagłemu rozbłyskowi strachu u Moghedien odpowiadałoby wycie w przypadku innej kobiety.

— Nynaeve, słyszałaś? — spytała Elayne, otwierając drzwi. — Przybyła emisariuszka z Wieży, od Elaidy.

Nynaeve zapomniała słowa, których omal nie wykrzyknęła, gdyby jej serce nie uwięzło w gardle. Zapomniała nawet o bólu głowy.

— Emisariuszka? Jesteś pewna?

— Oczywiście, że jestem pewna, Nynaeve. Myślisz, że przybiegłam tu po to, żeby plotkować? Cała wioska jest postawiona na nogi.

— Nie rozumiem, dlaczego — odparła kwaśno Nynaeve. Znowu jej zaczęło coś szumieć w głowie. I cała gęsia mięta ukryta w torbie z ziołami pod łóżkiem nie uspokoiłaby tego pieczenia w żołądku. Czy ta dziewczyna nigdy nie nauczy się pukać? Moghedien przyciskała obie ręce do żołądka, jakby jej też mogła się przydać gęsia mięta. — Przecież im mówiłyśmy, że Elaida wie o Salidarze.

— Może nam uwierzyły — odrzekła Elayne, siadając na skraju łóżka Nynaeve — a może nie, ale teraz już na pewno musiało do nich dotrzeć. Elaida wie nie tylko, gdzie jesteśmy, ale najprawdopodobniej również to, do czego zmierzamy. Każdy ze sług mógł być jej szpiegiem. Może nawet niektóre z sióstr. Widziałam przelotnie tę emisariuszkę, Nynaeve. Jasne włosy i niebieskie oczy, które potrafiłyby zamrozić słońce. Faolain powiedziała, że to Czerwona, nazywa się Tarna Feir. Eskortuje ją jeden ze Strażników. Kiedy na ciebie patrzy, to tak jakby patrzyła na kamień.

Nynaeve spojrzała na Moghedien.

— Na razie zakończymy naszą lekcję. Wróć za godzinę, to będziesz mogła zaścielić łóżka. — Z zaciśniętymi ustami i mnąc spódnice w garści, zaczekała, aż Moghedien wyjdzie, po czym odwróciła się z powrotem w stronę Elayne. — Jakie... wieści przywiozła?

— Oczywiście nic mi nie powiedziały, Nynaeve. Wszystkie Aes Sedai, które minęłam po drodze, zastanawiały się nad tym samym. Słyszałam, że podobno Tarna się roześmiała, kiedy jej powiedziano, że zostanie przyjęta przez Komnatę Wieży. I to wcale nie tak, jakby ją to rozbawiło. Nie sądzisz chyba... — Elayne przez chwilę zagryzała dolną wargę. — Nie sądzisz chyba, że one naprawdę postanowiły...

— Wracać? — powiedziała z niedowierzaniem Nynaeve. — Elaida zażąda, by przedostatnie dziesięć mil pokonały na klęczkach, a ostatnią na brzuchach! Nawet gdyby tego nie zażądała, nawet jeśli ta Czerwona powie: “Wracajcie do domu. Wszystko wam wybaczono, czekamy z kolacją”, to czy sądzisz, że mogłyby, ot tak, zbagatelizować sprawę Logaina?

— Nynaeve, Aes Sedai zbagatelizowałyby wszystko, byle tylko na powrót scalić Białą Wieżę. Wszystko. Ty ich nie rozumiesz tak jak ja; od dnia, w którym się urodziłam w pałacu, zawsze były Aes Sedai. Pytanie teraz brzmi, co Tarna powie Komnacie? I co one powiedzą jej?

Nynaeve z irytacją roztarła ramiona. Nie znalazła żadnej odpowiedzi, a tylko same nadzieje. i, na dodatek, zmysł wyczuwania pogody podpowiadał jej, że ta burza gradowa, której tu wcale nie było, bije już w dachy Salidaru niczym w bębny. To uczucie miało jej towarzyszyć przez wiele kolejnych dni.

Загрузка...