— No i co? — spytała Nynaeve, najbardziej cierpliwym tonem, na jaki ją było stać. Dużo wysiłku kosztowało ją trzymanie rąk na podołku, podobnie zresztą jak spokojne siedzenie na łóżku. Stłumiła ziewnięcie. Pora była wczesna, a ona nie wysypiała się już od trzech dni pod rząd. Wiklinowa klatka ziała pustką, śpiewająca jaskółka odzyskała wolność. Żałowała, że ona sama nie może być wolna. — No i co?
Elayne klęczała na łóżku, wystawiwszy głowę i ramiona przez okno, wyglądała na malutką alejkę biegnącą pod domem. Z tego miejsca dysponowała niewielkim fragmentem widoku na tyły Małej Wieży, w której Zasiadające już od wczesnego ranka przyjmowały emisariuszkę z Białej Wieży. Widok był ograniczony, wystarczał jednak, by dostrzec część zabezpieczeń przeciwko podsłuchiwaniu, opasujących budynek karczmy. Miały zatrzymywać każdego, kto próbował słuchać, posługując się Mocą. Oto jaką płaciły cenę za podzielenie się z tamtymi wiedzą.
Po jakiejś chwili Elayne, z miną wyrażającą przygnębienie, przysiadła na piętach.
— No i nic. Twierdziłaś, że te sploty przenikną przez zabezpieczenia i nikt ich nie wykryje. Raczej mnie nie zauważono, ale w ogóle nic nie usłyszałam.
To ostatnie było skierowane do Moghedien, która siedziała w kącie na rozpadającym się zydlu. Brak choćby kropli potu na twarzy kobiety bezgranicznie irytował Nynaeve. Przeklęta twierdziła, że trzeba jakiś czas parać się Mocą, żeby osiągnąć dystans niezbędny do nieodczuwania gorąca albo zimna, co bynajmniej nie brzmiało lepiej od niejasnych obietnic Aes Sedai, jakoby to miało przyjść “kiedyś”, samo z siebie. Nynaeve i Elayne całe ociekały potem, natomiast Moghedien wyglądała tak, jakby to był chłodny wiosenny dzień. Światłości, ależ to działało na nerwy!
— Powiedziałam, że powinny. — Ciemne oczy Moghedien błyskały zaczepnie, przeważnie jednak patrzyła na Elayne; zawsze skupiała się na tej, która akurat nosiła bransoletę. — Powinny. Istnieją tysiące sposobów na ustawianie zabezpieczeń. Czasami trzeba wielu dni na utkanie w nich dziury.
Nynaeve trzymała język na wodzy, ale przychodziło jej to z wielkim trudem. Próbowały już tak od wielu dni. Mijał trzeci dzień od przyjazdu Tarny Feir, a Komnata nadal utrzymywała w tajemnicy treść wystosowanego przez Elaidę posłania przywiezionego przez Czerwoną siostrę. No cóż, Sheriam, Myrelle i całe to towarzystwo je znały — Nynaeve nie byłaby zdziwiona, gdyby je poznały o wiele wcześniej niż Komnata — ale nawet Siuan i Leane odmówiono wstępu na te posiedzenia. Tak przynajmniej twierdziły te dwie.
Nynaeve zorientowała się, że skubie fałdy spódnicy, więc wysiłkiem woli unieruchomiła ręce. Musiały jakimś sposobem się dowiedzieć, czego chce Elaida i, co ważniejsze, poznać odpowiedź Komnaty. Musiały. Nieważne jakim sposobem.
— Muszę już iść — powiedział Elayne i westchnęła. — Mam znowu pokazywać kolejnym siostrom, jak się wytwarza ter’angreale. — Bardzo niewiele Aes Sedai w Salidarze zdradzało do tego dryg, ale wszystkie chciały się uczyć i większość zdawała się uważać, że się nauczą, kiedy już zmuszą Elayne, by im to zademonstrowała dostateczną ilość razy. — Lepiej ty ją włóż — dodała, odpinając bransoletę. — Kiedy siostry mnie już puszczą, wypróbuję jedną nową rzecz dotyczącą tworzenia ter’angreali, a potem mam lekcję z nowicjuszkami. — Tym ostatnim też nie była specjalnie uszczęśliwiona, odwrotnie niż za pierwszym razem. Teraz po każdej lekcji wracała pełna irytacji, zjeżona zupełnie jak jakiś kot. Najmłodsze dziewczęta, nadgorliwe, rzucały się na rzeczy, z którymi w ogóle nie umiały sobie radzić, często nawet nie pytając uprzednio o pozwolenie, a te starsze, mimo iż nieco ostrożniejsze, lubiły się wykłócać albo wręcz odmawiać wykonania rozkazu kobiety młodszej od nich o sześć albo siedem lat. Elayne nabrała zwyczaju pomrukiwać “głupie nowicjuszki” i “uparte idiotki”, jakby była Przyjętą od dziesięciu lat. — Wykorzystaj ten czas na pytania, jeśli chcesz. Może tobie pójdzie łatwiej niż mnie z umiejętnością wykrywania, kiedy mężczyzna przenosi.
Nynaeve potrząsnęła głową.
— Mam tego ranka pomagać Janyi i Delanie w sporządzaniu notatek. — Skrzywiła się mimo woli. Delana była Zasiadającą Szarych Ajah, a Janya Brązowych, ale Nynaeve nie potrafiła wyciągnąć z nich ani strzępka wiedzy. A potem Theodrin udzieli jej kolejnej lekcji. — Kolejna strata czasu. Wszyscy w Salidarze marnowali czas. — Włóż ją — powiedziała, kiedy zobaczyła, że Elayne najwyraźniej chce zawiesić bransoletę na kołku z ubraniami.
Złotowłosa kobieta westchnęła ciężko, ale ponownie zapięła bransoletę. Zdaniem Nynaeve Elayne pokładała zbyt wielkie zaufanie w a’dam. Prawdą było, że dopóki naszyjnik pozostawał na szyi Moghedien, każda kobieta, która potrafiła przenosić, mogła ją odnaleźć z pomocą bransolety i przejąć nad nią kontrolę. Gdy żadna nie włożyła bransolety, wówczas Przeklęta nie była w stanie ujść więcej jak tylko kilkanaście kroków, bo zaraz padała na kolana i zaczynała wymiotować; to samo by się działo, gdyby przeniosła bransoletę na odległość dalszą niż kilka cali od miejsca, gdzie ją zostawiono, albo spróbowała odpiąć naszyjnik. Niewykluczone, że bransoleta trzymałaby ją nawet wtedy, gdyby cały czas wisiała na kołku, ale Przeklęta być może potrafiłaby wymyślić sposób, jak obejść to zabezpieczenie, gdyby jej dać taką sposobność. Raz w Tanchico Nynaeve zostawiła Moghedien, odgrodzoną tarczą i skrępowaną Mocą, tylko na kilka chwil, a mimo to udało jej się uciec. Pytanie, jak tego dokonała, było jednym z pierwszych, jakie Nynaeve zadała jej po tym, gdy ją ponownie pojmała, aczkolwiek niemalże była bliska skręcenia jej karku, nim wydobyła z niej odpowiedź. Wychodziło na to, że zawiązana tarcza dawała się jednak rozbić, pod warunkiem, że otoczona nią kobieta miała trochę czasu i odpowiednią dozę cierpliwości. Elayne upierała się, że to nie dotyczy a’dam — tu nie było żadnego węzła, który dałoby się rozplątać, a z naszyjnikiem na szyi Moghedien nie mogła nawet marzyć, by dotknąć saidara bez pozwolenia — ale Nynaeve wolała nie ryzykować.
— Nie pisz zbyt szybko — powiedziała Elayne. — Już mi się kiedyś zdarzyło przepisywać coś dla Delany. Ona nienawidzi kleksów i błędów. W razie konieczności zmusi cię do przepisania danej strony pięćdziesiąt razy.
Nynaeve zachmurzyła się. Jej pismo nie było może tak wyraźne i eleganckie jak pismo Elayne, ale przecież nie była jakąś niezgułą, która właśnie się nauczyła maczać pióro w kałamarzu tym końcem, co trzeba. Młodsza kobieta niczego nie zauważyła, tylko zwyczajnie wymknęła się z izby, uśmiechając się jeszcze na pożegnanie. Może tylko chciała pomóc. Gdyby Aes Sedai dowiedziały się kiedykolwiek, jak bardzo Nynaeve nienawidzi przepisywania, to pewnie kazałyby jej to robić w ramach kary.
— Może powinnyście udać się do Randa — odezwała się nagle Moghedien. Siedziała teraz inaczej, wyprostowała się. I twardo wpatrywała się w Nynaeve ciemnymi oczyma. Dlaczego?
— Co chcesz przez to powiedzieć? — spytała Nynaeve podniesionym głosem.
— Razem z Elayne powinnyście pojechać do Caemlyn, do Randa. Ona może zasiąść na tronie, a ty... — Uśmiech Moghedien wcale nie był miły. — Prędzej czy później one cię usadzą i zaczną naciskać, żebyś wyjaśniła, w jaki sposób dokonujesz takich cudownych odkryć, chociaż kiedy na ich żądanie próbujesz przenosić, to trzęsiesz się jak mała dziewczynka, którą przyłapano na kradzieży łakoci.
— Ja się wcale....! — Nie zamierzała się tłumaczyć, a już na pewno nie przed tą kobietą. Skąd nagle ta szczerość? — Ty lepiej nie zapominaj, że kiedy one poznają prawdę, twoja głowa znajdzie się na pieńku do rąbania drewna w przeciągu niecałego tygodnia, niezależnie od tego, co stanie się ze mną.
— Ty za to pocierpisz sobie znacznie dłużej. Za sprawą Semirhage pewien mężczyzna krzyczał przez pięć lat, przez każdą godzinę, podczas której nie spał. Pozwoliła mu nawet zachować zdrowe zmysły, ale ostatecznie nawet ona nie potrafiła podtrzymać pracy jego serca. Wątpię, czy którakolwiek z tych dziewczynek dysponuje bodaj dziesiątą częścią umiejętności Semirhage, ale ty za to dowiesz się z pierwszej ręki, na co je stać.
Jak ta kobieta śmie to wszystko mówić? Strach, który zazwyczaj sprawiał, że kuliła się w sobie, opadł niczym wężowa skóra. Równie dobrze mogły być dwiema równymi sobie, pogrążonymi w rozmowie na jakieś banalne tematy. Nie, jeszcze gorzej. Cała postawa Moghedien oznajmiała, że dla niej są to wprawdzie banalne rzeczy, ale za to straszliwe dla Nynaeve. Nynaeve bardzo żałowała, że to nie ona nosi bransoletę. Zaraz zrobiłoby jej się lepiej. W środku Moghedien z pewnością nie mogła być tak spokojna i chłodna, jak na to wskazywały jej twarz i głos.
Nagle oddech uwiązł jej w gardle. Bransoleta. No właśnie. Bransoleta znajdowała się teraz poza izbą. W żołądku uformowała jej się bryła lodu; pot ściekał z twarzy jakby znacznie bardziej obficie. Logicznie rzecz biorąc, to nie miało znaczenia, czy bransoleta tu była czy nie. Miała ją na ręce Elayne — błagam, Światłości, żeby ona jej tylko nie zdjęła! — druga zaś połowa a’dam opinała szyję Moghedien. Tyle że logika nie miała z tym wszystkim nic wspólnego. Nigdy nie doszło do takiej sytuacji, by Nynaeve znalazła się sam na sam z tą kobietą bez bransolety. A właściwie raz doszło i prawie skończyło się dla niej katastrofą. Moghedien nie nosiła wtedy a’dam, ale to też niczego nie zmieniało. Była Przeklętą, były same, a Nynaeve nie dysponowała żadnym sposobem przejęcia nad nią kontroli. Zacisnęła dłonie na fałdach spódnicy, by nie szukały gorączkowo rękojeści noża.
Moghedien uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jakby czytała w jej myślach.
— Możesz być pewna, że twoje sprawy leżą mi na sercu. To... — i tu jej dłoń na moment zawisła w okolicy szyi, starannie jednak unikając kontaktu z naszyjnikiem — ...będzie mnie równie dobrze trzymało w Caemlyn, jak tutaj. Niewola tam jest lepsza niźli śmierć tutaj. Tylko nie zwlekaj zbyt długo z decyzją. Jeśli te tak zwane Aes Sedai postanowią wrócić do Wieży, cóż okaże się stosowniejszym podarunkiem dla nowej Zasiadającej na Tronie Amyrlin niźli ty, kobieta tak blisko związana z Randem al’Thorem? Ty oraz Elayne. Jeśli on żywi względem niej bodaj połowę tych uczuć, jakie ona ma do niego, wówczas pojmanie jej będzie się równało uwiązaniu mu do szyi sznura, sznura, którego nigdy nie zdoła przeciąć.
Nynaeve wstała, z wysiłkiem prostując kolana.
— Możesz teraz pościelić łóżka i posprzątać. Po powrocie spodziewam się zastać tu idealny porządek.
— Ile jeszcze zostało wam czasu? — spytała Moghedien, zanim Nynaeve doszła do drzwi. Ta kobieta równie dobrze mogła pytać, czy woda na herbatę już się zagotowała. — Kilka dni, zanim poślą odpowiedź do Tar Valon? Kilka godzin? Co przeważy: Rand al’Thor i domniemane zbrodnie Elaidy czy szansa ponownego scalenia tej ich bezcennej Białej Wieży?
— Zajmij się szczególnie starannie nocnikami — odparła Nynaeve, nie odwracając się. — Tym razem mają być czyste. — Wyszła, nim Moghedien zdążyła coś jeszcze dodać, z impetem zatrzaskując za sobą drzwi.
Oparła się o szorstkie deski ścian pozbawionego okien korytarza i zrobiła głęboki wdech. Zanurzywszy dłoń w mieszku przy pasie, wyłowiła niewielką saszetkę i wsunęła do ust dwa kruche liście gęsiej mięty. Zioło koiło pieczenie żołądka dopiero po jakimś czasie, a mimo to żuła je i przełykała łapczywie, jakby pospiech mógł sprawić, że zadziała prędzej. Przez ostatnie kilka chwil obrywała kolejne ciosy, w miarę jak Moghedien wywlekała jedną rzecz za drugą, wszystko, o czym wiedziała. A ona, przy całej swej nieufności, uwierzyła, że ta kobieta dała się zastraszyć. Błąd. Och, Światłości, cóż za błąd! Była absolutnie przekonana, że Moghedien wie o Elayne i Randzie równie mało jak Aes Sedai. Błąd. I sugestia, że mają do niego uciec... Zbyt swobodnie rozmawiały w jej obecności. Co jeszcze im się wymknęło i w jaki sposób Moghedien mogła to wykorzystać?
Do ciemnego korytarza z frontowej izby małego domku wyszła jedna z Przyjętych; Nynaeve wyprostowała się, chowając miętę i wygładzając suknie. Wszystkie izby, z wyjątkiem tej od frontu, zostały przerobione na sypialnie, zamieszkiwane przez Przyjęte oraz służące, po trzy albo cztery w jednej izbie nie większej od tej, z której właśnie wyszła; w niektórych dwie musiały dzielić to samo łóżko. Przyjęta była szczupłą kobietą, nadzwyczaj wiotką, o szarych oczach, niemal zawsze uśmiechniętą. Pochodząca z Illian Emara nie lubiła ani Siuan, ani Leane, co Nynaeve potrafiła zrozumieć, i uważała, te dwie powinno się odprawić — jakoś godnie, tak to ujmowała — tak jak to zawsze czyniono z ujarzmionymi kobietami, ale dla Elayne i Nynaeve była zawsze miła i wcale się nie oburzała na to, że one dysponują “dodatkową przestrzenią” albo że korzystają z posług “Marigan”. Co zaliczało ją do mniejszości.
— Słyszałam, że masz ponoć sporządzać notatki dla Janyi i Delany — powiedziała charakterystycznym piskliwym głosem, przeciskając się obok Nynaeve w drodze do swej izby. — Przyjmij moją radę i staraj się pisać najszybciej, jak potrafisz. Janya bardziej dba o to, by wszystkie jej słowa zostały spisane niż o jakieś smugi atramentu.
Nynaeve spiorunowała wzrokiem plecy Emary. Pisać szybko dla Delany. Pisać powoli dla Janyi. Uzbierała już niezłą kolekcję dobrych rad. Tak czy owak, jakoś nie potrafiła się teraz przejmować, że może narobić kleksów przy sporządzaniu notatek. Ani nawet martwić się o Moghedien, dopóki nie będzie miała sposobności porozmawiać o niej z Elayne.
Wyszła na ulicę, kręcąc głową i mrucząc pod nosem. Może ona z góry przyjęła różne rzeczy za oczywiste, może pozwoliła, by wymykały jej się spod kontroli, ale czas najwyższy otrząsnąć się wreszcie i położyć temu kres. Wiedziała, kogo musi znaleźć.
Podczas ostatnich kilku. dni w Salidarze było spokojnie, mimo iż tłok na ulicach panował taki sam jak zawsze. Przede wszystkim w kuźniach za miastem zapanowała cisza. Mieszkańcom przykazano, że w czasie pobytu Tarny mają strzec języków odnośnie do misji poselskiej jadącej właśnie do Caemlyn, odnośnie do Logaina ukrytego bezpiecznie w jednym z żołnierskich obozów, a nawet samych żołnierzy i powodów, dla których ich werbowano. To sprawiło, że ci najbardziej trwożliwi nie odważali się mówić głośniej niż szeptem. W cichym gwarze rozmów słyszało się nutę zaniepokojenia.
Strach ogarnął wszystkich. Słudzy, którzy zazwyczaj pędzili gdzieś w pospiechu, poruszali się teraz z wahaniem, stale oglądając się za siebie z niepokojem w oczach. Nawet Aes Sedai pod tak charakterystycznym dla nich opanowaniem zdawały się skrywać czujność i mierzyły się wzajem badawczymi spojrzeniami. Z ulic zniknęli niemal wszyscy żołnierze, a przecież Tarna nie mogła ich pierwszego dnia nie zauważyć i z pewnością wyciągnęła stosowne wnioski. Wystarczy niewłaściwa odpowiedź Komnaty, a na ich karkach zacisną się pętle; nawet ci władcy i arystokraci, którzy woleli trzymać się z daleka od kłopotów w Wieży, wieszaliby zapewne wszystkich żołnierzy, których dostaliby w swoje ręce, po to tylko, by nie dopuścić do szerzenia się idei rebelii. Dlatego ci nieliczni, niepewni swego losu, oblekali twarze w maskę starannej obojętności albo cierpli z niepokoju. Wszyscy z wyjątkiem Garetha Bryne’a, który czekał przed Małą Wieżą. Zjawiał się tutaj każdego dnia, zanim przybywały Zasiadające i pozostawał aż do czasu ich odejścia. Zdaniem Nynaeve, dbał w ten sposób, by nie zapomniały o nim, a także o tym, co dla nich robił. Zasiadające, tamtego jedynego razu, kiedy miała okazję widzieć je, gdy wychodziły z Małej Wieży, w najmniejszym stopniu nie wyglądały na zachwycone jego widokiem.
Jedynie zachowanie Strażników nie zmieniło się od czasu przybycia Czerwonej siostry. Strażników i dzieci. Nynaeve drgnęła nerwowo, kiedy trzy małe dziewczynki wyprysnęły jej spod nóg niczym stadko przepiórek, z powiewającymi wstążkami we włosach, spocone, brudne od kurzu i roześmiane. Dzieci nie miały pojęcia, na co czeka Salidar, a gdyby nawet wiedziały, to zapewne i tak by nie pojęły. Każdy Strażnik podążał śladem swej Aes Sedai, niezależnie od tego, co ta postanowiła, żaden nigdy nawet nie mrugnął.
Tematem większości rozmów prowadzonych przyciszonym głosem była pogoda. Pogoda, a także dziwaczne zdarzenia, o których plotki docierały z różnych stron świata: gadające dwugłowe cielęta, roje much atakujące ludzi, zniknięcie wszystkich dzieci z całej wioski w samym środku nocy, niewidzialne siły mordujące w biały dzień. Każdy, kto potrafił myśleć trzeźwo, wiedział, że ta susza i upał, zupełnie niewłaściwe o tej porze roku, to dzieło Czarnego, niemniej jednak nawet większość Aes Sedai powątpiewała w twierdzenia Elayne i Nynaeve, że pogłoski o tych pozostałych zdarzeniach również są prawdziwe, że w miarę słabnięcia pieczęci z więzienia Czarnego unoszą się bańki zła, które dryfują potem po powierzchni wzoru tak długo, aż nie pękną. Inni ludzie zasadniczo nie potrafili myśleć trzeźwo. Jedni całą winą obarczali Randa. Drudzy powiadali, że to Stwórca jest niezadowolony, albo dlatego, że nie cały świat zgromadził się przy Smoku Odrodzonym, albo dlatego, że Aes Sedai sprzeciwiają się Amyrlin. Nynaeve słyszała nawet takich, którzy twierdzili, że jak Wieża scali się na powrót, to pogoda się ureguluje. Zaczęła przepychać się przez tłum.
— ...przysięgam, że to prawda! — mruczała jakaś kucharka, po łokcie ubielona mąką. — Na drugim brzegu Eldar zgromadziła się armia Białych Płaszczy i tylko czeka na słowo od Elaidy, co by ruszyć do ataku. — Oprócz pogody i dwugłowych cieląt kolejnym tematem, który przewijał się najczęściej w rozmowach, były Białe Płaszcze, ale Białe Płaszcze czekające na rozkazy od Elaidy? Od upału tym kobietom mózgi się już chyba gotowały!
— Światłość mi świadkiem, że to prawda — mruknął szpakowaty woźnica do kobiety, której dobrze skrojona suknia świadczyła, że to pokojówka Aes Sedai. — Elaida nie żyje. Ta Czerwona tu przyjechała z wezwaniem do Sheriam, żeby ta została nową Amyrlin. — Kobieta przytakiwała, godząc się z każdym słowem.
— Powiadam, z Elaidy jest dobra Amyrlin — oświadczył mężczyzna w zgrzebnym kaftanie, poprawiając wiązkę chrustu, którą dźwigał na plecach. — Równie dobra jak każda inna. — Ten nie szemrał do ucha swego rozmówcy. Mówił głośno i najwyraźniej nie dbał o to, kto go słucha.
Usta Nynaeve wykrzywił kwaśny grymas. Chciał, żeby go słyszano. Jakim cudem Elaida tak prędko dowiedziała się o Salidarze? Przecież Tarna musiała wyjechać z Tar Valon krótko po tym, jak Aes Sedai zaczęły się gromadzić w tej wiosce. Siuan wskazała złowróżbnie, że nadal brakuje sporej liczby Błękitnych sióstr — pierwotnie wezwanie do stawienia się w Salidarze było skierowane wyłącznie do Błękitnych — i przy roztrząsaniu tej kwestii padło imię Alviarin. Myśl, od której przewracało się w żołądku, jednakże nie tak dokuczliwa jak najprostsze wytłumaczenie: tajne popleczniczki Elaidy tutaj, w Salidarze. Ludzie popatrywali na siebie z ukosa, a ten drwal nie był pierwszym, z ust którego Nynaeve usłyszała taką wyuczoną śpiewkę, ujętą nawet w podobne słowa. Aes Sedai tego wprawdzie nie mówiły, ale Nynaeve podejrzewała, że niektóre miały ochotę. W Salidarze wrzało jak w rondlu z gulaszem, i to niezbyt smacznym. Upewniało ją to, że wybrała słuszną drogę postępowania.
Odnalezienie osoby, której szukała, trochę potrwało. Wypatrywała gromadek bawiących się dzieci, a takich w Salidarze nie było wiele. Tak, jak podejrzewała, Birgitte przyglądała się pięciu chłopcom, którzy rzucali w siebie małym woreczkiem wypełnionym kamykami i za każdym razem, gdy któryś został trafiony, zaśmiewali się serdecznie, łącznie z samym trafionym. Miało to tyle samo sensu co inne chłopięce zabawy. Albo męskie.
Birgitte oczywiście nie była sama. Rzadko bywała sama, o ile się o to szczególnie nie starała. Przy jej ramieniu stała Areina, która ocierała pot spływający z twarzy, starając się nie okazywać znudzenia. Rok, może dwa lata młodsza od Nynaeve, Areina splatała ciemne włosy na wzór sięgającego do pasa złotego warkocza Birgitte. Jej odzienie także stanowiło imitację ubrania Birgitte — długi do pasa, jasnoszary kubraczek i obszerne brązowe spodnie, zebrane w kostkach tuż nad krótkimi botkami o wysokich obcasach — łącznie z łukiem oraz kołczanem u pasa. Zdaniem Nynaeve, Areina nigdy nawet nie miała łuku w ręku, zanim nie poznała Birgitte. Teraz udała, że jej nie zauważa.
— Muszę z tobą pogadać — powiedziała do Birgitte. — W cztery oczy.
Areina zerknęła na nią, wyraz niebieskich oczu był niemal bliski pogardy.
— Bardzo się dziwię się, że nie nosisz szala w tak uroczystym dniu, Nynaeve. Ojej! Przecież ty się pocisz jak koń. Czemu to przypisać?
Twarz Nynaeve ściągnęła się. Obdarzyła tę kobietę przyjaźnią, jeszcze zanim uczyniła to Birgitte, ale po przybyciu do Salidaru przyjaźń gdzieś uleciała. Areina poczuła się bardziej niż rozczarowana, gdy się dowiedziała, że Nynaeve nie jest pełną Aes Sedai; jedynie na prośbę Birgitte powstrzymała się z poinformowaniem Aes Sedai, że podawała się za jedną z nich. Poza tym Areina złożyła przysięgi uczestnika Polowania na Róg, a Birgitte z pewnością mogła posłużyć za lepszy model do takiej roli niż Nynaeve. Pomyśleć, że ona kiedyś współczuła tej kobiecie jej siniaków!
— Sądząc po twojej minie — powiedziała Birgitte z uśmiechem na spoconej twarzy — albo jesteś gotowa kogoś udusić, prawdopodobnie obecną tu Areinę, albo spadła z ciebie suknia, gdy otaczał cię legion żołnierzy, a ty akurat nie miałaś na sobie bielizny.
Areina parsknęła śmiechem, mimo iż wyraźnie się zgorszyła. Nynaeve nie rozumiała dlaczego; ta kobieta miała mnóstwo czasu, żeby się przyzwyczaić do tego osobliwego poczucia humoru Birgitte, które bardziej przystawałoby do jakiegoś nie ogolonego mężczyzny z nosem wiecznie zanurzonym w kuflu i brzuchem pełnym ale.
Nynaeve przypatrywała się przez chwilę zabawie chłopców, czekając, aż fala wzburzenia minie. Lepiej nie wpadać w złość, kiedy trzeba poprosić o przysługę.
Wśród chłopców, którzy gonili się i rzucali woreczkiem, byli Seve i Jaril. Żółte miały rację co do ich stanu psychicznego — potrzebowali czasu. Po spędzeniu prawie dwóch miesięcy w Salidarze, w otoczeniu innych dzieci i bez żadnych powodów do strachu, śmiali się i pokrzykiwali równie głośno i swobodnie jak ich rówieśnicy.
Myśl, która jej nagle przyszła do głowy, poraziła ją z siłą pioruna. “Marigan” nadal się nimi opiekowała, niechętnie wprawdzie, ale jednak pilnowała, by byli wykąpani i nakarmieni. A oni teraz, kiedy znowu zaczęli mówić, mogli lada chwila komuś powiedzieć, że ona nie jest ich matką. Może nawet już to zrobili. To nie musiało, ale mogło sprowokować pytania, a pytania z kolei mogły spowodować, że zbudowany przez nie dom z cienkich gałązek runie im na głowy. W brzuchu Nynaeve znowu pojawiła się bryła lodu. Czemu nie pomyślała o tym wcześniej?
Aż podskoczyła, kiedy Birgitte dotknęła jej ramienia.
— Co się stało, Nynaeve? Masz taką minę, jakby najserdeczniejsza przyjaciółka ci umarła i na dodatek przeklęła cię wraz z ostatnim tchnieniem.
Areina oddalała się, nienaturalnie wyprostowana; rzuciła w ich stronę jedno spojrzenie przez ramię. Ta kobieta potrafiła się przypatrywać, jak Birgitte pije i flirtuje z mężczyznami, nawet nie mrugnąwszy powieką, wręcz starała się ją naśladować, a mimo to jeżyła się za każdym razem, gdy Birgitte chciała zostać sam na sam z Elayne albo Nynaeve. Mężczyźni nie stanowili zagrożenia, wedle zapatrywań Areiny tylko kobiety potrafiły się przyjaźnić, a uważała, że wyłącznie ona mogła się przyjaźnić z Birgitte. Idea posiadania dwóch przyjaciółek zdawała się jej obca. A zresztą dość przejmowania się tą kobietą!
— Czy mogłabyś załatwić dla nas konie? — Nynaeve starała się mówić spokojnym głosem. Wprawdzie nie o to przyszła prosić, ale za sprawą Seve i Jarila uznała, że doskonale będzie o to właśnie zapytać. — Ile by ci to zabrało czasu?
Birgitte wyprowadziła ją z ulicy do ujścia wąskiej alejki biegnącej między dwoma zapadającymi się domami i rozejrzała się ostrożnie dookoła, zanim jej odpowiedziała. W pobliżu nie było nikogo, kto by mógł je podsłuchać czy choćby w ogóle zwrócić na nie uwagę.
— Dzień, może dwa. Uno właśnie mi powiedział...
— Tylko nie Uno! Jego nie bierzemy. Tylko ty, ja, Elayne i Marigan. Chyba że Thom i Juilin wrócą na czas. I pewnie Areina, jeśli będziesz nalegała.
— Areina bywa głupia pod niektórymi względami — odparła wolno Birgitte — ale życie albo odsieje z niej tę głupotę, albo ją zwyczajnie wypluje. Wiesz przecież, że nie będę się upierała, by ją zabrać, jeśli ty i Elayne nie będziecie chciały.
Nynaeve milczała. Ta kobieta dawała jej do zrozumienia, że uważa ją za zazdrosną! A przecież jej zupełnie nie obchodziło, że Birgitte zadaje się z kimś równie płochym jak Areina.
Birgitte potarła dłonią dolną wargę i zmarszczyła czoło.
— Thom i Juilin to dobrzy ludzie, ale jak nie chcesz kłopotów, to postaraj się, by nikt ci ich nie przysparzał. Kilkunastu Shienaran w zbrojach, albo i bez nich, zrobi wiele, byle ci tylko w tym pomóc. Nie rozumiem tego, co jest między tobą i Uno. Przecież to twardy mężczyzna, który pójdzie za tobą i Elayne nawet do Szczeliny Zagłady. — Na jej twarzy nagle wykwitł uśmiech. — A poza tym jest znakomicie zbudowany.
— Nikt nas nie musi prowadzić za rękę — odparła sztywno Nynaeve. Dobrze zbudowany? W myślach błysnęła jej mdląca wizja łatki przykrywającej oko i blizny Shienaranina. Ta kobieta miała dość osobliwe gusta w stosunku do mężczyzn. — Poradzimy sobie ze wszystkim, co nam stanie na drodze. Moim zdaniem już to udowodniłyśmy, o ile coś takiego rzeczywiście trzeba udowadniać.
— Wiem, że sobie poradzimy, Nynaeve, ale kłopoty będą do nas ciągnąć niczym muchy do gnoju. Altara wrze na wolnym ogniu. Z każdym dniem przybywają świeże opowieści o Zaprzysięgłych Smokowi i jestem skłonna postawić moją najlepszą jedwabną suknię przeciwko twojej bieliźnie, że połowa z nich to zwykli bandyci, którzy uznają cztery samotne kobiety za łatwy łup. Co drugi dzień będziemy musiały udowadniać, że wcale nim nie jesteśmy. Słyszałam też, że w Murandy jest jeszcze gorzej; pełno tam Zaprzysięgłych Smokowi, bandytów i uchodźców z Cairhien, którzy się boją, że lada dzień runie na nich Smok Odrodzony. Przypuszczam, że nie zamierzasz przeprawiać się przez rzekę, żeby dotrzeć do Amadicii. Zakładam, że chcesz się udać do Caemlyn. — Kunsztownie zapleciony warkocz zakołysał się nieznacznie, kiedy przekrzywiła głowę, pytająco unosząc brew. — Czy Elayne zgadza się z tobą w odniesieniu Uno?
— Zgodzi się — odburknęła Nynaeve.
— Rozumiem. Cóż, kiedy już to zrobi, to ja załatwię tyle koni, ile będzie trzeba. Ale chcę, żeby to ona mi wyjaśniła, dlaczego nie powinnyśmy zabierać Uno.
Nie znoszący sprzeciwu ton sprawił, że twarz Nynaeve okryła się gniewnym pąsem. Gdyby rzeczywiście poprosiła Elayne, jak najsłodziej, by ta powiedziała Birgitte, że Uno ma tutaj zostać, to zapewne napotkałyby go potem przy drodze, a Birgitte nie posiadałaby się ze zdumienia, skąd on wiedział, dokąd one jadą i którędy. Ta kobieta była niby Strażnikiem Elayne, ale Nynaeve zastanawiała się czasami, która z nich tak naprawdę dowodzi. Kiedy znajdzie Lana — kiedy, nie jeśli! — to zmusi go do złożenia takich przysiąg, że prędzej włosy mu się skręcą w loki, zanim podważy którąś z jej decyzji!
Zrobiła kilka głębokich, uspokajających wdechów. Nie ma co się spierać z kamiennym murem. Równie dobrze mogłaby starać się dowieść, że to przecież ona pierwsza znalazła Birgitte.
Jakby od niechcenia, dała krok w głąb wąskiej alejki, pociągając za sobą drugą kobietę. Z ziemi wystawały zbrązowiałe kikuty, pozostałości po wykarczowanych zaroślach. Przyjrzała się ciżbie wypełniającej ulicę, starając się, by wyglądało to na zupełnie przypadkowe spojrzenie. Nikt się nawet nie obejrzał. Mimo to i tak zniżyła głos:
— Musimy się dowiedzieć, co takiego Tarna mówi Komnacie i jakie są ich reakcje. Elayne i ja próbowałyśmy się tego dowiedzieć, lecz one otaczają posiedzenia zabezpieczeniami przeciwko podsłuchom. Ale są to zabezpieczenia jedynie przeciwko podsłuchującym, które mogłyby posłużyć się Mocą. Boją się, by nikt nie podsłuchiwał w ten sposób, najwyraźniej jednak zapomniały, że można jeszcze przycisnąć ucho do drzwi. Gdyby tak ktoś...
Birgitte weszła jej w słowo, mówiąc twardym głosem:
— Nie.
— Przemyśl to przynajmniej. Prawdopodobieństwo, że Elayne albo ja zostaniemy przyłapane, jest dziesięciokrotnie większe niż w twoim przypadku. — Uznała, że wzmianka o Elayne to sprytny zabieg, ale kobieta tylko pociągnęła nosem.
— Powiedziałam: nie! Zachowywałaś się różnie, odkąd cię poznałam, Nynaeve, ale nigdy nierozsądnie. Światłości, one rozgłoszą to wszem i wobec za dzień albo dwa.
— Musimy wiedzieć już teraz — syknęła Nynaeve, przełykając cisnące się na usta słowa: “Ty idiotko z mózgiem mężczyzny”. Nierozsądna? Nigdy nie była nierozsądna, co to, to nie. Nie wolno jej się zezłościć. Jeżeli uda jej się przekonać Elayne do wyjazdu, to za dzień albo dwa być może już ich tu nie będzie. Lepiej więcej nie otwierać tego worka z wężami.
Wzdrygając się — nieco ostentacyjnie, jak na gust Nynaeve — Birgitte wsparła się na swoim łuku.
— Aes Sedai przyłapały mnie raz na szpiegowaniu. Trzy dni później wytargały mnie po raz ostatni za uszy i wyjechałam z Shaemal tak szybko, jak potrafiłam dosiąść konia. Nie będę przez to przechodziła jeszcze raz, po to tylko, by zdobyć dla ciebie dzień, którego wcale nie potrzebujesz.
Nynaeve nie straciła panowania nad sobą. Z wysiłkiem zdołała zachować niewzruszoną twarz, nie zazgrzytała zębami, nie zaczęła szarpać warkocza. Była spokojna.
— W życiu nie słyszałam żadnej opowieści, w której ty szpiegowałabyś Aes Sedai. — Ledwie te słowa opuściły jej usta, miała ochotę je cofnąć. Cały rdzeń tajemnicy Birgitte polegał na tym, że była właśnie tą Birgitte z opowieści. Nie należało wspominać o niczym, co mogłoby kogoś skłonić do powiązania jej z tamtą postacią.
Twarz Birgitte przez chwilę wyglądała jak wykuta z kamienia; wszystko kryło się gdzieś w środku. To wystarczyło, by przyprawić Nynaeve o dreszcz, tajemnica tamtej zawierała przecież tyle bólu. Aż wreszcie Birgitte westchnęła, jej oczy na powrót popatrzyły przytomnie.
— Czas wszystko zmienia. Sama ledwie rozpoznaję połowę tych opowieści, drugiej połowy w ogóle nie znam. Więcej nie będziemy o tym rozmawiać. — Nie była to, najwyraźniej, żadna propozycja.
Nynaeve otwarła usta, nie bardzo wiedząc, co właściwie powiedzieć — sama będąc dłużniczką Birgitte, nie chciała rozjątrzać jej bólu, ale taka odprawa w związku z dwiema drobnymi prośbami...! — gdy nagle z ujścia alejki dał się słyszeć głos trzeciej kobiety:
— Nynaeve, Janya i Delana chcą cię natychmiast widzieć!
Nynaeve omal nie uniosła się w powietrze, miała wrażenie, że jej serce usiłuje przebić się przez sklepienie ust.
Stojąca w ujściu alejki, odziana jak przystało na nowicjuszkę, Nicola przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. Birgitte podobnie, zaraz jednakże z wyraźnym rozbawieniem wbiła wzrok w łuk.
Nynaeve dwukrotnie usiłowała przełknąć ślinę, zanim wykrztusiła jakieś słowo. Ile ta kobieta słyszała?
— Jeśli uważasz, że istnieje sposób, w jaki należy przemawiać do Przyjętej, Nicola, to lepiej naucz się go czym prędzej samodzielnie, bo w przeciwnym razie zostanie ci przemocą wbity do głowy.
Dokładnie coś takiego mogła powiedzieć Aes Sedai, ale szczupła kobieta przyglądała się ciemnymi oczyma Nynaeve, mierząc ją wzrokiem.
— Przepraszam, Przyjęta — powiedziała i dygnęła. — Następnym razem będę bardziej uważna.
Dygnęła głęboko, dokładnie tak, jak należało przed Przyjętą, co do cala, a nawet jeśli ton głosu brzmiał chłodno, to nie dość chłodno, by stanowić podstawę do nagany. Areina nie była jedyną towarzyszką podróży rozczarowaną odkryciem prawdy na temat Nynaeve i Elayne, ale w odróżnieniu od niej Nicola zgodziła się dochować tajemnicy, jakby zdumiona, że konieczność proszenia o to w ogóle im przyszła na myśl. Dopiero potem, kiedy poddana sprawdzianowi dowiodła, że zdolna jest się nauczyć przenoszenia, zaczęło się to mierzenie wzrokiem.
Nynaeve rozumiała wszystko aż za dobrze. Nicoli brakowało wrodzonej iskry — bez pobierania odpowiednich nauk nigdy nie dotknęłaby saidara — ale już mówiono o tym, jak jest obiecująca, o sile, jaką kiedyś osiągnie, pod warunkiem, że się przyłoży. Dwa lata wcześniej wywołałaby prawdziwe podniecenie, od stuleci bowiem nie pojawiła się nowicjuszka dysponująca większym potencjałem. Ale to było przed pojawieniem się Elayne, Egwene i samej Nynaeve. Nicola nigdy nic nie powiedziała, Nynaeve jednak była pewna, że zamierzała dorównać Elayne i jej, o ile ich nie prześcignąć. W stosunkach zaś z nimi ani razu nie przekroczyła granicy przyzwoitości, chociaż często zbliżała się do niej.
Nynaeve potraktowała ją ostrym skinieniem głowy. Zrozumienie bynajmniej nie ostudziło ochoty, by wypędzić jej te głupstwa z głowy potrójną dawką korzenia baraniego języka.
— Spodziewam się. Idź i powiedz Aes Sedai, że przyjdę za kilka minut. — Nicola ponownie dygnęła, ale kiedy już się odwróciła, Nynaeve dodała: — Zaczekaj.
Kobieta natychmiast się zatrzymała. Teraz jej oczy niczego już nie odzwierciedlały, niemniej jednak Nynaeve była przekonana, że przedtem dostrzegła w nich jakiś przelotny błysk. Satysfakcji?
— Czy powiedziałaś mi wszystko?
— Kazano mi przekazać, że masz się natychmiast stawić, Przyjęta, i uczyniłam to. — Bezbarwnym tonem, jak woda, która stała w dzbanie przez tydzień.
— Co one powiedziały? Jak dokładnie brzmiały ich słowa?
— Dokładnie, Przyjęta? Nie jestem pewna, czy zapamiętałam ich słowa dokładnie, ale spróbuję je odtworzyć. Pamiętaj, że one to powiedziały, a ja tylko powtarzam. Janya Sedai powiedziała coś takiego: “Jeśli ta głupia dziewczyna nie pojawi się tu natychmiast, to przysięgam, że nie usiądzie wygodnie, dopóki nie osiągnie takiego wieku, w którym będzie mogła zostać babką”. A Delana Sedai powiedziała: “Osiągnie ten wiek, zanim raczy się zjawić. Jeżeli jej tu nie będzie za kwadrans, to zrobię z jej skóry ściereczki do kurzu”. — W oczach miała samą niewinność. A także czujność. — To się zdarzyło jakieś dwadzieścia minut temu, Przyjęta. Może trochę dłużej.
Nynaeve znowu ciężko przełknęła ślinę. Fakt, że Aes Sedai nie mogły kłamać, bynajmniej nie wiązał się z koniecznością brania każdej ich pogróżki dosłownie, ale czasami jaskółka zdechłaby z głodu, gdyby spróbowała pożywić się różnicą. Przy każdym innym prócz Nicoli byłaby krzyknęła: “Światłości!”, i pomknęła biegiem. Ale nie kiedy patrzyły na nią te oczy. Nie w obecności kobiety, która zdawała się przez cały czas dopisywać kolejne pozycje do listy jej słabości.
— W takim razie nie ma chyba potrzeby, byś ty biegła przede mną. Zajmij się swoimi obowiązkami. — Odwróciła. się tyłem do dygającej Nicoli, jakby nic na całym świecie nie obchodziło jej mniej, i odezwała się do Birgitte: — Porozmawiamy później. Sugeruję, byś do tego czasu nie robiła nic w tej sprawie. — To mogło ją trzymać z daleka od Uno, pod warunkiem, że Nynaeve nareszcie dopisze szczęście. Nadzwyczajne szczęście.
— Zastanowię się nad twoją propozycją — odparła poważnym tonem Birgitte, ale nie było nic poważnego w tej kombinacji współczucia i rozbawienia, jaka malowała się na jej twarzy. Ta kobieta dobrze znała Aes Sedai. Pod niektórymi względami wiedziała o nich więcej niźli jakakolwiek Aes Sedai.
Nynaeve nie mogła już zrobić nic więcej, tylko przystać na to i żyć nadzieją. Ruszyła w górę ulicy i w tym momencie dopadła ją Nicola.
— Powiedziałam, że masz się zająć swoimi obowiązkami.
— One kazały mi wrócić, jak już cię znajdę, Przyjęta. Czy to któreś z twoich ziół? Po co ci te zioła? Czy to dlatego, że nie możesz...? Wybacz mi, Przyjęta. Nie powinnam była o tym wspominać.
Nynaeve zamrugała na widok saszetki z gęsią miętą w swoim ręku — nie pamiętała, kiedy ją wyciągnęła — po czym wepchnęła ją z powrotem do sakwy. Miała ochotę przeżuć natychmiast cały zapas. Zignorowała przeprosiny, a także to, czego dotyczyły — aż ociekały fałszem, wiadomo przecież, że powiedziała to z całkowitym rozmysłem.
— Używam ziół, bo przecież Uzdrawianie nie jest zawsze konieczne. — Czy Żółte wyraziłyby dezaprobatę, gdyby to do nich dotarło? One gardziły ziołami, z pozoru interesowały się tylko takimi chorobami, które wymagały Uzdrawiania. Co ona wyprawia? Przejmuje się tym, co mówi do Nicoli na wypadek, gdyby to miało dotrzeć do Aes Sedai? Ta kobieta jest tylko nowicjuszką, jakkolwiek patrzyłaby na nią i na Elayne. Zupełnie nie miało znaczenia, jak ona na nie patrzy. — Cicho bądź — powiedziała z irytacją. — Chcę pomyśleć.
Nicola zachowała milczenie, kiedy przedzierały się przez zatłoczone ulice, a za to jakby specjalnie powłóczyła nogami. Może była to tylko jej wyobraźnia, ale z wysiłku, by jej nie wyprzedzić, Nynaeve rozbolały kolana. Nie dopuści, w żadnych okolicznościach, by tamta odniosła wrażenie, że ona bodaj próbuje iść szybciej.
Cała ta sytuacja sprawiła, że w głębi duszy zaczynała się powoli gotować. Ze wszystkich osób, jakie mogły zostać po nią przysłane, trudno było sobie wyobrazić kogoś gorszego niż Nicola, z tymi jej oczyma. Birgitte zapewne już w tej chwili biegła na poszukiwanie Uno. Zasiadające bez wątpienia powiedziały Tarnie, że są gotowe uklęknąć i ucałować pierścień Elaidy. Seve i Jaril wyznali Sheriam, że nie mają pojęcia, kim tak naprawdę jest “Marigan”. Taki to już był dzień, a palące słońce musiało pokonać na bezchmurnym niebie jeszcze przynajmniej ćwierć drogi, zanim dotrze do szczytu.
Janya i Delana czekały we frontowej izbie małego domku, który dzieliły razem z trzema innymi Aes Sedai. Oczywiście każda miała własną sypialnię. Wszystkie Ajah dysponowały własnymi domami, w których odbywały posiedzenia, ale poszczególne Aes Sedai rozproszyły się po całym Salidarze, zajmując przypadkowe domy, w miarę jak przybywały do wioski. Janya siedziała z wzrokiem wbitym w podłogę, ze skrzywioną twarzą i wydętymi wargami, zdając się nie zauważać ich przybycia. Za to jasnowłosa Delana — włosy miała tak jasne, że nie sposób było orzec, czy znajdą się w nich jakieś siwe — wbiła w nie spojrzenie bladoniebieskich oczu, ledwie przestąpiły próg. Nicola aż podskoczyła. Nynaeve byłaby poczuła się teraz lepiej, ale niestety, sama też się wzdrygnęła. Zazwyczaj oczy krępej Szarej nie różniły się niczym od oczu pozostałych Aes Sedai, ale gdy ich spojrzenie skupiło się na człowieku, to wszystko inne przestawało istnieć. Twierdzono nawet, że Delana odnosi sukcesy jako negocjatorka, ponieważ obie strony godziły się na wszystko, byle skrócić czas tego świdrowania wzrokiem. Człowiek zaczynał się zastanawiać, co zrobił złego, nawet jeśli nie zrobił nic. Lista win, która wraz z tą myślą pojawiła się w głowie Nynaeve, sprawiła, że mimo woli dygnęła, równie głęboko jak Nicola.
— Ach! — powiedziała Janya i zamrugała ze zdumieniem, jakby nagle wyrosły spod ziemi. — Jesteście już.
— Wybaczcie spóźnienie — rzekła pospiesznie Nynaeve: Niech sobie Nicola słyszy, co chce. Patrzyła na nią Delana, nie Nicola. — Straciłam rachubę czasu i...
— Nieważne. — Delana miała głos nieco zbyt głęboki jak na kobietę i mówiła shienarańskim akcentem stanowiącym gardłowe echo akcentu Uno. Ten głos dziwił melodyjnym brzmieniem u osoby tak tęgiej, zresztą Delanie nie sposób było odmówić wdzięku. — Nicola, możesz odejść. Do następnej lekcji będziesz wykonywała polecenia Faolain. — Nicola nie marnowała czasu na następne dygnięcie, tylko od razu pomknęła przed siebie. Może nawet chciała usłyszeć komentarz Aes Sedai dotyczący spóźnienia Nynaeve, ale zgodnie z powszechnie przyjętym obyczajem nie mogła się sprzeciwić poleceniu przez nią wydanemu.
Nynaeve nawet by nie obeszło, gdyby Nicoli wyrosły skrzydła, ponieważ właśnie się zorientowała, że na stole, przy którym Aes Sedai spożywały posiłki, nie ma kałamarza, miseczki z piaskiem, pióra i papieru. Niczego, co było jej potrzebne do pracy. Miała to wszystko przynieść z sobą? Delana nadal się w nią wpatrywała. Jak nigdy dotąd. Nigdy, o ile nie miała wyraźnego powodu.
— Masz może ochotę na chłodną miętową herbatę? — spytała Janya i tym razem to Nynaeve zamrugała. — Uważam, że taka herbata naprawdę pomaga. Moim zdaniem zawsze ułatwia rozmowę. — Nie czekając na odpowiedź, podobna do ptaka Brązowa siostra jęła napełniać filiżanki, każda należała do innego kompletu, z dzbanka w niebieskie paski stojącego na kredensie. Kredens podparto kamieniem ze strony, gdzie brakowało mu nogi. Aes Sedai miały być może więcej przestrzeni, za to umeblowanie ich izb było godne pożałowania. — Razem z Delaną zadecydowałyśmy, że nasze notatki mogą poczekać. W zamian tylko sobie pogawędzimy. Miodu? Ja osobiście wolę bez miodu. Słodycz tylko zabija smak. Młode kobiety zawsze chcą miodu. Robicie takie wspaniałe rzeczy. Ty i Elayne. — Głośne chrząknięcie sprawiło, że spojrzała pytająco na Delanę. Po chwili powiedziała: — Ach. Tak.
Delana przestawiła jedno z krzeseł stojących przy stole na sam środek nagiej posadzki. Krzesło wyściełane było plecionką z trzciny. Gdy Janya wspomniała o gawędzeniu, Nynaeve wiedziała od razu, że to wcale nie będzie pogawędka. Delana wskazała jej krzesło i Nynaeve przysiadła na jego skraju, przyjęła filiżankę na wyszczerbionym spodku z rąk Janyi i mruknęła:
— Dziękuję, Aes Sedai. — Nie musiała czekać długo.
— Opowiedz nam o Randzie al’Thorze — zaczęła Janya. Wyraźnie chciała dodać coś jeszcze, ale Delana znowu chrząknęła; Janya zamrugała i umilkła, popijając herbatę. Stanęły po obu stronach krzesła Nynaeve. Delana zerknęła na nią, westchnęła i przeniosła Moc, by podać sobie trzecią filiżankę. Naczynie przefrunęło przez izbę. Delana znowu utkwiła w niej wzrok, w taki sposób, że zdawała się wywiercać dziury w czaszce. Janya wyraźnie zatopiła się w myślach i zdawała się w ogóle jej nie widzieć.
— Opowiedziałam wam już wszystko, co wiem — westchnęła Nynaeve. — A w każdym bądź razie opowiadałam to innym Aes Sedai. — Musiała to zresztą zrobić. To, co wiedziała, nie mogło mu zaszkodzić... na pewno nie bardziej niż wiedza o tym, kim jest... a za to mogło sprawić, że siostry zaczną na niego patrzeć jak na człowieka. Nie jak na mężczyznę, który potrafi przenosić; po prostu jak na człowieka. Niełatwe zadanie w przypadku Smoka Odrodzonego. — Nic więcej nie wiem.
— Nie dąsaj się — żachnęła się Delana. — I przestań się wiercić.
Nynaeve odstawiła filiżankę na spodek i otarła przegub dłoni o spódnicę.
— Dziecko — powiedziała Janya tonem pełnym współczucia. — Wiem, tobie się wydaje, że powiedziałaś wszystko, co wiesz, ale Delana... W każdym razie nie sądzę, byś ukrywała coś celowo...
— A niby czemu nie? — warknęła Delana. — Urodzili się w tej samej wiosce. Patrzyła, jak on dorasta. Może być bardziej lojalna względem niego niż wobec Białej Wieży. — Jej świdrujący wzrok ponownie spoczął na Nynaeve. — Powiedz nam coś, czego jeszcze nikomu nie powiedziałaś. Słyszałam już wszystkie twoje opowieści, dziewczyno, więc poznam, kiedy skłamiesz.
— Postaraj się, dziecko. Jestem pewna, że nie chcesz, by Delana złościła się na ciebie. Dlaczego... — Janya urwała, usłyszawszy kolejne chrząknięcie.
Nynaeve miała nadzieję, że pomyślą, iż dłoń z filiżanką tak jej się trzęsie, bo ona jest cała roztrzęsiona. Przywleczono ją tutaj, przerażoną — nie, nie przerażoną, ale w każdym razie spiętą — tym, że one mogą być na nią złe, a teraz jeszcze to. Przebywanie w towarzystwie Aes Sedai nauczyło ją, że słuchać trzeba uważnie. Można było nie pojąć, o co im tak naprawdę chodzi, ale miało się wówczas większe szanse niż wtedy, gdy się słuchało tylko jednym uchem, tak jak to czyni większość ludzi. Żadna z nich tak naprawdę wcale nie powiedziała, że jej zdaniem ona coś ukrywa. Miały zamiar ją zastraszyć na wypadek, gdyby jednak coś dało się z niej wyciągnąć. Nie bała się ich. W każdym razie nie bardzo. A poza tym była wściekła.
— Kiedy był mały — zaczęła ostrożnie — to przyjmował karę bez słowa sprzeciwu, jeżeli uważał, że sobie na nią zasłużył, ale jak miał inne zdanie, to walczył do końca.
Delana parsknęła.
— Mówiłaś to każdemu, kto chciał słuchać. Coś innego. Natychmiast!
— Można udzielać mu rad albo go przekonywać, ale nie można go do niczego zmusić. Zaprze się kopytami, jeśli uzna, że...
— A teraz to. — Delana wsparła dłonie na obfitych biodrach i pochyliła się tak nisko, że jej głowa znalazła się na jednym poziomie z głową Nynaeve. Nynaeve niemalże wolałaby, żeby to Nicola tak się na nią teraz gapiła. — Coś, czego nie opowiedziałaś jeszcze wszystkim kucharkom i praczkom w Salidarze.
— Naprawdę się postaraj, dziecko — powiedziała Janya i o dziwo na tym skończyła.
Dręczyły ją dalej, Janya zachęcała współczującym tonem, Delana drążyła bez litości, i Nynaeve przytoczyła każdy skrawek wspomnień, jaki jej tylko przyszedł do głowy. Nic jej to nie dało; wszystko zostało już opowiedziane tyle razy, że potrafiłaby te strzępki minionych wydarzeń rozpoznać po samym smaku. Jak to uprzejmie wskazała Delana. No cóż, nie tak uprzejmie. Herbata, zanim Nynaeve udało się upić łyk, zaczęła smakować stęchlizną, a od słodyczy niemalże warzył jej się język. Janya chyba rzeczywiście wierzyła, że młode kobiety lubią dużo miodu. Poranek upływał powoli. Bardzo powoli.
— To nas wiedzie donikąd — stwierdziła w końcu Delana, spoglądając groźnie na Nynaeve, jakby to była jej wina.
— Czy w takim razie mogę już sobie pójść? – spytała znużonym głosem Nynaeve. Miała wrażenie, że każda kropla potu, którą przesiąkło jej ubranie, została z niej wyciśnięta siłą. Robiło jej się słabo. I miała też ochotę spoliczkować chłodne twarze Aes Sedai.
Delana i Janya wymieniły spojrzenia. Szara wzruszyła ramionami i podeszła do kredensu, żeby nalać sobie jeszcze jedną filiżankę herbaty.
— Oczywiście, że możesz — powiedziała Janya. — Wiem, że to pewnie było dla ciebie trudne, ale my naprawdę musimy poznać Randa al’Thora lepiej, niż on zna siebie samego, jeśli mamy orzec, co będzie najlepsze. W przeciwnym razie wszystko może się zakończyć katastrofą. Niestety! Bardzo się starałaś, dziecko. Ale z kolei ani przez chwilę nie spodziewałam się po tobie niczego innego. Każdy, kogo stać na takie odkrycia mimo ułomności... no cóż, po tobie wiele sobie obiecuję. A jeżeli pomyśleć...
Chwilę potrwało, zanim wyczerpała wątek i pozwoliła wyjść słaniającej się Nynaeve. Która rzeczywiście ledwie szła, na zupełnie miękkich nogach. Wszyscy o niej rozmawiali. To oczywiste. Powinna była posłuchać Elayne i pozwolić, by to ona brała na siebie wszystkie te tak zwane odkrycia. Moghedien miała rację. Prędzej czy później zaczną badać, jak ona to robi. Twierdzą, że muszą orzec, co jest najlepsze, żeby uniknąć katastrofy. Żadnej w tym wskazówki, co zamierzają zrobić z Randem.
Rzut oka na słońce powiedział jej, że już jest spóźniona na spotkanie z Theodrin. Tym razem przynajmniej miała dobrą wymówkę.
Dom Theodrin — jej i tuzina innych kobiet — stał na tyłach Małej Wieży. Nynaeve zwolniła kroku, gdy już doszła do dawnej karczmy. Gwar rozmów Strażników zebranych od frontu, tuż obok Garetha Bryne, świadczył, że spotkanie jeszcze trwało. Ostatnie porywy gniewu pomogły jej dostrzec zabezpieczenia — spłaszczoną kopułę utkaną w większości z Ognia i Powietrza, a także odrobiny Wody; w jej oczach ta połyskliwa warstwa okrywała cały budynek, a mocujący ją węzeł niemalże prowokował. Dotknięcie węzła równałoby się ofiarowaniu własnej skóry do garbarni; po tłocznej ulicy kręciło się mnóstwo Aes Sedai. Co jakiś czas któryś ze Strażników przechodził w jedną albo drugą stronę przez tę srebrzystą ścianę, dla nich niewidoczną, w miarę jak ich grupki rozchodziły się albo formowały na nowo. Właśnie tego zabezpieczenia Elayne nie udało się przeniknąć. Tarcza przeciwko podsłuchiwaniu. Podsłuchiwaniu, do którego używano Mocy.
Dom Theodrin stał przy tej samej ulicy, w odległości stu kroków, może trochę dalej, ale Nynaeve skręciła w stronę podwórka sąsiadującego z krytym strzechą budynkiem, zaledwie dwa domy dalej za dawną oberżą. Maleńkie poletko porosłe zwiędłymi chwastami otaczał wprawdzie drewniany płot, ale była w nim furtka wisząca na jednym zawiasie, na wylot niemalże przeżartym przez rdzę. Kiedy ją pchnęła, zaskrzypiała morderczo. Pospiesznie rozejrzała się dookoła — ani żywej duszy w oknach, a z ulicy nie było jej widać — podkasała spódnice i wbiegła w wąską alejkę, która dochodziła aż pod okna izdebki dzielonej przez nią z Elayne.
Wahała się chwilę, wycierając spocone dłonie o suknię, przypomniała sobie, co jej powiedziała Birgitte. Nie potrafiła ścierpieć tej myśli, ale wiedziała, że w głębi serca jest tchórzem. A przecież kiedyś uważała się za dosyć odważną. Może nie za bohaterkę, taką jak Birgitte, ale naprawdę za całkiem odważną osobę. Świat dał jej nauczkę. Na samą myśl, co mogłyby zrobić siostry, gdyby ją przyłapały, omal się nie odwróciła i nie pobiegła do Theodrin. Szansa, że znajdzie okno tej izby, w której zebrały się Zasiadające, była tak mała, że właściwie nie istniała.
Oblizując wyschnięte wargi — jak jej mogło tak zaschnąć w ustach, skoro cała reszta ciała była wilgotna od potu? — podczołgała się bliżej. Miała nadzieję, że któregoś dnia dowie się, na czym polega bycie kimś tak odważnym, jak Birgitte albo Elayne, a nie tchórzem.
Nie poczuła swędzenia, kiedy pokonała zabezpieczenie. W ogóle niczego nie poczuła. Wiedziała, że nie poczuje. Od jego dotykania nie mogło jej się nic stać, ale i tak przywarła płasko do szorstkiego kamiennego muru. Po twarzy muskały ją gałązki pnączy wrosłe w szczeliny.
Powoli podpełzła do najbliższego okna — i w tym momencie omal nie zawróciła i nie zrezygnowała. Okno było szczelnie zamknięte, ale brakowało w nim szyb, które zastąpiono nasiąkniętą olejem szmatą; szmata być może przepuszczała światło, nie pozwalała jednak zobaczyć niczego w środku. Ani usłyszeć; w każdym razie jeśli nawet w tej izbie ktoś był, to i tak nie dochodził z niej żaden dźwięk. Zrobiwszy głęboki wdech, cal po calu skradała się w stronę następnego okna. W tym również brakowało jednej szyby, ale przez pozostałe było widać zniszczony, niegdyś paradny stół zasłany papierami i kałamarzami, kilka krzeseł, poza tym wnętrze było puste.
Mnąc w ustach przekleństwo, które zasłyszała kiedyś od Elayne — ta dziewczyna dysponowała ich zaskakującym zapasem — skradała się dalej, wymacując drogę po szorstkich kamieniach. Trzecie okno było uchylone. Przycisnęła nos do szyby. I natychmiast od niej odskoczyła. Raczej nie wierzyła, że coś znajdzie, a tymczasem we wnętrzu izby dostrzegła Tarnę. Wprawdzie nie w otoczeniu Zasiadających, ale za to z Sheriam, Myrelle i resztą tego towarzystwa. Gdyby serce nie łomotało jej tak mocno, usłyszałaby pomruk ich głosów, zanim zajrzała przez szybę.
Uklękła i przysunęła się do parapetu, najbliżej jak mogła, by nikt jej nie zobaczył od wewnątrz. Dolna część okiennicy ocierała się o czubek jej głowy.
— ...pewne, że taką właśnie wiadomość mam zawieźć z powrotem? — Ten stalowy głos musiał należeć do Tamy. — Żądacie więcej czasu na zastanowienie? Nad czym się tu zastanawiać?
— Wieża... — zaczęła Sheriam.
— Wieża — powtórzyła drwiąco emisariuszka z Wieży. — Nie myślcie sobie, że jestem ślepa i nie widzę, kto tu rządzi. Tutejsza tak zwana Wieża myśli to, co wasza szóstka każe jej myśleć.
— Wieża poprosiła o więcej czasu — powiedziała stanowczo Beonin. — Kto wie, jaką decyzję podejmą ostatecznie?
— Elaida będzie musiała zaczekać, zanim pozna ich decyzję — powiedziała Morvrin, całkiem udatnie naśladując zimny ton Tarny. — Czy ona nie może zaczekać choć trochę, żeby zobaczyć ponownie scaloną Wieżę?
Na co Tarna odpowiedziała jeszcze tonem jeszcze bardziej lodowatym:
— Zawiozę wasze... przesłanie waszej Komnaty do Amyrlin. Zobaczymy, jakie będzie jej zdanie. — Jakieś drzwi otworzyły się i zamknęły z głośnym trzaskiem.
Nynaeve aż miała ochotę krzyknąć z rozczarowania. Poznała odpowiedź, ale nie poznała treści pytania. Że też Janya i Delana nie puściły jej trochę wcześniej. Cóż, to lepsze niż nic. Lepsze niż: “Wrócimy i okażemy posłuszeństwo Elaidzie”. Nie było sensu tu zostawać w oczekiwaniu, aż któraś wyjrzy przez okno i zauważy ją.
Już zaczęła się cofać, gdy odezwała się Myrelle:
— Może powinnyśmy tylko wysłać jakąś wiadomość. Może powinnyśmy zwyczajnie ją wezwać.
Nynaeve została na swoim miejscu, marszcząc czoło. Kogo wezwać?
— Trzeba przestrzegać form — burknęła Morvrin. — To powinno się odbyć z należytym ceremoniałem.
Tuż po niej przemówiła Beonin, bardziej stanowczym tonem:
— Musimy przestrzegać litery prawa co do joty. Najmniejsze uchybienie zostanie wykorzystane przeciwko nam.
— A jeśli popełniłyśmy jakiś błąd? — Głos Carlinyi wskazywał, że po raz pierwszy w życiu coś ją poruszyło. — Ile jeszcze mamy czekać? Jak długo odważymy się czekać?
— Tak długo, jak będzie trzeba — odparła Morvrin.
— Tak długo, jak będziemy musiały. — To padło z ust Beonin. — Nie czekałam tak długo na to posłuszne dziecko po to tylko, by teraz zaniechać naszych planów.
To z jakiegoś powodu spowodowało milczenie, aczkolwiek Nynaeve usłyszała, jak któraś pomrukuje “posłuszne”, jakby badała to słowo. Jakie dziecko? Nowicjuszka? Przyjęta? Siostry nigdy nie czekały na nowicjuszki albo Przyjęte.
— Zaszłyśmy za daleko, żeby teraz zawracać, Carlinya — stwierdziła ostatecznie Sheriam. — Albo sprowadzimy ją tutaj i dopilnujemy, by zrobiła to, co powinna, albo pozostawimy wszystko Wieży i będziemy liczyć, że one nas nie powiodą ku katastrofie. — Sądząc z jej tonu, uważała, że nadzieja dobra jest chyba tylko dla głupców.
— Jedno omsknięcie — rzekła chłodno Carlinya, chłodniej jeszcze niż zazwyczaj — i skończymy z głowami nabitymi na piki.
— Tylko kto je nabije? — spytała po namyśle Anayia. — Elaida, Komnata czy Rand al’Thor?
Milczenie przeciągało się, za to zaszeleściły spódnice, po czym raz jeszcze rozległ się trzask towarzyszący otwieraniu i zamykaniu drzwi.
Nynaeve zaryzykowała i zerknęła. Izba opustoszała. Westchnęła z rozdrażnieniem. Niewielka w tym pociecha, że zamierzają czekać; treść ostatecznej odpowiedzi nadal mogła być każda. Komentarz Anayi wskazywał, że wciąż wystrzegały się Randa tak samo jak Elaidy. Może nawet bardziej. Elaida nie gromadziła mężczyzn, którzy potrafili przenosić. I kim jest to “posłuszne dziecko”? Nie, to akurat nie miało znaczenia. Mogły knuć pięćdziesiąt spisków, o których ona i tak nie miała zielonego pojęcia.
Zabezpieczenie zamrugało i zniknęło; Nynaeve drgnęła. Już dawno temu powinna była stąd zniknąć. Wyprostowawszy się niezdarnie, żwawo otrzepała kolana, jednocześnie odrywając się od muru. Zrobiła tylko jeden krok. Znieruchomiała, zgięta w pół, z rękoma przywartymi do brudnych plam na sukni. Patrzyła na Theodrin.
Kobieta Domani o policzkach barwy jabłka spojrzała jej w oczy, ale nie powiedziała ani słowa.
Nynaeve dokonała pospiesznej oceny sytuacji i zrezygnowała z głupawego zapewniania, że szukała czegoś, co tu niechcący upuściła. Wyprostowała się więc i przeszła wolno obok drugiej kobiety, jakby tu nie było czego wyjaśniać. Theodrin zrównała z nią krok, z dłońmi splecionymi z tyłu. Nynaeve zastanawiała się, jaki ma wybór. Mogła uderzyć Theodrin w głowę i uciec. Albo paść na kolana i błagać. Oba te pomysły, jak na jej gust, były raczej mało stosowne, ale jakoś nie potrafiła wpaść na nic pośredniego.
— Czy udało ci się zachować opanowanie? — spytała Theodrin, patrząc prosto przed siebie.
Nynaeve wzdrygnęła się. Tak brzmiało zalecenie, jakiego ta kobieta udzieliła jej wczoraj po nieudanej próbie obalenia blokady. “Bądź opanowana, bardzo opanowana; niech twoje myśli będą spokojne, zrównoważone”.
— Oczywiście — odparła i uśmiechnęła się blado. — Czy ja mam jakieś powody do zdenerwowania?
— To wspaniale — stwierdziła spokojnie Theodrin. — Dzisiaj zamierzam spróbować czegoś bardziej... bezpośredniego.
Nynaeve zerknęła na nią. Żadnych pytań? Żadnych oskarżeń? Oceniając dotychczasowy przebieg tego dnia, nie wierzyła, by to, co zrobiła, mogło ujść jej na sucho.
Nie obejrzała się w stronę kamiennego budynku, więc nie zobaczyła kobiety, która obserwowała ją i Theodrin z okna na pierwszym piętrze.