M. W.
Pireneje, lipiec, A. D. 1628

Mój pobyt na dworze stryja Dominga przed dwoma miesiącami nie okazał się wcale taki długi, jak się tego najwyraźniej spodziewano. Sama się o to zatroszczyłam dzięki wrodzonym zdolnościom wywoływania skandali.

Ale zacznę od samiuteńkiego początku!

Ciotka Juana, ta nieznośna jędza, traktowała mnie od samego przyjazdu, jakbym była kupką cuchnącego łajna. Dwór okazał się pięknie położony, bardzo blisko granicy francuskiej, otoczony białymi szczytami gór i niedużą wioską mu podległą. Jak dotąd wszystko było w najlepszym porządku, ale…

Ciotka zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem i powiedziała słodko – kwaśnym głosem:

„A więc Sevastino i ta jego mała gąska nie są w stanie nauczyć cię dobrych obyczajów? No, tak, sama to widzę”.

Jak możesz to zobaczyć, ty wiedźmo, pomyślałam, bo w przeciwieństwie do niej byłam ubrana tak, jak nakazuje moda. Ona pewnie jednak piła do głębokiego wycięcia mojej sukni i niezasznurowanych piersi. Tak, tak, bo z tym akurat poradziłam sobie podczas podróży. Usunęłam wszystkie wstrętne drutowania, oczywiście ku przerażeniu dueni, ale przecież nie będę słuchać przyzwoitki, są jakieś granice posłuszeństwa!

Stryj Domingo natomiast na widok mojego dekoltu wzniósł wysoko krzaczaste brwi, ale nic nie powiedział.

A potem zjawił się kuzyn Sancho. Mój ty świecie, ależ on urósł od naszego ostatniego spotkania! Sprawiał jednak wrażenie wyjątkowo ostrożnego, z pewnością matka bardzo krótko go trzyma. Sancho ma już czternaście lat i… No cóż, zabójczo przystojny nie jest, ale da się na niego patrzeć. I jakże on się na mnie gapił! Ciotka Juana wbiła mu w stopę swój ostry obcas, aż krzyknął i strasznie się zaczerwienił.

„Wkrótce będzie obiad – oznajmiła ciotka głosem takim, jakby przed chwilą napiła się octu. – A w tym domu jesteśmy przyzwyczajeni do przyzwoitego ubioru przy stole”.

Sympatyczne powitanie!

Dowiedziałam się, że stryj Domingo tak naprawdę mieszka w dość niebezpiecznym miejscu. Wśród okolicznych gór krążą buntownicy, od czasu do czasu Francuzi przypuszczają nieśmiałe ataki przeciwko Hiszpanii, niekiedy zaś toczą się wałki z hugenotami, chociaż stanowią one jedynie słabe echo tych, jakie miały miejsce dawniej. Tu, wśród tych przygranicznych okolic, spory pomiędzy katolikami i protestantami są częste, a w Pirenejach kryją się grupy mniej licznych nacji, spotkać też można bandy rozbójników.

Należało więc trzymać się blisko posiadłości.

Mnie wszystko to wydawało się niezwykle ciekawe, nawet w obliczu zetknięcia się z całą tą hołotą. Przecież wystarczyłoby zabrać ze sobą straże w odpowiedniej liczbie, które prędko by sobie z rozbójnikami poradziły, a z pewnością bardzo interesujące byłoby pojeździć trochę po tych górskich okolicach i zbadać, co takiego kryją.

Nie miałam jednak okazji przyjrzeć się żadnej z tych niebezpiecznych grup. Nie pozwolono mi nawet wychodzić na dwór, ciotka Juana pilnowała mnie jak jastrząb, poddając bezustannej krytyce i poprawkom wszystko, cokolwiek zrobiłam. Usiłowała nauczyć mnie cnotliwości i bogobojności. Mam wrażenie, że więcej niż pół dnia spędzałam na modlitwie w kościele i poza nim. Próbowałam spojrzeniem uwieść księdza, lecz on nigdy nawet na mnie nie zerknął. Pewnie się bał.

Stryj Domingo zbyt wiele się nie odzywał. Wyglądało jednak na to, że ma już kompletnie dość bezustannych narzekań żony, jej podejrzliwości i niezadowolenia ze wszystkiego.

Naprawdę źle się tam czułam. Trudno nazwać to życiem, tu było gorzej niż w domu pod nadzorem Mamy, tu bowiem nie mogłam się choćby poruszyć, żeby zaraz ktoś, najczęściej ciotka Juana, nie przywoływał mnie do porządku.

Potem jednak coś się wydarzyło.

Upatrzyłam sobie kryjówkę. Miejsce, do którego mogłam się zakraść, kiedy ciotka stawała się już naprawdę nieznośna.

Znajdowało się ono w alkowie, do której odstawiano nie używane meble i inne rupiecie. Na górze, pod samym dachem, był nieduży otwarty stryszek. Mogłam się tam dostać, wspinając się na starą kanapę i wciągając na rękach na górę. Uprzątnęłam tę górkę ze wszystkich śmieci i przygotowałam całkiem przyjemne i przytulne gniazdko. Nikomu nie wpadłoby do głowy, że można mnie tam szukać, bo na samej krawędzi otworu wejściowego postawiłam starą klatkę dla ptaków i z dołu wyglądało tak, jakby na stryszku nic już nie mogło się zmieścić.

Pewnego popołudnia w czasie, gdy ciotka Juana odbywała sjestę, siedziałam na swojej górce i usiłowałam zaplanować ucieczkę. Był to najzupełniej beznadziejny pomysł, bramy bowiem bacznie strzeżono, zarówno w obawie przed intruzami, jak i uciekinierami.

I właśnie wtedy do alkowy pod stryszkiem zakradła się para ludzi, którzy porozumiewali się szeptem. Oczywiście cała zdrętwiałam, ledwie śmiałam oddychać. Nie widziałam, kto to, lecz że to mężczyzna i kobieta, poznałam po basowym mruczeniu i na pół histerycznym chichocie. Bardzo, ale to bardzo ostrożnie wychyliłam się odrobinę zza klatki, dostrzegłam strzępek czarnej spódnicy i fragment pasiastego fartucha. Musiała to więc być któraś ze służących.

Zrobiłam najwidoczniej jakiś nieostrożny ruch, bo mężczyzna nagle powiedział:

„Cicho, chyba ktoś idzie!”

Oboje podeszli pod drzwi, żeby przekonać się, czy wszystko jest w porządku, uchylili je delikatnie i wyjrzeli.

Gdy znaleźli się prawie całkiem za drzwiami, prędko szarpnęłam za skórzane okrycie i naciągnęłam je na siebie, zostawiając tylko wąziutką szczelinę, przez którą mogłam patrzeć. Moje długie czarne włosy opadły mi przy tym na twarz, widziałam więc wszystko jak przez firankę, a kiedy mężczyzna lustrował pokój, na wszelki wypadek zamknęłam oczy, żeby nie rozbłysły wśród tej ciemności.

„Nic nie ma” – stwierdziła dziewczyna.

Stali pod przeciwległą ścianą, mogłam więc przyglądać się im bez przeszkód. Dziewczyna nie była wcale taka młodziutka, jak z początku mi się wydawało, lecz całkiem ładna. Na pewno widziałam ją już wcześniej, to jedna z pokojówek. Mężczyzna natomiast był raczej typem prostaka i z całą pewnością nie mieszkał w samym domu.

Miał oczy osadzone blisko siebie i rozczochrane nieporządnie włosy, jego wygląd nie budził zaufania.

Zwracał się do dziewczyny półszeptem, lecz ja byłam tak blisko nich, że doskonale słyszałam, co mówią.

„Postępujemy według planu. Pojedziesz razem z gościem, gdy będzie wracać do Castillo de Ramiro”.

Ojej, mówili o mnie!

Dziewczyna, czy też raczej kobieta, prychnęła:

„Chcesz powiedzieć, że mam usługiwać tej nieznośnej wyniosłej pannicy? To najbardziej niesympatyczna dziewczyna, z jaką się kiedykolwiek zetknęłam”.

„Wiem o tym, nikt jej nie znosi. Ale hrabia Domingo o niczym nie wie. Do takich wniosków doszliśmy. Całą wiedzę musi posiadać sam don Sevastino”.

Mężczyzna zaczął obmacywać kobietę, rozpiął jej bluzkę i odsłonił piersi, małe i obwisłe. Powinieneś zobaczyć moje, człowieku!

Nie przestawał przy tym gadać.

„Ty się tym zajmiesz. Możesz przecież zacząć już tutaj, od tej zadzierającej nosa dziewczyny. A jeśli nie uda ci się nic z niej wyciągnąć, to postarasz się dostać na służbę do niej czy też w ogóle do jej rodziny. Moglibyśmy na przykład otruć jej przyzwoitkę i ty w powrotnej drodze zajęłabyś jej miejsce”.

Na chwilę zaniechał pieszczot. Kobieta wpadła w złość i gniewnie odsunęła go od siebie.

„Co cię tak naprawdę najbardziej interesuje? Można by przypuszczać, że skarb znaczy dla ciebie o wiele więcej niż ja”.

W pierwszej chwili wydało mi się, że to ja mam być tym skarbem, najwyraźniej jednak się pomyliłam.

„Jest nam potrzebny, przecież wiesz. Jeśli mamy potwierdzić nasze prawa do terytorium, musimy być bogaci. I przecież jest nasz!”

Mężczyzna przystąpił do kolejnego ataku. Podsunął w górę spódnicę kobiety i przycisnął ją do ściany. Służąca najwyraźniej zmiękła.

„Dobrze, dobrze, zrobię co w mojej mocy” – szepnęła. Głowę oparła o jego ramię, a oczy zamknęła, jakby w uniesieniu.

Leżałam w takiej pozycji, że mogłam obserwować mężczyznę od tyłu, niezbyt wiele więc mogłam dojrzeć. Chciałabym właściwie zobaczyć, jak tak naprawdę wygląda dorosły mężczyzna, lecz widziałam jedynie, jak spodnie zsuwają mu się do kostek, a potem uniósł dziewczynę w górę, a ona otoczyła nogami jego biodra. Na jej twarzy znać było podniecenie, a on poruszał się coraz szybciej.

Wyglądało to komicznie, lecz mimo wszystko podziałało również na mnie. Przeniknął mnie dreszcz aż do kręgosłupa. Poczułam, że moje ciało nabrzmiewa i wilgotnieje.

Ach, jakże mrowiło!

Kobieta zaczęła pojękiwać, a on trudził się widać tak, że z czoła zaczął mu spływać pot. Przez chwilę oboje dawali niezłe przedstawienie, a potem nagle zapadła cisza.

Ubierali się w milczeniu, z trudem łapiąc oddech. Wcześniej kobieta wytarła się halką. W końcu wyszli.

Z drżeniem wypuściłam powietrze.

Oczywiście zdarzało mi się widzieć, jak ojciec znika gdzieś za drzwiami z tą czy inną służącą, czy też z jakąś panią bawiącą u nas w gościnie. Oczywiście słyszałam poszeptywania i żarty sług na ten temat, widywałam też psy, koty i większe zwierzęta. Nigdy jednak nie byłam tak blisko dwojga ludzi oddających się namiętności, tak, tak, bo naturalnie wiem, o co chodzi, chociaż nikt mi o tym nie mówił. Ale przecież nie jestem aż taka głupia!

I teraz, wciąż się złoszcząc, że tacy plebejusze, pozbawieni bodaj odrobiny dostojeństwa, ośmielają się nazywać mnie „nieznośną i wyniosłą”, zaczęłam coraz mocniej zaciskać uda, aż w końcu nadszedł ów moment, gdy nie mogłam już dłużej nad sobą panować, potem zaś nastąpiła sama już tylko przyjemność.

Czegoś mi jednak brakowało.

Właśnie dlatego zdecydowałam się na owo fatalne w skutkach posunięcie. To było dwa dni później, również w czasie sjesty.

Oczywiście było to z mojej strony bardzo niemądre posunięcie, lecz gdybym tego nie zrobiła, nie przeżyłabym wszystkich tych niewiarygodnych, emocjonujących i wspaniałych rzeczy, które nastąpiły później.

Natomiast sam tamten mój występ był doprawdy idiotyczny.

Byłam tak bardzo zaciekawiona i tak podniecona, że odważyłam się zakraść do pokoju mego kuzyna Sancha.

Sancho spędzał gorącą porę sjesty, leżąc na łóżku.

Okna zasłaniały żebrowane żaluzje i rzucany przez nie cień sprawił, że Sancho cały był w paski.

Ponieważ spał, wyślizgnęłam się ze wszystkich ubrań, zostając jedynie w cienkiej halce, i wsunęłam się obok niego na szerokie łóżko. Postanowiłam go zbadać.

Sancho jednak natychmiast się przebudził i poderwał jak oparzony.

„Estrellita? Co ty tu robisz?” – szepnął przerażony.

Zrobiłam niewinną minkę.

„W moim pokoju panuje nieznośny upał, nie mogę spać” – poskarżyłam się, kręcąc się przy tym tak, że halka podsunęła mi się w górę. Niedużo, ledwie odrobinę, jakby obiecująco.

Sancho stał na podłodze i tylko się na mnie gapił. A potem… Ach, rozkoszy, coś zaczęło się dziać!

Starałam się wyglądać niewinnie jak dziecko.

„Co to ci tam wystaje z przodu?”

Sancho zgiął się wpół jak dziadek do orzechów, usiłując zasłonić się rękami.

„Nic” – jęknął.

„Pokaż” – poprosiłam, podnosząc kolano, tak że halka naprawdę podsunęła mi się do góry. Sancho nie mógł oderwać ode mnie oczu.

„Nie mogę” – wyjąkał.

„Podciągnij koszulę, zdejmij ją” – szepnęłam.

Przez chwilę stał jak sparaliżowany, zerkając tylko na drzwi, aż w końcu prędko się odwrócił i ściągnął koszulę przez głowę.

Ja w tym czasie zdążyłam zdjąć halkę. Leżałam teraz wyciągnięta na łóżku, gołymi stopami dotykając podłogi.

Sancho przełykał ślinę, widać było, jak grdyka przesuwa mu się w górę i w dół.

Powiedziałam miękko:

„Wydaje mi się, że biednemu więźniowi jest za ciasno. Sanchito, jesteśmy przecież starymi przyjaciółmi… (Tak naprawdę nigdy się nie przyjaźniliśmy, ale co tam!) Jeszcze nigdy nie widziałam, jak zbudowany jest mężczyzna, a ty przecież jesteś już dorosły, ale pewnie też jeszcze nigdy nie byłeś tak blisko żadnej dziewczyny. Czy nie możemy trochę tak po prostu na siebie popatrzeć? Postarać się coś zrozumieć i nauczyć? To chyba nie będzie aż tak groźne. A może próbowałeś już obmacywać służące?”

„Ja? O, nie, nigdy!” – wydusił z siebie, był jak sparaliżowany.

Ale mówiąc, że jest już dorosły, zagrałam na właściwej strunie.

„No to pozwól mi zobaczyć – poprosiłam. – Muszę się czegoś dowiedzieć, nikt nie chce mi nic zdradzić”.

Sancho zbliżył się teraz, stanął pomiędzy moimi nogami.

Usiadłam i zaczęłam rozpinać mu pasek. Po kilku nieśmiałych protestach przestał się opierać. Kiedy rozpinałam mu spodnie, jego dłonie mimowolnie sięgnęły do moich odsłoniętych piersi.

Pozwoliłam mu je objąć.

Jego tajemnica została wreszcie uwolniona, wystąpił ze spodni.

Zaczęłam oddychać szybciej. Męskość Sancha trudno było nazwać imponującą, ale obiecywała wiele na przyszłość. Prężyła się wyprostowana, lekko drżąc. Ujęłam ją w dłonie, w dotyku była miękka i ciepła. Całe moje ciało znów ogarnęło mrowienie.

Sancho stał przede mną, a ja niewiele się zastanawiając, pocałowałam czubek jego członka. Sancho wydał z siebie jęk i poruszył się tak, że jego męskość wpadła mi prosto w usta.

Nastąpiło to nieco z zaskoczenia, lecz wywołało we mnie niezwykłe uczucie, zaczęłam więc go ssać i byłam w tym momencie gotowa na to, by moja niewinność poszła do diabła.

Sancho jednak był zbyt młody, zanadto rozpalony. Nagle z gardła wyrwał mu się krzyk, a ja miałam usta pełne czegoś obrzydliwego.

Do diabła, co teraz robić? Będąc nowicjuszką w tej dziedzinie, spontanicznie wyplułam wszystko, krzywiąc się z obrzydzeniem.

„Smarkacz! – prychnęłam ze złością. – Nie mogłeś się choć chwilę wstrzymać?”

Sancho ogromnie się zawstydził, a jego duma zwisła bezwładnie.

W tej samej chwili usłyszeliśmy ostry głos ciotki Juany:

„Co ty mówisz? W pokoju Sancha?”

„Mama!” – jęknął nieszczęsny chłopak.

Chyba nigdy dotąd dwie osoby, ogarnięte poczuciem winy, nie ubierały się równie szybko jak my.

Oczywiście nasz pośpiech i tak na nic się nie zdał. Zostaliśmy odkryci. Skandal stał się faktem i mnie jako złej czarownicy, która wodzi na pokuszenie, nakazano powrót do domu.

Bo też i pewnie nią byłam. Najpierw jednak wysłano mnie do kościoła, żebym się wyspowiadała.

A to również ciekawa historia.

Загрузка...