Zatoka Biskajska, sierpień, A. D. 1633

Miały miejsce naprawdę wielkie wydarzenia!

W San Sebastian znalazłam rzeczywiście wygodny pokój, pomiędzy kościołem San Vicente a Monte Urgull, ową tajemniczą górą, która wyrasta niemal wprost z morza. Moje bogactwa wniesiono do środka, a pod drzwiami stanął strażnik.

Zastanawiałam się, czy go nie uwieść, doszłam jednak do wniosku, ze nie warto się trudzić. To nieciekawy typ.

Rozpytując o wygodny i bezpieczny transport do domu, do Castillo de Ramiro, krążyłam po tym rybackim raju. Łodzie długim szeregiem leżały wyciągnięte wzdłuż brzegu rzeki, całe miasto czuć było rybami.

Usłyszałam ciężkie bicie kościelnych dzwonów, które przyciągnęło mnie do siebie. Wkrótce doszłam do jakiegoś placu i tam, w podcieniach domu, znieruchomiałam, przerażona i jednocześnie zaciekawiona.

Plac podzielono na zagrody. Przed kościołem wznosiło się podium, na którym ustawiono wspaniałe krzesło. Mnóstwo tu też było ubranych w czerń i biel mnichów z zakonu dominikanów i żołnierzy. Dostrzegłam także wiele krucyfiksów. Wnoszono wielkie obrazy, a pośrodku kłębiła się gromada zrozpaczonych ludzi, pozamykanych w tych zagrodach. Pilnowali ich żołnierze na koniach.

Trybunał inkwizycji.

Pewna życzliwa dama poinformowała mnie, że w największej zagrodzie umieszczono heretyków, którzy się nawrócili, i dlatego mogą liczyć na łaskę Kościoła. Wnoszone obrazy przedstawiały skazanych na śmierć poprzez spalenie na stosie, lecz umierających lub już zmarłych w więzieniu; wyrok miał zostać wykonany na ich wizerunku, in effigie. W najmniejszej zagrodzie niewielu było ludzi.

Tkwili tam bluźniercy, którzy nie zgodzili się nawrócić, i teraz mieli spłonąć żywcem.

Byłam zafascynowana tym widokiem. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego. Cały przepych, a także myśl o stosie, który miał wkrótce zapłonąć, niezwykle mnie ekscytował.

Dominikanie i żołnierze na koniach byli niezwykle przystojni. Ach, jakież to emocjonujące!

Mój wzrok przyciągali, rzecz jasna, głównie ci zatwardziali grzesznicy, którzy nie chcieli stać się wyznawcami prawdziwej wiary. Ich postawa była mi całkowicie obca. Postanowiłam, że muszę zobaczyć stos, który miał zapłonąć już wkrótce.

Nagle rumieniec wystąpił mi na twarz, a serce zabiło tak mocno, ze aż poczułam ból.

Wśród skazanych rozpoznałam jedną twarz.

El Fuego!

Ach, nie, to się nie może stać! Wszak to jedyny mężczyzna, w którym kiedykolwiek byłam zakochana. Poczułam teraz, że uczucia, jakie żywiłam do niego, nigdy nie wygasły. Przeciwnie, zapłonęły jeszcze mocniej. W ogniu stanęło zarówno moje ciało, jak i dusza.

Jęknęłam cicho.

On oczywiście bardzo się zmienił, zarówno z powodu upływu tych pięciu lat, jak i pod wpływem cierpienia, którego teraz doświadczał.

Włosy i broda mu urosły, ubranie miał w strzępach i niemal czarne od brudu, a stopy bose. Wciąż jednak wyglądał cudownie.

Musiałam go ocalić!

Ale w jaki sposób? Jak mogłam powstrzymać bieg wydarzeń, nieubłaganie toczących się naprzód? Jak przeciwstawić się temu zgromadzeniu? Do kogo mogłam się zwrócić? Co powiedzieć?

Serce waliło mi jak oszalałe.

Nagle spostrzegłam, iż na znak dany przez Wielkiego Inkwizytora, na placu nastąpiło poruszenie. Nie miałam czasu do namysłu, musiałam działać natychmiast.

Oczywiście nie mogłam ocalić go osobiście, przynajmniej na to stwierdzenie starczyło mi rozumu. Do Wielkiego Inkwizytora nie miałam śmiałości się zbliżać, wyglądał bardzo groźnie, jak gdyby wyznaczył samego siebie do roli sędziego w dniu Sądu Ostatecznego. Ten człowiek nie znał słowa „litość”, a jego żołnierze byli z pewnością zahartowani.

Może więc ten, który przewodził dominikanom?

O, tak, to właściwa osoba!

A oto i on. Wiedziałam o tych mnichach, że są to ludzie, którzy posiadają wielką wiedzę i ogromnie cenią sobie mądrość zawartą w księgach, i że to nie oni torturują i uśmiercają heretyków, lecz zajmują się tym ich kaci. Po stroju poznałam, kto im przewodzi.

Widać było, że to władczy, lecz również obdarzony silną wiarą mężczyzna. Podbiegłam do niego, a muszę dodać, że byłam ubrana w ładny, ale bardzo przyzwoity i kosztowny letni strój.

Popatrzył na mnie ze zdumieniem. Przyglądali mi się teraz wszyscy dominikanie.

Skłoniłam się głęboko.

„Wasza dostojność – zaczęłam. Był to stanowczo zbyt szacowny tytuł, lecz on mnie nie poprawił, nawet się nie skrzywił. – Jestem baronowa de Vinni y Navarra. Wśród skazańców dostrzegłam swego brata, który wstąpił na złą drogę. Tak dawno go nie widzieliśmy, popadł w niewłaściwe towarzystwo. Czy wolno mi będzie z nim pomówić? Ufam, że potrafię go nawrócić na prawdziwą wiarę!”

Zachowywałam się niezwykle dostojnie, jak przystoi arystokratce, miałam bowiem świadomość, że samotna kobieta nie może liczyć na zbyt wiele szacunku. Sądzę, że ów dominikanin nie bardzo wiedział, jak ma mnie traktować. Nazwisko „Navarra” brzmiało jednak naprawdę imponująco. Mnich popatrzył na zagrodę skazanych.

„Jak on się nazywa?”

Święta Madonno, jak on się nazywa? Myśli gnały mi przez głowę.

Słyszałam raz, jak ktoś wymienił jego prawdziwe imię, lecz jakie?

Mózg jednak posiada, doprawdy, niezwykłe właściwości.

„Luis – powiedziałam tak prędko, że pauza była prawie niezauważalna. – Słyszałam jednak, że nazywają go El Fuego”.

Po cóż o tym wspomniałam? Wszak to było zupełnie niepotrzebne.

„On? – spytał dominikanin, krzywiąc się z niesmakiem. – Przecież to pogański dzikus z gór!”

„Mówiłam już, że wpadł w złe towarzystwo jeszcze jako dwunastoletni chłopiec. Można go jednak ocalić w prawdziwej wierze, jeśli tylko będę miała możność przez chwilę z nim porozmawiać. Jeśli mój brat się nawróci i ocali życie, przekażę dar waszemu zakonowi”.

Wymieniłam ogromną sumę.

Mnich wciąż się wahał.

Czym prędzej więc zapytałam, czy nie szlachetniej jest uratować zbłąkaną duszę dla niebios, aniżeli skazywać ją na zatracenie.

Z pewnością moje słowa nie spodobałyby się wykonawcom rozkazów mnichów, lecz tych na szczęście w pobliżu nie było widać.

Wreszcie moje błagania odniosły skutek. Dominikanin skinieniem ręki wezwał do siebie kilku pieszych żołnierzy wraz z jakimś zakonnikiem i wyjaśnił im całą sprawę. Podprowadzili mnie do zagrody.

Gdy już się do niej zbliżaliśmy, El Fuego dostrzegł mnie i oczy szeroko mu się otwarły ze zdumienia.

„Luis! – zawołałam. – Ach, ukochany bracie, tyle upłynęło lat!”

Jeden z żołnierzy mnie przytrzymał. Posłałam mu jednak mrożące spojrzenie i czym prędzej puścił moją rękę.

El Fuego podszedł do zamknięcia. Był tak zdumiony moim widokiem, że nie potrafił wydobyć z siebie ani słowa.

Zaczęłam mówić prędko i cicho, tak żeby nikt inny nie mógł nas usłyszeć.

„Powiedz, że odstępujesz od swej wiary. Nawróć się!”

El Fuego dumnie potrząsnął głową.

„Nikt nie będzie mi mówił, w co powinienem wierzyć!”

„Zrób, co mówię, szkoda czasu na zabawy! Szybko!”

„A to dlaczego? I tak nie mam po co żyć!”

„Teraz będziesz miał… Jeśli tylko zechcesz”.

Nie odpowiedział. Jedynie patrzył na mnie płonącymi, śmiertelnie zmęczonymi oczyma.

„Uwierz albo giń – szepnęłam. – Czy to takie trudne? Przecież później będziesz mógł wierzyć, w co tylko zechcesz. Jesteś moim bratem, nazywasz się don Luis de Navarra y Rioja y Euskadi, i musisz pomóc mi odnaleźć naszego ojca. To ostatnie zresztą jest prawdą, ojciec mój zniknął, prawdopodobnie został uwięziony”.

„Wiem o tym” – odparł ku memu bezbrzeżnemu zdumieniu.

Towarzyszący mi strażnicy zaczęli okazywać zniecierpliwienie.

Podeszli tuż do nas.

A wtedy El Fuego kiwnął głową i wyciągnął ręce do zakonnika.

Padł na kolana.

„Moja siostra mnie przekonała. Korzę się przed Bogiem, tak jak czyniłem, będąc dzieckiem. Zbłądziłem”.

Nie do końca było wiadomo, co miał na myśli, wypowiadając ostatnie słowa, lecz mnich na szczęście odczytał je na swój sposób.

Wśród pozostałych skazanych na śmierć rozległ się pomruk złości i rozczarowania, lecz El Fuego wypuszczono na zewnątrz. Znów ukląkł, ucałował skraj szaty mnicha i wręcz się rozpłakał.

Bardzo mnie to zdziwiło. Czyżby rzeczywiście mówił prawdę?

Na przeciwległym krańcu placu trwała jakaś niepokojąca ceremonia. Luis podniósł się, a ja ujęłam go za rękę, dziękując mnichowi i sławiąc Pana i Najświętszą Dziewicę. Tłum odprowadzał nas wzrokiem, ludzie gapili się, gdy znikaliśmy w chłodnych cieniach bocznej ulicy.

„Musimy natychmiast opuścić miasto – oświadczył El Fuego, który ledwie szedł. – Jest tutaj El Punal. To on mnie wydał”.

Szybko postarałam się wytłumaczyć mu, gdzie mieszkam, i czym prędzej tam ruszyliśmy. Strażnik pilnujący drzwi wpuścił nas, lecz najpierw musiałam mu wyjaśnić, że oto odnalazłam zaginionego brata, którego szukałam od wielu lat. Gdy tylko zdoła się nieco oporządzić, strażnik na pewno dostrzeże istniejące między nami podobieństwo.

Bo ono rzeczywiście istniało, jeżeli ktoś przyjrzał nam się, wykazując odrobinę dobrej woli.

El Fuego zapatrzył się na wszystkie duże i małe kufry w pokoju.

„To twój bagaż? – spytał bez tchu. – Wszystko to twoje?”

„Oczywiście!”

W czasie gdy zajmowałam się wyszukiwaniem dla niego najlepszych koszul barona, które postanowiłam zabrać ze sobą, gdyż były niezwykle kosztowne, pokrótce opowiedziałam mu o swoim życiu w Bayonne. Nie wspomniałam, rzecz jasna, o prywatnym eleganckim mieszkanku, to uznałam za najzupełniej zbędne.

„On się Z tobą ożenił?”

„Owszem, gdy tylko dotarliśmy do Bayonne. Byłam jego żoną przez pięć lat, aż do dnia, w którym umarł i pozostawił mi cały majątek. Jestem teraz bardzo bogatą kobietą, Luis”.

„Ale… El Punal zadręczał mnie, mówiąc, że baron pragnie tylko dziewic, które później trafiają do rynsztoka?”

„Doprawdy? Rzeczywiście, baron przyszedł do mego łoża tylko jeden jedyny raz, pierwszej nocy. Potrzebował jednak żony dla kamuflażu i zostałam nią właśnie ja”.

Wielkie nieba, z jaką łatwością przychodziły mi kłamstwa!

Poinformowałam służbę, że mój brat ma się umyć, ostrzyc i ogolić, a w czasie, gdy czekaliśmy na ciepłą wodę, spytałam:

„Pojedziesz razem ze mną do Castillo de Ramiro? Muszę się dowiedzieć, gdzie przebywa mój ojciec”.

„Z całą pewnością tam go nie ma. Siedzi w więzieniu w Kantabrii.

W Santillana del Mar”.

Obróciłam się ku niemu przerażona.

„Czyż nie to właśnie miasto upatrzyła sobie wielka inkwizycja?”

„Owszem, i dlatego trzeba się spieszyć. Królewscy ulubieńcy pragną się pozbyć kłopotliwego rywala. Don Sevastino może w każdej chwili trafić na tortury i nic nie pomoże mu fakt, że jest dobrym katolikiem. Ci okrutnicy cieszą się, gdy mogą złamać szlachcica”.

„Wobec tego pojadę najpierw tam. Santillana del Mar musi leżeć gdzieś nad morzem, wskazuje na to nazwa. Popłyniemy statkiem”.

Nie zaprotestował przeciwko temu, że powiedziałam „my.

„To dobrze, źle jechać gościńcem, jest kręty i niebezpieczny.

Potem jednak musimy pospieszyć do Castillo de Ramiro. El Punal zszedł na niziny dlatego, że słyszał, iż tam, przy zamku, znajduje się klucz do prastarego skarbu. Oczywiście nie chodzi o prawdziwy klucz, lecz o wskazówkę. Zamierza stąd wyruszyć prosto do zamku twego ojca”.

„Wobec tego należy się spieszyć. To nie będzie łatwe. Nie wiesz, czy moja macocha, Mama, została sama na zamku?”

„O tym nic mi nie wiadomo. Podobno są tam teraz wyłącznie kobiety”.

Zabrano El Fuego na mycie i przebranie, ja w tym czasie rozpoczęłam szykowanie wszystkiego do podróży. Gospodarz obiecał, że przechowa moje dobra i złoto w zamkniętej na klucz piwnicy, nie musiałam więc wlec ze sobą całego bagażu do Santillana del Mar. Postanowiłam, że zajedziemy tu w powrotnej drodze i zabierzemy rzeczy. Oczywiście sowicie wynagrodziłam mu kłopot.

Posłano człowieka do portu. Wkrótce przyniósł wiadomość, że jeszcze tego samego wieczoru odpływa statek, kierujący się wzdłuż wybrzeża na zachód. Doskonale!

Ręce mi się trzęsły, gdy pakowałam wszystko to, co, jak przypuszczałam, może się nam przydać w podróży. Jeszcze nigdy nie byłam tak spięta, tak po dziewczęcemu niepewna, bo przecież wtedy, w górskiej wiosce, El Fuego nie okazywał mi żadnego zainteresowania. Przeciwnie, gdy w ogóle z rzadka mnie zauważał, odnosił się do mnie z pogardą.

Wiedziałam jednak, że chronił mnie przed innymi mężczyznami.

Podobnie zresztą jak Consuelę i Rositę, ponieważ wszystkie byłyśmy takie młode.

Zastygłam. Consuela i Rosita… W sercu zakłuło mnie od nieznanego smutku. Zresztą nie umiałam nazwać tego uczucia.

Z wielkim zdecydowaniem wróciłam do pakowania. Wkrótce też przyszedł El Fuego.

Na jego widok dech zaparło mi w piersiach.

„Wyglądasz tak wspaniale, jak wówczas, gdy zobaczyłam cię pierwszy raz”.

Nie miał na sobie kamizelki ani kurtki, a jedynie białą koszulę z szerokim, wykończonym koronką kołnierzem. Wąskie spodnie barona były odrobinę zbyt obcisłe dla jego muskularnych nóg, lecz wsunął nogawki w wysokie buty, a fakt, iż w innych miejscach podkreślały wypukłości ciała, cóż, widok ten nie sprawiał mi przykrości. Przeciwnie!

Długo mi się przyglądał.

„A ty jesteś jeszcze piękniejsza niż ostatnio”.

„Dziękuję” – dygnęłam i, prawdę mówiąc, odczulam lekkie zakłopotanie. Ja!

„Oszukali mnie – rzekł z goryczą. – Wywabili mnie z wioski, kiedy El Punal przyprowadził barona. Widziałem, jak odjeżdżacie, lecz całą prawdę poznałem później. Dowiedziałem się, że cię zabrali”.

„Mnie także okłamano – odparłam. – Powiedziano mi, że mam się zająć dziećmi barona, a tymczasem…”

Dosyć, żadnych niedyskrecji!

„Ale ty przecież nigdy się do mnie nie odzywałeś”.

„Usiłowałem cię oszczędzać. Chciałem cię mieć tylko dla siebie, nie zrozumiałaś tego?”

„A w tym czasie chodziłeś na siano ze wszystkimi innymi”.

Spokojnie, Estello, pouczałam się w duchu. Przecież sama nie jesteś ani na jotę lepsza!

Już byłam w jego ramionach. Poczułam, że kogoś kocham, po raz pierwszy w swoim grzesznym życiu. Odpowiadałam na jego pocałunki z całym żarem, jaki tylko mogłam mu ofiarować.

Ach, jakież to było cudowne!

W końcu El Fuego mi się wyrwał.

„Musimy pospieszyć do portu!”

Pomyślałam o strażniku pod drzwiami i stwierdziłam, że w istocie lepiej będzie rozejrzeć się za bardziej odosobnionym miejscem.

Wszak Luis i ja mieliśmy uchodzić za rodzeństwo!

Uradowani i szczęśliwi zdołaliśmy wymknąć się niezauważenie.

Mogła się rozpocząć kolejna morska podróż. Teraz jednak miała ona wyglądać zupełnie inaczej.

Byłam przecież na zabój zakochana.

Загрузка...