Pireneje, A. D. 1628

Oczywiście, że było tu pięknie, wprost baśniowo pięknie! Białe szczyty gór rysowały się na tle błękitnego nieba, wśród jasnoszarych skał dostrzec się dało bardzo ubogą roślinność. Ja, przyzwyczajona do widoku starej brudnej wieży, byłam tym wprost zafascynowana.

Lecz właściwie to wcale nie widok gór przyciągnął moje spojrzenie, lecz wysokie wały z kamienia i gliny, wyraźnie jeszcze nie skończone, na których skraju stał mężczyzna.

To był on. El Fuego.

Już za pierwszym razem, gdy go ujrzałam, zrozumiałam, że on nie należy do tego rodu prostaków, byłam pewna, że jest księciem w przebraniu. Przebranie jednak na nic się nie zdało, ponieważ jego wspaniały, pełen majestatu wygląd nie dal się niczym przesłonić.

Książę ukrywał się tu zapewne dlatego, że pretendował do objęcia tronu, zaś ktoś, kto również pragnął panować, czyhał na jego życie.

Muszę przyznać, że policzki mi zapałały, gdy go ujrzałam.

Oczywiście byłam trochę zła, ponieważ nie wywiązał się ze swego obowiązku i nie czuwał nad moim bezpieczeństwem. Przecież każdy z tych nieokrzesanych łotrów mógł się po prostu na mnie rzucić…

No nie, prawda, przecież postanowili mnie oszczędzić. Byłam ich zakładniczką, którą należało oddać nietkniętą.

Czy on zawsze musi oglądać mnie w takim stanie? Spociłam się i zdyszałam, a włosów na pewno nie miałam już tak ufryzowanych jak w chwili, gdy wyruszyłam w ten nieznośny marsz pod górę wśród dolin ukrytych pomiędzy szczytami. Ach, patrzyłam na wspaniały górski krajobraz. Zapuściliśmy się już tak daleko w głąb gór, że równiny pozostały poza zasięgiem naszego wzroku, chociaż horyzont był tu tak szeroki i otwarty, jakby mieścił cały świat. Ale cała byłam obolała od tej wędrówki, do jakiej moje ciało nie nawykło. Moje trzewiki nie nadawały się do takiego chodzenia, zrobiły mi się pęcherze na piętach, a brzeg sukni się rozdarł.

On ledwie na mnie zerknął, przesunął jedynie wzrokiem po całej grupie, nie zatrzymując się na mojej osobie nawet na chwilę. Jakież to poniżające!

Dotarłam już na samą górę. Przygotowałam sobie trafną i soczystą wypowiedź, lecz byłam zbyt zdyszana, by ją z siebie wydusić. Ach, spojrzał na mnie… W dziennym świetle i z bliska był jeszcze bardziej pociągający… A potem się uśmiechnął.

Lecz nie był to wcale życzliwy uśmiech. On się nie uśmiechał do mnie, on się ze mnie śmiał!

„O co chodzi?” – wyrwało mi się, chociaż wcale nie miałam zamiaru się odzywać.

„Czyżbyś zapadła na odrę?”

Odra? Odruchowo sięgnęłam do twarzy, podciągnęłam rękaw.

Cała byłam pokryta czerwonymi plamkami i spuchnięta.

„Ukąszenia pcheł – wyjaśnił cierpko. – Wrażliwa skóra księżniczki najwyraźniej tego nie znosi”.

Przerażona przyjrzałam się innym. Nikt poza mną nie miał takiej szpecącej wysypki, pewnie już się uodpornili. Byłam bliska płaczu.

Nie chciałam prosić o lusterko, nie miałam siły na własne oczy oglądać mego upadku.

Święta Barbara, moja opiekunka, najwyraźniej mnie opuściła.

Przez głowę przebiegła mi dość absurdalna w tej sytuacji myśl:

Dlaczego przydzielono mi do opieki świętą, kobietę? Dlaczego nie mężczyznę? Tak byłoby o wiele przyjemniej. Mogłabym snuć o nim marzenia. Szlachetny opiekun i ja.

No tak, bo ten, który miał się mną opiekować teraz, tu, na ziemi, El Fuego, ani trochę się mną nie interesował.

Ruszyli naprzód, a ja musiałam podążać za nimi. I zobaczyłam, co znajduje się w obrębie murów.

Szłam i ze zdziwienia ciągle otwierałam usta, musiałam stale kazać sobie je zamykać. Co też to może być?

Spytałam nawet El Fuego, którego starałam się nie odstępować.

„Nic takiego, co ty byłabyś w stanie zrozumieć” – odparł nieprzychylnie.

Nie mogłam znieść tego, że zwraca się do mnie na ty, lecz byłam zbyt wycieńczona, by znów wszczynać z nim kłótnie.

Ktoś inny natomiast powiedział:

„Lepiej będzie dla ciebie, żebyś nic nie wiedziała”.

Ciekawe, co miał na myśli, mówiąc te słowa?

W niewielkim zagłębieniu wśród gór widać było grupkę z pozoru w pośpiechu wznoszonych domostw. W pobliżu płynął strumień, a jeden z mężczyzn, wskazując właśnie na strumień, stwierdził, zwracając się do drugiego: „Dobrze, że mamy tę żyłę życia, inaczej nie dalibyśmy sobie rady”.

Wszędzie było mnóstwo ludzi, dużych i małych. Większość pracowała przy wznoszeniu obwałowań, ale część zajęta była w „wiosce” budowaniem, gotowaniem jedzenia na ognisku albo pokrzykiwaniem na dzieci, żeby nie wchodziły w drogę.

„Wyznaczcie dziewczynie pracę przy murze!” – nakazał El Fuego.

Mężczyzna stojący najbliżej zaprotestował:

„Przecież ona wygląda jak wyżęta ścierka, niech chociaż chwilę odpocznie! Może spać u moich córek”. El Fuego tylko kiwnął głową.

Moja osoba ani trochę go nie interesowała.

Nigdy nie przypuszczałam, że ośmielą się to zrobić. Tymczasem zmusili mnie do pracy! Mnie!!! Do pracy przy wałach!

Oczywiście sprzeciwiłam się, jakże mogłabym inaczej? Zaczęłam krzyczeć… lecz oni przedstawili mi inne rozwiązania tak okropne, że nie mogłam odmówić. Zaproponowali mi na przykład, że dostanie mnie El Punal. To byłoby straszne! Albo że oddadzą mnie innym mężczyznom. O, nie, dziękuję! Albo że potną mi twarz. Nigdy w życiu! Zagrozili też, że zostawią mnie bez jedzenia. To akurat aż tak bardzo mnie nie przeraziło, bo nigdy nie zaznałam głodu i zupełnie nie wiedziałam, jakie to może być uczucie. Grozili też, że zrzucą mnie z najwyższej partii wałów.

Nie, nie, to wszystko było zbyt straszne, poddałam się więc, aczkolwiek bardzo, ale to bardzo niechętnie. Nie zamierzałam jednak nic robić, tylko udawać, że pracuję.

To się jednak nie powiodło. Prędko się zorientowali i potraktowali mnie bezwzględnie, każąc mi ustawić się w szeregu wraz z innymi kobietami i dziećmi, podającymi sobie mniejsze kamienie.

„Ruszaj się trochę prędzej!” – zamarudził jeden z chłopców. Mógł mieć nie więcej niż dziesięć lat.

Rozzłościłam się, lecz usłuchałam aż do chwili, gdy podano mi nieuważnie do rąk nieco większy kamień.

„Au! – jęknęłam. – Paznokieć mi się złamał!”

„I co z tego?”

„Złamał mi się paznokieć” – podkreśliłam ze skargą w głosie.

„Rozpieszczona lalka! – syknął chłopak. – Wstrzymujesz całą pracę. Na co ty śmiesz narzekać? Jesteś utuczona jak prosię, a my nie jedliśmy już od wielu dni, uważaj więc, żeby ktoś cię nie zarżnął”.

Gapiłam się na niego z szeroko otwartymi ustami. Ja miałabym być utuczona jak prosię? Przecież wyróżniałam się najsmuklejszą talią ze wszystkich mieszkanek zamku. Cóż za bezczelny…

Teraz wszyscy już zaczęli na mnie burczeć, lecz ja miałam dosyć.

Po prostu usiadłam tak jak stałam, odmawiając dalszej pracy.

Przecież są jakieś granice! Tymczasem czyjaś wielka ręka złapała mnie za kołnierz i gwałtownym ruchem postawiła na nogi.

Obróciłam się wściekła i popatrzyłam wprost w tak samo rozwścieczone oczy El Fuego. Ach, jakiż on był pociągający z bliska, nawet teraz, gdy traktował mnie jak nieposłusznego psa. Cóż za oczy! Zmiękłam jak gąbka i bez słów obiecałam posłuszeństwo. El Fuego puścił mnie, a ja czym prędzej wróciłam do podawania kamieni, których nazbierało się już sporo.

Później nie posiadałam się ze złości na to, że mogłam wykazać się taką pokorą. Powinnam była potraktować go z większą dumą. Jego widok jednak całkiem mnie osłabił, pozbawił wszelkiej woli. Nigdy wcześniej nic podobnego mnie nie spotkało.

Wstyd i hańba!

Gdy jednak nieco dłużej się nad tym zastanowiłam, to stwierdziłam, że rzeczywiście wszyscy mieszkańcy wioski byli zastanawiająco wychudzeni i mieli zapadnięte oczy. A jednak chociaż wydawali się wycieńczeni, pracowali. Musiałam przyznać, że wyglądam o wiele zdrowiej i na lepiej odżywioną od wszystkich pozostałych ludzi.

Trochę mnie to wystraszyło i pracowałam z większą pasją.

Po południu rozległy się nagle okrzyki radości. Przybyli czterej mężczyźni i przywieźli ze sobą worki z ziarnem, mięso, ryby i dwie krowy. Zapanowała ogromna radość. Kobiety natychmiast zabrały się do przygotowywania obfitego posiłku. Krowy wprowadzono do prowizorycznej zagrody i wydojono, a dzieci aż śmiały się z radości na widok mleka.

Nie mogłam niczego pojąć. Doprawdy, czy jest się z czego tak cieszyć? Z dwóch marnych krów?

Ale posiłek był cudowny, bo chociaż nie chciałam się do tego przyznać, to tego dnia po raz pierwszy odczułam głód, ściskający w żołądku po dniu ciężkiej pracy. No cóż, cały dzień to może lekka przesada, ale pół dnia, bo przecież przez całe przedpołudnie szliśmy.

Nasyciwszy się, dalej siedziałam wraz z innymi pod gołym niebem i zamierzałam właśnie wyznać, jak bardzo wszystko mnie boli.

Bolały mnie plecy i ramiona, ręce miałam obolałe, prawie żaden paznokieć nie został cały. No i co miałam począć z odciskami i pęcherzami na stopach, których nabawiłam się przez to, że te dzikusy kazały mi bez końca wędrować?

Wtedy jednak podniósł się ów człowiek, który zaproponował, że mogę zamieszkać wraz z jego córkami. Później dowiedziałam się, że nosi imię Ernesto.

W rękach trzymał drewniany kubek.

„A teraz, drodzy przyjaciele, wypijmy za zdrowie senority Estrelli, dzięki której mamy tyle jedzenia i krowy, które pozwolą nam przeżyć nadchodzącą zimę”.

Wszyscy życzliwie uśmiechnęli się do mnie, lecz ja siedziałam jak skamieniała.

„Dzięki mnie? Jak to… A poza wszystkim należy się do mnie zwracać»dona Estella«!”

„Twój kufer podróżny krył w sobie niezwykłe bogactwa, moja kochana. Pomyśl tylko, zdołałaś nakarmić całą wioskę!”

Ach, mój kufer! Suknie nie miały aż tak wielkiej wartości, lecz przypomniałam sobie, co jeszcze w nim było: Naszyjnik z pereł.

Dziedziczne klejnoty, które kazali mi ze sobą zabrać po to, bym nie zjawiła się na dworze stryja Dominga jak uboga krewna. Bawiłam u niego przez czas tak krótki, że nie zdążyłam nawet pomyśleć o tym, iż mam przy sobie wszystkie te błyskotki.

To prawdziwa katastrofa, co na to powie Mama?

E, co tam! Przecież to nie jej sprawa. Ona jest po prostu kolejną w szeregu żon ojca. Ojciec natomiast z pewnością się rozgniewa.

Ale nie, klejnoty interesują przede wszystkim kobiety, a jedyną osobą, która mogła odziedziczyć te skarby, byłam ja. A mnie nic a nic one nie obchodziły.

Mogłam krzyknąć „Złodzieje!” do całej gromady tych łobuzów, lecz gdy ujrzałam radość bijącą ze skierowanych na mnie oczu, spoglądających tak ciepło, słowa utknęły mi w gardle. Rzuciłam błyskawiczne spojrzenie w kierunku El Fuego, on również mi się przyglądał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

Zmusiłam się więc do uśmiechu i wraz z innymi podniosłam w górę mały drewniany czerpak.

Powinnam czuć się szlachetnie, tymczasem tylko pomieszało mi się w głowie. Nie miałam możności porównania tej sytuacji z czymkolwiek, co bym wcześniej przeżyła. Byłam też zapewne zbyt zmęczona, by móc odpowiednio zareagować.

Na Boga, kiedy się nad tym zastanowiłam, to doszłam do wniosku, że tak naprawdę aż do tej pory nie przeżyłam nic, z wyłączeniem drażliwych scen, które sama sprowokowałam, za bardzo już się nudząc, i za które słyszałam jedynie wygłaszane we wzburzeniu wymówki i połajania.

Cóż za nędzne życie!

Tego wieczoru w domu kobiet nareszcie się dowiedziałam, gdzie jestem. Wyjawiły mi to dziewczęta, z którymi dzieliłam kąt pokoju, Rosita i Consuela, dwie wychudzone jak szczapy nieszczęśnice.

Znalazłam się w czymś w rodzaju obozu dla uciekinierów, położonym właściwie na granicy z Francją, lecz Francuzi nic nie wiedzieli o istnieniu tej wioski, bo dzieliły ją od nich jeszcze góry.

Dobrze ją ukryto.

Dopytywałam się, cóż to są za uciekinierzy, lecz Consuela, starsza z córek Ernesta, nie chciała się w to zagłębiać. Powiedziała jedynie, ze wszyscy mieszkańcy wioski są ścigani z rozmaitych przyczyn, dla mnie zaś i dla nich także lepiej będzie, żebym nic nie wiedziała.

Wszystkie te tajemnice zaczęły mnie już gniewać.

„Ale rozbójnikami jesteście?”

„Nie, my nie, tylko El Punal, Sztylet, i jego ludzie tam w dolnej wiosce” – odparła prędko Consuela.

„Ach, tak? Dlaczego więc zysk z zawartości mojego kufra trafił tutaj? – spytałam agresywnie. – Czy tak chciał El Punal? Nie podejrzewałam go o taką szczodrość”.

„Bo też i daleko mu do tego. On tu nigdy nie bywa. Rabuje do własnej kieszeni. Niektórzy jednak z jego ludzi stoją po stronie El Fuego i właśnie oni zdołali ocalić najwartościowsze rzeczy z twojego kufra”.

Dyskretnie obmacałam kieszeń mej spódnicy i wyczułam krawędzie pamiętnika. Dla mnie on właśnie był najcenniejszy.

Dawno już zrezygnowałam z łajania tutejszych ludzi i pouczania ich, że nie wolno im zwracać się do mnie na ty. To i tak na nic się nie zdawało, widać było, że nigdy się tego nie nauczą. Bardzo też chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat El Fuego.

„Czy on nie jest przyjacielem El Punala?”

„Przyjacielem?” – zaśmiały się dziewczęta.

„To zagorzali wrogowie – stwierdziła Rosita. – El Fuego jest bratankiem El Punala i stary wie, że młody pewnego dnia może przejąć władzę. Wszyscy kochają El Fuego”.

Obydwu dziewczętom rozbłysły oczy. Aha, pomyślałam, ale wy i tak nie macie na co liczyć. Nie jesteście ani ładne, ani bogate…

Doprawdy, nie mam się czego obawiać!

„To El Fuego rozpoczął budowę tej wioski – wyjaśniła Consuela. – On troszczy się o to, żeby wszystkim było dobrze”.

„Mnie się wcale nie wydaje, żeby wam było dobrze”.

„Senorita, oprócz uchodźców z równin, których przyprowadza El Fuego, wciąż przybywają nowi uciekinierzy z sąsiednich wiosek, położonych w górach. Przypędza ich tu głód, a El Fuego nie potrafi wygnać tych nieszczęśników. Ci, których sam przyprowadza, to mężczyźni, którzy popadli w niełaskę i są prześladowani, lecz na ogół przychodzą z całymi rodzinami. W naszej części Nawarry nędza jest naprawdę straszna”.

„A to dlaczego? Ja nigdy nie widziałam biedy”.

Consuela spuściła wzrok.

„Wybudowanie zamku kosztuje”.

„I co z tego? – wykrzyknęłam oburzona. – Ludzie odchodzą, a dzieło sztuki pozostaje. Słyszeliście chyba o Escuria – lu, wzniesionym przez Filipa Drugiego. To największy pałac na świecie. Doprawdy, jest się czym szczycić!”

„Na pewno, ale utrzymywanie arystokracji również kosztuje.

Trzeba za to zapłacić wieloma łzami upokorzonej dumy”.

I to mówiła ta prosta dziewczyna? Wszak jej klasa nie posiada żadnej dumy?

Przemilczałam to jednak, bo ogarnęło mnie jakieś nieprzyjemne, gorzkie uczucie.

Ale co tam! My byliśmy rodem de Navarra i zasługiwaliśmy jedynie na to, co najlepsze. A ci ludzie tutaj? Cóż, to najzwyklejsza hołota, czyż nie tak?

Загрузка...