Jeszcze dzień później

Naprawdę cudownie było wydostać się z zamku. Gruby Bartoldo siedział na koźle, a ja i moja duena, przyzwoitka, usiadłyśmy w karecie. Na cóż mi towarzystwo tej starej krowy?

Wybierałyśmy się aż pod granicę francuską, stryj Domingo mieszka wysoko w Pirenejach.

Ach, jakże cieszyłam się tą podróżą! Przecież do tej pory nigdy w życiu niczego nie widziałam. Aż trudno uwierzyć, że po drugiej stronie gór może być tak pięknie.

Te tajemnicze lasy pełne mchu, pnie oplecione dzikim winem, szemrzące strumienie i fantastyczne kwiaty, a nad głowami szybujące wielkie ptaki. Byłam tym kompletnie oszołomiona, chyba nawet trochę się popłakałam, ale wtedy duena rozgniewała się i zasznurowała te swoje i tak już suche i wąskie usta.

Nie chcę, żeby mnie spotkał taki sam los jak ją. Przecież trudno powiedzieć, że ona w ogóle żyje!

Ja pragnę grzeszyć, lecz nie mam z kim.

A teraz jesteśmy już u stryja Dominga i jego okropnej Juany, która okazała się o wiele gorsza, niż ją zapamiętałam. Jutro napiszę więcej. A tak przy okazji, to dywan z korytarza przed kaplicą gdzieś zniknął.

Lipiec, A. D. 1628

Napisałam „jutro”? Od tamtej pory minęły dwa miesiące! Jezus Maria, tyle się wydarzyło! Tyle, że ledwie miałam czas bodaj pokrótce zanotować wszystko w mojej malej książeczce. Teraz spróbuję opisać to w dużej, ale, na miłość boską, tyle się działo, w jaki sposób zdążę zanotować wszystkie szczegóły?

Ileż zamieszania narobiłam, ja, nieszczęsna grzesznica!

Загрузка...