– No cóż, uznałam, że zrobię przerwę w tym miejscu – powiedziała Unni. – Bo ona nie dzieli swoich zapisków na rozdziały, wstawia jedynie daty, a czasami jest od nich aż gęsto.
Postanowiłam więc…
– Doskonale – przerwał jej Antonio, nie chcąc, by Unni się powtarzała. – To bardzo rozsądne!
– Ta Estella wydaje mi się dość niesympatyczną osobą – skrzywiła się Vesla. – Jest wyniosła i pełna pogardy.
– Cóż, szlacheckie dziecko swej epoki – wyjaśnił Pedro, bardziej skłonny do ugody. – Dzieci wychowywano, wpajając im właśnie takie nastawienie do otaczającego świata.
– Ta dziewczyna to buntowniczka – kiwnął głową Jor – di. – Lecz buntuje się na zasadach wpojonych jej przez wychowawców. Nie potrafi się całkiem od nich oderwać.
– Zobaczymy, jak będzie się rozwijać – uśmiechnęła się Unni, która przecież już to wiedziała. – Lecz że jest nieodrodną córką swego szalonego ojca, to pozostaje poza wszelkimi wątpliwościami.
– Ojciec spłodził jeszcze jedno dziecko – stwierdził Antonio, który przyglądał się drzewu genealogicznemu. – Miał syna Juana, który urodził się dziesięć lat po śmierci Estelli.
– Dziesięć lat i prawdopodobnie bardzo wiele kobiet – powiedziała Gudrun. – Chyba jednak nie mógł imponować płodnością.
– Pewnie w obliczu wszystkich tych bitew i walk, jakie musiał toczyć z tymi, którzy mu się sprzeciwiali, brakowało mu na to czasu.
W powietrzu dookoła pojawiły się przywiane przez wiatr delikatne, przypominające małe spadochrony puszki dmuchawca.
– Ale w związku z tym rozdziałem chyba nie ma o czym dyskutować? – spytał Morten.
– Tak nie można powiedzieć – sprzeciwiła się Vesla. – Jest w nim na przykład mowa o śmierci stryja Estelli, Jorge, w klasztorze.
– To prawda. Mnisi, słudzy inkwizycji, najwyraźniej znów wówczas zadziałali – powiedział Pedro. – O jakim to klasztorze mowa?
– San Salvador de Leyre – odparł Jordi. – To niezwykle piękny, wielki, wysoko położony klasztor. Wciąż mieszkają w nim zakonnicy.
Można tam przenocować za wcale rozsądną cenę.
– Powinniśmy kiedyś spróbować – zaproponował Antonio.
– Może wręcz okaże się to konieczne – odparł Jordi dość złowieszczo.
– Mamy też w końcu nazwę domu Estelli. „Castillo de Ramiro” – przypomniała Gudrun. – Wiadomo ci coś na ten temat, Jordi? Wiesz, na przykład, gdzie on leży?
– Nie. Może ty coś słyszałeś, Pedro?
– Niestety, ta nazwa jest mi całkowicie obca. Może w ogóle już nie istnieje?
– Castillo! Twierdza albo zamek? Wiele trzeba, żeby taka budowla została zrównana z ziemią.
– Rozumiem, że nie chodzi tu o ruiny tego dworu, który odwiedziliście? – dopytywała się Gudrun.
– O, nie, absolutnie nie – odpowiedział Jordi. – Castillo de Ramiro musi leżeć dalej na północ, wyżej w górach. Estella bowiem w ciągu jednego popołudnia zdołała dojechać stamtąd do domu swego stryja Dominga, odległość nie mogła więc być duża. A stryj mieszkał już w Pirenejach. Ale nie będziemy się zastanawiać nad tym, gdzie leżał dom stryja Dominga, bo to nie ma znaczenia dla całej zagadki, jest raczej nieistotne. Natomiast dom Estelli powinniśmy zlokalizować.
– Nazwa mogła się zmienić – podsunął Antonio, prostując nogę.
– Tak, to niewykluczone. Możemy mieć więc problemy. Vesla zapatrzyła się gdzieś daleko.
– Zastanawiam się nad tym dywanem, który ciągnęli ci ludzie.
Co to miało znaczyć? Czyżby coś nim owinięto?
– Przypuszczam, że były to jakieś rzeczy pochodzące Z kradzieży. Kościoły i kaplice posiadają często niezwykle cenne skarby. Wprawdzie Estella nic o tym nie wspomina w swojej księdze, ale…
Morten podniósł głowę.
– Ona pisze o jakichś tajemnicach związanych z grobem Jorge.
Jordi odparł:
– Właśnie to miałem na myśli, mówiąc, że musimy złożyć wizytę w klasztorze San Salvador de Leyre.
– No tak – przyznał Pedro. – Pojawili się tam mnisi, słudzy inkwizycji. Wszyscy ci, którzy pozostali, chociaż nie będę dodawał „przy życiu”. Urraca przecież wyeliminowała jednego z pierwotnych trzynastu.
– A teraz zostało ich siedmiu – przypomniała Gudrun.
– Ty, Unni, pogromczyni mnichów, nie ruszasz się chyba nigdzie bez tego znaku? Masz go przy sobie wszędzie, gdzie tylko siedzisz i gdzie stoisz? – spytał Pedro.
– Owszem, a wy wszyscy również powinniście go mieć – podkreśliła dziewczyna.
– To rzeczywiście doskonały pomysł, zaraz sobie taki zrobię!
– Ja już mam – powiedziała Vesla.
– Ja również – podchwycił Jordi. – Nauczyliśmy się tego od Unni.
Wszyscy pozostali zdecydowali się iść za ich przykładem.
Wyeliminowanie mnicha byłoby niczym ważna odznaka.
– Tylko pamiętajcie, że trzeba wypowiedzieć słowa „Amor ilimitado solamente” – pouczała Unni. – Bo inaczej „nie będzie się liczyło”. Tak jak z tym facetem, który twierdził, że jeśli ktoś zostanie przejechany na przejściu dla pieszych, to się nie liczy.
Rozdzwonił się telefon. To rodzice Unni, którzy umówili się z nimi na spotkanie, i pytali teraz, czy goście naprawdę przyjdą za dwie godziny.
– Powiedzmy za godzinę i pięćdziesiąt siedem minut – odparła Unni. Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na przyjaciół. – Całkiem o tym zapomniałam!
– Ale my pamiętaliśmy – uspokoiła ją Vesla. – Kupiliśmy kwiaty i już przygotowaliśmy wyjściowe ubrania. Bardzo się cieszymy.
Najwyższy czas, żeby jacyś krewni dowiedzieli się, czym się tak naprawdę zajmujemy. A najlepiej będzie powiadomić twoich.
Unni ucieszyła się, lecz zaraz zaczęła rozważać to w duchu. No cóż, konkurencja nie była zbyt duża. Ani Jordi, ani Antonio, ani Pedro nie mieli żadnych krewnych. Mor – ten i Gudrun mieli jedynie siebie, zaś matka Vesli absolutnie nie nadawała się do tego rodzaju zwierzeń.
Mimo to jednak Unni cieszyła się, że nareszcie wtajemniczą jej rodziców w całą tę skomplikowaną zagadkę. Koniec z ukrywaniem się i sekretami.
– Mamy dwie godziny? – spytał Antonio. – To zdążymy chyba jeszcze przeczytać jeden rozdział?
Na myśl o tym wcale nie rozpierał ich entuzjazm. Znajomość z Estellą naprawdę nie była przyjemna.
Masz w kieszeni pistolet, czy po prostu tak bardzo się cieszysz, że mnie widzisz?