Lierbakkene, na północ od Drammen

Pięciu czarnych rycerzy, niewidzialnych dla wszystkich innych z wyłączeniem siebie, z wysokości końskich grzbietów obserwowało swych żyjących we współczesnych czasach przyjaciół, zgromadzonych w ogrodzie willi wokół pamiętnika grzesznej Estelli.

Rycerze wyglądali na bardziej udręczonych niż kiedykolwiek. Ich oczy, zapadnięte głęboko w oczodołach, wydawały się mętne, ramiona obwisłe. Kilkusetletnie zmęczenie i brak nadziei surowo naznaczyły tak potężnych niegdyś mężczyzn. Ale też i w ostatnich starciach z wrogiem musieli uczestniczyć w sposób bardzo konkretny, a to wymagało wielkiej koncentracji. Wraz z młodymi żywymi wyszli z tej walki zwycięsko, lecz rycerzy wiele ona kosztowała. Właściwie nie powinni brać tak bezpośredniego udziału w wydarzeniach. Ponury los skazał ich na wieczną tułaczkę, bez spoczynku.

„Czytajcie, młodzi przyjaciele – zachęcał don Garcia, wyglądający już jak cień tego cienia, którym był. – Czytajcie i starajcie się zrozumieć!”

„Sądzicie, że potrafią dostrzec to, co jest ukryte pomiędzy okładkami księgi?” – spytał don Ramiro, młodzieniec, któremu nie pozwolono przeżyć życia w pełni, lecz nie dana mu również była prawdziwa śmierć.

Stary don Federico, który cały zapadł się w sobie z wycieńczenia po ostatniej długotrwałej walce ze sprzymierzeńcami mnichów.

Emmy, uśmiechnął się cierpko.

„Niektórym z nich pomimo wszystko nie można odmówić rozumu”.

„To prawda – zgodził się don Sebastian, który ze zmęczenia ledwie utrzymywał się w siodle i musiał mocno chwytać się konia. – Doskonale sobie poradzili ze złą Emmą”.

„Przy naszej pomocy – dodał dobroduszny don Galindo. Twarz miał poszarzałą i jakby kruchą niczym zleżały papier. – Ale piękna Emma nie została jeszcze wyeliminowana. Tu, w tym kraju, nie może się już wprawdzie więcej pokazać, lecz jest teraz w Hiszpanii, naszej ukochanej ojczyźnie”.

Don Sebastian zrzucił czarny kaptur i widać teraz było przyprószone siwizną włosy i cienkie jak pergamin wargi.

„To znaczy, że znajduje się niebezpiecznie blisko naszej tajemnicy”.

Don Federico stwierdził zamyślony:

„Emma nie jest groźna. Istnieje jednak inne niebezpieczeństwo, z którego ci młodzi pod drzewami najwyraźniej nie zdają sobie sprawy”.

„Masz na myśli tego chudzielca i jego asystenta? Bez wątpienia to zagrożenie jest większe, ci bowiem mają w rękach papiery naszego nieszczęsnego przyjaciela Santiago. Nasi sprzymierzeńcy powinni się spieszyć”.

Don Garcię rezygnacja wprost przytłaczała.

„Nie dadzą rady. A oni przecież są naszą ostatnią nadzieją, inaczej skazani będziemy na przemierzanie świata na koniach już przez całą wieczność”.

Czterej pozostali również mieli tego świadomość. Cisza, która zaległa między nimi, była ciężka jak ołów.

W końcu don Federico podniósł głowę.

„To nonsens! Przecież jeszcze mają czas. Poza tym sami są zainteresowani uwieńczeniem swoich wysiłków powodzeniem. A gdyby się nie udało… Cóż, pozostaje nadzieja, jaką można łączyć z dzieckiem, które przyjdzie na świat”.

Don Ramiro był bardziej sceptyczny.

„Chciałbym wierzyć, że nie zabiorą ze sobą tej pięknej Vesli, królowej amazonek, do Hiszpanii. Ani jej, ani jej dziecka nie wolno narażać na niebezpieczeństwo”.

W oczach don Galinda pojawiła się czujność.

„Pokładać nadzieję tylko w jednym dziecku? Czy nie powinniśmy zapewnić sobie więcej dziedziców?”

Na takie stwierdzenie natychmiast zareagował don Sebastian, przodek Unni:

„Młoda Unni jest zbyt cenna dla naszych poszukiwań, aby powstrzymywały ją tego rodzaju kobiece troski, jakie wiążą się z oczekiwaniem dziecka”.

„Nie zgadzam się – zaprotestował czym prędzej don Ramiro. – Don Galindo ma rację. Powinniśmy dać jej i najsilniejszemu jeszcze jedno pół godziny. Za pierwszym razem musieli poświęcić ten czas na ratowanie jego życia”.

„No tak, bo on przecież nie może odzyskać pełni swego ziemskiego istnienia – zgodził się don Federico. – Musi pozostać w naszym świecie, by móc ujarzmić złe istoty, które po nim krążą, tak samo jak te we współczesnym świecie. Dobrze! Dajmy mu jeszcze raz pół godziny!”

„Kiedy?” – spytał don Ramiro.

„Gdy nadejdzie na to czas”.

Posłali gromadce skupionej przy ogrodowym stole ostatnie spojrzenie, po czym zawrócili i odjechali w swoją stronę.

– Przyznajcie to wreszcie – westchnął zniecierpliwiony Morten. – Utknęliśmy!

– Wcale nie! – zaprotestowała urażona Unni. – Przecież odkryliśmy tak wiele!

– Ale to nie wystarczy – stwierdził Antonio. – Nie wystarczy, żeby jechać do Hiszpanii. Nie możemy szukać po omacku i liczyć na łut szczęścia, musimy dowiedzieć się czegoś bardziej konkretnego. A poza tym wydaje mi się, że moje kolano nie wydobrzeje w ciągu tygodnia, tak jak mówiliście.

– Ja też tak sądzę – zgodził się z nim Jordi. – Ale obejrzyjmy sobie teraz księgę tej Estelli!

Zgromadzili się w cieniu dużego liściastego drzewa, skupieni wokół Antonia, który siedział z nogą opartą na stołku, i Unni, trzymającej w ręku papiery.

Jordi obserwował dziewczynę, a jego wzrok stawał się coraz bardziej zamglony. Tak strasznie jej pragnął, że aż mąciło mu się od tego w głowie. Przez tyle lat mógł widywać ją jedynie z daleka, potem spotkali się naprawdę i okazało się, że ona również marzyła o tym, by go jeszcze kiedyś zobaczyć. Byli sobie tak bardzo bliscy, a nie mogli do siebie dotrzeć.

Jordi nic nie wiedział, że rycerze postanowili podarować im kolejną szansę, kolejne pół godziny spędzone w tym samym wymiarze. Jordi miał na chwilę stać się człowiekiem, nie zdawał sobie jednak sprawy, że to nastąpi, i serce mu krwawiło. Czas, jaki dzielił go od dnia trzydziestych urodzin, stale się skracał. Jordi pragnął działać, chciał już w końcu rozwiązać tę przeklętą zagadkę, pozostali jednak mieli rację: wciąż wiedzieli zbyt mało, a wałęsanie się po północnych rejonach Hiszpanii i szukanie igły w stogu siana nie miało sensu.

Ach, Unni, Unni, kiedyż wreszcie będę mógł okazać ci swoją miłość? Obserwował profil dziewczyny, podczas gdy Unni układała swoje przepisane na maszynie kartki. Sprawiała wrażenie dość wzburzonej, co Jordi zresztą świetnie rozumiał. Sam przecież czytał te osławione już memuary.

– Muszę przyznać, że naprawdę świetnie sobie poradziłaś z odczytaniem tych starych hiszpańskich zapisków, Unni – powiedział Pedro.

– Och, nie, prawdę mówiąc, to dzieło Jordiego – roześmiała się zakłopotana dziewczyna. – On tłumaczył, a ja tylko notowałam przetłumaczone już zapiski Estelli.

– Czy po hiszpańsku to imię nie brzmi „Estrella”? – spytała Gudrun.

– Owszem – wyjaśniła Unni. – Lecz z tych zapisków wynika, że ona jako dziecko mówiła o sobie „Estella” i później również tak ją nazywano.

– Moją uwagę zwróciło inne imię – powiedziała Vesla. – Emile.

Czy nie jest to imię francuskie?

– No tak, po hiszpańsku powinno raczej brzmieć „Emilio”, ale Nawarra graniczy przecież z Francją, Emile mógł więc mieć jakichś przodków pochodzących właśnie stamtąd.

– Tak, był chłopakiem z sąsiedztwa – pokiwała głową Unni. – Z najbliższego dworu. Ale skoro rozmawiamy już o imionach… Myślę teraz o tej parze nastolatków, księciu Rodriguezie de Cantabria i księżniczce Elvirze de Asturias. Kantabria nigdy przecież nie była chyba królestwem i… Czy rycerze mogą mnie teraz słyszeć, Jordi? – spytała szeptem.

– Nie sądzę – uśmiechnął się. – Możesz mówić dalej. Unni na wszelki wypadek zniżyła głos.

– Don Federico de Galicia nosi tytuł principe heredero, czyli dziedzic korony albo następca tronu. Ale chyba również Galicia nigdy nie była królestwem?

– Pytałem o to rycerzy, bo mnie także to zdziwiło. Królestwami były jedynie Asturia i Nawarra. W tamtych czasach jednak w rodach szlacheckich zawsze zawierano związki małżeńskie pomiędzy ludźmi odpowiedniego stanu. A przecież de Cantabria, de Galicia i de Vasconia to były bardzo znamienite tytuły, nawet jeśli nie królewskie.

Zawierano też bardzo wiele małżeństw kazirodczych. Tak więc matka don Federica była księżniczką Asturii, ojciec natomiast wywodził się z najpierwszego z rodów Galicii. Podobnie książę Rodriguez miał w żyłach królewską krew zarówno Asturii, jak i Nawarry, choć jego ojciec był jedynie wysoko urodzonym panem z Kantabrii, księciem lub markizem… Nie za bardzo się wyznaję na ich tytułach. Ale pamiętajcie, że chociaż to rycerze wybrali młodych na przyszłą parę królewską pięciu połączonych północnych prowincji, to z całą pewnością ich decyzję popierało wielu potężnie urodzonych mężczyzn i wiele kobiet. Ale to się działo już tak dawno temu, że nie ma o czym teraz mówić.

– Czy wobec tego możemy wrócić do sedna sprawy? – burknął Morten.

– Wcale się od niego nie oddalamy – pouczył go Antonio. – Ale zaczynaj, Unni. Posłuchajmy w końcu o grzesznej Estelli!

– Ta jej grzeszność okaże się zapewne bardzo względna – wtrąciła jeszcze Gudrun. – W siedemnastym wieku pojęcie grzechu było chyba znacznie szersze, tak mi się przynajmniej wydaje.

Właściwie chyba wszystko, co mogło sprawić jakąkolwiek przyjemność, uważano za grzech.

– Sądzisz więc, że jej grzechów nie powinniśmy traktować poważnie? – uśmiechnęła się Vesla.

– No właśnie.

Zarówno Unni, jak i Jordi dyskretnie chrząknęli. Oni oboje czytali już tę księgę i wiedzieli, jak sprawa naprawdę wygląda.

Unni czuła się trochę zakłopotana.

– Doszłam do wniosku, że księga nie nadaje się do czytania na głos. Przygotowałam więc kopie dla każdego z was, tak abyście mogli sami ją przeczytać.

– Naprawdę jest aż tak źle? – zaśmiała się Vesla, biorąc od Unni przeznaczony dla niej plik kartek.

– O, tak! Według mnie tak.

– Ale coś ty zrobiła, Unni? – wykrzyknęła Gudrun wstrząśnięta. – Jako wstęp do każdego rozdziału dopisałaś motto? Jakiś cytat z Mae West?

– Do tekstu z siedemnastego wieku? Co za anachronizm! – jęknął Morten.

– No cóż, uznałam, że to tak świetnie pasuje – broniła się zapłoniona Unni. – Ten sam frywolny styl życia, jeśli, rzecz jasna, zapomni się o takich rzeczach, jak środowisko i epoka.

– Chyba naprawdę pomieszało ci się w głowie – mruknął Morten.

Rozproszyli się. Poznajdowali dla siebie miejsca zarówno w ogrodzie, jak i wewnątrz domu, umówiwszy się wcześniej, że będą się zbierać po przeczytaniu każdego rozdziału, jeśli znajdzie się coś do omówienia. Takiej kolejności działań zażądała Unni. Boję się!

Jestem taka samotna, nikt nie chce chronić mnie przed tym złem.

Jestem sama, zupełnie sama.

Oni są tu, w korytarzach, słyszałam ich. Słyszałam, jak ich długie kościste palce suną, obmacując ściany. Paznokcie długie niczym szpony skrobią o kamień.

Szukają mnie. Nikt, nikt nie przybędzie mi na ratunek!”

Загрузка...