Pireneje, lipiec, A. D. 1628

Pamiętam, jakby to było wczoraj, ów długi dzień, kiedy miałam opuścić posiadłość stryja Dominga, choć od tamtej pory upłynęły dwa miesiące. Ale wtedy wydarzyło się tak wiele istotnych w moim życiu rzeczy. Oczywiście nie mam na myśli, tej żałosnej sceny w kościele, lecz ją również opiszę, jak wszystko to wszystko!

Klęczałam więc w konfesjonale, w tym maleńkim ciasnym pomieszczeniu, w którym unosił się zapach potu moich poprzedników, nawozu i perfum, a wszystko to tworzyło paskudną mieszankę.

Przez kratki dostrzegałam profil księdza. To był ten, który nigdy na mnie nie patrzył. Typ ascety, mógł mieć około pięćdziesięciu lat.

Nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechał. Trochę byłam na niego zła, bo stale całkowicie mnie ignorował. Naturalnie nic mnie nie obchodził, lecz takich rzeczy się nie robi nawet wówczas, gdy z racji sprawowania duszpasterskich obowiązków człowiek uważa się za wywyższonego ponad innymi.

„Wybacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłam” – wyznałam bez tchu i z pokorą.

„Nie widziałem cię dotychczas przy konfesjonale. Dlaczego?”

„Jestem gościem na dworze, ojcze. Nie zdążyłam się jeszcze wyspowiadać”.

Usadowił się wygodniej.

„No to słuchamy!”

Jeśli sądził, że usłyszy o moich odwiedzinach w pokoju Sancha, co z pewnością było celem ciotki Juany, skoro wymyśliła całe to wstrętne węszenie w moim prywatnym życiu, to bardzo się pomylił.

Przecież to nie jego sprawa!

Zamiast tego wstąpił we mnie diabeł.

„Jestem ogromnie nieszczęśliwa, ojcze. Moje serce i dusza zwróciły się ku mężczyźnie, z którym nigdy nie będę mogła się związać”.

„Ach, tak?”

„Z tęsknoty za nim płonę we dnie i w nocy. Ta tęsknota dręczy mnie niczym słodki ból, taki jak noże, które wbijają się w ciało i nie dają spokoju”.

„Moje dziecko, nie mówisz chyba o jakimś nieprzyzwoitym uczuciu do żonatego mężczyzny?”

„Ach, nie, ojcze, jest znacznie gorzej!”

Zniżyłam głos i ze wstydem żałośnie szepnęłam:

„To uczucie do ciebie, wielebny ojcze”.

Ksiądz wyprostował się tak gwałtownie, że aż stuknął głową o ścianę. Przez dłuższą chwilę się nie odzywał.

Już, już na mojej twarzy miał się ukazać paskudny uśmieszek, lecz zmusiłam się, by nad nim zapanować.

„Wybacz mi, ojcze” – poprosiłam nieszczęśliwa.

Ksiądz odzyskał wreszcie zdolność mowy.

„Ach, ty nieszczęsne, zbłąkane dziecko! Natychmiast wracaj do domu i zmów dziesięć razy Ojcze Nasz i dwadzieścia Zdrowaś Maryjo, żebyś mogła się pozbyć tych nieczystych myśli. I nie przychodź więcej do tego kościoła!”

„Już dzisiaj wyjeżdżam do domu, nic już więc ojcu nie grozi, ale moje serce na zawsze pozostanie tutaj”.

„Ach, nie, tak się nie może stać! Zabierz je ze sobą” – wyjąkał, jak gdyby mówił o przedmiocie, który można zapakować do podręcznej sakwy.

„Obiecuję. Lecz czy mogę cię, ojcze, prosić o pewną łaskę?”

„Jestem tylko pokornym sługą bożym, łaskę może zesłać ci tylko Pan”.

„Ach, tak. Chodzi o mego stryja, Jorge de Navarra, który zmarł w klasztorze w Leyre. Czy znałeś go, ojcze?”

„Byliśmy mniej więcej w tym samym wieku, on odrobinę starszy”.

„Jakąż to tajemnicę zabrał ze sobą do grobu?”

„Tajemnicę? Nic mi o tym nie wiadomo. Pamiętam jedynie to, co powiedział mi pewnego razu, gdy byliśmy jeszcze nowicjuszami w Leyre, ale to zupełnie nieistotne”.

„Czy mimo wszystko mogę to usłyszeć?”

„Brat Jorge powiedział coś takiego: Nic nie mam na świecie i niczego nie pragnę, lecz jeśli usłyszysz, że nie żyję, to pamiętaj, że gdyby mój brat Sevastino kiedykolwiek miał dziecko, to chcę, aby to dziecko odziedziczyło moją mnisią opończę, którą własnoręcznie utkałem w klasztorze, tak jak mi to nakazano. To jedyny spadek, jaki po sobie zostawię”.

„Ale to przecież chodzi o mnie! Przecież to ja jestem jedynym dzieckiem don Sevastina!”

„Może i tak. Ale ja o śmierci Jorge dowiedziałem się po wielu latach, a wówczas było już stanowczo za późno prosić o jego mnisią szatę, jak z pewnością sama rozumiesz”.

Powiedziałam, że tak, zresztą na co mi taka opończa? Oczywiście odczułam pewne rozczarowanie, dowiadując się, że stryj nic po sobie nie zostawił, skoro i tak myślał o mnie. Nie dowiedziałam się też niczego o żadnej tajemnicy, o której wspomniał niegdyś ojciec, mówiąc, że znana jest jemu i jego bratu Jorge.

Zaczęłam już zadawać następne pytanie, lecz się okazało, że ksiądz sobie poszedł.

Kiedy oddaliłam się kawałek od kościoła, odwróciłam się.

Ksiądz prędko czmychnął na bok, w cień za drzwiami świątyni.

Uśmiechnęłam się jak nażarty tygrys.

Kilka godzin później siedziałam już w powozie, który miał zawieźć mnie do domu. Stryj Domingo odprowadził mnie, innych nigdzie nie było widać. Sancho miał zapewne areszt domowy, a ta kłapliwa jadaczka, jego matka, nie chciała się zniżyć do pożegnania ze mną.

„Czy ksiądz nie pobłogosławi dziewczyny przed podróżą?” – spytał stryj Domingo woźnicę.

Woźnica odpowiedział, że wielebny odprawia pokutę, samobiczowanie.

Tygrys uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Powóz zaczął się toczyć, oddalając się od okolic, w których Orlando Szalony napotkał śmierć.

Nikt nie mógł twierdzić, że pragnęłam powrotu do domu, zwłaszcza że wiedziałam, iż woźnica ma przy sobie list od ciotki Juany do Mamy; w którym z całą pewnością przedstawiono wszystkie powody wyrzucenia mnie z dworu stryja.

Strasznie nie miałam ochoty wracać. Wiedziałam, że głęboko urażone babska dadzą mi niezłą nauczkę. Ojca natomiast nie było w domu.

Ale szczęśliwy los czy co to było, wciąż mnie nie opuszczał.

Загрузка...