PAMIĘTNIK

spisany przez

Donę Estrellę de Navarra y Euskadi y Rioja

w latach 1627 – 1637

Jeśli muszę dokonać wyboru między dwoma złami, wybieram zawsze to, którego jeszcze nie próbowałam.

(Mae West)

Castillo de Ramiro, marzec, Anno Domini 1628

Pada. Jeśli wcisnę ramiona między grube kamienne ściany okienka wieży, mogę wyjrzeć na zewnątrz. Zobaczyć, że pada.

W tej okropnie smutnej krainie pada chyba bez przerwy. Nuda, nuda, nuda!

Jedyną rzeczą, jaką można zobaczyć z mojej sypialni przy tych jakże rzadkich okazjach, kiedy wolno mi tam przebywać, jest ta wieża. Doprawdy, cudowny widok! Stara, straszna wieża, pociemniała i poszarzała od deszczu, porośnięta pasożytniczymi roślinami, które wczepiają się w szczeliny. Tylko mech i martwy kamień. Owszem, z sal roztacza się pewien widok, na te same góry, te same lasy i domy, na które patrzę przez całe swoje życie.

Czy istnieje coś za tymi górami?

Mama twierdziła, że tak. Mówiła, że ojciec był w wielkim mieście, które się nazywa Iruna.

Ja w to nie wierzę. Za górami nie ma nic.

Prawie nigdy nie pozwalają mi wchodzić do sal. Dorośli twierdzą, ze wygaduję tyle głupstw. A tak wcale nie jest, to oni są głupi!

Nienawidzę siedzenia w tej wieży. Deszcz tkwi w jej ścianach swoją wilgocią, zawsze jest zimno, a jeśli wyjdzie się na blanki, to wiatr przenika do szpiku kości. Na dwór nie wolno mi wychodzić, nawet kiedy jest cudownie ciepło. Mama mówi, że słońce niszczy mi skórę, która robi się wtedy wstrętnie brązowa, jakbym pochodziła z jakiegoś obcego plemienia albo była jedną z biedaczek żyjących na ulicy.

Ale Mama nie jest moją prawdziwą mamą, więc nie obchodzi mnie, co mówi.

Mam piętnaście lat i żyję jak więźniarka.

Dorośli twierdzą, że to tylko moja wina. Nigdy nie potrafię się zachować tak, jak przystoi wysoko urodzonej potomkini starego dumnego rodu Iniguez z Nawarry. Znów więc siedzę tutaj, w wieży, tylko dlatego, że powiedziałam, iż ten francuski hrabia to stary onanista. Co w tym takiego strasznego? Stryj Domingo szeptem powtórzył wszystko ojcu, a jego przecież wcale nie zamknęli w wieży. Oczywiście może trochę źle się stało, że również hrabia to usłyszał, ale ja przecież nie wiem, co znaczy to słowo.

A właściwie wiem. To przez tę piastunkę, która się mną opiekowała, kiedy byłam mała, tę wielką, grubą podstarzałą babę.

Miała kiedyś kąpać mnie i mojego kuzyna Sancha. Ach, ależ go obmacywała! Biedny chłopiec okropnie się przeraził. Mówiła, że go wymasuje, a potem nagle przerwała, podciągnęła czarne spódnice i wsunęła rękę pod spód, a w końcu wybiegła z pokoju z twarzą czerwoną i błyszczącą.

Wiem dobrze, o co chodzi, bo sama to robiłam. To bardzo przyjemne. Ale nie z kuzynem Sanchem, oczywiście, bo on ma teraz dopiero czternaście lat, zresztą nie widziałam go już od pewnego czasu.

Ach, gdybym mogła się stąd wydostać! Chcę zobaczyć, co znajduje się za horyzontem, chcę zobaczyć to wielkie miasto Iruna.

Przyjezdni nazywają je Pampeluna. Musiałam się nauczyć ich języka. Nie wolno mi mówić w języku Nawarry, bardzo podobnym do baskijskiego, bo tak podobno nie wypada. Tak mówią tylko chłopi i żebracy, sama hołota. Muszę mówić i pisać po kastylijsku, który nazywa się teraz po prostu hiszpańskim.

No, najwyraźniej wróciłam do łask, mogę znów zamieszkać na zamku. Pamiętnik schowam do kieszeni spódnicy, tak żeby nikt się o nim nie dowiedział.

Kwiecień, A. D. 1628

Dzisiaj znów wielki rozgardiasz. Ojciec wyrusza się bić, on to uwielbia. Nazywają go przecież „krwawym”, a on w pełni zasługuje na taki przydomek. Na własne oczy widziałam, jak chłoszcze żebraków, wymierza ciosy włóczęgom na tylnym dziedzińcu, a podobno dla wrogów podczas walki nie zna litości.

Jego matka a moja babka była Włoszką i właściwie ojciec nosi imię Sebastian, lecz ona nazywała go Sevastino, czyli „mały Sebastian”, lecz, doprawdy, mały dawno już przestał być. To strasznie przystojny mężczyzna. Nosi podkręcone do góry wąsy, kozią bródkę i ma bardzo czerwony nos.

Nie wiem, z kim teraz walczymy, z Francuzami czy Portugalczykami, czy też po prostu z jakimiś nędznymi bluźniercami.

Tak czy owak ojciec się z nimi rozprawi, jak zawsze.

Siedzę przy oknie w małej czytelni na piętrze. Nikt nigdy tu nie zagląda, mogę więc pisać w spokoju. Ukradłam tę księgę ze składu zarządcy zamku. Stryj Jorge też prowadził jakieś zapiski, wiem o tym. Dlatego i ja postanowiłam pisać.

Stąd przynajmniej nie muszę patrzeć na wieżę, z okna roztacza się widok na dziedziniec, a to o wiele ciekawsze.

O, jest ojciec, zaraz dosiądzie konia. Doprawdy, pięknie się prezentuje w zbroi! Damy na zamku najwyraźniej uważają tak samo. Czyżby miał zamiar całować je wszystkie? To dopiero uczta!

Klepie je po tyłkach, obściskuje się z nimi, a one tak się do niego tulą!

Mamie na pewno się to nie podoba. Założę się, że stoi w oknie gdzieś pode mną, a ta jej lalkowata twarz ściągnęła się i pozieleniała z zazdrości.

Pisałam już, że ona nie jest moją matką. Nie wiem, którą żoną jest z kolei, bo ojciec pozbywa się małżonek szybciej niż ten angielski król Enrique. Ale w płodzeniu dzieci ojciec nie jest mistrzem, ma tylko mnie i wścieka się, że nie może się doczekać syna.

Mama – muszę się tak do niej zwracać – nie lubi mnie, ale mnie to nic a nic nie obchodzi. Wczoraj mi oświadczyła: „Niech ci się nie wydaje, że jesteś ładna! Jesteś brzydka i podła!”

Ha! Tym samym przyznała, że jestem ładna, inaczej nic podobnego by nie powiedziała. Wiem przecież, że dobrze się prezentuję. Kiedy rozpuszczę długie czarne włosy tak, żeby niczym rama otaczały moją piękną twarz o arystokratycznych rysach, matowej złocistej cerze i wielkich oczach, i stanę w oknie albo nieoczekiwanie pojawię się w holu… O tak, widziałam, że mężczyźni oczu nie mogą ode mnie oderwać. Oczywiście chodzi wyłącznie o wieśniaków, służących i parobków, ale również ksiądz, chłopcy z chóru i goście ślą mi ukradkowe spojrzenia. A właśnie tego Mama nienawidzi.

A czy jestem podła? Tak, dla niej taka jestem. Sprawia mi to wielką przyjemność w tym smutnym świecie, gdzie nic się nie dzieje.

Ach, cóż to za giermek? Doprawdy, bardzo przystojny, skąd on się wziął? Taki młody, niewinny i taki śliczny. Och, już to czuję w całym ciele! Gdybym tylko mogła wyjść! Ale nie pozwalają mi. Oj, podeszły teraz do niego dwie młode służące, krążą wokół niego, kładą mu ręce na ramiona, przekrzywiając przy tym głowy. Jakież to paskudne! Ale on stara się nie zwracać na nie uwagi. To dobrze.

Teraz ojciec coś do niego wrzasnął i dziewczęta zniknęły. Ale ojciec chyba rozgniewał się na giermka, a przecież chłopak nic takiego nie zrobił.

Mam bardzo smukłą talię. Mama najwyraźniej nie lubi, kiedy piersi mi tak sterczą. Twierdzi, że trzeba je ciasno sznurować. Nigdy w życiu! Dobrze wiem, że mężczyźni się na mnie gapią, i właśnie dlatego ona tak się złości. Zupełnie tak jak ojciec, który rozgniewał się na giermka, bo służące zapomniały o okazywaniu podziwu swemu panu.

Czasami ogarnia mnie wielki smutek. W naszym rodzie jest coś dziwnego. Ojciec miał szczęście, bo urodził się jako drugie z kolei dziecko i to go ocaliło. Ja natomiast jestem jego pierwszym dzieckiem, jedynym zresztą. Mama lubi mi powtarzać, kiedy nikt inny nas nie słyszy, że umrę młodo. Tak samo jak starszy brat ojca, Jorge, ten, który wstąpił do klasztoru. Jak mógł być taki głupi!

Przecież ci upiorni mnisi mieli dzięki temu łatwiejszy do niego dostęp. Pewnie jednak wierzył, że Bóg i Madonna go ocalą, ale tak się nie stało. Znaleziono go martwego, z jakąś obrzydliwą maścią w kącikach ust, podobno wyglądało to tak, jakby ktoś zmusił go do przełknięcia jakiegoś paskudztwa.

Wiele się zastanawiałam nad jedną rzeczą, która jest moją nadzieją i pociechą. Ojciec miał po mojej matce co najmniej cztery zony i długi, długi szereg kochanek, mówiły o tym kobiety na zamku. Tymczasem oprócz mnie nie spłodził innych dzieci. Kilka lat temu któraś szeptem zauważyła, że prawdopodobnie jego pierwsza zona musiała go zdradzić.

To naprawdę dobry pomysł, bo w takim razie on wcale nie jest moim ojcem, a mnie ominie złe dziedzictwo, ponieważ ono ciąży nad rodem ojca. Przekonamy się o tym, kiedy będę miała dwadzieścia pięć lat, ale ufam, że nic złego się nie stanie. Właściwie jestem prawie pewna, że przeżyję.

A jeśli nie…?

Tak czy owak zadbam o to, żeby dobrze się bawić do tego czasu, bez względu na to, co się później wydarzy. Nie mogę przecież tkwić tutaj i powoli gnić.

Ale zanim skończę dwadzieścia pięć lat, upłynie jeszcze długi czas. A kiedy jest się już tak starym, to po co dalej żyć? Równie dobrze można wtedy umrzeć, prawda?

Загрузка...