Jednocześnie

Zarówno rycerzy, jak i mnichów ogarnęło wzburzenie.

„Medyk z nimi nie jedzie” – stwierdził don Garcia z zatroskaniem.

„Wyprawiają się też w niewłaściwym kierunku” – dodał don Galindo.

„Wydaje mi się, że nie – uznał don Federico. – Nie wiem, czego szukają, lecz i tak pojedziemy za nimi!”

Mnisi, wyprowadzeni z równowagi, krążyli w powietrzu.

„Rozdzielają się. Nienawidzę, kiedy tak robią. Jedni tu, drudzy tam, zupełnie nie wiadomo, czym się zajmują!”

„Wobec tego i my musimy się rozdzielić. Jedni będą tu, drudzy w tym wstrętnym, zimnym kraju na północy”.

„Jest nas za mało. Ta bezbożna dziewczyna wyrządziła wiele szkód swymi strasznymi znakami”.

„Strzeżmy się jej! Trzeba ją zabić!”

„Zabić wszystkich!”

Krzyczeli tak już od wielu miesięcy. Bez większych rezultatów.

Przez całe dwa dni poszukiwali Castillo de Ramiro, a przynajmniej jego szczątków. Odwiedzili Roncesvalles i obejrzeli groby Sancha Mocnego z Nawarry i margrabiego Rolanda, dzielnego wodza Karola Wielkiego (który tak naprawdę został napadnięty i zabity przez grupę baskijskich rozbójników, o czym później napisano wielki epos, czyniąc z Rolanda bohatera nad bohatery, który pokonał całą mauretańską armię w roku 778. Oczywiście tak nie było, lecz miło jest mieć sagi o bohaterach).

Inger Karlsrud, która nigdy wcześniej nie widziała tych łagodnych górskich krajobrazów, nie posiadała się ze szczęścia, że może je teraz zobaczyć. Również inni nie kryli zauroczenia Pirenejami Nawarry, przyjemnie pofałdowanymi, bardziej miękkimi niż wschodnie rejony górskiego masywu.

Oglądali cudownie piękne doliny, kościoły wznoszące się na tle pionowych skalnych ścian, bydło pasące się na zielonych łąkach, wodospady opadające dziko wśród liściastych zielonych lasów.

Nie była to jednak zwykła turystyczna podróż.

Przeczesywali okolice, mierząc odległości, zastanawiając się, jaką drogę konny powóz może pokonać w ciągu jednego popołudnia.

Rozpytywali się w pięknych, małych wioskach.

Zamek? Twierdza? Ruiny? Nie, nie tutaj.

– Wszystko tu jest baśniowo piękne – skarżyła się Inger. – Ale to nam w niczym nie pomaga.

– Strasznie chciałabym zobaczyć grotę czarownic – powiedziała Unni z szatańskim błyskiem w oku.

– Ona jest nawet zaznaczona na mapie – uśmiechnął się Pedro.

– Zapewne ma wspaniałą historię. Ale my nie mamy tam czego szukać.

– A jeśli Estella wyraziła się nieściśle? – podsunął w końcu Atle. – Może chodziło jej o całą dobę i jedno popołudnie?

– Albo o dwa dni i kawałek – uzupełniła Gudrun. Ten pomysł dodał im sił do dalszego działania.

I teraz powiodło im się lepiej. Powrócili ku nizinom i znaleźli nową dolinę. Wdali się w rozmowę z pewnym wieśniakiem, który skierował ich do nauczyciela, bo podobno tu w okolicy rzeczywiście były jakieś starocie.

Z początku nie zapowiadało się to wcale interesująco, okazało się jednak, że nauczyciel ma sporo do opowiedzenia.

– El Castillo? Owszem. Nazwy „Castillo de Ramiro” wprawdzie nie znam, musiała przepaść już dawno temu. Zamki często zmieniają nazwy w zależności od tego, jaki ród je przejmie.

Wskazał przez okno.

– Znajdował się tam, na wzgórzu, nieco bardziej w głąb doliny.

Tak, tak, na prawo od kościelnej wieży. Ale nic z niego nie zostało.

Jordi nie kryl zdziwienia.

– Przecież w początkach siedemnastego wieku to był zamieszkany zamek! Nie mógł chyba ot, tak po prostu zniknąć?

Nauczyciel wzruszył ramionami.

– Owszem, z pewnością wznosił się tu kiedyś zamek, czy może twierdza, jesteśmy wszak blisko granicy – stał w bardzo strategicznym miejscu. Zachowały się pochodzące stamtąd nieliczne przedmioty. Parę mieczy, zawias drzwiowy, ot i wszystko!

– Żadnych rzeczy osobistych, należących do ludzi, którzy tam mieszkali?

– Niestety, nic. Wiem z historii, że ten zamek czy też twierdzę już w połowie siedemnastego wieku ostrzelano z armat. Trwała przecież wojna trzydziestoletnia, a potem dalsze walki z Francją.

Później twierdza zaczęła przeszkadzać podczas hiszpańskiej wojny sukcesyjnej na początku osiemnastego wieku, znalazła się też na drodze armat Napoleona na początku wieku dziewiętnastego.

Wówczas to zamek był już tak zniszczony, że okoliczni wieśniacy zaczęli zabierać z niego kamienie do budowy nowych domów. To był dobry budulec. Później bomby podczas wojny domowej zrównały wszystko z ziemią. Domyślacie się na pewno, że takiej twierdzy nie budowano z myślą o odparciu ciężkiego ognia artyleryjskiego. Cóż, to tyle, co wiem. Nie istnieją żadne pisemne materiały na temat tej twierdzy pochodzące sprzed połowy siedemnastego wieku.

Ależ, owszem, istnieją, pomyśleli w skrytości. Nie mogli jednak przedstawić nauczycielowi zawierającego skandaliczne zapiski pamiętnika Estelli.

Zastanawiali się nad słowami „przy zamku”. To oznaczało, że trzeba powęszyć w wiosce. Najpierw jednak sam zamek.

– Skoro dotarliśmy już tak daleko, to chętnie obejrzymy sobie to „nic” – uśmiechnął się Pedro. – A przynajmniej przyjrzymy się wzgórzu, na którym stał zamek.

To nauczyciel świetnie rozumiał. Na górę wprawdzie nie prowadziła już żadna jezdna droga, lecz przy bacznej obserwacji można się było zorientować, którędy biegła dawniej.

To im wystarczyło. Pora jednak zrobiła się późna. Czy mogli gdzieś tu przenocować i wyruszyć na poszukiwania rankiem następnego dnia?

Owszem, to dało się załatwić. Nauczyciel znalazł gospodarstwo, w którym przyjmowano gości, jeśli tylko nie mieli zbyt wysokich wymagań.

A oni nie byli zbyt wymagający.

Po pysznej, obfitej kolacji, na którą składały się typowe dla górskich okolic dania, naprawdę smaczne, Jordiego nieoczekiwanie odwiedzili rycerze.

Wyszedł przyjrzeć się uważniej wzgórzu, widniejącemu nieco dalej w dolinie. Stanął na skraju wioski, rozmyślając o czasach, gdy rządził tu don Sevastino. Z opisów Estelli można było sądzić, iż chodzi o naprawdę imponujące włości. Tymczasem Jordi patrzył teraz na zwyczajną, niewielką górską wioskę. Estella pisała o wieży, z której miała widok jedynie na góry i nic więcej. Owszem, to się Zgadzało, ale z głównego skrzydła roztaczał się widok na wielki dziedziniec.

Wszystko to przepadło, nawet wieża. Zburzyły ją kule armatnie i bomby. Czy ktoś w czasach Sevastina mógł się tego spodziewać? I tego, że później zamek zostanie całkowicie zrównany z ziemią?

Jordi odwrócił się i spostrzegł, że pojawili się rycerze. Nikt inny poza nim nie mógł ich zobaczyć.

Powitał ich, jak zawsze, z wielkim szacunkiem.

– Czego sobie życzycie?

„Niczego. Przybyliśmy coś ci ofiarować” – odparł don Federico.

Jordi patrzył wyczekująco.

„Zdecydowaliśmy, że ty i twoja dzielna przyjaciółka, potomkini don Sebastiana, dostaniecie dla siebie jeszcze pół godziny”.

Jordiemu serce podskoczyło w piersi.

– Serdecznie za to dziękuję. „Może to nastąpić już teraz”.

Jordi pomyślał o miejscu, w którym będą nocować.

– Dziękuję wam bardzo – zapewnił jeszcze raz. – Lecz Unni jest taka czysta. Wydaje mi się, że nie powinno to nastąpić akurat w tej chwili, gdy tak bardzo wczuliśmy się w brudne życie Estelli. Musimy nabrać do tego dystansu. A poza tym wolelibyśmy być sami, teraz inni są zbyt blisko.

Don Federico uśmiechnął się półgębkiem.

„Mając w pamięci nasze szczęśliwe dni, przyznajemy ci rację.

Wobec tego decyzja należy do ciebie. Dasz nam znać, gdy nastąpi właściwa chwila”.

Nie mówiąc nic więcej, zniknęli.

Jordi nie ruszał się z miejsca, czując, jak owiewa go chłodny wiatr, ciągnący od gór. Serce przenikała mu radość.

Nareszcie będzie mógł wziąć Unni w ramiona, a jego chłód nie wyrządzi jej krzywdy. Niezmiernie się cieszył, że będzie mógł jej przekazać tę nowinę. Następnego dnia rano, po śniadaniu, kiedy z wysiłkiem pokonali kolejne wzniesienia, spotkało ich naprawdę przykre rozczarowanie.

Ujrzeli zarośnięte wzgórze, nic więcej, chociaż jasne było, że to doskonałe miejsce na budowę średniowiecznej twierdzy. Zamek jednak nie potrafił się oprzeć armatnim kulom ani bombom. A kiedy okoliczni mieszkańcy rozebrali nawet fundamenty, po dawnej świetności nie pozostało już nic.

– Czy tu w ogóle może istnieć jakikolwiek ślad? – spytała Inger.

Pedro rozejrzał się dokoła.

– Gdyby obejrzeć to wzgórze z lotu ptaka… być może udałoby się dostrzec zarys murów zamku. Wiecie, tak jak w Nazca w Peru.

Tam jakiś lud jeszcze przed nastaniem królestwa Inków wytyczył na powierzchni ziemi olbrzymie wzory, linie i figury, które zobaczyć da się wyłącznie z samolotu. Nikt nie rozumie, w jaki sposób mogło to zostać zrobione, w jaki sposób mogli oglądać te wzory z góry, ani też dlaczego je wykonano.

– No właśnie, dlaczego? – powtórzył Jordi. – Czy nie ku czci bogów w niebie i po to, by wskazać im drogę?

– Możliwe, że tak właśnie było.

– Mimo wszystko jednak to niepojęte. Masz rację, Pedro, powinniśmy obejrzeć to wzgórze z lotu ptaka.

Atle przechadzał się, bacznie przyglądając się wszystkiemu.

– Znalazłem parę wyraźnie ociosanych kamiennych bloków! – zawołał nagle. – Ale to chyba wszystko.

Podeszli do niego. Wśród roślinności dostrzegli zarys dwóch kanciastych kawałków muru.

– Są uszkodzone – stwierdził Pedro. – Dlatego nikt ich nie zabrał do budowy domu.

Jeszcze przez chwilę krążyli wokół tego, co musiało niegdyś stanowić Castillo de Ramiro, nie znajdując niczego, co przedstawiałoby jakąkolwiek wartość. Doszli jedynie do wniosku, że znaleźli miejsce, w którym stała kiedyś wieża. Niewiele im to jednak pomogło.

– „Przy zamku” – zacytowała Unni. – Może powinniśmy wrócić do wioski i tam szukać?

– Zaczekajcie chwilę! – poprosił Jordi, który przeszedł na drugą stronę, bardziej odległą od wioski. – Zobaczcie, co to może być?

Natychmiast zbliżyli się do niego, patrząc na to, co im wskazał.

Nieco w dole, a właściwie bezpośrednio pod nimi, oni bowiem stali na występie skalnym, rozciągała się dość szeroka płaszczyzna.

Pedro gwizdnął.

– O ile pamiętacie, to w zamku mieli na piętrze kaplicę. Ale w niej nie można było chować zmarłych.

W dole widniały dwie prostokątne kamienne płyty, wystające wśród krzewów.

– To cmentarz – szepnął Atle cicho. – Częściowo ukryty przez skałę, na której stoimy.

Znaleźli ścieżkę prowadzącą w dół. Sporym łukiem musieli okrążyć wyrosłe tu krzewy i drzewa. W jednym miejscu napotkali poważne problemy, lecz jakoś zdołali zejść.

„Przy zamku…”

– Czy to właśnie mógł mieć na myśli El Punal, mówiąc o kluczu do skarbu? – spytała Unni.

– Możliwe – odparł Pedro. – Oczywiście o kluczu w przenośnym znaczeniu.

– A kto to wie? – roześmiała się Gudrun dość niepewnie, bo na starym cmentarzu panował niezwykły nastrój. – Może znajdziemy prawdziwy klucz?

Odszukali dwa kamienie, które widzieli z góry. Roślinność była tu bujna, prawdziwy cud, że w ogóle cokolwiek wypatrzyli.

Tego dnia słońce skryło się za chmurami.

– Oto i one – oznajmił Atle.

Ogarnęło ich wielkie rozczarowanie. Były to dwie bardzo stare płyty nagrobne, zwietrzałe już, na których cały tekst się zatarł, nie dało się odczytać ani jednej litery.

Inger rozejrzała się dokoła.

– Musiało ich być tu więcej.

– Szkoda, że nie mamy żadnych narzędzi – westchnął Jordi. – Ale kto mógłby przypuścić coś takiego?

Nie bardzo wiedzieli, czego szukają, lecz mimo wszystko coś znaleźli i to było najważniejsze.

– A jeśli to w ogóle nie jest Castillo de Ramiro? – zasiała niepokój Gudrun.

– Nauczyciel twierdził, że to jedyne ruiny zamku w tych okolicach – odpowiedział jej Pedro. – Trzeba jechać naprawdę daleko, by znaleźć następne. Tam zresztą nazwa zamku była znana.

– Chyba coś odkryłam! – zawołała Unni.

Podeszli do niej, Jordi nachylił się, odgarnął ziemię i splątane rośliny, a potem podniósł do góry ciężki krzyż.

– Czy wszyscy w tym miejscu są bezimienni? – prychnęła Unni.

– Rzeczywiście, nie ma żadnego imienia – potwierdził Pedro. – Trudno, szukajmy dalej!

Rozglądali się w pobliżu.

– Au! – zawołał nagle Atle. – Uderzyłem się o jakiś kamień!

Dotarli już do części cmentarza, położonej bezpośrednio pod występem skalnym. Była ona lepiej zachowana, lecz tutaj trawa i krzewinki czuły się najlepiej. Z trudem domacali się czterech grobów umieszczonych w jednym szeregu.

Z zapałem wyrywali zielsko i korzenie. Atle i Jordi musieli zniszczyć nieduże drzewko.

– Coś tu jest! – wykrzyknęła Gudrun, która pomagała Pedrowi oczyścić jedną z kamiennych płyt. – Jakieś litery!

– Increlble! – zawołała Unni. – Niewiarygodne! Co tam widać?

– „Anno Domini 1620”. Kto to może być?

– Jakieś kobiece imię. „Isabel”. Chyba tak, prawda?

– Tak, i jeszcze coś o „Navarra”.

– Jeśli sądzić po szeregu nazwisk, musiała to być jedna z wielu zon Sevastina – domyślał się Pedro. – Szukajmy dalej!

– Boże, jak przyjdzie nam odkopywać wszystkie jego żony… – mruczała pod nosem Unni.

Zabrali się do oczyszczania sąsiedniego kamienia.

– Ten jest starszy – uznał Atle, człowiek wielkiej wiedzy. – Imię jest niemal całkiem zatarte. Czyżby mogło to być „Manuel”? A daty?

„1557 – 1582”.

– Tak! – wykrzyknął Pedro triumfalnym głosem. – To ojciec Jorge i Sevastina! Jesteśmy we właściwym miejscu.

Następny kamień wyróżniał się spośród innych znacznymi rozmiarami. Z całą pewnością stał kiedyś pionowo. A kiedy usunęli wszystko, co zdążyło go porosnąć, ukazał się w całej okazałości łatwy do odczytania napis:

„Conde Sebastian de Navarra y Rioja y Euskadi, 1582 – 1650”.

– No to go mamy! – oznajmił Jordi triumfalnie. – To przecież don Sevastino. Na chrzcie dano mu imię Sebastian. Proszę, proszę, był hrabią! Z pewnością to ostatni człowiek, którego tu pochowano. No, bierzemy się za następną płytę!

Niestety, był to nagrobek jednej z jego żon.

– Kolejne rozczarowanie – westchnęła Inger i zmęczona usiadła.

Wszyscy byli, podobnie jak ona, umazani ziemią, a pod paznokciami mieli czarne obwódki.

– Musi być więcej grobów – mruknęła z uporem Unni, rozglądając się dokoła.

– Z pewnością – przyznał Jordi cierpko. – Ale skrył je las. Unni popatrzyła mu w oczy, uśmiechnęli się do siebie.

Dziewczyna wiedziała już o decyzji rycerzy i w pełni zgadzała się z Jordim. Nie była to dla nich odpowiednia pora, woleli jeszcze zaczekać, aż zostaną sami i zdołają choć trochę zapomnieć o wyczynach Estelli.

– No tak, Sevastino i jego rodzina to z pewnością ostatni mieszkańcy zamku. Potem zamczysko niszczało. Przypuszczam, że nie odnajdziemy tu grobu jego syna, Juana, on zmarł w roku tysiąc siedemsetnym. To już za późno – powiedział Pedro.

Gudrun i Atle nie ustawali w poszukiwaniach. Rozchylali zagradzające drogę krzaki, przedzierali się naprzód.

– Ktoś powinien to uporządkować – mruknęła Gudrun przygnębiona. – Wszak mimo wszystko to poświęcone miejsce i pamiątka dawnych dziejów.

– Tu jest więcej grobów! – zawołał Atle. – Ale cholernie trudno do nich dotrzeć. Zaczekajcie!

– Co jest? – spytał Pedro i wszyscy poszli do Atlego.

– Są jeszcze trzy groby – odparł. – Dwa obok siebie, a trzeci w samotnym dostojeństwie pod skalną ścianą. Jest dość niezwykły.

Bacznie przyjrzeli się temu, co na razie dało się zobaczyć.

– Jeden z tych dwóch jest bardzo skromny – zdziwił się Pedro. – Ten trzeci natomiast, tak jak mówiłeś, dość szczególny.

Jordi i Unni już skupili się na najprostszym z grobów.

– Wyłania się imię – poinformował Jordi ściszonym głosem, choć bardzo podniecony. – Już je prawie mamy! Duże „L”, potem czegoś brak i „S”. Anno Domini 1634.

– Luis – powiedział Pedro cicho. – Właśnie w tym czasie zakłuli go ludzie El Punala.

Unni natychmiast się ożywiła.

– To znaczy, że ten grób obok musi być… Tak, zobaczcie sami!

„.ST.LLA”.

– Estella – szepnęła Gudrun.

Ogarnęło ich dziwne uczucie, nieprzyjemny smutek.

Pozostawał teraz trzeci grób, i ten rzeczywiście był niezwykły.

Wyglądał na nieduży grobowiec, zapadnięty w ziemię.

– Coś tu wyryto – powiedział Pedro. – Czy ktoś jest w stanie to odczytać?

Gudrun i Inger delikatnie zeskrobały warstwę mchu, a może porostów, bo z trudem dawała się usuwać. W końcu jednak ukazał się tekst:

„Fraile Jorge de Navarra. 1581 – 1606. R. I. P.”

– Requiescat in pace. Albo po angielsku: Rest in peace.

Odpoczywaj w pokoju. Fraile znaczy tyle co „mnich, brat” – wyjaśnił Atle.

– Przykro mi, Jorge – powiedział Pedro. – Ale musimy zakłócić twój spokój.

– Ja się usuwam – oświadczyła Unni. – Nie wytrzymam tego.

– Ja również – zawtórowała jej Gudrun.

Usiadły na zwalonym drzewie pod skałą. Dzień od rana był pochmurny, a teraz zaczęła jeszcze kropić delikatna mżawka.

Gudrun zadrżała.

– Mam wrażenie, że nikomu w tej chwili nie jest wesoło.

– Na pewno. Ale dlaczego on ma najwspanialszy grób? Cały grobowiec?

– Jego zwłoki zostały przecież zabalsamowane z myślą o zabraniu ich z klasztoru do domu. Sevastino, jego brat, wiedział, że Jorge posiadł jakąś tajemnicę. Nigdy jej jednak nie odkryto.

– A jak my mamy sobie z tym poradzić czterysta lat później?

– Rzeczywiście, to się wydaje beznadziejne, lecz skoro zaszliśmy już tak daleko, musimy wytrzymać do końca.

Pozostała czwórka zmagała się z zamkiem, uniemożliwiającym dostęp do miejsca spoczynku Jorge. Grobowiec nie mógł być duży, bo w dół prowadziły zaledwie dwa stopnie.

– Ach, gdybyśmy mieli jakieś narzędzie, którym moglibyśmy to wyłamać – westchnął Pedro.

Rozejrzeli się dokoła, lecz nikt nie dostrzegł nic odpowiedniego.

W końcu odezwała się Inger:

– Przecież zabraliśmy ze sobą prowiant. Mam w plecaku otwieracz do butelek.

– Przynieś go! Jeśli wytrzyma, to może…

Zamek z trzaskiem ustąpił. W nos buchnął im dziwny, niemal chemiczny zapach. Nie czuć było przeciągu.

– Grobowiec był szczelnie zamknięty – mruknął Jor – di. – Świetnie! Kto wchodzi do środka?

– Ja w każdym razie się oddalam – oświadczyła Inger i dołączyła do pozostałych kobiet.

Pedro jeszcze zawołał za nią:

– Nie masz przypadkiem w plecaku również kieszonkowej latarki?

Niestety, Inger zaprzeczyła.

– Musi nam więc wystarczyć światło dzienne – zdecydował Pedro. – Zmieścimy się tam wszyscy?

– Najwyżej dwóch.

Do środka wsunęli się Jordi i Pedro. Stojąc przy wejściu, zasłaniali światło i musieli wpełznąć w głąb, najdalej jak tylko było to możliwe.

Znaleźli się w bardzo nisko sklepionej krypcie, w której nie dało się stanąć. Zmarły leżał w czymś w rodzaju trumny ze zmurszałych desek i widać go było zaledwie trochę. Jordi nie chciał patrzeć, miał uczucie, że profanuje grób.

Pedro ujął go za ramię i wskazał kąt grobowca. Jordi skierował tam wzrok.

– Mnisia opończa – szepnął zadziwiony. Przypomniał sobie słowa Sevastina. „Nie wiem, co z nią zrobiłem, gdzieś ją cisnąłem”. Była więc tutaj.

Z nadzwyczajną ostrożnością wynieśli ją na obrusie piknikowym na zewnątrz, świadomi, że przy najlżejszym dotyku stara szata może rozsypać się w pył.

Na szczęście opończa przez tyle lat przeleżała w pomieszczeniu bez dostępu powietrza. Prawdopodobnie nasiąkła również substancjami użytymi do balsamowania.

Nie mieli czasu czekać, aż wrócą do wioski. Możliwe było, że opończa nie wytrzyma trudów transportu w górę do ścieżki, a później w dół ze wzgórza.

Zanieśli ją pod skalny występ, gdzie nie docierał deszcz, wyszukali odpowiednie miejsce, w którym nie było grobów. Tam rozłożyli obrus i rozpostarli na nim stary strój mnicha. Opończa była większa niż obrus, poświęcili więc jeszcze rozmaite chustki do nosa i inne części garderoby, tak, by nie dotykała ziemi.

– Brakuje jednego rogu – stwierdził Atle.

– Tak, widziałem pył w kącie grobowca – odparł Pedro. – Nic się już nie da z tym zrobić. Proszę więc, nie dotykajcie tej krawędzi opończy, bo istnieje ryzyko, że stracimy jeszcze więcej!

Zadbali o to, żeby najwrażliwszy fragment znalazł się na obrusie.

Wyglądało to zresztą dość idiotycznie: wesoła czerwona kratka pod czarnym materiałem opończy.

Uwagę przyciągały duże pionowe otwory kieszeni.

Mnich mógł w nie wsunąć również zmarznięte ręce. Opończa leżała rozpostarta wierzchem do góry. Jordi pytająco popatrzył na Pedra.

– Ośmielimy się zbadać te kieszenie?

– Musimy. W jaki sposób inaczej znajdziemy wskazówkę?

Możesz się zająć jedną, Atle? Ja przeszukam drugą.

Kobiety patrzyły, jak mężczyźni na kolanach z największą delikatnością wsuwają dłonie do kieszeni starej szaty.

– Materiał zachował się całkiem nieźle – zauważył Pedro. – Widocznie był bardzo dobrej jakości.

– No i został zabalsamowany – przypomniał Jordi. Niczego nie znaleźli. Najzupełniej niczego, lecz w tym akurat nie było nic dziwnego. Zapewne w siedemnastym wieku również najpierw przeszukiwano kieszenie.

– Spadek dla ewentualnych dzieci Sevastina – powiedziała zamyślona Inger. – Czyli dla Estelli. Niezbyt imponujący spadek.

Wraz z Gudrun badały załomki kaptura. Bez rezultatów.

Podniosły się zniechęcone. Nagle Unni zadarła głowę.

– Ten krzyk… Poznaję go.

Wszyscy zdrętwieli. Ani Atle, ani Inger nie słyszeli tego wcześniej, lecz natychmiast się domyślili, co to może być.

Krzyk wciąż jeszcze dobiegał z oddali, lecz nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, kto krzyczy. Również rycerze znajdowali się w pobliżu. Siedzieli na koniach i bacznie obserwowali grupę.

„To dopiero! – rzekł don Federico z podziwem. – Znaleźli ją!”

„Tak, znaleźli brakujący kawałek – powiedział don Garcia. – Byle tylko umieli teraz z niego skorzystać”.

„Naprawdę świetnie sobie radzą” – uśmiechnął się przodek Unni.

„Są uparci i bystrzy” – pokiwał głową don Galindo.

„Jestem z nich dumny” – szepnął don Ramiro wzruszony.

„Pst! Słyszeliście? Ten krzyk w oddali!”

„Ach, a więc te diabły również tu trafiły! A my nie możemy przestrzec naszych przyjaciół! Jeśli te potwory porwą opończę…”

„To nie ma już żadnej nadziei. Lecz żywi również ich usłyszeli.

Spójrzcie, biorą się do działania! Krzyki się przybliżały.

Kaci inkwizycji z wściekłością nadciągali przez powietrze.

„Mają ją, mają, znaleźli! Co teraz zrobimy?”

„Zabierzmy ją, zabierzmy!”

„Nie krzyczcie tak, bo nas usłyszą, musimy nadciągnąć bezszelestnie”.

„Mogą nas zobaczyć. Najsilniejszy jest bliski śmierci, on może nas widzieć”.

„Ale nic nie jest w stanie zrobić. Opończa należy do nas! Krzyki umilkły. Unni pobiegła jak kozica w górę stromej ścieżki, a pozostali, zdjęci przerażeniem, czekali.

Jordi, któremu zostało jeszcze tylko kilka miesięcy życia, bez trudu dostrzegł przypominające ptaki istoty. Wciąż były daleko, lecz wyraźnie nadciągały w ich stronę. Deszcz ustał, chmury zaczynały się rozstępować, a tu i ówdzie na niebie pojawiały się plamki błękitu.

Właśnie na ich tle widać było wyraźnie wstrętnych czarnych prześladowców.

Unni wróciła z plecakiem, który porzuciła na górze. Potknęła się w najtrudniejszym miejscu, lecz Jordi natychmiast do niej przypadł i pomógł jej wstać. Pędem zbiegli na dół i dołączyli do przyjaciół.

Unni gorączkowo przeszukiwała plecak.

– Wiem, że gdzieś to mam… jest!

– Pospiesz się, zaraz tu będą! – ponaglał ją Jordi.

Unni wyciągnęła znak rycerzy wycięty z kartonu i położyła go na środku mnisiej opończy. Zajaśniał bielą na tle czarnego materiału.

– Amor ilimitado…

Nikt nie zwracał już uwagi na obrus w czerwoną kratkę, wystający spod opończy i szalenie z nią kontrastujący.

– …solamente.

Powietrze rozdarł przenikliwy krzyk. Rozległ się tak blisko, że ci, którzy nie widzieli mnichów, instynktownie schylili się, zatykając uszy rękami. A jeden z głosów zabrzmiał bardziej histerycznie od pozostałych. Tak przeraźliwie, że przenikał do szpiku kości.

Rozległ się szum wiatru i głosy zaczęły się oddalać.

– Znów jednego pokonałaś! – zawołał Jordi. – Zostało już tylko sześciu!

– Tylko sześciu? Phi, to przecież już nic! – udawała chojraczkę dziewczyna, ale głos jej drżał.

Zaraz jednak spoważniała.

– Przecież ja wcześniej mogłam ich widzieć, dlaczego teraz nie?

– Oni potrafią stać się niewidzialni, gdy tak trzeba, lecz nie dla mnie. Ja ich zawsze widzę.

Ponieważ żyjesz w świecie zmarłych, pomyślała Unni przygnębiona.

Przez długą chwilę patrzyli sobie z Jordim w oczy, czując, jak z każdą chwilą ich miłość i tęsknota stale rośnie.

Nagle z tego cudownego transu wyrwał ich ściszony jęk – Patrzcie – szeptała Gudrun. – Spójrzcie tylko! Poszli za jej spojrzeniem. Gudrun wpatrywała się w opończę.

Unni nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wycięty przez nią z kartonu prosty znak, zaczął się jakby żarzyć, jaśnieć i z wolna w samym materiale opończy jął się ukazywać mniejszy identyczny znak. Wyróżniał się lekko, był mały i skromny, a umieszczono go na samej górze przy ramieniu.

– Co, na miłość boską… – zaczął Atle. Pedro już klęczał.

– W tkaninie jest jakiś wzór. Nie jestem w stanie go odróżnić.

Ten nieszczęśliwy nowicjusz w zakonie wtkał w materię cieniutkie delikatne nitki, wplótł je po to, by ewentualne przyszłe dzieci Sevastina mogły coś odczytać. Ale nikt niczego nie zrozumiał. A te nitki są równie czarne jak wszystkie pozostałe. Jak zdołamy…

W tej chwili pod skalny nawis dotarły promienie słońca. Padły też na opończę.

– Ach, mój Boże – szepnęła Inger. – Atle, zrób zdjęcie, prędko, nim to zniknie!

Wydobyto kilka aparatów. Atlego, Gudrun, Pedra. Unni czym prędzej usunęła swój znak z opończy. Przez chwilę rozlegały się tylko trzaski migawek.

Słońce zaszło za chmurę i pod skalnym nawisem na powrót zagościło ponure, szare światło.

A niezwykłe dzieło młodego Jorge, mnisia opończa, jakby zapadła się w sobie. Kiedy Jordi jej dotknął, w rękach rozsypała mu się w pył.

Światło i powietrze zrobiły swoje. Opończa przestała istnieć.

Stali jak sparaliżowani.

– Co się właściwie stało? – zadawała sobie pytanie Gudrun.

– Nie wiem – odparł Pedro pustym głosem. Unni powiedziała ostrożnie:

– Może powinniśmy być wdzięczni tym sługom inkwizycji?

Przecież gdybym nie musiała położyć znaku na opończy, żeby ich odstraszyć, to chyba nigdy byśmy tego nie odkryli, prawda?

– Nie potrafię ci na to odpowiedzieć, Unni – odrzekł Pedro zupełnie martwym głosem. – Na Boga, mam tylko nadzieję, że udało nam się zrobić jakieś dobre zdjęcia.

Gudrun podniosła obrus do góry i strzepnęła z niego drobniutkie, przypominające pył cząsteczki.

– Idziemy już – powiedział Jordi.

– Zaczekajcie chwilę! – poprosiła Unni. – Chciałabym jeszcze coś zrobić.

Podbiegła do krzewu pokrytego różowymi kwiatkami, przypominającymi małe różyczki. Nie znała ich nazwy.

Wróciła potem z naręczem ukwieconych gałązek. Przyjaciele dołączyli do niej, gdy podchodziła do grobu Jorge i kładła na nim prawie wszystkie gałązki. Gudrun pomogła ładnie je ułożyć.

Pedro uczynił przy grobie znak krzyża.

Trzy gałązki Unni położyła na płycie grobowej Luisa, El Fuego.

– On chciał tak dobrze dla wszystkich – szepnęła wzruszonym głosem.

Nie miała już więcej kwiatów, lecz z wahaniem zatrzymała się przy grobie Estelli.

– Nie wiem, co mam powiedzieć – rzekła z żalem. – Sama mówiłaś o sobie, że jesteś ostem wśród róż, ale…

Inger zdążyła już otworzyć plecak Atlego i wyciągnęła z niego sześć puszek piwa.

– Wypijmy za Estellę!

– O, tak, świetny pomysł! – powiedziała Unni z ulgą. Estella zasłużyła na ten toast. Nikt się nie uchylił od wypicia.

W ciszy, która teraz nastąpiła, Jordi podniósł jedną gałązkę z grobu Jorge i położył ją na płycie Estelli.

– Bez jej pamiętnika nie stalibyśmy tu dzisiaj. I ty to przecież wiesz, Unni – dodał ze smutnym uśmiechem. – Osty mają przepiękne kwiaty!

Загрузка...