Castillo de Ramiro, styczeń, A. D. 1635

Upłynęło półtora roku, odkąd pisałam ostatnio. Nie miałam sił.

Nic nie ułożyło się tak, jak to sobie wyobrażałam. Nic! Co ja uczyniłam, żeby sobie zasłużyć na taki los?

Ojciec nie wstawał z łóżka. Lekarz twierdził, że potrzeba mu jedynie wypoczynku i troskliwej opieki, a na pewno dojdzie do siebie, gdyż nic poważniejszego mu nie grozi. Tak też się rzeczywiście stało, lecz gdy wreszcie stanął na nogi, jego dawna siła i witalność gdzieś przepadły, a zarządzanie dworem oddał w pełni w ręce żony.

Ona chętnie z tego skorzystała.

A ja przecież wyobrażałam sobie, że wrócę do domu i wymiotę z zamku Mamę i cały ten jej fraucymer. Z tym babskiem jednak, doprawdy, nie dało się nic zrobić!

Nie darzyła sympatią Luisa, a mnie nie lubiła jeszcze bardziej.

Staraliśmy się trzymać od niej z daleka. Oddano nam do dyspozycji jedno skrzydło zamku, w którym zamieszkaliśmy, a do głównej części przychodziliśmy jedynie na posiłki. Luis pomagał w męskich pracach na dworze, ale ta jędza przez cały czas dbała o to, by przydzielano mu najbardziej upokarzające obowiązki. Nie pozwalała nikomu odebrać sobie pozyskanej raz władzy.

Coraz bardziej łamała dumę Luisa.

Do ślubu nie doszło. Wszystkim, z wyjątkiem tej kobiety, było powszechnie wiadomo, że będziemy żyć w grzechu, dopóki ona nie wyznaczy daty udzielenia nam sakramentu. Nie sądziliśmy, że może to trwać długo, doszliśmy do wniosku, że będzie chciała się nas pozbyć. Mówiłam przecież o powrocie do Bayonne, nie zważając już nawet na zamek.

Luis i ja często się kłóciliśmy. Przecież nikt nie będzie mi mówił, co mam robić, zresztą to ja miałam majątek, prawda?

I ten właśnie fakt stanowił niewyczerpane źródło niezgody między nami. Luis wykazywał naprawdę głupią dumę.

Niekiedy miałam go naprawdę dosyć. To doprawdy irytujące, żyć z drugim człowiekiem tak blisko w dzień i w nocy, chyba każdego taka sytuacja doprowadziłaby do szaleństwa.

Ale też się kochaliśmy. I tę sztukę on doskonale opanował.

Potrafiłam robić się okropnie zazdrosna na samą myśl o tym, gdzie mógł się jej nauczyć. On jednak również czasami mi wypominał:

„Wykazujesz się takim doświadczeniem i zaawansowaniem w miłości, jakbyś była starą kokotą”.

I znów zaczynała się kłótnia. Zapewniałam go o swojej niewinności, a on bagatelizował dawniejsze romanse.

Zdarzały się poranki, kiedy aż prychałam ze złości.

A potem stała się ta straszna rzecz, która nigdy, przenigdy nie powinna była się stać.

El Punal wraz z wielką bandą swoich rozbójników najechał zamek. Pragnął chyba odzyskać spadek po Jorge, który miał pomóc w odnalezieniu legendarnego skarbu.

Załoga zamku broniła się naprawdę bohatersko. Ojciec zdjął ze ściany wielki miecz, a kobiety krzyczały jak oszalałe.

Do walki włączył się też Luis, który chciał bronić mego ojca, atakowanego ze wszystkich stron.

Tego nie powinien był robić.

Gdy bowiem El Punal spostrzegł znienawidzonego wroga, natychmiast wydał rozkaz:

„Bierzcie go! Bierzcie El Fuego!”

Wszyscy napastnicy rzucili się na Luisa, który nie miał szans odparcia tak zmasowanego ataku.

Łzy kapią mi na papier, gdy to piszę.

Gdy jednak zobaczyłam, co się stało z Luisem, wyrwałam ojcu miecz z ręki i, wprost wyjąc z gniewu i rozpaczy, rzuciłam się na El Punala. Żaden mężczyzna nie zdołałby zadać mocniejszego ciosu niż ja, tak straszna wściekłość mnie ogarnęła.

Ojciec na ten widok aż usta otworzył ze zdumienia.

Rozbójników, na widok, że ich herszt umiera, nagle jakby ogarnął paraliż i załoga zamku prędko się z nimi rozprawiła.

Nie ma już Luisa. Spoczął w prostym grobie na naszym cmentarzu. Poprosiłam, by kiedyś pochowano mnie przy nim.

Moja macocha nie odzywa się do mnie od czasu, gdy była świadkiem mojego straszliwego ataku. Boi się zwrócić mi uwagę.

Byłam niepocieszona.

Przez jakiś czas.

Mieszkanie w oddzielnym skrzydle pałacu, w zupełnej samotności, stało się straszliwie nudne. Nie miałam nawet do kogo ust otworzyć. Poza tym te trupio blade, spowite w czerń upiory z czasów don Ramira, ci najnędzniejsi słudzy inkwizycji, zaczęli stawać się coraz bardziej natrętni. Rycerze najwyraźniej ze mnie zrezygnowali, z nimi jakoś łatwiej było dojść do porozumienia. Ci natomiast bez przerwy szepczą mi do ucha, że chcą mnie zabrać.

Niekiedy nocą głośno krzyczę.

Nie ma w tym nic przyjemnego. Zaczęłam więc zapraszać do siebie młodszych i starszych mężczyzn, goszczących u ojca. Z początku robiłam to dyskretnie, później zupełnie już przestałam dbać o to, co powiedzą ludzie. Znów znakomicie się bawiłam, czułam się piękna i pożądana. Z całą pewnością nie jestem kobietą jednego mężczyzny, dlaczego więc miałabym marnować wszystkie talenty, którymi Bóg mnie obdarzył, tylko dla jednego? Nie wolno być takim skąpym.

W końcu jednak do mojej macochy doszły słuchy, że przez moją sypialnię przepływa wartki strumień szlachciców, a także mniej szlachetnie urodzonych panów.

Ależ była awantura!

Загрузка...