– W tym miejscu się zatrzymamy – zdecydował Pedro. – Moralne rozterki Estelli mogą jeszcze trochę poczekać. Mamy ważniejsze rzeczy do omówienia.
– No tak, baśnie! – roześmiał się Jordi. – Widziałem i słyszałem, jak się wszyscy po kolei rozjaśniacie, dochodząc do tego momentu.
– No bo mamy je! – wykrzyknęła Vesla, triumfalnie wyrzucając rękę w górę. – Mimo wszystko je mamy, chociaż je nam skradziono.
– Tak – uśmiechnęła się Unni. – Wiedziałam, że się ucieszycie.
Antonio powiedział zamyślony:
– Felipe, ten, który razem ze swym synem Santiago zakopał nasz skarb, pomimo iż brzydził się pamiętnikiem Estelli, musiał przepisać z niego baśnie, a później opowiedzieć je synowi. A brat chłopaka, Enrico, podsłuchiwał.
– No cóż, nie do końca tak – zaoponował Pedro. – Przepisała je Cristina, a Santiago odnalazł jej zapiski. Dla niego musiały być prawdziwym skarbem.
– A Estella znalazła je wśród papierów pozostawionych przez stryja Jorge – podsumował Morten. – Nieszczęsnego nowicjusza Jorge, który miał je nie wiadomo skąd.
– Przyjrzyjmy się starannie tym baśniom – poprosiła Gudrun. – Po kolei.
– O, tak, koniecznie! – podchwyciła Unni. – Ale moim zdaniem one wcale nie przypominają baśni. Właściwie są to raczej zagadki.
– Oczywiście, to zagadki, które kryją się pod postacią baśni. I to marnych baśni na dodatek – skomentował cierpko Pedro.
– A więc dobrze, weźmy się za pierwszą – powiedział Antonio. – „EL VALLE MAGICO Y ENCANTADO”. Dlaczego napisałaś tytuły po hiszpańsku, Unni? Dlaczego nie są przetłumaczone?
– Uznałam, że tak będzie ładniej – zawstydziła się Unni.
– Bo to prawda. A więc „ZACZAROWANA DOLINA”. Magico i encantado znaczy właściwie to samo. Magiczna, zaklęta, zaczarowana. „Był sobie kiedyś las. Wielki las, otoczony górami i sam otaczający góry.
Dziwny był to las. Drzewa, niepodobne do innych drzew w okolicy, przywędrowały tu z dalekich krajów aż w te górskie okolice.
Pośrodku lasu znajdowała się niezwykła góra. Wysoka, miała kształt skulonego zwierzęcia, lecz nie to było takie dziwne. Na górze siedział zły stwór. Pilnował skarbu. Skarbu ukrytego we wnętrzu góry. Ale to nie była prawda. Pewnego dnia mieli się tu zjawić dwaj bracia, lecz tylko jeden miał wrócić do domu. AMOR ILIMITADO SOLAMENTE.”
– No, tak – westchnął Pedro. – Spróbujmy rozebrać ten tekst. W którym miejscu mamy do czynienia z doliną? Dlaczego baśń nie nazywa się „Zaczarowany las”?
– Właśnie – zafrasowała się Vesla. – No i mamy drzewa. Co to za drzewa, przybyłe z obcych krain?
– Eukaliptusy? – spytała Unni ostrożnie. Była przecież w północnej Hiszpanii i wiedziała, że właśnie te drzewa sprowadzono.
– W piętnastym wieku? – powiedział z niedowierzaniem Pedro. – Chyba już raczej chodzi o sosny albo kasztany. Drzewami, które najwięcej wędrowały w dawnych epokach, są świerki, lecz w północnej Hiszpanii aż roi się od rozmaitych gatunków drzew, sądzę więc, że powinniśmy tę kwestię na razie pominąć. Zamiast tego zajmijmy się tym dziwnym zdaniem: „Ale to nie była prawda”. Co nie było prawdą?
– Że skarb ukryty jest we wnętrzu góry – odparła Vesla natychmiast. – I to, jak przypuszczam, wiąże się z zaklętą doliną.
– Tak – kiwnął głową Pedro. – Wydaje mi się, że jeśli o nas chodzi, to przez cały czas szliśmy właściwym tropem. To, czego szukamy, nie znajduje się we wnętrzu góry, lecz w jakiejś ukrytej dolinie. Skarb czy nie skarb, to dla nas nieistotne, sądzę jednak, że nasz cel, ratunek dla rycerzy i ich potomków, a także ów tajemniczy skarb, znajdują się w jednym i tym samym miejscu.
– Ja też tak uważam – przyznał Jordi. – No a stwór?
– Propaganda strachu – podsunął Morten. – Po to, żeby nikt nie miał odwagi szukać skarbu.
– Bardzo prawdopodobne – uśmiechnął się Pedro. – A teraz to, co w baśni najbardziej interesujące: dwaj bracia.
Jordi i Antonio popatrzyli na siebie. „Tylko jeden miał wrócić do domu”.
Atle Karlsrud dostrzegł ich niepokój.
– O ile zdążyłem się zorientować, to w tym drzewie genealogicznym wielu było braci.
– O, tak! – podchwycił Pedro. – Jorge i Sevastino. Santiago i Enrico. Mogli też być oprócz nich tacy, o których się tu nie mówi.
Poza tym żyją jeszcze potomkowie dwóch kolejnych rodów, Unni i mojego, czyli potomkowie don Sebastiana i don Federica.
– No, tak – przyznał Antonio. – Lecz przypadkiem są także dwaj żyjący bracia. Mam na myśli nas dwóch. I dlatego zdanie to brzmi zarówno zachęcająco, jak i złowieszczo.
– Nie mówmy o tym teraz – poprosiła Vesla z lękiem. – Bo baśń kończy się triumfalnie. „Amor ilimitado solamente”. „Tylko bezgraniczna miłość”.
– Powiedzcie mi – odezwała się Inger Karlsrud – kto mógł na samym początku wymyślić te baśnie?
Zapadła cisza. Wszyscy zaczęli gorączkowo przeglądać papiery w nadziei, że znajdą w nich odpowiedź.
– Czy wolno mi zgadywać? – zapytała Unni niepewnie.
– Prosimy – odparł Pedro.
– Zrobiła to Urraca, czarownica. Pedro zastanowił się.
– Ja też bym się ku temu skłaniał. Tyle tu jest przewidywań, wróżb. Lecz sposób, w jaki te baśnie wędrowały dalej w czasie, docierając aż do nas, doprawdy, graniczy z cudem!
– Wiecie co? – rzucił nagle Jordi. – Mam wrażenie, że tu czegoś brakuje. Na przykład jeszcze jednej baśni. Albo czegoś innego. To wszystko wydaje mi się takie obcięte, jakby połowiczne. Przecież nikt nie jest w stanie dotrzeć na miejsce jedynie za pomocą tych mętnych wskazówek.
– To prawda – zgodził się z nim Antonio. – Ale można się też doszukiwać pewnej pociechy w tym, że człowiek, który skradł nam papiery, również nic nie odnajdzie.
– Chyba że zdobył coś jeszcze – mruknął Morten z ponurą miną.
– Nie przypuszczam. Estella mówi przecież wyraźnie: były tylko trzy baśnie.
– Spróbujmy odcyfrować coś więcej. Jordi przeczytał:
– „LAS AGUILAS TRES ENSEŃAN EL CAMINO” Orły trzy wskazują drogę. Istnieje droga, skryta w lesie tak dokładnie, że dęby milczą, zaś orchidee porastające ziemię odwracają się, gdy je spytać. Jedynie ten, kto zna ucieczkę orłów, może odnaleźć ścieżkę, która już nie istnieje, kiedy bracia nadejdą, z miejsca, gdzie orły są małe.
Pięciu rycerzy to ostatni ludzie, którzy szli tą ścieżką. Śladem ich podążała la bruja. Ona to posiada teraz wiedzę o tym, którędy wiedzie ścieżka. Bracia mogą ją odnaleźć, a potomkowie trzej dopomóc.
Stwór może zabić.”
Po chwili Jordi podjął:
– Przede wszystkim la bruja oznacza wiedźmę, czarownicę.
Unni zaćwierkała:
– Słyszeliście? „Bracia mogą ją odnaleźć, a potomkowie trzej dopomóc”. Ci trzej potomkowie… Czy to nie może chodzić o Pedra, Mortena i mnie?
– To rzeczywiście brzmi obiecująco – uśmiechnął się Antonio. – Lecz mamy też innych pomocników – dodał, gestem ręki wskazując pozostałych obecnych.
– Ale ta baśń niemalże potwierdza, iż to Urraca wymyśliła je wszystkie – stwierdziła Gudrun.
– Rzeczywiście na to wygląda. Lecz co, na miłość boską, może oznaczać „miejsce, gdzie orły są małe”. Czy to dobrze przetłumaczone, Unni?
Jordi potwierdził, że dobrze.
– Gdzie orły są małe? – zachodziła w głowę Gudrun. – Wśród wysokich gór?
– Może i tak – powiedział Jordi rozmarzonym głosem. – Ale ja mam jeszcze inny pomysł.
– To mów!
Jordi potrząsnął głową, jak gdyby właśnie się obudził.
– Nie, nie, to była tylko taka sobie myśl. Zapomnijcie o tym!
– Twoje nagłe objawienia zwykle przynoszą rezultaty – przypomniał Pedro.
Jordi wciąż był wstrzemięźliwy.
– Muszę najpierw coś sprawdzić – oświadczył.
– Jak chcesz – ustąpił Pedro.
– Cóż, chyba nic więcej nie wyciągniemy z tej baśni. Przyjrzyjmy się następnej.
Tą zajęła się Gudrun:
– „EL MAS BAJO DE LOS BAJOS.” Jeżeli mój hiszpański jest dobry, to musi to oznaczać… Uf, po angielsku to by było „the lowest of the low”. Trudno przetłumaczyć na norweski. „Najniższy z niskich”? To brzmi dość niemądrze. „Najmarniejszy”? „Parias”?
„Najmniej znaczący”? Czy ktoś ma jakieś lepsze propozycje?
Próbowali „najnędzniejszy z nędznych”, „najmniejszy z małych”, lecz nic nie wydało im się właściwe. Najważniejsze jednak było, że rozumieli, o co chodzi.
Gudrun czytała dalej:
– „Z południa nadeszli, z miasta żółtego drapieżnika. Na koniach swych wieźli smutek. Kręta była droga, którą musieli podążać. Nie prosta, tam bowiem czyhało niebezpieczeństwo. Krążąc, jechali dniami i nocami, wskazywali potomkom drogę. Ich śladem można podążać, lecz wiedza jest tu tajemna. Pytajcie najniższego z niskich!
– To oczywiste, że chodzi o smutną jazdę rycerzy na północ z królewskimi dziećmi – stwierdził Morten. – O to, co Unni widziała w swojej wizji.
– Tak – zgodził się Jordi. – I tu nareszcie mamy odpowiedź, skąd oni jechali. „Z miasta żółtego drapieżnika.” Jacyż my byliśmy niemądrzy! Uważaliśmy, że przybyli z miejsca w obrębie tych pięciu północnych prowincji, tymczasem rycerze oraz para młodych musieli zostać schwytani i zabrani do miasta Leon. Miasta żółtego drapieżnika, czyli lwa. Teraz mamy przynajmniej jakiś punkt zaczepienia.
– Tak – przyznał Pedro. – Później obejrzymy sobie mapę. Ale najniższy… El bajo wskazuje na to, że musi tu chodzić o coś rodzaju męskiego. No nic, bierzmy się za ostatnią baśń. Za tę, która wcale nie jest baśnią.
Pozwolono ją przeczytać Mortenowi. Był z tego niezwykle dumny, lecz okropnie się namordował z długim hiszpańskim słowem.
– „MIO ES EL CONOCIMIENTO” Co to znaczy?
– Moja jest wiedza – przetłumaczył Pedro.
– Ach, tak? – powiedział Morten. – No więc słuchajcie! „Wiedzę wypiera czas. Brata nie mam, którego mógłbym poprosić o pomoc.
Odszedł, bo wojna i chwała zajęły mu myśli, a cierpienie rodu ani trochę go nie obchodzi. Sam jestem, sam zaś nic uczynić nie mogę.
Szukajcie mego spadku. Przechowajcie go w tajemnicy, dopóki bracia nie zdołają rozwiązać złej zagadki!
Rycerze mnie proszą, czas płynie, aż do zawrotu głowy. Są tutaj, ci źli, ci czarni, którzy z pozoru mogą przypominać tamtych pięciu.
Tych jest jednak więcej, a ich zatracone dusze głębiej zabarwiły się czernią. Dwunastu ich widzę i wiem, że mój czas już minął.
Przybądźcie mi na pomoc, ktokolwiek, jeśli może! Oszczędźcie mi tego lęku! Najświętsza Matko, ratuj!”
Atle westchnął.
– Wolanie brata Jorge o pomoc. Ach, moi drodzy, tyle jest tragedii w historii waszego rodu! Tak bardzo chciałoby się pomóc.
Ale jest już za późno.
– Nie na wszystko – przypomniał Antonio. – Przecież jeszcze możemy rozwikłać zagadkę. Lecz rzeczywiście los Jorge był chyba jednym z najokrutniejszych.
– Tak – powiedziała zamyślona Gudrun. – Sądzę jednak, że Jordi miał rację, mówiąc, że czegoś tu nam brakuje. I wydaje mi się, że owa brakująca cząstka mogła się znajdować właśnie w posiadaniu młodego mnicha Jorge.
Vesla nastawiła uszu.
– Ten spadek, o którym on mówił. Estella też to powtarzała.
Wspominała o jakimś spadku. O jedynej rzeczy, jaką miała dostać po stryju Jorge.
– No tak, ale co to było? – odezwał się pogardliwie Morten. – Mnisia opończa?
Wszyscy milczeli. Starali się skoncentrować. Od czasu do czasu komuś dyskretnie burknęło w brzuchu, bo od dawna już nic nie jedli, tak bardzo zajęły ich zapiski Estelli. Vesla zaczęła się kręcić, bolał ją krzyż. Antonio natychmiast to zauważył i umieścił jej poduszkę za plecami. Podziękowała mu przelotnym uśmiechem.
– Pomyślcie tylko, a jeżeli coś było ukryte w tej opończy? – podsunęła Inger.
– Mnie również przyszło to do głowy – kiwnął głową Pedro. – Ta opończa musi zawierać w sobie odpowiedź.
– Chyba jeśli o nas chodzi, to trochę za późno o niej myślimy – zauważyła Vesla. – Raczej niewiele z niej już zostało.
– No tak, to prawda – zmartwił się Antonio. – Zapewne nie uda nam się nawet odnaleźć grobu Jorge, a poza tym możliwe, że mnichów nie grzebie się wcale w ich zakonnych szatach.
– Musimy pojechać do klasztoru San Salvador de Leyre – upierał się Jordi. – Teraz to jeszcze ważniejsze niż dotychczas.
– Może mógłbym tam zadzwonić? – zaproponował Pedro.
– I co? O co byś spytał? – powiedział Jordi, który bardzo chciał zobaczyć ów słynny klasztor. – „Przepraszam, ale czy przypadkiem nie macie opończy mnicha zmarłego przed czterystoma laty”?
Pedro uśmiechnął się.
– Nie, myślałem jedynie o tym, żeby spytać, w jaki sposób oni grzebią swoich zmarłych.
– To niezły pomysł – stwierdził Antonio, sabotując plany podróży Jordiego. – Wieczorem popracujemy nad nim staranniej. Teraz, wydaje mi się, dobrze zrobi nam chwila przerwy. Jakiś obiad też by chyba nie zaszkodził. A potem zaraz znów się weźmiemy za eskapady Estelli.
Na samą myśl o tym westchnęli z rezygnacją.