Rashmika zmierzała właśnie do Wieży Zegarowej, gdy z cienia między kolumnami wynurzył się Grelier. Jak długo tu się czai, czekając, aż przejdę akurat tędy? — zastanawiała się.
— Naczelny medyku?
— Chciałbym zamienić słówko, jeśli miałaby pani trochę czasu.
— Idę do mansardy. Dziekan ma rozmowę z nową delegacją Ultrasów.
— Tylko chwilkę. Rozumiem, że jest mu pani bardzo potrzebna.
Rashmika wzruszyła ramionami. Nie pójdę dalej, jeśli nie pozwolę Grelierowi wyłuszczyć sprawy, pomyślała.
— O co chodzi? — spytała.
— Nic ważnego — odparł. — Analiza pani krwi wykazała drobną anomalię. Pomyślałem, że warto o tym wspomnieć.
— Więc niech pan wspomni.
— Nie tutaj, jeśli pani pozwoli. Plotkarze i tak dalej. Rozejrzała się: nikogo nie było widać. Teraz uświadomiła sobie, że w pobliżu naczelnego medyka prawie nigdy nikogo nie było. Świadkowie wtapiali się w mury, zwłaszcza gdy krążył ze swoim neseserem i arsenałem napełnionych strzykawek. Dziś miał tylko laskę, którą stukał w brodę.
— Zdaje się, że miało to potrwać tylko chwilkę — powiedziała.
— Tak, po drodze zajdziemy tylko do biura Urzędu Analizy Krwi, a potem może pani zająć się swoimi obowiązkami.
Poprowadził ją do najbliższej windy, zasunął kratę i uruchomił wagonik. Był dzień i przez witraże wpadało kolorowe światło; barwne plamy ślizgały się po twarzy Greliera.
— Lubi pani swoją pracę?
— Praca jak praca.
— Nie słyszę w pani głosie entuzjazmu. Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony. Przecież mogła pani wylądować w… grupie czyścicieli, a to niebezpieczna praca.
Co miała mu odpowiedzieć? Że jest śmiertelnie przerażona głosami, które zaczyna słyszeć?
— Jesteśmy siedemdziesiąt pięć kilometrów od Otchłani Rozgrzeszenia. Za niecałe trzy dni katedra wjedzie na most. — Naśladowała ton głosu medyka. — Szczerze mówiąc, wolałabym być w innym miejscu.
— To panią niepokoi?
— Proszę mi nie wmawiać, że z radością czeka pan na cę chwilę.
— Dziekan wie, co robi.
— Tak pan myśli?
Po twarzy Greliera goniły się zielone i różowe zajączki.
— Tak — odparł.
— Pan w to nie wierzy. Jest pan równie przerażony jak ja, prawda? Jest pan człowiekiem racjonalnie myślącym. Ma pan w żyłach inną krew niż on. Wie pan, że katedrą nie można przejechać przez ten most.
— Zawsze kiedyś jest pierwszy raz. — Świadom, że dziewczyna słucha go uważnie, tak bardzo starał się kontrolować wyraz twarzy, że aż zaczął mu drgać mięsień na skroni.
— Dopadło go pragnienie śmierci — powiedziała Rashmika. — Wie, że częstotliwość zniknięć zbliża się do kulminacji. Chce z rozmachem uczcić tę okoliczność. Znalazł świetny sposób: rozwalić katedrę w proch, a samemu zostać męczennikiem. Teraz jest dziekanem, ale czy nie chciałby przypadkiem zostać świętym?
— O czymś pani zapomina. Planuje, co ma być po przejściu mostu. Chce dostać trwałą ochronę ze strony Ultrasów. To nie są plany człowieka, który za trzy dni zamierza popełnić samobójstwo. Jak to inaczej wyjaśnić?
Grelier wierzył w to, co mówił — chyba że Rashmika źle odczytywała jego sygnały. Co on naprawdę wie na temat planów Quaiche’a? — zastanawiała się.
— Widziałam coś dziwnego, gdy tu jechałam karawaną.
Grelier przygładził włosy. Jego zwykle nienaganna krótka fryzura była w lekkim nieładzie. Przejmuje się, pomyślała Rashmika. Jest przerażony jak wszyscy, ale nie daje tego po sobie poznać.
— Coś pani widziała?
— Pod koniec podróży, gdy przebyliśmy most i jechaliśmy na spotkanie katedr, minęliśmy wielką flotę maszyn. Zmierzały na północ. Był to sprzęt stosowany przy wydobywaniu największych wykopalisk czmychaczy.
Oczy Greliera zwęziły się.
— Nic w tym dziwnego. Jechały naprawić uszkodzenie Drogi Ustawicznej, zanim katedry tam dotrą.
— Jechały nie w tym kierunku. Ponadto kwestor nie chciał o tym mówić. Jakby dostał rozkaz, że ma udawać, że żadne ma szyny nie istnieją.
— To nie ma nic wspólnego z dziekanem.
— Ale z pewnością takie przedsięwzięcie nie może się odbywać bez jego wiedzy. Prawdopodobnie to zaaprobował. Jak pan sądzi? To nowe wykopaliska czmychaczy, które chce zachować w tajemnicy? Znaleźli coś, czego nie można powierzyć zwykłym górnikom z osiedli?
— Nie mam pojęcia. — Skurcz zadomowił się już na dłużej na skroni Greliera — I nic mnie to nie obchodzi. Moja działka to Urząd Analizy Krwi i zdrowie dziekana. To wszystko. Mam wystarczająco wiele na głowie nawet bez tej ekumenicznej konspiracji. — Winda zatrzęsła się, stając. Grelier wzruszył ramionami z wyraźną ulgą. — Jesteśmy na miejscu, panno Els. A teraz, jeśli pani pozwoli, ja będą zadawał pytania.
— Powiedział pan, że zajmie to tylko małą chwilkę. Uśmiechnął się.
— Takie drobne kłamstewko.
W biurze pokazał jej wyniki analizy krwi zestawione z inną próbką, której pochodzenia nie wyjawił.
— Interesowały mnie pani zdolności. — Oparł brodę na główce laski i patrzył na Rashmikę spod ciężkich powiek. Miał duże worki pod oczami. — Chciałem wiedzieć, czy to sprawa genetyczna. Jasne? Jestem przecież uczonym.
— Skoro pan tak twierdzi…
— Problem polega na tym, że natknąłem się na blokadę, zanim jeszcze zacząłem szukać jakichś szczególnych cech. — Poklepał czule swój neseser, który stał na ławce. — Krew to mój żywioł. Zawsze był i będzie. Genetyka, klonowanie… Wszystko to sprowadza się do starej, poczciwej krwi. Ona mi się śni. Strugi, rzeki krwotoków. Nie nazwałaby mnie pani delikacikiem.
— Naprawdę? A to mnie pan zaskoczył!
— Jako zawodowiec jestem dumny z tego, że rozumiem krew. Od każdego wcześniej czy później pobiorę próbkę. Archiwa Lady Morwenny zawierają pełny obraz genetycznej natury tego świata, obraz jej ewolucji w ciągu ostatniego wieku. Zadziwiające, jaki to wyrazisty obraz. Hela nie była zasiedlana stopniowo, w ciągu wielu stuleci. Prawie każdy współczesny mieszkaniec Heli jest potomkiem kolonistów, którzy przybyli na kilku statkach, począwszy od „Gnostycznego Wniebowstąpienia”. Na każdym statku byli koloniści z jednej planety, a każdy z tych światów ma charakterystyczny profil genetyczny. Nowi przybysze — pielgrzymi, ewakuowani, rozmaici cwaniacy — nie wpłynęli w istotny sposób na zasób genetyczny. Ich krew oczywiście została pobrana i oznaczona. — Wziął z półki fiolkę, wstrząsnął nią i przyglądał się spienionemu malinowemu płynowi. — Zatem potrafię dość dokładnie przewidzieć cechy krwi danej osoby, o ile oczywiście nie jest tu zupełnie nowym przybyszem. Precyzja wzrasta, jeśli wiem, gdzie dana osoba mieszkała, bo mogę uwzględnić krzyżowanie się ludzi. Rejon Vigrid to jedna z moich specjalności. Badałem go bardzo intensywnie. — Stuknął fiolką o displej, pokazujący niezidentyfikowaną próbkę krwi. — Weźmy na przykład tego chłopaka. Klasyczny przedstawiciel Vigrid. Nie można pomylić jego krwi z krwią kogoś z innego rejonu Heli. Zatrważająco typowy.
Rashmika przełknęła.
— To krew Harbina, prawda? — spytała.
— Tak wynika z zapisków w archiwum.
— Gdzie on jest? Co się z nim stało?
— Ten mężczyzna? — Grelier ostentacyjnie czytał tekst napisany drobnym drukiem na dole displeju. — Wszystko wskazuje na to, że nie żyje. Zabity podczas pracy. Dlaczego pani pyta? Chyba nie zamierza pani udawać, że to pani brat?
Nic na razie nie czuła; zjeżdżała z urwiska i grunt jeszcze się spod niej nie usunął.
— Wie pan, że był moim bratem. Widział nas pan razem pod czas rozmowy kwalifikacyjnej Harbina.
— Byłem podczas rozmowy kwalifikacyjnej z jakąś osobą — przyznał Grelier — ale sądzę, że to nie był pani brat.
— To nieprawda.
— W sensie ściśle genetycznym — prawda. — Gestem zachęcił ją, by spojrzała na displej i sama się przekonała. — Pani pokrewieństwo z nim jest takie samo jak ze mną. Nie był pani bratem. Pani, Rashmiko, nie była jego siostrą.
— Więc któreś z nas zostało zaadoptowane.
— Dziwne, że pani to mówi, bo też mi to przyszło do głowy. Żeby sprawę do końca rozwikłać, skoczę tam i rozejrzę się. Chyba to jedyny sposób. Wybieram się na jałowe wyżyny. Zajmie mi to najwyżej jeden dzień. Chciałaby pani przekazać przeze mnie jakąś wiadomość?
— Tylko niech im pan nie zrobi krzywdy. Bez względu na to, co pan zamierza, niech ich pan nie krzywdzi.
— Kto chce kogokolwiek krzywdzić? Ale zna pani te wspólnoty. Są bardzo świeckie. Bardzo zamknięte. Podejrzliwe w stosunku do wszelkich działań kościołów.
— Jeśli zrani pan moich rodziców, ja zranię pana. Grelier umieścił fiolkę w neseserze i zatrzasnął wieko.
— Nie obawiam się tego, bo potrzebuje mnie pani jako swego sojusznika. Dziekan to człowiek niebezpieczny, a bardzo mu zależy na tych negocjacjach. Jeśli przez chwilę zwątpi, czy jest pani tą osobą, za którą się podaje, a to w jakiś sposób mogłoby narazić na szwank jego pertraktacje z Ultrasami… wolę nie spekulować, co mógłby zrobić. — Westchnął, jakby uznał, że skierowali rozmowę na złe tory i chętnie zacząłby od początku. — Proszę zrozumieć: to i mój problem, i pani. Sądzę, że nie wszystko pani nam o sobie powiedziała. Pani krew jest podejrzanie obca. Raczej nigdy nie miała pani przodków na Heli. Może wyjaśnienie jest banalne, ale dopóki nie będę miał pewności, muszę przyjąć najgorszą wersję.
— Czyli?
— Że wcale nie jest pani osobą, za którą się podaje.
— A dlaczego to dla pana taki problem, naczelny medyku? — Płakała, gdyż dotarła do niej prawda o śmierci Harbina i ten cios był bardzo dotkliwy.
— Ponieważ to ja panią tu przyprowadziłem — warknął. — To był mój genialny pomysł, żeby skontaktować panią z dziekanem. A teraz zastanawiam się, kogo ja tutaj, do diabła, sprowadziłem. Przypuszczam, że jak to się wyda, znajdę się w takich samych tarapatach jak pani.
— Nic panu nie zrobi. Jest mu pan potrzebny, bo utrzymuje go pan przy życiu.
Grelier wstał.
— Miejmy nadzieję, że tak jest. Bo parę minut temu usiłowała mnie pani przekonać, że opanowało go pragnienie śmierci. Proszę wytrzeć oczy.
Rashmika jechała windą przez warstwy witrażowego światła i płakała. Im bardziej próbowała się powstrzymać, tym łzy leciały bardziej obficie. Chciałaby myśleć, że to z powodu informacji o śmierci Harbina — rozpacz to normalna siostrzana reakcja — ale zdawała sobie sprawę, że prawdziwym powodem jej łez jest to, czego dowiedziała się na swój temat. Czuła, jak warstwy jej osobowości oddzielają się i odpadają, odsłaniając prawdę o tym, kim jest, kim zawsze była. Cienie bez wątpienia miały rację. Grelier nie miał powodu kłamać na temat jej krwi. Był tak samo jak ona poruszony tym odkryciem.
Żałowała Harbina. Bardziej jednak żałowała Rashmiki Els.
Co to oznaczało? Cienie mówiły o maszynach w jej głowie. Grelier twierdził, że nie urodziła się na Heli. Pamięć natomiast podpowiadała jej, że urodziła się w Vigrid i była siostrą niejakiego Harbina. Spojrzała na swoją przeszłość wyostrzonym wzrokiem osoby szukającej fałszu, wyczulonej na wszelkie niejasności. Oczekiwała, że dostrzeże jakieś rysy w swoim życiu, ale gładko cofała się w przeszłość. Nie tylko widziała ją oczami duszy — słyszała również dźwięki i odczuwała zapachy.
Aż sięgnęła dalej w przeszłość. Dziewięć lat, powiedziały cienie. Tam wszystko stawało się mniej pewne. Pamiętała swoje pierwsze osiem lat na Heli, ale były to wspomnienia oderwane, sekwencja migawek, które mogły należeć do niej, ale równie dobrze mogły należeć do kogoś innego.
Może dzieciństwo zawsze tak wygląda z perspektywy dorosłości? — pomyślała. Garść wyblakłych wspomnień przezroczystych jak szkło witraża.
Rashmika Els. Może to nawet nie jest jej prawdziwe nazwisko?
Dziekan czekał w mansardzie z kolejną delegacją Ultrasów. Ciemne okulary zakrywały jego powieki. Gdy Rashmika weszła do pomieszczenia, powietrze wydało jej się dziwnie nieruchome, jakby od kilku minut nikt się tu nie odzywał. Usiłowała zachować spokój, nie chcąc zdradzać śladów przykrej rozmowy z naczelnym medykiem.
— Spóźniła się pani, panno Els — stwierdził dziekan.
— Zatrzymano mnie. — Słyszała drżenie w swoim głosie. Grelier jasno dał do zrozumienia, że nie wolno jej wspominać o wizycie w jego biurze, ale musiała podać jakieś usprawiedliwienie.
— Proszę usiąść i napić się herbaty. Rozmawiałem właśnie z panem Malininem i panią Khouri.
Te nazwiska coś dla niej znaczyły, choć nie potrafiła tego wyjaśnić. Spojrzała na dwoje gości i znów miała wrażenie czegoś znajomego. Żadne z nich nie wyglądało na Ultrasa. Byli zbyt normalni. Nie mieli żadnych śladów modyfikacji genetycznych. Mężczyzna był wysoki, szczupły, ciemnowłosy, z dziesięć lat starszy od Rashmiki. Przystojny, choć z pewną dozą samouwielbienia. Miał na sobie sztywny czerwony mundur. Stał jakby na baczność, z rękoma założonymi na plecach. Obserwował Rashmikę, gdy siadała i nalewała sobie herbaty. Okazywał jej więcej zainteresowania niż poprzedni Ultrasi. Dla tamtych była tylko elementem scenerii — u Malinina natomiast wyczuwała ciekawość. Kobieta, którą przedstawiono jako Khouri, patrzyła na Rashmikę z podobną dociekliwością. Była drobną starszą kobietą o wielkich smutnych oczach na zatroskanym obliczu, jakby jej w życiu dużo zabrano, a w zamian niewiele dano.
Rashmika miała wrażenie, że już ich gdzieś widziała. Zwłaszcza kobietę.
— Nie przedstawiono nas — powiedział mężczyzna, skinąwszy w stronę Rashmiki.
— To jest Rashmika Els, mój doradca. — Dziekan dał tonem głosu do zrozumienia, że nic więcej nie zamierza powiedzieć. — A więc, panie Malinin…
— Nadal nie przedstawił nas pan sobie we właściwy sposób. Dziekan poprawił swoje lustra.
— To jest Vasko Malinin, a to Ana Khouri. Ludzie reprezentujący „Nostalgię za Nieskończonością”. Statek Ultrasów, który ostatnio wleciał do naszego układu.
Mężczyzna ponownie spojrzał na Rashmikę.
— Nie uprzedzono nas, że w negocjacjach będzie uczestniczył doradca.
— Jakoś to panu szczególnie przeszkadza, panie Malinin? Jeśli tak, poproszę, żeby wyszła.
— Nie — odparł Ultras po chwili namysłu. — To nie ma znaczenia.
Dziekan zaprosił gości, by usiedli. Zajęli miejsca naprzeciw Rashmiki, po drugiej stronie stolika, na którym robiła sobie herbatę.
— Co was sprowadziło do naszego układu? — spytał.
— To, co zwykle. Wieziemy mnóstwo ewakuowanych z innych układów. Wielu zależało na tym, żeby ich tu przywieźć, nim zniknięcia osiągną kulminację. Nie kwestionujemy tego wyboru, jeśli tylko nam płacą. Inni chcą, żebyśmy zawieźli ich jak najdalej od wilków. Sami oczywiście mamy potrzeby natury technicznej, ale nie planujemy długiego postoju.
— Interesują was relikty czmychaczy?
— Kierujemy się innymi motywami. — Mężczyzna wygładził zmarszczkę na mundurze. — Tak się składa, że interesuje nas Haldora.
Quaiche podniósł ciemne okulary.
— Chyba nas wszystkich interesuje?
— Nie w sensie religijnym. — Widok Quaiche’a z otwartymi na siłę powiekami nie zrobił na Ultrasie wrażenia. — Od czasu odkrycia tego układu nie prowadzono prawie żadnych badań naukowych nad Haldorą. Chciano to robić, ale tutejsze władze, w tym Kościół Adwentystów, nigdy nie pozwoliły na bliższe zbadanie zjawiska zniknięć.
— Statki z roju parkującego mogą używać wszelkich czujników do badania zniknięć — odparł Quaiche. — Wielokrotnie to robiono, a rezultaty opublikowano.
— To prawda — potwierdził Ultras — ale obserwacji z dużej odległości nie traktuje się poza tym układem zbyt poważnie. Potrzebne są szczegółowe badania z wykorzystaniem ładowników wystrzelonych w oblicze planety.
— Równie dobrze może pan napluć w oblicze Boga.
— W czym problem? Jeśli to prawdziwy cud, powinien wytrzymać próbę dokładnych badań naukowych. Czego się pan boi?
— Bożego gniewu, tego się boję.
Ultras oglądał swoje palce. Rashmika wyraźnie odczytała, że skłamał, gdy powiedział, że statek jest pełen ewakuowanych, którzy chcą zobaczyć zniknięcia. Ale poza tym mężczyzna mówił prawdę. Spojrzała na kobietę, która się dotychczas nie odezwała, i poczuła elektryzujący dreszcz, jakby ją rozpoznała. Przez chwilę ich wzrok się spotkał i Rashmika poczuła się nieswojo. Krew napłynęła jej do twarzy.
— Zniknięcia osiągają kulminację — stwierdził Ultras. — Tego nikt nie kwestionuje. Oznacza to jednak, że nie mamy dużo czasu na badanie Haldory w tym stadium.
— Nie mogę na to pozwolić.
— Już raz do tego doszło, mam rację?
Dziekan odwrócił się w stronę mężczyzny i światło odbiło się od oprawki otwieracza powiek.
— Do czego doszło?
— Do bezpośredniego sondowania Haldory. Według naszych informacji, na Heli mówi się o nieudokumentowanym zniknięciu jakieś dwadzieścia lat temu. Tamto zniknięcie trwało dłużej niż inne, ale zostało wykreślone z publicznych baz danych.
— To plotki — odparł Quaiche z irytacją.
— Zniknięcie się przedłużyło. To jakoby wynik wysłania na Haldorę zestawu instrumentów, co w jakiś sposób opóźniło powrót normalnego trójwymiarowego obrazu planety. Być może przeciążyło system.
— Jaki system?
— Mechanizm. Czyli to, co rzutuje obraz gazowego giganta — wyjaśnił Ultras.
— Przyjacielu, Bóg jest mechanizmem.
— To jedna z interpretacji. — Ultras westchnął. — Nie zamierzam pana denerwować, lecz uczciwie przedstawić naszą pozycję. Przypuszczamy, że na powierzchnię Haldory wysłano ładownik i że odbyło się to z błogosławieństwem adwentystów. — Rashmika znów pomyślała o naszkicowanych kreskach, które pokazał jej Pietr, oraz przypomniała sobie, co powiedziały jej cienie. A więc to prawda: rzeczywiście było brakujące zniknięcie i doszło do niego w chwili, gdy cienie przesłały swojego bezcielesnego wysłannika, negocjatora, do ornamentowanego skafandra. Tego skafandra, który na ich prośbę ona ma usunąć z katedry, zanim rozbije się na dnie Rozpadliny Ginnungagap.
— Uważamy, że nic złego się nie stanie, jeśli ponownie wyśle się sondę — kontynuował Ultras. — Prosimy tylko o pozwolenie na powtórny eksperyment.
— Eksperyment, który nigdy się nie odbył — rzekł Quaiche.
— Więc będziemy pierwsi. — Ultras pochylił się na krześle do przodu. — Damy panu za darmo ochronę, o którą pan się ubiega. Nie potrzebujemy koncesji na handel. Może pan nadal negocjować z innymi grupami Ultrasów. Prosimy tylko o pozwolenie na zbadanie Haldory.
Ultras wyprostował się. Spojrzał na Rashmikę, a potem wyjrzał przez okno. Z mansardy wyraźnie widać było dwudziestokilometrowy odcinek Drogi. Wkrótce zobaczą przejściową strefę geologiczną zapowiadającą przedpole kanionu. Most powinien być tuż za horyzontem.
Mniej niż trzy dni, pomyślała. Wtedy znajdą się na moście, ale pełznącej katedrze podróż na drugą stronę zajmie jeszcze dodatkowo półtora dnia.
— Potrzebuję ochrony — przyznał Quaiche po dłuższym mil czeniu. — Jestem chyba gotów iść na kompromis. Macie dobry statek. Ciężko uzbrojony i z dobrym napędem. Nie wyobrażacie sobie, jak trudno o statki, które spełniałyby moje wymagania. Zanim tu dolecą, ledwie dyszą. Są w zbyt kiepskim stanie, żeby dać mi ochronę.
— Nasz statek rzeczywiście jest w dobrej formie. Wątpię, czy w roju parkującym znajdzie się lepiej uzbrojony.
— A eksperyment? — spytał Quaiche. — Ma polegać tylko na zrzuceniu sondy z instrumentami?
— Jednym czy dwoma. Nic szczególnego.
— Zgrane ze zniknięciami?
— Niekoniecznie. Potrafimy uzyskać wiele informacji niezależnie od zniknięć. Oczywiście gdyby akurat zaszło zniknięcie… dla pewności umieścimy automatycznego drona na orbicie, by mógł odpowiednio szybko zareagować.
— Nie podoba mi się to wszystko, ale wasza ochrona mi od powiada. Zakładam, że przeanalizowaliście moje pozostałe warunki.
— Brzmią rozsądnie.
— Zgadzacie się na obecność skromnej delegacji adwentystów na waszym statku?
— Nie wiemy, czy to jest konieczne.
— Zapewniam, że jest. Nie rozumiecie polityki w tym układzie. To nie jest krytyka, po kilku zaledwie tygodniach pobytu tutaj nie można tego oczekiwać. W jaki sposób rozróżnicie autentyczne zagrożenie od niewinnego grzeszku? Nie mogę dopuścić, byście strzelali do wszystkiego, co pojawi się w rejonie Heli.
— Pańscy wysłannicy podejmowaliby decyzje?
. — Mieliby tylko głos doradczy, nic więcej — wyjaśnił Quaiche. — Nie musielibyście się bać każdego statku w pobliżu Heli, a ja nie musiałbym się obawiać o gotowość waszej broni, gdy będę jej potrzebował.
— Ilu delegatów? — spytał Ultras.
— Trzydziestu.
— Za dużo. Zgadzamy się na dziesięciu, może dwudziestu.
— Niech będzie dwudziestu i zakończmy sprawę.
Ultras znów spojrzał na Rashmikę, jakby oczekiwał od niej rady.
— Muszę to skonsultować ze swoją załogą — stwierdził.
— Ale w zasadzie nie zgłasza pan zdecydowanego sprzeciwu?
— Nie podoba mi się to. — Malinin wstał i wygładził mun dur. — Ale jeśli to konieczne, by uzyskać pańską zgodę, to może nie mamy innego wyboru i musimy przyjąć te warunki.
Quaiche ze zrozumieniem pokiwał głową, a lustra odpowiedziały mu zsynchronizowanymi falami.
— Tak się cieszę — powiedział. — Gdy tylko pan tu wszedł, panie Malinin, od razu wiedziałem, że z panem da się robić interesy.