DWADZIEŚCIA DWA

Epsylon Eridani 40, 2675

W kosmosie, w bezpośrednim sąsiedztwie planety Żonglerów Wzorców, wrzała bitwa. Niemal w samym sercu potyczki i blisko środka ogromnego geometrycznego statku „Światło Zodiakalne” siedział Remontoire w postawie doskonałego spokoju, podobnej do zalecanej w filozofii zen. Jego twarz wyrażała jedynie niewielkie zainteresowanie wynikiem bieżących wydarzeń. Miał zamknięte oczy; dłonie skromnie złożył na kolanach. Wyglądał na znudzonego i lekko strapionego, jak człowiek, który za chwilę zdrzemnie się w poczekalni.

Remontoire nie był jednak znudzony ani bliski drzemki. Nuda była stanem, który ledwie pamiętał, jak gniew, nienawiść czy pragnienie matczynego mleka. Od czasu, kiedy prawie przed pięciuset laty opuścił Marsa, doświadczył wielu stanów umysłu, łącznie z tymi, które w języku ludzi linii głównej — o płaskiej, ograniczonej modalności — można było opisać w sposób jedynie przybliżony. Nuda nie była jednym z tych stanów. Remontoire nie oczekiwał też, że będzie pełniła jakąś ważną rolę w stanach jego umysłu w przyszłości, a już na pewno nie wtedy, gdy w pobliżu nadal były wilki. Równie mało prawdopodobne było, by zaznał także snu.

Od czasu do czasu jakaś jego część — powieki, a nawet cała głowa — drgała nieznacznie, zdradzając nieco z tego krańcowego stanu nienudy, którego doświadczał obecnie. Dane taktyczne bezustannie przepływały mu przez umysł z lodowatą jasnością górskiego strumienia. W rzeczywistości jego mózg pracował z niebezpiecznie dużym przyspieszeniem — miał zdecydowanie staromodną hybrydowską architekturę i jego praca ledwie spełniała dopuszczalne parametry chłodzenia. Gdyby Skade widziała w tej chwili Remontoire’a, wyśmiałaby go, że walczy, by uzyskać szybkość przetwarzania myśli, która — dla niej — niewarta była nawet komentarza. Skade mogła myśleć z tą szybkością i jednocześnie dzielić swoją świadomość na kilka równoległych strumieni.

I mogła to robić w ruchu, wykonując wysiłek fizyczny, podczas gdy Remontoire musiał siedzieć spokojnie, jakby w transie, by nie obciążać dodatkowo już pracujących pod napięciem ciała i mózgu. Naprawdę byli istotami z różnych stuleci.

Jednak choć Skade ostatnio gościła często w myślach Remontoire’a, nie należała teraz do jego bezpośrednich trosk. Uważał za prawdopodobne, że zginęła. Miał co do tego silne podejrzenia, nawet zanim pozwolił Khouri na wejście w atmosferę planety w ślad za strąconą korwetą Skade, ale starał się nie przykładać do nich zbytniej wagi. Jeśli Skade była martwa, to Aura również.

Coś się zmieniło: tykanie i szum wielkiego planetarium wojny, w którym się unosił. Przez wiele godziny zmagające się siły — ludzie linii głównej, Hybrydowcy, Inhibitorzy — okrążały planetę w stałym szyku, jak gdyby w końcu ułożyły się w jakąś matematyczną konfigurację o maksymalnej stabilności. Inni Hybrydowcy byli przestraszeni: przez tygodnie zyskiwali przewagę nad luźnym przymierzem Remontoire’a złożonym z ludzi, świń i uchodźców z Resurgamu. Ukradli Aurę i za jej pośrednictwem dowiedzieli się o wielu sekretach, które wcześniej pozwoliły remontoire’owcom uzyskać panowanie nad siłami Inhibitorów wokół Delty Pawia. Później Remontoire przekazał im nawet więcej za zwrot Khouri. Ale od czasu zniknięcia Skade Hybrydowcy stali się znacznie bardziej zdezorientowani i rozkojarzeni, niż byłaby podobna grupa z pokolenia Remontoire’a. Skade była bardzo potężna, bardzo skuteczna w manipulacjach. Podczas wojny z Demarchistami (która obecnie wydawała się Remontoire’owi jak niewinna dziecięca rozrywka) bezlitośnie demokratyczna struktura hybrydowskiej polityki stopniowo się zmodyfikowała. Wytworzyły się warstwy bezpieczeństwa: Rada Ścisła, Wewnętrzne Sanktuarium, a nawet — być może — wspominana w pogłoskach Rada Nocna. Skade była logicznym końcowym produktem tego procesu: świetnie wyszkolona, wysoce przedsiębiorcza, z obszerną wiedzą, niezwykle sprawna w manipulowaniu innymi. Pod wpływem wojny z Demarchistami Hybrydowcy — mimowolnie — stworzyli dla siebie tyrana.

A Skade była bardzo dobrym tyranem. Ona chciała jak najlepiej dla swego ludu, nawet jeśli oznaczałoby to wytępienie reszty ludzkości. Jej determinacja, jej wola przekroczenia barier ciała i umysłu były inspirujące nawet dla Remontoire’a. Omal nie wybrał walki po jej stronie, a nie po stronie Clavaina. Nic dziwnego, że Hybrydowcy wokół niej zapomnieli o samodzielnym myśleniu. Przy podporządkowaniu się Skade potrzeba samodzielnego myślenia nie występowała.

Ale teraz Skade nie było, a jej armia szybkich, zdolnych marionetek nie wiedziała, co robić dalej.

W ciągu ostatnich dziesięciu godzin siły Remontoire’a przechwyciły dwadzieścia osiem tysięcy osobnych zaproszeń do negocjacji z pozostałymi jednostkami hybrydowskimi. Zaproszenia przecisnęły się przez przelotne okna w sferze zakłócanej łączności, która obejmowała cały teatr bitwy. Mimo wszystkich zdrad, kruchych przymierzy i złośliwej wrogości, nadal uważali, że jest on człowiekiem, z którym można prowadzić interesy. Prócz tego było coś jeszcze: oznaki, że niepokoją się czymś, co musiał jeszcze zidentyfikować. To mógł być gambit, by usidlić jego uwagę i zachęcić go do rozmów z nimi, ale nie był tego pewien.

Postanowił, że da im jeszcze trochę poczekać, przynajmniej do chwili, gdy otrzyma z powierzchni planety jakieś konkretne dane.

Teraz jednak coś się rzeczywiście działo. Jedną piętnastą sekundy wcześniej odkrył zmiany w ustawieniu sił bitewnych; w czasie, który potem nastąpił, wszystko wskazywało na to, że ta informacja jest prawdziwa.

Inhibitorzy ruszyli się. Gruda wilczych maszyn — poruszały się raczej w grudach, agregacjach, migoczących chmurach, a nie w uporządkowanych eskadrach czy oddziałach — opuściła swą poprzednią pozycję. Od dziewięćdziesięciu pięciu do dziewięćdziesięciu dziewięciu procent wilczych sił wokół Epsylon Eridani 40 — ocenianych według masy czy objętości (trudno było mieć pewność, ile wilczej maszynerii rzeczywiście leciało za nimi od Delty Pawia) — pozostało na miejscu, ale według danych z czujników, którym nie zawsze można było ufać, mała agregacja — jeden do pięciu procent ogólnych sił — leciała w kierunku planety.

Inhibitorzy gładko przyśpieszali, pozostawiając w kilwaterze umęczoną fizykę. Kiedy maszyneria Inhibitorów poruszała się, robiła to bez żadnych oznak newtonowskiej reakcji. Ostatnie modyfikacje napędów hybrydowskich przybliżały ten efekt, zmuszając wyrzucane cząstki do szybkiej degradacji do nieobserwowalnego stanu kwantowego. Ale wilki wykorzystywały inną zasadę. Nawet z bliska nie widać było oznak odrzucanego medium. Można było zakładać — ale był to tylko domysł — że napędy Inhibitorów wykorzystywały formę kwantowego efektu Casimira, używając niezrównoważonego ciśnienia próżni na dwie równoległe płyty, by przeskakiwać przez czasoprzestrzeń. Fakt, że maszyny przyśpieszały kilka bilionów razy szybciej, niż pozwalała teoria, wydawał się źródłem mniejszego zażenowania niż zupełny brak teorii.

Remontoire uruchomił symulację przewidującą trajektorię agregacji. Agregacja mogła rozpaść się na mniejsze elementy albo połączyć z inną, ale jeśliby kontynuowała swój obecny kurs, powinna otrzeć się o bezpośrednią przestrzeń powietrzną planety.

Remontoire’a to niepokoiło. Jak dotychczas obce maszyny unikały aż takiego zbliżenia. Zupełnie jakby głęboko w programach sterujących zapisano edykt, fundamentalne polecenie, by unikać zbędnych kontaktów ze światami Żonglerów Wzorców.

Ludzie jednak przynieśli bitwę na rozmokłą planetę. Jak bardzo ten edykt obowiązywał? Może widoczne strącenie korwety Skade uruchomiło jakiś przełącznik, który przekazał wiadomość, że już wyrządzono szkodę. Może maszyneria Inhibitorów już weszła w biosferę. W takim razie nawet planeta Żonglerów nie byłaby dłużej bezpieczna.

Według czasu Remontoire’a agregacja była w drodze przez prawie sekundę. Zgodnie z ich zwykłymi wzorcami przyśpieszeń, dotrze do przestrzeni powietrznej planety za niecałe czterdzieści minut. W jego obecnym stanie świadomości wydawało się to niemal wiecznością. Ale Remontoire nie był aż tak głupi, żeby w to wierzyć.


* * *

Trójzębny statek Remontoire’a wyleciał z hangaru parkingowego w boku „Światła Zodiakalnego”. Prawie natychmiast, kiedy włączył się główny napęd, poczuł zgniecenie pleców — tak silne i bezlitosne jak upadek na beton. Kadłub skrzypiał i protestował, kiedy przyśpieszenie pięło się do pięciu, sześciu, siedmiu g. Pojedynczy silnik zamontowany na zewnątrz — mikrominiaturowy napęd hybrydowski — zaprojektowano z zegarmistrzowską precyzją, a każdy element ściśnięto do neurotycznych tolerancji. Gdyby Remontoire pozwalał sobie na zdenerwowanie, właśnie lot z takim silnikiem denerwowałby go.

Był jedynym żyjącym obiektem na pokładzie tego ostatnio zbudowanego statku. Nawet on wydawał się jakimś spóźnionym dodatkiem, wpakowany w małą, podobną do oka dziurę w długiej i czarnej jak węgiel igle kadłuba. Nie było okien i tylko absolutne minimum otworów czujnikowych, ale dzięki swym implantom Remontoire ledwie dostrzegał pojazd, czując go jedynie jako szkliste rozszerzenie swej przestrzeni osobistej. Za twardymi granicami statku znajdowała się mniej dotykalna sfera zasięgu czujników: pasywne i aktywne kontakty drażniły część jego mózgu związaną z proprioceptywną wiedzą o własnym obrazie ciała.

Ciąg ustabilizował się na ośmiu g. Nie było bezwładnościowej ochrony przed takim przyśpieszeniem, choć ogólne sterowanie bezwładnością było w zasięgu hybrydowskiej techniki już od ponad połowy stulecia. Inne urządzenie wiezione przez statek — połyskująca, podobna do lamety maszyneria broni hipometrycznej — nie tolerowało bowiem zmian lokalnej metryki. Broń hipometryczna była dość trudna do wykorzystania w płaskiej, niezakłóconej czasoprzestrzeni. Ale w zasięgu wpływów techniki bezwładnościowej stawała się ona złośliwie nieprzewidywalna, jak psotny chochlik. Remontoire chętnie przyśpieszałby nawet mocniej, ale powyżej ośmiu g istniało realne niebezpieczeństwo, że drobne składniki broni wypadną z właściwej konfiguracji.

Widziana z zewnątrz broń nie sprawiała wielkiego wrażenia. Ukryta w cygarowatej gondoli, była przedłużeniem tej samej skorupy, która zawierała napęd. Nie było lufy, żadnego wylotu, żadnych szczegółów na powierzchni. Jedynym wymaganiem projektowym było takie ułożenie broni, by znajdowała się jak najdalej od obsługującego ją człowieka. To właśnie, myślał Remontoire, jest miarą groźnego splendoru urządzenia, że człowiek naprawdę czuje się bezpieczniej, mając między sobą a tą donkiszotowską bronią zabójczy miniaturowy napęd hybrydowski.

Sprawdził postępy agregacji Inhibitorów, nie czując ani satysfakcji, ani rozczarowania faktem, że bardzo dokładnie przewidział jej ruch. Jednak coś się zmieniło: jego wylot ze „Światła Zodiakalnego” przyciągnął uwagę innych. Jeden z dawnych sprzymierzeńców Skade poruszał się po trajektorii przechwytującej, trzymając statek pod większym przyśpieszeniem, niż Remontoire mógł rozwinąć. Ten inny statek hybrydowski zaatakuje go w ciągu piętnastu minut. Pięć lub sześć minut później dosięgnie go druga agregacja.

Remontoire pozwolił sobie na błysk niepokoju, wystarczający akurat na tyle, by napompować do krwi nieco adrenaliny. Potem zablokował to uczucie w taki sam sposób, jak zatrzaskuje się drzwi przed huczną zabawą.

Racjonalnie zdawał sobie sprawę, że najbardziej logicznym działaniem byłoby pozostanie na pokładzie „Światła Zodiakalnego”, gdzie ceniono jego koordynację i ogląd sytuacji. Mógł zaprogramować do sterowania tym statkiem symulację poziomu beta lub poprosić o ochotnika. Znalazłoby się kilkudziesięciu chętnych kandydatów, niektórych z nich sam zaopatrywał w implanty hybrydowskie. Ale uparł się, że poleci sam. Nie tylko dlatego, że dłużej uczył się zachowania broni hipermetrycznej niż większość z nich. Miał również poczucie zobowiązania: to było coś, co musiał zrobić.

Wiedział, że powodem była Ana Khouri. Popełnił błąd, pozwalając jej na samotną podróż na planetę. Z perspektywy militarnej właśnie tak należało zrobić: nie było sensu angażować już i tak szczupłych zasobów, kiedy według wszelkiego prawdopodobieństwa Aura była martwa. Co więcej, myślał, najprawdopodobniej Aura została już całkowicie wykorzystana. Ponadto przy włączonej na maksimum blokadzie Inhibitorów i tak nic większego od kapsuły awaryjnej nie mogło się przemknąć na powierzchnię.

Ale Clavain nie postrzegałby tego w ten sposób. Dziewięć razy na dziesięć opierał on swoją decyzję na militarnej logice. Gdyby robił inaczej, nie przeżyłby swoich pięciuset lat. Ale jeden raz na dziesięć całkowicie lekceważył zasady i robił coś, co miało sens jedynie na poziomie ludzkim.

Remontoire sądził, że mogła to być jedna z takich okazji. Nie miało znaczenia, że Skade i Aura prawdopodobnie nie żyły; Cla — vain poleciałby na dół z Khouri, nawet gdyby próba ratunku groziła niechybną śmiercią obu uczestnikom tej akcji.

W minionych latach Remontoire od czasu do czasu badał szczegóły życia Clavaina, jego punkty krytyczne, próbując ustalić, czy te nieracjonalne czyny pomogły, czy przeszkodziły jego staremu przyjacielowi. Analizował decyzje Clavaina jeszcze raz, kiedy czekał na spotkanie ze statkiem Hybrydowców. Jak zwykle nie doszedł do satysfakcjonującej odpowiedzi. Ale uznał, że teraz nadszedł czas, kiedy powinien żyć raczej według reguł Clavaina, niż posługiwać się sztywnymi zasadami analizy taktycznej.

W mózgu zadźwięczał mu budzik. Piętnaście minut minęło.

Rozmyślania na temat zbliżającego się statku Hybrydowców nie miały sensu: szybki przegląd możliwości wskazywał, że nic nie zyska, zbaczając z obecnego kursu.

Drugi statek przepchnął się przez koncentryczne czujnikowe granice Remontoire’a niczym ryba przepływająca przez ostro określone prądy morskie. Oczyma duszy Remontoire widział go raczej jako rzecz dotykalną, a nie mętną aluzję w danych czujników.

Była to korweta klasy murena, podobnie jak pojazd Skade, i tak samo jak statek Remontoire’a koloru wysysającej światło czerni, ale ukształtowany raczej jak dziwacznie kolczasty haczyk na ryby niż trójząb. Nawet z niewielkiej odległości spektralny szept jego wysoce skrytych napędów był ledwie wyczuwalny. Kadłub korwety promieniował średnio 2,7 kelvina powyżej absolutnego zera. Z bliska widmo mikrofalowe wyglądało jak kapa z gorących i zimnych łat. Remontoire zmapował położenie silników krioarytmetycznych; zaobserwował te, które pracowały mniej wydajnie od sąsiadów, a także te, które pracowały niepokojąco zimno, chwiejąc się na krawędzi ucieczki cyklu algorytmicznego. Od czasu do czasu błyskała niebieska iskra, kiedy jeden z węzłów spadał poniżej jednego kelvina i zostawał wciągnięty z powrotem do formacji swoich towarzyszy.

Statki można było wytwarzać dowolnie zimne i dlatego mogły się stapiać z promieniowaniem tła wczesnego wszechświata, które po piętnastu miliardach lat wciąż błyszczało. Ale mapa tła nie była gładka: kosmiczna inflacja powiększyła drobne skazy w rozszerzającym się wszechświecie, wytwarzając subtelne wariacje, zależnie od tego, w którą stronę się spoglądało. Były one odchyleniem od prawdziwej anizotropii: zmarszczki na obliczu dzieła stworzenia. Gdyby statki nie mogły dostosować temperatury swoich kadłubów, by pasowała do tych fluktuacji, osiągnęłyby tylko niedokładne przystosowanie do widma tła. W pewnych okolicznościach polowanie na te drobne niedopasowania było jedynym sposobem wykrycia wrogich jednostek.

Ale statek Hybrydowców utrzymywał chłód swego kadłuba wyłącznie jako kamuflaż przed siłami Inhibitorów w sąsiedztwie. Nie czynił prawdziwych wysiłków, by ukryć się przed Remontoirem. Wprost przeciwnie — nawet próbował się z nim skomunikować.

Hybrydowcy mieli pewną cechę, którą nawet nie zmodyfikowani musieli podziwiać: nigdy nie rezygnowali. Dwadzieścia osiem tysięcy próśb o negocjacje pozostających bez odpowiedzi nie przeszkodziło w wysłaniu dwadzieścia osiem tysięcy pierwszej.

Remontoire pozwolił, by cienka linia lasera komunikacyjnego bazgrała mu po kadłubie, aż natrafiła na jedną z kilku łat czujnikowych.

Przeegzaminował transmisje przez liczne warstwy mentalnych zapór ogniowych. W końcu po wielu sekundach zastanawiania uznał, że odpakowanie przekazu w najbardziej wrażliwej części umysłu jest możliwe. Format wiadomości był raczej językiem naturalnym niż którymś z hybrydowskich protokołów wysokiego poziomu. Pięknie znieważające posunięcie, pomyślał; z perspektywy sprzymierzeńców Skade był to hybrydowski równoważnik dziecięcego gaworzenia.

[Remontoire? To ty, prawda? Dlaczego nie chcesz z nami rozmawiać?]

Ułożył myśl w ten sam format.

Dlaczego jesteście tacy pewni, że jestem Remontoirem?

[Zawsze bardziej lubiłeś szalone gesty, niż jesteś skłonny przyznać. Ten wziąłeś prosto z podręcznika śmiałych eskapad.]

Ktoś musiał to zrobić.

[Wykazujesz odwagę, Remontoire, ale martwienie się o ludzi na planecie jest bezcelowe. Nasze działania im teraz nie pomogą. Oni nie mają nawet wpływu na przyszły wynik wojny.]

Więc najlepiej pozwolić im zdechnąć. Tak postąpiłaby Skade, prawda?

[Skade zrobiłaby dla nich wszystko co, można, jeśli by myślała, że są istotni. Ale ty tylko pogarszasz sprawę. Nie sprowadzaj bitwy tam na dół. Nie zwiększaj zakresu działań, kiedy najbardziej potrzebujemy konsolidacji wysiłków.]

Jeszcze jedno błaganie o współpracę? Skade musi przewracać się w grobie.

[Skade była pragmatykiem, Remontoire, bardzo podobnym do ciebie. Zobaczyłaby, że obecnie jest czas na stopienie naszych sił, zlanie w jedno naszej wiedzy i zadanie wrogim maszynom prawdziwego ciosu.]

Chcecie powiedzieć, że przez podstęp i kradzież osiągnęliście już wszystko, co się dało. Wiecie, że nigdy już wam nie zaufam. Teraz nie macie nic do stracenia, negocjując.

[Z żalem przyznajemy, że zrobiono taktyczne błędy. Ale teraz, kiedy Skade jest — jak napomykałeś — najprawdopodobniej martwa…]

Kaczęta taplają się, szukając nowej kaczki mamy.

[Przyjmuj takie analogie, jakie chcesz, Remontoire. My tylko wyciągamy przyjacielską dłoń. Sytuacja tutaj jest bardziej złożona, niż do tej pory myśleliśmy. Musisz to sam widzieć: drażniące aluzje w danych, skrawki zbyt małe i nieważne pojedynczo, ale które sumują się w jasny wniosek. Nie mamy do czynienia jedynie z wilkami, Remontoire. Jest coś jeszcze.]

Nie widziałem niczego niezrozumiałego.

[Więc nie szukałeś wystarczająco usilnie. Masz, Remontoire: zbadaj nasze dane, jeśli wątpisz w nasze słowa. Zobacz, czy zmieni to twoją opinię. Zobacz, czy ci to coś wyjaśni.]

Nugget z danymi był zapisany w jego głowie. Instynkt mówił mu, by go usunąć, póki jest nadal skompresowany, nadal nieodczytany. Ale postanowił na razie go zachować.

Sugerujecie partnerstwo?

[Podzieleni nigdy ich nie pokonamy. Razem możemy coś zdziałać.]

Być może. Ale przecież to nie mnie tak naprawdę chcecie?

[Oczywiście, że nie, Remontoire.]

Uśmiechnął się. Hybrydowcy Skade byli bez przywódcy i mogli nawet zwrócić się ku niemu, kierowani instynktownym nakazem zapełnienia powstałej luki, ale głównie chodziło im o broń hipometryczną. Była to jedna z technik, której mimo porwania Aury przez Skade nie zdołali ukraść czy uzyskać drogą inżynierii odwrotnej. Potrzebowali zaledwie jednego prototypu, nawet uszkodzonego, byleby tylko pozwalał na rekonstrukcje swojej konfiguracji.

Dziękuję za ofertę, ale w tej chwili jestem trochę zajęty. Dlaczego nie mielibyśmy porozmawiać o tym później? Powiedzmy, za kilka miesięcy?

[Remontoire… Nie zmuszaj nas do tego.]

Zastosował ciąg boczny, oddalając się od drugiego statku. Zmapował obszary mózgu podłączane i wyłączane, gdy krew przelewała mu się we wnętrzu czaszki. W chwilę później korweta pomknęła za nim, naśladując jego gwałtowne ruchy z wielką dokładnością.

[Potrzebujemy tej broni, Remontoire.]

Domyślałem się. Dlaczego po prostu nie powiedzieliście tego na początku?

[Chcieliśmy dać ci szansę, byś zobaczył sprawy z naszego punktu widzenia.]

W takim razie, jak przypuszczam, powinienem być wdzięczny.

Czuł, jak statkiem rzuciło. W głowie rozświetliły mu się meldunki o uszkodzeniach, jasne i geometryczne niczym migrena. Uderzyli wielokrotnymi nabojami przebijającymi kadłub, nacelowanymi na istotne systemy statku. Atak był chirurgiczny: woleli raczej spowodować, by dryfował, dojrzały do obrabowania, niż rozwalić statek na części. Czy chcieli, by przeżył, to już całkowicie inna sprawa.

[Oddaj nam teraz broń, Rem, a zostawimy ci wystarczającą zdolność lotu, byś uszedł tej agregacji wilków, która się do nas zbliża.]

Przykro mi, ale mam na dzisiaj inne plany.

Statek znowu zagrzechotał: dalsze istotne funkcje zawiodły lub się wyłączyły. Okręt próbował znaleźć obejścia, robiąc wszystko, by móc nadal latać, ale istniała granica uszkodzeń, które mógł znieść. Remontoire rozważał rewanż, ale wolał oszczędzić swoją konwencjonalną artylerię na agregację. Pozostała mu jedynie broń hipometryczna, ledwie przetestowana po pracowitej kalibracji.

Wydał mentalne polecenie, które spowodowało, że broń rozkręciła się do energii aktywacji. Skompensowała dryf wektora statku, gdy moment pędu przenosił się do jej błyszczącego wnętrza. Z zewnątrz nie widać było żadnych oznak, że w urządzeniu nastąpiły jakieś zmiany. Remontoire zastanawiał się, jakie czujniki korweta nastawiła na niego i czy były one wystarczająco czułe, by odebrać subtelne sygnatury aktywacji.

Była to mała broń z odpowiednio ograniczoną dokładnością i radialnym obszarem działania (konwencjonalna terminologia — takie pojęcia jak „zasięg” i „dokładność” — miała tylko bardzo zgrubne zastosowanie dla broni hipometrycznej). Ale bardzo szybko nabierała mocy. Dostroił jej skalę skutków, znalazł w złożonej topografii parametrów rozwiązanie, które odpowiadało konkretnemu punktowi w trójwymiarowym obszarze otaczającej przestrzeni.

Odtworzył kanał komunikacyjny z korwetą.

Wycofajcie się.

[Powtarzamy, nie zmuszaj nas do tego, Remontoire.]

Broń wypaliła. W mapie częstotliwości mikrofalowych zimnych miejsc korwety nagle pojawiła się idealnie półkolista rana w boku kadłuba. Gradienty kriogenicznych temperatur popłynęły jak woda wokół otworu ściekowego, obracając się i krążąc, kiedy próbowały znaleźć nową równowagę. Pary węzłów chłodzących zapadły w tryb drgań niestabilnych.

Broń znowu się nagrzała. Remontoire zrobił następną dziurę w kadłubie korwety, tym razem głębszą, wklęsłą ranę.

Korweta zareagowała. Niechętnie odparował pociski chmurą środków obronnych, choć nadal pozostawił mały zapas na maszyny Inhibitorów.

Broń naładowała się po raz trzeci. Skoncentrował się, zmusił do całościowego przejrzenia rozwiązania. Pomyłka mogła się okazać fatalna dla wszystkich zainteresowanych.

Trzeci atak w ogóle nie był widoczny. Jeżeli obliczył wszystko prawidłowo, właśnie zrobił kulistą dziurę wewnątrz statku, bez naruszenia kadłuba i uszkodzenia istotnych wewnętrznych układów. Środek ostatniej dziury powinien leżeć dokładnie w jednej linii ze środkiem dwu pozostałych, z dokładnością co do mikrona.

Poczekał chwilę, by dokładność — i powściągliwość — jego ataku do nich dotarła, zanim nawiązał ponowny kontakt.

Następny atak zlikwiduje wasz system podtrzymywania życia. Zrozumieliście?

Korweta zawahała się. Sekundy płynęły, dając czas akolitom Skade na przeanalizowanie tysięcy scenariuszy odpowiedzi, na bawienie się nimi tak, jak dzieci zabawiają się klockami, na budowanie ogromnych, chwiejących się budowli wydarzeń i kontrwydarzeń. Prawie na pewno nie oczekiwali, że zwróci tę broń przeciw nim. Ich najlepszy wywiad nigdy by nie zasugerował, że on aż do tego stopnia kontroluje skutki działania broni. Nawet gdyby to zasugerował — i nawet gdyby rozważali możliwość ataku — musieli zakładać, że uderzy ona w rdzeń napędowy statku, likwidując go w jednym rozbłysku oślepiającego światła.

Remontoire natomiast zadowolił się ostrzeżeniem. To nie jest odpowiednia chwila, myślał, na zyskiwanie nowych wrogów.

Nie było dalszych przekazów. Patrzył zafascynowany, jak silniki krioarytmetyczne wygładzały gradienty temperatury wokół obu zewnętrznych ran, starając się jak najlepiej zakamuflować szkodę. Potem korweta odwróciła się, uruchomiła maksymalny ciąg i tyle ją było widać.

Remontoire pozwolił sobie na chwilę satysfakcji. Dobrze to rozegrał. Jego statek nadal mógł latać, mimo poważnych zniszczeń. I teraz musiał się martwić jedynie zbliżającą się agregacją maszyn Inhibitorów. Przybędą tu za trzy minuty.


* * *

Dwa tysiące kilometrów, potem tysiąc, potem pięćset. Coraz bliżej. Jego czujniki starały się traktować bryłę maszyn Inhibitorów jako jedną istotę, wyrzucając najbardziej różniące się od siebie oceny odległości, skali i rozłożenia geometrycznego. Mógł tylko zogniskować wysiłek na większych węzłach i dokładniej ustawić kamuflaż pokładu. Dostroił kierunek ciągu i stracił nieco przyśpieszenia, ale skierował promienie odrzutu od przesuwającej się koncentracji maszyn przeciwnika. Promienie odrzutu były niewidzialne, metodami dostępnymi Remontoire’owi niemal nie do wykrycia. Miał nadzieję, że obcy mają te same trudności, ale nie opłacało się ryzykować.

Bryły zreorganizowały się, przysunęły bliżej. Były nadal zbyt daleko i zbyt luźno rozproszone, by stanowić skuteczny cel dla broni hipometrycznej. Remontoire nie chciał wykorzystywać tej broni w potyczce z nimi, chyba że nie byłoby innego wyjścia. Zawsze istniało niebezpieczeństwo, że zbyt wiele razy zademonstruje działanie tej broni i da maszynom czas, by wyczarowały na nią odpowiedź. Zdarzyło się tak już z innymi rodzajami broni: od czasu do czasu Inhibitorzy rozwijali skuteczną obronę przeciw ziemskim technikom, włączając w to niektóre techniki dostarczone ostatnio przez Aurę. Być może maszyny wcale nie wynajdywały tych środków obrony, ale po prostu odzyskiwały je z jakiejś starodawnej, poplątanej pamięci rasy. Taki wniosek niepokoił Remontoire’a bardziej niż to, że mógł to być wynik inteligentnego myślenia. Zawsze istniała nadzieja, że jeden rodzaj inteligencji może zostać pokonany przez inny jej rodzaj albo że inteligencja szanująca samą siebie będzie podatna na zwątpienie — może nawet szykować własny upadek. Ale, jeśli w działaniu Inhibitorów nie ma inteligencji, tylko po prostu proces wyciągania z archiwów, całkowicie bezmózgowa biurokracja systematycznego wyniszczenia? Galaktyka jest bardzo stara i widziała wiele sprytnych pomysłów. Bardzo prawdopodobne, że Inhibitorzy posiadali starożytne dane o nowych rodzajach broni i technikach. Jeśli nie opracowali jeszcze skutecznych reakcji, to tylko dlatego, że system odzyskujący działał powoli, a samo archiwum rozproszone było na ogromnej przestrzeni. Oznaczałoby to, że w długiej perspektywie ludzie nic nie mogliby zrobić. Nie mogliby w żaden sposób uzyskać przewagi militarnej nad Inhibitorami, chyba że w bardzo lokalnej skali. W skali galaktyki, wykraczającej poza najbliższą garstkę systemów słonecznych, sprawa już była przegrana.

Ale, wykorzystując swą matkę jako kanał komunikacyjny, Aura oznajmiła, że sprawa nie jest przegrana, jeszcze nie. Według Aury istniał sposób, jeśli nie bezpośredniego zwycięstwa nad Inhibitorami, to przynajmniej zyskania na czasie.

Urywki, fragmenty — to wszystko, co zdołali zebrać z niejasnych przekazów Aury. Ale z tego szumu wyłoniła się grupa słów.

„Hela. Quaiche. Cienie”.

To były odpryski od większej całości. Aura była zbyt młoda, by ją wyartykułować. Remontoire mógł tylko zgadywać kształt większego obrazu, wykorzystując to, co uzyskał od dziewczynki, zanim Skade ją porwała. Wierzył, że Skade i Aury już nie ma, jednak nadal miał te odłamki. Musiały coś znaczyć, bez względu na to, jak nieprawdopodobne się wydawały. Istniał wyraźny związek między dwoma z tych stów. Hela i Quaiche — te słowa razem coś znaczyły. Ale o Cieniach w ogóle nic nie wiedział.

Czym były i jakie miały znaczenie?

Agregacja była teraz bardzo blisko. Zaczęła macać rogami po obu stronach statku, czarne szczypce migały zagrzebanymi w czerni fioletowymi błyskawicami. Oznaki sześciennej symetrii migotały od czasu do czasu w obciętych równo krawędziach i schodkowych krzywych. Remontoire ocenił swoje możliwości, przeglądając układy uszkodzone w czasie ataku Hybrydowców. Nie chciał jeszcze używać broni hipometrycznej — wątpił zresztą, czy zdołałby zgromadzić ładunek na drugi atak, zanim nieuszkodzone elementy Inhibitorów by go zabiły.

Planeta rosła. Wyrzucił z umysłu drugą agregację, ale nadal była przed nim, nadal przesuwała się ku kruchej biosferze Żonglerów i jej ludzkich pasożytów. Połowę świata spowijały ciemności, reszta wyglądała jak żyłkowany turkus popstrzony białymi chmurami i wirującymi układami burzowymi.

Remontoire zdecydował się: to będą musiały być miny pęcherzowe.

W ułamku sekundy wzdłuż kadłuba habitatowego jego trójzębnego statku pojawiły się otwory. W następnym ułamku wyrzutnie wyrzuciły we wszystkich kierunkach kilka ładunków wielkości melona. Kadłub szczękał, kiedy rozmieszczano broń.

Zapadła cisza.

Cała sekunda ciszy, a potem ładunki wybuchły w dokładnie zaplanowanej sekwencji. Nie było terkotu oślepiająco białych błysków; to nie były ani urządzenia fuzyjne, ani głowice z antymaterii. To były w gruncie rzeczy bomby, tylko w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa. Tam, gdzie nabój detonował, pojawiała się nagle szeroka na dwadzieścia kilometrów sfera, jak gwałtownie napompowany baron zaporowy. Powierzchnia każdej ze sfer była pomarszczona jak skórka wysuszonego owocu, w kolorze fioletowoczarnym i podatna na przyprawiające o mdłości napływy koloru i rozpulchnienia. Kiedy dwie sfery akurat się przecięły — ponieważ ich centra znajdowały się bliżej niż dwadzieścia kilometrów, kiedy zostały zdetonowane — połączone granice mrugały cukrowymi emanacjami fioletu i pastelowego błękitu.

Mechanizmy wewnątrz min pęcherzowych były równie skomplikowane i niezgłębione jak te wewnątrz broni hipometrycznej. Istniały nawet dziwaczne punkty odpowiedniości między obydwiema technikami — kilka z grubsza podobnych części sugerowało, że oba rodzaje broni być może są wytworem tego samego gatunku lub tej samej epoki w historii galaktyki.

Remontoire podejrzewał, że miny pęcherzowe były wczesnym krokiem ku technice sterowania metryką, opanowanej przez Całunników. Całunnicy nauczyli się zamykać całe obszary przestrzeni o pojemnościach gwiazdowych w skorupach ze zrekonstruowanej czasoprzestrzeni (z własnymi niesamowitymi własnościami obronnymi), zaś miny pęcherzowe wytwarzały niestabilne skorupy, szerokie na zaledwie dwadzieścia kilometrów. Po paru sekundach redukowały się z powrotem do zwykłej czasoprzestrzeni, kończąc swoje istnienie w ulewie egzotycznych kwantów. Tam gdzie były poprzednio, lokalne własności metryki wykazywały drobne oznaki wcześniejszego napięcia. Ale wytworzone skorupy nie mogły być ani większe, ani trwalsze — przynajmniej przy wykorzystaniu techniki przekazanej przez Aurę.

Salwa nabojów już się rozkładała. Sfery znikały jedna po drugiej, w przypadkowej kolejności.

Remontoire szacował szkody. Tam, gdzie wybuchły skorupy, poprzecinana maszyneria Inhibitorów została wyrwana z istnienia, pojawiły się krzywe, matematycznie gładkie rany w macającej agregacji sześciennych elementów. Błyskawice przecinały zrujnowaną strukturę — ich szalone migotanie sugerowało głównie ból i wściekłość.

Uderz w nich, kiedy leżą, pomyślał Remontoire. Wydał mentalne polecenie, które rzucało końcową salwę min pęcherzowych w otaczającą maszynerię.

Tym razem nic się nie wydarzyło. Meldunki o błędzie szturmowały mu mózg: mechanizm wyrzutni zawiódł, poddając się uszkodzeniom z wcześniejszego ataku. I tak Remontoire miał szczęście, że system jednokrotnie zadziałał.

Po raz pierwszy Remontoire pozwolił sobie na więcej niż chwilę prawdziwej, mrożącej krew w żyłach trwogi. Jego opcje zostały obecnie poważnie zmniejszone. Nie miał opancerzonego kadłuba: istniała inna, obca technika, którą zebrali od Aury, ale podobnie jak tłumienie bezwładności, nie działała ona dobrze w pobliżu broni hipometrycznej. Pancerz kadłuba pochodził od larw; h-broń i miny pęcherzowe od innej kultury. Istniały, niestety, sprawy związane z kompatybilnością. Wszystko, co mu zostało, to broń hipometryczna i uzbrojenie konwencjonalne, ale nadal nie było jasności co do posunięcia atakującego.

Kadłub zadrżał, kiedy konwencjonalne miny wylatywały z luków. Eksplozje jądrowe zabarwiły niebo. Remontoire czuł, jak elektromagnetyczne pokłosie wybuchu wprowadza chaos w jego implantach, strobując abstrakcyjne kształty w jego polu widzenia.

Inhibitorzy nadal tam byli. Wypalił dwa pociski Stinger i patrzył, jak oddalają się z przyśpieszeniem 100 g na rakietach przechwytujących. Nic się nie wydarzyło: nawet nie zostały właściwie zdetonowane. Nie miał broni promieniowej, nie mógł nic więcej zaoferować.

Był bardzo spokojny. Doświadczenie podpowiedziało mu, że przez użycie broni hipometrycznej nic nie zyska, a tylko zdradzi maszynom, że broń taką posiada. Wiedział również, że wilki jeszcze nie przechwyciły tej broni i że nie może pozwolić, by to się dzisiaj wydarzyło.

Przygotował komendę samobójczą, wizualizując koronę min fuzyjnych zapakowanych w gondole uzbrojenia. Uczynią widowiskowy błysk, kiedy wybuchną — prawie tak jasny jak ten, który powstanie w chwilę później, kiedy to samo zdarzy się napędowi hybrydowskiemu. Pomyślał jednak, że szanse, iż widzowie docenią któryś z tych wybuchów, są bardzo niewielkie.

Dostroił stan swego umysłu, tak że nie czuł trwogi, żadnego lęku przed śmiercią. Czuł tylko dreszcz irytacji, że nie zobaczy, jak potoczą się dalej wydarzenia. Podchodził do sprawy własnego zgonu ze znudzoną akceptacją kogoś, kto czeka na kichnięcie. Istnieją, pomyślał, pewne zalety bycia Hybrydowcem.

Właśnie miał wydać polecenie, gdy coś się wydarzyło. Pozostała maszyneria z zaskakującą szybkością oddalała się od jego statku. Za maszynerią jego czujniki wykryły sugestię wyładowań broni i mnóstwo przesuwających się mas — wybuchły miny pęcherzowe o sygnaturach nieco różnych od sygnatur min, których używał. Po tym nastąpiły wybuchy głowic fuzyjnych i antymaterii, potem mknące pióra wylotowe pocisków, aż wreszcie pojedyncza silna eksplozja — z pewnością superbomba.

Zwykle nie sprawiłoby to żadnej różnicy, ale maszyneria Inhibitorów została wcześniej osłabiona atakiem Remontoire’a. Czujnik masy wyodrębnił sygnaturę pojedynczego małego statku, zgodnego, jak to sobie teraz uświadomił, z hybrydowską korwetą klasy murena.

Remontoire domyślił się, że to ten sam statek, który oszczędził. Zawrócili albo po prostu szli za nim cały czas. Teraz starali się jak najdalej odciągnąć od niego maszynerię Inhibitorów. Remontoire wiedział bez cienia wątpliwości, że to gest samobójczy: nie mogli mieć nadziei, że uda im się dotrzeć z powrotem na swoją stronę konfliktu. A jednak podjęli decyzję, by mu pomóc, nawet po wcześniejszym ataku i jego odmowie przekazania broni hipometrycznej. Typowo hybrydowski sposób rozumowania, pomyślał: nie zawahają się przed zmianą taktyki w ostatniej chwili, jeśli uznają, że ta zmiana przyniesie korzyść Matczynemu Gniazdu. Nie byli zdolni odczuwać frustracji, nie byli zdolni odczuwać wstydu.

Próbowali z nim negocjować, a kiedy się nie udało, usiłowali wziąć siłą to, co chcieli. To też się nie udało, i aby im przytrzeć nosa, ostentacyjnie ich oszczędził. Czy była to demonstracja ich wdzięczności? Możliwe, pomyślał, ale raczej był to pokaz dla obserwujących bitwę, dla sprzymierzeńców Remontoire’a i innych odłamów Hybrydowców, a nie dla niego: niech zobaczą, jak dzielnie się tu poświęcili. Niech zobaczą, jak wyrównują rachunki. Jeśli dwadzieścia osiem tysięcy i jedna propozycja podzielenia się zasobami zostało odrzuconych, może właśnie ten gest coś zmieni.

Remontoire nie wiedział — jeszcze nie. Myślał o innych sprawach.

Jego statek oddalił się od zmagań wilków i Hybrydowców. Za nim naga energia i naga siła próbowały zniszczyć materię do jej podstawowych składników. Coś absurdalnie jaskrawego rozświetliło niebo, coś tak intensywnego, że mógłby przysiąc, że część błysku doszła do niego przez czarny kadłub statku.

Skupił uwagę na drugiej agregacji, tej, która obecnie znajdowała się bardzo blisko planety. Przy maksymalnym powiększeniu zobaczył czarną masę siedzącą nad dzienną częścią planety, tą oświetloną od kilku godzin. Unosiła się nad szczególnym punktem na powierzchni. Coś robiła.

Загрузка...