Sala zebrań znajdowała się daleko we wnętrzu, w sferycznej komorze, która kiedyś mieściła centrum dowodzenia tego wielkiego statku. Droga do sali przypominała eksplorację wielkiego systemu jaskiń: należało pokonać labirynty zimnych krętych korytarzy, spiralne tunele, skrzyżowania i głębokie szyby. Duże puste komory. Trzeba było przeciskać się przez klaustrofobiczne przewężenia. Ściany oblepiały dziwaczne, niepokojące narośle, w jednym miejscu bąble trądu, w innym nawis przypominający skamieliny płuc. Scorpio wiedział, że wydzieliny statku nie są niebezpieczne — choć ich skład chemiczny był nieciekawy — ale nawet ktoś, kto żył w Mierzwie, nie mógł opanować uczucia obrzydzenia. Wrażenie byłoby bardziej znośne, gdyby statek był tylko konstrukcją mechaniczną, ale nie dało się pominąć faktu, że to, co Scorpio widział, stanowiło w jakimś tajemniczym sensie wspomnienie biologicznego ciała kapitana. To kwestia semantyki, czy Scorpio szedł przez statek, który przejął pewne cechy ciała, czy przez ciało, które napuchło do rozmiarów i kształtu statku.
Nie obchodziło go, które określenie jest trafniejsze. Obie wersje wzbudzały w nim odrazę.
Dotarł do sali, która w porównaniu z prowadzącymi do niej korytarzami była nadzwyczaj jasna i czysta. Sferyczne pomieszczenie dowodzenia wyposażono w podwyższoną podłogę oraz okazały drewniany stół konferencyjny. Odnowiony projektor wisiał nad stołem jak zbyt duży żyrandol; pokazywał schematyczne widoki planety i okalającej ją przestrzeni powietrznej.
Clavain już czekał. Miał na sobie sztywny czarny uniform, który przez ostatnie osiemset lat nigdy nie wydawał się szokująco niemodny. Ktoś popracował nieco nad jego wyglądem: na twarzy widniały zmarszczki i cienie, ale kilkugodzinny sen sprawił, że można było rozpoznać dawnego Clavaina. Gładził starannie przyciętą brodę, opierając łokieć na stole, drugą ręką bębnił w błyszczący czarny blat.
— Coś cię zatrzymało, Scorp? — spytał łagodnie.
— Potrzebowałem chwili zastanowienia. Clavain spojrzał na niego i skinął głową.
— Rozumiem.
Scorpio usiadł. Zarezerwowano dla niego fotel obok Vaska, w większej grupie urzędników kolonii.
Clavain siedział na szczycie stołu. Po lewej miał Blooda, którego mocna postać zajmowała szerokość dwóch normalnych miejsc. Blood jak zwykle wyglądał jak zbir, który bez zaproszenia wtargnął na prywatne przyjęcie. W jednej raciczce miał nóż, grzebał ostrzem pod paznokciami drugiej ręki i rzucał wydobyty brud na podłogę.
Jego przeciwieństwem była Antoinette Bax, siedząca z prawej strony Clavaina. Tę kobietę człowieka Scorpio znał z Chasm City. Była wtedy nastolatką. Teraz przekroczyła czterdziestkę i nadal — według Scorpia — wyglądała atrakcyjnie, choć twarz miała cięższą, a wokół oczu zaczęły jej się tworzyć kurze łapki. Jedno, co jej pozostało — i co zapewne zabierze do grobu — to rządek piegów na nosie. Zawsze sprawiały wrażenie, że je świeżo, precyzyjnie namalowano. Włosy miała teraz dłuższe, z asymetrycznym przedziałkiem, sczesane do tyłu i upięte. Nosiła skomplikowaną miejscową biżuterię. Była kiedyś doskonałym pilotem, ale ostatnio miała niewiele okazji do latania. Narzekała na to żartobliwie, ale równocześnie solidnie się przykładała do pracy w kolonii. Stała się kompetentnym mediatorem.
Jej mężem był Xavier Liu, nieco od niej starszy. Poprzetykane siwizną czarne włosy wiązał z tyłu w skromny warkoczyk. Miał starannie przyciętą bródkę i brakowało mu dwóch palców prawej dłoni — skutek wypadku w dokach przed piętnastu laty. Był geniuszem od maszyn, zwłaszcza od układów cybernetycznych. Scorpio zawsze był z nim w dobrych stosunkach. Liu należał do nielicznych ludzi, którzy zupełnie nie zwracali uwagi na to, że rozmawiają ze świnią; traktował Scorpia po prostu jako kogoś, kto ma smykałkę do mechaniki i można z nim na ten temat merytorycznie porozmawiać. Xavier był obecnie odpowiedzialny za główny park mechaniczny, nadzorował topniejące zapasy będących jeszcze na chodzie serwitorów, pojazdów, samolotów, promów, pomp oraz broni. Kiedy Scorpio do niego przychodził,
Liu zawsze miał roboty po same łokcie i Scorpio zwykle mu pomagał.
Obok Blooda siedziała Paulina Sukhoi, postać blada, widmowa, jakby dręczyło ją coś tuż za skrajem pola widzenia albo sama była duchem. Ręce i głos stale jej drżały i powszechnie wiedziano, że cierpi na przemijające napady obłędu. Lata temu pracowała w Chasm City pod patronatem szemranego osobnika przy doświadczeniach dotyczących lokalnej zmiany próżni kwantowej. Zdarzył się wypadek i w zerwanym ciągu prawdopodobieństw, czyli w kwantowym skoku próżni, Sukhoi zobaczyła coś strasznego. Pchnęło ją to na skraj szaleństwa. Nawet po tylu latach nie była w stanie o tym opowiadać. Mówiono, że spędza czas, wyszywając wzory na dywanach.
Dalej siedziała Orca Cruz, dawna asystentka Scorpia, jeszcze z Mierzwy. Miała jedno oko, ale nadal była ostra jak kosa z nici mono molekularnej. Scorpio nie znał równie bezwzględnego człowieka, nawet uwzględniając Clavaina. Kiedyś dwaj rywale Scorpia popełnili błąd i nie docenili Orki Cruz. Scorpio dowiedział się o tym dopiero wówczas, gdy dotarła do niego wiadomość o ich pogrzebie. Cruz, ubrana w czarną skórę, położyła przed sobą na stole swoją ulubiona strzelbę i pstrykała czerwonymi paznokciami w rzeźbioną w stylu japońskim lufę. Scorpio uznał to za brak obycia, ale przecież nigdy nie dobierał sobie współpracowników ze względu na ich maniery.
W sali było kilkunastu starszych kolonii. Trzej z nich to pływacy z wydziału kontaktów z Żonglerami Wzorców, młodzi ludzie linii głównej — tylko tacy mogli tam pracować. Ciała mieli foremne, zbudowane funkcjonalnie jak u wydry, a skórę w jasnozielone cętki — wskazania biologicznego przejęcia. Nosili tuniki bez rękawów, odsłaniające ich szerokie ramiona i wspaniale rozwinięte mięśnie rąk. Tatuaże wplecione w skomplikowane wzory ubarwienia skóry oznaczały jakąś zagadkową hierarchię, którą rozpoznawali tylko inni pływacy. Scorpio niezbyt lubił pływaków. Nie z tego powodu, że mieli dostęp do jasnego świata, którego on jako świnia nigdy nie pozna. Po prostu wydawało się, że wszystkich traktują z dystansem i pogardą, również innych ludzi linii głównej. Niewątpliwie jednak byli użyteczni. Widzieli takie rzeczy i miejsca, jakich inni nigdy nie zobaczą. Stanowili atut kolonii, należało ich tolerować i wykorzystywać.
Dziewięciu pozostałych seniorów kolonii, nieco starszych od pływaków, było już na Resurgamie, przed ewakuacją planety, ludźmi dorosłymi. Podobnie jak w wypadku pływaków, twarze w tym gronie się zmieniały, gdy nowi przedstawiciele wchodzili do służby, a starzy ją opuszczali. Scorpio uważał za swój obowiązek znać ich wszystkich, miał słabość do szczegółów osobistych, którą rezerwował sobie dla bliskich przyjaciół i śmiertelnych wrogów. Wiedział, że nadzór nad danymi osobistymi to jedna z jego mocnych stron, kompensująca brak zdolności do wyprzedzającego myślenia.
Dlatego bardzo go niepokoiło to, że w pokoju znajduje się jedna osoba, której prawie nie znał. Naprzeciw niego siedziała Khouri w towarzystwie doktora Valensina. Scorpio nie znał jej słabości i ten brak wiedzy dokuczał mu jak bolący ząb.
Czy inni też tak to postrzegają? — zastanawiał się. Nagle umilkły ciche rozmowy i wszyscy spojrzeli na Clavaina, oczekując, że poprowadzi zebranie.
Clavain wstał i wyprostował się.
— Nie chciałbym długo mówić. To, co tu zobaczyłem, świadczy o tym, że podczas mojej nieobecności Scorpio znakomicie się spisał jako zarządca kolonii. Nie zamierzam zmieniać kierownictwa, ale służę wszelkimi wskazówkami podczas bieżącego kryzysu. Mam nadzieję, że wszyscy z was zdążyli przeczytać krótkie pod sumowanie, jakie przygotowaliśmy ze Scorpiem, opierając się na świadectwie Khouri.
— Przeczytaliśmy — odezwał się jeden z dawnych kolonistów, brodaty korpulentny mężczyzna o nazwisku Hallat. — Ale czy traktujemy to poważnie, to już zupełnie inna sprawa.
— Rzeczywiście jej opowieści są niezwykłe — stwierdził Clavain. — Nie powinno to nas dziwić, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, co się z nami stało po wyjeździe z Yellowstone. To były niezwykłe czasy. Okoliczności przybycia Khouri musiały więc być nieco zaskakujące.
— Nie chodzi tylko o jej opowieści — powiedział Hallat. — Chodzi o samą Khouri. Była zastępcą Volyovej. Według mnie to nie jest najlepsza rekomendacja.
Clavain podniósł dłoń.
— Volyova może źle przysłużyła się waszej planecie, ale uważam, że swoim ostatnim czynem odpokutowała za grzechy.
— To ona może tak sądzić — rzekł Hallat — ale dar odkupienia to sprawa tych, wobec których popełniono grzech, a nie sprawa grzesznika. Według mnie była przestępcą wojennym, a Ana Khouri była jej wspólniczką.
— To twój pogląd — stwierdził Clavain — ale zgodnie z prawem, które wszyscy uznaliśmy podczas ewakuacji, ani Volyova, ani Khouri nie mogą być odpowiedzialne za żadne zbrodnie. Teraz moją jedyną troską jest zeznanie Khouri oraz problem, czy mamy podjąć jakieś działania.
— Zaraz — wtrąciła się Khouri, gdy Clavain usiadł. — Może coś przeoczyłam, ale czy w tym zebraniu nie powinien jeszcze ktoś brać udziału?
— Kogo masz na myśli? — spytał Scorpio.
— Statek oczywiście. Ten, w którym akurat siedzimy. Scorpio podrapał się w fałdę skóry między czołem a zadartym nosem.
— Niezupełnie rozumiem.
— Przecież kapitan Brannigan przywiózł was wszystkich tutaj. Czy to go nie upoważnia do zasiadania przy tym stole?
— Może nie zwróciłaś uwagi, ale to już nie jest statek — zauważyła Paulina Sukhoi. — To element krajobrazu.
— Słusznie zapytałaś o kapitana — podjęła Antoinette Bax głębokim głosem, który zmuszał do natychmiastowej uwagi. — Próbowaliśmy nawiązać z nim rozmowę niemal zaraz po lądowaniu „Nieskończoności”. — Antoinette splotła palce ozdobione licznymi pierścieniami. Paznokcie miała pomalowane jaskrawą zielenią. — Nie powiodło się. Nie chce mówić.
— Czyli kapitan nie żyje? — spytała Khouri.
— Nie… — Bax rozejrzała się ostrożnie. — Od czasu do czasu się pokazuje.
Paulina Sukhoi zwróciła się do Khouri:
— Czy mogę cię o coś spytać? Zaświadczasz, że Remontoire i jego sojusznicy… nasi sojusznicy… zrobili przełomowe odkrycia w wielu dziedzinach. Napędy, których nie da się wykryć, statki, których nie można zobaczyć, broń, która tnie przez czasoprzestrzeń… Spora lista. — Słaby, przestraszony głos Sukhoi zawsze brzmiał niemal jak śmiech. — Tym bardziej, że te odkrycia po wstały w niedługim czasie.
— To nie były odkrycia — oznajmiła Khouri. — Przeczytaj streszczenie. Aura dała nam wskazówki, jak to wszystko robić. My niczego nie odkryliśmy.
— Porozmawiajmy o Aurze — wtrącił Scorpio. — Zacznijmy od początku, od momentu, gdy dwie siły rozdzieliły się przy Delcie Pawia. „Światło Zodiakalne” zostało poważnie uszkodzone, tyle wiemy. Ale systemom samonaprawczym reperacja nie powinna zająć więcej niż trzy lata, o ile dostarczylibyście wystarczającą ilość surowców. A jednak czekaliście dwadzieścia trzy lata. Co zabrało wam aż tyle czasu?
— Naprawy trwały dłużej, niż przewidywaliśmy — odparła Khouri — Mieliśmy trudności z uzyskaniem surowców, bo Inhibitorzy kontrolowali już wtedy znaczą część układu.
— Ale przecież nie dwadzieścia lat.
— Nie, ale gdy tam pobyliśmy parę lat, zauważyliśmy, że nie grozi nam bezpośrednie niebezpieczeństwo prześladowań ze strony Inhibitorów, jeśli znajdowaliśmy się w pobliżu Hadesu, tej przekształconej gwiazdy neutronowej. To oznaczało, że mieliśmy więcej czasu na zbadanie tego obiektu. Początkowo baliśmy się, ale Inhibitorzy zawsze trzymali się z dala, jakby było w nim coś, co im się nie podobało. To znaczy ja i Cierń już wcześniej się tego domyślaliśmy.
— Powiedz nam coś więcej o Cierniu — poprosił Clavain łagodnie.
— Cierń był przywódcą ruchu oporu. — Głos się jej załamał. — Utrudniał życie reżimowi do czasu pojawienia się Inhibitorów.
— Vblyova i ty stworzyłyście z nim pewien rodzaj sojuszu, nie mylę się? — spytał Clavain.
— Dzięki temu udało się nakłonić ludzi do zaakceptowania naszej pomocy przy ewakuacji. Stąd moje związki z Cierniem.
Dobrze się poznaliśmy — dokończyła słabnącym głosem i zamilkła.
— Nie śpiesz się — powiedział Clavain z łagodnością w głosie, jakiej Scorpio ostatnio u niego nie słyszał.
— Pewnego razu głupia ciekawość pchnęła mnie i Ciernia w pobliże Inhibitorów. Otoczyli nas i zaczęli wpychać nam do głów swoje sondy, czerpać nasze wspomnienia. Ale wtedy coś interweniowało i ocaliło nas. To coś pochodziło z okolic Ha — desa. Może to była nawet jakaś wypustka Hadesa, inny rodzaj sondy.
Scorpio postukał w streszczenie, które miał przed sobą.
— Mówiłaś tu o kontakcie z ludzkim umysłem.
— To był Dan Sylveste — oznajmiła. — Ten sam egocentryczny drań, który to wszystko zaczął. Wiemy, że wiele, wiele lat temu znalazł drogę do matrycy Hadesa; wykorzystał tę samą drogę, którą Amarantini umknęli Inhibitorom.
— I według ciebie Sylveste… to coś, czym się stał… interweniował, żeby uratować ciebie i Ciernia? — spytał Clavain.
— Wiem, że tak było. Gdy jego umysł dotknął mojego umysłu, doznałam wybuchu… mogłabym to nazwać wyrzutami sumienia. Jakby dotarło do mnie, jak strasznie wszystko schrzanił i ile szkód wyrządził wskutek swojej ciekawości. Było tak, jakby w małej skali zaczynał coś zmieniać na lepsze.
— Lepiej późno niż wcale. — Clavain uśmiechnął się.
— Nie mógł jednak zdziałać cudów — kontynuowała Khouri. — Ten posłaniec, którego Hades wysłał nam na pomoc do Roka, przestraszył maszyny Inhibitorów, dzięki czemu wróciliśmy do Ilii. Był to znak, że jeśli chcemy coś zrobić z Inhibitorami, to możemy liczyć na pomoc w Hadesie. Ktoś z nas musi tam wrócić.
— Ty byłaś jedną z tych osób?
— Tak. Zrobiłam to w taki sam sposób, jak poprzednio, ponieważ wiedziałam, że to działa. Nie przez drzwi frontowe obiektu, który okrążał Hades, czyli drogą wybraną przez Sylveste’a, ale przez spadanie na gwiazdę. Innymi słowy: przez umieranie; do puściłam, by pole grawitacyjne Hadesa rozerwało mnie na strzępy, a potem wewnątrz gwiazdy z powrotem złożyło mnie do kupy. Nic z tego nie pamiętam. I chyba jestem za to wdzięczna.
Scorpio zrozumiał, że nawet Khouri niezbyt się orientuje, co się z nią stało podczas wejścia do Hadesa. Z jej wcześniejszej relacji wynikało, że została fizycznie zrekonstruowana wewnątrz gwiazdy, zachowana w małej, drżącej bańce płaskiej czasoprzestrzeni, tak że była odporna na niesamowitą siłę miażdżącą pola grawitacyjnego Hadesa. Może rzeczywiście tak było. A może była to tylko fantastyczna fikcja stworzona dla niej przez jej dawnego gospodarza-człowieka. W końcu istotne było to, że istniał sposób komunikacji z jednostkami operującymi wewnątrz matrycy Hadesa i — co znacznie ważniejsze — sposób powrotu do świata rzeczywistego.
Scorpio rozmyślał nad tym sprawami, gdy rozległo się dyskretne brzęczenie jego komunikatora. Wstał od stołu, a Khouri przerwała swój monolog.
Zirytowany świnia podniósł komunikator do twarzy i odwinął słuchawkę gwarantującą prywatny odbiór.
— Lepiej, żeby to był telefon w ważnej sprawie.
Głos dobiegał z daleka. Scorpio poznał, że to mówi strażnik Sił Bezpieczeństwa, którego spotkał podczas lądowania.
— Pomyślałem, że powinienem pana zawiadomić.
— Tylko szybko.
— Zjawa klasy trzeciej zauważona na pięćset osiemdziesiątym siódmym. To najwyżej od prawie sześciu miesięcy.
Jakby Scorpio o tym nie wiedział.
— Kto to zobaczył?
— Palfrey, robotnik zarządu zęzy.
Scorpio ściszył głos i mocniej przycisnął słuchawkę. Miał świadomość, że wszyscy w sali obserwują go z największą uwagą.
— Co Palfrey widział?
— To co zwykle, proszę pana. Niewiele, ale wystarczyło, i potem nie mogliśmy go nakłonić, żeby znów zszedł tak głęboko.
— Przeprowadź z nim rozmowę, wszystko nagraj i nakaż mu, żeby nikomu o tym nie mówił. Zrozumiałeś?
— Zrozumiałem, proszę pana.
— Potem przydziel go do innej pracy. — Scorpio zmarszczył czoło, jakby analizował sytuację. — Doszedłem do wniosku, że też chciałbym z nim porozmawiać. Niech nie opuszcza statku.
Nie czekając na odpowiedź, przerwał połączenie, zwinął słuchawkę do komunikatora i wrócił do stołu. Usiadł i dał znak Khouri, żeby mówiła dalej.
— O co chodziło? — spytała.
— Nie masz się czym przejmować.
— Ale przejmuję się.
Poczuł drzazgę bólu między oczami. Ostatnio często miewał bóle głowy, a dzień taki jak ten nie przynosił ulgi.
— Ktoś doniósł, że zobaczył zjawę — wyjaśnił. — Jedną z drobnych wizji, o jakich wspominała Antoinette. To nic nie znaczy.
— Nie? Ja się pojawiam. On się pojawia, a ty twierdzisz, że to nic nie znaczy? — Khouri pokręciła głową. — A ja wiem, co to znaczy. Kapitan rozumie, że dzieje się coś poważnego.
Drzazga bólu stała się małym złamanym grotem strzały. Uszczypnął się w skórę między czołem a nosem.
— Powiedz nam o Sylvestem — poprosił z przesadną cierpliwością.
Khouri westchnęła.
— W gwieździe zastałam komitet powitalny — podjęła. — Sylveste i jego żona, tak jak ich ostatnio widziałam. Wydawało się, że to nawet ten sam pokój… gabinet naukowy pełen sprzętu i starych kości. Ale czułam, że to nie to samo. Jakbym natknęła się na jakąś grę towarzyską, w której tylko ja nie biorę udziału. Jeśli rzeczywiście poprzednio rozmawiałam z Sylvestem, to teraz już nie.
— To był impostor? — spytał Clavain.
— Nie, nie chodzi o to. Rozmawiałam z autentycznym obiektem… tego jestem pewna… ale równocześnie to nie był Sylveste. Jakby… traktował mnie protekcjonalnie, jakby włożył maskę, że bym miała przed sobą znanego rozmówcę. Wiem, że nie wszystko rozumiałam. Otrzymałam wersję złagodzoną, pozbawioną rzeczy odrażających. Sylveste sądził chyba, że nie jestem zdolna do kon taktu z tym kimś, kim stał się na przestrzeni czasu. — Uśmiechnęła się. — Myślał, że mózg mi pęknie.
— Po sześćdziesięciu latach w matrycy Hadesa wszystko jest możliwe — stwierdził Clavain.
— Według mnie nie było tam w zasadzie oszustwa. Przynajmniej nic takiego, które byłoby niezbędne, bym zachowała zdrowe zmysły.
— A twoje późniejsze wyprawy? — spytał Clavain.
— Kilka pierwszych wizyt odbyłam sama. Potem zawsze w towarzystwie… Remontoire’a, Ciernia czy innych ochotników.
— Ale zawsze to ty z nimi byłaś?
— Matryca mnie akceptowała. Nikt inny nie chciał ryzykować wyprawy beze mnie.
— Trudno im się dziwić. — Clavain zamilkł, ale wszyscy obecni dostrzegli, że ma coś jeszcze do powiedzenia. — Ale Cierń umarł, prawda?
— Jak zawsze spadaliśmy na gwiazdę neutronową, gdy coś w nas uderzyło — powiedziała. — Może impuls energii z jakiejś zabłąkanej broni, nigdy tego nie będziemy wiedzieć z całą pewnością. Może ta broń okrążała Hades przez miliony lat, a może to Inhibitorzy zaryzykowali i rozmieścili coś blisko gwiazdy. Atak był za słaby, by zniszczyć kapsułę, ale zabił Ciernia.
Zamilkła i w sali zapadła niezręczna cisza. Scorpio rozejrzał się. Wszyscy spuścili oczy. Nikt nie odważył się spojrzeć na Khouri. Nawet Hallat.
— Gwiazda przechwyciła mnie żywą, ale Cierń był martwy — kontynuowała Khouri po chwili. — Nie mogła go złożyć w całą żywą istotę.
— Współczuję ci — powiedział Clavain ledwo słyszalnym głosem.
— Jest jeszcze coś — podjęła Khouri również bardzo cicho. — Cierń częściowo przeżył. W czasie długiego spadania na Hades kochaliśmy się, i gdy weszłam w gwiazdę, zabrałem jego część ze sobą. Byłam w ciąży.
Clavain odczekał stosowną chwilę, pozwalając, by jej słowa uzyskały przestrzeń, jakiej wymagały.
— A dziecko Ciernia? — spytał.
— To Aura. Dziecko, które ukradła mi Skade. Przyjechałam tu, by je odzyskać.