Grelier, naczelny medyk, kroczył okrężnym, zielono oświetlonym korytarzem fabryki ciał.
Nucił i pogwizdywał, szczęśliwy w swym żywiole, szczęśliwy w otoczeniu brzęczących maszyn i na wpół uformowanych ludzi. Z dreszczykiem myślał o tym, że statek zbliża się do układu słonecznego. Wiele spraw od tego zależy! Dotyczą wprawdzie nie bezpośrednio Greliera, ale Quaiche’a, jego rywala o względy królowej. Grelier zastanawiał się, jak królowa potraktuje kolejną porażkę Quaiche’a. O ile ją znał, nie przyjmie tego dobrze.
Uśmiechnął się. To dziwne, ale ten układ, od którego tak wiele zależało, nie miał nazwy. Nigdy nie było powodu, by sobie zawracać głowę tą odległą gwiazdą z grupą nieciekawych planet. W astronawigacyjnej bazie danych „Gnostycznego” — i prawie wszystkich innych statków — z pewnością istniał odpowiedni rekord wraz z krótką notatką na temat słońca i planet, prawdopodobnych zagrożeń w układzie i tak dalej. Ale tych baz danych nie przeznaczono dla ludzkich oczu; były przeglądane i aktualizowane przez maszyny, które wykonywały zadania pokładowe uważane za zbyt nudne lub zbyt trudne dla człowieka. Rekord to tylko ciąg binarny, kilka tysięcy zer i jedynek. O tym, jak nieistotnego dotyczył układu, świadczy fakt, że informacji o nim zasięgano trzy razy podczas całego życia „Gnostycznego Wniebowstąpienia”. Aktualizowano ją jeden raz.
Grelier to wiedział, bo sprawdził z ciekawości.
Teraz jednak, może po raz pierwszy w historii, układ był obiektem poważniejszego zainteresowania. Nadal nie miał nazwy, ale teraz brak nazwy stał się kłopotliwy, a królowa Jasmina mówiła nieco poirytowanym głosem, gdy musiała używać określeń „ten układ przed nami” lub „układ, do którego zmierzamy”. Grelier wiedział jednak, że królowa nie raczy nadać układowi nazwy, póki się nie przekona, że miejsce jest tego warte. A jego wartość leżała całkowicie w gestii Quaiche’a, słabnącego faworyta królowej.
Grelier zatrzymał się na chwile przy jednym z ciał zawieszonych w półprzezroczystym żelu odżywczym, za zielonym szkłem zbiornika wiwifikacyjnego. Wokół podstawy zbiornika widniały rzędy kontrolek przypominające rejestry organów, niektóre wysunięte, inne wciśnięte. Sterowały delikatnym biochemicznym środowiskiem matrycy odżywiania. Z boku zbiornika brązowe pokrętła zaworów sterowały dostawą substancji masowych, jak woda czy solanka.
Do zbiornika przyczepiono zeszyt informacyjny z historią klonalną ciała. Grelier przejrzał szybko laminowane plastikiem strony, usatysfakcjonowany, że wszystko idzie dobrze. Choć większość ciał nigdy nie zmieniała miejsca pobytu, ta akurat jednostka — dorosła kobieta — była już raz ogrzana i użyta. Siady obrażeń na ciele znikały po zastosowaniu procedur regenerujących, szramy na brzuchu stały się prawie niewidoczne, nowa noga była tylko odrobinę krótsza od tej drugiej, nienaruszonej. Jasmina nie aprobowała takiej łataniny, ale zapotrzebowanie na ciała przekraczało zdolności produkcyjne fabryki.
Grelier poklepał szybę z czułością.
— Dobrze idzie.
Ruszył dalej, sprawdzając na wyrywki stan innych ciał. Czasami wystarczyło jedno spojrzenie, ale dość często Grelier przeglądał zeszyt i dokonywał drobnych zmian w ustawieniach. Był bardzo dumny ze swojej spokojnej kompetentnej pracy. Nigdy się nie przechwalał, nie obiecywał rzeczy, co do których nie miał absolutnej pewności, że jest w stanie je wykonać. Quaiche, przeciwnie, od pierwszego dnia na statku sypał przesadnymi obietnicami.
Przez krótki czas to działało. Grelier, należący od dawna do najbardziej zaufanych ludzi królowej, czuł się chwilowo zagrożony przez szpanującego przybysza. Słyszał w kółko: Quaiche to, Quaiche tamto, Quaiche całkowicie odmieni nasz los. Królowa zaczynała nawet narzekać na to, jak Grelier wypełnia swoje obowiązki. Biadoliła, że fabryka dostarcza ciał opieszale, a terapie zespołu nadpobudliwości psychoruchowej przestały być skuteczne. Przez chwilę Grelier miał ochotę spróbować czegoś prawdziwie spektakularnego, dzięki czemu znów zaskarbiłby sobie łaskę królowej.
Teraz bardzo się cieszył, że tego nie zrobił. Musiał tylko czekać na właściwy moment. Niech Quaiche sam sobie wykopie grób, wzbudzając nadzieje, których nie jest w stanie spełnić. To smutne — może nie dla Greliera, lecz dla Quaiche’a — że Jasmina przyjmowała obietnice dosłownie. Jeśli Grelier potrafi odczytać jej nastroje, to biedny stary Quaiche zostanie potraktowany tak, jak się palantowi należy.
Przystanął przy dorosłym mężczyźnie, który podczas poprzedniej inspekcji wykazywał pewne nienormalne cechy rozwoju. Wtedy Grelier zmodyfikował parametry zbiornika, ale okazało się to nieskuteczne. Dla niespecjalisty ciało wyglądało normalnie, ale brakowało mu idealnej symetrii, tak pożądanej przez Jasminę. Chirurg pokręcił głową i położył dłoń na jednym z polerowanych brązowych zaworów. To zawsze trudna decyzja. Ciało nie spełniało zwykłych standardów fabryki, ale też nie było łataniną. Czy czas skłonić Jasminę do zaakceptowania niższej jakości? Przecież sama naciskała, by dążyć do perfekcji.
Nie, postanowił Grelier. Nauczył się czegoś z tych nieczystych zagrań Quaiche’a: należy trzymać własne standardy. Jasmina ob — ruga go za przerwanie życia, ale w dłuższej perspektywie uszanuje jego opinię, jego spokojne oddanie doskonałości.
Przekręcił brązowe koło, zamykając dopływ solanki. Uklęknął i wcisnął większość zaworów składników odżywczych.
— Przykro mi — zwrócił się do gładkiej, pozbawionej wyrazu twarzy za szybą — ale nie dałeś rady.
Ostatni raz spojrzał na ciało. Za kilka godzin proces rozkładu komórkowego stanie się oczywisty, wręcz karykaturalny. Ciało zostanie rozmontowane, tworzące go związki chemiczne — zrecyklowane i ponownie użyte w innym miejscu fabryki.
W słuchawce usłyszał dźwięki. Dotknął urządzenia palcem.
— Grelier… czekam na ciebie.
— Idę, madame.
Na szczycie zbiornika zapaliło się czerwone światełko zsynchronizowane z alarmem. Grelier włączył sterowanie ręczne, uciszając alarm i gasząc światełko awaryjne. Do fabryki ciał wróciła cisza, zakłócana tylko niekiedy gulgotaniem płynów odżywczych czy stłumionym kliknięciem dalekiego regulatora zaworów.
Grelier kiwnął głową, zadowolony, że wszystko kontroluje, i wznowił swój niespieszny marsz.
W tym samym momencie, gdy Grelier wcisnął ostatni zawór, w aparaturze czujnikowej „Gnostycznego Wniebowstąpienia” wystąpiła anomalia. Krótka, trwająca drobny ułamek sekundy, ale na tyle niezwykła, że w strumieniu danych pojawił się znacznik wyjątku, wskazujący, że coś zasługuje na uwagę.
Na tym skończyła się akcja software’u czujników. Anomalia nie przedłużała się i wszystkie systemy działały normalnie. Znacznik to była czysta formalność i reakcja na niego należała do zupełnie oddzielnej i nieco bardziej inteligentnej warstwy oprogramowania monitorującego.
Druga warstwa — której zadaniem było monitorowanie kondycji podukładów czujnikowych na całym statku — wykryła ten znacznik oraz milion innych, powstałych w tym samym cyklu, i przydzieliła im harmonogram w profilu zadań do wykonania. Od końca pojawienia się anomalii minęło mniej niż dwie stutysięczne sekundy — z punktu widzenia obliczeń to wieczność, ale była to nieunikniona konsekwencja rozległości cybernetycznego układu nerwowego światłowca. Komunikacja między jednym końcem statku a drugim odbywała się trzy-, czterokilometrową magistralą, więc w tę i z powrotem sygnał musiał pokonać sześć do siedmiu kilometrów.
Na statku tej wielkości nic nie działo się szybko, ale nie miało to praktycznego znaczenia. Statek o takiej masie ospale reagował na wydarzenia zewnętrzne — błyskawiczne odruchy były mu równie potrzebne jak brontozaurowi.
Warstwa monitoringu kondycji statku przesuwała się w stosie poleceń.
Nadzorowała kilka milionów zdarzeń i większość z nich była zupełnie nieszkodliwa. Opierając się na analizie wzorca wartości oczekiwanej zdarzeń błędnych, warstwa była w stanie bez wahania skasować większość znaczników. Były to błędy przejściowe, nie wskazywały na żadne głębsze ułomności statkowego hardware’u. Tylko sto tysięcy z nich wzbudzało niejasne podejrzenia.
Druga warstwa zrobiła to, co zawsze robiła w tym momencie: umieściła sto tysięcy nienormalnych zdarzeń w jednym pakiecie, dołączyła własne komentarze i wstępne diagnozy i przekazała pakiet trzeciej warstwie oprogramowania monitorującego.
Trzecia warstwa przez większość czasu nic nie robiła: istniała tylko po to, by sprawdzać anomalie przekazane jej przez warstwy bardziej prymitywne. Wzbudzona, sprawdziła pakiet z takim zainteresowaniem, na jakie pozwalała jej ograniczona niemal — świadomość. Według standardów komputerowych warstwę należałoby zaklasyfikować poniżej inteligencji poziomu gamma, ale wykonywała ona swoje zadanie już tak długo, że nabyła olbrzymiego heurystycznego doświadczenia. Z jasnością stwierdziła, że ponad połowa pakietu absolutnie nie zasługiwała na jej uwagę. Co za obraza! Ale pozostałe przypadki były ciekawsze i warstwa niespiesznie zaczęła je analizować. Dwie trzecie tych anomalii to zwykli winowajcy — świadectwo, że pewne układy mają rzeczywiste, choć przejściowe problemy. Jednak żadna z nich nie wystąpiła w krytycznych rejonach statku, więc można je było odłożyć na bok, póki problem nie stanie się poważniejszy.
Jedna trzecia interesujących przypadków była nowa. Z tego około dziewięćdziesiąt procent to taki rodzaj awarii, jakich można by oczekiwać raz na jakiś czas, kierując się wiedzą warstwy na temat rozmaitych komponentów hardware’u i software’u poszczególnych elementów statku. Zaledwie garstka z tego mogła się znajdować w rejonach krytycznych i na szczęście te uszkodzenia dawały się usunąć standardowymi metodami naprawy. Prawie bez wahania warstwa wysłała instrukcje do części statku odpowiedzialnych za konserwację infrastruktury.
W różnych miejscach statku serwitory — zatrudnione już przy innych naprawach — otrzymały nowe zlecenia do buforów zadań. Do tych prac mogą ruszyć nawet po kilku tygodniach, ale w końcu je wykonają.
Wreszcie zostało samo sedno — usterki potencjalnie niepokojące, znacznie trudniejsze do wyjaśnienia W tym wypadku nie od razu było oczywiste, jakie polecenie naprawy wydać serwitorom.
Warstwa nie martwiła się przesadnie — o ile w ogóle była zdolna do martwienia się o cokolwiek. Dotychczasowe doświadczenia nauczyły ją, że takie chochliki okazują się łagodne. Na razie jednak nie miała innego wyjścia, jak przesłać te zagadkowe nieregularności na wyższy poziom statkowej automatyki.
Wspinały się tak przez trzy kolejne, coraz bardziej inteligentne warstwy.
Gdy w proces zaangażowała się ostatnia warstwa, w pakiecie pozostało tylko jedno wydarzenie: oryginalny anomalny sygnał czujnika, trwający nieco ponad pół sekundy. Żadna z poprzednich warstw nie potrafiła wyjaśnić tego zjawiska za pomocą zwykłych wzorców statystycznych i algorytmów wyszukiwania.
Tylko raz lub dwa razy na minutę jakieś zdarzenie docierało w systemie tak wysoko.
Teraz po raz pierwszy zajęła się tym prawdziwa inteligencja. W warstwie szóstej podosoba poziomu gamma, odpowiedzialna za nadzór nad nietypowymi zdarzeniami, stanowiła element ostatniej linii obrony między układami cybernetycznymi a cielesną załogą statku. Do tej podosoby należała trudna decyzja, czy dane zdarzenie zasługuje na uwagę ludzkich zarządców. Przez lata nauczyła się, żeby nie podnosić alarmu zbyt często. Gdyby to robiła, jej właściciele mogliby dojść do wniosku, że potrzebuje modyfikacji. W konsekwencji podosoba zadręczała się przez wiele sekund przed podjęciem decyzji.
Uznała, że to najdziwniejsza anomalia, jaką kiedykolwiek spotkała. Staranne badanie wszystkich ścieżek logicznych w układzie czujników nie dało odpowiedzi na pytanie, jak mogło zajść coś tak nadzwyczaj nietypowego.
Do skutecznego wykonania swojego zadania podosoba musiała posiadać zdolność abstrakcyjnego rozumienia rzeczywistego świata. Bez specjalnego wyrafinowania, ale w takim stopniu, by potrafiła sensownie ocenić, na jakie zewnętrzne zjawiska mogą się natknąć czujniki, a jakie sygnały są na tyle mało prawdopodobne, że należałoby je interpretować tylko jako zwidy, wprowadzone na późniejszym etapie obróbki danych. Podosoba musiała rozumieć, że „Gnostyczne Wniebowstąpienie” jest obiektem fizycznym znajdującym się w przestrzeni kosmicznej. Musiała również rozumieć, że zdarzenia rejestrowane przez sieć statkowych czujników wywołane są przez obiekty i kwanta, którymi przeniknięty jest kosmos. Pył kosmiczny, pola magnetyczne, echo sygnałów radarowych odbitych od bliskich ciał, jak również promieniowanie dalekich obiektów, takich jak planety, gwiazdy, galaktyki, kwazary. Ponadto promieniowanie tła. Podosoba musiała potrafić dokładnie oszacować, jak powinny się zachowywać dane o tych wszystkich zjawiskach. Nikt nigdy nie przekazał jej pomocnych zasad. Podosoba sama je sobie z czasem sformułowała, a potem modyfikowała w miarę zdobywania nowych informacji. Ta praca nigdy się nie kończyła, ale teraz, na późnym etapie gry, podosoba uznała, że jest w tym znakomita.
Wiedziała na przykład, że planety — czy raczej odpowiadające im abstrakcyjne obiekty w modelu, jakim podosoba dysponowała — z pewnością nie wywołały tej anomalii. Nie dało się jej zinterpretować jako wydarzenia w świecie zewnętrznym. Coś się musiało bardzo zepsuć na poziomie pobierania danych.
Podosoba zastanawiała się nad tym jeszcze przez chwilę. Nawet gdyby dopuścić to wnioskowanie, to i tak trudno byłoby wyjaśnić anomalię. Miała tak szczególne cechy, że musiałaby dotyczyć tylko samej planety. Nawet księżyce tej planety nie zaznaczyły swojego wpływu.
Podosoba zmieniła zdanie: anomalia musi pochodzić ze źródła zewnętrznego. Zatem model świata rzeczywistego, jaki miała podosoba, obarczony był strasznymi wadami. Podosobie nie spodobał się ten wniosek. Dawno temu zmuszono ją do drastycznej aktualizacji modelu i podosoba z dojmującym poczuciem zniewagi myślała o perspektywie kolejnego unowocześnienia.
Co gorsza, obserwacja mogła oznaczać, że sam statek był… może nie w bezpośrednim niebezpieczeństwie, gdyż owa planeta znajdowała się kilkadziesiąt godzin świetlnych stąd… ale niewykluczone, że zmierzał ku czemuś, co mogłoby w pewnym momencie w przyszłości stanowić zagrożenie, którego nie można lekceważyć.
Właśnie. Podosoba podjęła decyzję: nie ma wyboru, należy w tej sprawie zaalarmować załogę.
Oznaczało to jedno: priorytetowe przerwanie dla królowej Jasminy.
Podosoba ustaliła, że w tym momencie królowa przegląda raporty statusu za pośrednictwem ulubionego displeju informacji. Ponieważ podosoba miała odpowiednie uprawnienia, przejęła sterowanie przesyłem danych i wyczyściła oba ekrany urządzenia, przygotowując je do wysłania wiadomości.
Przygotowała prostą wiadomość tekstową: ANOMALIA CZUJNIKA: POTRZEBNA RADA.
Przez chwilę — trwającą znacznie krócej niż półsekundowe pierwotne zdarzenie — wiadomość unosiła się na ekranie królowej, domagając się jej uwagi.
Nagle podosoba zmieniła zadnie.
Może popełnia błąd? Ta dziwna anomalia znikła. Z żadnej niższej warstwy nie docierały nowe raporty o nietypowych zdarzeniach. Planeta zachowywała się w sposób zgodny z oczekiwaniami.
Dając sobie jeszcze trochę czasu, podosoba doszła do wniosku, że zdarzenie na pewno można interpretować jako awarię percepcyjną czujników. Należało ponownie spojrzeć na wszystkie składowe z właściwej perspektywy, nieszablonowo. Tego właśnie oczekiwano od podosoby. Gdyby tylko bez selekcji przesyłała dalej informacje o wszelkich anomaliach, których nie potrafiła bezpośrednio wyjaśnić, załoga mogłaby ją wymienić na inną durną warstwę lub — co gorsza — podwyższyć jej inteligencję.
Podosoba usunęła wiadomość tekstową z królewskiego monitora i natychmiast umieściła tam dane, które królowa oglądała poprzednio.
Podosoba nadal analizowała problem, gdy minutę później na wejściu pojawiła się u niej druga anomalia. Tym razem chodziło o nieregularność napędu, uporczywe jednoprocentowe drgania w prawych silnikach Hybrydowców. Należało się zająć nowym pilnym zadaniem, więc podosoba przesunęła na później problem planety. Minuta to długo, nawet według standardów dość powolnej statkowej komunikacji. Gdy miną kolejne minuty bez sygnałów o nienormalnych zachowaniach planety, to dokuczliwe zdarzenie nieuchronnie zostanie zepchnięte do niższego priorytetu.
Podosoba o nim nie zapomni — niczego nie zapominała, nie była do tego zdolna — ale w ciągu następnej godziny będzie musiała się zająć mnóstwem innych rzeczy.
Dobrze. Postanowione. Załatwienie problemu sprowadzi się do udawania, że nigdy nie wystąpił.
Zatem królowa Jasmina była informowana o anomalnym zdarzeniu tylko przez ułamek sekundy. Zatem do świadomości żadnego z ludzi — ani Jasminy, ani Greliera, ani Quaiche’a, ani żadnego Ultrasa — nie docierało dłużej niż przez pół sekundy, że w układzie, do którego statek zmierzał, w układzie o pozbawionej polotu nazwie 107 Piscium, zniknął największy gazowy gigant.
Królowa Jasmina słyszała kroki naczelnego medyka, idącego do niej wyłożoną metalem zejściówką łączącą jej sterownię z resztą statku. Jak zwykle udało mu się nie okazywać szczególnego pośpiechu. Czy testowała jego lojalność, wychwalając Quaiche’a? — zastanawiała się. Może. W takim razie czas, by znów dowartościować Greliera.
Zwróciła uwagę na mignięcie na monitorach czaszki. Przez chwilę zamiast raportów pojawiła się linijka tekstu — coś o anomaliach czujników.
Królowa Jasmina pokręciła głową. Zawsze była przekonana, że ta okropna rzecz jest czymś opętana, a teraz wydawało się, że również niedołężnieje. Gdyby królowa była mniej przesądna, już dawno by to wyrzuciła, ale powszechnie mówiono, że straszne rzeczy przydarzają się temu, kto ignoruje rady czaszki.
Rozległo się uprzejme pukanie do drzwi.
— Wejdź, Grelier.
Pancerne drzwi otworzyły się. W pomieszczeniu pojawił się Grelier. Próbował dostosować wzrok do mroku — oczy miał szeroko otwarte, białka wyraźne. Niewysoki, szczupły, schludnie ubrany, o płasko ściętych na czubku gęstych, olśniewająco białych włosach. Miał spłaszczoną twarz o płytkich rysach boksera. Nosił czysty biały lekarski kitel i fartuch oraz, jak zawsze, rękawiczki. Jego mina nieodmiennie bawiła Jasminę: Grelier zawsze sprawiał wrażenie, że za chwilę wybuchnie płaczem lub śmiechem. To złudzenie — oba te uczucia były obce głównemu medykowi.
— Byłeś zajęty w fabryce ciał, Grelier?
— Troszeczkę, madame.
— Przewiduję, że czeka nas okres dużego zapotrzebowania. Produkcja nie może spaść.
— Prawie nie ma niebezpieczeństwa, madame.
— O ile jesteś tego świadom. — Westchnęła. — Dość tych konwenansów. Do dzieła.
Grelier skinął głową.
— Widzę, że już zaczęłaś, madame.
Czekając na niego, przypięła swoje ciało do tronu: skórzanymi bransoletami wokół kostek i ud, grubą taśmą wokół brzucha, prawa ręka została przymocowana do poręczy i tylko lewa ręka poruszała się swobodnie. W lewej dłoni trzymała czaszkę, twarzą zwróconą do siebie, by mogła widzieć monitory wystające z oczodołów. Nim ujęła czaszkę, włożyła prawe ramię w szkiele — talną maszynę wspartą o bok fotela. Maszyna — ułagadzacz — to klatka z surowego czarnego żeliwa z regulowanymi za pomocą śrub poduszeczkami zgniatającymi.
— Zadaj mi ból — powiedziała królowa Jasmina.
Na twarzy Greliera natychmiast pojawił się uśmiech. Medyk podszedł do tronu i sprawdził ustawienia ułagadzacza. Potem zaczął po kolei dokręcać śruby urządzenia, każdą z nich dokładnie o ćwierć obrotu za jednym razem. Poduszeczki naciskały na przedramię królowej, które było unieruchomione przez system stałych poduszek. Grelier przykręcał śruby z taką starannością, że królowej kojarzyło się to ze strojeniem jakiegoś upiornego instrumentu smyczkowego.
Nie było to przyjemne. I o to chodziło.
Po minucie przestał zajmować się śrubami i przeszedł za tron, gdzie zawsze stała podręczna lekarska skrzyneczka. Królowa obserwowała, jak Grelier wyszarpuje ze szpuli koniec rurki, wtyka ją do dużej butli ze słomkowozielonym płynem, a drugi koniec podłącza do strzykawki. Cały czas nucił i pogwizdywał. Podniósł butlę, zamocował ją na stojaku z tyłu tronu, a potem wetknął strzykawkę w prawe ramię królowej — grzebał trochę, nim znalazł żyłę. Królowa widziała, jak medyk wraca przed tron, skąd miał widok na jej ciało.
Tym razem było to ciało kobiety, ale nie musiało tak być. Choć wszystkie ciała zostały wyhodowane z genetycznego materiału Jasminy, Grelier potrafił interweniować na wczesnym etapie rozwoju i wprowadzać je na różne ścieżki płci. Zwykle powstawali chłopcy lub dziewczynki. Od czasu do czasu, dla przyjemności, tworzył dziwnych bezpłciowców lub warianty międzypłciowe. Wszystkie były sterylne, ale tylko dlatego, że wyposażanie je w funkcjonujące układy reprodukcyjne to strata czasu. I tak spory kłopot sprawiał montaż implantów sprzężeń neuralnych, żeby królowa mogła sterować ciałami.
Nagle poczuła, że ból traci ostrość.
— Grelier, nie chcę anestetyków.
— Katusze bez czasowej ulgi to jak muzyka bez chwil ciszy — od parł. — Musisz zaufać mojej wiedzy, madame, jak zawsze w przeszłości.
— Ufam ci, Grelier — stwierdziła niechętnie.
— Szczerze, madame?
— Tak. Szczerze. Zawsze byłeś moim ulubieńcem. Doceniasz to, prawda?
— Mam pracę do zrobienia, madame. I wykonuję ją najlepiej, jak potrafię.
Królowa położyła swoją głowę na kolanach. Wolną dłonią potargała białą czuprynę medyka.
— Wiesz, że bez ciebie bym przepadła. Zwłaszcza teraz.
— Nonsens, madame. Pani wiedza osiągnęła takie stadium, że za chwilę może przyćmić moją.
Nie było to tylko mechaniczne pochlebstwo. Choć życiową specjalnością Greliera stały się studia nad bólem, Jasmina szybko się uczyła i wiedziała mnóstwo o fizjologii bólu: co to są bodźce urazowe; jaka jest różnica między bólem epikrytycznym a protopatycznym; co to blokada presynaptyczna i drogi neordzeniowe. Znała aktywatory prostaglandyny na podstawie swoich receptorów GABA.
Ale królowa poznała również ból w aspektach niedostępnych Grelierowi. Jego upodobania sprowadzały się wyłącznie do zadawania bólu. Nie doświadczył tego uczucia z uprzywilejowanej pozycji odbiorcy. Teoretycznie mógł znać to zagadnienie nadzwyczaj wnikliwie, ale ona zawsze miała nad nim przewagę.
Jak większość ludzi jego epoki, Grelier potrafił sobie jedynie wyobrazić męczarnię, mnożąc w wyobraźni tysiąckrotnie relatywnie drobny dyskomfort przy zadarciu paznokcia.
Nie wiedział, jak to jest.
— Może wiele się nauczyłam, ale ty, Grelier, zawsze będziesz mistrzem sztuki klonowania. Przed chwilą mówiłam poważ nie: spodziewam się zwiększonego zapotrzebowania. Potrafisz mi to dać?
— Powiedziałaś, że produkcja nie powinna spaść. A to co innego.
— Z pewnością nie pracujesz obecnie pełną parą. Grelier podkręcił śruby.
— Powiem otwarcie: niewiele do tego brakuje. Teraz przygotowuję się do odrzucenia jednostek, które nie spełniają naszych zwykłych standardów. Ale jeśli fabryka ma zwiększyć produkcję, to trzeba poluźnić standardy.
— Jedno dziś odrzuciłeś, prawda?
— Skąd wiesz?
— Przypuszczałam, że postarasz się spełnić swoje zobowiązanie do doskonałości. — Uniosła palec. — W porządku. Dlatego dla mnie pracujesz. Jestem oczywiście rozczarowana — wiem dokładnie, które ciało zlikwidowałeś — ale standardy to standardy.
— To zawsze moja dewiza.
— Szkoda, że nie można tego powiedzieć o wszystkich na tym statku.
Nucił sobie i pogwizdywał przez chwilę, a potem spytał z wystudiowaną obojętnością:
— Madame, zawsze miałem wrażenie, że masz doskonałą załogę.
— Nie mam problemu ze swoją załogą zawodową.
— Ach, w takim razie mówisz o jednym z niezawodowców? Mam nadzieję, że nie o mnie.
— Świetnie wiesz, o kim mówię, więc nie udawaj.
— Quaiche? Z pewnością nie.
— Och, Grelier, nie kombinuj. Dobrze wiem, co sądzisz o swoim rywalu. Chciałbyś wiedzieć, na czym polega paradoks? Wy dwaj jesteście bardziej do siebie podobni, niż wam się wydaje. Obaj jesteście ludźmi linii głównej, obaj usunięci poza nawias własnych społeczeństw. W stosunku do obu was żywiłam duże nadzieje, ale teraz mogłabym Quaiche’a zwolnić.
— Chyba dasz mu, madame, ostatnią szansę? Zbliżamy się przecież do nowego układu.
— Chciałbyś tego, tak? Chciałbyś widzieć, jak ten ostatni raz ponosi porażkę, żeby moja kara była tym surowsza.
— Miałem na myśli tylko dobro statku.
— Oczywiście, Grelier. — Uśmiechnęła się, rozbawiona jego kłamstwami. — W istocie jeszcze nie zdecydowałam, co zrobić” z Quaichem. Ale sądzę, że muszę z nim porozmawiać. Otrzyma łam dzięki naszym partnerom handlowym pewną nową informację na jego temat.
— A to dopiero!
— Gdy go zatrudniałam, chyba nie był zupełnie szczery w sprawie swoich poprzednich doświadczeń. To moja wina. Powinnam była staranniej sprawdzić jego karierę zawodową. Jednak to nie usprawiedliwia faktu, że przesadnie chwalił się swoimi wcześniejszymi sukcesami. Myślałam, że zatrudniamy fachowego negocjatora, który równocześnie instynktownie rozumie środowiska planetarne. Że to człowiek swobodnie poruszający się zarówno wśród ludzi linii głównej, jak i wśród Ultrasów. Że potrafi wy negocjować umowę na naszą korzyść i znaleźć skarb tam, gdzie my nie zobaczylibyśmy zupełnie nic.
— To pasuje do Quaiche’a.
— Nie, Quaiche chciał się nam tak zaprezentować. To fikcyjna historyjka. W rzeczywistości jego dokonania są znacznie mniej imponujące. Tu i tam jakiś przypadkowy sukces, ale równie wiele porażek. To cwaniak, fanfaron, oportunista i kłamca. I do tego zakażony.
Grelier uniósł brwi.
— Zakażony?
— Ma wirusa indoktrynacyjnego. Przeskanowaliśmy go, szukając typowych wirusów, ale tego nie wykryliśmy, bo nie był w naszej bazie danych. Na szczęście nie jest bardzo zaraźliwy. Przede wszystkim nie ma wielkiego niebezpieczeństwa, że ktoś z nas zostanie zarażony.
— O jakiego wirusa indoktrynacyjnego chodzi?
— Nieudolny miszmasz: niedokończony melanż pojęć religijnych z ostatnich trzech tysięcy lat bez unifikującej deistycznej koncepcji. To nie buduje u niego żadnych spójnych przekonań, tylko po prostu uczucie religijności. Oczywiście na ogół Quaiche potrafi trzymać to pod kontrolą. To mnie jednak niepokoi. A co, jeśli jego stan się pogorszy? Nie chcę człowieka, którego odruchów nie potrafię przewidzieć.
— Więc go zwolnisz?
— Jeszcze nie teraz. Musimy najpierw minąć 107 Piscium. Niech ma ostatnią szansę, żeby się zrehabilitować.
— Dlaczego sądzisz, że teraz uda mu się coś znaleźć?
— Nie spodziewam się tego po nim, ale uważam, że jest większe prawdopodobieństwo, że coś znajdzie, jeśli stworzę mu odpowiednią motywację.
— Mógłby dać dyla.
— Wzięłam to pod uwagę. Jeśli chodzi o Quaiche’a, to pomyślałam chyba o wszystkich aspektach. Potrzebny mi tylko on sam, w jakimś stanie ożywienia. Możesz mi to zorganizować?
— Teraz, madame?
— A czemu nie? Trzeba kuć żelazo, póki gorące.
— Tylko że on jest zamrożony. Sześć godzin zajmie wybudzenie, zakładając, że będziemy postępować zgodnie z zalecanymi procedurami.
— A jeśli nie? — Zastanawiała się, ile jeszcze pociągnie jej nowe ciało. — Ile godzin można by realnie zaoszczędzić?
— Najwyżej dwie, jeśli nie chce się ryzykować, że zostanie uśmiercony. A i tak będzie to odrobinę nieprzyjemne.
Jasmina uśmiechnęła się do naczelnego medyka.
— Jestem pewna, że uda mu się to przetrwać. A, Grelier, jeszcze jedno.
— Madame?
— Przynieś mi skafander ornamentowany.