ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Popatrz tylko! Nie maiłem pojęcia, że podchodzimy do tego od niewłaściwej strony.

Lord Peter Wimsey


Rozczarowanie — Jak się kończą powieści kryminalne — Pani Mering obwinia pułkownika — Co To Znaczy — Szczęśliwe zakończenie dla Cyryla — Pani Mering obwinia Verity — Propozycja seansu spirytystycznego — Pakowanie — Przeczucia — Pani Mering obwinia mnie — Finchowi nadal nie wolno powiedzieć — Czekając na pociąg — Zniknięcie strusiej nogi biskupa — Co To Znaczy

No, to nie było takie zakończenie jak w powieściach Agathy Christie, kiedy Herkules Poirot zbiera wszystkich w salonie, żeby ujawnić mordercę i olśnić wszystkich swoimi zdumiewającymi zdolnościami dedukcji.

I stanowczo nie przypominało to książki Dorothy Sayers, z bohaterem detektywem mówiącym do swojej asystentki: „Kapitalna z nas para detektywów, że tak powiem. Co ty na to, żebyśmy założyli stały zespół, hę?”, a potem oświadcza się po łacinie.

Nie byliśmy nawet drugorzędną parą detektywów. Nie rozwiązaliśmy sprawy. Sprawa rozwiązała się sama bez naszej pomocy. Gorzej, stanowiliśmy przeszkodę, którą trzeba było usunąć z drogi, zanim historia mogła skorygować swój bieg. Oto jak kończy się świat, nie z hukiem, a z mezaliansem.

Chociaż nie zabrakło również skowytu. Pani Mering wydawała go co chwilę, a ponadto jęczała, szlochała i przyciskała list do łona.

— O, moja najdroższa córko! — łkała. — Mesiel, nie stój tak. Zrób coś!

Pułkownik rozejrzał się niepewnie.

— Co mogę zrobić, moja droga? Według listu Tossie oni już odpłynęli.

— Nie wiem. Zatrzymaj ich. Anuluj małżeństwo. Wyślij telegram do Królewskiej Marynarki! — Urwała, chwyciła się za serce i wykrzyknęła: — Madame Iritosky próbowała mnie ostrzec! Powiedziała: „Strzeż się C!”

— Phi! Mnie się zdaje, że gdyby naprawdę miała kontakt z tamtym światem, wymyśliłaby lepsze ostrzeżenie — uznał pułkownik.

Ale pani Mering nie słuchała.

— Tamtego dnia w Coventry. Miałam przeczucie… och, gdybym tylko wtedy zrozumiała, co to znaczy, mogłam ją ocalić!

Upuściła trzepoczący list na podłogę. Verity schyliła się i podniosła go.

— „Napiszę, kiedy osiedlimy się w Ameryce — przeczytała cicho. — Wasza skruszona córka, pani Williamowa Patrickowa Callahan”. William Patrick Callahan. — Potrząsnęła głową. — I co ty na to? — szepnęła. — Sprawcą był kamerdyner.

Kiedy to powiedziała, doznałem przedziwnego uczucia, zupełnie jakbym przeżył proroczą wizję pani Mering albo jakby podłoga zachwiała mi się pod nogami. Nagle przypomniałem sobie tłumek protestujący przeciwko katedrze i furtkę dla pieszych w Merton.

„Sprawcą był kamerdyner”. A potem coś jeszcze. Coś ważnego. Kto tak powiedział? Verity, wyjaśniająca kryminały? „To był zawsze ktoś najmniej podejrzany”, mówiła w mojej sypialni tej pierwszej nocy. „W pierwszej setce kryminałów sprawcą był kamerdyner, a później on był najbardziej podejrzany, więc musieli się przerzucić na innych nieprawdopodobnych zbrodniarzy, no wiesz, nieszkodliwa starsza pani albo kochająca żona pastora, te rzeczy, ale czytelnicy szybko się połapali i autor musiał zrobić mordercę z detektywa albo narratora, chociaż…”

Ale nie o to chodziło. Ktoś inny powiedział: „Sprawcą był kamerdyner”. Ale kto? Nikt stąd. Tutaj jeszcze nie wymyślono kryminałów, z wyjątkiem „Księżycowego kamienia”. „Księżycowy kamień”. Tossie coś powiedziała o „Księżycowym kamieniu”, o nieświadomym popełnieniu przestępstwa. I coś jeszcze. Coś o rozpływaniu się w powietrzu.

— A sąsiedzi! — zawodziła pani Mering. — Co powie pani Chattisbourne, kiedy się dowie? A wielebny pan Arbitage?

Nastąpiła długa chwila ciszy, którą mąciły tylko szlochy pani Mering, a potem Terence odwrócił się do mnie i powiedział:

— Czy wiesz, co to znaczy?

— Och, Terence, biedny, biedny chłopcze! — zajęczała pani Mering. — Miałbyś pięć tysięcy funtów rocznie!

Zapłakana pozwoliła, żeby pułkownik wyprowadził ją z salonu. Patrzyliśmy, jak wchodzą po schodach. W połowie drogi pani Mering zachwiała się na mężowskim ramieniu.

— Będziemy musieli nająć nowego kamerdynera! — zawołała z rozpaczą. — Gdzie ja teraz znajdę nowego kamerdynera? To wyłącznie twoja wina, Mesiel. Gdybyś mi pozwolił nająć angielskich służących zamiast irlandzkich… — zapłakała rzewnie.

Pułkownik Mering podał jej chusteczkę.

— No, no, moja droga — zamruczał — nie przejmuj się tak bardzo. Jak tylko znikli nam z oczu, Terence powtórzył:

— Czy wiesz, Co To Znaczy? Nie jestem zaręczony. Jestem wolny i mogę poślubić Maud. „O, wielny dniu! Kalej! Kalu!”

Cyryl wyraźnie zrozumiał, Co To Znaczy. Usiadł prosto i zaczął merdać całym ciałem.

— Ty już wiesz, prawda, mój stary? — zagadnął go Terence. — Koniec sypiania w stajni.

I koniec dziecinnego gaworzenia, pomyślałem. Koniec kłopotów z Księżniczką Ardżumand.

— Odtąd będziesz miał jedwabne życie — ciągnął Terence. — Sypianie w domu i jazda pociągiem, i tyle kości od rzeźnika, ile zmieścisz! Maud uwielbia buldogi!

Cyryl rozdziawił mordę w szerokim, zaślinionym uśmiechu czystego szczęścia.

— Muszę natychmiast wracać do Oksfordu. Kiedy odchodzi następny pociąg? Szkoda, że Baine’a nie ma. On by wiedział.

Popędził po schodach. Na szczycie zatrzymał się i przechylił przez poręcz.

— Ona chyba mi wybaczy, jak myślisz?

— Że byłeś zaręczony z niewłaściwą dziewczyną? Drobna pomyłka — zapewniłem. — Każdemu może się zdarzyć. Popatrz na Romea. Kochał się w niejakiej Rozalinie. Julii nigdy to nie przeszkadzało.

— „Kochałżem dotąd? — zacytował Terence, wyciągając dramatycznie rękę w stronę Verity. — O, zaprzecz, mój wzroku! Boś jeszcze nie znał równego uroku!”

Znikł w korytarzu na górze.

Spojrzałem na Verity. Stała z rękami opartymi na słupku poręczy i odprowadzała Terence’a smutnym wzrokiem.

Ona jutro wróci do tysiąc dziewięćset trzydziestego któregoś roku, pomyślałem i zrozumiałem, Co To Znaczy. Wróci do depresji gospodarczej i czytania powieści kryminalnych, obetnie na pazia swoje piękne rude włosy i naciągnie jedwabne pończochy ze szwem na długie nogi, których nigdy nie widziałem. I już nigdy jej nie zobaczę.

Nie, pewnie zobaczę ją na konsekracji. Jeśli pozwolą mi przyjść. Jeśli lady Schrapnell nie przydzieli mnie na stałe do kiermaszów staroci, kiedy jej powiem, że strusiej nogi biskupa nie było w katedrze.

A jeśli zobaczę Verity na konsekracji, co właściwie mam jej powiedzieć? Terence musiał przeprosić tylko za to, iż myślał, że jest zakochany. Ja musiałem przeprosić za to, że tak bardzo namieszałem w porządku rzeczy, że trzeba było zamknąć mnie w lochu na okres naprawy. Żaden powód do dumy. Lepiej już niech mnie wsadzą za stragan z robótkami ręcznymi.

— Będę tęskniła za tym wszystkim — powiedziała Verity, wciąż patrząc na schody. — Powinnam się cieszyć, że wszystko dobrze się skończyło i kontinuum się nie załamie… — Zwróciła na mnie swoje piękne oczy najady. — Chyba niekongruencja została naprawiona, jak myślisz?

— Jest pociąg o dziewiątej czterdzieści trzy — zawołał Terence, zbiegając ze schodów z neseserem w jednej ręce i kapeluszem w drugiej. — Baine przezornie zostawił rozkład jazdy w moim pokoju. Przyjazd o jedenastej dwie. Chodź, Cyrylu, jedziemy się zaręczyć. Gdzie on się podział? Cyryl! — Znikł w salonie.

— Tak — powiedziałem do Verity. — Całkowicie naprawiona.

— Ned, załatwisz, żeby odesłali łódź Jabezowi, dobrze? — poprosił Terence, zjawiając się z Cyrylem. — I żeby odesłano resztę moich rzeczy do Oksfordu?

— Tak — obiecałem. — Jedź. Uścisnął mi dłoń.

— Żegnaj. „Ahoj, mój druhu! To rozstania czas!” Zobaczymy się w przyszłym trymestrze.

— No… nie jestem pewien — mruknąłem i zrozumiałem, jak bardzo będzie mi go brakowało. — Do widzenia, Cyrylu. — Nachyliłem się, żeby poklepać psa po łbie.

— Nonsens. Wyglądasz znacznie lepiej, odkąd jesteśmy w Muchings End. Przed trymestrem św. Michała całkiem dojdziesz do zdrowia. Byczo się zabawimy na rzece — oznajmił Terence i wybiegł, a Cyryl radośnie podreptał za nim.

— Chcę, żeby natychmiast opuścili mój dom — odezwał się znękany głos pani Mering.

Oboje podnieśliśmy wzrok na schody. Gdzieś na górze trzasnęły drzwi.

— Absolutnie wykluczone! — oświadczyła pani Mering, po czym usłyszeliśmy mamrotanie ściszonych głosów. — I powiedz im…

Więcej mamrotania.

— Masz natychmiast zejść na dół i powiedzieć im. To wszystko przez nich!

Więcej mamrotania, a potem:

— Gdyby była odpowiednią przyzwoitką, do niczego by nie do… Trzaśniecie drzwi odcięło dalsze słowa, a za chwilę pułkownik Mering zszedł po schodach z zakłopotaną miną.

— Za dużo tego wszystkiego dla mojej biednej drogiej żony — oznajmił, wpatrując się w dywan. — Nerwy. Bardzo delikatne. Potrzebuje wypoczynku i absolutnego spokoju. Najlepiej będzie, jeśli wrócisz do ciotki w Londynie, Verity, a pan do… — zabrakło mu konceptu.

— Do Oksfordu — podpowiedziałem.

— Ach tak, na studia. Bardzo mi przykro — powiedział pułkownik Mering do dywanu. — Chętnie służę powozem.

— Nie, nie trzeba — podziękowałem.

— Żaden kłopot — zapewnił. — Każę powiedzieć Baine’owi… — urwał skrępowany.

— Dopilnuję, żeby panna Brown dotarła na stację — obiecałem. Kiwnął głową.

— Muszę wracać do mojej biednej żony — mruknął i wszedł na schody.

Verity ruszyła za nim.

— Panie pułkowniku — zawołała, zatrzymując go w połowie drogi — uważam, że nie powinien pan wydziedziczyć córki.

Pułkownik miał zakłopotaną minę.

— Niestety Malwinia jest całkiem zdecydowana. Okropny wstrząs, rozumiecie. Kamerdyner i tak dalej.

— Baine… to znaczy pan Callahan nie dopuścił, żeby kotka Tossie zjadła pańskiego Czarnego Maura — przypomniałem.

Błąd.

— Ale pozwolił, żeby zjadła mojego wyłupiastookiego perłowego ryunkina — odparł gniewnie pułkownik. — Kosztował dwieście funtów.

— Ale zabrał Księżniczkę Ardżumand ze sobą i nie będzie więcej zjadała pańskich rybek — perswadowała mu Verity — i nie dopuścił, żeby madame Iritosky ukradła naszyjnik z rubinów cioci Malwinii. I on czyta Gibbona. — Oparła dłoń na słupku balustrady i spojrzała na pułkownika. — I to wasza jedyna córka.

Pułkownik Mering wzrokiem poszukał u mnie oparcia.

— Jak pan myśli, panie Henry? Czy ten kamerdyner będzie dla niej dobrym mężem?

— On ma na sercu tylko jej dobro — zapewniłem stanowczo. Pułkownik potrząsnął głową.

— Niestety moja żona postanowiła nigdy więcej nie odzywać się do córki. Powiedziała, że od tej chwili Tossie dla niej umarła.

Smutny ruszył po schodach.

— Ale ona jest spirytystką — zawołała Verity, biegnąc za pułkownikiem. — Ona może kontaktować się ze zmarłymi.

Twarz mu się rozjaśniła.

— Kapitalny pomysł! Urządzimy seans. — Radośnie poczłapał po schodach. — Uwielbia seanse. Może wystukać: „Wybaczam”. Musi się udać. Nigdy nie myślałem, że te spirytualne brednie na coś się zdadzą.

Stuknął głośno trzy razy w poręcz schodów.

— Kapitalny pomysł!

Ruszył korytarzem, potem zawrócił i położył dłoń na ramieniu Verity.

— Powinnaś się spakować i jak najszybciej pojechać na stację. Mam na sercu tylko twoje dobro. Nerwy, rozumiesz.

— Doskonale rozumiem — przyświadczyła Verity i otworzyła drzwi do swojego pokoju. — Pan Henry i ja zaraz wyjeżdżamy. — Zamknęła za sobą drzwi.

Pułkownik Mering znikł w korytarzu. Drzwi otwarły się i natychmiast zamknęły, lecz głos pani Mering zdążył wyrwać się na zewnątrz niczym wrzask Czerwonej Królowej:

— …jeszcze nie wjechali? Przecież ci mówiłam… Pora odejść.

Poszedłem na górę do swojego pokoju. Otworzyłem szafę i wyjąłem sakwojaż. Postawiłem go na łóżku, usiadłem obok i zacząłem rozmyślać o wszystkim, co się wydarzyło. Kontinuum jakimś cudem naprawiło niekongruencję, łącząc pary kochanków niczym w zakończeniu szekspirowskiej komedii, chociaż nie całkiem rozumiałem, jak tego dokonało. Rozumiałem natomiast, że chciało usunąć nas z drogi, kiedy się tym zajmowało. Więc posłużyło się podróżami w czasie jako ekwiwalentem zamknięcia nas w naszych pokojach.

Ale dlaczego musiało wysłać nas do Coventry podczas nalotu, do krytycznego punktu, gdzie mogliśmy wyrządzić znacznie większe szkody? Tylko czy Coventry było punktem krytycznym?

Świadczyła o tym jego niedostępność, a powiązania z Ultra logicznie to potwierdzały, może jednak nalot tylko dlatego był niedostępny, kiedy szukaliśmy strusiej nogi biskupa, że ja i Verity już tam byliśmy. Może był niedostępny, żeby oczyścić dla nas pole działania.

Jakiego działania? Mieliśmy popatrzeć, jak rektor Howard zanosi świeczniki i sztandar pułkowy na posterunek policji, i sprawdzić, że strusiej nogi biskupa nie było wśród ocalonych przedmiotów? Zobaczyć, że nie było jej w kościele podczas nalotu?

Oddałbym wszystko, żeby tego nie widzieć, żebym nie musiał tego mówić lady Schrapnell. Ale tam jej nie było. Zastanawiałem się, kto ją ukradł i kiedy.

Musiał ją ukraść tego popołudnia. Carruthers mówił, że ta jędza z Komitetu Kwiatowego, panna Sharpe, twierdziła, jakoby widziała strusią nogę biskupa, kiedy wychodziła z katedry po zebraniu Komitetu Bazaru Adwentowego i Paczek dla Żołnierzy, że zatrzymała się i wyjęła z niej trzy zwiędłe kwiaty.

Wszystko zaczęło się przemieszczać jak wtedy, kiedy Finch powiedział: Jest pan na boisku Merton, więc chwyciłem się słupka od łóżka, jakby to była furtka dla pieszych.

Trzasnęły drzwi.

— Jane! — rozległ się głos pani Mering w korytarzu. — Gdzie moja czarna bombazyna?

— Tutaj, pszepani — odpowiedział głos Jane.

— O, zupełnie się nie nadaje! — znowu głos pani Mering. — O wiele za ciężka jak na czerwiec. Będziemy musieli zamówić żałobne stroje u Swana i Edgara. Mają śliczną miękką czarną krepę ze stanikiem obszywanym dżetami i plisowaną spódnicą.

Przerwa na otarcie łez lub planowanie garderoby.

— Jane! Zanieś tę wiadomość do Notting Hill. I ani słówka pani Chattisbourne. Słyszysz? — Trzaśniecie.

— Tak, pszepani — potulnie wymamrotała Jane.

Stałem ściskając słupek od łóżka i próbowałem na powrót schwytać tę myśl, to dziwne uczucie, którego doznałem przed chwilą, ale umknęło równie szybko, jak się zjawiło. To samo musiało przydarzyć się pani Mering w katedrze. Nie odebrała żadnej wiadomości ze świata duchów ani od lady Godivy, tylko spojrzała na Baine’a i Tossie i w jednym okamgnieniu wszystko wskoczyło na miejsce, i zobaczyła, na co się zanosi.

A potem widocznie to jej umknęło, bo inaczej natychmiast zwolniłaby Baine’a i wysłała Tossie na wycieczkę po Europie. Widocznie to znikło równie szybko, jak nadeszło, podobnie jak w moim przypadku, i ten dziwny wyraz jej twarzy, jakby sondowała nadłamany ząb, oznaczał próby uchwycenia zgubionej myśli.

Sprawcą był kamerdyner. Jeśli mogę jakoś odwdzięczyć się panu za uratowanie Księżniczki Ardżumand, zrobię dla pana wszystko”, powiedział Baine i rzeczywiście odwdzięczył się. Z nawiązką. „Sprawcą był kamerdyner”, powiedziała Verity i miała całkowitą rację.

Tylko że nie Verity tak powiedziała. Futrzana kobieta u Blackwella. „Zawsze sprawcą jest kamerdyner”, powiedziała, a druga, ta z futrzanym kołnierzem podobnym do Cyryla, powiedziała: „Myślisz, że to pierwsza zbrodnia, a okazuje się, że druga. Prawdziwą zbrodnię popełniono dużo wcześniej. Nikt nawet nie wiedział, że popełniono pierwszą zbrodnię”. Prawdziwa zbrodnia. Przestępstwo popełnione nieświadomie. I coś jeszcze. O poślubieniu farmera.

— Ale kamerdyner! — wykrzyknął w korytarzu zbolały głos pani Mering, po którym nastąpiły uspokajające pomruki.

— Wcale nie trzeba było ich zapraszać! — oświadczył pułkownik.

— Gdyby nie poznała pana St. Trewesa — jęczała pani Mering — nigdy by nie pomyślała o małżeństwie.

Jej głos zamarł wśród cichnących łkań i z przyjemnością usłyszałem, że inni też żałują poniewczasie, ale naprawdę musiałem już odejść.

Otworzyłem komodę i spojrzałem na ubrania, które Baine schludnie poukładał. Wszystkie koszule należały do Elliotta Chattisbourne’a i epoki wiktoriańskiej. Podobnie kołnierzyki, mankiety i koszula nocna. Nie miałem pewności co do skarpetek, ale żeby sieć się otwarła, musiałem nosić tę samą parę, w której przeskoczyłem. Chyba że zamierzałem stworzyć niekongruencję, w którym to przypadku nie byłoby nawet zwiększonego poślizgu.

A jeśli kontinuum próbowało pozbyć się Verity i mnie, dlaczego sieć po prostu nie odmówiła otwarcia za pierwszym razem, kiedy próbowaliśmy wrócić z Oksfordu po złożeniu raportu? Dlaczego się otworzyła, kiedy Verity przeniosła Księżniczkę Ardżumand? Baine nie próbował utopić kota. Ucieszyłby się, gdyby zobaczył Verity obok belwederku z Księżniczką Ardżumand na ręku, podziękowałby jej za uratowanie kota. Dlaczego sieć się otwarła, kiedy Verity za pierwszym razem przeskoczyła do Muchings End? To nie miało sensu.

Otworzyłem dolną szufladę. Baine starannie poskładał moje za małe koszule i wypastował za małe skórzane buty. Włożyłem je do sakwojażu i rozejrzałem się po pokoju za pozostałymi rzeczami. Nie brzytwy, na całe szczęście. Nie srebrne szczotki.

Mój słomkowy kapelusz panama leżał na nocnej szafce. Zacząłem go nakładać, ale zmieniłem zdanie. Nie czas na popisy.

Nic już nie miało sensu. Jeśli kontinuum nie chciało, żebym się wtrącał, dlaczego wyrzuciło mnie czterdzieści mil od celu? A Carruthersa na polu z dyniami? Dlaczego sieć nie chciała się otworzyć dla Carruthersa przez trzy tygodnie po nalocie? Dlaczego wysłała mnie do 2018 i 1395 roku, a Verity do 1940? I najważniejsze pytanie: dlaczego sprowadziła nas z powrotem?

— Amerykanin! — wrzasnęła pani Mering na końcu korytarza. — To wszystko przez pana Henry’ego. Te jego haniebne amerykańskie idee równości klasowej!

Stanowczo pora odejść. Zamknąłem sakwojaż i wyszedłem na korytarz. Zatrzymałem się przed drzwiami Verity i podniosłem rękę, zęby zapukać, ale zmieniłem zdanie.

— Gdzie jest Jane? — zagrzmiał głos pani Mering. — Dlaczego jeszcze nie wróciła? Irlandzka służba! To wszystko twoja wina, Mesiel. Ja chciałam nająć…

Szybko i cicho zszedłem po schodach. Colleen/Jane stała na dole, skręcając w dłoniach fartuszek.

— Zwolniła cię? — zapytałem.

— Nie, sorr, jeszcze nie — odparła, zerkając nerwowo w stronę pokoju pani Mering. — Ale jest taka zła.

Kiwnąłem głową.

— Czy panna Brown już zeszła?

— Tak, sorr. Kazała panu powiedzieć, że zaczeka na stacji.

— Na stacji? — powtórzyłem, a potem zrozumiałem, że miała na myśli miejsce skoku. — Dziękuję, Jane. Colleen. I powodzenia.

— Dziękuję, sorr. — Przeżegnała się i weszła na schody. Otworzyłem frontowe drzwi, a tam stał Finch w porannym surducie i meloniku kamerdynera, jego dłoń już sięgała do kołatki.

— Pan Henry — powiedział. — Właśnie do pana przyszedłem. Zamknąłem za sobą drzwi i zaprowadziłem go do miejsca, gdzie nikt nie mógł nas zobaczyć przez okna.

— Tak się cieszę, że złapałem pana przed wyjazdem, sir — powiedział Finch. — Mam dylemat.

— Ja go raczej nie rozwiążę — odparłem.

— Widzi pan, prawie zakończyłem swoją misję i mogę wrócić nawet jutro rano, ale pani Chattisbourne wydaje jutro herbatę, żeby zaplanować kiermasz w dniu św. Anny. To dla niej bardzo ważne, więc postanowiłem zostać i dopilnować, żeby wszystko poszło gładko. Ta jej podkuchenna Gladys ma kurzy móżdżek i…

— I boi się pan, że nie zdąży na konsekrację, jeśli pan zostanie kilka dni dłużej? — dokończyłem.

— Nie. Zapytałem pana Dunworthy’ego, a on powiedział, że nic nie szkodzi, mogą mnie ściągnąć w tym samym czasie. Nie, mój dylemat jest inny. — Wyciągnął do mnie małą kopertę ze złotymi wytłaczanymi inicjałami M.M. — To oferta zatrudnienia od pani Mering. Chce, żebym został jej kamerdynerem.

Więc dlatego Colleen/Jane miała na sobie płaszcz. Córka pani Mering uciekła z kamerdynerem i złamała jej serce, więc zbolała matka czym prędzej wysłała Colleen/Jane do Chattisbourne’ów, żeby podkupić Fincha.

— To bardzo dobra oferta, sir — oznajmił Finch. — Wiele przemawia za jej przyjęciem.

— I chce pan zostać na stałe w epoce wiktoriańskiej?

— Ależ skąd, sir! Chociaż — wyznał tęsknie — są chwile, kiedy czuję, że właśnie tutaj odnalazłem swoje prawdziwe metier. Nie, mój dylemat polega na tym, że Muchings End znacznie lepiej nadaje się dla mojej misji niż dom Chattisbourne’ów. Jeśli prawidłowo rozpoznałem oznaki, zakończę misję dzisiaj wieczorem i to nie będzie miało znaczenia, ale może się okazać, że potrzeba jeszcze kilku dni. A w takim wypadku moja misja…

— Co to za misja, panie Finch? — zapytałem zirytowany. Przybrał pełen ubolewania wyraz twarzy.

— Niestety nie wolno mi powiedzieć. Pan Lewis zobowiązał mnie do dochowania tajemnicy, a ponadto byłem świadkiem wydarzeń, o których pan nie wie, i mam dostęp do informacji, których pan nie posiada, i nie ośmielę się narażać naszych misji przez niepotrzebne gadanie. „Jest to cnota nad cnotami trzymać język za zębami”, jak pan wie.

Ponownie doznałem tego dziwnego poczucia dezorientacji, wrażenia, że wszystko przesuwa się i zmienia miejsce. Próbowałem to uchwycić tak, jak chwyciłem furtkę dla pieszych.

„Jest to cnota nad cnotami trzymać język za zębami”. Wiedziałem, kto to powiedział. Sam tak powiedziałem, mając na myśli Ultrę, Coventry i tajemnice jako punkty krytyczne. Chodziło o Ultrę i co by było, gdyby naziści odkryli, że złamaliśmy ich kod… nie, to bez sensu. Ledwie coś zaczęło się układać, kiedy znowu znikło.

— Jeśli misja zabierze kilka dni — mówił Finch — Muchings End leży znacznie bliżej plebanii i miejsca skoku. I wcale nie porzucam pani Chattisbourne na pastwę losu. Znalazłem już dla niej doskonałego kamerdynera przez agencję w Londynie. Wyślę do niego telegram o wolnej posadzie, zanim odejdę. Ale chyba nie postąpię uczciwie, jeśli przyjmę posadę u pani Mering, skoro nie zamierzam zostać. Mogę poszukać dla niej zastępcy, ale…

— Nie — przerwałem mu. — Niech pan weźmie tę posadę. I proszę nie zawiadamiać o swoim odejściu. Tylko zniknąć. Pani Mering powinna trochę pocierpieć z powodu niesolidnej służby, żeby nauczyła się doceniać swojego nowego zięcia. No i dostanie nauczkę, żeby nie podkradać służby przyjaciołom.

— Och, doskonale, sir — rozpromienił się Finch. — Dziękuję panu. Powiem jej, że przyjmę tę posadę po herbacie u pani Chattisbourne — Znowu ruszył w stronę drzwi. — I proszę się nie martwić, sir. Zawsze najciemniej jest przed świtem.

Uniósł kołatkę, a ja pospieszyłem w stronę belwederku. W ostatniej chwili przypomniałem sobie kombinezon i płaszcz burberry, więc zbiegłem do piwnicy na wino, zabrałem tłumoczek i schowałem do sakwojażu. Kombinezon miał naszywki COP, a Burberry zaczął wytwarzać płaszcze przeciwdeszczowe dopiero w 1903 roku, za piętnaście lat. Ostatnie, czego potrzebowaliśmy, to spowodowanie następnej niekongruencji.

Zamknąłem sakwojaż i znowu poszedłem na miejsce skoku. Zastanawiałem się, czy Verity tam będzie, czy może już przeskoczyła do Oksfordu, żeby uniknąć niezręcznych pożegnań.

Ale była tam, w białym kapeluszu, z torbami po obu stronach, jakby stała na peronie kolejowym. Podszedłem do niej.

— No więc — zacząłem, stawiając sakwojaż.

Spojrzała na mnie spoza białej woalki, a ja pomyślałem sobie, jaka szkoda, że w pojedynkę nie uratowałem wszechświata. Skoro jednak nie uratowałem, popatrzyłem na peonie za belwederkiem i zapytałem:

— Kiedy następny pociąg?

— Za pięć minut — powiedziała. — Jeśli się otworzy.

— Otworzy się — zapewniłem. — Tossie poślubiła pana C, Terence zaręczy się z Maud, ich wnuk poprowadzi nocny nalot na Berlin, Luftwaffe przestanie bombardować lotniska i zacznie bombardować Londyn, i wszystko będzie dobrze.

— Pomimo naszych wysiłków.

— Pomimo naszych wysiłków — przyznałem. Zapatrzyliśmy się na peonie.

— Pewnie się cieszysz, że już po wszystkim — mruknęła Verity. — No bo w końcu dostaniesz, czego chciałeś.

Spojrzałem na nią. Odwróciła wzrok.

— To znaczy wyśpisz się.

— Już tak bardzo mi nie zależy — powiedziałem. — Nauczyłem się obywać bez snu.

Jeszcze trochę popatrzyliśmy na peonie.

— Ty pewnie wrócisz do swoich kryminałów — odezwałem się po następnej chwili milczenia.

Potrząsnęła głową.

— Są takie nieżyciowe. Zawsze kończą się rozwiązaniem zagadki i naprawieniem błędów. Panna Marple nigdy nie uciekała do Coventry, żeby inni sprzątali po niej bałagan. — Próbowała się uśmiechnąć. — Co teraz będziesz robił?

— Pewnie kiermasze staroci. Podejrzewam, że lady Schrapnell wyznaczy mnie na stałe do kokosowych rzutków, kiedy się dowie, że strusiej nogi biskupa jednak tam nie było.

— Gdzie nie było?

— W katedrze — wyjaśniłem. — Widziałem wyraźnie północne przejście, kiedy wychodziliśmy. Postument tam był, ale nie było strusiej nogi biskupa. Wolałbym jej nie mówić, tak bardzo jej na tym zależało. Dziwne, ale ktoś musiał zabrać urnę na przechowanie.

Verity zmarszczyła brwi.

— Na pewno patrzyłeś we właściwą stronę? Przytaknąłem.

— Przed przegrodą Kaplicy Kowali, pomiędzy trzecią a czwartą kolumną.

— Ale to niemożliwe — zaprotestowała. — Ona tam była. Widziałam ją.

— Kiedy? — zapytałem. — Kiedy ją widziałaś?

— Zaraz po przeskoku — wyjaśniła.

— Gdzie?

— W północnym przejściu. W tym samym miejscu, gdzie stała, kiedy wczoraj tam byliśmy.

Powietrze lekko zaszeptało i sieć zaczęła migotać. Verity pochyliła się, podniosła swoje torby i weszła na trawę.

— Czekaj — chwyciłem ją za ramię. — Powiedz mi dokładnie, kiedy i gdzie ją widziałaś.

Spojrzała niespokojnie na migoczącą sieć.

— Powinniśmy chyba…

— Złapiemy następny — obiecałem. — Powiedz mi dokładnie, co się stało. Przeskoczyłaś w sanktuarium…

Przytaknęła.

— Syreny wyły, ale nie słyszałam samolotów i w kościele było ciemno. Nad ołtarzem paliła się lampka i druga na tęczy. Pomyślałam, ze lepiej zostanę w pobliżu skoku na wypadek, gdyby sieć zaraz się otwarła. Więc schowałam się w zakrystii i czekałam, i po chwili zobaczyłam pochodnie przez drzwi zakrystii, i służba pożarowa poszła na dach, i usłyszałam, jak jeden z nich mówi: „Może lepiej zaczniemy wynosić rzeczy z zakrystii?”, więc przekradłam się do Kaplicy Bławatników. Stamtąd widziałam miejsce skoku.

— A potem Kaplica Bławatników zaczęła się palić? Verity przytaknęła.

— Podeszłam do drzwi zakrystii, ale tam było tyle dymu i widocznie źle skręciłam. Trafiłam na chór. Właśnie wtedy rozcięłam sobie rękę o arkadę. Pamiętałam, że wieża się nie spaliła, więc uklękłam na podłodze i przeczołgałam się wzdłuż poręczy chóru do nawy, a potem czołgałam się nawą, aż dym zrobił się rzadszy i mogłam wstać.

— Kiedy to było?

— Nie wiem — odparła, oglądając się nerwowo na sieć. — A jeśli już się więcej nie otworzy? Może powinniśmy o tym porozmawiać w Oksfordzie.

— Nie — zaprzeczyłem. — Kiedy stanęłaś w nawie?

— Nie wiem! Trochę wcześniej, zanim zaczęli wynosić rzeczy. Migotanie urosło w stały blask. Zignorowałem to.

— No dobrze. Czołgałaś się nawą… — podpowiedziałem.

— Czołgałam się nawą i kiedy dotarłam do połowy, dym zaczął rzednąć i zobaczyłam zachodnie drzwi. Przytrzymałam się kolumny i wstałam, i ona tam była, przed ażurową przegrodą. Na postumencie. Stał w niej duży bukiet żółtych chryzantem.

— Jesteś pewna, że to była strusia noga biskupa?

— Trudno ją pomylić z czym innym. Ned, o co ci chodzi?

— Co wtedy zrobiłaś?

— Pomyślałam, no, przynajmniej do czegoś doszłam. Mogę powiedzieć Nedowi, że urna tam była podczas nalotu. Jeżeli wyjdę stamtąd żywa. I poszłam do drzwi wieży. Przejście blokowała przewrócona ława i musiałam ją obejść, i zanim dotarłam do wieży, weszli ludzie ze służby pożarowej i zaczęli wynosić rzeczy.

— I? — ponagliłem.

— Pobiegłam do Kaplicy Czapników i tam się schowałam.

— Jak długo tam siedziałaś?

— Nie wiem. Jakiś kwadrans. Ktoś ze służby pożarowej wrócił i zabrał księgi z ołtarza. Zaczekałam, aż odejdzie, a potem wyszłam cię poszukać.

— Przez południowe drzwi? — upewniłem się.

— Tak — potwierdziła, patrząc na sieć. Zaczęła przygasać i zanikać.

— Czy przed drzwiami na schodach byli ludzie, kiedy wyszłaś?

— Tak. Jeśli zmarnowaliśmy szansę na powrót do domu…

— Czy ktoś ze służby zbliżył się do strusiej nogi biskupa?

— Nie. Wchodzili do sanktuarium i do zakrystii, a jeden pobiegł i zabrał świeczniki i krzyż z Kaplicy Kowali.

— Niczego więcej nie zabrał?

— Tak.

— Na pewno?

— Na pewno. Musiał wrócić na koniec nawy i wynieść je południowym przejściem, z powodu dymu. Przebiegł tuż obok mnie.

— Widziałaś kogoś z nich w Kaplicy Sukienników?

— Nie.

— A sama nie wchodziłaś do Kaplicy Sukienników?

— Mówiłam ci. Przeskoczyłam w sanktuarium, potem byłam w Kaplicy Bławatników i na chórze. Nigdzie więcej.

— Widziałaś północne drzwi z miejsca, gdzie się schowałaś? Przytaknęła.

— I nikt tamtędy nie wyszedł?

— Były zamknięte na klucz — wyjaśniła. — Słyszałam, jak jeden ze służby pożarowej mówi do drugiego, żeby otworzyć północne drzwi, żeby straż pożarna mogła tamtędy wnieść węże, a tamten odpowiedział, że muszą otworzyć od zewnątrz, bo Kaplica Kowali płonie.

— A zachodnie drzwi? Drzwi wieży?

— Nie. Wszyscy ze służby wyszli przez drzwi zakrystii.

— Widziałaś jeszcze kogoś w katedrze? — zapytałem. — Oprócz służby pożarowej? I strażaków?

— W katedrze? Ned, w katedrze był pożar.

— Jak byli ubrani ci ze służby pożarowej?

— Ubrani? — powtórzyła tępo. — Nie wiem. W mundury. Kombinezony. Ee… kościelny miał blaszany hełm.

— Czy któryś z nich był ubrany na biało?

— Na biało? Nie, skąd. Ned, co…?

— Czy widziałaś zachodnie drzwi… drzwi do wieży… ze swojej kryjówki?

Przytaknęła.

— I nikt nie wyszedł zachodnimi drzwiami, kiedy patrzyłaś? Nie widziałaś nikogo w Kaplicy Sukienników?

— Nie. Ned, o co ci chodzi?

Północne drzwi były zamknięte na klucz, a Verity wyraźnie widziała południowe drzwi, a na zewnątrz przez cały czas byli ludzie — grupka gapiów i dwaj wałkonie pod latarnią.

Służba pożarowa korzystała z drzwi zakrystii, które wkrótce potem zablokował ogień, zaledwie rektor Howard zdążył wynieść księgi z ołtarza. Przy drzwiach zakrystii też byli ludzie. I krępy wartownik COP robił obchód. I herod-baba z Komitetu Kwiatowego pełniła wartę przed zachodnimi drzwiami. Nie było wyjścia z katedry.

Nie było wyjścia z katedry. Nie było wyjścia z laboratorium. I żadnej kryjówki. Oprócz sieci.

Chwyciłem Verity za ramiona. Schowałem się w sieci, za teatralną kurtyną, i słyszałem, jak Lizzie Bittner mówi: „Zrobię dla niego wszystko”. W Oksfordzie, w 2018 roku. Gdzie T.J. wykrył obszar zwiększonego poślizgu.

„Dlatego że nie mamy takich skarbów jak Canterbury i Winchester”, powiedziała Lizzie Bittner. Lizzie Bittner, której mąż pochodził od Botonerów, którzy zbudowali ten kościół w 1395 roku. Lizzie Bittner, która skłamała o otwartych drzwiach laboratorium. Która miała klucz.

„Myślisz, że to pierwsza zbrodnia, a okazuje się, że druga — powiedziała kobieta w futrze. — Pierwszą zbrodnię popełniono dużo wcześniej”. Albo później. Ostatecznie to była podróż w czasie. A w jednym z symów Waterloo kontinuum cofnęło się do 1812 roku, żeby dokonać samokorekty.

A wskazówka, ten drobny fakt, który nie pasował, to był zwiększony poślizg. Zwiększony poślizg, który nie nastąpił przy skoku Verity, który nie powstrzymał jej przed uratowaniem kota, który przede wszystkim nie uchronił jej przed wywołaniem niekongruencji. Pięć minut w każdą stronę wystarczało, ale zamiast tego poślizg wynosił dziewięć minut. Dziewięć minut, które skierowały ją prosto na scenę zbrodni.

„Każda symulowana niekongruencja powoduje zwiększony poślizg w ośrodku”, powiedział T.J. Każda symulacja. Nawet takie, gdzie niekongruencja była za duża, żeby kontinuum ją skorygowało. Każda.

Oprócz naszej.

My mieliśmy tylko trochę poślizgów w 2018 roku, zdaniem TJ. za dużych jak na taką odległość od ośrodka. I Coventry. Które stanowiło punkt krytyczny.

— Ned — powiedziała nagląco Verity. — Co się stało?

— Szsz — uciszyłem ją, ściskając jej ramiona jak wtedy zielone metalowe poręcze furtki dla pieszych w Merton. Prawie to miałem i jeśli tego nie zmącę nagłym ruchem czy rozproszeniem uwagi, zobaczę klarowną całość.

Poślizg występował za daleko od ośrodka, a rozbieżności wykrywano tylko w bezpośrednim otoczeniu niekongruencji. A futrzana dama w księgarni Blackwella powiedziała: „Cieszę się, że za niego wyszła”. Mówiła o jakiejś kobiecie, która poślubiła farmera. „Gdyby nie on, dalej by tkwiła w Oksfordzie, działała w kościelnych komitetach i prowadziła kiermasze…”

— Ned? — odezwała się Verity.

— Szsz.

„Była przekonana, że ktoś ukradł strusią nogę biskupa”, powiedział Carruthers. Miał na myśli tę „zgorzkniałą starą pannę”, pannę Sharpe, która zarządzała Komitetem Kwiatowym.

A wartownik z COP powiedział: „Proszę stąd odejść, panno Sharpe” do siwowłosej kobiety, pilnującej zachodnich drzwi. Siwowłosa kobieta, która kogoś mi przypominała, odpowiedziała: „Nigdzie nie odejdę. Jestem wiceprzewodniczącą Katedralnego Kobiecego Kółka Parafialnego i kierowniczką Komitetu Kwiatowego”.

Panna Sharpe, tak ją nazwał.

Panna Sharpe, która tak się przejęła, że oskarżała wszystkich, iż wiedzieli z góry o nalocie. Wysłała nawet list do wydawcy.

Napisała list do gazety, że ktoś wiedział wcześniej o nalocie.

W Coventry, które wiedziało zawczasu o nalocie. Które, w przeciwieństwie do Muchings End, nie było zapadłym kątem historii. Które było punktem krytycznym. Z powodu Ultry.

Ponieważ gdyby naziści dowiedzieli się, że mamy ich maszynę Enigma, to zmieniłoby przebieg wojny. Bieg historii.

A jedyny przypadek przeniesienia czegoś przez sieć do przodu stanowił część samokorekty.

Ściskałem ramiona Verity tak mocno, że musiało ją boleć.

— Ta młoda kobieta w katedrze — powiedziałem. — Jak się nazywała?

— W katedrze? — powtórzyła oszołomiona Verity. — Ned, tam nikogo nie było. W katedrze był pożar.

— Nie podczas nalotu — wyjaśniłem. — Tamtego dnia, kiedy tam pojechaliśmy z Tossie. Młoda kobieta, która przyszła do wikarego. Jak się nazywała?

— Nie pamiętam… coś jak kwiat — powiedziała Verity. — Marzanka?

— Ostróżka — poprawiłem. — Nie imię. Nazwisko.

— No… zaczynało się na S. Sherwood, nie, Sharpe — powiedziała Verity i świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, nie stałem przed bramą Balliol, tylko na boisku Merton, a tam, na Błoniach Christ Church, stała katedra z Coventry, ośrodek wszystkiego. — Ned, co się dzieje? — zapytała niespokojnie Verity.

— Patrzyliśmy na to od niewłaściwej strony — wyjaśniłem. — Ty wcale nie spowodowałaś niekongruencji.

— Ale… zbiegi okoliczności… — wyjąkała — i zwiększony poślizg w 2018. Musiała zaistnieć niekongruencja.

— Zaistniała — potwierdziłem. — I dzięki pracy moich zdumiewających szarych komórek wiem już, kiedy zaistniała. I co ją spowodowało.

— Co?

— Elementarne, mój drogi Watsonie. Dam ci wskazówkę. Nawet kilka wskazówek. Ultra. „Księżycowy kamień”. Bitwa pod Waterloo. Trzymać język za zębami.

— Język za zębami? — powtórzyła. — Ned…

— Carruthers. Pies, który nie szczekał w nocy. Wycieraczki do piór. Gołębie. Najmniej podejrzana osoba. I generał Rommel.

— Generał Rommel?

— Bitwa w Afryce północnej — wyjaśniłem. — Używaliśmy Ultry, żeby zlokalizować konwoje z zaopatrzeniem dla Rommla i zatapiać je, i zawsze pilnowaliśmy, żeby wysłać samolot rozpoznawczy, który widziano z konwoju, żeby naziści nie nabrali podejrzeń.

Opowiedziałem jej o mgle i jak samolot nie mógł znaleźć konwoju, o jednoczesnym przybyciu RAF-u i floty, i co Ultra zrobiła później — telegram, rozsiewane plotki, wiadomości wysyłane specjalnie, żeby je przechwycono.

— Gdyby naziści dowiedzieli się, że mamy Ultrę, to zmieniłoby przebieg wojny, więc musieli uruchomić skomplikowaną operację wywiadu, żeby naprawić potknięcie. — Obdarzyłem ją promiennym uśmiechem. — Nie rozumiesz? Wszystko pasuje.

Wszystko pasowało. Carruthers uwięziony w Coventry, Terence, który przeze mnie nie spotkał Maud, profesor Overforce wpychający profesora Peddicka do Tamizy, nawet te cholerne kiermasze staroci.

Futrzane damy u Blackwella, Herkules Poirot, T.J., profesor Peddick ze swoim gadaniem o Wielkim Planie, oni wszyscy próbowali mi powiedzieć, a ja byłem zbyt ślepy, żeby to zobaczyć.

Verity patrzyła na mnie z troską.

— Ned — zapytała — ile dokładnie skoków zrobiłeś?

— Cztery — odpowiedziałem. — Drugi był do Blackwella, gdzie podsłuchałem trzy matrony w futrach, prowadzące wyjątkowo pouczającą dyskusje o powieściach kryminalnych, a pierwszy był do laboratorium w 2018 roku, gdzie usłyszałem, jak Lizzie Bittner mówi, że zrobiłaby wszystko, żeby nie dopuścić do sprzedania katedry w Coventry bandzie spirytystów.

Sieć zaczęła słabo błyszczeć.

— A jeśli powstała niekongruencja? — zapytałem. — Potknięcie? I kontinuum, próbując chronić bieg historii, uruchomiło skomplikowany system dodatkowych linii obrony, żeby skorygować problem? Podobnie jak Ultra, kiedy wysyłała telegramy i fałszywe wskazówki, kontinuum realizowało rozbudowany plan, obejmujący topienie kotów i seanse spirytystyczne, i kiermasze staroci, i potajemne małżeństwa. I posługiwało się dziesiątkami agentów, a niektórzy nawet nie znali prawdziwego celu swojej misji.

Peonie zalśniły jasnym blaskiem.

— Zgodnie z najlepszą detektywistyczną tradycją nie mogę niczego udowodnić — oznajmiłem. — A zatem, Watsonie, musimy zebrać dowody. — Podniosłem torby Verity i ustawiłem obok peonii. — Szybko, Watsonie! Dorożka!

— Dokąd idziemy? — zapytała podejrzliwie.

— Do laboratorium. 2057. Żeby sprawdzić miejscowe gazety z Coventry i spisy katedralnych komitetów za rok 1888 i 1940.

Wziąłem ją pod ramię i wstąpiliśmy do migotliwego kręgu.

— A potem — dodałem — pojedziemy odzyskać strusią nogę biskupa.

Światło zaczęło rosnąć.

— Zaczekaj — powiedziałem i wyszedłem z kręgu, żeby zabrać sakwojaż.

— Ned! — zawołała Verity.

— Idę — odpowiedziałem. Otworzyłem sakwojaż, wyjąłem słomkowy kapelusz, zamknąłem sakwojaż i zaniosłem do kręgu. Postawiłem sakwojaż na ziemi i nałożyłem kapelusz pod zawadiackim kątem, z którego byłby dumny sam lord Peter.

— Ned — szepnęła Verity i cofnęła się o krok, szeroko otwierając zielonobrązowe oczy.

— Harriet — powiedziałem i wciągnąłem ją do jasno świecącej sieci.

I całowałem ją przez sto sześćdziesiąt dziewięć lat.

Загрузка...