Herman Maliniczew KTO, CO I W JAKIM CELU?

Tego niezwykłego odkrycia dokonano w początkach naszego stulecia, kiedy nad górami i dżunglami Ameryki Południowej piloci dopiero wytyczali pierwsze trasy lotnicze. Pewnego razu muzeum etnograficzne w Limie odwiedził lotnik i oświadczył oszołomionemu dyrektorowi, że na pustyni Nazca można odnaleźć system nawadniający dawnych Peruwiańczyków. Zdziwienie dyrektora było całkowicie zrozumiałe: dolina Nazca to jedno z najsuchszych miejsc na kuli ziemskiej. Bywają lata, kiedy na ten wyprażony płaskowyż nie spada ani kropla deszczu. Na dowód swoich przypuszczeń pilot wyciągnął z mapnika mapę, na której widniały narysowane zwykłym ołówkiem dziwnie posplatane linie. Jednakże — jak to się często zdarza w nauce — szanowny uczony wkrótce po oddaleniu się pilota… złożył mapę w archiwum, gdzie pokrył ją kurz. Nadto już nieprawdopodobna była myśl, że się starożytnym Indianom zachciało nawodnić pustynię o powierzchni prawie 300 km2.

W kilka lat później mapa z bardzo dziwnymi kanałami wpadła w ręce Paula Kosoka. Specjalista zajmujący się starożytnymi cywilizacjami długo się przyglądał poplątanym liniom widocznym z lotu ptaka. Tu trójkątny placyk obwiedziony kanałami. Obok kilka krzywych linii. Nieco dalej twór przypominający trójząb Neptuna. Kanały? A może pozostałości wojskowych dróg Inków? Albo igraszki przyrody — ślady erozji gleby?

Pod pionowymi promieniami słońca ekspedycja Kosoka rozpoczęła wędrówkę po dolinie. Niemal od razu ogarnęło wszystkich nieporównywalne z niczym przeczucie ważnych odkryć. Na ciemnej powierzchni dość wyraźnie rysowały się białe linie, zasypane tu i ówdzie piaskiem. Nie, to nie kanały, do tego rowki są zbyt małe — liczą zaledwie 15–20 cm głębokości. Ponadto na płaskiej równinie woda nie popłynęłaby nimi własnym ciężarem.

Niektóre rowki dziwnie się wyginały, inne biegły ku horyzontowi prostą linią długości półtora do dwóch kilometrów. Uczeni mieli wrażenie, że znajdują się na olbrzymiej rysownicy. Rzeczywiście chodzili po kamiennych eksponatach galerii obrazów.

Pewnego razu Paul Kosok i jego towarzysze dokonali ciekawego eksperymentu. Poruszając się z kompasem w ręku wzdłuż linii krzywych, rysowali na mapie wszystkie wygięcia kanalików. Dla kontroli rysowali wszyscy. Po kilku godzinach rysunki porównano — wszystkie okazały się wizerunkiem ogromnego ptaka z wyciągniętym dziobem. Ale jakiż to był ptak! Długość dzioba — około stu metrów! Czterdziestometrowy ogon! Rozpiętość skrzydeł — dziewięćdziesiąt metrów! Dziób opierał się o linie proste ciągnące się na tysiąc siedemset metrów…



Niema pustynia Nazca zaczęła odsłaniać przed archeologami swoje tajemnice. Było nad czym się zastanawiać, rozmyślać, fantazjować. Dwustumetrowy ptak to wynik nie tylko wysoko zorganizowanej pracy, lecz także świadectwo nienagannego smaku artystycznego. Po co, dla kogo go narysowano?

Technikę wykonania wizerunków łatwo było ustalić. Starożytni artyści kamiennymi narzędziami rozbijali wierzchnią warstwę i oczyszczali rowek, dopóki nie obnażyli żółtobiałego piaskowca. Jak jednak obliczano kierunek linii? Jak zachowywano świetne pod względem artystycznym proporcje rysunków? Jakimi przyrządami posługiwali się nieznani topografowie i matematycy, którzy pomagali artystom?

Wstępne badania mogły na pozór sprawiać wrażenie dość niecodzienne. Zlani potem archeologowie dosłownie biegali w skwarze wzdłuż zagadkowych linii. Czasem trzeba się było zatrzymać i zwykłą miotłą lub łopatą oczyszczać rowki. Przy okazji odkryto jakieś niezrozumiałe ornamenty, stylizowane wizerunki roślin, niezwykłej długości linie równoległe.

Wówczas przypomniano sobie o samolocie. Archeologowie wznieśli się na wysokość dwóch i pół kilometra. Pustynię Nazca widać było w dole jak na dłoni. Ale… linie i rysunki znikły z pola widzenia. Nawet silna lorneta ukazywała jedynie monotonną brązowawą powierzchnię. Nowa zagadka! Lotnik zaczął krążyć nad pustynią i wtedy pod pewnym kątem widzenia wszyscy ujrzeli coś niezwykłego. Tysiące linii rozbiegało się w różne strony, dotykało figur geometrycznych, przecinało się ze sobą. Strzały, trójkąty, kwadraty, spirale gigantycznych rozmiarów… A to co? Wizerunek ośmiornicy z falistymi mackami. Jak ten mieszkaniec morza znalazł się tu, w dolinie u podnóża Andów?

Samolot wykonał jeszcze jeden wiraż i rysunki znowu zniknęły. Uczeni zrozumieli, jak tytanicznej pracy muszą dokonać. Trzeba się śpieszyć, bo pustynia nieubłaganie przesłania piaszczystym welonem olbrzymi i zdumiewający album dawnych mieszkańców Peru.

PAWIE, PANCERNIKI, MRÓWKI

W owym czasie rozpętała się druga wojna światowa. Archeologowie musieli się rozjechać. Gazety przepełnione doniesieniami z frontów poświęciły odkryciom ekspedycji Kosoka dosłownie dziesięć wierszy petitem. Niemniej jednak ta krótka wzmianka zrodziła pierwszą fantastyczną legendę o rysunkach z pustym Nazca. To że linie widać z samolotu pod określonym kątem, dowodzi jakoby przebiegłości starożytnych artystów, przemyślnego chwytu zrealizowanego na rozkaz najwyższego kapłana. Jedynie kapłan znał punkt, z którego widoczne są olbrzymie rysunki. Jedynie bogom i ich ziemskim namiestnikom ukazywały się gigantyczne obrazy na pustyni.

Jednakże archeologowie już wtedy mieli zdecydowany pogląd na tę sprawę. Rysunki ukazywały się ludziom w określonym miejscu wskutek działania wiatru. Wiatry zaś na pustyni Nazca, zwłaszcza zimowe, wieją zawsze w jednym kierunku. Dobrze oczyszczone linie widać wówczas z góry pod dowolnym kątem.

Jedną z pomocnic Paula Kosoka była miejscowa nauczycielka, Maria Reiche. Podczas gdy nad światem grzmiały armaty, Reiche pracowała ofiarnie w tajemniczej dolinie: oczyszczała, mierzyła, szkicowała. W ten sposób pojawiły się w tej olbrzymiej galerii obrazów: osiemdziesięciometrowa małpa z fantazyjnie zakręconym ogonem, czterdziestosześciometrowy pająk, sto osiemdziesięciometrowa jaszczurka z ludzkimi dłońmi. Zwierzyniec gigantów! Ryby, pawie, pancerniki, mrówki, szybujący orzeł, jak gdyby skopiowany ze starych herbów, fantastyczne zwierzęta.



Maria Reiche, która przepracowała na bezludnej pustyni około trzydziestu lat, pisała później, że linie i rysunki zafascynowały ją ogromnie. Najtrudniejsze prace nie tylko jej nie wyczerpywały, ale wręcz przeciwnie — stanowiły bodziec do działania. Właśnie Maria Reiche odkryła, że te same postacie niektórych zwierząt tworzą jakby łukowaty łańcuch i powtarzają się na przestrzeni dziesiątków kilometrów. Są tak podobne, jakby wybito je w skamieniałym piasku tym samym stemplem!

I jeszcze jedno odkrycie — postacie ludzi wielokrotnie przewyższają rozmiarami wizerunki zwierząt. Długość jednej z postaci wynosi 620 metrów. Ciało człowieka jest wyprostowane, ręce przyciśnięte do boków. Druga postać nie ma głowy, ręce natomiast opatrzone sześcioma palcami. Niektóre olbrzymy mają na głowach coś w rodzaju koron. Królowie czy bogowie? Autoportrety artystów czy obrazy fantastyczne?

Marię Reiche bardzo zaskoczyło to, że wiele linii biegnie wyraźnie z południa na północ z dokładnością do 1°, co przyniosłoby zaszczyt każdej współczesnej ekspedycji geodezyjnej. Trzeba pamiętać, iż żaden z narodów Ameryki Południowej nie znał kompasu, a Gwiazda Polarna nie jest w Peru widoczna.

Nie mniej pytań budzą spirale i koła. W żadnym innym miejscu Ameryki Południowej i Środkowej Indianie nie pozostawili podobnych obrazów. Nie znali przecież w ogóle koła. I wreszcie: dlaczego w legendach indiańskich i kromkach hiszpańskich zdobywców nie ma nawet wzmianki o tym największym albumie świata?

HIPOTEZY, DOMYSŁY…

Olbrzymie rysunki z pustyni Nazca są rzeczywiście zdumiewające. Nie było to przypadkiem, że uczeni zaproponowali, by nazwać je ósmym cudem świata — dorównują one i piramidom egipskim, i budowlom Mezopotamii i starożytnej Hellady. Nie przez przypadek też na rysunkach tych skoncentrowała się uwaga popularyzatorów nauki i pisarzy — fantastów.

Jednym się wydaje, że rysunki są tak stare jak piramidy egipskie, według innych dokładnie odtwarzają one mapę Marsa. Jeszcze inni „odkrywają” na płaskowyżu wizerunki pradawnych zwierząt — ichtiozaurów, plezjozaurów, pterodaktyli.

Szczególnie wiele sensacyjnych teorii co do pustyni Nazca wysunął szwajcarski archeolog amator i pisarz Erich Däniken. Jest on zdania, że dolina stanowi niezaprzeczalne świadectwo, iż Ziemię odwiedzili przedstawiciele cywilizacji z innej planety. Dowody? Przede wszystkim niezwykle zbity i twardy grunt, odpowiedni do lądowania statku kosmicznego. Däniken zupełnie pomija w swoich hipotezach rysunki. Jednakże olbrzymi trójząb wykuty w skale w pobliżu pustyni uważa zdecydowanie za symbol kosmodromu. Nauka jednak dawno określiła pochodzenie trój zęba — wykuli go Inkowie przy nadmorskiej drodze w kilka stuleci po upadku cywilizacji Nazca. Podobne do strzał znaki, które według Dänikena miały wskazywać na pasy startowe, okazały się po oczyszczeniu wierzchołkami trójkątów. I to wierzchołkami skierowanymi nie w jedną stronę, jak utrzymuje pisarz, lecz w najróżniejszych kierunkach.

Co sądzą inżynierowie? Twierdzą, że statkom kosmicznym zaopatrzonym w masę przyrządów, bez których lot międzygwiezdny nie byłby w ogóle do pomyślenia, wcale nie są potrzebne do startu z Ziemi pasy startowe i strzały wskazujące kierunek (nie mówiąc już o małpach i ośmiornicach). Nie ma więc sensu domniemanie, jakoby „tworzeniem niezwykle długich linii na kosmodromie kierowali metodycznie mieszkańcy innych planet”. Przylatują — powiedzmy z Mgławicy Andromedy — rozumne istoty i zmuszają starożytnych Indian, by kamiennymi toporami wykuwali dla nich rowki. A gdzie promień laserowy albo palnik plazmowy? Albo młot mechaniczny poruszany za pomocą antymaterii? Takich śladów nie ma.

Niedawno grupa uczonych podjęła się odtworzenia pracy Indian. Wziętym z muzeum tomahawkiem wybito mniej więcej metrowej długości rowek, a potem rękami wydobyto z niego drobne kamienie. Nowa biała linia na brązowawym tle nie różniła się niczym od linii oryginalnych.



Od roku 1946 rozpoczęto wokół doliny Nazca planowe prace wykopaliskowe. Archeologom udało się odnaleźć resztki ceramiki z różnobarwnymi wzorami. Na niektórych fragmentach fantastyczne wzory, ptaki i owady przedstawione są w taki sam umowny sposób, jak na powierzchni płaskowyżu. Trudno o ważniejsze odkrycie!

Petem odkopano fundamenty skromnych budynków mieszkalnych. To niestety wszystko, co pozostało po narodzie o tak bogatej wyobraźni artystycznej. Naród ów nie budował umocnień obronnych, skutecznie natomiast walczył z surowym klimatem uprawiając pola wokół pustyni. Właśnie dlatego tak szybko i bezlitośnie zmiażdżyli go Inkowie, którzy przez nieustanne podboje rozszerzali swoje wielkie imperium.

Szczątki drewna pozwoliły określić, że rozkwit kultury Nazca przypadał na II i III wiek n.e. Rysunki mają więc około półtora tysiąca lat!

GIGANTYCZNY KALENDARZ

Paul Kosok i Maria Reiche szczególnie zachwycali się rysunkiem ogromnego ptaka, który odkryli przed trzydziestu laty. Kiedyś wieczorem 21 grudnia — w dzień przesilenia zimowego — archeolog przypadkowo zauważył, że promienie zachodzącego słońca padały dokładnie w kierunku, w którym wskazywał dziób ptaka. Aż pół roku trzeba było czekać, aby 21 czerwca wykryć linie odpowiadające promieniom zachodzącego słońca w dniu przesilenia letniego. Dopiero potem Paul Kosok stwierdził zupełnie autorytatywnie: „Dolina Nazca to olbrzymi przewodnik astronomiczny. Sens linii polega na tym, że stanowią one kalendarz. Linie umożliwiały starożytnym rolnikom Peru bardzo dokładne określanie nadejścia wiosny, tzn. początku prac na roli. Tu, podobnie jak ongiś w Egipcie, astronomia zrodziła się z istotnych potrzeb rolników”.

Porównując plany doliny z mapami nieba gwiaździstego archeologowie stopniowo się przekonali, że z każdą pora roku związane są określone znaki. Jedne z nich wskazują miejsca wschodu Księżyca, inne — położenie jasnych gwiazd nad horyzontem. Każdej planecie Układu Słonecznego odpowiadają w „przewodniku” właściwe linie i trójkąty. Wiele gwiazdozbiorów południowej półkuli można odnaleźć na podstawie zarysu figur geometrycznych. Znając sekret linii i dysponując wieloletnimi, a być może wielowiekowymi zapiskami zjawisk astronomicznych, indiańscy astrologowie z łatwością ustalali dzień roku. Siew, nawadnianie, zbiór plonów — wszystko to odbywało się w dolinie Nazca nie na ślepo, lecz według ścisłych dat odzwierciedlających wiekowe doświadczenie rolników.

Przy barwnym fotografowaniu linii przesilenia uczeni spostrzegli, że nasza gwiazda dzienna dotyka horyzontu niedokładnie nad końcem równoległych rowków — linii, lecz nieco na prawo. To właśnie pozwoliło na ponowne datowanie „przewodnika astronomicznego”, gdyż punkt zachodu słońca z czasem się przemieszcza. Okazało się, że słońce zachodziło dokładnie nad tymi liniami przed 1550 laty.

Tak więc przeszło półtora tysiąca lat temu na południowy wschód od dzisiejszej stolicy Peru istniała przed Inkami cywilizacja, wysoko zorganizowane państwo Indian — twórców jedynych w swoim rodzaju rysunków o tym charakterze i wielkości. Dotychczasowe odkrycia stanowią, rzecz prosta, znikomą jedynie część zabytków starożytnej kultury. Nie znaleziono na razie stolicy Nazca ani śladów jakiegokolwiek miasta. Nie odkryto pisma, które zapewne wytworzył ów starożytny naród. Rysunków i linii o tak olbrzymich wymiarach nie mogło chyba stworzyć plemię nie znające pisma. Czy kiedyś odnajdziemy ślady tych ludzi, którzy w dolinie Nazca nakreślili gigantyczne znaki kalendarza astronomicznego?


Przełożył z rosyjskiego Bolesław Baranowski

Загрузка...