5

Bragg zdążył już wnieść kamery i stał z odchyloną przyłbicą hełmu uspokajając oddech. Severe skinął na pilota:

— Rozbierz się, zjemy kolację.

— Nie, najpierw naprawię automat.

— Masz rację. Jak naprawisz, przyjdź.

— Oczywiście. Co to za chłopcy?

Severe wzruszył ramionami.

— Nic ciekawego. Nieznajomi.

— Nie bohaterowie? — uśmiechnął się Bragg.

— Stanowczo nie. Nic w tym śmiesznego. Nawet pomyślałem… Nie. Po prostu pracownicy kosmosu.

Odprowadził Bragga i wrócił do mesy. Dwóch znowu siedziało przy stole, śpiący głośno oddychał. Severe zamówił kolację, wziął talerze i usiadł;

— Gdzieżeście tak zajeździli swój statek? — zapytał.

— A co? Widać? — ponuro zainteresował się jąkała, nawet nie rozciągając słów.

— To fajno — odezwał się wielkousty.

Jąkała wstał z nieoczekiwaną gwałtownością, tak że krzesło odjechało, a pucharki na stole zabrzęczały. Wbrew pozorom okazało się, że jest wysoki i długonogi. Podszedłszy do automatycznego barmana nalał mieszaniny do szklanek, postawił je na stole i lekko trącił śpiącego w ramię.

— Prze-eśpisz wszystko.

— Niech śpi — rzekł wielkousty. — Jemu już starczy. Zdążymy.

— Niech śpi — zgodził się jąkała i nie siadając łyknął ze szklanki. Severe się nachmurzył. Dryblas miał na dobitek zbyt krótkie spodnie, a na wpół oderwany zamek kołysał się u jednej z kieszeni kusej bluzy. Severe nie lubił niechlujów. Jąkała, jakby czując jego spojrzenie, obejrzał się i z lekkim uśmieszkiem powiedział:

— Nie w uniformie, co? Ale zdążymy się przebrać.

Severe wzruszył ramionami. Jąkała postawił na poły opróżnioną szklankę, podszedł do ściany z krajobrazem i poszukał przycisków. Znalazłszy, niezdecydowanie nacisnął jeden z nich. Cichutko szemrząc popłynęła rowkiem złociście podświetlona woda. Jąkała usiadł na podłodze, zdjął buty i wsadził bose stopy do wody.

— Ach jej! — wykrzyknął rozkoszując się wrażeniem.

— Woda — wymamrotał wielkousty pociągając ze szklanki.

Severe odsunął talerz.

— Chyba pora — mruknął w zamyśleniu.

Włożywszy talerz do szczeliny zmywaka przeszedł wzdłuż ścian mesy szukając gniazdka sieciowego. Znalazł je, wyjął z torby woltomierz i zmierzył napięcie.

— Masz diable kaftan! Tu jest dwadzieścia woltów, a mnie potrzeba dwustu.

— Na stacjach automatycznych wszystkie sieci mają niskie napięcie — rzekł wielkousty.

— To widzę — burknął Severe. Stał pod ścianą rozmyślając. — Nie ma rady, trzeba będzie ciągnąć kabel siłowy od statku. Dobrze, że jest rezerwa czasu.

— Ta-ak są-ądzicie? — spytał jąkała nie odwracając się.

— Przybędą nie wcześniej niż za dobę.

— Obieca-ali?

— A to dopiero! — ze złością wtrącił się wielkousty.

— W granicach Układu Słonecznego — powiedział Severe głosem lektora — będą musieli zmniejszyć prędkość. Koncentracja wodoru jest tu znacznie większa niż w otwartej przestrzeni.

— Ra-acja — zgodził się jąkała.

Severe podszedł do stołu, wziął kamerę i krążył po mesie celując.

— Transmisja będzie jak się patrzy! — rzekł. — Na Ziemi jeszcze takiej nie widzieli.

— Czy jeszcze nie przeszkadzamy? — spytał wielkousty. Robił wrażenie, jakby walczył ze snem.

— Jeszcze nie — odparł Severe. — Mało światła. Proszę zapalić kinkiety. Dziękuję. Chyba będzie dobrze. Proszę tutaj stanąć. Przymierzę się.

— To do filmu? — spytał niezdecydowanie wielkousty.

— Tele. Proszę mi trochę pozować. Proszę sobie wyobrazić, że jest pan dowódcą „Błękitnego ptaka”.

— Trudno będzie — rzekł wielkousty uśmiechając się i obrzucając Severe’a uważnym spojrzeniem.

— Ależ nie — ze złością zaprzeczył Severe. — Bardzo łatwo. Siedem i pół roku trwał lot. Teraz wracacie. Potężne chłopy na wspaniałym, wytrzymałym na wszystko statku…

— Pozuj, potę-ężny chłopie — odezwał się jąkała. — Co cię to kosztuje?

Severe ostro spojrzał na jego plecy.

— Proszę nie ironizować — doradził. — Tak więc przezwyciężyliście liczne przeszkody, dokonaliście wyczynów, a teraz, kiedy u was wszystko w porządku…

— Startowe nie w porządku — powiedział jąkała nie odwracając się nadal. — Wie-elki rozrzut.

— To przecież nie o was… Chociaż… przypuśćmy, że silniki startowe nieco nie w porządku. To nawet bardziej interesujące. Aleście już je naprawili w przestrzeni, dokonaliście jeszcze jednego wyczynu. Proszę o tym mówić. Chciałbym wiedzieć, jak to będzie wyglądać. Muszę wybrać najlepsze punkty dla kamery. Tak więc pan kapitan…

Wielkousty pokręcił głową.

— Obawiam się, że nie wyjdzie.

— No to wyobraź so-obie, że drugi pilot — wtrącił jąkała tym razem się odwracając.

— Albo drugi pilot — zgodził się Severe. — Wszystko jedno.

— Wolę nie — sprzeciwił się smutno wielkousty.

Severe westchnął.

— No tak — rzekł dobitnie. — A przecież oni zasłużyli na to, byście się dla nich trochę postarali.

— Potężne chłopy — mruczał jąkała. — Do-okonali wyczynów. Legenda…

Severe spojrzał nań wrogo.

— To fakty.

— Plus wy-ymysły — ciągnął jąkała poruszając nogami w wodzie. — Plus domysły. Wszystko bierze się w nawias i podnosi do kwa-adratu. Powstaje legenda. Umierając ktoś coś powiedział. A jak mógł powiedzieć, jeśli…

— Proszę nie znieważać pamięci tych, co zginęli — dobitnie rzekł Severe.

Śpiący podniósł głowę budząc się.

— Kto to? — spytał.

— Nic, nic — uspokajał go wielkousty — śpij. Wszystko w porządku.

— Aha — mruknął obudzony. — Gdzie jesteśmy? — poszperał ręką koło krzesła. — Gdzie?

— W stacji. Przypomnij sobie. No, masz.

Wielkousty włożył mu szklankę w rękę.

— Wypij.

— Ładnie tu?

— Ła-adnie — odezwał się jąkała znad strumyka.

— Aha — ucieszył się przebudzony — i ty tu. To pięknie! Wspaniale!

Wypił i odwrócił głowę ku Severe’owi, który zrozumiał, że ten człowiek jeszcze się naprawdę nie obudził: jego powieki były mocno zamknięte, jak gdyby się bał, że bodaj najmniejszy promyk światła przesączy się przez nie i dotknie oczu. Przebudzony poruszył ręką z opróżnioną szklanką szukając powierzchni stołu. Widząc ten ruch Severe zorientował się od razu, że pod zmarszczonymi i zapadniętymi powiekami wcale nie było oczu. Nieostrożnie westchnął.

— Tu jeszcze ktoś jest? — spytał niewidomy.

— Z Ziemi — odpowiedział wielkousty.

— Aha. No tak, stacja. Wspaniale.

— Śpij dalej.

— Po-oczekaj — wtrącił jąkała. — Za dziesięć godzin mamy się usunąć. Bobyśmy przeszkadzali.

— Komu?

— Szykuje się tu powitanie bohaterów, potężnych chłopów. Z wielką pompą. Bezpośrednia emisja na Ziemię. Dwóch, reporter i pilot.

— To niezręcznie — powiedział niewidomy.

— Ka-apitan będzie wygłaszał mowę. Wyobrażasz sobie?

— Nie — odrzekł niewidomy po dłuższej pauzie. Potem potrząsnął głową i przeciągnął się. — A ja się wyspałem.

— Trzecia i czwa-arta soczewka magnetyczna całkiem do niczego.

— A my bez startowych — zdecydowanie stwierdził niewidomy. — Odbijemy się głównym i tyle.

— Nie, to niebezpieczne.

— Chy-yba tak.

— Idziemy, co? — spytał wielkousty.

— Idziemy — rzekł jąkała i zaczął wkładać skarpetki.

— A Ziemianie nam nie pomogą? — spytał niewidomy zwracając twarz ku Severe’owi.

— Musimy jeszcze ustawić na kosmodromie wielkie kamery i reflektory — jakby przepraszając powiedział Severe. — W przeciwnym razie nie moglibyśmy pokazać telewidzom lądowania. A nas jest tylko dwóch.

— Szkoda, że krewni nie przybyli — rzekł niewidomy wodząc dłońmi po odzieży.

— Zbierano się w alarmowym tempie. A oni, jak chyba sami rozumiecie, nie mają stałych wiz lekarskich w kosmos.

— Ja-asne. Idziemy.

— Czekaj — zatrzymał go wielkousty i wskazując na Severe’a rzekł: — A może oni nam pomogą nawiązać stąd łączność?

— Mało ważne. Stąd możemy i sami — sprzeciwił się niewidomy.

— Jeśli możemy wam w czymś pomóc — ofiarował się Severe — to nie naruszając oczywiście własnych planów…

— Dzię-ęki. Nie trze-eba.

Wyszli trzymając dłonie na barkach niewidomego i kierując nim. Słychać było, jak w szatni otwierają szafki i wkładają skafandry. — To na rudowcu was tak urządziło? — rzucił za nimi spóźnione pytanie Severe, ale włożyli już hełmy i nie słyszeli go.

Severe podszedł do barku i nalał sobie koktajlu z soków owocowych. A potem poszedł się ubrać.

Загрузка...