Bragg zdążył już wnieść kamery i stał z odchyloną przyłbicą hełmu uspokajając oddech. Severe skinął na pilota:
— Rozbierz się, zjemy kolację.
— Nie, najpierw naprawię automat.
— Masz rację. Jak naprawisz, przyjdź.
— Oczywiście. Co to za chłopcy?
Severe wzruszył ramionami.
— Nic ciekawego. Nieznajomi.
— Nie bohaterowie? — uśmiechnął się Bragg.
— Stanowczo nie. Nic w tym śmiesznego. Nawet pomyślałem… Nie. Po prostu pracownicy kosmosu.
Odprowadził Bragga i wrócił do mesy. Dwóch znowu siedziało przy stole, śpiący głośno oddychał. Severe zamówił kolację, wziął talerze i usiadł;
— Gdzieżeście tak zajeździli swój statek? — zapytał.
— A co? Widać? — ponuro zainteresował się jąkała, nawet nie rozciągając słów.
— To fajno — odezwał się wielkousty.
Jąkała wstał z nieoczekiwaną gwałtownością, tak że krzesło odjechało, a pucharki na stole zabrzęczały. Wbrew pozorom okazało się, że jest wysoki i długonogi. Podszedłszy do automatycznego barmana nalał mieszaniny do szklanek, postawił je na stole i lekko trącił śpiącego w ramię.
— Prze-eśpisz wszystko.
— Niech śpi — rzekł wielkousty. — Jemu już starczy. Zdążymy.
— Niech śpi — zgodził się jąkała i nie siadając łyknął ze szklanki. Severe się nachmurzył. Dryblas miał na dobitek zbyt krótkie spodnie, a na wpół oderwany zamek kołysał się u jednej z kieszeni kusej bluzy. Severe nie lubił niechlujów. Jąkała, jakby czując jego spojrzenie, obejrzał się i z lekkim uśmieszkiem powiedział:
— Nie w uniformie, co? Ale zdążymy się przebrać.
Severe wzruszył ramionami. Jąkała postawił na poły opróżnioną szklankę, podszedł do ściany z krajobrazem i poszukał przycisków. Znalazłszy, niezdecydowanie nacisnął jeden z nich. Cichutko szemrząc popłynęła rowkiem złociście podświetlona woda. Jąkała usiadł na podłodze, zdjął buty i wsadził bose stopy do wody.
— Ach jej! — wykrzyknął rozkoszując się wrażeniem.
— Woda — wymamrotał wielkousty pociągając ze szklanki.
Severe odsunął talerz.
— Chyba pora — mruknął w zamyśleniu.
Włożywszy talerz do szczeliny zmywaka przeszedł wzdłuż ścian mesy szukając gniazdka sieciowego. Znalazł je, wyjął z torby woltomierz i zmierzył napięcie.
— Masz diable kaftan! Tu jest dwadzieścia woltów, a mnie potrzeba dwustu.
— Na stacjach automatycznych wszystkie sieci mają niskie napięcie — rzekł wielkousty.
— To widzę — burknął Severe. Stał pod ścianą rozmyślając. — Nie ma rady, trzeba będzie ciągnąć kabel siłowy od statku. Dobrze, że jest rezerwa czasu.
— Ta-ak są-ądzicie? — spytał jąkała nie odwracając się.
— Przybędą nie wcześniej niż za dobę.
— Obieca-ali?
— A to dopiero! — ze złością wtrącił się wielkousty.
— W granicach Układu Słonecznego — powiedział Severe głosem lektora — będą musieli zmniejszyć prędkość. Koncentracja wodoru jest tu znacznie większa niż w otwartej przestrzeni.
— Ra-acja — zgodził się jąkała.
Severe podszedł do stołu, wziął kamerę i krążył po mesie celując.
— Transmisja będzie jak się patrzy! — rzekł. — Na Ziemi jeszcze takiej nie widzieli.
— Czy jeszcze nie przeszkadzamy? — spytał wielkousty. Robił wrażenie, jakby walczył ze snem.
— Jeszcze nie — odparł Severe. — Mało światła. Proszę zapalić kinkiety. Dziękuję. Chyba będzie dobrze. Proszę tutaj stanąć. Przymierzę się.
— To do filmu? — spytał niezdecydowanie wielkousty.
— Tele. Proszę mi trochę pozować. Proszę sobie wyobrazić, że jest pan dowódcą „Błękitnego ptaka”.
— Trudno będzie — rzekł wielkousty uśmiechając się i obrzucając Severe’a uważnym spojrzeniem.
— Ależ nie — ze złością zaprzeczył Severe. — Bardzo łatwo. Siedem i pół roku trwał lot. Teraz wracacie. Potężne chłopy na wspaniałym, wytrzymałym na wszystko statku…
— Pozuj, potę-ężny chłopie — odezwał się jąkała. — Co cię to kosztuje?
Severe ostro spojrzał na jego plecy.
— Proszę nie ironizować — doradził. — Tak więc przezwyciężyliście liczne przeszkody, dokonaliście wyczynów, a teraz, kiedy u was wszystko w porządku…
— Startowe nie w porządku — powiedział jąkała nie odwracając się nadal. — Wie-elki rozrzut.
— To przecież nie o was… Chociaż… przypuśćmy, że silniki startowe nieco nie w porządku. To nawet bardziej interesujące. Aleście już je naprawili w przestrzeni, dokonaliście jeszcze jednego wyczynu. Proszę o tym mówić. Chciałbym wiedzieć, jak to będzie wyglądać. Muszę wybrać najlepsze punkty dla kamery. Tak więc pan kapitan…
Wielkousty pokręcił głową.
— Obawiam się, że nie wyjdzie.
— No to wyobraź so-obie, że drugi pilot — wtrącił jąkała tym razem się odwracając.
— Albo drugi pilot — zgodził się Severe. — Wszystko jedno.
— Wolę nie — sprzeciwił się smutno wielkousty.
Severe westchnął.
— No tak — rzekł dobitnie. — A przecież oni zasłużyli na to, byście się dla nich trochę postarali.
— Potężne chłopy — mruczał jąkała. — Do-okonali wyczynów. Legenda…
Severe spojrzał nań wrogo.
— To fakty.
— Plus wy-ymysły — ciągnął jąkała poruszając nogami w wodzie. — Plus domysły. Wszystko bierze się w nawias i podnosi do kwa-adratu. Powstaje legenda. Umierając ktoś coś powiedział. A jak mógł powiedzieć, jeśli…
— Proszę nie znieważać pamięci tych, co zginęli — dobitnie rzekł Severe.
Śpiący podniósł głowę budząc się.
— Kto to? — spytał.
— Nic, nic — uspokajał go wielkousty — śpij. Wszystko w porządku.
— Aha — mruknął obudzony. — Gdzie jesteśmy? — poszperał ręką koło krzesła. — Gdzie?
— W stacji. Przypomnij sobie. No, masz.
Wielkousty włożył mu szklankę w rękę.
— Wypij.
— Ładnie tu?
— Ła-adnie — odezwał się jąkała znad strumyka.
— Aha — ucieszył się przebudzony — i ty tu. To pięknie! Wspaniale!
Wypił i odwrócił głowę ku Severe’owi, który zrozumiał, że ten człowiek jeszcze się naprawdę nie obudził: jego powieki były mocno zamknięte, jak gdyby się bał, że bodaj najmniejszy promyk światła przesączy się przez nie i dotknie oczu. Przebudzony poruszył ręką z opróżnioną szklanką szukając powierzchni stołu. Widząc ten ruch Severe zorientował się od razu, że pod zmarszczonymi i zapadniętymi powiekami wcale nie było oczu. Nieostrożnie westchnął.
— Tu jeszcze ktoś jest? — spytał niewidomy.
— Z Ziemi — odpowiedział wielkousty.
— Aha. No tak, stacja. Wspaniale.
— Śpij dalej.
— Po-oczekaj — wtrącił jąkała. — Za dziesięć godzin mamy się usunąć. Bobyśmy przeszkadzali.
— Komu?
— Szykuje się tu powitanie bohaterów, potężnych chłopów. Z wielką pompą. Bezpośrednia emisja na Ziemię. Dwóch, reporter i pilot.
— To niezręcznie — powiedział niewidomy.
— Ka-apitan będzie wygłaszał mowę. Wyobrażasz sobie?
— Nie — odrzekł niewidomy po dłuższej pauzie. Potem potrząsnął głową i przeciągnął się. — A ja się wyspałem.
— Trzecia i czwa-arta soczewka magnetyczna całkiem do niczego.
— A my bez startowych — zdecydowanie stwierdził niewidomy. — Odbijemy się głównym i tyle.
— Nie, to niebezpieczne.
— Chy-yba tak.
— Idziemy, co? — spytał wielkousty.
— Idziemy — rzekł jąkała i zaczął wkładać skarpetki.
— A Ziemianie nam nie pomogą? — spytał niewidomy zwracając twarz ku Severe’owi.
— Musimy jeszcze ustawić na kosmodromie wielkie kamery i reflektory — jakby przepraszając powiedział Severe. — W przeciwnym razie nie moglibyśmy pokazać telewidzom lądowania. A nas jest tylko dwóch.
— Szkoda, że krewni nie przybyli — rzekł niewidomy wodząc dłońmi po odzieży.
— Zbierano się w alarmowym tempie. A oni, jak chyba sami rozumiecie, nie mają stałych wiz lekarskich w kosmos.
— Ja-asne. Idziemy.
— Czekaj — zatrzymał go wielkousty i wskazując na Severe’a rzekł: — A może oni nam pomogą nawiązać stąd łączność?
— Mało ważne. Stąd możemy i sami — sprzeciwił się niewidomy.
— Jeśli możemy wam w czymś pomóc — ofiarował się Severe — to nie naruszając oczywiście własnych planów…
— Dzię-ęki. Nie trze-eba.
Wyszli trzymając dłonie na barkach niewidomego i kierując nim. Słychać było, jak w szatni otwierają szafki i wkładają skafandry. — To na rudowcu was tak urządziło? — rzucił za nimi spóźnione pytanie Severe, ale włożyli już hełmy i nie słyszeli go.
Severe podszedł do barku i nalał sobie koktajlu z soków owocowych. A potem poszedł się ubrać.