W wielkiej sali, mesie stacji, światło było przyćmione. Automaty oszczędzały energii. Severe gospodarskim ruchem włączył wielkie światła i rozejrzał się.
Trzech z rudowca siedziało przy końcu długiego stołu. Przed nimi stały aluminiowe pucharki ze słomkami. Przy bufecie barman automat, bucząc i pobrzękując, ubijał jakąś mieszaninę. Severe przeniósł wzrok na siedzących przy stole i uśmiechnął się w duchu — trudno było sobie wyobrazić ludzi, którzy by bardziej pasowali do swojego statku. Ci trzej mieli byle jakie ubrania, o przepisowych uniformach nie było nawet co marzyć. Jeden z nich spał położywszy głowę na opartych na stole pięściach, dwaj rozmawiali półgłosem.
Bliższy z nich zmrużył oczy oślepione jaskrawym światłem, odwrócił się i uważnie przyjrzał Severe’owi. Ten mrugnął porozumiewawczo i wskazał na śpiącego:
— Gotów?
— Nieee — powoli, jakby w zamyśleniu odpowiedział tamten. — Po prostu się zmęczył.
Śmiesznie rozciągał słowa.
— Z daleka jesteście? — spytał jeszcze.
— Tak, z Ziemi — niedbale odparł Severe. — Dopiero co wylądowaliśmy.
— Da-awno stamtąd?
— Trzy tygodnie.
— A co tam na Zie-emi?
— Wszystko normalnie — rzekł Severe. — Ziemia to Ziemia. Najświeższa nowość: wraca „Błękitny ptak”.
Jąkała skinął głową.
— Już ich pogrzebano — wyjaśniał Severe — a oni wracają! „Błękitny ptak”. Gwiazdolot, który odleciał do liganta. Pamiętacie, to albo gwiazda liliput, albo planeta gigant odkryta w pół drogi do układu Alfy Centaura! — Severe niezadowolony z obojętności, z jaką przyjęto tę nowinę, podniósł głos. — Pierwszy gwiazdolot, który ku niemu odleciał, zaginął. Myślano, że i „Ptak” podzielił losy „Latającej Ryby”…
— Za-a wcześnie — odezwał się jąkała. — Za wcześnie myślano. No i co, znaleźli tego liga-anta?
— Fajno — bąknął siedzący najdalej.
— No pewnie — irytował się Severe. — Krążyli zapewne wokół niego, dopóki wszystkiego nie zbadali. Dlaczegóż by się spóźnili o calutki rok?
— To ja-asne. Ale z oblotu niewiele się zobaczy, zwłaszcza prze-ez infrawizory. Powinni byli lądować.
— Fajno — powtórzył najdalszy.
— Pierwszy statek właśnie dlatego nie powrócił — perorował Severe. — Zawiadomili Ziemię za pomocą rakiety kurierskiej. Więcej o nich nie słyszano, „Ptak” nie mógł lądować.
— Czy „Ptak” nie poinformował Zie-emi o wynikach?
— Przede wszystkim doniesienia odczytano marnie, w trzydziestu procentach. Duże zakłócenia. Do lepszej emisji powinni by mieć statek, jak mój: latający wzmacniacz. Ledwie starczy miejsca dla dwóch ludzi, reszta to elektronika i energetyka. Takich urządzeń nie mieli. Na pewno ostatnimi czasy coś przekazywali…
— Na-a pe-ewno przekazywali — zgodził się jąkała.
— Zrozumieliśmy tylko, że wracają. I coś jeszcze o trzech ludziach. Należy przypuszczać — Severe ściszył głos — że ci trzej zginęli. A było ich wszystkich jedenastu.
Jąkała podniósł wzrok na Severe’a, ale najdalszy go uprzedził.
— Fajno — powiedział jeszcze raz.
— Ee ni-ic — zamamrotał jąkała. — Tak wła-aśnie myślałem. Nie tak znów źle. A jednak wię-ększość dotarła…
— Słusznie — potaknął Severe. — Trzech bohaterów zginęło, ale pozostałych ośmiu wraca. Sami rozumiecie, że Ziemia chce ich odpowiednio przyjąć. Prawdę rzekłszy, spotkanie zacznie się tutaj. W tym celu przyleciałem.
— To dobrze pomyślane — wtrącił najdalszy. — A dużo was przyleciało?
— Ja i pilot. Sądzę, że starczy… To, zdaje się, wasza maszyna? — skinął głową gdzieś w bok.
— Wy-ygląda na to.
— Generalny remont?
— Nawet nie. Ni-ic szczególnego.
— A więc odlecicie szybko — stwierdził kategorycznie Severe.
— Chcieliśmy z dobę odpocząć — wyznał najdalszy. W jego głosie brzmiało powątpiewanie.
Severe życzliwie się uśmiechnął. Zamaszyście odsunąwszy krzesło usiadł przy drugim końcu stołu.
— Dobę — rzekł wesoło. — A wcześniej?
— Wcze-eśniej? — spytał jąkała wypuszczając słomkę.
— Powiedzmy, za pół doby. Polerowanie skończycie, a po waszych komorach inspektor chodzić nie będzie — Severe mrugnął i roześmiał się dając do poznania, że nieobce mu są drobne fortele transportowców, przeciw którym on w zasadzie nic nie ma.
Po przerwie znowu odezwał się jąkała.
— Prze-eszkadzamy?
Severe uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Na to wychodzi. „Błękitny Ptak” zatrzyma się tu dzionek, dwa. Żeby ogolić się, że tak powiem, i wypucować buty na glans przed lądowaniem na staruszce Ziemi. Rozumiecie? Wracają bohaterowie, którzy od dawna nie widzieli ojczystych stron…
— No tak — przerwał najdalszy. — A my przeszkadzamy.
— Zrozumże, stary. To bohaterowie! A wyście się tak rozkraczyli, że „Ptak” nawet nie będzie miał gdzie usiąść. Wyobrażacie sobie, co to za statek? Dlatego też, prawdę rzekłszy, spojrzą na wasze cudo i zdziwią się, czym też wita ich wdzięczna ludzkość: zardzewiałym kufrem z załogą nie w uniformach. A ja jestem tu specjalnie po to, aby poprowadzić bezpośrednią emisję na Ziemię. Reportaż. A wy, prawdę rzekłszy, jakoś się w reportażu nie mieścicie…
Dwóch uważnie go słuchało, a jeden wciąż spał przy stole chowając twarz w dłoniach. Potem najdalszy spytał:
— A więc duży statek?
— A co, nigdyście takiego nie widzieli?
— A wy?
— Kiedy startowali, chodziłem jeszcze do szkoły… Ale mam fotografię, naszą, archiwalną. Jąkała wziął podane zdjęcie, spojrzał, bąknął;
— Tak… — i podał najdalszemu, który też spojrzał i też powiedział:
— Tak…
— Poza tym — kontynuował Severe — ośmiu ludzi stanowi załogę statku. A ta stacja ma zaledwie dziesięć pokoi. Ich ośmiu, ja i mój pilot.
— Kto jest pilotem?
— Bragg. Starszy gość.
— Zna-asz?
— Nie — zaprzeczył najdalszy. — Może słyszałem. Nie pamiętam. A więc was jest dwóch. A co krewni, przyjaciele?
— Przecież tłumaczę, że prawdziwe powitanie nastąpi na Ziemi. Tam będą ich oczekiwać wszyscy. Ja mam nadać reportaż.
— No cóż — mówił najdalszy patrząc na jąkałę — dobrze, będziemy się śpieszyć.
— Tobie za-awsze się śpieszy… — zaczął jąkała.
— Coście postanowili? — spytał Severe.
— Fajno — odparł najdalszy. — Spróbujemy zmieścić się w waszych terminach. Skoro już sprawa wzięła taki obrót…
— Słusznie, stary — rzekł Severe. — Tam się wyśpicie. Chociaż wasz kolega, jak widać, i tu nie traci czasu. Jak on się nazywa?
Pytania tego nie zadał przypadkowo. Nie było w zwyczaju interesować się nazwiskami ludzi, którzy nie uważali za stosowne się przedstawić, śpiący jednak tego uczynić nie mógł, toteż pytanie wydawało się naturalne.
— On? Cry — z opóźnieniem odpowiedział najdalszy. Mówił cicho, aby się śpiący nie zbudził usłyszawszy swoje nazwisko.
— Cry — powtórzył Severe utrwalając nazwisko w pamięci i sprawdzając je zarazem. Nie, takiego człowieka nie było w chwili startu wśród jedenastki stanowiącej załogę „Błękitnego ptaka”. — Dogadaliśmy się więc?
— Nie chcemy przeszkadzać — odparł najdalszy. Uznawszy rozmowę za skończoną spojrzał na zegarek zapamiętując godzinę, od której należało liczyć czas.
— Przy okazji — dodał wygrzebując z kieszeni fiolkę z tabletkami, z których jedną podał jąkale, a drugą marszcząc się połknął sam.
— Sporamina? — spytał życzliwie Severe.
— Antyrad — niechętnie odpowiedział najdalszy. — Statek trochę promieniuje.
Severe skinął głową, myśląc o tym, że w ładowni „Ładogi” znajduje się kilka skrzynek z lekami, a wśród nich jedna z antyradem. Kilka sekund się wahał:
— Macie dużo?
— A potrzebujecie?
— Prawdę rzekłszy, promieniowanie tu rzeczywiście trochę zbyt wysokie… Najdalszy bez zdziwienia podał tabletkę Severe’owi. Ten połknął ją i z ulgą pomyślał, że załoga „Błękitnego ptaka” dostanie swoje lekarstwa w komplecie, nienaruszone.
Najdalszy podniósł się w dziwnie zwolnionym tempie. Wysunął się zza stołu i podszedł do ściany, na której namalowano typowy krajobraz ziemski. W plastykowej podłodze był niegłęboki rowek stanowiący przedłużenie strumyka narysowanego na ścianie. Człowiek z rudowca dźgnął palcem w krajobraz.
— Niezłe, co? — rzekł patrząc na Severe’a, jakby oczekiwał potwierdzenia. Pejzaż był ckliwy, ale Severe potaknął — był zadowolony, że rozmowa z „wozakami” minęła bez komplikacji. Najdalszy się zaśmiał, przy czym się okazało, że ma usta od ucha do ucha, spojrzenie zaś wesołe i badawcze. Severe zauważył to ze zdumieniem, do ostatniej bowiem chwili ludzie ci wydawali mu się podobni do siebie, dlatego chyba, że uwaga skupiała się przede wszystkim nie na ich twarzach, lecz na niezwykle postrzępionej odzieży. Zrozumiawszy to poczuł się trochę nieswojo, lecz w tej właśnie chwili odezwał się dzwonek oznajmiający, że ktoś wchodzi do pomieszczeń stacji. Ponieważ mógł to być tylko Bragg z kamerami, wstał i wyszedł na korytarz, by się spotkać z pilotem.