49 Do Boanndy

Trochę kłopotów było z zapędzeniem bezładnego tłumu mężczyzn, kobiet i dzieci na pokład. Nieraz Nynaeve musiała wyjaśniać kapitanowi Neresowi, że z pewnością da się znaleźć dla każdego miejsce, oraz że niezależnie od tego, co on sobie wyobraża, sama wie dokładnie, ile kosztuje podróż do Boanndy. Rzecz jasna, odrobinę pomocne okazało się zapewne to, iż wcześniej po cichu poprosiła Uno, aby jego Shienaranie dobyli swych mieczy. Piętnastu mężczyzn o surowych obliczach, ubranych jak do walki, wszyscy z głowami dokładnie ogolonymi, wyjąwszy kosmyk spływający na kark, nie wspominając już plam krwi, ostrzenia i oliwienia ostrzy, naśmiewania się ze wspomnienia, jak to jeden omal nie został nadziany na rożen niczym jagnię — doprawdy, z punktu widzenia jej celów stanowili zbawienny widok. Odliczyła pieniądze wprost w jego dłoń, krzywiąc się, jakby ją ta czynność bolała; wystarczyło jednak przywołać z pamięci wspomnienie tamtych doków z Tanchico, by grymas zniknął. Neres miał rację w jednej przynajmniej kwestii — ci ludzie nie wyglądali na to, by opływali w dostatki; przyda im się każdy zaoszczędzony miedziak. Elayne nie musiała więc nic jej mówić, tym swoim sentymentalnie słodkim głosem, sprawiającym wrażenie, jakby jej właśnie wyrwano ząb.

Na wykrzyczany przez Neresa rozkaz załoga zaczęła rzucać cumy, choć ostatni ludzie wciąż jeszcze gramolili się na pokład, tuląc w ramionach żałosny dobytek, ci przynajmniej, którzy cokolwiek mieli prócz łachmanów okrywających grzbiet. Po prawdzie, to nawet na pokładzie tak dużego statku zrobiło się tłoczno, aż Nynaeve zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem w tej kwestii Neres również nie miał racji. Jednak widok ludzkich twarzy, które nagle rozświetlała nadzieja, gdy tylko stopy dotykały pokładu, sprawił, że zawstydziła się, iż taka myśl w ogóle mogła jej przyjść do głowy. A kiedy nadto zrozumieli, że zapłaciła za ich przejazd, stłoczyli się wokół niej, przepychali, próbując całować jej dłonie, rąbek sukni, wyszlochując podziękowania i błogosławieństwa; łzy płynęły po brudnych policzkach zarówno mężczyznom, jak i kobietom. Nynaeve wolałaby, by deski pokładu rozstąpiły się pod jej stopami.

Pokład zadrżał — podniesiono kotwicę i postawiono żagle — widok Samary zaczynał już powoli ginąć za rufą okrętu, kiedy wreszcie. udało jej się położyć kres temu przedstawieniu. Gdyby na dodatek Elayne bądź Birgitte rzekły choć słowo, chyba pognałaby za nimi z pięściami po pokładzie.

Przez pięć dni przebywały na pokładzie „Rzecznego Węża”, pięć dni płynęły po falach łagodnie wijącej się Eldar pod piekącym za dnia słońcem, wśród nie przynoszących większej ulgi nocy. W owym czasie pewne rzeczy zmieniły się na lepsze, jednak początek podróży nie wróżył dobrze.

Pierwszym problemem, który domagał się rozwiązania, była położona na rufie kajuta Neresa, jedyne schronienie z wyjątkiem pokładu, jakie statek oferował. Nie chodziło o to, że Neres nie chciał im jej udostępnić. Uczynił to w takim pośpiechu — spodnie, kaftany i koszule przerzucił naprędce przez ramię, inne rzeczy wystawały z wielkiego worka, który ściskał pod pachą, w jednej dłoni zaś trzymał miseczkę do golenia, a w drugiej brzytwę — że Nynaeve nie mogła się powstrzymać, by nie przeszyć wzrokiem Thoma, Juilina i Uno. Jedną rzeczą jest skorzystać z ich pomocy, kiedy się samej tego chce, zupełnie inną, gdy za jej plecami sami się z nią narzucają. Ich twarze nie mogłyby chyba już przybrać bardziej szczerego wyrazu, w oczach lśniła iście dziecięca niewinność. Elayne przywołała jedno z powiedzeń Lini: „W otwartym worku nic się nie ukryje, za otwartymi drzwiami niewiele, ale mężczyzna o otwartym obliczu z całą pewnością coś skrywa”.

Niezależnie jednak od tego, jakich problemów mogli jeszcze nastręczyć mężczyźni, kwestią kajuty należało zająć. się najpierw. Jej wnętrze cuchnęło pleśnią i zastarzałym brudem, nawet po tym, jak już otwarła na oścież maleńkie okienka, wpuszczając odrobinę światła i powietrza do ciasnej ciemnicy. „Ciasna ciemnica” to było właściwe określenie. Kabina była maleńka, mniejsza niźli wnętrze powozu, większość ograniczonej przestrzeni zajmował masywny stół, krzesło z wysokim oparciem, oba przymocowane na stałe do podłogi, oraz drabina wiodąca na pokład. Wolną przestrzeń pomieszczenia dodatkowo ograniczała umywalnia wbudowana w ścianę z lepiącymi się od brudu dzbanem i miską, nad którą wisiało wąskie zakurzone lustro; umeblowania dopełniało kilka pustych półek i kołki, na których można było zawiesić rzeczy. Belki sufitu, nawet mimo niewysokiego przecież wzrostu kobiet, zdawały się muskać im włosy na czubku głowy. I było tylko jedno łóżko, szersze od tych, na których zdarzało im się sypiać, jednak wciąż za wąskie dla dwóch osób. Biorąc pod uwagę rozmiary Neresa, równie dobrze mógłby po prostu zamieszkać w szkatułce. Ten człowiek z pewnością nie zamierzał zrezygnować choćby z cala przestrzeni, na której mógłby upchnąć towar.

— Przypłynął do Samary nocą — wymruczała Elayne. Zrzuciła z ramion swoje tobołki i wsparłszy dłonie na biodrach, rozejrzała się dookoła z niesmakiem. — I nocą chciał też odpłynąć. Słyszałam, że ma zamiar żeglować przez całą noc niezależnie od tego, czego... te dziewki będą chciały. Najwyraźniej nie jest szczególnie zadowolony, że musi wyruszać za dnia.

Nynaeve pomyślała o łokciach, o zimnych stopach Elayne i poważnie zaczęła się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby spać na górze wraz z uciekinierami.

— Ten człowiek to przemytnik, Nynaeve.

— Z takim statkiem? — Nynaeve zrzuciła z siebie własne tobołki, torbę z ziołami położyła na stole, po czym usiadła na krawędzi łóżka. Nie, nie będzie spała na pokładzie. Kabinę można przecież wywietrzyć, a jeśli nawet łóżko jest za ciasne, to przecież ma przynajmniej gruby materac z gęsiego puchu. Statek naprawdę kołysał niepokojąco, dobrze więc zapewnić sobie wszystkie wygody, jakie tylko są dostępne. Elayne nigdy jej stąd nie wypędzi. — To jest beczka, nie statek. Będziemy miały szczęście, jeśli uda nam się dotrzeć do Boanndy za dwa tygodnie. Światłość jedna wie, kiedy będziemy w Salidarze.

Żadna z nich tak naprawdę nie wiedziała, jak daleko jest do Salidaru, a nie nadszedł jeszcze czas, by poruszyć tę kwestię w rozmowie z kapitanem Neresem.

— Wszystko pasuje. Nawet nazwa. „Rzeczny Wąż”. Jakiż uczciwy kupiec nazwałby tak swój statek?

— Cóż z tego, nawet jeśli jest przemytnikiem? Nie pierwszy to raz będziemy korzystały z usług kogoś takiego.

Elayne uniosła do góry ręce z rozdrażnieniem. Zawsze uważała, że koniecznie należy przestrzegać prawa, niezależnie od tego, jak głupie by nie było. Więcej łączyło ją z Galadem, niźli gotowa była przyznać. A więc ten Neres nazwał je dziewkami, czy tak?

Drugą trudność stanowiło znalezienie miejsca dla mężczyzn. „Rzeczny Wąż” nie należał do największych statków, nawet jeśli był stosunkowo szeroki, a w sumie na jego pokładzie przebywała obecnie ponad setka ludzi. Pewną część przestrzeni należało pozostawić wolną, by załoga mogła w miarę swobodnie manipulować przy żaglach i olinowaniu, dla pasażerów nie pozostawało więc jej wiele. Uciekinierzy wprawdzie trzymali się tak daleko od Shienaran, jak to tylko było możliwe, wyglądało, jakby już naprawdę dość mieli towarzystwa uzbrojonych mężczyzn. Jednak miejsca ledwie starczało, by usiąść, co dopiero mówić o położeniu się.

Nynaeve prosto z mostu poinformowała o tym Neresa:

— Tym ludziom potrzeba więcej miejsca. Szczególnie kobietom i dzieciom. Ponieważ nie ma na statku więcej kabin, będziesz musiał otworzyć ładownię.

Twarz Neresa pociemniała. Patrząc prosto przed siebie, ja-kiś krok w lewo od Nynaeve, jęknął:

— Moje ładownie pełne są wartościowych towarów. Bardzo wartościowych.

— Zastanawiam się, czy się gdzieś tutaj znajduje posterunek celny? — jakby w roztargnieniu powiedziała Elayne, przypatrując się porośniętym drzewami brzegom. Rzeka miała tutaj nie więcej jak kilkaset kroków szerokości, a jej wody lizały wyschnięte czarne błoto i obnażoną żółtą glinę. — Po jednej stronie Ghealdan, po drugiej Amadicia. Może się to komuś wydać dziwne, że masz ładownie pełne dóbr z południa i na południe także płyniesz. Oczywiście zapewne posiadasz wszystkie dokumenty stwierdzające, że opłaciłeś należne cło. Możesz też bez wątpienia wyjaśnić każdemu, kto zapyta, że nie wyładowałeś towarów w Samarze ze względu na panujące w niej niepokoje. Słyszałam, że ci urzędnicy są bardzo wyrozumiali, naprawdę.

Kąciki jego szerokich ust opadły, wciąż nie potrafił zmusić się, by spojrzeć im prosto w twarz.

Dlatego też dobrze widział, jak Thom machnął pustymi dłońmi i nagle rozbłysły w nich noże, którymi obrócił w palcach, po czym sprawił, że jeden ponownie zniknął.

— Tak, żeby nie wyjść z wprawy — wyjaśnił, gładząc ostrzem długiego siwego wąsa. — Muszę nieprzerwanie ćwiczyć pewne... umiejętności.

Rozcięcie biegnące przez siwą czuprynę i twarz pokryta zastygłą już krwią w połączeniu z krwawą plamą na ramieniu kaftana, zresztą nielicho poszarpanego, sprawiały, że wyglądał jak niezgorszy łotr w porównaniu z każdym, z wyjątkiem chyba stojącego obok Uno. Szeroki, ukazujący dwa rzędy zębów uśmiech Shienaranina nie miał w sobie odrobiny wesołości, a na dodatek, kiedy tak się uśmiechał, dziwne rzeczy działy się z długą blizną przecinającą twarz coraz nową pręgą, która na niej wykwitła, krwawą, obnażającą żywe mięso. W porównaniu z nią szkarłatne oko wymalowane na przepasce sprawiało omalże kojące wrażenie.

Neres zamknął oczy i odetchnął głęboko.

Pokrywy luków zostały odrzucone, skrzynie i paki poleciały z pluskiem za burtę. Niektóre z nich najwyraźniej były ciężkie, inne lżejsze, te drugie pachniały mocną wonią przypraw. Za każdym razem, gdy rzeka pochłaniała następną porcją ładunku, Neres przymykał oczy. Twarz mu odrobinę pokraśniała — jeżeli coś takiego można o nim powiedzieć — kiedy Nynaeve zarządziła, by zwoje jedwabiu, dywany i bale wybornej wełny pozostały na miejscu. Dopóki nie zrozumiał, że przeznaczyła je na posłania. Jeżeli wyraz jego oblicza można było przedtem określić jako skwaszony, teraz mógłby chyba nim sprawić, by mleko zwarzyło się w sąsiednim pomieszczeniu. Przez cały czas opróżniania ładowni nie odezwał się ani słowem. Kiedy jednak kobiety zaczęły dobywać worki napełnione wodą, by urządzić swym dzieciom kąpiel bezpośrednio na pokładzie, pomaszerował na rufę, zaciskając dłonie splecione za plecami i tak stał tam, patrząc na unoszące się na powierzchni wody baryłki, które powoli znikały w oddali.

W pewien sposób to właśnie dzięki szczególnemu nastawieniu Neresa względem kobiet przykre słowa znacznie rzadziej gościły w ustach Birgitte i Elayne. Przynajmniej tak Nynaeve podejrzewała; ona sama zachowywała swój dawny, niezmienny humor. Neres nie lubił kobiet. Członkowie załogi, kiedy już musieli się do nich zwrócić, mówili spiesznie, przez cały czas popatrując na kapitana, po czym zakończywszy wypowiedź, natychmiast wracali do swych obowiązków. Każdy, kto wyglądał na takiego, który chwilowo bodaj nie miał co robić, i na dodatek zamienił choć dwa słowa z kimś odzianym w sukienkę, prawie natychmiast przy wtórze pokrzykiwań Neresa wysyłany był z jakimś nie cierpiącym zwłoki zadaniem. Pospieszne komentarze i mamrotane pad nosem ostrzeżenia wyrobiły do końca zdanie o nim u Nynaeve.

Kobiety są dla mężczyzn kosztowne, potrafią bić się jak dzikie koty i przysparzają kłopotów. W istocie, za wszystkie kłopoty, które przytrafiają się mężczyznom w taki czy inny sposób odpowiedzialne są właśnie kobiety. Neres spodziewał się niemalże, iż przynajmniej połowa z nich będzie tarzać się po pokładzie i drapać pazurami jeszcze przed zachodem słońca. Wszystkie będą flirtować z jego załogą i siać waśnie tam, gdzie nie uda im się doprowadzić do bójki. Gdyby udało mu się na zawsze pozbyć wszystkich kobiet z pokładu swego statku, dopiero wówczas byłby naprawdę szczęśliwy. Gdyby udało mu się pozbyć ich ze swojego życia, nie posiadałby się z radości.

Nynaeve nigdy dotąd nie spotkała kogoś takiego. Cóż, słyszała, jak mężczyźni narzekają na kobiety i ich stosunek do pieniędzy, jakby mężczyznom monety nie przeciekały przez palce niby woda — po prostu nie mieli głowy do spraw finansowych, w jeszcze mniejszym stopniu niż Elayne. Słyszała również, jak odpowiedzialnością za rozmaite kłopoty obarczają kobiety; zazwyczaj działo się tak wtedy, gdy sami byli winni całego zamieszania. Ale nie potrafiła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek w życiu spotkała mężczyznę, który prawdziwie nie lubiłby kobiet. Dlatego też z zaskoczeniem dowiedziała się, że Neres ma żonę i gromadkę dzieci w Ebou Dar, natomiast nie zdziwiła jej w najmniejszej mierze informacja, że zatrzymuje się w domu tylko tak długo, by załadować nawy towar. Nie chciał nawet rozmawiać z kobietami. To było wręcz zabawne. Czasami Nynaeve przyłapywała się na tym, że spogląda nań z ukosa, jakby był jakimś zwierzęciem nie z tego świata. Znacznie dziwniejszym niźli s’redit, czy też którekolwiek ze zwierząt menażerii Luki.

Naturalnie nie było sposobu, by Elayne lub Birgitte mogły dać upust swej złości, kiedy on znajdował się w pobliżu. Przewracanie oczami i znaczące spojrzenia, jakie Thom wymieniał z pozostałymi, były już dostatecznie nieprzyjemne; przynajmniej jednak czynili jakieś wysiłki, by je skrywać. Jawna satysfakcja Neresa, że oto spełniają się jego idiotyczne oczekiwania — z pewnością widziałby to w taki właśnie sposób — byłaby czymś nie do zniesienia. Nie miały więc innego wyboru. jak tylko tłamsić w sobie gniew i uśmiechać się.

Nynaeve ze swej strony postanowiła sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji zajmie się Thomem, Juilinem i Uno, gdy tylko Neresa nie będzie w pobliżu. Znowu się zapominali, jakby nie rozumieli, że oczekuje się od nich tego, że będą wykonywać ślepo ich rozkazy. Efekty nie miały znaczenia, powinni poczekać. Ale z jakichś powodów zaczęli męczyć Neresa ponurymi komentarzami na temat rozbijania głów i podrzynania gardeł, którym to wypowiedziom towarzyszyły znaczące uśmiechy. Niestety, jedyne miejsce, gdzie można było mieć pewność, że uniknie się obecności Neresa, stanowiła kajuta. Mimo wysokiego wzrostu Thoma i szerokich ramion Uno nie byli mężczyznami szczególnie słusznej postury, ale w ciasnocie kajuty z pewnością patrzyliby na Nynaeve z góry. Nie były to szczególnie sprzyjające okoliczności dla zmycia im głów, co zamierzała zrobić; daj mężczyźnie szansę, by mógł patrzeć na ciebie z góry, a już w połowie ma bitwę wygraną. Dlatego też przybrała maskę uprzejmości i, ignorując zaskoczone grymasy Thoma i Juilina oraz pełne niedowierzania spojrzenia Uno i Ragana, postanowiła cieszyć się pozorami dobrego humoru, który pozostałe dwie kobiety również musiały udawać.

Nie przestała się uśmiechać nawet wtedy, gdy zrozumiała, dlaczego żagle wydął pełny wiatr, zaś pofałdowane brzegi rzeki ruszyły pod popołudniowym słońcem do tyłu z szybkością truchtającego konia. Neres, który przedtem nie rozwijał żagli, teraz wyglądał prawie na szczęśliwego. Prawie. Amadiciański brzeg był niski, gliniasty, od strony Ghealdan natomiast widziało się szeroką wstęgę trzcin dzielącą wodę od lasu, zbrązowiałych tam, skąd wycofała się rzeka. Samara znajdowała się jedynie o kilka godzin drogi w górę rzeki.

— Przenosiłaś — warknęła przez zęby na Elayne. Ocierając pot z czoła wierzchem dłoni, stłumiła pokusę, by strzepnąć go na leniwie kołyszący się pokład. Pozostali pasażerowie ścieśnili się, zostawiając im dwóm oraz Birgitte kilka kroków swobodnej przestrzeni, ale wciąż musiała ściszać głos i zwracać się do nich tak przyjaźnie, jak tylko mogła. Żołądek zdawał się podążać, spóźniony o mgnienie oka, za przechyłami statku; nieszczególnie wpływało to na poprawę jej nastroju. — Ten wiatr to twoje dzieło.

Miała tylko nadzieję, że w torbie z ziołami znajdzie się dostateczna ilość czerwonego kopru.

Na tle spochmurniałego nagle i rozgniewanego oblicza Elayne oraz rozszerzonych znienacka oczu, słowa wypływające z jej ust mogłyby zdać się miodem i mlekiem.

— Zmieniasz się powoli w przerażonego królika. Weź się w garść. Samara jest już całe mile za nami. Z takiej odległości żadna z nich nic nie wyczuje. Musiałaby chyba być razem z nami na statku. Zresztą uwinęłam się z tym bardzo szybko.

Nynaeve pomyślała, że jeśli będzie się tak dłużej uśmiechać, to chyba popęka jej skóra wokół ust, ale kątem oka zdołała dojrzeć, jak Neres przypatruje się swoim pasażerom, kręcąc głową. Przez wściekłość przepełniającą ją w tym momencie mogła omalże wyczuć rozwiewające się residua splotu tamtej. Praca przy zmiennej pogodzie była niczym staczanie kamienia po zboczu; kiedy już się go właściwie pchnie, pochyłość dokona reszty. Gdy obsunie się ze ścieżki, co wcześniej czy później musi się zdarzyć, należy tylko lekkim ruchem naprowadzić go z powrotem. Splot tych rozmiarów Moghedien mogłaby wyczuć z samej Samary, ale z pewnością nie na tyle precyzyjnie, by wiedzieć, gdzie dokładnie został upleciony. Dorównywała tamtej samą tylko siłą, a jeśli nie czuła się na tyle mocna, by coś zrobić w zaistniałej sytuacji, to z pewnością można było bezpiecznie założyć, że Przeklęta również nie będzie do tego zdolna. A chciała przecież podróżować najszybciej jak to tylko możliwe; aktualnie każdy dzień zwłoki ponad konieczność, na dodatek spędzony w ciasnym pomieszczeniu w towarzystwie tamtych dwóch, miał w jej oczach tyleż samo powabu, co dzielenie kajuty z Neresem. Poza tym, bynajmniej nie oczekiwała z utęsknieniem każdego kolejnego dnia spędzonego na wodzie. Dlaczego statek tak się kołysze, Skoro lustro wody wydaje się tak gładkie? — zastanawiała się Nynaeve.

Uśmiechnęła się i poczuła, jak rozbolały ją mięśnie wokół ust.

— Powinnaś zapytać Elayne. Zawsze zabierasz się za robienie różnych rzeczy bez pytania, bez zastanowienia. Czas najwyższy byś zdała sobie sprawę, że biegnąc na oślep, łacniej wpadniesz w jakąś dziurę, a przecież twoja stara piastunka nie przyjdzie i nie wyciągnie cię, by potem otrzeć łzy i umyć buzię.

Kiedy wypowiedziała ostatnie słowo, zobaczyła, że oczy Elayne zrobiły się okrągłe niczym spodki, obnażone zaś w nieprzyjemnym grymasie zęby zdawały się gotowe do gryzienia.

Birgitte położyła dłonie na ich ramionach, pochyliła się i rozpromieniła, jakby przepełniona ogromną radością.

— Jeżeli wy dwie nie przestaniecie, zamierzam wrzucić was do rzeki, byście ochłonęły. Zachowujecie się obie niczym barmanki z Shago, które męczy zimowy świerzb!

Ociekające potem twarze zakrzepły w uprzejmym grymasie i trzy kobiety rozeszły się, każda w swoją stronę, tak daleko od siebie, jak pozwalała ograniczona przestrzeń pokładu. Wieczorem Nynaeve usłyszała, jak Ragan powiedział, że i ona, i pozostałe muszą naprawdę odczuwać ulgę, iż znajdują się już daleko od Samary, wnioskując ze sposobu, w jaki śmieją się do siebie. Pozostali mężczyźni zdawali się mu przytakiwać, jednakże kobiety siedzące na pokładzie spoglądały na nie wzrokiem nazbyt uprzejmie obojętnym. Rozpoznawały kłopotliwe sytuacje, które rozgrywały się przed nimi.

Niemniej jednak, krok za krokiem, kłopoty rozwiały się w nicość. Nynaeve nie do końca rozumiała, jak to się stało. Być może zewnętrzne wyrazy uprzejmości, które gościły na twarzach Elayne i Birgitte w jakiś sposób, wbrew woli, przesączyły się do ich wnętrz. Być może bezsens zachowania, które polega na przyjaznym uśmiechaniu się do siebie, podczas gdy usta gotowe są w każdej chwili wypowiedzieć kłujące słowa, coraz. bardziej stawał się nieznośny. W każdym razie, cokolwiek to było, nie skarżyła się na efekt. Powoli, dzień po dniu, słowa i Con głosu stawały się coraz bardziej zgodne z goszczącymi na twarzach uśmiechami, a od czasu do czasu. towarzyszył im wstyd, gdy przypominały sobie, jak zachowywały się wcześniej. Żadna nie wypowiedziała choć słowa przeprosin, rzecz jasna, ale Nynaeve doskonale je rozumiała. Gdyby ona była tak głupia i złośliwa, z pewnością nie chciałaby potem nikomu o tym przypominać.

Swoją rolę w przywróceniu Elayne i Birgitte równowagi odegrały zapewne również dzieci, chociaż wszystko zaczęło się chyba już pierwszego ranka spędzonego na rzece, gdy Nynaeve zajęła się opatrywaniem ran mężczyzn. Wytaszczyła na pokład torbę z ziołami, spreparowała maści i kataplazmy, zabandażowała rany. Ich widok zdenerwował ją do tego stopnia, że była zdolna Uzdrawiać — choroby i skaleczenia zawsze wprawiały ją w gniew — i wykorzystała tę zdolność, przynajmniej wobec kilku najciężej rannych, należało jednak uważać. Znikające bez śladu rany sprawiłyby; że ludzie zaczęliby mówić, Światłość zaś jedna wie, co zrobiłby Neres, gdyby dowiedział się, że ma na pokładzie Aes Sedai; możliwe, że wysłałby potajemnie, nocą, człowieka na amadicjański brzeg i próbował doprowadzić do ich aresztowania. Zresztą, skoro już o tym mowa, wieść o tym mogli przenieść przez granicę niektórzy z uciekinierów.

Przy opatrywaniu Uno, na przykład, wtarła odrobinę szczypiącego mazidła z korzenia ostnicy w jego mocno poharatane ramię, nałożyła cienką warstwę maści z wszystkozdrówki na świeżą ranę na twarzy — nie było szczególnego sensu marnować któregoś z medykamentów — i zanim Uzdrowiła go, obwiązała mu głowę bandażem tak ciasno, iż ledwie mógł ruszać szczęką. Kiedy westchnął głęboko i zadrżał, powiedziała żywo:

— Nie zachowuj się jak dziecko; nie sądziłam, że odrobina bólu może tak przerazić wielkiego, silnego mężczyznę. Teraz pod żadnym pozorem nie dotykaj bandaży. Jeśli mnie nie posłuchasz, zadam ci coś takiego, że na długo popamiętasz.

Powoli pokiwał głową, patrząc na nią z taką niepewnością, że było wyraźnie widać, iż nie ma pojęcia, co zrobiła. Zrozumie, co się stało, kiedy zdejmie bandaże, ale wtedy, przy odrobinie szczęścia, nikt już nie będzie pamiętał, jak poważne były jego obrażenia, on sam zaś bez wątpienia wykaże się rozsądkiem i będzie trzymać język za zębami.

Kiedy już zaczęła leczyć, w naturalny sposób zajęła się także pozostałymi pasażerami. Niewielu uszło z zamieszek bez szwanku, zaś niektóre dzieci gorączkowały i zdradzały oznaki zarobaczenia. Te mogła Uzdrowić bez najmniejszego wahania; dzieci zawsze robią mnóstwo rabanu, gdy podaje im się coś mniej słodkiego niż miód. Jeżeli nawet powiedzą swym matkom, że dziwnie się poczuły... cóż, dzieci często wyobrażają sobie niestworzone rzeczy.

Nigdy nie czuła się swobodnie w obecności dzieci. Prawda, chciała urodzić Lanowi dziecko. Przynajmniej jakaś jej część tego chciała. Ale dzieci potrafiły rozsiewać wokół siebie chaos. W jej oczach wyglądało to tak, jakby specjalnie robiły dokładnie odwrotne rzeczy, niźli od nich wymagano, wystarczyło tylko odwrócić się do nich plecami, a wszystko po to jedynie chyba, by zobaczyć, jaka będzie reakcja. Jednak w pewnej chwili przyłapała się na tym, że gładzi ciemne włosy chłopca sięgającego jej najwyżej do biodra, który patrzył na nią niczym mała sówka, pustym wzrokiem jasnoniebieskich oczu. Były tak podobne do oczu Lana.

Elayne i Birgitte przyłączyły się do niej, początkowo, by pomóc jej w utrzymaniu porządku, ale potem, w taki czy inny sposób, dzieci również je rozbroiły. O dziwo, Birgitte wcale nie wyglądała głupio, gdy trzymając na każdym kolanie trzy— lub czteroletniego chłopczyka, otoczona wianuszkiem dzieci, śpiewała jakąś bezsensowną piosenkę o tańczących zwierzakach. Elayne puściła zaś w krąg swój woreczek z czerwonymi cukierkami. Światłość tylko wiedziała, w jaki sposób je zdobyła i po co. Nie wyglądała na ani trochę zawstydzoną, gdy Nynaeve przyłapała ją, jak jednego wkłada ukradkiem do ust. Uśmiechnęła się tylko, delikatnie wyjęła kciuk z ust najbliższej małej dziewczynki i wsunęła na jego miejsce kolejnego cukierka. Dzieci śmiały się, jakby właśnie przypomniały sobie, jak się to robi i wczepiały się w suknie Nynaeve albo Elayne czy Birgitte z równą swobodą, jak to czyniły wobec własnych matek. W tych okolicznościach trudno było pozwolić sobie na jakieś urazy i wybuchy gniewu. Ona sama nie potrafiła się zdobyć na więcej niźli ciche parsknięcie, kiedy drugiego dnia podróży, w zaciszu kajuty Elayne podjęła swe badania nad a’dam. Tamta zdawała się z każdą chwilą coraz bardziej przekonana, że bransoleta, obroża i smycz tworzą szczególną formę połączenia. Nynaeve towarzyszyła jej nawet raz czy drugi w tych badaniach; sarn widok tego paskudnego przedmiotu wystarczał, by była zdolna objąć saidara i dokładnie wszystkiemu się przyjrzeć.

Rzecz jasna przysłuchiwały się też opowieściom uciekinierów. Rozbite rodziny, ich członkowie zagubieni albo martwi. Chylące się ku ruinie farmy, sklepy i zakłady rzemieślnicze, w miarę jak ogarniały je kłopoty nękające świat, które rozchodziły się kręgami niczym zmarszczki na wodzie, paraliżując handel. Ludzie nie mogli kupować, gdy nie było sprzedaży. Prorok był jak ta ostatnia cegła, która położona na wóz powoduje, że pęka oś. Nynaeve nic nie powiedziała, gdy zauważyła, jak Elayne wciska złotą markę w dłoń jakiegoś nieszczęśnika o przerzedzonych siwych włosach, który przycisnął pięść do pomarszczonego czoła i próbował ucałować jej rękę. Niebawem się przekona, jak łatwo złoto topnieje w rękach. Zresztą Nynaeve sama rozdała kilka monet. Cóż, może nawet więcej niż kilka.

Z wyjątkiem dwóch wszyscy mężczyźni byli siwi lub łysiejący, twarze mieli pomarszczone, ręce poznaczone odciskami od ciężkiej pracy. Młodszych objął pobór do armii, jeśli wcześniej nie zgarnęły ich oddziały Proroka; ci, którzy nie chcieli opowiedzieć się po żadnej ze stron, zawiśli. Ci dwaj młodzi — z wyglądu niewiele więcej niż chłopcy. Nynaeve wątpiła, czy choćby golili się już regularnie — mieli pełne przestrachu oczy, drżeli, gdy któryś z Shienaran ledwie na nich spojrzał. Czasami starsi mężczyźni mówili coś o zaczynaniu od początku, o znalezieniu kawałka ziemi albo jakiejś farmy, czy też o ponownym zajęciu się handlem, ale ton ich głosów świadczył, że jest to samooszukiwanie się i próżna nadzieja, nie zaś realne plany. Głównie rozmawiali przyciszonymi głosami o swoich rodzinach: o zaginionej żonie, zaginionych synach i córkach, wnukach, które gdzieś przepadły. W ich głosach pobrzmiewało ostateczne zagubienie. Drugiej nocy człowiek o uszach niby ucha dzbana, który zdawał się najbardziej radosny wśród tej smutnej czeredy, gdzieś zaginął; zwyczajnie odszedł, kiedy wzeszło słońce. Być może popłynął do brzegu. Nynaeve miała nadzieję, że mu się udało.

A jednak najbardziej krajało jej się serce z powodu kobiet. Perspektywy, jakie otwierały się przed nimi, nie były wcale lepsze niż w przypadku mężczyzn, tak samo żadnej pewności, co do dalszego losu, a przecież miały znacznie więcej trosk. Żadnej nie towarzyszył mąż, najpewniej żadna w ogóle nie wiedziała, czy jej mąż jeszcze pozostaje wśród żywych, jednak podobna odpowiedzialność popychała je do działania. Żadna kobieta choć z odrobiną charakteru nie podda się, kiedy ma dzieci. Niektóre z nich miały zamiar jakoś ułożyć sobie przyszłe życie. W ich sercach przynajmniej nie zgasła jeszcze ta ostatnia iskra nadziei, o której mężczyźni tylko mówili. Szczególnie losy trzech z nich głęboko ją poruszyły.

Nicola była w jej wieku i podobnej postury, szczupła, ciemnowłosa tkaczka z wielkimi oczyma, która miała wyjść za mąż, ale jej Hyran wbił sobie do głowy, że jego obowiązkiem jest pójść za Prorokiem, zostać wyznawcą Smoka Odrodzonego; ożeni się z nią, ale najpierw musi wypełnić swój obowiązek. Obowiązek był dla Hyrana bardzo ważny. Byłby z niego dobry i sumienny mąż oraz ojciec, tak przynajmniej uważała Nicola. Tylko że to, co miał w głowie, nie przydało mu się na wiele, gdy ktoś rozpłatał mu ją toporem. Nicola nie wiedziała ani kto to był, ani dlaczego, rozumiała tylko tyle, że chce się znaleźć najdalej jak to tylko możliwe od Proroka. Gdzieś musi być przecież jakieś miejsce, gdzie ludzie się nie zabijają, gdzie nie trzeba bez przerwy obawiać się tego, co czyha za następnym rogiem ulicy.

Marigan, o kilka lat starsza, niegdyś nawet dość pulchna, choć dzisiaj wystrzępiona suknia wisiała na niej luźno, a na szczerej twarzy zastygł wyraz skrajnego zmęczenia. Jej dwaj synowie, Jaril i Seve, sześcio i siedmioletni, patrzyli na świat szeroko rozwartymi oczyma w całkowitym milczeniu; przytuleni nawzajem do siebie zdawali się obawiać wszystkich i wszystkiego dookoła, nawet własnej matki. Marigan zajmowała się w Samarze ziołami i miksturami leczniczymi, chociaż na temat obu tych rzeczy posiadała dość dziwaczną wiedzę. Nic w tym zresztą dziwnego, kobieta zajmująca się leczeniem w sąsiedztwie Amadicii, kiedy na drugim brzegu rzeki rozpościerała się domena Białych Płaszczy, musiała działać dyskretnie; właściwie od samego początku była samoukiem. Wszystkim, na czym jej kiedykolwiek zależało, było leczenie chorób, twierdziła też, że udawało jej się to zupełnie nieźle, chociaż nie była zdolna ocalić życia mężowi. Te pięć lat, które minęły od jego śmierci, nieźle dało się jej we znaki, a pojawienie się Proroka z pewnością w niczym nie polepszyło jej losu. Po tym, jak uleczyła pewnego człowieka z gorączki, a następnie rozeszły się plotki, że ożywiła zmarłego, motłoch polujący na Aes Sedai zmusił ją do wyszukania sobie kryjówki. Już chociażby to świadczyło, jak niewiele wiedzieli ludzie o Aes Sedai; śmierć znajdowała się poza zasięgiem Mocy Uzdrawiania. Jednak nawet Marigan zdawała się chyba sądzić inaczej. Podobnie jak Nicola, nie bardzo wiedziała, dokąd teraz może pójść. Miała nadzieję znaleźć jakąś wioskę, gdzie będzie mogła znowu zajmować się swoimi ziołami i sporządzaniem z nich leków.

Areina była najmłodsza z całej trójki, obdarzona oczyma jarzącymi się niezmąconym błękitem na tle twarzy poznaczonej żółtymi i czerwonymi siniakami; nie pochodziła z Ghealdan. Mogły o tym świadczyć chociażby jej rzeczy, jeśli już nie inne cechy charakterystyczne: krótki ciemny kaftan i szerokie spodnie podobne trochę do tych, które miała na sobie Birgitte. Stanowiły cały jej dobytek. Nie chciała powiedzieć dokładnie, skąd pochodzi, dużo jednak mówiła o losie, który przywiódł ją na pokład „Rzecznego Węża”. Jednak niektórych fragmentów opowieści Nynaeve musiała się domyślać. Areina udała się do Illian z zamiarem sprowadzenia do domu młodszego brata, zanim zdąży złożyć przysięgę czyniącą go Myśliwym Polującym na Róg. Ale ponieważ miasto zalały tysięczne tłumy, nie potrafiła nigdzie go znaleźć, jednak jakimś sposobem nagle okazało się, że to ona stoi wśród szeregów, składa przysięgę i wyrusza w świat, sama nie do końca wierząc, że Róg w ogóle istnieje. na poły zaś żywiąc nadzieję, iż może w ten sposób znajdzie gdzieś młodego Gwila i sprowadzi go do rodziny. Od tego czasu... rzeczy stawały się... coraz trudniejsze. Areina nie. miała szczególnych oporów przed opowiadaniem, ale mówienie o niektórych sprawach kosztowało ją tyle wysiłku... Została wypędzona z kilku wiosek, raz obrabowana i kilkakrotnie pobita. Jednak nawet po takich przejściach nie miała zamiaru poddać się i zrezygnować ze znalezienia gdzieś bezpiecznego schronienia czy spokojnej wioski. Świat wciąż stał przed nią otworem, Areina postanowiła zaś sobie, że jeszcze mu pokaże. Nie formułowała tego dokładnie w ten sposób, jednak Nynaeve doskonale wiedziała, że o czymś takim myśli.

Nynaeve zdawała sobie również znakomicie sprawę z tego, co ujęło ją w tych kobietach najbardziej. Każda z tych historii mogła stanowić wątek jej własnego żywota. Niemniej nie do końca rozumiała, dlaczego Areinę lubi z nich najbardziej. Zastanawiając się nad tym, doszła do wniosku, iż większość kłopotów Areiny brała się z tego, że nie potrafiła trzymać języka za zębami, mówiła ludziom dokładnie to, co o nich myślała. Trudno określić jako zbieg okoliczności fakt, że została wygnana z jednej z wiosek tak szybko, że aż musiała porzucić swego konia, po tym jak nazwała lokalnego burmistrza ciastogębym łajdakiem, kilku zaś kobietom z wioski powiedziała, że żadne kuchenne pomywaczki o wyschłych kościach nie mają prawa dopytywać się, co ona robi samotnie na gościńcu. Tyle wyznała Nynaeve. Przez. kilka dni zastanawiała się, jak pomóc Areinie załatwić jej porachunki ze światem. Chciała też wymyśleć coś, co mogłaby zrobić dla dwóch pozostałych. Pragnienie bezpieczeństwa i spokoju potrafiła także doskonale zrozumieć.

Dziwna wymiana słów przydarzyła im się rankiem drugiego dnia podróży, kiedy usposobienia wciąż jeszcze były drażliwe, słowa zaś — przynajmniej słowa niektórych! — nie ociekały jeszcze słodyczą. Nynaeve powiedziała coś zupełnie zresztą nienapastliwego o tym, że Elayne nie znajduje się w pałacu swej matki, a więc nie powinna oczekiwać, że każdej nocy ona będzie ustępowała jej miejsca. Elayne zadarła podbródek, nim jednak zdążyła choćby otworzyć usta, Birgitte wybuchnęła:

— Jesteś Dziedziczką Tronu Andoru? — Ledwie rozejrzała się dookoła, by sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje.

— Jestem — odrzekła Elayne głosem bardziej jeszcze przepełnionym godnością, niźli Nynaeve kiedykolwiek słyszała, jednak można było wyczuć w nim także ton poirytowania... czy mogła być to satysfakcja?

Z twarzą kompletnie pozbawioną wyrazu Birgitte zwyczajnie odwróciła się do nich plecami, przeszła na dziób i tam usiadła na zwoju liny, wbijając wzrok w rzekę. Elayne najpierw zmarszczyła brwi, ostatecznie jednak podeszła bliżej i usiadła obok. Przez jakiś czas cicho rozmawiały. Nynaeve nie przyłączyłaby się do nich, nawet gdyby ją poprosiły! Elayne wydawała się z lekka niezadowolona z przebiegu rozmowy, jakby oczekiwała czegoś zupełnie innego, potem jednak nie zdarzały im się już żadne sprzeczki.

Później, tego samego dnia, Birgitte powróciła do swego własnego imienia, a towarzyszył temu ostatni już wybuch jej gniewu. Ponieważ Moghedien pozostawiły za sobą, ona i Elayne mogły już za pomocą roztworu ze szkarłatki zmyć czerń ze, swych włosów, kiedy zaś Neres zobaczył rudozłote, sięgające do ramion loki jednej oraz pszenicznozłote, zaplecione w skomplikowany zwój warkocza włosy drugiej, nie mówiąc już o łuku i kołczanie, wymamrotał coś gniewnie pod nosem na temat: „Birgitte wychodzącej w świat z przeklętych opowieści”. Na jego nieszczęście dosłyszała. Tak właśnie brzmi jej imię, powiedziała mu ostro, a jeżeli mu się nie podoba, ona nie ma nic przeciwko temu, by przyszpilić strzałami jego uszy do któregokolwiek zechce masztu. Z zawiązanymi oczyma. Z poczerwieniałą twarzą odszedł na bok i zaczął pokrzykiwać na marynarzy, by naciągnęli mocniej liny, tak już naciągnięte, że lada chwila mogły popękać.

W tym momencie Nynaeve nie dbała o to, czy Birgitte ma zamiar rzeczywiście wprowadzić w czyn swoją groźbę. Szkarłatka mogła zostawić lekki rudawy poblask na jej włosach. ale i tak były na tyle podobne do ich naturalnej barwy, że chciało jej się płakać z radości. Szkarłatki zostało jej dosyć, chyba że wszyscy na pokładzie zaczęliby cierpieć na ból zębów lub głowy. I dość czerwonego kopru, by uspokoić własny żołądek. Nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi, gdy już wysuszyła włosy i zaplotła je w stosowny warkocz.

Dzięki Elayne, która tkała pomyślne wiatry, a Neres płynął i w dzień i nocą, wioski o krytych strzechą domach szybko zostawały w dali. Za dnia widać było w nich machających rękoma ludzi, w nocy oświetlone okna. Nic nie zdradzało choćby śladu zamieszania, jakie panowało w górze rzeki. Ładowny, wbrew swej nazwie, statek sunął prędko w dół rzeki.

Neres wydawał się rozdzierany sprzecznymi emocjami — zadowoleniem, że tak mu sprzyjają wiatry oraz obawą przed żeglugą w dzień. Niejednokrotnie patrzył z tęsknotą w kilwater statku, na odpowiednie miejsca — porośnięte drzewami ujście strumienia czy głęboko wciętą w brzeg zatoczkę — gdzie „Rzeczny Wąż” mógł zostać zakotwiczony i ukryty. Od czasu do czasu Nynaeve stwierdzała głośno, upewniwszy się najpierw, że on ją słyszy, jak musi być szczęśliwy, że ludzie z Samary wkrótce już zsiądą z pokładu jego statku, dodając stosowny komentarz na temat tego, jak dobrze wygląda teraz ta lub owa kobieta, kiedy trochę wypoczęła, albo jak pełne życia zdają się obecnie jej dzieci. To wystarczyło, by wybić mu z głowy wszelkie pomysły na temat ewentualnych przystanków. Łatwiej zapewne byłoby postraszyć go przy pomocy Shienaran, tudzież Thoma i Juilina, jednak tamci z każdą chwilą stawali się coraz bardziej zarozumiali. Ona zaś z pewnością nie miała zamiaru kłócić się z mężczyzną, który ani nie zechce na nią spojrzeć, ani nie przemówi do niej choć słowem.

Szary brzask trzeciego dnia podróży zastał załogę ponownie przy wiosłach sterowych, statek wchodził do doku w Boanndzie. Boannda była sporym miastem, większym od Samary, położonym na wąskim trójkącie ziemi, w miejscu, gdzie bystra rzeka Boern, płynąca od Jehannah, wpadała do leniwej Eldar. Nad wysokimi szarymi murami górowały trzy wieże oraz budowla lśniąca bielą ścian pod czerwonymi dachami, która z powodzeniem mogła uchodzić za pałac, nawet jeśli stosunkowo nieduży. Kiedy „Rzeczny Wąż” został już zacumowany do ciężkich pachołków na krańcu nabrzeża, którego połowę długości stanowił pas wyschniętej gliny, Nynaeve zaczęła się na głos zastanawiać, dlaczego Neres popłynął aż do Samary, skoro mógł swoje towary wyładować tutaj.

Elayne kiwnęła głową w stronę krępego mężczyzny na nabrzeżu, którego pierś zdobił łańcuch z jakąś pieczęcią. Dookoła znajdowało się kilku innych, wyposażonych w takie same insygnia, łańcuch i błękitny płaszcz, uważnie przypatrywali się dwu innym. a dużej ładowności, statkom, rozładowywanym w sąsiednim doku.

— Poborcy celni królowej Alliandre, nie mam co do tego wątpliwości. — Neres bębnił palcami po relingu, starając się nie spoglądać na nich niemalże równie intensywnie, jak oni przyglądali się tamtym statkom. — Być może w Samarze miał jakieś układy. Nie wygląda na to, by z tymi tutaj w ogóle chciał rozmawiać.

Mężczyźni i kobiety z Samary przeszli niechętnie po trapie, lecz celnicy nie zwracali na nich uwagi. Ludzi nie dotyczyły żadne przepisy celne. Dla mieszkańców Samary był to początek okresu niepewności. Musieli zacząć swoje życie od nowa z tym, co pozostało im z przeszłości i co otrzymali od Nynaeve oraz Elayne. Zanim zdążyli pokonać choćby połowę drogi po nabrzeżu, wciąż zbici w ciasną gromadkę, niektóre z kobiet były już tak załamane, jak mężczyźni. Kilka zaczęło nawet płakać. Ślad niezadowolenia przemknął po twarzy Elayne. Ona zawsze chciała troszczyć się o wszystkich. Nynaeve miała nadzieję, że tamta nie odkryje, iż wsunęła jeszcze trochę srebra w dłonie tych kobiet.

Nie wszyscy opuścili statek. Areina została, a wraz z nią Nicola i Marigan, mocno przytuliwszy swoich synów, którzy w pełnym niepokoju milczeniu patrzyli, jak pozostałe dzieci odchodzą w stronę miasta. Od wyjazdu z Samary obaj chłopcy nie odezwali się ani słowem, przynajmniej Nynaeve nigdy nic od nich nie usłyszała.

— Chcę jechać z tobą — zwróciła się Nicola do Nynaeve, mimowolnie wykręcając pałce. — Przy tobie czuję się bezpiecznie.

Marigan pokiwała głową, najwyraźniej myślała podobnie. Areina nic nie powiedziała, ale podeszła bliżej do obu kobiet, dając tym samym do zrozumienia, że podziela ich stanowisko, równocześnie patrzyła na Nynaeve spojrzeniem niby pozbawionym wyrazu, po którym jednak jasno było widać, że nie chce zostać odesłana.

Thom leciutko pokręcił głową, Juilin skrzywił się, ale Nynaeve patrzyła tylko na Birgitte i Elayne. Elayne nie wahała się nawet przez moment, skinęła szybko głową, Birgitte chwilę później powtórzyła jej gest. Nynaeve zebrała swoje suknie i ruszyła w stronę Neresa, który stał na rufie.

— Spodziewam się, że teraz odzyskam mój statek — przemówił, kierując swe słowa w przestrzeń gdzieś między burtą a nabrzeżem. — Niezbyt wcześnie. Ta podróż należała do najgorszych, jakie przeżyłem w życiu.

Nynaeve uśmiechnęła się szeroko. Przynajmniej wreszcie spojrzał na nią, zanim z nim skończyła. Cóż, prawie mu się udało.

Neres zresztą raczej nie miał wyboru. Najprawdopodobniej nie mógł odwołać się do władz Boanndy. A jeśli nie podobałyby mu się opłaty, jakie zaproponowała, cóż, tak czy siak musiał płynąć w dół rzeki. Tak więc „Rzeczny Wąż” odbił ponownie od nabrzeża, kierując się ku Ebou Dar, mając przed sobą jeszcze jeden przystanek po drodze, o czym Neres dowiedział się jednak dopiero wtedy, gdy Boannda zaczęła znikać za rufą łodzi.

— Salidar! — jęknął, patrząc na coś nad głową Nynaeve. — Salidar został opuszczony po Wojnie z Białymi Płaszczami. Trzeba być kompletnie głupią kobietą, żeby chcieć wysiąść na brzeg w Salidarze.

Nynaeve wciąż się uśmiechała, jednocześnie była dosyć zła, by objąć Źródło. Neres zawył, jednocześnie próbując się klepnąć po karku i po biodrze.

— Końskie muchy są bardzo dokuczliwe o tej porze roku — oznajmiła ze współczuciem. Birgitte zaniosła się głośnym śmiechem, zanim jeszcze zdążyły odejść dalej niż do połowy pokładu.

Stojąc już na dziobie, Nynaeve głęboko wciągnęła powietrze w płuca; poczuła, jak Elayne przeniosła, aby ponownie upleść wiatry, zaś „Rzeczny Wąż,”, kołysząc się, wszedł w silny prąd rzeki Boern. Znowu zażywała takie ilości czerwonego kopru, że prawie żywiła się wyłącznie nim, ale teraz nie dbała już o to, czy wystarczy jej go do Salidaru. Podróż dobiegała niemalże końca. Wszystkie przejścia, jakie miały za sobą, okazały się tego warte. Rzecz jasna nie zawsze zgodziłaby się z tym stwierdzeniem i nie chodziło tylko o ostre języki Birgitte oraz Elayne.

Pierwszej nocy, gdy leżała w bieliźnie na kapitańskiej koi, a ziewająca Elayne zajmowała krzesło, natomiast Birgitte stała oparta o drzwi, włosami omiatając belki stropu, Nynaeve użyła poskręcanego kamiennego pierścienia. Zawieszona u sufitu pordzewiała lampa oświetlała wnętrze kajuty, rozsiewając lekki zapach przyprawianej oliwy, którą ją napełniono; być może Neres również wcale nie przepadał aż tak bardzo za wonią pleśni i zastarzałego kurzu. Jeżeli tak ostentacyjnie pokazywała im, że pierścień spoczywa między jej piersiami — upewniając się, iż tamte widzą, że dotyka skóry — cóż, miała po temu swoje powody. Kilka godzin pozornie rozsądnego zachowania z ich strony nie sprawiło, że stała się mniej czujna.

Serce Kamienia wyglądało dokładnie tak jak zawsze, blade światło dochodzące jakby zewsząd i znikąd jednocześnie, lśniący kryształowy miecz Callandor, sterczący z posadzki pod wielką kopułą, rzędy wielkich kolumn z polerowanego czerwonego kamienia ginące w plątaninie cieni. I to wrażenie bycia obserwowaną, tak powszechne w Tel’aran’rhiod. Nynaeve miała ochotę uciec natychmiast z tego miejsca, albo rzucić się na jakieś szaleńcze poszukiwanie ukrytych w gąszczu kolumn obserwatorów. Przemocą opanowała się i zmusiła, by stać bez ruchu w jednym miejscu obok Callandora, licząc powoli do tysiąca i po każdej setce przerywając, by zawołać Egwene.

W rzeczy samej tyle tylko mogła zrobić. Samokontrola, z której była taka dumna, gdzieś się ulotniła. Ubiór właściwie migotał na niej, kiedy przez głowę przelatywały pełne zatroskania myśli o sobie samej, Moghedien, Egwene, Randzie, Lanie. W jednej chwili grube, niezgrabne wełny z Dwu Rzek zmieniły się w obszerny płaszcz z głęboko nasuniętym kapturem, potem zastąpiła go kolczuga Białych Płaszczy, ją zaś z kolei sukienka z czerwonego jedwabiu — prawie przezroczysta! — która dla odmiany stała się jeszcze grubszym płaszczem, on natomiast... Pomyślała, że jej twarz również się zmienia, gdy tylko zerknęła na skórę swych dłoni, jeszcze ciemniejszą niźli u Juilina. Być może Moghedien nie udałoby się jej rozpoznać...

— Egwene! — Ostatnie ochrypłe wezwanie odbiło się daremnym echem wśród kolumn, zaś Nynaeve musiała stać dalej sama, drżąca, i raz jeszcze liczyć do stu. Ogromna komnata była całkowicie pusta, nie licząc jej samej. Żałując, że kieruje nią nie żal a pośpiech, wyszła ze snu...

...i przekonała się, że leży, ściskając w palcach kamienny pierścień, zawieszony na rzemieniu, i patrzy na grube belki sufitu nad głową, wsłuchana w tysięczne skrzypienia, jakie wydawał statek płynący szybko w dół rzeki.

— Spotkałaś ją? — dopytywała się Egwene. — Nie trwało to długo, ale...

— Zmęczona już jestem tym strachem — powiedziała Nynaeve, nie odrywając oczu od sufitu. — Jestem już t...taka zmęczona byciem t...tchórzem.

Ostatnie słowa pochłonął szloch, którego nie potrafiła ani powstrzymać, ani ukryć, niezależnie od tego, jak bardzo tarła dłońmi oczy.

Elayne w jednej chwili znalazła się przy niej, przytuliła ją, pogładziła po włosach, minutę później Birgitte przyłożyła jej do karku kawałek płótna zmoczony w zimnej wodzie. Zanosiła się płaczem do wtóru ich słów, którymi zapewniały ją, że bynajmniej nie jest tchórzem.

— Gdybym sądziła, że ściga mnie Moghedien — na koniec powiedziała Birgitte — uciekałabym bez namysłu. Gdybym nie znalazła innej kryjówki prócz nory borsuka, wpełzłabym do środka, zwinęła się w kłębek i spocona ze strachu czekała, póki sobie nie pójdzie. Nie stanęłabym również na drodze jednemu z tych rozjuszonych s’redit Cerandin i nie nazwę tego tchórzostwem. Sama musisz wybrać miejsce i czas, skoczyć na nią, kiedy będzie się tego najmniej spodziewała. Zemszczę. się na niej, kiedy tylko będę mogła, ale to jest jedyny sposób. Wszystko inne jest głupstwem.

Niekoniecznie były to słowa, które Nynaeve chciała usłyszeć, jednak jej łzy i ich pociecha stanowiły kolejną wyrwę w ciernistym żywopłocie, który między nimi wyrósł.

— Udowodnię ci, że nie jesteś tchórzem. — Elayne sięgnęła na półkę po ciemne drewniane pudełko, które tam wcześniej położyła, otworzyła je i wyciągnęła grawerowany w spiralny zwój żelazny krąg. — Wrócimy tam razem.

To były słowa, których Nynaeve nie miała ochoty usłyszeć. Ale tego nie można było uniknąć, nie po tym, jak im powiedziała, że jest tchórzem. A więc wróciły.

Do Kamienia Łzy, gdzie stały teraz, patrząc na Callandora — lepiej tak, niźli oglądać się ciągle przez ramię i zastanawiać. gdzie też zmaterializuje się znienacka Moghedien — potem przeniosły się do Pałacu Królewskiego w Caemlyn, dokąd zawiodła je Elayne, a następnie do Pola Emonda, pod przewodnictwem Nynaeve. Nynaeve wcześniej już widywała rozmaite pałace z ich wielkimi korytarzami, wysokimi, zdobionymi freskami sufitami i marmurowymi posadzkami, widziała. złocenia i znakomite dywany, a także zdobne draperie na ścianach, jednak Elayne dorastała w tym miejscu. Widząc je teraz i pamiętając o tym, potrafiła może troszeczkę lepiej ją zrozumieć. Nie dziwota, że ta kobieta oczekiwała, iż cały świat ugnie przed nią kark, wychowano ją bowiem w taki sposób, w miejscu takim jak to.

Elayne, która przez to, że używała ter’angreala, wyglądała niby blade odbicie samej siebie, zachowywała się dziwnie cicho, gdy znajdowały się w pałacu. Ale później Nynaeve także zamilkła, kiedy trafiły do Poła Emonda. Po pierwsze dlatego, że wioska była większa, niźli ją zapamiętała, więcej było domów krytych strzechą i, sądząc z wznoszących się wokół drewnianych konstrukcji, stawiano kolejne. Tuż za wioską ktoś budował naprawdę wielki dom, z trzema szerokimi piętrami, a na Łące stał wysoki na pięć kroków cokół, którego całą powierzchnię pokrywały imiona. Wiele rozpoznała: głównie były to imiona ludzi z Dwu Rzek. Po obu stronach cokołu stały maszty: na jednym wisiał sztandar z czerwonym łbem wilka, na drugim powiewał czerwony orzeł. Wyglądało, że wszystko ma się jak najlepiej, że wszyscy muszą wieść dostatnie, pełne zadowolenia życie — przynajmniej tak myślała, choć wokół nie było widać ludzi — ale nie miało to najmniejszego sensu. Cóż, na Światłość, znaczą te sztandary? I kto może budować sobie taki wielki dom?

Przeniosły się do Białej Wieży, do gabinetu Elaidy. Od czasu ich ostatniej wizyty nic się tutaj nie zmieniło, wyjąwszy to, że w półokręgu przed biurkiem stało obecnie tylko pół tuzina stołków. I zniknął tryptyk przedstawiający losy Bonwhin. Wizerunek Randa pozostał, ale w poprzek jego twarzy biegła niezbyt dobrze zatarta smuga, jakby ktoś czymś w niego rzucił.

Przejrzały dokumenty schowane w lakierowanej szkatułce z wiekiem zdobionym w złote jastrzębie oraz papiery znajdujące się na stole Opiekunki w przedpokoju. Dokumenty i listy zmieniały się na ich oczach, jednak trochę się z nich dowiedziały. Elaida wiedziała, że Rand przeszedł Mur Smoka i jest w Cairhien, ale na temat tego, co zamierza zrobić z całą sytuacją, nie było żadnej wskazówki. Gniewne żądanie, by wszystkie Aes Sedai natychmiast wracały do Wieży, chyba że mają odrębne rozkazy własnoręcznie przez nią wydane. Elaida zdawała się złościć mnóstwem rzeczy, tym, że tak niewiele sióstr wróciło po tym, jak ogłosiła amnestię, że siatki szpiegowskie w Tarabon w większej części wciąż milczą, że Pedron Niall dalej ściąga Białe Płaszcze z powrotem do Amadicii, ona zaś nie ma pojęcia dlaczego, że Davrama Bashere’a dalej nigdzie nie można znaleźć, pomimo iż towarzyszy mu armia. Wściekłość przepełniała każdy z dokumentów, pod którym widniała jej pieczęć. Żaden jednak nie miał dla nich szczególnego znaczenia i nie na wiele mógł się przydać, wyjąwszy być może ten dotyczący Białych Płaszczy. Chociaż, dopóki znajdowały się na „Rzecznym Wężu”, nie powinny oczekiwać z ich strony żadnych kłopotów.

Kiedy wróciły do swych ciał płynących wciąż na statku, Elayne w milczeniu wstała z krzesła i schowała krąg do szkatułki. Nie zastanawiając się, Nynaeve wstała również i pomogła jej zdjąć sukienkę. Birgitte także podniosła się, kiedy razem wpełzły do łóżka w bieliźnie; zamierzała spać na pokładzie, tuż przy szczycie drabiny — tak im oznajmiła.

Elayne przeniosła, by zgasić płomień lampy. Przez czas jakiś leżały w ciemnościach, po czym powiedziała:

— Pałac wydawał się taki... pusty, Nynaeve. Czuło się w nim pustkę.

Nynaeve nie miała pojęcia, jak niby inaczej miałoby wyglądać dowolne miejsce w Tel’aran’rhiod.

— To pewnie przez ten ter’angreal, którego używałaś. Tak wyglądałaś, jakbyś zaraz, miała się rozpłynąć w powietrzu.

— Cóż, we własnych oczach wyglądałam zupełnie dobrze. — W głosie Elayne pobrzmiewał jednak jedynie leciutki ślad urazy, więc tylko ułożyły się wygodniej i postarały zasnąć.

Nynaeve dokładnie pamiętała łokcie tamtej, ale nawet myśl o nich nie potrafiła zepsuć jej dobrego nastroju, tudzież ciche narzekania Elayne na jej rzekomo zimne stopy. Zrobiła to. Być może zapomnieć o swoim strachu nie oznacza tego samego, co nie bać się, ale wróciła jednak do Świata Snów. Może pewnego dnia znowu na tyle odzyska spokój, by się w ogóle nie bać.

Kiedy już zaczęła, łatwiej było ciągnąć to dalej, niż przestać. Każdej nocy, po tym jak pierwszy raz odwiedziły Tel’aran’rhiod, zawsze udawała-się do Wieży, by przekonać się, czy nie zdobędzie jakichś użytecznych informacji. Nie było tego wiele, oprócz rozkazu wysłania emisariuszek do Salidaru, aby zaprosić pozostające ram Aes Sedai do powrotu do Wieży. Ponadto zaproszenie to — przynajmniej na tyle, na ile Nynaeve udało się w nie wczytać, prawie bowiem natychmiast zmieniło się w raport dotyczący przebadania potencjalnych nowicjuszek odnośnie właściwych przymiotów, czymkolwiek miały one być — zostało sformułowane raczej w tonie żądania, by te Aes Sedai poddały się natychmiast władzy Elaidy i wdzięczne były, jeśli pozwoli im wrócić. Stanowiło to jednak potwierdzenie sensowności ich wysiłków, rozpraszając obawy, że szukają wiatru w polu. Problem zresztą podpatrzonych fragmentów polegał na tym, że nie miały pojęcia, jak złożyć je w jedną całość. Kim był ten Davram Bashere i dlaczego Elaida tak szaleńczo próbowała go odnaleźć? Dlaczego Elaida pod groźbą surowej kary zabroniła wszystkim choćby wspominać imię Mazrima Taima, fałszywego Smoka? Dlaczego królowa Tenobia z Saldaei i król Easar z Shienaru pisali oboje w słowach grzecznych acz zdecydowanych, że nie podoba im się, iż Biała Wieża wtrąca się w ich sprawy? Stojąc przed takim bezładnym mrowiem nie powiązanych strzępów wiedzy, Elayne wymamrotała jedno z powiedzeń Lini: „Aby zrozumieć dwie rzeczy, musisz najpierw wiedzieć, czym jest jedna”.

Nynaeve nie pozostało nic innego, jak przyznać, iż zapewne tak właśnie jest.

Oprócz wypraw do gabinetu Elaidy, pracowały nad ćwiczeniami usprawniającymi kontrolę zarówno własnych myśli, jak i otoczenia Świata Snów. Nynaeve nie miała zamiaru pozwolić, by ją po raz drugi tak przyłapano, jak to się kiedyś udało Egwene oraz Mądrym. O Moghedien starała się nie myśleć. Znacznie lepiej skupić się na Mądrych.

Sztuczki, dzięki której Egwene pojawiła się w ich snach w Samarze, nie potrafiły za nic rozgryźć; wzywanie jej nie zdało się na nic, wyjąwszy to, że nieprzyjemne wrażenie bycia obserwowanym tylko się nasiliło, Egwene jednak nie pokazała się po raz wtóry. Próba zatrzymania kogoś drugiego w Tel’aran’rhiod była niewiarygodnie trudna do opanowania, nawet po tym, jak Elayne wpadła na pomysł, że trzeba tego kogoś traktować po prostu niczym część snu. Elayne na koniec udała się tego dokonać — Nynaeve zaś gratulowała jej z takim zapałem i zachwytem, do jakiego mogła się zmusić — ale przez wiele dni sama nie potrafiła tej sztuki dokonać. Mgła, z której zdawała się utkana Elayne, równie dobrze mogła stanowić jej substancję — znikała z uśmiechem, kiedy tylko miała ochotę. Gdy Nynaeve na koniec udało się uwięzić ją na miejscu, poczuła takie zmęczenie, jakby podniosła wreszcie do góry ciężki głaz.

Tworzenie fantastycznych kwiatów i kształtów mocą samej myśli było o wiele bardziej zabawne. Wysiłek, jaki należało w to włożyć, był związany zarówno z wielkością danej rzeczy, jak też możliwością jej realnego istnienia. Drzewa pokryte dziko ukształtowanym kwieciem w barwach złota, czerwieni i purpury były znacznie trudniejsze do wykonania niźli stojące lustro, w którym można było sprawdzić wygląd własnej sukienki albo przekonać się, co zrobiła z nią któraś inna. Wzniesienie na nagiej ziemi pałacu z lśniącego kryształu było jeszcze trudniejsze i choćby pod dotknięciem dłoni wydawał się całkiem solidny, zmieniał się, gdy tylko jego obraz w głowie słabł, znikał zaś zupełnie, kiedy przestawało się o nim myśleć. Bez jednego słowa zgodziły się zostawić zwierzęta w spokoju, gdy jakaś dziwna istota — bardzo przypominająca konia, z tym że posiadała róg na nosie! — ścigała je aż na szczyt wzgórza, nim wreszcie udało się sprawić, by zniknęła. Przez to o mały włos znowu się nie pokłóciły, każda bowiem twierdziła, że to ta druga stworzyła zwierzaka, ale Elayne na szczęście w wystarczającym już stopniu stała się dawną sobą, by móc zaśmiać się na wspomnienie tego, jak musiały obie wyglądać, gdy tak biegły po zboczu, zadzierając spódnice i krzycząc na tamtego stwora, by zniknął. Nawet upór Elayne, która nie chciała przyznać się, iż to ona go powołała do życia, nie potrafił stłumić chichotu Nynaeve.

Elayne na przemian stosowała bądź żelazny krąg, bądź bursztynową tarczkę, przedstawiającą śpiącą kobietę, ale tak naprawdę nie lubiła używać żadnego z tych dwu ter’angreali. Niezależnie od tego, jak się przykładała, nigdy nie udawało jej się osiągnąć tego stopnia realności w Tel’aran’rhiod, co przy użyciu kamiennego pierścienia. A ponadto przy każdym z nich trzeba było się nieźle napracować; nie można było związać strumienia Ducha, taka próba bowiem równała się natychmiastowemu wyrzuceniu ze Świata Snów. Jednoczesne przeniesienie dodatkowego strumienia zdawało się omalże niemożliwe, Elayne jednak nie potrafiła pojąć dlaczego. Znacznie bardziej zresztą interesowało ją, w jaki sposób zostały one wykonane, toteż nie była szczególnie uradowana faktem, że nie chciały zdradzić swych tajemnic równie chętnie jak a’dam. Dręczące pytania, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi, dokuczały jej niby kamyk w bucie.

Pewnego razu Nynaeve spróbowała użyć jednego z tych dwóch, przypadkiem zdarzyło się to tej nocy następnej po opuszczeniu Boanndy, gdy miały się spotkać z Egwene. Zazwyczaj byłoby to niemożliwe — musiała być stosownie wściekła, żeby móc przenosić — tym razem jednak tak się właśnie zdarzyło, a powód był nadzwyczaj dokuczliwy: mężczyźni.

Wszystko zaczęło się od Neresa. Słońce zaczęło zapadać za horyzont, on zaś chodził ciężko po pokładzie, mrucząc coś do siebie na temat ukradzionego ładunku. Oczywiście nie zwracała nań żadnej uwagi. Wtedy Thom, który właśnie przygotowywał sobie posłanie u stóp tylnego masztu, powiedział cicho:

— On ma rację.

Najwyraźniej nie widział jej w słabnącym blasku zachodzącego słońca, podobnie zresztą jak i Juilin, który przycupnął obok.

— Jest przemytnikiem, ale. zapłacił przecież za te towary. Nynaeve nie miała prawa mu ich zabierać.

— Przeklęte prawa kobiet to tyle, co one przeklęte same chcą — zaśmiał się Uno. — Tak przynajmniej powiadają kobiety w Shienarze.

Wtedy ją zobaczyli i zamilkli, jak zawsze mądrzy po szkodzie. Uno potarł policzek, ten bez blizny. Tego dnia zdjął bandaże i odtąd już wiedział, co mu zrobiła. Uznała, że wygląda na zmieszanego. Trudno było ich dojrzeć w zapadającym zmroku, ale twarze pozostałych dwóch wyglądały na zupełnie wyzbyte wyrazu.

Oczywiście nic im nie zrobiła, wycofała się tylko, kurczowo ściskając w garści warkocz. Udało jej się nawet zejść bez trudu po drabinie. Elayne trzymała już żelazny krążek w dłoni, czarna drewniana szkatułka stała otwarta na stole. Nynaeve wzięła do ręki żółtą tarczkę z wyrzeźbioną na spodniej stronie postacią śpiącej kobiety; pod palcami wydawała się miękka i gładka, nikt by nie uwierzył, że potrafi zadrapać metal. Ponieważ płomień gniewu wciąż tlił się w niej, saidar promieniował, niczym ciepła poświata, tuż ponad ramieniem.

— Może uda mi się wpaść na jakiś pomysł, dlaczego ta rzecz nie pozwala ci przenieść nic prócz paru kropel.

Takim też sposobem znalazła się w Sercu Kamienia, przenosząc strumień Ducha w tarczkę, którą już w Tel’aran’rhiod wsunęła do sakwy przy pasie. Elayne jak zawsze w Świecie Snów miała na sobie ubiór, który właściwy byłby raczej na dworze jej matki — zielone jedwabie haftowane złotem wokół szyi, naszyjnik ze złotych ogniw i księżycowego kamienia, dobraną bransoletkę; Nynaeve zaskoczyło jednak, że ona sama odziana jest bardzo podobnie, tylko włosy dalej zaplecione były w warkocz — i miały naturalny kolor — miast spływać swobodnie na ramiona. Suknia w srebrze i bladych błękitach, jeśli nawet nie była tak nisko wycięta jak suknie Luki, wciąż miała zbyt głęboki dekolt na jaki, w co chciała wierzyć, zdecydowałaby się świadomie. A jednak podobała jej się pojedyncza ognista łza na srebrnym łańcuszku lśniąca między piersiami. Egwene nie udałoby się łatwo zwieść kobiety tak ubranej. Z pewnością jednak nie miało to nic wspólnego z tym, dlaczego ją przywdziała, choćby bezwiednie.

Natychmiast zrozumiała, co Elayne miała na myśli, mówiąc, że we własnych oczach wygląda się dobrze; kiedy patrzyła po sobie, jej wygląd niczym nie różnił się od wyglądu stojącej obok kobiety z kamiennym pierścieniem w jakiś sposób nawleczonym na naszyjnik. Elayne jednak poinformowała ją, że wygląda niczym... utkana z mgły. Mgliste było również odczucie obecności saidara, wyjąwszy ten splot Ducha, który utkała jeszcze na jawie. Reszta zdawała się nierzeczywista, papierowa. a nawet nigdy niewidziane, promienne ciepło Prawdziwego Źródła docierało jakby z oddali. Gniewu miała w sobie akurat na tyle, by przenosić. Jeżeli złość na mężczyzn minie jej, zanim rozwiąże zagadkę, to sama zagadka może stanowić odpowiednią dlań podnietę; nie miał tu nic do rzeczy fakt, że przygotowała się wewnętrznie na możliwą konfrontację z Egwene, przecież nie można tego traktować jako zbrojenia się; tylko dlaczego czuła wciąż jeszcze na języku słaby smak sparzonej kociej narecznicy i sproszkowanego liścia mawinii?! Jednak dobycie pojedynczego płomyka, który zatańczył w powietrzu, jedno z pierwszych ćwiczeń, jakich uczą się nowicjuszki, wydawało się równie trudne jak przerzucenie Lana przez ramię. Płomień nawet w jej oczach zdawał się jakby rozrzedzony, a kiedy tylko zawiązała splot, zaczął zanikać. W ciągu kilku sekund już go nie było.

— Obie razem? — zapytała Amys. Ona i Egwene stały, tak po prostu, po przeciwnej stronie Callandora, odziane w identyczne spódnice i bluzki Aielów oraz, te ich szale. Przynajmniej Egwene nie miała na sobie takiej masy naszyjników i bransoletek. — Dlaczego wyglądasz tak dziwnie, Nynaeve? Czy nauczyłaś się pojawiać w Świecie Snów bezpośrednio z jawy?

Nynaeve leciutko drgnęła. Tak nienawidziła, gdy ludzie podkradali się do niej niepostrzeżenie.

— Egwene, w jaki sposób...? — zaczęła, wygładzając spódnice, ale w tym samym momencie Elayne powiedziała: — Egwene, nie potrafimy zrozumieć, jak ty...

Egwene weszła jej w słowo.

— Rand i Aielowie odnieśli wielkie zwycięstwo pod Cairhien.

Potem jednym ciągłym strumieniem wyrzuciła z siebie wszystko, co zdążyła już im powiedzieć w snach, począwszy od Sammaela, a skończywszy na seanchańskiej włóczni. Każde słowo wypluwała niemalże natychmiast, zanim skończyła jeszcze wypowiadać poprzednie, wpatrując się w rozmówczynie pełnym napięcia wzrokiem.

Nynaeve wymieniła z Elayne zmieszane spojrzenia. Z pewnością już to mówiła. Nie wyobraziły sobie przecież wszystkiego, skoro teraz uzyskiwały potwierdzenie każdego słowa. Nawet Amys — której długie siwe włosy jedynie podkreślały ten silniej zaznaczający się niż u Aes Sedai brak śladów upływu lat na twarzy — wyglądała na rozbawioną tą powodzią słów.

— Mat zabił Couladina? — wykrzyknęła w pewnym momencie Nynaeve. Tego z pewnością nie było w snach. Zresztą to w ogóle nie pasowało do Mata. Powiódł żołnierzy do bitwy? Mat?

Kiedy Egwene na koniec przestała wreszcie zalewać je potokami słów, poprawiła szal i przez chwilę szybko oddychała — podczas całej swej przemowy ledwie zdążyła parę razy zaczerpnąć oddechu — Elayne słabym głosem spytała:

— Czy on jest zdrów? — Jej głos zabrzmiał w taki sposób, jakby zaczynała powoli niedowierzać własnej pamięci.

— Tak dobrze, jak można by tego oczekiwać — oznajmiła Amys. — Jest surowy dla siebie i nikogo nie słucha. Z wyjątkiem Moiraine..

Najwyraźniej nie była z tego powodu szczególnie zadowolona.

— Aviendha przebywa z nim niemalże przez cały czas -dodała Egwene. — Opiekuje się nim dla ciebie.

Nynaeve nie uwierzyła w słowa Mądrej. Nie wiedziała zbyt wiele o Aielach, niemniej podejrzewała, że jeśli Amys powiedziała „surowy”, każdy inny powiedziałby „traktuje samego siebie w sposób bezwzględny”.

Najwyraźniej Elayne miała w tej kwestii podobne zdanie.

— Dlaczego więc ona pozwala mu się tak nadwerężać? Co on właściwie robi?

Całkiem sporo, jak się okazało, i na pewno aż za dużo. Dwie godziny dziennie ćwiczy walkę na miecze z Lanem, czy też z każdym, kto tylko się nawinie. Amys słysząc słowo „miecz”, zacisnęła usta w kwaśny grymas. Przez następne dwie godziny trenuje walkę wręcz na sposób Aielów. Egwene mogła się temu dziwić, ale Nynaeve dobrze wiedziała, jak człowiek czuje się bezradny, gdy nie potrafi przenosić. A jednak Rand nigdy nie powinien był się znaleźć w takiej sytuacji. Został królem czy też kimś jeszcze wyżej wyniesionym; otoczony gwardią Far Dareis Mai wydaje rozkazy lordom i damom. Zajmowało mu to zdecydowanie nazbyt wiele czasu; rozkazy, a potem kontrola ich właściwego wykonania, przez co nie starczało mu już go na posiłki. Zdarzało mu się nic nie jeść, o ile jakaś Panna nie przyniosła mu czegoś, tam gdzie aktualnie przebywał. Z jakiegoś powodu zdawało się to drażnić Egwene w takim samym stopniu, jak Elayne; Amys zdawała się tylko nieznacznie rozbawiona, chociaż jej twarz przybrała kamienny wyraz charakterystyczny dla Aielów, kiedy tylko zdała sobie sprawę, że Nynaeve dostrzegła jej rozbawienie. Kolejną godzinę każdego dnia poświęcał tej dziwnej, założonej przez siebie szkole, do której zaprosił nie tylko uczonych, lecz także rzemieślników, poczynając od pewnego człowieka wytwarzającego lustra, a kończąc na kobiecie, która skonstruowała rodzaj wielkiej kuszy, miotającej groty zdolne z odległości mili przebić zbroję. Nikomu nie zdradził celu założenia szkoły, wyjąwszy być może Moiraine, ale jedyną odpowiedzią, jakiej Aes Sedai udzieliła Egwene, było to, że potrzeba zostawienia czegoś po sobie silnie płonie w każdym człowieku. Moiraine zdawała się nie troszczyć o to, co robi Rand.

— Niedobitki Shaido wycofują się na północ — oznajmiła ponuro Amys — a coraz ich więcej przekracza Mur Smoka, jednak Rand al’Thor najwyraźniej o nich zapomniał. Wysyła włócznie na południe, w kierunku Łzy. Połowa już odeszła. Rhuarc powiada, że nawet wodzom nie zdradził celu swych poczynań, a nie przypuszczam, by Rhuarc mógł mnie okłamywać. Najbliżej Randa al’Thora jest Moiraine, wyjąwszy może Aviendhę, jednak ona nie zgadza się zapytać go o to. — Kręcąc głową, dodała jeszcze: — Chociaż może to zabrzmieć, jakbym ją usprawiedliwiała, sądzę jednak, iż nawet Aviendha niczego nie wie na pewno.

— Najlepszym sposobem na zachowanie tajemnicy jest nie dzielenie się nią z nikim — powiedziała jej Elayne, za co została skarcona odpowiednim spojrzeniem. Amys niewiele ustępowała Bair, gdy przychodziło do spojrzeń, powodujących, że ma się ochotę przestępować z nogi na nogę.

— Zastanawiając się teraz nad tym i tak do niczego nie dojdziemy — oznajmiła Nynaeve, skupiając spojrzenie na Egwene. Tamta wydawała się niespokojna. Jeżeli jakaś chwila ma być odpowiednia dla przywrócenia równowagi w ich wzajemnych stosunkach, równie dobrze można zacząć już teraz. — Ja natomiast chciałabym wiedzieć...

— Masz całkowitą rację — przerwała jej Egwene. — Nie znajdujemy się w gabinecie Sheriam i nie mamy czasu na żadne pogawędki. Co chcesz nam powiedzieć? Czy wciąż jesteście z menażerią pana Luki?

Nynaeve aż zaparło dech w piersiach, pytania pędziły przez jej głowę niczym ptaki. Tyle było do opowiadania. I tyle trzeba było zataić. Opowiedziała więc tylko tyle, że idąc śladem Lanfear, trafiła na spotkanie Przeklętych i że Moghedien również podglądała tamtych. Nie dlatego, że nie miała ochoty przedstawić ze szczegółami sposobu, w jaki tamta ją potraktowała — naprawdę nie — ale Birgitte nie zwolniła ich jeszcze z obietnicy dochowania jej sekretu. Dlatego właśnie nie mogły choćby wspomnieć o Birgitte, o tym, że jest teraz z nimi. Brzmiało to dość niezręcznie, skoro Egwene wiedziała przecież, iż tamta im pomaga, aczkolwiek nie zdawała sobie sprawy z niczego więcej, a zatem musiały udawać, że Egwene w ogóle niczego nie wie. Nynaeve udało się jednak w jakiś sposób tego dokonać, pomimo że zająknęła się, kiedy tamta uniosła z powątpiewaniem brwi. Poza tym, dzięki niech będą Światłości, Elayne pomogła jej przedstawić wydarzenia w Samarze jako wynik błędów Galada i Masemy. Co skądinąd było prawdą. Gdyby któryś z nich przysłał jej tylko wiadomość o statku, nie doszłoby do pozostałych zdarzeń.

Kiedy skończyła — powtarzając wiadomość o Salidarze — Amys cicho zapytała:

— Pewna jesteś, że one zechcą poprzeć Car’a’carna?

— Muszą znać Proroctwa Smoka, podobnie zresztą jak Elaida — oznajmiła Elayne. — Najlepszym sposobem przeciwstawienia się jej jest opowiedzenie się po stronie Randa oraz ogłoszenie przed całym światem, że mają zamiar stać przy nim aż do czasu Tarmon Gai’don.

Nawet najlżejszym drgnieniem głosu nie dała do zrozumienia, że mówi o jakimś kompletnie obcym człowieku.

— W przeciwnym razie okażą się zwykłymi buntowniczkami, bez żadnych roszczeń usprawiedliwiających ich działania. Potrzebują go przynajmniej w takim samym stopniu jak on ich.

Amys pokiwała głową, ale nie wyglądała na ostatecznie przekonaną.

— Chyba przypominam sobie Masemę — powiedziała Egwene. — Puste oczy i skwaszona mina? — Nynaeve skinęła głową. — Trudno mi wyobrazić go sobie w roli proroka, ale myślę, że potrafiłby wzniecić bunt lub wojnę. Pewna jestem, że Galad zrobił to, co było w danej sytuacji najlepsze.

Policzki Egwene poczerwieniały lekko, być może od samego wspomnienia twarzy Galada.

— Rand z pewnością będzie chciał wiedzieć wszystko o Masemie. I Salidarze. Jeżeli uda mi się tylko zatrzymać go w miejscu na tak długo, by mnie wysłuchał.

— Chciałabym się dowiedzieć, jak to się zdarzyło, że obie jesteście tutaj — powiedziała Amys. Wysłuchała ich wyjaśnień, po czym długo obracała w dłoniach tarczkę, którą Nynaeve wyłowiła z sakwy. Czuła ciarki przechodzące jej po plecach, jak zawsze, gdy ter’angreal, którego właśnie używała, znalazł się w cudzych rękach.

— Wydaje mi się, że jesteś tu w mniejszym stopniu niż Elayne — powiedziała na koniec Mądra. — Kiedy Wędrująca Po Snach wchodzi do Świata Snów, jedynie najdrobniejsze skrawki jej samej pozostają w ciele, tyle tylko by utrzymać je przy życiu. Jeśli jednak pogrąża się w najpłytszym śnie, tak że może być tutaj i jednocześnie rozmawiać z tymi, którzy otaczają ją na jawie, wygląda dokładnie w taki sposób, jak ty w oczach tych, którzy przebywają tutaj pełnią swoich jaźni. Być może zasada jest taka sama. Nie wiem, czy mi się to podoba, że każda kobieta potrafiąca przenosić może wchodzić do Tel’aran’rhiod, nawet w taki sposób.

Zwróciła ter’angreal Nynaeve.

Tłumiąc westchnienie ulgi, Nynaeve szybko schowała tarczkę. W żołądku ciągle czuła nieprzyjemne ściskanie.

— Jeżeli już powiedziałyście o wszystkim... — Amys zawiesiła głos, natomiast Nynaeve i Elayne szybko potwierdziły, że tak, to już wszystko. Błękitne oczy tamtej patrzyły jednak na nie przenikliwie, z niedowierzaniem. — Wobec tego musimy już wracać. Przyznaję, że ze spotkań tych wynika więcej, niż na początku się spodziewałam, ale dzisiejszego wieczoru mam jeszcze dużo do zrobienia.

Zerknęła na Egwene i zniknęły w tej samej chwili.

Nynaeve i Elayne nie wahały się ani przez moment. W mgnieniu oka otaczające ich wielkie kolumny, zmieniły się w niewielki wyłożony ciemną boazerią pokój, wyposażony surowo, ze skąpym umeblowaniem. Od pewnego czasu gniew Nynaeve powoli rozwiewał się, a wraz z nim jej uchwyt na saidarze, jednak widok gabinetu Mistrzyni Nowicjuszek wzmocnił jedno i drugie. Uparta i wyzywająca, doprawdy! Miała nadzieję, że Sheriam jest w Salidarze, prawdziwą przyjemnością byłoby spotkać się z nią jak równa z równą. A równocześnie przecież odczuwała nieprzeparte pragnienie znalezienia się zupełnie gdzie indziej. Elayne wpatrywała się we własne odbicie w lustrze z obłażącymi, złoconymi ramami, nonszalancko poprawiając fryzurę obiema dłońmi. Tylko że tutaj nie miała żadnego powodu, by to robić. Jej również nie zachwycał pobyt w tym pomieszczeniu. Dlaczego Egwene zaproponowała spotkanie właśnie tutaj? Gabinet Elaidy nie był wprawdzie szczególnie przyjemnym miejscem, ale na pewno lepszym niż to.

Chwilę później pojawiła się Egwene, po przeciwnej stronie szerokiego stołu; dłonie wsparte na biodrach i chłodne spojrzenie nadawały jej wygląd pełnoprawnej lokatorki tego pomieszczenia.

Zanim Nynaeve zdążyła choćby otworzyć usta, Egwene powiedziała:

— Czy wy dwie, bezmózgie, kłapiące szczękami kobiety zmieniłyście się dla odmiany w pozbawione piątej klepki prostaczki? Jeżeli was proszę, byście zatrzymały coś dla siebie, to musicie zaraz wszystko wypaplać pierwszej osobie, jaką spotkacie? Czy nigdy wam do głowy nie przyszło, że nie należy wszystkich zaraz o wszystkim informować? Sądziłam, że potraficie dochować tajemnicy. — Nynaeve poczuła, że jej policzki stają się cieplejsze; miała nadzieję, że nie jest tak czerwona jak Elayne. Egwene jednak jeszcze nie skończyła. — Jeśli zaś chodzi o to, jak tego dokonałam, przykro mi; nie mogę was nauczyć. Nie jesteście Wędrującymi Po Snach. Ale nie mam pojęcia, jak się dotyka czyjegoś snu za pomocą pierścienia. I wątpię, by wam się to udało, gdybyście użyły tego drugiego przedmiotu. Spróbujcie skupić się na tym, co robicie. To wszystko, ja też mam jeszcze dzisiejszej nocy coś do zrobienia. Przynajmniej postarajcie się zachowywać rozsądnie!

I zniknęła tak nagle, że ostatnie słowa, jakie wypowiedziała zdawały się dobiegać z pustej przestrzeni.

Zakłopotanie wzięło w Nynaeve górę nad gniewem. Kiedy jednak Egwene poprosiła ją, by się opanowała, omal wówczas nie wybuchła. I jeszcze problem z Birgitte: jak dotrzymać tajemnicy, jeśli tamta druga i tak wie? Zmieszanie zwyciężyło, saidar wyślizgnął jej się niczym piasek przelatujący przez palce.

Nynaeve obudziła się nagle, wciąż ściskając w dłoni ciemnożółty ter’angreal. Odrapana lampa pod sufitem rozsiewała wokół mętne światło. Elayne leżała przytulona do niej, jeszcze spała; pierścień zawieszony na rzemieniu zsunął się do zagłębienia nad obojczykiem.

Mamrocząc coś do samej siebie, Nynaeve przepełzła nad tamtą i odłożyła tarczkę, potem nalała odrobinę wody do miednicy, by zmoczyć twarz i kark. Woda była ciepława, ale jej zdała się chłodna. Spojrzawszy do lustra, miała wrażenie, że rumieniec wciąż jeszcze barwi jej twarz. Gdyby tylko spotkały się gdzie indziej. Gdyby tylko nie rozpuściła języka niczym jakaś bezmózga dziewczyna. Poszłoby jej lepiej, gdyby użyła pierścienia, a tak wyglądała w oczach tamtej niby widmo. To wszystko wina Thoma i Juilina. I Uno. Gdyby jej nie rozzłościli... Nie, to przez Neresa. On... Ujęta dzban w obie dłonie i wypłukała usta. To tylko smak snu próbowała z nich przepędzić. Nic w rodzaju sparzonej kociej narecznicy i sproszkowanego liścia mawinii. W żadnym wypadku.

Kiedy odwróciła się od umywalni, Elayne podnosiła się właśnie na łóżku i rozwiązywała rzemień z pierścieniem.

— Widziałam, jak saidar wymyka ci się, więc przeniosłam się do gabinetu Elaidy, ale nie zabawiłam długo, na wypadek gdybyś się denerwowała. Niczego zresztą i tak się nie dowiedziałam, wyjąwszy to, że Shemerin ma być aresztowana i zdegradowana do statusu Przyjętej.

Wstała i włożyła pierścień do szkatułki.

— Mogą coś takiego zrobić? Odebrać godność Aes Sedai?

— Nie mam pojęcia. Sądzę, że Elaida robi wszystko, na co ma ochotę. Egwene nie powinna nosić tych rzeczy Aielów. Nie są szczególnie twarzowe.

Nynaeve pozwoliła sobie wypuścić długo wstrzymywany oddech. Najwyraźniej Elayne również pragnęła jak najszybciej zapomnieć o tym, co powiedziała im Egwene. Chętnie jej na to pozwoli.

— Nie, z pewnością nie są.

Wgramoliła się na łóżko i przytuliła do ściany; sypiały z brzegu na zmianę.

— Nie miałam nawet okazji, by przekazać wiadomość dla Randa. — Elayne wkrótce również się położyła i lampa zgasła. Przez niewielkie okienka do wnętrza wpadały jedynie smugi księżycowej poświaty. — I dla Aviendhy. Jeżeli opiekuje się nim dla mnie, to niech lepiej robi to dobrze.

— On nie jest koniem, Elayne. Nie jest twoją własnością.

— Nigdy nie powiedziałam, że tak myślę. Jakbyś się czuła, gdyby Lan zadawał się z jakąś cairhieniańską kobietą?

— Nie bądź głupia. Śpij. — Nynaeve zanurzyła twarz w niewielkiej poduszce. Być może ona też powinna posłać słowo Lanowi. Wszystkie te szlachcianki, taireniańskie czy cairhieniańskie karmią mężczyznę miodem, zamiast powiedzieć mu prawdę w oczy. Lepiej żeby nie zapominał, do kogo należy.

Poniżej Boanndy las nieprzebytą gęstwiną drzew i pnączy porastał oba brzegi rzeki, schodząc nad samą wodę. Wioski i farmy zniknęły. Miało się wrażenie, że Eldar płynie przez całkowite pustkowie, w którym w promieniu tysiąca mil nie uświadczy się ludzkiej osady. Piątego dnia po opuszczeniu Samary, wczesnym popołudniem, „Rzeczny Wąż” zakotwiczył na samym środku zakola rzeki. Jego jedyna szalupa przewiozła pozostałych pasażerów na brzeg pokryty warstwą spękanej gliny, tuż u stóp niskiego zalesionego wzgórza. Nawet na gałęziach najwyższych wierzb i głęboko ukorzenionych dębów widniały` zeschnięte zbrązowiałe liście.

— Nie trzeba mu było dawać naszyjnika — powiedziała Nynaeve, kiedy już znaleźli się na brzegu, patrząc na zbliżającą się szalupę, w której stłoczonych było ostatnich pięciu Shienaran i Juilin, nie licząc nadto czterech wioślarzy. Miała nadzieję, iż nie okazała się naiwna; Neres pokazał jej mapę tego odcinka rzeki, wskazując znak odpowiadający Salidarowi, dwie mile od brzegu, ale prócz tego nic nie wskazywało, by w pobliżu znajdowała się jakakolwiek wioska. Nic, tylko lita ściana lasu. — Uważam, że zapłaciłam mu wystarczająco.

— Ale nie za utracony ładunek — odparowała Elayne. — Fakt, że okazał się przemytnikiem, nie daje nam jeszcze prawa do zabierania mu tego, co nam się żywnie podoba.

Nynaeve zastanowiła się, czy tamta nie rozmawiała przypadkiem z Juilinem. Zapewne wcale nie musiała. Znowu chodziło o prawo.

— Poza tym żółte opale są nazbyt krzykliwe, szczególnie w zestawieniu z taką suknią. W każdym razie warto było, choćby po to, by zobaczyć jego minę. — Elayne zaśmiała się znienacka. — Tym razem patrzył prosto na mnie.

Nynaeve nie dała rady się powstrzymać i też wybuchnęła śmiechem.

Thom stał już pod drzewami i żonglując kolorowymi kulami, starał się rozbawić dwóch chłopców Marigan. Jaril i Seve patrzyli na niego w milczeniu, niemalże nie mrugając oczyma i przytulając się do siebie. Nynaeve nie zaskoczyła specjalnie prośba Marigan i Nicoli, żeby wziąć je ze sobą. Nicola, choć teraz na pozór zupełnie swobodnie patrzyła na Thoma i śmiała się radośnie, tak naprawdę najchętniej spędzałaby każdą chwilę u boku Nynaeve, gdyby tylko ta jej pozwoliła. Jednak fakt, iż Areina powzięła podobną decyzję, był dla niej zaskoczeniem. Siedziała teraz z boku, na zwalonym pniu drzewa, obserwując Birgitte, która nakładała cięciwę na łuk. Wszystkie kobiety zapewne przeżyją wstrząs, kiedy przekonają się, co je czeka w Salidarze. Nicola przynajmniej znajdzie swoje schronienie, a Marigan może nawet mieć szansę, by znów warzyć swe ziołowe mikstury, jeżeli okaże się, że niewiele Żółtych przebywa w tym ustroniu.

— Nynaeve, czy pomyślałaś o... w jaki sposób zostaniemy przyjęte?

Nynaeve spojrzała na Elayne ze zdziwieniem. Przebyły pół świata, no może prawie, pokonały dwukrotnie Czarne Ajah. Cóż, we Łzie otrzymały pomoc, jednak Tanchico to była zupełnie inna sprawa. Przywiozły wieści na temat Elaidy i Wieży, co do których gotowa się była założyć, że żadna z przebywających w Salidarze ich nie zna. A co najważniejsze, mogły’ pomóc siostrom w nawiązaniu kontaktu z Randem.

— Elayne, nie spodziewam się, że zaraz powitają nas jak heroiny, ale sądzę, iż zanim dzień dobiegnie końca, wyściskają nas przynajmniej.

Choćby sama pomoc w kwestii Randa była tego warta.

Dwóch bosych marynarzy wskoczyło do wody, by przytrzymać łódź. Kiedy Juilin i pięciu Shienaran z pluskiem przedzierało się do brzegu, marynarze szybko wskoczyli do łodzi. Na „Rzecznym Wężu” już podnoszono kotwicę.

— Prowadź, Uno — rozkazała Nynaeve. — Mam zamiar dotrzeć na miejsce przed zmrokiem.

Widok gęstych pnączy i pokrytego grubą warstwą brudnego pyłu poszycia zapowiadał, że owe dwie mile mogą się ciągnąć długo. O ile Neresowi nie udało się nareszcie ją oszukać. Tym martwiła się bardziej niźli czymkolwiek innym.

Загрузка...