Szybko przystąpili do rozbijania obozu u samego wejścia na Przełęcz Jangai, w pewnej odległości od Taien; rozciągał się wśród wzgórz otaczających dostęp do przełęczy, wśród rozproszonych kolczastych krzewów, a nawet na zboczach gór. Obóz był właściwie niewidoczny, wyjąwszy sam teren przełęczy, namioty Aielów stapiały się z tłem kamienistej gleby tak dobrze, że można było łatwo je przeoczyć nawet wówczas, gdy wiedziało się, czego szukać i gdzie. Na wzgórzach Aielowie rozbili się zgodnie z przynależnością klanową, ale ci, którzy postawili namioty na przełęczy, zgrupowali się wedle społeczności. Głównie Panny, ale męskie społeczności również przysłały swoich przedstawicieli, każda po około pięćdziesięciu ludzi, których namioty wkrótce już stały wysoko ponad ruinami Taien w rozdzielonych nieznacznymi odstępami obozowiskach. Wszyscy rozumieli albo przynajmniej zdawali się rozumieć, że Panny strzegą honoru Randa, ale każda społeczność pragnęła bronić Car’a’carna.
Moiraine — oczywiście w towarzystwie Lana — poszła zająć się wozami Kadere, mieli rozbić swój obóz tuż pod miastem; Aes Sedai chuchała na zawartość wozów niemalże w takim samym stopniu, jak na Randa. Woźnice mruczeli, przeklinając odór dochodzący z ruin i unikali spoglądania w stronę Aielów odcinających ciała z murów, jednak po wielu miesiącach spędzonych w Pustkowiu, zdawali się zadowoleni nawet z obecności tych zgliszczy, które przynajmniej stanowiły choć pozostałość po cywilizacji.
Gai’shain wznosili namioty Mądrych — w których miały mieszkać Amys, Bair i Melaine — poniżej miasta, prosto na nie uczęszczanej drodze, która wiodła w góry. Rand nie miał najmniejszych wątpliwości, że zapytane powiedziałyby, iż wybrały to miejsce, aby łatwy dostęp do nich miał zarówno on, jak i niezliczone dziesiątki Mądrych obozujących poniżej, ale zapewne nie było to zbiegiem okoliczności, że każdy, kto przyszedłby doń ze wzgórz, musiałby albo obejść ich obóz, albo przejść przez niego. Zaskoczył go lekko jedynie widok Melaine kierującej poczynaniami postaci w białych szatach. Dopiero trzy dni temu wzięła ślub z Baelem, podczas ceremonii, za sprawą której stała się nie tylko jego żoną, lecz również pierwszą siostrą jego wcześniejszej żony, Dorindhy. Najwyraźniej ta część uroczystości była równie ważna jak małżeństwo; Aviendha byłaby wstrząśnięta jego zdziwieniem, być może nawet zła.
Egwene przyjechała, wioząc za sobą Aviendhę na swej szarej klaczy, bufiaste spódnice miały zadarte nad kolana, wyglądały bardzo podobnie, wyjąwszy odmienny kolor włosów, oraz fakt, że Aviendha była o tyle wyższa, iż mogła swobodnie spoglądać Egwene przez ramię, obie nosiły też po jednej bransolecie z kości słoniowej i po jednym naszyjniku. Praca nad usuwaniem powieszonych ciał ledwie się rozpoczęła. Większość kruków została już jednak zabita, kupki czarnych piór zaścielały ziemię, ale sępy zbyt objedzone, by wznieść się w powietrze, wciąż spacerowały po popiołach miasta.
Rand żałował, że nie ma jakiegoś sposobu, by oszczędzić obu kobietom tego widoku, ale ku jego zaskoczeniu, żadnej bynajmniej nie zbierało się na mdłości. Cóż, tak naprawdę po Aviendzie nie mógł się tego spodziewać; widywała wszak śmierć dostatecznie często, toteż i ten widok nie przeraził jej, w jej wzroku nie było śladu emocji. Ale nie oczekiwał zwykłego współczucia w oczach Egwene, kiedy patrzyła, jak Aielowie odcinają sczerniałe ciała.
Podprowadziła Mgłę do Jeade’ena i położyła Randowi dłoń na ramieniu.
— Tak mi strasznie przykro, Rand. Nie mogłeś temu zapobiec.
— Wiem — odpowiedział.
Nie wiedział nawet, że tutaj w ogóle jest jakieś miasto, dopóki Rhuarc przypadkowo nie wspomniał o nim przed pięcioma dniami — jego narady z wodzami dotyczyły głównie tego, czy nie da się wędrować szybciej, oraz co zamierza Couladin po przekroczeniu Jangai — a w tym czasie Shaido już przecież zdążyli je zniszczyć i odejść. Wszystko więc, co mógł zrobić, to tylko przekląć się za głupotę.
— Cóż, powinieneś po prostu o tym pamiętać. To nie była twoja wina. — Wbiła obcasy w boki swej klaczy i odjechała, zanim jeszcze znalazła się poza zasięgiem głosu, zaczęła mówić do Aviendhy: — Cieszę się, że tak dobrze to zniósł. Ma zwyczaj poczuwania się do winy za rzeczy, które i tak pozostają poza jego kontrolą.
— Mężczyźni zawsze wierzą, że kontrolują cały otaczający ich świat — odrzekła Aviendha. — Kiedy przekonują się, że jest inaczej, wydaje im się, że zawiedli, miast zrozumieć prostą prawdę, którą kobiety znają od dawna.
Egwene zachichotała.
— To jest prosta prawda. Kiedy zobaczyłam te ciała, spodziewałam się, że ujrzymy go, jak gdzieś wymiotuje.
— To on ma tak wrażliwy żołądek? Ja...
Głosy ścichły, gdy klacz oddaliła się na odpowiednią odległość. Rand wyprostował się w siodle, czuł, że się rumieni. Próbował je podsłuchiwać, zachował się niczym idiota. Nie przestał jednak dalej marszczyć brwi, kiedy tak patrzył w ślad za nimi. Przecież on przyjmował odpowiedzialność jedynie za to, co rzeczywiście było jego dziełem. Tylko za rzeczy, na które mógł mieć jakikolwiek wpływ. I w związku z takimi sprawami, które powinien był rozwiązać. Nie podobało mu się, gdy tak o nim mówiły. Czy to za plecami, czy w jego obecności. Światłość jedna wie, o co im właściwie chodziło.
Zsiadł z konia i ruszył na poszukiwanie Asmodeana, który najwyraźniej gdzieś się zapodział. Po tylu dniach spędzonych w siodle dobrze było spacerować znowu po twardej ziemi. Wzdłuż przełęczy pojawiły się skupiska namiotów; zbocza górskie i urwiska stanowiły właściwie nieprzebyte. zapory, jednak Aielowie tak rozłożyli swe obozowiska, jakby się w każdej chwili spodziewali ataku. Wcześniej próbował maszerować wraz z nimi, ale wystarczyło pół dnia, by dał za wygraną i z powrotem znalazł się w siodle. Wystarczająco trudno było dotrzymać im kroku, jadąc konno; kiedy rzeczywiście narzucali ostre tempo, potrafili nieźle umęczyć wierzchowce.
Mat również zsiadł ze swego ogiera, przykucnął teraz na ziemi, z wodzami w jednej dłoni; swą włócznię o czarnym drzewcu ułożył sobie na kolanach i spoglądał przez otwarte na oścież bramy w głąb miasta, mamrocząc coś do siebie, podczas gdy Oczko próbował skubać kolczaste krzewy. Mat patrzył na miasto badawczo, a nie tylko zwyczajnie się przyglądał. Skąd mu się wzięła ta uwaga na temat wart? Ostatnimi czasy Mat często mówił różne dziwne rzeczy, zaczęło się to od momentu, gdy po raz pierwszy poszli razem do Rhuidean. Rand zdecydowanie wolałby, żeby przyjaciel podzielił się z nim opowieścią o tym, co się tam wydarzyło, ale tamten konsekwentnie utrzymywał, że nic się nie stało; skąd więc ta włócznia, medalion z głową lisa i blizna wokół szyi? Melindhra, Panna Shaido, z którą Mat ostatnio się zaprzyjaźnił, stała z boku, obserwując go, dopóki nie przyszła Sulin i nie zapędziła jej do jakiejś pracy. Rand zastanawiał się, czy Mat wie, że Panny robią zakłady o to, czy Melindhra porzuci dla niego włócznię, czy też nauczy go śpiewać. Jednak kiedy Rand pytał o znaczenie tego ostatniego zwrotu, śmiały się tylko.
Dźwięki muzyki doprowadziły go do Asmodeana, tamten siedział samotnie na granitowej odkrywce skalnej, trzymając harfę na kolanach. Szkarłatny sztandar stał wbity w kamienistą glebę, do jego drzewca przywiązany był muł.
— Sam widzisz, mój Lordzie Smoku — powiedział wesoło — twój chorąży lojalnie wypełnia swe obowiązki. — Nagle wyraz jego twarzy zmienił się, dodał innym już głosem: — Jeżeli musisz mieć coś takiego, dlaczego nie miałby go nosić Mat albo Lan? Względnie Moiraine, jeśli już o to chodzi? Byłaby szczęśliwa, mogąc dzierżyć sztandar i czyścić twoje buty. Uważaj na nią. To przebiegła kobieta. Kiedy kobieta powie, że będzie ci posłuszna i to z własnej woli, należy od tej chwili spać lekko i rozglądać się na boki.
— Nosisz sztandar, ponieważ zostałeś do tego wybrany, panie Jasinie Nataelu. — Asmodean wzdrygnął się i rozejrzał dookoła, chociaż znajdowali się z dala od wszystkich pozostałych, a nadto tamci byli zbyt zajęci swoją pracą, by słuchać. W każdym razie i tak nikt prócz nich dwu nie zrozumiałby ukrytego sensu słów. — Co wiesz na temat tych ruin tuż pod linią śniegu? Muszą pochodzić z Wieku Legend.
Asmodean nawet nie spojrzał w kierunku szczytu.
— Ten świat jest w znacznej mierze różny od tego, w którym... położyłem się spać. — W jego głosie zabrzmiało zmęczenie, ciało zadrżało nieznacznie. — Cała moja wiedza na temat tego, gdzie co się znajduje, pochodzi z okresu po przebudzeniu.
Od strun jego harfy wzbiły się żałosne dźwięki Marsza Śmierci.
— Ale wiem, że mogą to być pozostałości miasta, w którym się urodziłem. Shorelle było nadmorskim portem.
Słońce miało jeszcze jakąś godzinę do szczytów Grzbietu Świata; tak blisko gór noc zapadała wcześniej.
— Dzisiejszego wieczora jestem zbyt zmęczony na jedną z naszych dyskusji. — Tak właśnie określali oficjalnie lekcje, których udzielał mu Asmodean, nawet jeśli nikogo nie było w pobliżu. Od momentu opuszczenia Rhuidean czas, jaki zajmowały mu te lekcje wraz z ćwiczeniami u Lana i Rhuarka, pozostawiał niewiele nocy na sen. — Kiedy odpoczniesz, weźmiesz go do swego namiotu, zobaczymy się rankiem. Razem ze sztandarem.
Naprawdę nie było nikogo, kto mógłby nosić tę przeklętą rzecz. Może uda się znaleźć kogoś w Cairhien.
Kiedy już się odwracał, by odejść, Asmodean szarpnięciem wydobył ze strun jakiś zgrzytliwy akord, po czym zapytał:
— Żadnych ognistych sieci wokół mojego namiotu dzisiejszej nocy? Czy na koniec zacząłeś mi ufać?
Rand spojrzał na niego przez ramię.
— Będę ufał ci jak bratu. Aż do dnia, kiedy mnie zdradzisz. Zostało ci przebaczone tamto, co zrobiłeś, w zamian za twe nauki, i na pewno jest to lepszy układ, niźli sobie zasłużyłeś, ale tego samego dnia, gdy zwrócisz się przeciwko mnie, podrę na strzępy naszą umowę i pogrzebię z twoim ciałem we wspólnej mogile. — Asmodean otworzył usta, lecz Rand uprzedził jego pytanie. — To mówię ja, Rand al’Thor. Ludzie z Dwu Rzek nie cierpią tych, którzy wbijają im nóż w plecy.
Zdenerwowany, sięgnął po wodze srokacza i odszedł, zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć. Nie był pewien, czy Asmodean żywi jakieś podejrzenia, że od dawna martwy człowiek próbuje opanować jego duszę, ale jeśli nawet, to nie powinien sam dawać mu dodatkowych wskazówek. Przeklęty i tak był już absolutnie przekonany, iż jego sprawa jest przegrana; jeżeli zacznie podejrzewać, że Rand nie w pełni panuje nad swoim umysłem, że być może zaczyna owładać nim szaleństwo, opuści go w okamgnieniu, a trzeba się było jeszcze tyle przecież nauczyć.
Odziani w biel gai’shain wznosili jego namiot pod kierunkiem Aviendhy, głęboko w wejściu do przełęczy, dokładnie pod tym wielkim, wyrzeźbionym w zboczu góry wężem. Gai’shain będą spać w swoich własnych namiotach, ale je oczywiście wzniosą dopiero na końcu. Adelin wraz z kilkunastoma Pannami przykucnęła w pobliżu; będą obserwować, strzec jego snu. Mimo iż każdej nocy otaczały go tysiące Panien, one nie rezygnowały z wart przy jego namiocie.
Zanim podszedł bliżej, przez angreal w kieszeni swego kaftana sięgnął po saidina. Oczywiście wcale nie musiał fizycznie dotykać figurki małego tłustego człowieczka z mieczem. Wypełniła go mieszanina słodyczy i brudu, rwąca rzeka ognia, niszczycielska lawina lodu. Przeniósł, jak to robił każdej nocy od czasu opuszczenia Rhuidean i rozstawił zabezpieczenia wokół całego obozu, nie tylko tego w wejściu do przełęczy, ale również dookoła wszystkich namiotów na znajdujących się niżej wzgórzach, a także na górskich stokach. Potrzebował angreala, aby objąć zabezpieczeniami tak duży obszar, ale być może dałby sobie radę i bez niego. Już przedtem myślał, że jest silny, jednak dzięki naukom Asmodeana robił się z każdym dniem coraz silniejszy. Żaden człowiek ani zwierzę przechodzące przez linie tych zabezpieczeń niczego nie zauważy, jednak gdy tylko muśnie je choćby Pomiot Cienia, podniesie się takie larum, iż wszyscy w namiotach usłyszą. Gdyby zrobił to w Rhuidean, Psy Czarnego nigdy by się nie dostały niepostrzeżenie do środka.
Ewentualnymi ludzkimi wrogami zajmą się sami Aielowie. Zabezpieczenia wymagały skomplikowanych splotów, nawet jeśli bardzo wiotkich, próba zaś przystosowania ich do kilku różnych funkcji mogła się skończyć całkowitą ich bezużytecznością. Mógł tak spleść strumienie, by zamiast zwykłego ostrzeżenia od razu zabijały Pomiot Cienia, ale wówczas byłyby widoczne niczym boja w ciemnościach dla każdego Przeklętego, a także i dla Myrddraala. Nie było potrzeby kusić wroga, który być może nie wiedział, gdzie on się znajduje. Tych splotów Przeklęty nie zobaczy, nawet z bardzo bliska, a Myrddraal dopiero wówczas, kiedy już będzie za późno.
Wypuszczenie saidina było ćwiczeniem wzmacniającym samokontrolę, pomimo paskudztwa skazy, pomimo że Moc próbowała porwać go ze sobą niczym ziarnko piasku na dnie rzeki, by spalić go, pochłonąć. Unosił się w ogromnej przestrzeni Pustki, a jednak potrafił wyczuć dokładnie, jak wiatr muska każdy włos na jego głowie, widział fakturę tkaniny, z której wykonano szaty gai’shain, wciągał w nozdrza ciepły zapach Aviendhy. Chciał więcej. Ale nie mógł nie czuć woni popiołów Taien, unoszącego się w powietrzu odoru spalenizny ciał już skremowanych, i gnicia tych, które jeszcze wisiały na murach, a nawet tych, które już pogrzebano i których zapach mieszał się z suchą wonią gleby, gdzie znalazły schronienie. To pomogło. Przez chwilę po odejściu saidina mógł tylko głęboko oddychać gorącym, wyjałowionym powietrzem; w porównaniu z tym, co czuł poprzednio, powiew śmierci był w nim zupełnie nieobecny, samo zaś powietrze czyste i cudowne.
— Zobacz, co nas tutaj czekało — powiedziała Aviendha, gdy pozwolił kobiecie o pokornej twarzy, odzianej w białe szaty, odprowadzić Jeade’ena. Trzymała w dłoni brązowego węża, martwego, niemniej grubego jak jego ramię i długiego na trzy kroki. Był to wąż krwi, który swoją nazwę brał stąd, że w wyniku jego ukąszenia w ciągu kilku chwil cała krew w żyłach zamieniała się w galaretę. O ile się nie mylił, zgrabne cięcie tuż za głową było dziełem jej noża. Adelin i pozostałe Panny patrzyły na nią z aprobatą.
— Czy chociaż przez moment pomyślałaś, że on może cię ukąsić? — zapytał. — Czy przyszło ci do głowy, żeby użyć Mocy zamiast tego przeklętego nożyka? Dlaczego właściwie nie pocałowałaś go przed śmiercią? Musiałaś być wystarczająco blisko.
Wyprostowała się, a w jej wielkich zielonych oczach zalśniła zapowiedź nocnego chłodu.
— Mądre powiadają, że nie należy zbyt często używać Mocy. — Wyraźnie akcentowane słowa wypowiadane były tonem równie zimnym jak jej spojrzenie. — Mówią, że można zaczerpnąć zbyt wiele i wyrządzić sobie krzywdę. — Marszcząc nieznacznie czoło, dodała, bardziej jednak do siebie: — Chociaż ja nie zbliżyłam się jeszcze do tego, co jestem w stanie przenieść. Nie mam wątpliwości.
Kręcąc głową, zanurkował do namiotu. Tej kobiecie nie da się nic wytłumaczyć.
Dopiero gdy rozmościł się na jedwabnej poduszce w pobliżu wciąż nie zapalonego ognia, wślizgnęła się za nim. Na szczęście bez trupa węża krwi, zamiast niego ostrożnie niosła jakiś długi pakunek owinięty w grube warstwy pasiastego szarego koca.
— Martwiłeś się o mnie — powiedziała pozbawionym wyrazu głosem. Na jej twarzy nie było śladu emocji.
— Oczywiście, że nie — skłamał.
„Głupia kobieta. Jeszcze kiedyś da się zabić, tylko dlatego, że nie ma pojęcia, kiedy należy zachować ostrożność”.
— Martwiłem się w takim samym stopniu, jak martwiłbym się o każdego innego. Nie chcę, by kogoś pokąsał wąż krwi.
Przez chwilę spoglądała na niego z powątpiewaniem, potem krótko skinęła głową.
— Dobrze. Dopóki to nie będzie się odnosić do mnie. — Rzuciła mu pod nogi zwinięty koc i przysiadła na piętach po przeciwnej stronie paleniska. — Nie przyjąłeś sprzączki jako daru anulującego mój dług...
— Aviendha, nie ma żadnego długu. — Sądził, że zdążyła już o tym zapomnieć. Jednak ona ciągnęła dalej, jakby w ogóle się nie odezwał:
— ...więc być może przyjmiesz. to.
Wzdychając, rozwinął pasiasty koc — ostrożnie, zresztą już wcześniej trzymała go w dłoniach znacznie bardziej niepewnie niźli ciało węża: w istocie, węża zaś trzymała niczym sztukę odzieży — a gdy to zrobił, aż zaparło mu dech. Zobaczył miecz z, pochwą tak bogato wysadzaną rubinami i kamieniem księżycowym, że trudno było dojrzeć pod nimi złoto, wyjąwszy miejsca, gdzie wstawiono wschodzące słońce o licznych promieniach. Długa, dwuręczna rękojeść z kości słoniowej inkrustowana była jeszcze jednym złotym słońcem; masywna głowica aż puchła od rubinów i kamieni księżycowych, a kolejne otaczały jelec. Tego miecza nie przeznaczono do walki, tylko do oglądania. Do podziwiania.
— To musiało kosztować... Aviendha, w jaki sposób zdołałaś za niego zapłacić?
— Kosztował niedużo — powiedziała tonem, w którym było tyle chęci usprawiedliwienia się, że równie dobrze mogłaby na głos oznajmić, że to kłamstwo.
— Miecz. Skąd w ogóle zdobyłaś miecz? W jaki sposób Aiel mógłby w ogóle posiadać miecz? Nie powiesz mi chyba, że Kadere miał go gdzieś w swoich wozach.
— Niosłam go zawiniętego w koc. — W jej głosie usłyszał rozdrażnienie jeszcze bardziej wyraźne niż wówczas, gdy mówiła o cenie. — Nawet Bair powiedziała, że nic się nie stanie, pod warunkiem, iż go nie dotknę.
Wzruszyła niepewnie ramionami i poprawiła owijający ją szal.
— Ten miecz należał do mordercy drzew. Do Lamana. Został odjęty od jego pasa na dowód, że nie żyje, ponieważ głowa nie wytrzymałaby tak długiego transportu. Potem przechodził z rąk do rąk młodych mężczyzn i głupich Panien, które chciały posiadać dowód jego śmierci. Kolejni właściciele zastanawiali się, czym on jest, i niebawem sprzedawali go następnym głupcom. Od czasu jak pierwszy raz został sprzedany, cena mocno spadła. Żaden Aiel nie dotknie go ręką, nawet po to, by wyłupać kamienie.
— Cóż, jest bardzo piękny. — powiedział, tak taktownie jak go tylko było stać. Tylko prawdziwy bufon nosiłby coś tak zbytkownego. A ta rękojeść z kości słoniowej nie leżałaby pewnie w dłoni śliskiej od potu czy krwi. — Ale nie mogę ci pozwolić...
Urwał, gdy z nawyku obnażył kilka cali ostrza, aby sprawdzić głownię. W lśniącej stali wygrawerowano stojącą czaplę, symbol mistrza miecza. Kiedyś sam nosił broń z takim znakiem. Nagle poczuł, że gotów jest się założyć, iż to ostrze jest takie samo, jak tamto na włóczni Mata, naznaczone krukami, że zrobiono je z metalu poddanego obróbce Mocą, dzięki czemu nigdy nie potrzebowało ostrzenia i nigdy się nie łamało. Większość kling mistrzów miecza stanowiła jedynie kopie. Lan potrafiłby to stwierdzić ostatecznie, ale w głębi umysłu już miał pewność.
Wyciągnął miecz do końca z pochwy, potem pochylił się nad paleniskiem i położył ją przed Aviendhą.
— Przyjmę tę klingę jako spłatę długu, Aviendha. — Była długa, lekko zakrzywiona, jednostronna. — Tylko klingę. Rękojeść możesz też wziąć z powrotem.
Może sobie zrobić nową rękojeść i pochwę w Cairhien. Być może jeden z ocalałych z Taien okaże się przyzwoitym płatnerzem.
Patrzyła rozszerzonymi oczyma to na pochwę, to na niego, usta miała naprawdę rozdziawione, po raz pierwszy od czasu jak się poznali, wyglądała na zaszokowaną.
— Ale te klejnoty warte są o wiele więcej, niż ja... Próbujesz znowu wtrącić mnie w długi, Randzie al’Thor.
— Ależ wcale tak nie jest. — Jeżeli ta klinga spoczywała przez nikogo nie tknięta i nie konserwowana ponad dwadzieścia lat w swej pochwie, musiała być tym, co podejrzewał. — Nie przyjąłem pochwy, a więc nadal jest twoją własnością.
Podrzucił jedną z poduszek w górę i wykonał formę zwaną Lekkim Podmuchem Wiatru; spadł na nich deszcz pierza, gdy klinga przecięła poduszkę na pół.
— I nie przyjąłem również rękojeści, więc również jest twoja. Jeżeli chcesz ją sprzedać z zyskiem, twoja sprawa.
Zamiast okazać radość spowodowaną nagłym uśmiechem losu — podejrzewał, że za miecz musiała oddać wszystko, co posiadała, a co zapewne zwróci jej się po stokroć dzięki sprzedaży pochwy — zamiast wyglądać chociażby na zadowoloną, czy też wdzięczną, patrzyła przez spływający na nich deszcz pierza z taką obrazą, jaką okazywałaby każda dobra gospodyni w Dwu Rzekach na widok tego, że śmiecą jej na podłogę. Sztywno zaklaskała u· dłonie, a natychmiast pojawił się jeden z gai’shain i na kolanach zaczął sprzątać bałagan.
— To jest mój namiot — powiedział znacząco. Aviendha parsknęła, idealnie naśladując Egwene. Te kobiety zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzały razem.
Było już całkowicie ciemno, kiedy wreszcie zasiadł do kolacji, składającej się ze zwykłego jasnego chleba oraz przyprawionego mocno suszonym pieprzem gulaszu z fasoli i kawałków białego mięsa. Tylko uśmiechnął się do niej szeroko, gdy poinformowała go. że je węża krwi. Gara — jadowita jaszczurka — jego zdaniem była najgorsza, nawet niekoniecznie pod względem smaku, którym przypominała kurczaka, ale dlatego, że była jaszczurką. Czasami wydawało mu się, że w Pustkowiu musi być więcej jadowitych stworzeń — węży, jaszczurek, pająków, spotykało się nawet trujące rośliny — niźli w reszcie świata.
Aviendha, po której raczej trudno było stwierdzić, co sobie w głębi ducha myśli, tym razem zdawała się rozczarowana, że natychmiast nie wypluł gulaszu. Czasami wyglądało na to, że zbijanie go z tropu sprawia jej wielką radość. Gdyby spróbował udawać, iż jest Aielem, na pewno ze wszystkich sił starałaby się dowieść, że jest dokładnie odwrotnie.
Zmęczony i senny zdjął jedynie kaftan i zzuł buty, zanim wpełzł pod koce; potem odwrócił się plecami do Aviendhy. Aielowie mogli się razem kąpać w łaźniach parowych, mężczyźni i kobiety, ale krótki czas spędzony w Shienarze, gdzie postępowano podobnie, upewnił go, że obyczaje te pozostaną mu na zawsze obce; robił się za każdym razem tak czerwony na twarzy, że chyba wolałby umrzeć niźli przeżywać ponownie coś takiego. Próbował nie słuchać szelestu zdejmowanej odzieży, dochodzącego spod jej koca. Przynajmniej tyle miała w sobie skromności, niemniej na wszelki wypadek wolał się odwrócić plecami.
Utrzymywała, że powinna spać w jego namiocie, ponieważ oczekuje się od niej, iż będzie nadal uczyła go o obyczajach Aielów, a przecież większość dnia spędzał z wodzami. Oboje wiedzieli, że to kłamstwo, chociaż nie potrafił sobie wyobrazić, co Mądre chciały w ten sposób uzyskać. Rozbierając się, mruczała chwilami do siebie, kiedy zaczepiła się o coś, i mamrotała pod nosem.
Nie chciał słuchać tych odgłosów i domyślać się, co oznaczają, więc powiedział:
— Ślub Melaine był doprawdy imponujący. Czy Bael naprawdę nic nie wiedział, dopóki Melaine i Dorindha mu nie powiedziały?
— Oczywiście, że nie — odrzekła pogardliwie, przerywając, by, jak mu się wydawało, ściągnąć pończochy. — Skąd miał to wiedzieć, zanim Melaine położyła u jego stóp swój ślubny wianek i zapytała go? — Nagle zaśmiała się. — Melaine niemalże do szaleństwa doprowadziła siebie i Dorindhę, poszukując kwiatów segade na wianek. Niewiele ich rośnie tak blisko Muru Smoka.
— Czy to oznacza coś szczególnego? Kwiecie segade? - To właśnie jej kiedyś wysłał kwiaty, których nie przyjęła.
— Że ona ma drażliwą naturę i nie zamierza z tego rezygnować. — Kolejna przerwa wypełniona pomrukami. — Gdyby użyła liści lub kwiatów słodkiego korzenia, oznaczałoby to, iż jej charakter jest słodki. Poranna łza oznaczałaby, że będzie uległa, a... Jest tego zbyt dużo, by wymienić wszystkie. Potrzebowałbyś wielu dni na nauczenie się wszelkich kombinacji, a przecież ta wiedza wcale nie jest ci potrzebna. Nie będziesz miał żony z Aielów. Należysz do Elayne.
Omal nie spojrzał na nią, kiedy użyła słowa „uległa”. Nie umiał wyobrazić sobie kobiety Aielów, którą dałoby się określić tym mianem.
„Przypuszczalnie oznacza to, że możesz się spodziewać ostrzeżenia, zanim ugodzi cię nożem”.
Słowa, które kończyły ostatnie zdanie, były nieco przytłumione. Zrozumiał, że Aviendha ściąga właśnie bluzkę przez głowę. Żałował, że lampy wciąż się palą. Nie, wtedy byłoby jeszcze gorzej. Ale mimo to każdej nocy, odkąd opuścili Rhuidean, musiał przechodzić przez to samo i przeżywać podobne katusze. Trzeba położyć temu kres. Od tej chwili ta kobieta będzie spała z Mądrymi, tam gdzie jest jej miejsce, a uczyć się od niej może przy innych okazjach. Dokładnie to samo myślał już od piętnastu nocy.
Próbując wygnać obrazy nachodzące jego myśli, powiedział:
— Ten fragment na końcu. Po tym, jak już wypowiedziano przysięgi.
Sześć Mądrych wyrzekło swe błogosławieństwa dopiero wtedy, gdy stu krewnych Melaine otoczyło ją z włóczniami w dłoniach; to samo spotkało Baela, musiał wywalczyć sobie do niej dostęp. Nikt oczywiście nie miał na twarzy zasłony — wszystko stanowiło część obyczaju — ale po obu stronach polała się krew.
— Kilka minut wcześniej Melaine przysięgała, że go kocha, ale kiedy chciał ją objąć, walczyła niczym przyparty do ściany górski kot. — Gdyby Dorindha nie biła jej po żebrach, być może Baelowi w ogóle nie udałoby się przerzucić jej przez ramię i unieść z miejsca, gdzie odbywała się ceremonia. — Wciąż jeszcze kuleje i ma podbite oko.
— Czy miała zachowywać się jak słabeuszka? — zapytała, na wpół już śpiąc, Aviendha. — Powinien znać jej wartość. Nie jest żadnym świecidełkiem, które mógłby schować sobie do kieszeni.
Ziewnęła głośno, on zaś usłyszał, jak głębiej zagrzebuje się pod koce.
— Co oznacza „uczenie mężczyzny śpiewu”?
Mężczyźni Aielów śpiewali dopiero wtedy, gdy byli już za starzy, by wziąć włócznię do ręki, wyjątek stanowiły pieśni bojowe i lamentacje po zmarłych.
— Myślisz o Macie Cauthonie? — Naprawdę zachichotała. — Czasami mężczyzna porzuca włócznię dla Panny.
— Coś chyba zmyślasz. Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
— Cóż, nie polega to na prawdziwym porzuceniu włóczni. — W jej głosie brzmiało już otępiałe zmęczenie. — Czasami mężczyzna pragnie Panny, która nie zechce dla niego porzucić włóczni, wtedy aranżuje sytuację tak, by zostać jej gai’shain. Oczywiście jest to głupota. Żadna Panna nie spojrzy na gai’shain w taki sposób, jak tamten by tego pragnął. Pracuje potem ciężko i trzymany jest krótko, pierwszą zaś rzeczą, jaka go czeka, to nauka śpiewu, by zabawiał siostry włóczni podczas jedzenia. „Ona będzie go uczyć śpiewu”. Tak mówią Panny, kiedy mężczyzna traci głowę dla jednej z sióstr włóczni. Bardzo dziwni ludzie.
— Aviendha? — Obiecał, że już nigdy nie zapyta o to ponownie. Lan powiedział, iż jest to robota Kandori, wzór zwany śnieżnymi płatkami. Prawdopodobnie łup z jakiegoś rajdu na północ. — Kto dał ci ten naszyjnik?
— Przyjaciel, Randzie al’Thor. Przebyliśmy dzisiaj długą drogę i kazałeś nam wstać wcześnie. Śpij, abyś mógł się przebudzić, Randzie al’Thor. — Tylko Aielowie życzyli sobie dobrej nocy, wyrażając jednocześnie nadzieję, że nie umrzesz we śnie.
Nałożył znacznie mniejsze, ale też bardziej złożone zabezpieczenia na swoje sny, po czym przeniósł strumyk Mocy, by zgasić lampy i spróbował zasnąć. Przyjaciel. Reyn nadeszli z północy. Ale ten naszyjnik miała już w Rhuidean. Dlaczego w ogóle go to interesuje? Wolny oddech Aviendhy rozbrzmiewał głośno w jego uszach, dopóki wreszcie nie zapadł w sen, a potem śniło mu się, jak Min i Elayne pomagają mu przerzucić Aviendhę, ubraną jedynie w naszyjnik, przez ramię, ona zaś bije go po głowie wiązką kwiecia segade.