47 Cena statku

Nynaeve zakończyła poranne mycie, wytarła się do sucha i niechętnie wdziała świeżą, jedwabną bieliznę. Jedwab nie był tak chłodny jak len, a mimo że słońce ledwie co wzeszło, upał panujący w wozie zapowiadał kolejny skwarny dzień. A poza tym bała się, że jeśli źle odetchnie, to ta jedwabna szmatka, przez swój krój, zsunie się z niej i rozleje niczym kałuża wokół stóp. Ale przynajmniej nie była mokra od potu snu, tak jak ta, którą odrzuciła.

Podczas snu nękały ją niepokojące koszmary, wizje Moghedien, z których budziła się nagle, siadając wyprostowana tak sztywno, jakby kij połknęła — a te i tak były lepsze od snów, z których się nie budziła — od snów o Birgitte, która strzelała do niej z łuku i wcale nie chybiała, od snów o wyznawcach Proroka i zamieszkach, jakich dopuszczali się na terenie menażerii, od snów o tym, że utknęły na zawsze w Samarze, bo żaden statek nigdy tam nie zawitał, o dotarciu do Salidaru i stwierdzeniu, że na czele wszystkiego stoi tam Elaida. I znowu o Moghedien. Z tego snu obudziła się z płaczem.

Wszystko to, oczywiście ze zmartwień, i nic dziwnego. Trzy noce już tutaj obozowali, a żaden statek się jeszcze nie pojawił, trzy dni już stała w spiekocie, z opaską na oczach pod tą przeklętą ścianą. Każdy byłby bliski załamania, nawet bez przejmowania się, że Moghedien jest coraz bliżej. Z kolei fakt, iż ta kobieta wiedziała, że one przyłączyły się do jakiejś menażerii, jeszcze nie oznaczał, że musiała je znaleźć w Samarze. Oprócz tych wszystkich menażerii. które zgromadziły się w tym miejscu, po całym świecie jeździło jeszcze całe mnóstwo innych. Trudniej jednak wyzbywać się zmartwień., niźli wymyślać ku nim powody.

„Tylko czemu ja się niepokoję z powodu Egwene?”

Zanurzywszy rozszczepioną gałązkę w stojącym na umywalce niewielkim naczyńku z mieszanką soli i sody, zaczęła energicznie szorować zęby. Egwene pojawiała się znienacka w niemalże każdym śnie, ujadając na nią, a Nynaeve nie rozumiała, w jaki sposób tamta do nich wchodzi.

Po prawdzie niepokój i brak snu stanowiły jedynie częściową przyczynę złego samopoczucia, które ją tego ranka ogarnęło. Resztę stanowiły drobiazgi, ale to przecież z nich składa się. rzeczywistość. Kamyk w bucie to drobnostka, gdy go porównać ze ścięciem głowy, jednak kamyk mógłby się tam znaleźć naprawdę, natomiast pniak może się nigdy nie pojawić...

Nie dało się uniknąć odbicia własnej twarzy w lustrze. a razem z nią włosów spadających luźno na ramiona zamiast, przyzwoicie splecionych. Jakkolwiek je szczotkowała. ten miedziany kolor nawet przez chwilę nie stawał się mniej obrzydliwy. I wiedziała aż za dobrze, że na łóżku za jej plecami leży rozłożona niebieska suknia. Tak niebieska, że nawet kobieta Druciarzy zamrugałaby na jej widok, poza tym wycięta równie głęboko jak tamta pierwsza czerwona, wisząca teraz na kołku. Dlatego właśnie miała na sobie tę niedorzecznie obcisłą bieliznę. Jedna taka suknia to za mało, zdaniem Valana Luki. Clarine szyła już dwie następne ze zjadliwej żółci i była też mowa o prążkach. Nynaeve nawet nie chciała słyszeć o prążkach.

„Ten mężczyzna mógłby przynajmniej pozwolić, żebym to ja wybrała kolory” — pomyślała, wściekle manipulując gałązką. Albo Clarine. Ale nie, on miał własne pomysły i w ogóle nie zadawał pytań. Nie Valan Luca. Kolory przez niego wybierane sprawiały niekiedy, że zapominała o dekoltach.

„Powinnam rzucić mu nią w twarz!”

Wiedziała jednak, że tego nie zrobi. Birgitte paradowała w tych sukniach bez krztyny rumieńca. Ta kobieta z pewnością w najmniejszej mierze nie była taka jak w opowieściach! Co wcale nie znaczyło, że ona będzie wkładać te głupie suknie bez słowa protestu, bo tak postępowała Birgitte. W żaden sposób nie rywalizowała z tą kobietą. To tylko dlatego...

— Jak już coś musisz zrobić — warknęła, nie wyjmując gałązki z ust — to lepiej się do lego przyzwyczaj.

— Coś ty powiedziała? — spytała Elayne. — Jak chcesz coś mówić, to lepiej wyjmij to z ust. Te dźwięki są zresztą dostatecznie obrzydliwe.

Nynaeve wytarła podbródek i rzuciła przez ramię groźne spojrzenie. Elayne siedziała na wąskim łóżku, z podciągniętymi nogami, i splatała ufarbowane na czarno włosy. Wdziała już białe spodnie, cała ponaszywane cekinami oraz śnieżnobiałą, jedwabną bluzkę z kryzą przy szyi, o wiele nazbyt śmiałą. Obok leżał biały kubraczek z cekinami. Biały. Ona też miała dwa kostiumy do występów, a trzeci w szyciu, wszystko utrzymane w bieli. aczkolwiek niespecjalnie proste.

— Jeśli zamierzasz się tak ubierać, Elayne, to nie powinnaś siadać w taki sposób. To nieprzyzwoite.

Druga kobieta spojrzała na nią spode łba, ale zestawiła obute w pantofle stopy na podłogę. I zadarła podbródek w ten typowy dla niej, bezczelny sposób.

— Chyba dziś rano przejdę się do miasta — powiedziała chłodno, nadal zmagając się z warkoczem. — W tym wozie... jest ciasno.

Nynaeve wypluła do umywalki wodę, którą właśnie płukała usta. Głośno. Za dnia wóz bez wątpienia wydawał się jakby mniejszy. Może wcale nie musiały się aż tak bardzo ukrywać — zaczynała żałować, że wpadła na ten pomysł — a to powoli stawało się niedorzeczne. Trzy dni zamknięcia w jednym pomieszczeniu z Elayne, wyjąwszy momenty, kiedy szły występować, zaczynały sprawiać wrażenie trzech tygodni. Albo wręcz trzech miesięcy. Nigdy przedtem nie dotarło do niej, jak jadowity język ma Elayne. Żeby wreszcie zjawił się jakiś statek, obojętnie jaki. Oddałaby każdą monetę ukrytą w piecyku, każdy klejnot, wszystko, za jakiś statek już dzisiaj.

— Tym strojem z całą pewnością nie ściągniesz na siebie uwagi, nieprawdaż? Ale chyba rzeczywiście dobrze ci zrobi, jak się trochę pogimnastykujesz. A może to wszystko przez te spodnie, bo tak ci się wpijają w biodra.

Niebieskie oczy rozjarzyły się, ale podbródek Elayne pozostał zadarty, a ton jej głosu chłodny.

— Ostatniej nocy śniła mi się Egwene i zanim opowiedziała o Randzie i Cairhien — ja w odróżnieniu od ciebie przejmuję się tym, co się tam dzieje — stwierdziła, że zamieniasz się w hałaśliwą jędzę. Co niekoniecznie znaczy, że ja też tak myślę. Ja bym powiedziała, że zmieniasz się w sprzedawcę ryb.

— To teraz ty mnie posłuchaj, ty swarliwa smarkulo! Jeśli nie... — Nadal piorunując ją wzrokiem, Nynaeve zacisnęła usta, po czym powoli wciągnęła powietrze do płuc. Z wielkim wysiłkiem postarała się, by jej głos zabrzmiał obojętnie. — Śniła ci się Egwene?

Elayne przytaknęła krótko.

— I opowiadała o Randzie i o Cairhien?

Młodsza kobieta przewróciła oczami, przesadnie demonstrując rozdrażnienie, po czym na powrót zajęła się swoim warkoczem. Nynaeve wypuściła garść włosów barwy mosiądzu, zmuszając się, by nie myśleć o uczeniu Dziedziczki Tronu przeklętego Andoru odrobiny prostej, powszedniej grzeczności. Jeśli szybko nie znajdą statku...

— Skoro nie potrafisz myśleć o niczym innym jak tylko o pokazywaniu nóg, to może cię zainteresuje, że mnie ona również ukazuje się w snach. Powiedziała, że Rand odniósł wczoraj wielkie zwycięstwo pod Cairhien.

— Może i pokazuję nogi — warknęła Elayne, a na jej policzkach wystąpiły ciemne plamy — ale przynajmniej nie błyskam swoim... Tobie ona też się śniła?

Wymiana spostrzeżeń nie potrwała długo, aczkolwiek Elayne nadal popisywała się swym jadowitym językiem; Nynaeve miała doskonały powód, żeby krzyczeć przeraźliwie na widok Egwene, Elayne zaś prawdopodobnie śniła o tym, że paraduje przed Randem w tym kostiumie z cekinami, o ile nie w czymś jeszcze bardziej skąpym. Elementarna uczciwość wymagała powiedzenia tego. A jednak szybko stało się jasne, że Egwene mówiła te same rzeczy w snach ich obydwu, dzięki czemu na wątpliwości pozostawało niewiele miejsca.

— Stale powtarzała, że naprawdę tam jest — mruknęła Nynaeve — ale ja sądziłam, że to tylko sen.

Egwene mówiła im dostatecznie często, że przemawianie do kogoś w jego snach jest możliwe, ale nigdy nie powiedziała, iż sarna to potrafi.

— Niby czemu miałam uwierzyć? To znaczy, kiedy oświadczyła, że nareszcie rozpoznała, że jakaś włócznia, którą nawykł nosić przy sobie, to seanchańska robota. To absurdalne.

— Oczywiście. — Elayne irytująco wygięła brew w łuk. — Równie absurdalne jak znalezienie Cerandin i jej s’redit. Seanchańskich uchodźców musi być więcej, Nynaeve, i włócznie to zapewne drobiazg w porównaniu z innymi rzeczami, które za sobą zostawili.

Dlaczego ta kobieta nie potrafi powiedzieć niczego, żeby w tym nie było jakiegoś kolca?

— Widzę, że ty w to uwierzyłaś całą duszą.

Elayne przerzuciła zapleciony wreszcie warkocz przez ramię, po czym znowu zadarła głowę, lekceważąco, dla dodania efektu.

— Naprawdę mam nadzieję, że Randowi nic się nie stało.

Nynaeve pociągnęła nosem; Egwene twierdziła, że będzie potrzebował wielu dni wypoczynku, nim znowu stanie na nogi. ale że. został Uzdrowiony.

— Nikt go dotychczas nie uczył, że nie powinien się zbytnio nadwerężać — ciągnęła druga kobieta. — Czy on nie wie, że Moc może go zabić, jeśli zaczerpnie jej za dużo, albo jeśli będzie ją splatał, kiedy jest zmęczony? To tyczy się jego tak sarno jak nas.

Ach to tak. Postanowiła zmienić temat.

— Może nie wie — odparła Nynaeve słodkim głosem. — Nie ma wszak Białej Wieży dla mężczyzn. — To jej przypomniało o czymś innym. — Uważasz, że to był naprawdę Sammael?

Z ripostą na końcu języka, Elayne spojrzała na nią z ukosa, po czym westchnęła trwożliwie.

— Dla nas to raczej nie ma znaczenia, nieprawdaż? Powinniśmy cię natomiast na nowo zastanowić nad użyciem pierścienia. Nie tylko po to, by spotkać Egwene.. Trzeba się dowiedzieć wielu rzeczy. Ja, im więcej się uczę, tym bardziej się przekonuję, jak mało wiem.

— Nie. — Nynaeve bynajmniej się nie spodziewała, że młodsza kobieta wyjmie pierścień ter’angreala tu i teraz, ale odruchowo zrobiła krok w stronę piecyka z cegieł. — Koniec z wycieczkami do Tel’aran’rhiod, wyjąwszy spotkania z Egwene.

Elayne mówiła dalej, jakby tego nie usłyszała. Nynaeve równie dobrze mogła mówić do siebie.

— Przecież to nie jest tak samo jak z przenoszeniem. W ten sposób się nie zdradzimy. — Nie patrzyła na Nynaeve, ale jej głos brzmiał zgryźliwie. Utrzymywała, że mogą użyć Mocy, jeśli będą ostrożne. Na ile Nynaeve się orientowała, Elayne robiła to już za jej plecami. — Idę o zakład, że gdyby któraś z nas odwiedziła tej nocy Serce Kamienia, to zastałaby tam Egwene. Pomyśl, gdybyśmy mogły przemawiać do niej w jej snach, wówczas nie musiałybyśmy się już bać, że natkniemy się na Moghedien w Tel’aran’rhiod.

— Uważasz zatem, że łatwo się tego nauczyć? — spytała z przekąsem Nynaeve. — Skoro tak, to czemu nas dotąd tego nie nauczyła? Dlaczego nie robiła tego wcześniej?

Nie mówiła tego jednak z przekonaniem. To ona się przejmowała Moghedien. Elayne wiedziała, że to niebezpieczna kobieta, ale to było tak samo jak z wiedzą, że jadowite węże są niebezpieczne; Elayne wiedziała o tym, ale to Nynaeve została ukąszona. Poza tym możność porozumiewania się bez konieczności wchodzenia do Tel’aran’rhiod byłaby bezcenna, nie tylko ze względu na konieczność unikania Moghedien.

Elayne, w każdym razie, nadal nie zwracała na nią uwagi.

— Zastanawia mnie, dlaczego tak nalegała, byśmy nikomu o tym nie mówiły. To nie ma sensu. — Przez chwilę przygryzała zębami dolną wargę. — Jest jeszcze jeden powód, by jak najszybciej z nią porozmawiać. Dla mnie to wtedy nie miało znaczenia, ale ostatnim razem, kiedy do mnie przemawiała, zniknęła w połowie zdania. Przypominam sobie teraz, że nim to zrobiła, coś ją znienacka zaskoczyło i przestraszyło.

Nynaeve zrobiła głęboki wdech i z całej siły przycisnęła dłonie do brzucha, na próżno starając się uspokoić nagłe trzepotanie. Ale zdobyła się na spokojny głos.

— Moghedien?

— Światłości, ty to masz radosne myśli! Nie. Gdyby Moghedien mogła pojawić się w naszych snach, to chyba już do tej pory wiedziałybyśmy o tym. — Elayne zadygotała nieznacznie; miała jakieś pojęcie o tym, jak niebezpieczna jest Moghedien. — W każdym razie nie taką zrobiła minę. Była przestraszona, ale nie aż tak.

— No to może wcale nic jej nie grozi. Może... — Przycisnęła ręce do boków i gniewnie zacisnęła usta. Tyle że nie była pewna, na kogo właściwie jest zła.

Ukrywanie pierścienia, poza spotkaniami z Egwene, było dobrym pomysłem. Było. Każda eskapada do Świata Snów mogła się zakończyć napotkaniem Moghedien, a trzymanie się od niej z daleka to pomysł więcej niż dobry. Już się przekonała, że w tej walce ma niewielkie szanse. Myśl jątrzyła, za każdym razem coraz bardziej dotkliwie, niemniej była to szczera prawda.

Jednak istniało teraz prawdopodobieństwo, że Egwene potrzebuje pomocy. Raczej znikome. Sam fakt, że odpowiednio wystrzegała się Moghedien, jeszcze nie oznaczał, iż nie brała pod uwagę takiej możliwości. I całkiem możliwe, że Randa ścigał jakiś Przeklęty z takich samych osobistych pobudek, z. jakich Moghedien ścigała ją i Elayne. Doniesienia Egwene, zarówno te z Cairhien, jak i te z gór, miały w sobie posmak opowieści o jednym mężczyźnie, który podjudza drugiego, by ten mu utarł nosa. Co wcale nie znaczyło, że wiedziała, co można z tym zrobić. Ale Egwene...

Bywało, że Nynaeve zapominała, dlaczego w ogóle wyjechała z Dwu Rzek. Po to, by chronić młodych ludzi z jej wioski, którzy wpadli w sieci Aes Sedai. Niewiele młodsi od niej — zaledwie kilka lat — a jednak taka różnica wydaje się większa, gdy jest się wioskową Wiedzącą. Rzecz jasna, Koło Kobiet w Polu Emonda z pewnością wybrało już, do tej pory nową Wiedzącą, ale przez to Pole Emonda bynajmniej nie przestało być jej wioską, a oni jej ludźmi. Jakimś sposobem jednak to chronienie Randa, Egwene, Mata i Perrina przed Aes Sedai przerodziło się w pomaganie im w przetrwaniu i koniec końców, choć nawet nie pojęła ani kiedy, ani jak, nawet ten cel utonął w morzu innych potrzeb. Wejście do Białej Wieży po to, by się dowiedzieć, jak osłabić Moiraine, przerodził się w żarliwe pragnienie uczenia się Uzdrawiania. Nawet jej nienawiść do mieszania się Aes Sedai w życie innych ludzi współistniała teraz z pragnieniem, by stać się Aes Sedai. Nie żeby tego naprawdę pragnęła, ale to był jedyny sposób na nauczenie się tego, czego pragnęła się nauczyć. Wszystko stało się równie poplątane jak któraś z tych sieci Aes Sedai, łącznie z nią samą, a ona nie wiedziała, jak od tego uciec.

„Nadal jestem taka jak zawsze. Pomogę im, tak jak potrafię”.

— Dziś wieczorem — powiedziała głośno — ja użyję pierścienia.

Usiadła na łóżku i jęła wciągać pończochy. Gruba wełna nie była specjalnie przyjemna w tym upale, ale przynajmniej ta część jej ciała będzie przyzwoicie odziana. Grube pończochy i mocne buty. Birgitte nosiła brokatowe trzewiki i pończochy z jedwabiu cienkiego jak babie lato, który z pewnością był chłodny. Stanowczo wybiła sobie tę myśl z głowy.

— Żeby tylko sprawdzić, czy Egwene jest w Kamieniu. Jeśli nie, to wrócę i już więcej nie użyjemy pierścienia aż do czasu umówionego spotkania.

Elayne obserwowała ją uważnym spojrzeniem, pod wpływem którego szarpała pończochy z rosnącym skrępowaniem. Ta kobieta nie mówiła ani słowa, ale to jej pozbawione wyrazu spojrzenie dawało do zrozumienia, że Nynaeve może kłamać. Tak je odczytywała. Nie pomagało, że tamta myśl przefrunęła ledwie po skraju świadomości, myśl, że z łatwością może. sprawić, by pierścień nie dotknął jej skóry, kiedy pójdzie spać; nie istniały żadne realne podstawy, by wierzyć, że Egwene będzie tej nocy czekała w Sercu Kamienia. Ona w ogóle tego pomysłu nie wzięła pod uwagę — zjawił się sam, bynajmniej nie proszony — ale wciąż tam się kołatał i dlatego tak trudno jej było spojrzeć Elayne w oczy. No to co, że się boi Moghedien? Tak przecież nakazywał rozsądek, nawet jeśli przyznanie się do tego wywoływało pieczenie w żołądku.

„Zrobię to, co muszę”.

Stanowczo zdławiła motyle, które zatrzepotały w jej brzuchu. Nie zdążyła jeszcze obciągnąć koszuli na pończochy, a bardzo już pragnęła nareszcie wdziać niebieską suknię i wyjść na ten upał, byle tylko uciec przed oczyma Elayne.

Elayne właśnie kończyła jej pomagać przy zapinaniu rzędów małych guziczków na plecach — pomrukując przy tym, że jej nikt nie pomógł, jakby przy spodniach potrzebna była jakakolwiek pomoc — gdy nagle drzwi wozu otworzyły się gwałtownie na oścież, wpuszczając do środka powiew gorącego powietrza. Zaskoczona Nynaeve aż podskoczyła i odruchowo zakryła łono obiema dłońmi. Kiedy do środka weszła Birgitte, a nie Valan Luca, próbowała udawać, że poprawia karczek.

Wyższa kobieta wygładziła identyczny, jaskrawoniebieski jedwab na biodrze, a potem z uśmieszkiem samozadowolenia przerzuciła gruby, czarny warkocz przez obnażone ramię.

— Przestań kombinować, chcesz przecież zwrócić na siebie uwagę. To nazbyt oczywiste. Zwyczajnie oddychaj głęboko. — Zademonstrowała to, po czym roześmiała się na widok chmurnej miny Nynaeve.

Nynaeve z wysiłkiem powściągnęła temperament. Mimo iż tak naprawdę to wcale nie wiedziała, z jakiej racji to robi. Prawie już nie umiała pojąć, dlaczego czuła się winna za to, co się stało. Gaidal Cain zapewne się ucieszył, że może uciec od tej kobiety. I na dodatek Birgitte wymogła pozwolenie na to, by czesać się tak, jak chce. Nie żeby to miało związek z czymkolwiek.

— W Dwu Rzekach spotkałam kogoś takiego jak ty, Maerion. Calle znała wszystkich strażników kupieckich po imieniu i z pewnością nie miała przed nimi żadnych sekretów.

Uśmiech Birgitte stał się zjadliwy.

— I ja znałam kiedyś kobietę taką jak ty. Mathena patrzyła na mężczyzn z wyżyn swego nosa i nawet kazała stracić jednego biedaka za to, że przypadkiem ją zobaczył, kiedy kąpała się nago. Nigdy nie zaznała pocałunku, dopóki Zheres nie skradł jej całusa. Można było pomyśleć, że po raz pierwszy odkryła mężczyzn. Tak ją wtedy otumaniło, że Zheres musiał ukryć się w górach, by przed nią uciec. Pilnuj się pierwszego mężczyzny, który cię pocałuje. Jakiś się w końcu zjawi, prędzej czy później.

Nynaeve zacisnęła pięści i zrobiła krok w jej stronę. Albo raczej próbowała. Elayne jakimś sposobem stanęła między nimi, z podniesionymi rękoma.

— Obie natychmiast przestańcie! — zawołała, jednako wyniośle mierząc je kolejno wzrokiem. — Lini zawsze powtarzała: „Czekanie zamienia mężczyznę w niedźwiedzia w stodole, a kobietę w kota w worku”, ale wy natychmiast przestańcie rzucać się na siebie z pazurami! Nie zdzierżę tego ani chwili dłużej!

Ku zdziwieniu Nynaeve Birgitte zaczerwieniła się i ponurym głosem wybąkała przeprosiny. Przeznaczone dla Elayne, oczywiście, ale i tak ją zaskoczyła. Birgitte zdecydowała się trzymać blisko Elayne — nie musiała się ukrywać — ale po trzech dniach upał najwyraźniej zaczął na nią działać równie źle jak na Elayne. Nynaeve ze swej strony obdarzyła Dziedziczkę Tronu najbardziej lodowatym spojrzeniem, na jakie ją było stać. Udało jej się nawet zachować zimną krew, kiedy tak czekały, gniotąc się pospołu w tym zamknięciu — naprawdę udało — ale Elayne z pewnością brakowało przestrzeni do gadania.

— A teraz do rzeczy — powiedziała Elayne, nadal tym samym chłodnym tonem — czy miałaś powód, by wpadać tu jak byk, czy po prostu zapomniałaś, jak się puka?

Nynaeve otwarła usta, żeby wtrącić coś na temat kotów — tylko łagodnie przypomnieć — ale Birgitte ubiegła ją, głosem pełnym jeszcze większego napięcia.

— Thom i Juilin wrócili z miasta.

— Wrócili! — wykrzyknęła Nynaeve, a Birgitte zerknęła na nią, nim znowu zaczęła mówić do Elayne.

— To ty ich nie posłałaś?

— Nie — odparła ponuro Elayne.

Już była za drzwiami, z Birgitte depczącą jej po piętach, nim Nynaeve zdążyła powiedzieć jakieś słowo. Nie było innego wyjścia tylko pójść za nimi, burcząc coś pod nosem. Lepiej, by Elayne nagle sobie nie pomyślała, że to ona tu rozkazuje. Nynaeve jeszcze jej nie wybaczyła, że tyle pokazuje mężczyznom.

Suchy żar panujący na zewnątrz wydawał się jeszcze gorszy, bowiem słońce wciąż stało nad płóciennym ogrodzeniem otaczającym menażerię. Pot wystąpił jej na czoło, zanim dotarła do stóp drabiny, ale tym razem nie krzywiła się.

Obaj mężczyźni siedzieli na trójnożnych zydlach obok ogniska, ze zmierzwionymi włosami i w kaftanach, które wyglądały tak, jakby tarzali się po ziemi. Spod złożonej szmatki, którą Thom przyciskał do czaszki, sączył się czerwony strumyczek, prosto na wachlarz z zaschniętej krwi, który pokrywał mu policzek, i plamił długiego siwego wąsa. Purpurowa gruda wielkości kurzego jaja wystawała nad okiem Juilina, który ściskał swą pałkę z białego sękatego drewna dłonią byle jak owiniętą w zakrwawiony bandaż. Idiotyczny, stożkowaty kapelusz, nasadzony na tył głowy, wyglądał tak, jakby ktoś go podeptał.

Sądząc po hałasach, jakie odzywały się z wnętrza płóciennego ogrodzenia, furmani zabrali się już za czyszczenie klatek, a Cerandin bez wątpienia zajmowała się swoimi s’redit — żaden z mężczyzn do nich się nie zbliżał — ale jak dotąd wokół wozów panowało stosunkowo niewielkie zamieszanie. Petra palił fajkę z długim cybuchem, pomagając Clarine w przygotowaniu śniadania. Dwaj bracia Chavana badali jakiś przyrząd wspólnie z Muelin, kobietą-wężem, dwaj inni zaś gawędzili z dwoma z sześciu akrobatek, które Luca podnajął z pokazu Silli Cerano. Twierdziły, że nazywają się Murasaka i że są siostrami, mimo iż wyglądem i barwą skóry różniły się jeszcze bardziej niż bracia Chavana. Jedna z tych dwu, które właśnie w leniwych pozach demonstrowały swe kolorowe jedwabie Brughowi i Taerikikowi, miała niebieskie oczy i prawie białe włosy, druga skórę nieomal tak ciemną jak jej oczy. Wszyscy pozostali ubrali się już do pierwszego przedstawienia tego dnia, mężczyźni w kolorowe spodnie, obnażywszy torsy, Muelin w jaskrawoczerwony trykot i do tego dopasowaną, obcisłą kamizelkę, Clarine w kostium z wysokim karczkiem ozdobiony zielonymi cekinami.

Thom i Juilin przyciągnęli kilka spojrzeń, ale na szczęście nikt nie uznał za konieczne, by dopytywać się o ich zdrowie. Może to przez te miny winowajców i sposób, w jaki siedzieli, ze zwieszonymi ramionami i wzrokiem utkwionym w ziemię. Bez wątpienia wiedzieli, że zostaną wychłostani językami. Nynaeve z pewnością zamierzała im taką chłostę wymierzyć.

Elayne jednakowoż głośno jęknęła na ich widok i biegiem przypadła do boku Thoma; uklękła obok, a cały gniew, który jeszcze chwilę przedtem ją przepełniał, ulotnił się gdzieś.

— Co się stało? Och Thom, twoja biedna głowa. Jakże to musi boleć! To przekracza moje umiejętności. Nynaeve zabierze cię do środka i obejrzy ranę. Thom, jesteś za stary, żeby się wdawać w takie awantury.

Oburzony, odganiał się od niej, jak potrafił, jednocześnie przytrzymując kompres na swoim miejscu.

— Zostaw to, dziecko. Gorsze rzeczy się ze mną działy. kiedy spadałem z łóżka. Zostawisz mnie?

Nynaeve nie zamierzała uprawiać żadnego Uzdrawiania, mimo iż była dostatecznie rozzłoszczona. Ustawiła się przed Juilinem, z pięściami na biodrach i z miną typu: „tylko żadnych głupstw” i „odpowiadaj natychmiast”.

— Co to ma znaczyć! Oddalacie się ukradkiem, nic mi nie mówiąc? — Również po to, by Elayne się dowiedziała, że nie ona tutaj dowodzi. — Gdybyście dorobili się poderżniętych gardeł zamiast tych śliwek na oku, to jak miałybyśmy się dowiedzieć, co się z wami stało? Nie mieliście powodu, żeby się oddalać. Żadnego! O znalezienie statku już zadbano.

Juilin spojrzał na nią spode łba, nasuwając kapelusz na czoło.

— Zadbano? Czyżby? Czy to właśnie dlatego wy trzy nabrałyście zwyczaju skradać się niczym... — Urwał, gdy Thom jęknął głośno i zachwiał się.

Kiedy stary bard uspokoił już miotającą się Elayne, protestując, że to był tylko chwilowy napad bólu, że mógłby iść na bal — i obdarzając Juilina znaczącym spojrzeniem, z wyraźną nadzieją, że kobiety tego nie zauważą — Nynaeve zwróciła groźny wzrok na ciemnego Tairenianina, by się dowiedzieć, co on właściwie miał na myśli, mówiąc, że one się skradają.

— Dobrze się stało, żeśmy poszli — odpowiedział jej wymijająco ściśniętym głosem. — Samara to ławica srebraw, które się zleciały do kawałka krwistego mięsa. Na każdej ulicy motłoch poluje na Sprzymierzeńców Ciemności i każdego, kto nie jest gotów uznać, że Prorok to jedyny, prawdziwy głos Smoka Odrodzonego.

— To się zaczęło jakieś trzy godziny temu nad rzeką — wtrącił Thom, z westchnieniem poddając się, gdy Elayne zaczęła mu przemywać twarz wilgotną szmatką. Zdawał się ignorować jej pomruki, co musiało kosztować go nie lada wysiłek, jako że Nynaeve wyraźnie usłyszała między innymi „głupi staruch” i „ktoś musi się tobą zająć, zanim dasz się zabić”, wymawiane tonem równio rozdrażnionym co czułym. — Jak do tego doszło, nie wiem. Słyszałem, jak winą obarczano Aes Sedai, Białe Płaszcze, trolloki, wszystkich prócz Seanchan, a gdyby tutaj znano tę nację, to też by ich obwiniano. — Skrzywił się, gdy Elayne przycisnęła szmatkę nieco mocniej. — Nie dowiedzieliśmy się więcej, bo przez ostatnią godzinę byliśmy za bardzo zajęci próbami wydostania się stamtąd.

— Tam się pali — oznajmiła Birgitte. Petra i jego żona zauważyli, że wskazuje coś ręką, więc wstali i spojrzeli z niepokojem w tamtą stronę. Nad miastem widocznym ponad płócienną ścianą zawisły dwa ciemne pióropusze dymu.

Juilin wstał i spojrzał twardo w oczy Nynaeve.

— Czas jechać. Może będziemy zanadto rzucać się w oczy, przez co Moghedien mogłaby nas znaleźć, ale ja w to wątpię; wszędzie pełno ludzi, którzy rozbiegli się na wszystkie możliwe strony. Za dwie godziny nie będą to dwa pożary ale pięćdziesiąt i unikanie jej na nic nam się zda, jeśli motłoch rozedrze nas na strzępy. Zaatakują menażerie, kiedy już zdemolują wszystko, co da się zdemolować w mieście.

— Nie wymawiaj tego imienia — skarciła go Nynaeve, rzucając w stronę Elayne krzywe spojrzenie, którego ta nie zauważyła. Kłopot polegał na tym, że on miał rację, ale błędem jest informowanie mężczyzny o czymś takim przedwcześnie. — Przemyślę twoją sugestię, Juilin. Nie zdzierżyłabym, gdybyśmy uciekli stąd bez powodu, a potem jeszcze się dowiedzieli, że tuż po naszym wyjeździe zawitał tu jakiś statek.

Gapił się na nią tak, jakby zwariowała, a Thom potrząsnął głową, mimo że Elayne wciąż jeszcze ją obmywała, ale Nynaeve pojaśniała na widok postaci, która szła w ich stronę, przeciskając się między wozami.

— Może już zawitał.

Na widok pomalowanej łatki na oku i pokiereszowanej twarzy Uno, kępki włosów na czubku czaszki oraz miecza na plecach, Petra i niektórzy bracia Chavana zdawkowo skinęli głowami, a Muelin zadrżała. Co wieczór osobiście składał im obowiązkową wizytę, mimo iż nie miał o czym donieść. Jego obecność o tej porze musiała oznaczać, że tym razem coś wie.

Jak zwykle uśmiechnął się szeroko do Birgitte, ledwie ją zobaczył, i przewrócił jedynym okiem, ostentacyjnie wbijając je w obnażone łono, a ona jak zwykle odwzajemniła uśmiech i leniwie zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Tym razem jednak Nynaeve nie przejęła się ich nagannym zachowaniem.

— Czy pojawił się jakiś statek?

Uśmiech Uno zniknął.

— Jest chol... statek — odparł ponuro — o ile dostaniecie się do niego w całości.

— Wiemy wszystko o zamieszkach. Piętnastu Shienaran bez wątpienia przeprowadzi nas bezpiecznie.

— Wiecie już o zamieszkach — mruknął, przypatrując się Thomowi i Juilinowi. — A czy wy chol... czy wiecie, że ludzie Masemy walczą z Białymi Płaszczami na ulicach? Wiecie, że ten przek... że on kazał swym ludziom opanować Amadicię ogniem i mieczem? Za chol... aach!... za rzeką są już ich tysiące.

— Może i tak jest — odparła stanowczo Nynaeve — ale ja spodziewam się, że postąpicie tak, jak obiecaliście. Obiecaliście być mi posłuszni, o ile sobie przypominasz. — Położyła nacisk na słowo „mi” i spojrzała znacząco na Elayne.

Młodsza kobieta wstała, udając, że nie patrzy, z zakrwawionym ręcznikiem w dłoni i skierowała uwagę na Uno.

— Zawsze mi mówiono, że Shienaranie zaliczają się do najodważniejszych żołnierzy na świecie. — Ostry jak brzytwa ton jej głosu znienacka popłynął królewskim jedwabiem i miodem. — Kiedy byłam mała, nasłuchałam się opowieści o shienarańskiej odwadze. — Wsparła dłoń na ramieniu Thoma, ale nie oderwała wzroku od Uno. — Pamiętam je do dzisiaj. Mam nadzieję, że zawsze je będę pamiętać.

Birgitte podeszła bliżej i zaczęła masować kark Uno, patrząc mu jednocześnie prosto w oczy. Wściekłe czerwone oko namalowane na łatce bynajmniej nie wydawało się wytrącać jej z równowagi.

— Trzy tysiące lat pilnowania Ugoru — powiedziała łagodnie. Łagodnie. Minęły dwa dni, odkąd ostatni raz tak przemawiała do Nynaeve! — Trzy tysiące lat i nigdy ani kroku w tył, który nie zostałby po dziesięciokroć odpłacony krwią. Może nie jest to Enkara albo Krok Soralle, ale ja wiem, że sobie poradzicie.

— A ty co? — warknął. — Przeczytałaś wszystkie przeklęte historie o przeklętych Ziemiach Granicznych, czy jak?

Natychmiast wzdrygnął się i zerknął na Nynaeve. Koniecznie trzeba mu powiedzieć, że wymaga się od niego absolutnej czystości języka. Nie reagował na to najlepiej, ale to jedyna metoda na oduczenie go tego nałogu, więc Birgitte nie powinna patrzeć na nią z takim niezadowoleniem.

— Może wy z nimi pogadacie? — zwrócił się do Thoma i Juilina. — Poważenie się na coś takiego to przek... to głupota.

Juilin załamał ręce, a Thom zaniósł się gromkim śmiechem.

— Czyś ty kiedykolwiek poznał kobietę, która usłuchała głosu rozsądku, kiedy nie chciała? — odparł bard. Chrząknął, kiedy Elayne odjęła kompres i zaczęła dotykać jego rozpłatanej czaszki z nieco może większą siłą niż to było rzeczywiście konieczne.

Uno potrząsnął głową.

— Cóż, jeśli mi pisane, że dam się omamić, to nie wątpię, że tak się stanie. Ale wiedzcie jedno. Ludzie Masemy znaleźli statek... nazywa się „Rzeczna Żmija” czy jakoś tak... w niecałą godzinę po tym, jak wpłynął do przystani, ale przejęły go Białe Płaszcze. To właśnie był początek tej awantury. Złe wieści są takie, że Białe Płaszcze nadal trzymają przystań. Co gorsza, Masema zapomniał chyba o statku; poszedłem się z nim zobaczyć, a on nawet nie chciał słuchać o statkach. Potrafił gadać tylko o wieszaniu Białych Płaszczy i zmuszeniu Amadicii, by uklękła przed Lordem Smokiem, choćby miał zamienić cały ten kraj w pochodnię, nawet nie raczył dodać, że w to samo zamieni również swoich ludzi. Nad rzeką toczyły się walki, może jeszcze się toczą. Już samo przeprowadzenie was przez tereny ogarnięte zamieszkami może okazać się trudne, ale jeśli bitwa toczy się na przystani, to niczego nie obiecuję. I zupełnie nie wiem, jak mam was wsadzić na statek, który jest w rękach Białych Płaszczy. — Zrobił długi wydech i otarł pot z czoła wierzchem pokrytej bliznami dłoni. Twarz uzewnętrzniała wysiłek, jaki musiał włożyć w wygłoszenie tak długiej przemowy bez ani jednego przekleństwa.

W tej chwili Nynaeve może by nawet zmiękła odnośnie jego wysławiania się — gdyby nie była zanadto oszołomiona, by przemówić. To na pewno zbieg okoliczności.

„Światłości, powiedziałam, wszystko za statek, ale nie to miałam na myśli. Nie to!”

Nie rozumiała, dlaczego Elayne i Birgitte wpatrują się w nią z takimi nieodgadnionymi minami. Wiedziały tyle samo co ona, a jednak żadna nie poruszyła tej możliwości. Trzej mężczyźni zamienili zdawkowo spojrzenia, najwyraźniej świadomi, że coś się dzieje i równie nieświadomi, co to takiego. za co Światłości doprawdy należały się podziękowania. Znacznie lepiej, jak nie wiedzieli wszystkiego.

To na pewno zbieg okoliczności.

Z jednej strony była bardziej niż szczęśliwa, że może skupić wzrok na drugim mężczyźnie, który przedzierał się ku nim między wozami; miała dzięki temu wymówkę, by oderwać oczy od Elayne i Birgitte. Z drugiej zaś, na widok Galada jej żołądek skurczył się z bólu.

Zamiast białego płaszcza i wypolerowanej kolczugi, nosił zwykłą wełnę i płaski, aksamitny kapelusz; miecz na szczęście spoczywał jak zawsze przy biodrze. Dotychczas nie złożył im jeszcze żadnej wizyty wśród wozów i efekt, jaki wywarła jego twarz, był oszałamiający. Muelin mimo woli zrobiła krok w jego stronę, a dwie smukłe akrobatki pochyliły się do przodu z rozchylonymi ustami. Bracia Chavana, o których całkiem zapomniały, patrzyli na niego spode łba. Nawet zagapiona Clarine zaczęła wygładzać suknię, dopóki Petra nie wyjął fajki z ust. I czegoś nie powiedział. Zaszła go wtedy, siedzącego, od tyłu i śmiejąc się, przytuliła jego twarz do pulchnego łona. Ale jej oczy nadal śledziły Galada ponad głową męża.

Nynaeve nie była teraz w nastroju, żeby się zachwycać przystojnymi twarzami; tym razem jej oddech przyspieszył tylko nieznacznie.

— To przez ciebie, nieprawdaż? — spytała podniesionym tonem, jeszcze zanim do niej podszedł. — To ty zarekwirowałeś „Rzeczną Żmiję”, prawda? Dlaczego?

— „Rzecznego Węża” — poprawił, z niedowierzaniem mierząc ją wzrokiem. — Sama prosiłaś, żebym załatwił dla was statek.

— Nie prosiłam cię, żebyś wszczynał zamieszki!

— Zamieszki? — wtrąciła się Elayne. — To wojna. Inwazja. I wszystko zaczęło się od tego statku.

Galad odpowiedział spokojnie.

— Dałem Nynaeve moje słowo, siostro. Moim pierwszym obowiązkiem jest dopilnowanie, byś ty bezpiecznie dotarła do Caemlyn. I Nynaeve także. Synowie i tak będą musieli, prędzej czy później, stanąć do walki z tym Prorokiem.

— A nie mogłeś nas zwyczajnie powiadomić, że statek tu jest? — spytała przytomnie Nynaeve. Mężczyźni i ich obietnice! Ich postępowanie bywało godne podziwu, czasami, ale należało posłuchać Elayne, kiedy ta twierdziła, że jej brat postępuje zgodnie z tym, co jego zdaniem jest słusznie, i nie obchodzi go, czy ktoś na tym ucierpi.

— Nie wiem, na co Prorokowi był statek, ale wątpię, by chciał wam załatwić podróż w dół rzeki. — Nynaeve. wzdrygnęła się. — Poza tym zapłaciłem kapitanowi za wasz przewóz, kiedy jeszcze wyładowywał towar. Godzinę później jeden z pozostawionych tam przeze mnie dwóch ludzi, którzy mieli dopilnować, by on bez was nie odpłynął, powiadomił mnie, że drugi nie żyje i że Prorok zajął statek. Nie rozumiem, czym się tak przejmujecie. Chciałyście statku, potrzebowałyście statku i oto ja wam go załatwiłem. — Galad zwrócił się do Thoma i Juilina, marszcząc czoło. — Co jest z nimi? Dlaczego one tak na siebie patrzą?

— Kobiety — odparł lakonicznie Juilin i oberwał po głowie od Birgitte za to, że się wtrąca. Spojrzał na nią spode łba.

— Końskie gzy paskudnie gryzą — powiedziała z szerokim uśmiechem i Juilin poprawił kapelusz. z niepewnością, która zastąpiła groźne spojrzenie.

— Będziemy tak tu siedzieli cały dzień i dyskutowali o tym, co słuszne, a co nie — stwierdził sucho Thom — albo wsiądziemy na ten statek. Opłata za przewóz została uiszczona i jej zwrotu nie ma co się spodziewać.

Nynaeve ponownie się wzdrygnęła. Niezależnie od tego, co on chciał przez to powiedzieć, wiedziała dobrze, co usłyszała.

— Mogą być kłopoty z dotarciem do rzeki — powiedział Galad. — Odziałem się tak, w danej chwili bowiem Synowie nie są popularni w Samarze, ale ten motłoch jest gotów atakować każdego. — Z wyraźną dezaprobatą przyjrzał się Thomowi z jego siwymi włosami i długimi siwymi wąsami, Juilinowi nieco bardziej pobieżnie — Tairenianin, nawet w wymiętym ubraniu i rozczochrany, wyglądał na dość twardego, by mógł bić się ze słupami — po czym zwrócił się do Uno. — Gdzie twój kompan? Przydałby się jeszcze jeden miecz, zanim dotrzemy do moich ludzi.

Uno uśmiechnął się złowrogo. Najwyraźniej nie było między nimi większej miłości niż podczas pierwszego spotkania.

— Kręci się w pobliżu. I może jeden albo dwóch więcej. Odprowadzę je do statku, pod warunkiem, że te twoje Białe Płaszcze go obronią. Albo i nie obronią.

Elayne otworzyła usta, ale Nynaeve odezwała się szybciej.

— Dość tego, obaj! — Elayne tylko by próbowała tych swoich podlanych miodem przemów. Może przynosiły skutek, ale ona postanowiła, że przejdzie do ataku. — Musimy działać szybko. — Szkoda, że kiedy kierowała tych dwóch szaleńców na jeden cel, nie zastanowiła się, co się stanie, jeśli obaj osiągną go jednocześnie. — Uno skrzyknij resztę swoich ludzi, najszybciej jak potrafisz. — Próbował jej powiedzieć, że czekają już za menażerią, ale ona z determinacją ciągnęła dalej. To szaleńcy, obydwaj. Wszyscy mężczyźni to szaleńcy! — Galad, ty...

— Pobudka! Wstawać! — wciął się w jej słowa okrzyk Luki, który biegł między wozami, kulejąc, z barwnym siniakiem na policzku. Szkarłatna peleryna była brudna i podarta. Wychodziło na to, że nie tylko Thom i Juilin wyprawili się do miasta. — Brugh, każ furmanom zaprzęgać! Płótno zostawiamy — dodał, krzywiąc się — ale życzę sobie, żebyśmy za godzinę byli w drodze. Andaya, Kuan, wyciągnijcie siostry! Pobudźcie wszystkich, którzy jeszcze śpią, a jeśli się myją, to powiedzcie im, że albo ubiorą się brudni albo będą jechać nago! Spieszcie się, chyba że zamierzacie ogłosić się Prorokami i pomaszerować na Amadicię! Chin Akima już stracił głowę, razem z połową swoich artystów, a Sillia Cerano i połowa jej wykonawców zostali wychłostani za opieszałość! Ruszajcie!

Do tego czasu wszyscy z wyjątkiem zebranych wokół wozu Nynaeve już biegali.

Luca podszedł do nich, wolniej kuśtykając i czujnie obserwując Galada. I również Uno, mimo że już dwukrotnie. wcześniej widział jednookiego mężczyznę.

— Nana, chcę z tobą pogadać — powiedział cicho. — W cztery oczy.

— Nie jedziemy z tobą, panie Luca — odparła.

— W cztery oczy — powtórzył i, chwyciwszy ją za ramię, odwlókł na bok.

Obejrzała się, by powiedzieć pozostałym, że mają nie przeszkadzać — i stwierdziła, że nie ma takiej potrzeby. Elayne i Birgitte biegły w stronę płóciennego muru ogradzającego menażerię, natomiast czterej mężczyźni pogrążyli się w rozmowie, rzucając tylko sporadyczne spojrzenia na nią i Lukę. Głośno pociągnęła nosem. Wspaniali mężczyźni, nie ma co; patrzą na poniewieraną kobietę i nic nie robią.

Maszerowała u boku Luki, wyswobodziwszy ramię, zamaszyście wymachując jedwabnymi spódnicami na znak niezadowolenia.

— Przypuszczam, że chcesz swoich pieniędzy teraz, skoro odjeżdżamy. No cóż, otrzymasz je. Sto złotych marek. Aczkolwiek ja uważam, że powinieneś coś opuścić za wóz i konie, które ci zostawiamy. I za to, co zarobiłyśmy. Z pewnością dzięki nam widzów było więcej. Morelin i Juilin z ich chodzeniem po linie, ja ze strzałami, Thom...

— Uważasz, że mi chodzi o złoto, kobieto? — natarł na nią. — Gdyby tak było, zażądałbym go tego samego dnia, kiedy przekroczyliśmy rzekę! I co, zażądałem? Czy w ogóle się zastanowiłaś, dlaczego tego nie uczyniłem?

Wbrew sobie zrobiła krok w tył, uroczyście zaplatając ręce pod piersiami. I natychmiast pożałowała, że to zrobiła; ta poza jeszcze bardziej podkreślała to, co tak eksponowała. Upór jednak kazał jej zatrzymać ręce tam, gdzie się znalazły — nie zamierzała dopuścić, by sobie pomyślał, że ją speszył, zwłaszcza w chwili, gdy tak się rzeczywiście stało — ale o dziwo, on patrzył jej w oczy. Może był chory. Nigdy przedtem nie unikał patrzenia na jej łono, a jeśli Valan Luca nie interesował się ani jej łonem, ani złotem... — Jeśli nie o złocie, o to o czym w takim razie chcesz ze mną rozmawiać?

— Przez całą drogę, od miasta aż do tego miejsca — powiedział wolno, mierząc ją wzrokiem — stale myślałem o tym, że teraz już odejdziecie na dobre.

Znowu nie chciała się cofnąć, mimo że on stanął nad nią i wpatrywał się w nią z napięciem. Przynajmniej wciąż patrzył na twarz.

— Nie wiem, przed czym wy uciekacie, Nana. Czasami niemalże wierzę w twoją opowieść. Morelin z pewnością ma arystokratyczne maniery. Ale ty nigdy nie byłaś żadną pokojówką. Przez ostatnie kilka dni prawie się spodziewałem, że zobaczę, jak tarzacie się po ziemi i wyrywacie sobie wzajem włosy. Z Maerion na górze.

Musiał coś dostrzec na jej twarzy, bo kaszlnął i szybko ciągnął dalej.

— Chodzi o to, że mógłbym znaleźć kogoś innego, do kogo strzelałaby Maerion. Krzyczysz tak pięknie, każdy by pomyślał, że jesteś naprawdę przestraszona, ale... — Znowu kaszlnął i zrobił krok w tył. — Staram się. powiedzieć, że chcę, byś została. Świat jest szeroki, tysiące miast czeka na takie przedstawienia jak moje i to, przed czym uciekasz, nigdy cię przy mnie nie znajdzie. Kilku ludzi Akimy i niektórzy od Sillii, co jeszcze nie przeszli na drugą stronę rzeki, przyłączą się do mnie. Widowisko Valana Luki będzie największe, jakie świat kiedykolwiek widział.

— Zostać? Po co miałabym zostać? Na samym początku powiedziałam ci, że chcemy dostać się do Ghealdan i nic się od tego czasu nie zmieniło.

— Po co? Po to, żeby dać mi dzieci, rzecz jasna! — Ujął jej dłoń. — Nana, twoje oczy spijają ze mnie duszę, od twoich warg me serce staje w ogniu, na widok twych ramion puls mi cwałuje, twoje...

Przerwała mu pospiesznie.

— Chcesz się ze mną ożenić? — spytała z niedowierzaniem.

— Ożenić? — Zamrugał — No... tego... tak. Tak, oczywiście — Jego głos znowu nabrał mocy; przycisnął jej palce do swoich ust. — Zostaniemy sobie poślubieni w pierwszym mieście, w którym uda mi się to zaaranżować. Nigdy wcześniej nie oświadczałem się żadnej kobiecie.

— Prawie w to wierzę — odparła omdlałym głosem. Z niejakim wysiłkiem wyrwała rękę. — Doceniam ten zaszczyt, panie Luca. ale...

— Valan, Nana. Valan.

— Ale ja muszę odmówić. Jestem zaręczona z innym. — No cóż, w pewnym sensie była. Lan Mandragoran mógł uważać, że sygnet od niego to tylko podarek, ale ona traktowała to inaczej. — I wyjeżdżam.

— Powinienem cię związać i porwać. — Brud i zmarszczki nieco popsuły wymowny wymach peleryną, kiedy Luca się wyprostował. — Z czasem zapomnisz o tym mężczyźnie.

— Spróbuj, a za moim rozkazem Uno sprawi, że pożałujesz, żeś nie został przerobiony na kiełbasę. — Co ledwie odstraszyło tego głupca. Z całej siły dźgnęła go palcem w pierś. — Nie znasz mnie, Valanie Luca. Nic o mnie nie wiesz. Moi wrogowie, ci. których ty sobie tak łatwo lekceważysz, zmuszą cię, byś zdjął skórę i zatańczył grzechocząc szkieletem, a ty będziesz wdzięczny, że ci nic więcej nie zrobili. I koniec gadania! Zaraz wyjeżdżam i nie mam czasu na wysłuchiwanie twoich tyrad. Nie, nie mów nic więcej! Podjęłam decyzję i ty jej nie zmienisz, więc po prostu przestań paplać!

Luca westchnął ciężko.

— Jesteś dla mnie wymarzoną kobietą, Nano. Niechaj inni mężczyźni wybierają nudne pochlebczynie z ich bojaźliwymi westchnieniami. Mężczyzna, który się zbliża do ciebie, winien wiedzieć, że czeka go przeprawa przez ogień i ujarzmianie lwicy gołymi dłońmi. Każdy dzień z tobą to przygoda, a noc... — Za ten uśmiech omal nie wytargała go za uszy. — Odnajdę cię jeszcze, Nano, i ty zdecydujesz się na mnie. Czuję to tutaj. — Dramatycznie uderzył się pięścią w pierś i jeszcze bardziej pretensjonalnie zamiótł peleryną. — I ty też o tym wiesz, moja najdroższa Nano. W głębi serca wiesz o tym.

Nynaeve nie wiedziała, czy kręcić głową, czy raczej wytrzeszczać oczy. Mężczyźni są szaleni. Wszyscy bez wyjątku.

Uparł się, że ją odprowadzi do wozu, trzymając. za rękę, jakby byli na balu.


W trakcie marszu przez sam środek tumultu wywołanego przez furmanów, którzy biegli zaprzęgać konie do wozów, pokrzykiwania mężczyzn, rżenie koni, porykiwania niedźwiedzi, pomruki lampartów, Elayne pomyślała sobie, że można by porównać ją z jakimś zwierzęciem, przez to jej gniewne burczenie pod nosem. Nynaeve nie miała prawa jej wytykać, że pokazuje nogi. Zauważyła przecież, jak ta kobieta się wyprężyła, kiedy pojawił się Valan Luca. I że głębiej oddychała. Na widok Galada również, skoro już o tym mowa. Wcale tak nie przepada za noszeniem spodni. Są wygodne, to prawda, i chłodniejsze od spódnic. Rozumiała teraz, dlaczego Min postanowiła nosić męskie ubrania. Prawie rozumiała. Wystarczyło jeszcze uporać się z wrażeniem, że kaftan to tak naprawdę suknia, która ledwie zakrywa ci biodra. Jak dotąd to jej się udawało. Co wcale nie znaczyło, że pozwoli, by Nynaeve o tym wiedziała, ona i jej jadowity język. Ta kobieta powinna była zrozumieć, że Galad zignoruje koszty dotrzymania obietnicy. Jakby Elayne nie opowiadała jej o nim dostatecznie często. I jeszcze te konszachty z Prorokiem! Nynaeve przystąpiła do działania, zupełnie się nie namyślając, co robi.

— Mówiłaś coś? — spytała Birgitte. Zgarnęła spódnice w jedną dłoń, by móc dotrzymać jej kroku, bezwstydnie obnażając nogi od niebieskich, brokatowych trzewików aż do tej partii, która zaczynała się dobrze powyżej kolan. Cienkie, jedwabne pończochy wcale nie kryły więcej niż spodnie.

Elayne zatrzymała się wpół kroku.

— Co ty myślisz o moim ubraniu?

— Że pozwala na swobodę ruchów — odparła rozsądnie druga kobieta. Elayne przytaknęła. — No i oczywiście powinnaś się cieszyć, że twoje siedzenie nie jest zbyt duże, tylko zwarte jak u...

Elayne gwałtownymi ruchami obciągnęła kaftan, z wściekłością ruszając z miejsca.

Język Nynaeve był niczym w porównaniu ze sposobem mówienia Birgitte. Ta naprawdę powinna złożyć jakąś przysięgę posłuszeństwa, albo przynajmniej okazać chociaż trochę należnego szacunku. Będzie musiała o tym pamiętać, kiedy przyjdzie czas związać Randa. Kiedy Birgitte ją dogoniła, ze skwaszoną miną, jakby to ją wyprowadzono z równowagi, żadna się nie odezwała.

Jasnowłosa Seanchanka, odziana w zielone cekiny, naprowadzała z pomocą bicza ogromnego byka s’redit, który popychał łbem ciężki wóz z klatką czarnogrzywego lwa. Furman w wytartej, skórzanej kamizeli trzymał bufor wozu, nakierowując go do miejsca, gdzie łatwiej było zaprzęgnąć konie. Zdenerwowany lew krążył tam i z powrotem po klatce, machając ogonem i co jakiś czas wydając z gardła ochrypły pomruk, który brzmiał jak zaczątek potężnego ryku.

— Cerandin — powiedziała Elayne. — Muszę z tobą porozmawiać.

— Za chwilę, Morelin. — Tak była skupiona na rozgniewanym zwierzęciu z ogromnymi kłami, że jej szybka, bełkotliwa mowa stała się nieomal niezrozumiała.

— Teraz, Cerandin. Mamy mało czasu.

Kobieta jednak nie zatrzymała s’redit, dopóki furman nie zawołał, że wóz znalazł się na właściwym miejscu. Wtedy zniecierpliwionym głosem rzekła:

— Czego ci trzeba, Morelin? Mam jeszcze dużo do roboty. Poza tym chciałabym się przebrać; ta suknia nie nadaje się do podróży. — Zwierzę czekało za nią cierpliwie.

Elayne nieznacznie zacisnęła usta.

— Odjeżdżamy, Cerandin.

— Tak, wiem. Zamieszki. Nie powinno się dopuszczać do takich rzeczy. Jeśli ten Prorok chce nam zrobić krzywdę, to dowie się, że Mer i Sanit też to potrafią. — Odwróciła się, by podrapać pomarszczony kark Mer batem, a on dotknął jej ramienia długim pyskiem. „Trąba”, tak Cerandin nazywała ten pysk. — Niektórzy wolą do bitwy zaprzęgać lopary albo grolmy, jednak s’redit, odpowiednio wykorzystano...

— Przestań mówić i posłuchaj — przerwała jej stanowczo Elayne. Z wielkim wysiłkiem zachowała godność; Seanchanka była taka tępa, a Birgitte stała z boku z założonymi ramionami. Nie miała wątpliwości, że Birgitte tylko czeka, aż będzie mogła powiedzieć coś kąśliwego. — Nie mówię o menażerii. Mam na myśli siebie, Nanę i ciebie. Wsiadamy dzisiaj na statek. Za kilka godzin raz na zawsze znajdziemy się poza zasięgiem Proroka.

Cerandin wolno pokręciła głową.

— Mało który ze statków pływających po rzece udźwignie s’redit, Morelin. A nawet gdybyś taki znalazła, to co one by potem robiły? Co ja bym robiła? Samodzielnie raczej nie zarobię tyle co u pana luki, nawet gdybyś ty chodziła po linie, a Maerion strzelała ze swojego łuku. I nawet gdyby Thom żonglował. Nie. Lepiej będzie, jak zostaniemy z menażerią.

— S’redit trzeba będzie zostawić — przyznała Elayne -ale jestem pewna, że pan Luca zaopiekuje się nimi. Nie będziemy występować, Cerandin. Już nie trzeba. Tam, gdzie się wybieram, są tacy, którzy chcieliby się dowiedzieć o... — zauważyła, że w pobliżu przystaje jeden z furmanów, mizerny jegomość z wydatnym, bulwiastym nosem, wyraźnie zamierzając jej słuchać — ...miejscu, z którego pochodzisz. Znacznie więcej niż już nam powiedziałaś. — Nie, on nie słuchał. On się gapił. To na jej nogi, to na łono Birgitte. Patrzyła na niego dopóty, dopóki jego bezecny uśmiech nie osłabł nareszcie, i mężczyzna umknął do swych obowiązków.

Cerandin znowu potrząsnęła głową

— Mam zostawić Mer, Sanit i Nerin pod opieką ludzi, którzy boją się do nich podejść? Nie. Morelin. Zostaniemy z panem Lucą. Ty także zostań. Tak jest znacznie lepiej. Pamiętasz, jakie byłyście sponiewierane w dniu, kiedy się zjawiłyście? Lepiej nie wracajcie do tego.

Elayne zrobiła głęboki wdech i podeszła bliżej. Nikt prócz Birgitte nie stał dość blisko, by to słyszeć, ale nie. chciała głupio ryzykować.

— Cerandin, ja naprawdę jestem Elayne z Domu Trakand, Dziedziczka Tronu Andoru. Któregoś dnia zostanę królową Andoru.

Biorąc pod uwagę zachowanie tej kobiety pierwszego dnia, a tym bardziej to, co im opowiadała o Seanchanach, raczej należało sądzić, że to zdusi wszelki opór. A jednak Cerandin spojrzała jej prosto w oczy.

— W dnu waszego przybycia, twierdziłaś, że jesteś damą, ale... — Wydęła wargi i zmierzyła wzrokiem spodnie Elayne. — Dobrze chodzisz po linie, Morelin. Jak będziesz dużo ćwiczyć, to może któregoś dnia będzie ci dane wystąpić przed Cesarzową. Każdy ma jakieś miejsce i każdy należy do swojego miejsca.

Elayne przez chwilę tylko poruszała bezgłośnie ustami. Cerandin jej nie uwierzyła!

— Dość już czasu zmarnowałam, Cerandin.

Sięgnęła do ręki kobiety, by w razie takiej konieczności zwyczajnie użyć siły, ale Cerandin złapała ją za rękę, wykręciła i Elayne, z wytrzeszczonymi oczyma, stanęła znienacka n a palcach, zastanawiając, czy najpierw pęknie jej nadgarstek, czy raczej ramię zostanie wyrwane z barku. A Birgitte stała tam tylko, z rękoma założonymi pod piersiami, i jeszcze miała czelność unieść pytająco brew!

Elayne zazgrzytała zębami. Nie będzie prosić o pomoc.

— Puść mnie, Cerandin — zażądała, żałując, że mówi ta bez tchu. — Powiedziałam, puść!

Cerandin puściła ją, po chwili, po czym ostrożnie odeszła na bok.

— Jesteś przyjaciółką, Morelin, i zawsze nią będziesz. Któregoś dnia może zostaniesz damą. Masz maniery, a jeśli zrobisz wrażenie na jakimś lordzie, to on weźmie cię za jedną z jego asa. Asa zostają czasem żonami. Podążaj w Światłości, Morelin. Ja muszę skończyć swoją pracę. — Wyciągnęła bicz w stronę Mer, która owinęła wokół niego trąbę i pozwoliła się poprowadzić dalej.

— Cerandin! — zawołała ostrym tonem Elayne. — Cerandin! — Jasnowłosa kobieta nie obejrzała się. Elayne spiorunowała wzrokiem Birgitte. — Strasznie się przydałaś, nie ma co! — warknęła i odeszła, zanim tamta zdążyła odpowiedzieć.

Birgitte dogoniła ją i zaczęła iść u jej boku.

— Z tego, co słyszałam i widziałam, wnoszę, że spędziłaś sporo czasu na uczeniu tej kobiety, że ma kręgosłup. Spodziewałaś się, że ci pomogę na powrót jej go złamać?

— Do niczego takiego nie dążyłam — mruknęła Elayne. — Próbowałam się nią zaopiekować. Ona się znalazła daleko od domu, zawsze obca, gdziekolwiek się nie uda, a są tacy, którzy nie potraktowaliby jej uprzejmie, gdyby się dowiedzieli, skąd ona pochodzi.

— Ona sprawia wrażenie takiej, która znakomicie potrafi zadbać a siebie — odparła ozięble Birgitte. — Maże tego też ją nauczyłaś? Może rzeczywiście była bezradna, zanim ją znalazłaś?

Wzrok Elayne zdawał się z niej ześlizgiwać niczym ład spływający z rozgrzanej stali.

— Stałaś tylko i obserwowałaś ją. A podobno jesteś moim... — rozejrzała się dookoła; to było tylko krótkie spojrzenie, ale furmani natychmiast poodwracali głowy — moim Strażnikiem. Masz pomagać mi się bronić, kiedy nie mogę przenosić.

Birgitte też rozejrzała się dookoła, ale niestety w pobliżu nie była nikogo, by pomogło ta poskromić język.

— Będę cię bronić, kiedy będzie ci groziło jakieś niebezpieczeństwo, ale jeśli grozi ci tylko tyle, że ktoś przełoży cię przez kolano, bo zachowałaś się niczym rozpieszczone dziecko, to wówczas będę musiała decydować, czy nie lepiej, byś dostała nauczkę, która na drugi raz oszczędzi ci tego samego albo czegoś jeszcze gorszego. Ty jej wyznałaś, że jesteś dziedziczką jakiegoś tronu! Też coś! Skoro chcesz zostać Aes Sedai, to lepiej zacznij już ćwiczyć naginanie prawdy, a nie roztrzaskiwanie jej na okruchy.

Elayne wytrzeszczyła oczy. Po czym omal nie potknęła się o własne nogi, kiedy udało jej się wykrztusić:

— Ależ ja się uczę!

— Skoro tak mówisz — powiedziała Birgitte, znacząco przewracając oczyma w stronę spodni z cekinami.

Elayne nie umiała się już dłużej powstrzymywać. Nynaeve posługiwała się językiem niczym igłą, Cerandin była uparta jak dwa muły, a teraz jeszcze to. Odrzuciła głowę w tył i sfrustrowana zaczęła krzyczeć wniebogłosy.

Kiedy jej krzyk zamarł, wydało się, że wszystkie zwierzęta się uspokoiły. Dookoła stali i patrzyli na nią furmani. Zignorowała ich chłodno. Już teraz nic jej nie zajdzie za skórę. Była zimna jak lód, znakomicie nad sobą panowała.

— Czy to było wołanie o pomoc? — spytała Birgitte, przekrzywiając głowę — a maże raczej jesteś głodna? Myślę, że umiałabym znaleźć mamkę w...

Elayne oddaliła się wielkimi krokami, z warczeniem, z którego byłby dumny każdy lampart.

Загрузка...