Nóż musnął włosy Nynaeve, zanim z głośnym stuknięciem wbił się w deskę, o którą opierała się plecami; wzdrygnęła się nerwowo mimo opaski na oczach. Żałowała, że nie ma włosów zaplecionych w przyzwoity warkocz zamiast tych loków spadających luźno na ramiona. Gdyby to ostrze przecięło chociaż jedno pasemko...
„Głupia kobieto — pomyślała z goryczą. — Głupia, głupia kobieto”.
Przez szarfę zawiązaną na oczach widziała tylko cienką kreskę. światła na samym dole. Na tle czerni rozpościerającej się za gęstymi fałdami tkaniny wydawała się bardzo jasna. Musiało być jeszcze dość jasno, nawet mimo późnego popołudnia. Ten człowiek z pewnością nie będzie rzucał, jeśli nie będzie dobrze widział. Następne ostrze wbiło się po drugiej stronie głowy; czuła, jak wibruje. Odniosła wrażenie, że niemal otarło się o ucho. Zamierzała zabić Thoma Merrilina i Valana Lukę. I być może każdego mężczyznę, którego dopadnie — tak po prostu, dla zasady.
— Gruszki! — krzyknął Luca, jakby nie znajdował się w odległości zaledwie trzydziestu kroków od niej. Musiał pewnie uważać, że dzięki opasce na oczach jest nie tylko ślepa, ale również głucha.
Wymacała sakiewkę przy pasie, wyciągnęła zeń gruszkę i postawiła ją sobie ostrożnie na czubku głowy. Była ślepa. Kompletnie ślepa idiotka! Jeszcze dwie gruszki i ostrożnie rozkrzyżowała ręce między otaczającymi ją nożami, trzymając w każdej po jednym owocu za ogonek. Nastąpiła przerwa. Otworzyła usta, chcąc powiedzieć Thomowi Merrilinowi, że jeśli ją tylko zadraśnie, to ona...
Łup! Łup! Łup! Noże nadlatywały tak szybko, że byłaby zaskowytała, gdyby jej gardło nie zacisnęło się niczym kułak. W lewym ręku trzymała sam ogonek, druga gruszka, przeszyta na wylot nożem, drżała lekko, a z tej trzeciej, na głowie, sączył się sok prosto na włosy.
Zerwała opaskę i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę Thoma i Luki; obaj szczerzyli zęby w uśmiechu jak wariaci. Zanim wypowiedziała któreś z wrzących w niej słów, Luca rzekł z podziwem:
— Jesteś niesamowita, Nano. Twoja odwaga jest niesamowita, ale ty jeszcze bardziej. — Skłonił się, zamaszyście wymachując połami tej idiotycznej peleryny z czerwonego jedwabiu i przykładając dłoń do serca. — Ten numer będę nazywał „Różą wśród cierni”. Choć szczerze mówiąc, ty jesteś o wiele piękniejsza od zwykłej róży.
— Nie trzeba specjalnej odwagi, żeby stać jak pniak. — Róża? Czyżby? Już ona pokaże mu kolce. Pokaże je obydwóm. — Posłuchaj mnie, Valanie Luca...
— Co za odwaga. Nawet nie drgnęłaś. Powiadam ci, ja bym nie miał nerwów do tego, co ty robisz.
Szczera prawda, powiedziała sobie.
— Nie jestem bardziej odważna niż muszę — odparła łagodniejszym tonem. Trudno krzyczeć na człowieka, który ci uparcie powtarza, że jesteś odważna. Z pewnością lepiej słyszeć coś takiego niż ten bełkot o różach. Thom z rozbawieniem pogładził siwego wąsa, jakby dosłyszał w tym coś śmiesznego.
— Ta suknia — powiedział Luca, pokazując w uśmiechu wszystkie zęby. — Wyglądasz cudownie w...
— Nie! — warknęła. Właśnie utracił wszystko, co zyskał przed chwilą, tym, że znowu poruszył ten temat. To Clarine uszyła suknię, którą Luca chciał, by nosiła, z jedwabiu barwy jeszcze głębszej purpury niż jego peleryna. Jej zdaniem ten kolor miał ukryć krew, gdyby Thomowi omsknęła się ręka.
— Ależ, Nano, piękno, któremu zagraża niebezpieczeństwo, przyciąga. — W głosie Luki pojawił się śpiewny ton, jakby szeptał jej do ucha pieszczotliwe słowa. — Ściągniesz na siebie wszystkie oczy, wszystkie serca zabiją w obliczu twej urody i odwagi.
— Skoro tak ci się podoba — oświadczyła zdecydowanie — to sam ją sobie noś. — Niezależnie od tego koloru, nie miała zamiaru pokazywać łona publicznie, nawet jeśli Clarine uważała, że to uchodzi. Widziała suknię, w której występowała Latelle, całą pokrytą czarnymi cekinami, z karczkiem, który sięgał do brody. Coś takiego mogłaby włożyć... O czymże ona myśli? W ogóle nie miała zamiaru tego robić. Zgodziła się na te ćwiczenia tylko po to, żeby Luca przestał co noc drapać do drzwi wozu, starając się ją namówić do występu.
Temu mężczyźnie nie brakowało zręczności, gdy zachodziła konieczność zmiany tematu.
— Co ci się tutaj stało? — zapytał, nagle nadzwyczaj troskliwy.
Drgnęła, kiedy dotknął spuchniętego oka. Miał tylko pecha, że wybrał ten właśnie temat. Już lepiej by zrobił, gdyby nadal starał się chwalić jej czerwoną suknię.
— Nie spodobało mi się, jak na mnie spojrzało tego ranka z lusterka, więc je ugryzłam.
Beznamiętny ton i obnażone zęby sprawiły, że Luca gwałtownie cofnął rękę. Sądząc po czujnym błysku w ciemnych oczach, bał się, że znowu będzie gryzła. Thom bez opamiętania gładził wąsy, czerwony na twarzy z wysiłku, żeby się nie śmiać. Oczywiście wiedział, co się stało. Musiał wiedzieć. I bez wątpienia, kiedy ona się tylko oddali, przedstawi Luce swoją wersję wypadków. Mężczyźni nie potrafią się powstrzymać od plotkowania; ten nawyk mają w sobie od urodzenia i w żaden sposób nie dawało się go z nich wyplenić, cokolwiek by kobiety uczyniły.
Ściemniło się o wiele szybciej, niż myślała. Słońce osiadło czerwienią na czubkach drzew.
— Jeśli jeszcze kiedyś spróbujesz to robić bez lepszego światła... — warknęła, wygrażając pięścią w stronę Thoma. — Już prawie zmierzcha!
— Jak mniemam — powiedział mężczyzna, unosząc krzaczastą brew — życzyłabyś sobie, bym ominął ten element pokazu, kiedy to ja mani przewiązane oczy.
Żartował oczywiście. Na pewno żartował.
— Jak sobie życzysz, Nano. Od tej pory wyłącznie w jak najlepszym świetle.
Dopiero kiedy odmaszerowała, gniewnie furkocząc spódnicami, dotarło do niej, że właściwie zgodziła się robić te głupie rzeczy. Dała to do zrozumienia w każdym razie. Będą starali się ją do tego zmusić; to było równie pewne jak zachód słońca tego wieczora.
„Głupia, głupia, głupia kobieta!”
Polana, na której oni — albo Thom, przynajmniej, oby sczezł razem z Luką! — odbywali ćwiczenia — znajdowała się w pewnej odległości od obozowiska rozbitego przy drodze wiodącej na północ. Bez wątpienia Luca nie chciał, by zwierzęta się spłoszyły, gdyby Thom wbił któryś z noży w jej serce. Ten człowiek prawdopodobnie nakarmiłby jej trupem lwy. Chciał, żeby nosiła tę suknię wyłącznie dlatego, by podpatrywać to, czego nie miała zamiaru pokazywać nikomu prócz Lana, a niech by on też sczezł, taki sam uparty, głupi mężczyzna. Żałowała, że go tutaj nie ma, bo by mu to powiedziała. Żałowała, że go tutaj nie ma, bo miałaby wtedy pewność, że nic mu nie grozi. Zerwała pierzastą łodygę uschłego psiego fenkuła i jęła nią niczym biczem ścinać korony chwastów, które wybijały przez dywan uschłych liści.
Wedle słów Elayne ostatniej nocy Egwene donosiła o walkach w Cairhien, o utarczkach z bandytami, z Cairhienianami, którzy w każdym Aielu dopatrywali się wroga, z udziałem andorańskich żołnierzy, którzy z kolei usiłowali zagarnąć Tron Słońca dla Morgase. Lan brał w tym udział; za każdym razem, kiedy Moiraine spuszczała go z oka, najwyraźniej udawało mu się wplątać w wojowanie, jakby potrafił wyczuć na odległość, gdzie się toczy bój. Nynaeve nigdy przedtem nie przyszło do głowy, że kiedyś zapragnie, by Aes Sedai trzymała Lana na krótkiej smyczy u swego boku.
Tego ranka Elayne była nadal poruszona obecnością żołnierzy jej matki w Cairhien, tym, że walczyli z Aielami Randa, Nynaeve natomiast przejmowała się bandytami. Wedle słów Egwene, jeśli ktoś mógł zidentyfikować skradzioną rzecz w posiadaniu bandyty, jeśli ktoś mógł przysiąc, że widział takiego, jak kogoś zabija albo pali choćby szopę, to Rand by go powiesił. Nie dotykał sznura własnymi rękoma, ale to było to samo, i Egwene twierdziła, że patrzył na wszystkie egzekucje z twarzą zimną i twardą niczym głaz. Całkiem do niego niepodobne. Był przecież łagodnym chłopcem. Cokolwiek się z nim stało w Pustkowiu, wpłynęło na niego bardzo niekorzystnie.
Cóż, Rand był daleko, a jej problemy — jej i Elayne — dalekie były od rozwiązania. Na północy, w odległości niecałej mili stąd płynęła Eldar, spięta pojedynczym, wysokim kamiennym mostem osadzonym na wysokich, metalowych filarach, które lśniły, nie tknięte nawet plamką rdzy. Pozostałość wcześniejszych czasów, z pewnością, może nawet jakiegoś minionego Wieku. Przeszła się do tego mostu w południe, tuż po tym, jak tu przyjechali, ale po rzece nie pływał ani jeden statek godny swej nazwy. Łodzie wiosłowe, małe łódki rybackie, przedzierające się wzdłuż porośniętych trzcinami brzegów, dziwaczne, wąskie czółna, które pomykały po powierzchni wody popychane przez klęczących w nich mężczyzn z krótkimi wiosłami, nawet jedna przysadzista barka, wyglądająca jakby często cumowano ją w błocie — jakoś dużo błota widać było na obu jej burtach, częściowo stwardniałego i spękanego, ale to nie dziwiło, skoro mimo pory roku wciąż utrzymywał się upał — nic jednak takiego, co by mogło je przewieźć szybko w dół rzeki, jak chciała. Co bynajmniej nie znaczyło, że już wiedziała, dokąd taki statek miałby je zabrać.
Choćby nie wiem jak łamała sobie głowę, nie mogła sobie przypomnieć nazwy miasteczka, w którym rzekomo zebrały się Błękitne siostry. Uderzyła z wściekłym rozmachem główkę mlecza; wybuchła drobnymi, białymi pyłkami, które po chwili opadły na ziemię. Zresztą już ich tam pewnie nie ma, o ile w ogóle kiedykolwiek były. Ale tylko takim kluczem do bezpiecznego miejsca oprócz Łzy dysponowały. Gdyby tak wreszcie przypomniała sobie tę nazwę.
Jedyną dobrą rzeczą w całej tej wyprawie na północ był fakt, że Elayne przestała wreszcie flirtować z Thomem. Odkąd przyłączyły się do trupy, nie nastąpił ani jeden incydent. Gdyby tak jeszcze Elayne nie udawała, że nic się w ogóle nie zdarzyło. Kiedy poprzedniego dnia Nynaeve pogratulowała dziewczynie opamiętania, ta chłodno odparła:
— Usiłujesz wybadać, czy stanę ci na zawadzie z Thomem, Nynaeve? On jest raczej za stary jak na ciebie, a tak nawiasem mówiąc, byłam naprawdę przekonana, że ty ulokowałaś swe uczucia w kimś innym, no ale jesteś dostatecznie dorosła, by sama decydować za siebie. Lubię Thoma, tak samo, jak on mnie, jak mi się zdaje. On jest dla mnie jak drugi ojciec. Jeśli chcesz z nim flirtować, masz moje pozwolenie. Ale doprawdy myślałam, że jesteś bardziej stała w uczuciach.
Luca zamierzał rankiem przeprawić się przez rzekę, a Samara, miasteczko położone po drugiej stronie, w Ghealdan, bynajmniej nie zaliczała się do wymarzonych miejsc pobytu. Luca spędził tam większość dnia od ich przybycia do Samary, załatwiając miejsce, gdzie mógłby się rozbić ze swoim pokazem. Przejmował się tylko tym, że wiele innych menażerii przybyło wcześniej od niego i że nie jest jedynym, który występuje z czymś więcej prócz zwierząt. Dlatego właśnie coraz bardziej nalegał, żeby pozwoliła Thomowi rzucać w nią nożami. Miała szczęście, że nie zażyczył sobie, by jednocześnie spacerowała wraz z Elayne po linie. Ten człowiek zdawał się uważać, że na całym świecie najważniejszą rzeczą jest to, by jego pokaz okazał się świetniejszy od innych. Ona sama natomiast niepokoiła się faktem, że w Samarze rezydował Prorok, że tłum jego wyznawców całkowicie wypełnił miasto i wylewał się zeń do otaczających go namiotów, chatek i szałasów, które stworzyły rodzaj drugiego miasta przerastającego niezbyt pokaźne rozmiary Samary. Otaczał ją wysoki, kamienny mur, większość budynków też była z kamienia, w tym wiele trzypiętrowych i większość dachów pokrywał łupek albo dachówka, nie zaś strzecha.
Po tej stronie Eldar nie było lepiej. Minęli trzy obozowiska Białych Płaszczy, zanim dotarli do miejsca popasu, setki białych namiotów ustawionych w równych szeregach, a na pewno było znacznie więcej tych, których nie widzieli. Białe Płaszcze po tej stronie rzeki, po drugiej Prorok i być może bunt, który lada chwila mógł wybuchnąć, a ona nie miała pojęcia, ani dokąd się udać, ani też jak się tam dostać, byle tylko nie tym rozklekotanym wozem, który wcale nie przemieszczał się szybciej niż ona pieszo. Żałowała, że nie dała się namówić Elayne na porzucenie powozu. Nie widząc żadnego chwastu, który rósłby dostatecznie blisko, by mogła go zerwać, nie schodząc jednocześnie na pobocze, złamała łodygę fenkuła na pół, potem jeszcze raz, tak że kawałki stały się nie dłuższe od jej dłoni, i cisnęła je na ziemię. Żałowała, że nie może zrobić tego samego z Luką. I Galadem Damodredem — za to, że zmusił je do ucieczki do tego miejsca. I al’Lanem Mandragoranem — za to, że go tu nie ma. Nie żeby go potrzebowała, rzecz jasna. Ale jego obecność stanowiłaby... pociechę.
W obozowisku panowała cisza, wieczorne posiłki warzyły się na niewielkich ogniskach obok wozów. Petra karmiła Iwa z czarną grzywą, wpychając między kraty wielkie kawały mięsa na kiju. Lwice już przykucnęły pospołu nad swoim pożywieniem, pomrukując czasami, gdy ktoś podszedł zbyt blisko klatki. Nynaeve zatrzymała się obok wozu Aludry. Iluminatorka pracowała przy stole opuszczonym z boku jej wozu, używając drewnianego moździerza i tłuczka, coś mamrocząc nad tym, co akurat sporządzała. Trzech braci Chavana uśmiechnęło się zachęcająco do Nynaeve, nakłaniając ją gestami, żeby do nich podeszła. Oprócz Brugha, który nadal rzucał groźne spojrzenia znad swej nabrzmiałej wargi, mimo iż dała mu maść, od której miała mu zejść opuchlizna. Może gdyby pozostałych stłukła równie mocno, usłuchaliby Luki — i co ważniejsze jej! — i zrozumieli, że ona nie życzy sobie ich uśmiechów. Bardzo niedobrze, że pan Valan Luca sam nie postępował wedle własnych zaleceń. Latelle odwróciła się od klatki z niedźwiedziem i lekko się do niej uśmiechnęła, właściwie był to raczej grymas. Nynaeve jednak przypatrywała się przede wszystkim Cerandin, która piłowała tępe pazury wielkiego, szarego s’redit za pomocą czegoś, co przypominało narzędzie do obróbki metalu.
— Ta posługuje się dłońmi i stopami z niezmierną wprawą, nieprawdaż? — powiedziała Aludra. — Nie patrz na mnie tak groźnie, Nano — dodała, otrzepując ręce z kurzu. — Nie jestem twoim wrogiem. Proszę. Musisz wypróbować te nowe ogniste patyczki.
Nynaeve nieufnie przyjęła drewniane pudełko z rąk ciemnowłosej kobiety. Mogła tę bryłkę trzymać bez trudu jedną dłonią, ale na wszelki wypadek użyła obu. — Myślałam, że nazywacie je krzesiwkami.
— Może tak, może nie. Nazwa patyczki do ognia mówi, że to lepsze od krzesiwek. Wygładziłam te małe dziurki, w których osadzone są patyczki, dzięki czemu nie zapalą się już o drewno. Dobry pomysł, nieprawdaż? A te główki to nowa formuła. Czy zechcesz je wypróbować i powiedzieć mi potem, jak je oceniasz?
— Ależ tak, oczywiście. Dziękuję ci.
Nynaeve pospiesznie ruszyła z miejsca, zanim kobieta zdążyła jej wcisnąć jeszcze jedno pudełko. Trzymała je w taki sposób, jakby zaraz miało eksplodować; wcale nie była pewna, czy rzeczywiście to się nie stanie. Aludra zmuszała wszystkich, by wypróbowywali jej krzesiwka albo patyczki do ognia, czy jak tam je postanowiła znowu nazwać. Z pewnością nadawały się do rozpalania ogniska albo lampy. Potrafiły również wybuchać płomieniem, kiedy się potarło te niebieskoszare główki o siebie albo o jakąś inną szorstką powierzchnię. Ona sama wolała krzemień, stal tudzież węgiel przechowywany odpowiednio w skrzynce z piaskiem. Były znacznie bezpieczniejsze.
Juilin dogonił ją, gdy już miała postawić nogę na stopniu wozu, który dzieliła z Elayne; jego wzrok powędrował prosto ku jej podpuchniętemu oku. Spojrzała na niego tak odpychająco, że aż się cofnął i zerwał ten idiotyczny stożkowaty kapelusz z głowy.
— Byłem nad rzeką — powiedział. — W Samarze jest ze stu Białych Płaszczy. Tylko obserwują i są obserwowani równie bacznie przez ghealdańskich żołnierzy. Ale jednego rozpoznałem. To ten młodzieniec, który zasiadał przed Światłem Prawdy w Siendzie.
Uśmiechnęła się, a on pospiesznie zrobił jeszcze jeden krok w tył, czujnie mierząc ją wzrokiem. Galad w Samarze. Tylko tego im brakowało.
— Zawsze przynosisz takie wspaniałe wieści, Juilinie. Trzeba cię było zostawić w Tanchico, albo jeszcze lepiej, na przystani w Łzie. — Nie była sprawiedliwa. Lepiej, że jej powiedział o Galadzie, niż gdyby miała skręcić za jakimś rogiem i wejść prosto na tego człowieka. — Dziękuję ci, Juilin. Przynajmniej wiemy teraz, że musimy się go wystrzegać.
Ze skinieniem głowy, czyli niezbyt właściwą odpowiedzią na tak łaskawe podziękowanie, oddalił się pospiesznie, z powrotem wciskając kapelusz na głowę, jakby się spodziewał, że ona go uderzy. Mężczyźni nie potrafią się zachować.
Wnętrze wozu było znacznie czystsze niż wtedy, kiedy Thom i Juilin go nabyli. Odpadająca płatami farba została zeskrobana — mężczyźni bardzo utyskiwali, że muszą to robić — a szafki i maleńki stolik przymocowane do podłogi tak wypastowanej, że aż błyszczała. Niewielki ceglany piecyk z metalowym kominem ani razu nie został użyty — noce były dostatecznie ciepłe, a poza tym, gdyby zaczęli gotować na nim, Thom i Juilin z pewnością by się wykpili — ale stanowił dobre miejsce do przechowywania kosztowności, sakiewek i szkatułek z biżuterią. A także sakiewki z wyprawionej skórki, w której mieściła się pieczęć — wepchnęła ją najgłębiej, jak się dało i od tego czasu ani razu nawet nie dotknęła.
Elayne, usadowiona na jednym z wąskich łóżek, schowała coś pod koce, kiedy Nynaeve weszła do środka, ale nim zdążyła zapytać, co to takiego, Elayne wykrzyknęła:
— Twoje oko! Co ci się stało?
Znowu trzeba będzie jej umyć włosy w kurzym pieprzu; u korzeni czarnych pukli pokazywały się już blade plamki złota. Tę operację należało powtarzać co kilka dni.
— Cerandin uderzyła mnie, kiedy nie patrzyłam — odmruknęła Nynaeve. Od wspomnienia smaku gotowanej kociej narecznicy i sproszkowanego liścia mawinii skręcił jej się język. To nie dlatego pozwoliła Elayne udać się na ostatnie spotkanie w Tel’aran’rhiod. Wcale nie unikała Egwene. Po prostu większość swoich wypraw do Świata Snów odbywała między umówionymi spotkaniami, więc sprawiedliwie dała Elayne szansę, by też tam mogła pójść. Tak to właśnie było.
Ostrożnie odstawiła pudełko z patyczkami do jednej z szafek, tuż obok dwóch innych. Tamto, które rzeczywiście zajęło się ogniem, już dawno temu zostało wyrzucone.
Nie pojmowała, dlaczego właściwie ukrywa prawdę. Elayne najwyraźniej nie wyszła dotąd z wozu albo już wiedziała. Ona i Juilin byli prawdopodobnie jedynymi ludźmi w obozie, którzy jeszcze nie mieli o niczym pojęcia, teraz, kiedy Thom z pewnością zdradził Luce wszystkie obrzydliwe szczegóły.
Zrobiwszy głęboki wdech, usiadła na drugim łóżku i zmusiła się, by spojrzeć w oczy Elayne. Coś w tym milczeniu drugiej kobiety mówiło, że ona wie, iż będzie ciąg dalszy.
— Ja... zapytałam Cerandin o damane i sul’dam. Jestem pewna, że ona wie więcej, niż mówi. — Urwała i czekała, aż Elayne wyjawi swe wątpliwości odnośnie do tego, czy ona rzeczywiście zapytała, a nie raczej zażądała odpowiedzi, powie, że Seanchanka już im wyjawiła wszystko, co wie, że nie miała częstych kontaktów z damane albo sul’dam. Ale Elayne milczała i Nynaeve zrozumiała, że niepotrzebnie robi sobie nadzieję na odwleczenie tego momentu. — Bardzo się uniosła, twierdząc, że nie wie nic więcej, więc nią potrząsnęłam. Naprawdę pozwoliłaś jej na zbyt wiele. Ona mi pogroziła palcem!
A Elayne nadal tylko na nią patrzyła, ledwie mrugając niebieskimi oczyma. Nynaeve ciągnęła więc dalej, nie odwracając wzroku; na tyle tylko było ją stać.
— Ona... ona mnie w jakiś sposób przerzuciła przez ramię. Wstałam i spoliczkowałam ją, a ona mnie zdzieliła pięścią tak, że aż upadłam. Stąd właśnie to oko. — Równie dobrze mogła dopowiedzieć całą resztę; Elayne i tak niebawem się dowie; lepiej, jeśli to wyjdzie od niej. Aczkolwiek wolałaby już, żeby wyrwano jej język. — Naturalnie nie miałam zamiaru pozwolić na takie traktowanie. Toteż jeszcze trochę się poturbowałyśmy.
Z jej strony tego turbowania niewiele było, tyle tylko, że nie chciała ustąpić. A najbardziej gorzka prawda była taka, że Cerandin przestała w końcu nią miotać i podstępnie podkładać nogi, bo zaczęło to wyglądać jak maltretowanie dziecka. Nynaeve miała tyleż samo szans co dziecko. Żeby chociaż nikt nie patrzył, to mogłaby przenieść Moc; z pewnością była dostatecznie rozzłoszczona. Wolałaby, żeby Cerandin obiła ją pięściami do krwi.
— Potem Latelle dała jej kij. Wiesz przecież, że ta kobieta chce się na mnie zemścić. — Z pewnością nie trzeba było dodawać, że Cerandin cały czas przytrzymywała jej głowę nad buforem wozu. Nikt jej tak nie potraktował od czasu, kiedy miała szesnaście lat i rzuciła dzbankiem pełnym wody w Neysę Ayellin.
— W każdym razie przerwał to Petra. — W samą porę zresztą. Ogromny mężczyzna wziął je obie za kark niczym kocięta. — Cerandin przeprosiła i to wszystko. — Petra zmusił Seanchankę, żeby przeprosiła, to prawda, ale zmusił do tego również Nynaeve, nie zwalniając delikatnego, ale twardego jak żelazo uścisku na jej karku, dopóki tego nie uczyniła. Uderzyła go najsilniej, jak potrafiła, prosto w żołądek, a on nawet nie mrugnął. Miała teraz wrażenie, że lada chwila dłoń też spuchnie. — Doprawdy nie ma co opowiadać. Latelle zapewne będzie chciała wszem i wobec rozgłaszać własną wersję tej historii. Tą kobietą trzeba było potrząsnąć. Nie zbiłam jej nawet w połowie tak mocno, jak powinnam.
Poczuła się lepiej, kiedy już opowiedziała całą prawdę, ale na twarzy Elayne malowało się zwątpienie, na widok którego miała ochotę zmienić temat.
— Co ty tam chowasz? — Wyciągnęła rękę i odgarnęła koc, odsłaniając srebrzystą a’dam, którą dostały od Cerandin. — Dlaczego, na Światłość, chcesz to oglądać? A jeśli tak, to czemu chowasz? To obrzydlistwo i ja nie umiem pojąć, jak możesz go dotykać, no, ale to twoja sprawa.
— Nie wymądrzaj się tak — odparła Elayne. Na jej twarzy powoli wykwitał uśmiech, rumieniec podniecenia. — Myślę, że umiałabym taką zrobić.
— Zrobić! — Nynaeve zniżyła głos, w nadziei, że nikt nie przybiegnie sprawdzić, która zabija którą, ale nie złagodziła jego tonu. — Światłości, po co? Lepiej już wykop dół kloaczny. Albo usyp stertę gnoju. Z nich przynajmniej będzie jakiś pożytek.
— Tak właściwie to nie chcę zrobić a’dam. — Elayne wyprostowała się, zadzierając podbródek w ten typowy dla niej, odpychający sposób. Wyglądała na urażoną i była lodowato spokojna. — Ale to jest ter’angreal i ja odgadłam, jak on działa. Przecież ty też uczestniczyłaś w co najmniej jednym wykładzie na temat łączenia. Adam łączy dwie kobiety; dlatego właśnie sul’dam musi być kobietą, która również potrafi przenosić — Skrzywiła się nieznacznie. — Ale to dziwne połączenie. Inne. Zamiast równego udziału dwóch lub większej liczby kobiet, gdzie jedna wszystkim tylko kieruje, w tym przypadku jedna przejmuje pełną kontrolę. Myślę, że właśnie dlatego damane nie może zrobić nic, czego nie chce sul’dam. Uważam, że ta smycz jest w ogóle niepotrzebna. Obręcz i bransoleta będą działały bez niej, dokładnie w taki sam sposób.
— Będą działały — powtórzyła oschle Nynaeve. — Bardzo dogłębnie zbadałaś całą sprawę, jak na kogoś, kto nie ma zamiaru zrobić a’dam. — Ta kobieta nawet nie raczyła się zaczerwienić. — Do czego miałabyś tę wiedzę spożytkować? Nie mogę rzec, bym się sprzeciwiła, gdybyś nałożyła taką obręcz na kark Elaidy, ale to wcale nie czyni tego mniej obrzyd...
— Czy ty nie rozumiesz? — przerwała jej Elayne, u której całe zdenerwowanie zniknęło w podnieceniu i ferworze. Pochyliła się do przodu, by położyć dłoń na kolanie Nynaeve, a oczy aż jej błyszczały, taka była z siebie zadowolona. — To jest ter’angreal, Nynaeve. I uważam, że umiem taki zrobić. — Każde słowo wymawiała powoli i zdecydowanie, po czym roześmiała się i dalej już szybko mówiła. — Gdybym rzeczywiście umiała taki zrobić, wówczas mogłabym zrobić również inne. Może nawet potrafię wykonać angreal i sa’angreal. Od tysięcy lat nikt tego w Wieży nie potrafił! — Wyprostowawszy się, zadrżała i położyła palec na ustach. — Naprawdę nigdy dotąd nie wpadłam na pomysł, by sama coś wykonać. Coś użytecznego. Pamiętam, jak kiedyś przypatrywałam się pewnemu rzemieślnikowi, człowiekowi, który robił krzesła dla Pałacu. Nie były pozłacane czy zdobnie rzeźbione... były przeznaczone do izb dla służby... ale widziałam dumę w jego oczach. Dumę z tego, co zrobił, dumę z umiejętnie wykonanego dzieła. Myślę, że chciałabym poczuć coś takiego. Och, gdybyśmy tylko wiedziały chociaż cząstkę tego, co wiedzą Przeklęci. Oni mają w głowach całą wiedzę o Wieku Legend, a wykorzystują ją, by służyć Cieniowi. Pomyśl, co mogłybyśmy z nią zrobić. Pomyśl, co mogłybyśmy zrobić. — Zrobiła głęboki wdech, opuszczając dłonie na podołek; jej entuzjazm przygasł jedynie nieznacznie. — Cóż, mniejsza o to, ale założę się, że mogłabym odgadnąć, jak zbudowano Biały Most. Budowle jak ze szklanego włókna, a mocniejsze od stali. A cuendillar i...
— Zwolnij — powiedziała jej Nynaeve. — Biały Most znajduje się pięćset, może sześćset mil stąd, i jeśli ci się wydaje, że możesz przenieść Moc do pieczęci, to jeszcze raz dobrze się zastanów. Kto wie, co mogłoby się stać? Jest w sakiewce, w piecyku, dopóki nie znajdziemy dla niej jakiegoś bezpieczniejszego miejsca.
Ten zapał Elayne był bardzo dziwny. Nynaeve sama z ochotą — i to jeszcze jaką — posiadłaby choć odrobinę wiedzy Przeklętych, ale kiedy chciała mieć krzesło, to płaciła cieśli. Nigdy nie chciała robić niczego sama, oprócz naparów i maści. Kiedy miała dwanaście lat, jej matka zaprzestała wszelkich starań zmierzających ku nauczeniu jej szycia, stało się bowiem oczywiste, że jej nie obchodzi, czy zrobiła prosty ścieg i nie dawało się jej zmusić, by ją to obchodziło. A co do gotowania... Tak naprawdę to uważała siebie za dobrą kucharkę, ale tu szło o to, że ona wiedziała, co jest ważne. Ważne było Uzdrawianie. Byle mężczyzna postawi most i jemu to należy zostawić, tak zwykła mawiać.
— Przez ciebie i tę twoją a’dam — ciągnęła — omal nie zapomniałam ci powiedzieć. Juilin wypatrzył na drugim brzegu Galada.
— Krew i krwawe popioły — mruknęła Elayne, a kiedy Nynaeve uniosła brwi, dodała bardzo zdecydowanie: — Nie będę wysłuchiwała wykładu na temat mojego języka, Nynaeve. Co zrobimy?
— Myślę, że możemy pozostać na tym brzegu rzeki; Białe Płaszcze wypatrzą nas wtedy i będą się zastanawiać, dlaczego porzuciłyśmy menażerię. Możemy też przejść przez most z nadzieją, że Prorok nie wywoła buntu, a Galad nas nie zadenuncjuje. Albo możemy kupić sobie łódkę i uciec w dół rzeki. Pomysł nie najciekawszy. No i Luca będzie żądał swoich stu marek. W złocie. — Usiłowała się nie krzywić, ale nadal ją to gryzło. — Obiecałaś mu je i przypuszczam, że to nie byłoby uczciwe, gdybyśmy się wymknęły, nie płacąc. — Zrobiłaby to w każdej chwili, gdyby było dokąd uciec.
— Z pewnością nie — przyznała Elayne, wyraźnie zaszokowana. — Ale nie musimy przejmować się Galadem, przynajmniej dopóki trzymamy się blisko menażerii. Galad się do niej nie zbliży. Jego zdaniem zamykanie zwierząt w klatkach to okrucieństwo. Nie ma nic przeciwko polowaniu na nie albo ich zjadaniu, tylko nie lubi, jak je umieszczają w klatkach.
Nynaeve potrząsnęła głową. Prawda była taka, że nawet gdyby istniała jakaś możliwość wyjazdu, to Elayne i tak znalazłaby jakiś powód do zwłoki, choćby tylko jednodniowej. Ta kobieta naprawdę chciała paradować na linie przed innymi ludźmi, a nie tylko pozostałymi członkami trupy. A ona sama prawdopodobnie będzie musiała pozwolić Thomowi, by znowu w nią rzucał nożami.
„Ale nie włożę tej przeklętej sukni!”
— Wynajmiemy pierwszy statek, jaki się tutaj pojawi, dostatecznie duży, by zabrać czworo ludzi — powiedziała. — Handel na rzece nie mógł bez reszty ustać.
— Dobrze byłoby wiedzieć, dokąd się właściwie udajemy. — Głos przyjaciółki brzmiał o wiele zbyt łagodnie. — Wiesz, że mogłybyśmy zwyczajnie pojechać do Łzy. Nie musimy trzymać się menażerii tylko dlatego, że ty... — Zawiesiła głos, ale Nynaeve wiedziała, co chciała powiedzieć. Tylko dlatego, że ona jest taka uparta. Tylko dlatego, że jest taka wściekła, bo nie może sobie przypomnieć prostej nazwy, którą postanowiła sobie przypomnieć i pojechać tam, choćby ją to miało zabić. Cóż, wcale nie tak było. Postanowiła odnaleźć te Aes Sedai, które mogły poprzeć Randa, i sprowadzić je do niego, zamiast wlec się do Łzy niczym żałosny uchodźca, który szuka bezpiecznego azylu.
— Przypomnę sobie — oznajmiła chłodno.
„To się kończyło na ‘bar’. A może to było ‘dar’? ‘Lar’?”
— Przypomnę sobie, zanim tobie się znudzą popisy na linie.
„Nie włożę tej sukni!”