Nynaeve musiała przyznać, że Thom i Juilin wybrali dobre miejsce na obozowisko, w rzadkim zagajniku na wschodnim zboczu, pełnym martwych liści, w odległości niecałej mili od Mardecin. Od drogi i miasteczka osłaniały ich rozsiane w znacznych odstępach drzewa sorgumowe i jakaś odmiana niewysokich wierzb o obwisłych konarach, a ponadto ze skalnej odkrywki blisko szczytu wzniesienia wytryskiwał strumyk o szerokości dwóch stóp, spływający dwakroć szerszym korytem wyżłobionym w zaschniętym błocie. Dość wody dla ich potrzeb. Łagodny, życzliwy wiatr sprawiał, że pod drzewami było chłodniej.
Mężczyźni napoili konie i spętali je na zboczu, gdzie mogły się paść w niezbyt gęstej trawie, po czym rzucali monetą, by zdecydować, który uda się razem z wynędzniałym wałachem do Mardecin, żeby tam kupić to, co im było potrzebne. Rzucanie monetą stało się już dla nich rytuałem. Thom, którego zręczne palce nawykły do kuglarskich sztuczek, nigdy nie przegrywał, kiedy rzucał monetą, dlatego obecnie zawsze robił to Juilin.
Tym razem i tak wygrał Thom, i w trakcie gdy zdejmował siodło z grzbietu Leniucha, Nynaeve wsunęła głowę pod siedzenie wozu, by podważyć nożem jedną z desek. Oprócz dwóch małych, pozłacanych skrzynek zawierających biżuterię, podarunki od Amathery, w schowku leżało ponadto kilka skórzanych sakiewek wypchanych monetami. Panarch była bardziej niż hojna w swym pragnieniu ujrzenia ich pleców. W porównaniu z jej darami pozostałe przedmioty tam ukryte wyglądały na błahostki; niewielkie pudełko z ciemnego drewna, wypolerowane, lecz proste, bez żadnych rzeźbień, płaska, irchowa sakiewka, której kształt wskazywał, iż mieści jakiś krążek. W pudełku znajdowały się dwa ter’angreale, które odzyskały z rąk Czarnych Ajah, oba związane ze snami, sakiewka zaś... To była ich nagroda za Tanchico. Jedna z pieczęci z więzienia Czarnego.
Nie tylko pragnęła się dowiedzieć, gdzie będą teraz miały zgodnie z życzeniem Siuan Sanche ścigać Czarne Ajah, również ta pieczęć stanowiła powód, dla którego tak jej było spieszno dotrzeć do Tar Valon. W trakcie wyjmowania monet z wypchanych sakiewek bardzo się starała, by nie dotykać tej płaskiej; im dłużej pozostawała w jej posiadaniu, tym bardziej pragnęła ją oddać Amyrlin i nareszcie z tym skończyć. Czasami, kiedy znajdowała się blisko tego przedmiotu, odnosiła wrażenie, że czuje Czarnego, który usiłuje wydostać się na wolność.
Wyprawiła Thoma z kieszenią pełną srebra i stanowczym przykazaniem, że ma poszukać jakichś owoców i zielonych warzyw; mężczyzna, pozostawiony samemu sobie, najpewniej kupiłby tylko mięso i fasolę. Kuśtykanie Thoma prowadzącego konia w stronę drogi przywołało grymas na jej twarz; dawna rana i nic z nią nie można było zrobić, tak twierdziła Moiraine. To budziło gorycz tak samo, jak owo powłóczenie nogą. Że nic nie można było zrobić.
Opuściła Dwie Rzeki, by służyć ochroną młodym ludziom z jej wioski, porwanym nocą przez Aes Sedai. Do Wieży pojechała jeszcze z nadzieją, że jakoś ich uchroni, a także z ambicją ukarania Moiraine za to, co ona zrobiła. Świat zmienił się od tego czasu. A może to tylko ona widziała go teraz inaczej.
„Nie, to nie ja się zmieniłam. Ja jestem taka sama, to cała reszta jest inna”.
Teraz mogła już tylko chronić samą siebie. Rand był tym, czym był, bezpowrotnie. Egwene skwapliwie powędrowała własną drogą, nie pozwalając, by ktokolwiek lub cokolwiek ją zatrzymało, nawet jeśli ta jej droga wiodła na skraj urwiska, Mat natomiast nauczył się nie myśleć o niczym, jak tylko o kobietach, hulankach i hazardzie. Ku swemu obrzydzeniu odkryła, że niekiedy sympatyzuje z Moiraine. Przynajmniej Perrin wrócił do domu, tyle wiedziała z drugiej ręki od Egwene, która z kolei usłyszała o tym od Randa; może chociaż Perrin był bezpieczny.
Polowanie na Czarne Ajah było zadaniem odpowiedzialnym, słusznym. przynoszącym zadowolenie, ale budziło także strach, mimo że próbowała to ukryć; była dorosłą kobietą, a nie małą dziewczynką,, która musi się ukrywać w fartuchu swej matki — ale nie to było powodem, dla którego godziła się bezustannie walić głową w mur, wciąż próbując się nauczyć posługiwania Mocą, podczas gdy przeważnie nie potrafiła przenosić lepiej niż Thom. Tym powodem był talent zwany Uzdrawianiem. .lako Wiedząca z Pola Emonda czuła satysfakcję, kiedy udawało jej się zmusić Koło Kobiet, by myślały tak jak ona — zwłaszcza dlatego, że większość z nich mogła być jej matkami; niewiele starsza od Elayne, była najmłodszą z wszystkich Wiedzących w historii Dwu Rzek — a jeszcze większą, kiedy przedstawiciele Rady Wioski, ci jakże uparci mężczyźni, postępowali tak, jak należało. Największą jednak satysfakcję dawało odkrycie właściwej kombinacji ziół, która uleczała jakąś chorobę. Natomiast Uzdrawianie Mocą... Robiła to już, szperając po omacku, lecząc coś, czego nie uleczyłaby za pomocą swych innych umiejętności. Radość z takiego osiągnięcia potrafiła wycisnąć łzy z oczu. Miała zamiar Uzdrowić któregoś dnia Thoma i zobaczyć jak on tańczy. Któregoś dnia Uzdrowi nawet ranę w boku Randa. Z pewnością nie istniała taka dolegliwość, której nie można byłoby Uzdrowić, jeżeli kobieta władająca Mocą była dostatecznie zdeterminowana.
Kiedy odwróciła wzrok od oddalającego się Thoma, odkryła, że Elayne napełniła wiadro, które normalnie wisiało pod wozem i teraz klęczała przy nim, myjąc ręce i twarz, z ręcznikiem ułożonym na ramionach, żeby nie zmoczyć sobie sukni. To było dokładnie to, co sama chciała zrobić. W tym upale przyjemnie było czasem się umyć w chłodnej wodzie ze strumienia. Aż za często nie było wcale wody prócz tej w beczkach umocowanych do wozu. a tej potrzebowali bardziej do picia i gotowania niż mycia się.
Juilin siedział wsparty plecami o jedno z kół wozu, tuż obok niego stała jego laska grubości kciuka, wyciosana z jasnego, sękatego drewna. Głowę miał spuszczoną, ten głupi kapelusz nasunięty na oczy, ale Nynaeve nie poszłaby o zakład, że on, choć to przecież mężczyzna, śpi o tej porze dnia. Były takie rzeczy, o których on i Thom nie wiedzieli, rzeczy, o których lepiej dla nich, żeby nie wiedzieli.
Gruby dywan z martwych liści sorgumu zatrzeszczał głośno, kiedy usadowiła się obok Elayne.
— Uważasz, że Tanchico rzeczywiście padło?
Przyjaciółka, zajęta powolnym pocieraniem twarzy namydloną szmatką, nie odpowiedziała. Spróbowała raz jeszcze.
— Myślę, że te Aes Sedai, o których mówili Białe Płaszcze, to my.
— Być może. — Elayne miała chłodny głos, jakby wygłaszała jakieś oświadczenie z tronu. Jej oczy nabrały barwy lodowatego błękitu. Nie spojrzała na Nynaeve. — A być może wieści o tym, co zrobiłyśmy, zmieszały się z innymi plotkami. Równie dobrze Tarabon może mieć nowego króla i nową Panarch.
Nynaeve trzymała swą złość na wodzy, a ręce z dala od warkocza. Zamiast go szarpać, zacisnęła dłonie na kolanach.
“Musisz sprawić, żeby poczuła się przy tobie swobodnie. Uważaj, co mówisz”.
— Amathera była trudna, ale nie życzę jej nic złego. A ty?
— Piękna kobieta — zauważył Juilin — zwłaszcza w sukni taraboniańskiej służącej, z tym uroczym uśmiechem... — Zauważył, że Elayne i ona patrzą na niego, szybko nasunął kapelusz na twarz, udając, że znowu śpi. Wymieniły z Elayne spojrzenia i Nynaeve wiedziała, iż tamta pomyślała sobie dokładnie to samo.
„Mężczyźni”.
— Cokolwiek się stało z Amatherą, Nynaeve, ona została już za nami. — Głos Elayne brzmiał aż nadto normalnie. Namydlona szmatka poruszała się teraz wolniej. — Życzę jej jak najlepiej, ale mam przede wszystkim nadzieję, że nie zostały za nami Czarne Ajah. To jest, chciałam rzec, że nie podążają za nami.
Juilin poruszył się niespokojnie, nie podnosząc głowy; nadal nie potrafił się uporać z wiedzą, iż Czarne Ajah istnieją naprawdę, a nie tylko w opowieściach z ulicy.
„Powinien się cieszyć, że nie wie tego, co my”.
Nynaeve musiała przyznać, że ta myśl nie jest całkiem logiczna, ale gdyby on wiedział, iż Przeklęci są na wolności, to nawet to głupie polecenie Randa, by się opiekował nią i Elayne, nie powstrzymałoby go przed ucieczką. Niemniej .jednak bywał przydatny. Thom również. To Moiraine przykuła do nich Thoma, a ten mężczyzna wiedział naprawdę dużo o świecie jak na zwykłego barda.
— Gdyby za nami jechały. to do tej pory już by nas dogoniły. — Tak na pewno było, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę zwykłe, opieszałe tempo, z jakim się toczył ich wóz. -Przy odrobinie szczęścia, nadal nie wiedzą, kim jesteśmy.
Elayne przytaknęła, ponura, ale na powrót taka, jak dawniej, i zaczęła opłukiwać twarz. Była niemal równie zdeterminowana jak kobiety z lwu Rzek.
— Liandrin i większość ,jej kompanek z pewnością uciekły z Tanchico. Może wszystkie. A my nadal nie wiemy, kto z Wieży wydaje rozkazy Czarnym Ajah. Jak by powiedział Rand, trzeba się będzie tym zająć, Nynaeve.
Nynaeve mimo woli skrzywiła się. Prawda, posiadały listę z jedenastoma nazwiskami, ale kiedy już wrócą do Wieży, niemal każda Aes Sedai, z którą porozmawiają, może się okazać Czarną Ajah. Względnie każda, którą spotkają po drodze. Jeśli już o to szło, to każdy napotkany człowiek mógł być sprzymierzeńcem Ciemności, ale to raczej -było co innego, nawet jeśli tylko w niewielkim stopniu.
— Bardziej niż o Czarne Ajah — ciągnęła Elayne — martwię się o Mo... — Nynaeve prędko położyła dłoń na jej ramieniu i nieznacznie skinęła głową w stronę Juilina. Elayne zakasłała i mówiła dalej, jakby to właśnie kaszel jej przerwał. — O matkę. Ona nie ma podstaw, żeby cię (ubić, Nynaeve. Wręcz. przeciwnie.
— Ona jest daleko stąd. — Nynaeve cieszyła się, że jej głos jest spokojny. Nie rozmawiały o matce Elayne, tylko o Przeklętej, którą ona pokonała. Żarliwie pragnęła, żeby Moghedien znajdowała się gdzieś daleko. Bardzo daleko.
— A jeśli nie?
— Na pewno jest daleko — odparła stanowczo Nynaeve, ale mimo to niespokojnie wzruszyła ramionami. Pamiętała upokorzenia, jakich zaznała z rąk Moghedien, i niczego tak nie pragnęła, jak znowu zmierzyć się z tą kobietą, znowu ją pokonać, tym razem na dobre. Tylko co się stanie, jeśli Moghedien weźmie ją z zaskoczenia, napadnie ją w momencie, kiedy nie będzie dość rozwścieczona, żeby przenieść Moc? To samo dotyczyło oczywiście wszystkich Przeklętych, względnie Czarnych sióstr, skoro już o tym mowa, ale po klęsce w Tanchico Moghedien miała powód, by jej nienawidzić osobiście. Wcale nie jest przyjemnie myśleć, że jedna z Przeklętych zna twoje imię i najprawdopodobniej chce twojej głowy.
„To już śmierdzące tchórzostwo — skarciła się w duchu. — Nie jesteś i nie będziesz tchórzem!”
Ale to wcale nie uspokoiło tego swędzenia między łopatkami, które występowało za każdym razem, gdy przychodziła jej na myśl Moghedien, jakby ta kobieta wpatrywała się w jej plecy.
— Zdaje się, że to ciągłe wyglądanie bandytów sprawiło, iż stałam się nerwowa — powiedziała zdawkowym tonem Elayne, poklepując twarz ręcznikiem. — Cóż, ostatnimi czasy, kiedy śnię, mam uczucie, że ktoś mnie obserwuje.
Nynaeve wzdrygnęła się, gdyż brzmiało to jak echo jej własnych myśli, ale patem dotarło do niej, że słowo „śnię” zostało wypowiedziane z nieznacznym naciskiem. Tu nie chodziło o jakieś tam sny, tylko o Tel’aran’rhiod. Kolejna rzecz, o której obaj mężczyźni nie mieli pojęcia. Ona miała takie samo wrażenie, ale przecież w Świecie Snów często się wyczuwało jakieś niewidzialne oczy. Mogło to być nieprzyjemne, lecz o tym wrażeniu już kiedyś dyskutowały.
Postarała się, żeby jej głos zabrzmiał beztrosko.
— Cóż, twoja matka nie występuje w naszych snach, Elayne, bo inaczej na pewno wytargałaby nas obie za uszy. — Moghedien zapewne torturowałaby je tak długo, aż zaczęłyby błagać o śmierć. Albo zorganizowałaby krąg złożony z trzynastu Czarnych sióstr i trzynastu Myrddraali; oni wszyscy mogliby cię nawrócić wbrew twojej woli na stronę Cienia, związać cię z Czarnym. Może Moghedien była władna zrobić to w pojedynkę...
„Nie bądź śmieszna, kobieto! Gdyby to mogła zrobić, to by to zrobiła. Pokonałaś ją, nie pamiętasz już?”
— Mam nadzieję, że nie — odparła posępnie przyjaciółka.
— Czy ty dasz mi wreszcie szansę umycia się? — spytała z irytacją Nynaeve. Tworzenie nieskrępowanej atmosfery to dobry pomysł, ale wolałaby mniej gadać o Moghedien. Przeklęci musieli być gdzieś daleko; nie pozwoliłaby im dotrzeć aż tutaj spokojnie, gdyby wiedziała, gdzie oni są.
„Światłości, spraw, żeby to była prawda!”
Elayne sama opróżniła i napełniła ponownie wiadro. Zazwyczaj była bardzo miłą dziewczyną, szczególnie kiedy pamiętała, że nie znajduje się w Pałacu Królewskim w Caemlyn. I kiedy nie robiła z siebie idiotki. Tym Nynaeve się zajmie po powrocie Thoma.
Kiedy Nynaeve doświadczyła już przyjemności powolnego, chłodzącego mycia twarzy i rąk, zajęła się przygotowywaniem obozowiska i posłała Juilina, by ten nałamał suchych gałęzi na ognisko. Do czasu, kiedy powrócił Thom z dwoma wiklinowymi koszami na grzbiecie wałacha, koce jej i Elayne były już rozesłane pod wozem, a koce obu mężczyzn pod zwisającymi gałęziami wierzb o wysokości dwudziestu stóp; mieli też spory stos drewna na ognisko, imbryk z herbatą chłodził się obok popiołów pozostałych po ognisku w kręgu oczyszczonym z liści, filiżanki zaś z grubej porcelany były już pozmywane. Juilin burczał coś pod nosem podczas nabierania w maleńkim strumyku wody, którą miał napełnić beczki. Nynaeve posłyszała to i była zadowolona, że ograniczył się do tych słabo słyszalnych pomruków. Ze swego miejsca na jednym z dyszli wozu Elayne ledwie starała się ukryć swe zainteresowanie tym, co on mówi. Obie z Nynaeve przebrały się za wozem w czyste suknie, jak się okazało o takich samych barwach.
Thom nałożył pęta na przednie nogi wałacha, po czym bez trudu ściągnął ciężkie kosze z jego grzbietu i zaczął je rozpakowywać.
— Mardecin nie prosperuje aż tak dobrze, jak to się wydaje z daleka. — Postawił na ziemi uplecioną ze sznurka torbę pełną drobnych jabłek i drugą z jakimś ciemnozielonym, liściastym warzywem. — Z powodu ustania handlu z Tarabon to miasteczko więdnie.
Wyglądało na to, że reszta to same worki z suszoną fasolą i rzepą, wołowiną przyprawianą papryką i solonymi szynkami. A także butlą z szarego fajansu zapieczętowaną woskiem, która, Nynaeve nie wątpiła, zawierała brandy; obaj mężczyźni narzekali, że nie mają kapki czegoś mocniejszego do wieczornej fajki.
— Nie zrobisz sześciu kroków, żeby nie napotkać kilku Białych Płaszczy. Garnizon liczy jakichś pięćdziesięciu żołnierzy, ich koszary znajdują się na wzgórzu za miastem, po drugiej stronie mostu. Garnizon był kiedyś znacznie większy, ale jak się zdaje, Pedron Niall ściąga Białe Płaszcze zewsząd do Amadoru. — Zamyślił się na chwilę, pocierając siwe wąsy. — Nie rozumiem, do czego on zmierza.
Thom nie był człowiekiem, któremu to mogło się spodobać; zazwyczaj wystarczało, że spędził kilka godzin w jakimś miejscu, a zaraz zaczynał się doszukiwać jakichś trendów łączących arystokratyczne i kupieckie Domy, aliansów, knowań i kontrspisków, które tworzyły tak zwaną Grę Domów.
— Wszystkie plotki mówią, że Niall próbuje położyć kres wojnie między Illian i Altarą albo może między Illian i Murandy. On nie ma powodów do gromadzenia wojsk. Ale powiem wam jedno. Niezależnie od tego, co mówił tamten porucznik, ta żywność posyłana do Tarabon jest kupowana a Podatku Królewskiego i ludzie. nie są tym zachwyceni. Nie są zachwyceni, że karmią Tarabonian.
— Król Ailron i Lord Kapitan Komandor to nie nasza sprawa — powiedziała Nynaeve, oglądając produkty, które im przyniósł. Trzy solone szynki! — Postaramy się przejechać przez Amadicię jak najszybciej, starając się nie rzucać w oczy. Może Elayne i ja będziemy miały więcej szczęścia w szukaniu jarzyn niż ty. Czy miałabyś ochotę na spacer, Elayne?
Elayne natychmiast wstała, wygładzając swe szare spódnice i biorąc kapelusz z wozu.
— To znakomity pomysł po tym całym siedzeniu w wozie. Byłoby inaczej, gdyby Thom i Juilin częściej odstępowali mi swoją kolejkę w jeździe na grzbiecie Leniucha.
Przynajmniej raz nie obdarzyła barda kokieteryjnym spojrzeniem, a to już było coś.
Thom i Juilin spojrzeli po sobie, po czym taireniański łowca złodziei wyciągnął monetę z kieszeni kaftana, ale Nynaeve nie dała mu szansy jej podrzucenia.
— Same damy sobie radę. Nie powinny nas spotkać żadne kłopoty, skoro tyle Białych Płaszczy pilnuje tu porządku. — Nasadziwszy kapelusz na głowę, zawiązała wstążkę pod brodą i obrzuciła ich stanowczym spojrzeniem. — A poza tym należy pochować te wszystkie rzeczy, które przyniósł Thom.
Obaj mężczyźni przytaknęli, powoli i niechętnie, ale przytaknęli. Czasami traktowali swe role rzekomych opiekunów o wiele poważniej.
Razem z Elayne dotarły do pustej drogi i szły jakiś czas jej skrajem, po rzadkiej trawie, żeby nie wzniecać pyłu, zanim obmyśliła, jak ująć to, co chciała powiedzieć. Nie zdążyła jednak przemówić, Elayne bowiem odezwała się pierwsza.
— Najwyraźniej chciałaś się ze mną rozmówić w cztery oczy, Nynaeve. Czy chodzi o Moghedien?
Nynaeve zamrugała i zerknęła na drugą kobietę z ukosa. Powinna była pamiętać, że Elayne nie jest idiotką. Ona się tylko zachowuje jak idiotka. Nynaeve postanowiła, że będzie z całej mocy trzymać swój temperament na wodzy; rozmowa i tak zanosiła się na trudną, jeśli nie miała się przerodzić w głośną kłótnię.
— Nie o to, Elayne. — Ta dziewczyna uważała, iż powinny polować również na Moghedien; wyraźnie nie umiała dostrzec różnicy między jedną z Przeklętych a, powiedzmy, Liandrin albo Chesmal. — Uważam, że powinnyśmy porozmawiać o tym, jak ty się zachowujesz wobec Thoma.
— Nie wiem, o co ci chodzi — odparła Elayne, patrząc prosto przed siebie na leżące w oddali miasteczko, ale nagłe plamy czerwieni na policzkach zdradziły, że kłamie.
— Nie dość, że mógłby dwa razy być twoim ojcem, to...
— On nie jest moim ojcem! — żachnęła się Elayne. — Moim ojcem był Taringail Damodred, Książę Cairhien i Pierwszy Książę Miecza Andoru! — Bez potrzeby poprawiwszy kapelusz, mówiła dalej nieznacznie tylko spokojniejszym tonem. — Przepraszam, Nynaeve. Nie chciałam krzyczeć.
„Temperament” — przypomniała sobie Nynaeve.
— Ja myślałam, że ty się kochasz w Randzie — powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał łagodnie. Co nie było łatwe. — Mówią o tym bez wątpienia te wieści dla niego, które na twoją prośbę miałam przekazać Egwene. Spodziewam się, że jej powiesz to samo.
Rumieniec na policzkach przyjaciółki pogłębił się.
— Ja go naprawdę kocham, ale... On jest bardzo daleko, Nynaeve. W Pustkowiu, otoczony tysiącem Panien Włóczni, które skaczą na jego rozkazy. Nie mogę go zobaczyć, porozmawiać z nim albo go dotknąć. — Na końcu szeptała.
— Nie powinnaś uważać, że on obsypie względami jakąś Pannę — powiedziała z niedowierzaniem Nynaeve. — Jest mężczyzną, ale nie aż tak płochym, a poza tym każda z nich przebije go włócznią, jeśli spojrzy na nią, choćby tylko ukradkiem, nawet jeśli on jest tym ich Świtem. A zresztą Egwene twierdzi, że Aviendha ma na niego oka w twoim imieniu.
— .la wiem, ale... Powinnam była dopilnować, żeby on wiedział, iż go kocham. — Elayne powiedziała to głosem pełnym determinacji. I przejęcia. — Powinnam mu była to wyznać.
Przed Lanem Nynaeve prawie w ogóle nie patrzyła na mężczyzn, a w każdym razie nie traktowała ich poważnie, niemniej jednak widziała i nauczyła się wiele jako Wiedząca: z jej obserwacji wynikało, że to najszybszy sposób, by zmusić mężczyznę do panicznej ucieczki, no chyba, iż on pierwszy wyzna coś takiego.
— Min miała chyba widzenie — ciągnęła Elayne. — O mnie, o Randzie. Kiedyś często żartowała, że trzeba się będzie nim dzielić, ale ja myślę, że to wcale nie był żart i że ona tylko nie potrafi się zmusić, by powiedzieć prawdę.
— To niedorzeczność. — Na pewno. Aczkolwiek w Łzie Aviendha opowiedziała jej o pewnym wstrętnym obyczaju Aielów...
„Sama dzielisz Lana z Moiraine” — wyszeptał jakiś cichy głos.
„To wcale nie jest to samo” — odpowiedziała mu natychmiast.
— Jesteś pewna, że Min miała jedną ze. swych wizji?
— Tak. Z początku nie byłam, ale im więcej o tym myślę, tym większej nabieram pewności. Żartowała na ten temat zbyt często, żeby to miało znaczyć coś innego.
No cóż, niezależnie od tego, co Min widziała, Rand nie był Aielem. Och tak, w jego żyłach płynęła być może krew Aielów, jak twierdziły Mądre, ale on się wychował w Dwu Rzekach, i ona nie będzie stała z boku i patrzyła, jak on się uczy tych obrzydliwych obyczajów Aielów. Mocno też wątpiła, by Elayne na to pozwoliła.
— Czy to właśnie dlatego — nie chciała powiedzieć „rzucasz się na” — droczysz się z Thomem?
Elayne zerknęła na nią z ukosa, na jej policzki wróciła purpura.
— Dzielą nas tysiące lig, Nynaeve. Czy sądzisz, że Rand powstrzymuje się od patrzenia na inne kobiety? „Mężczyzna to mężczyzna, czy to na tronie, czy to w chlewie”. — Miała w zapasie całe mnóstwo powiedzonek posłyszanych w dzieciństwie od swej niani, bystrej kobiety o imieniu Lini, którą Nynaeve miała nadzieję poznać. któregoś dnia.
— No cóż, ja nie rozumiem, dlaczego ty musisz flirtować, bo uważasz, że skoro Rand to robi, to i ty powinnaś. — Nie wspomniała nic o wieku Thoma.
„Lan ma dość lat, by móc być twoim ojcem” — mruknął ten sam cichy głos.
„Ja kocham Lana. Gdybym tylko wymyśliła, jak go uwolnić od Moiraine... To nie jest sprawa na teraz!”
— Thom jest mężczyzną, który ma mnóstwo tajemnic, Elayne. Przypomnij sobie, że to Moiraine kazała mu nam towarzyszyć. Kimkolwiek jest, nie jest na pewno prostym, wiejskim bardem.
— Był kiedyś wspaniałym człowiekiem — powiedziała cicho Elayne. — Byłby wspanialszy, ale nie zaznał miłości.
Po tych słowach temperament Nynaeve. ożył. Natarła na przyjaciółkę, chwytając ja za ramiona.
— Ten mężczyzna nie wie, czy przełożyć cię przez kolano czy... czy... wspiąć się na drzewo!
— Wiem. — Elayne westchnęła z przygnębieniem. — Ale ja nie; mam pojęcia, co jeszcze mogłabym robić.
Nynaeve zacisnęła zęby z taką siłą, że aż jej załomotało w głowie.
— Gdyby to usłyszała twoja matka, to by kazała Lini zawlec cię z powrotem do kołyski!
— Ja już nie jestem dzieckiem, Nynaeve. — Głos Elayne był napięty, a rumieniec na policzkach nie był już powodowany zawstydzeniem. — Jestem taką samą kobietą jak moja matka.
Nynaeve zaczęła maszerować w stronę Mardecin, ściskając swój warkocz tak mocno, że aż ją rozbolały stawy.
Po kilku krokach Elayne ją dogoniła.
— Czy naprawdę zamierzamy kupować jarzyny? — Twarz miała opanowaną, głos beztroski.
— Czyś ty widziała, co przywiózł Thom? — spytała oschle Nynaeve.
Elayne otrząsnęła się ostentacyjnie.
— Trzy szynki. I ta straszna paprykowa wołowina! Czy mężczyznom zdarza się jeść coś innego oprócz mięsa, jeśli im nie zostanie podane?
Gniew Nynaeve ostygł, gdy tak szły dalej, rozmawiając o słabostkach płci słabszej — o mężczyznach, rzecz jasna -i innych, podobnie błahych sprawach. Nie takich całkiem odległych, oczywiście. Lubiła Elayne i cieszyła się z jej towarzystwa; czasami odnosiła wrażenie, że ta dziewczyna jest naprawdę siostrą Egwene, jak same czasem na siebie mówiły. Pod warunkiem, iż Elayne nie zachowywała się jak jakaś dziewka, która chętnie zadziera spódnice. Thom mógł położyć temu kres, ale ten stary głupiec pobłażał Elayne niczym dumny ojciec swej ulubionej córce, nawet wtedy, kiedy nie wiedział, czy ją odstraszyć, czy zemdleć. Tak czy inaczej, miała zamiar dokładnie to wybadać. Nie ze względu na Randa, ale dlatego, że Elayne była lepsza. To tak wyglądało, jakby ona nabawiła się jakiejś dziwnej gorączki. Nynaeve zamierzała ją z tego wyleczyć.
Ulice Mardecin wybrukowane były granitowymi płytami, wytartymi przez całe pokolenia stóp i kół wozów, wszystkie zaś budynki zbudowano albo z cegły, albo z kamienia. Od wielu jednakże i sklepów, i domów ziało pustką; niektóre frontowe drzwi stały otwarte na oścież, dzięki czemu Nynaeve widziała ich ogołocone wnętrza. Doliczyła się trzech kuźni, w tym dwóch opuszczanych, a w trzeciej kowal bez uczucia przecierał swe narzędzia oliwą, w paleniskach zaś nie płonął ogień. W jednej. krytej dachówkami gospodzie, przed którą na ławkach siedzieli pochmurni mężczyźni, powybijane były niektóre z okien, przy innej w przyległej stajni wrota kołysały się na zawiasach, na dziedzińcu stał zakurzony powóz, jedna samotna kura gnieździła się na wysokim koźle. W tej gospodzie ktoś grał na bitternie Czaplę W locie, tak to przynajmniej brzmiała, ale melodii brakowała ducha. Drzwi trzeciej gospody zabito dwoma nieheblowanymi deskami.
Na ulicach roili się ludzie, ale poruszali się jakby w letargu, umęczeni upałem; znudzone twarze mówiły, że krzątają się bez powodu, jedynie z przyzwyczajenia. Wiele kobiet w wielkich, głębokich czepcach, które niemal całkowicie skrywały im twarze, nosiło suknie o postrzępionych rąbkach, niejeden mężczyzna zaś obnosił się z podartym kołnierzem albo mankietem u sięgającego do kolan kaftana.
Po ulicach istotnie kręciło się sporo Białych Płaszczy: może nie aż tylu, jak to opisywał Thom, ale i tak dosyć. Nynaeve oddech wiązł w gardle za każdym razem, gdy widziała, jak ,jakiś mężczyzna w nieskazitelnie białym płaszczu i lśniącej zbroi patrzy na nią. Wiedziała, że nie parała się Macą tak długo, by wyglądać na Aes Sedai, ale ci mężczyźni równie dobrze mogli spróbować ją zabić — wiedźma z Tar Valon i wyjęta spod prawa w Amadicii — gdyby tylko nabrali podejrzeń, iż ona może mieć jakieś związki z Białą Wieżą. Kroczyli wśród ciżby, wyraźnie nie zwracając uwagi na otaczającą ich nędzę i ludzi z szacunkiem ustępujących im drogi.
Ignorując Synów Światłości najlepiej, jak potrafiła, zajęła się szukaniem świeżych warzyw, nim jednak słońce. złota kula płonąca na wskroś rzadkich chmur, osiągnęło szczyt swej wędrówki, razem z Elayne przeszły w obie strony niski mostek i udało im się zdobyć jedynie niewielką kiść miodowych groszków, trochę drobnych rzodkiewek, kilka twardych gruszek oraz koszyk, w którym mogły to wszystko nieść. Być może Thom rzeczywiście szukał. O tej porze roku kopce i stragany powinny być pełne płodów lata, a tymczasem zobaczyły tylko stosy ziemniaków i rzepy, których najlepsze czasy już przeminęły. Rozmyślając o tych wszystkich opustoszałych farmach, które otaczały miasteczko, Nynaeve zastanawiała się, jak ci ludzie przeżyją zimę. Szła dalej przed siebie.
Obok drzwi krytego strzechą domu, w którym mieściła się pracownia szwaczki, ktoś zawiesił kwieciem w dół bukiet z jakiejś rośliny, przypominającej żarnowiec, z drobnymi, żółtymi kwiatkami; łodygi owinięto dokładnie białą wstążką, a następnie związano żółtą, pozostawiając długie, luźne końce. Być może jakaś kobieta próbowała, specjalnie się nie przykładając, wesoło przystroić dom wbrew ciężkim czasom. Nynaeve była jednak przekonana, że to coś innego.
Przystanęła przy jakimś pustym warsztacie, nad którego drzwiami wciąż jeszcze wisiał szyld z dłutem, i udając, że szuka kamienia w bucie, ukradkiem zbadała wnętrze pracowni szwaczki. Drzwi były otwarte, w niewielkich oknach stały bele kolorowych tkanin, ale nikt ani tam nie wchodził, ani stamtąd nie wychodził.
— Nie możesz go znaleźć, Nynaeve? Zdejmij but.
Nynaeve gwałtownie podniosła głowę; niemalże zapomniała, że Elayne tam jest. Nikt nie zwracał na nie uwagi i nikt nie stał dostatecznie blisko, by móc je podsłuchać. Mimo to zniżyła głos.
— Ta wiązka żarnowca na drzwiach. To znak Żółtych Ajah, sygnał ostrzegawczy od jakichś uszu i oczu Żółtych.
Nie musiała mówić Elayne, żeby się nie gapiła otwarcie; oczy dziewczyny niemalże niedostrzegalnie powędrowały w stronę sklepu.
— Jesteś pewna? — spytała cicho. — I skąd o tym wiesz?
— Jasne, że jestem pewna. To dokładnie to; nawet ten zwisający kawałek żółtej wstążki jest rozszczepiony. — Urwała dla zaczerpnięcia oddechu. O ile całkiem się nie pomyliła, to ten bukiecik gałązek miał jakieś straszliwe znaczenie. Jeśli się myliła, to robiła z siebie idiotkę, a tego nie cierpiała. — W Wieży spędziłam wiele czasu na rozmowach z Żółtymi. — Żółte zajmowały się głównie Uzdrawianiem; zioła ich specjalnie nie interesowały, ale przecież zioła nie są ci potrzebne, jeśli potrafisz Uzdrawiać, używając Mocy. — Jedna z nich mi o tym powiedziała. Nie uważała, iż to będzie wielkie naruszenie tajemnicy, ponieważ była przekonana, że ja wybiorę Żółte. Poza tym nie używano tego znaku od blisko trzystu lat. Elayne, bardzo mało kobiet w każdej z Ajah wie, kim są dokładnie ich oczy i uszy, ale wiązka tak związanych i tak powieszonych żółtych kwiatów mówi każdej Żółtej siostrze, że tu właśnie jest taka osoba i że ma wiadomość tak pilną, iż jest gotowa zaryzykować, że zostanie wykryta.
— Jak sprawdzimy, o co tu chodzi?
Nynaeve to się spodobało. Nie: „Co zrobimy?” Ta dziewczyna miała jednak kręgosłup.
— Rób to, co ja — powiedziała i wstała, silniej ściskając pałąk koszyka. Liczyła, że dobrze zapamiętała to wszystko, co jej powiedziała Shemerin. Liczyła, że Shemerin powiedziała jej wszystko. Ta pulchna Żółta bywała niekiedy zbyt roztrzepana jak na Aes Sedai.
Wnętrze pracowni nie było duże, każdy skrawek ściany zajmowały półki z belami jedwabiu albo cienkiej wełny, szpule tasiemek i lamówek, wstążki i koronki wszelkich szerokości i wzorów. Wszędzie stały manekiny krawieckie poubierane w stroje zarówno jeszcze nie skończone, jak i już uszyte, od nadającej się do tańca haftowanej zielonej wełny, do perłowoszarego jedwabiu, który pasował do wnętrz pałacowych. Z pozoru wydawało się, że warsztat prosperuje i jest ciągle czynny, ale bystre oko Nynaeve wychwyciło odrobinę kurzu na koronce z Solinde, na wielkiej czarnej kokardzie przy pasie jednej z sukien.
W warsztacie były dwie ciemnowłose kobiety. Jedna, młoda i szczupła, usiłowała ukradkiem wytrzeć nos grzbietem dłoni, z niepokojem przyciskała do łona belę bladoczerwonego jedwabiu. Kaskada długich loków spływała jej do ramion, według mody obowiązującej w Amadicii, ale wyglądało to jak plątanina w porównaniu z gładką fryzurą drugiej kobiety. Ta druga, przystojna, w średnim wieku, była z pewnością szwaczką, co obwieszczała wielka, zjeżona poduszeczka na igły, przymocowana do jej nadgarstka. Nosiła suknię z porządnej zielonej wełny, dobrze skrojoną i uszytą, na dowód jej umiejętności, ale tylko nieznacznie przyozdobioną białymi kwiatkami wokół wysokiego karczka, dzięki czemu nie mogła przewyższać strojnością swoich klientek.
Kiedy Nynaeve i Elayne weszły do środka, obie kobiety spojrzały na nie szeroko otwartymi oczyma, jakby do pracowni od roku nikt nie zaglądał. Szwaczka otrząsnęła się pierwsza, przyjrzała im się z podejrzliwą godnością, nieznacznie dygając.
— Czym mogę wam służyć? Jestem Ronde Macura. Moja pracownia jest da waszych usług.
— Chcę mieć suknię ze staniczkiem haftowanym w żółte róże — powiedziała jej Nynaeve. — Ale pamiętaj, żadnych cierni — dodała ze śmiechem. -Trudno je Uzdrowić. — Nie było takie ważne, co powie, pod warunkiem, że użyje słów „żółty” i „Uzdrowić”. Jeżeli ta wiązka kwiatów to nie był przypadek. W przeciwnym razie będzie musiała znaleźć powód, żeby nie kupować sukni z różami. I nie dopuścić, by Elayne opowiedziała o tym nieszczęsnym doświadczeniu Thomowi i Juilinowi.
Pani Macura wpatrywała się w nią przez chwilę ciemnymi oczyma, po czym zwróciła się do chudej dziewczyny, popychając ją w stronę tyłu pracowni.
— Idź do kuchni, Luci i przygotuj dzbanek herbaty dla tych dobrych pań. Z niebieskiej puszki. Woda jest gorąca, dzięki Światłości. No idźże. dziewczyno. Odłóż to i przestań się tak gapić. Szybko, szybko. Niebieska puszka, pamiętaj. To moja najlepsza herbata — powiedziała, zwracając się znowu do Nynaeve, kiedy dziewczyna zniknęła za drzwiami. — Widzicie, mieszkam przy pracowni, kuchnia jest z tyłu. — Nerwowo wygładzała suknie, kciukiem i palcem wskazującym prawej dłoni rysując koło oznaczające pierścień z Wielkim Wężem. Wyglądało na to, że jednak nie trzeba będzie szukać wymówek w związku z suknią.
Nynaeve powtórzyła znak i po jakiejś chwili zrobiła to również Elayne.
— Jestem Nynaeve, a to jest Elayne. Zauważyłyśmy twój sygnał.
Kobieta zatrzepotała, jakby zaraz miała odfrunąć.
— Sygnał? Ach, No tak. Oczywiście.
— I cóż? — spytała Nynaeve. — Cóż to za pilna wiadomość?
— Nie powinnyśmy rozmawiać o tym tutaj... hm... pani Nynaeve. W każdej chwili może ktoś tu wejść. — Nynaeve wątpiła w to. — Opowiem wam przy filiżance herbaty. Mojej najlepszej herbaty, czy już o tym wspomniałam?
Nynaeve wymieniła spojrzenia z Elayne. Jeśli pani Macura nie miała chęci wyjawić swych wieści, to musiały być istotnie okropne.
— Wystarczy, jeśli przejdziemy na tył pracowni — powiedziała Elayne — nikt nas tam nie usłyszy.
Szwaczka, słysząc jej władczy ton, wytrzeszczyła oczy. Przez chwilę Nynaeve myślała, że to jakoś ukróci jej zdenerwowanie, ale już w następnej chwili głupia kobieta znowu zaczęła trajkotać.
— Herbata będzie gotowa za chwilę. Woda jest już gorąca. Kiedyś mieliśmy w tych okolicach taraboniańską herbatę. Chyba dlatego ja tu jestem. Nie z powodu herbaty, oczywiście. Cały handel, który tu kiedyś kwitł i wszystkie wieści, które wędrowały wozami w obie strony. One... wy interesujecie się przede wszystkim wybuchami chorób albo ich nowymi odmianami, ale ja sama uważam, że to interesujące. Trochę się param... — Zakasłała i pospiesznie podjęła swój wywód; gdyby zaczęła gładzić suknie jeszcze mocniej, to wytarłaby w nich dziurę. — Trochę na temat Synów, ale one... wy... wcale się nimi tak nie interesujecie.
— Do kuchni, pani Macura — powiedziała stanowczo Nynaeve, kiedy kobieta urwała dla zaczerpnięcia oddechu. Skoro te wieści aż tak bardzo przerażały tę kobietę, to ona już nie ścierpi dalszej zwłoki, musi je natychmiast usłyszeć.
Tylne drzwi otworzyły się nieznacznie, na tyle, by zmieściła się w szparze twarz zaniepokojonej Luci.
— Herbata gotowa, proszę pani — oznajmiła bez tchu.
— Tędy, pani Nynaeve — powiedziała szwaczka, nadal pocierając przód swej sukni. — Pani Elayne.
Krótki korytarzyk wiódł obok wąskich schodów do schludnej kuchni ze stropem wspartym na belkach, z czajnika na palenisku szła para, wszędzie wisiały wysokie szafki. Między tylnymi drzwiami a oknem, które wychodziło na niewielkie podwórko otoczone wysokim, drewnianym płotem, wisiały miedziane rondle. Na małym stoliku ustawionym na samym środku stał jaskrawożółty imbryk, słój z zielonym miodem, trzy różnokolorowe filiżanki oraz pękata puszka z niebieskiej porcelany, obok leżało wieko. Pani Macura chwyciła prędko puszkę, nakryła ją i pospiesznie odłożyła na półkę, na której stało kilkanaście innych, o różnych kształtach i barwach.
— Siadajcie, proszę — powiedziała, napełniając filiżanki. — Proszę.
Nynaeve usiadła na krześle z drabinkowym oparciem obok Elayne, szwaczka zaś ustawiła przed nimi filiżanki, po czym natychmiast rzuciła się do jednej z półek, by podać im cynowe łyżki.
— Co to za wiadomość? — spytała Nynaeve, kiedy kobieta usiadła naprzeciwko nich. Pani Macura była zbyt nerwowa. by tknąć swoją filiżankę, więc Nynaeve dodała odrobinę miodu do swojej i upiła łyk herbaty; napój był gorący, ale miał chłodny, miętowy posmak. Gorąca herbata mogła uspokoić nerwy tej kobiety, pod warunkiem, że uda się ją zmusić do jej wypicia.
— Smakuje wybornie — mruknęła Elayne znad swojej filiżanki. — Co to za herbata?
„Mądra dziewczyna” — pomyślała Nynaeve.
Jednak dłonie szwaczki tylko zatrzepotały obok filiżanki.
— To taraboniańska herbata. Z okolic Wybrzeża Cienia. Westchnąwszy, Nynaeve upiła jeszcze jeden łyk, żeby uspokoić swój żołądek.
— Wiadomość — powtórzyła z napięciem. — Nie powiesiłaś tego sygnału, żeby nas zaprosić na herbatę. Cóż to za pilna wiadomość?
— A tak. — Pani Macura oblizała wargi, zmierzyła je obie wzrokiem, po czym powoli powiedziała: — Nadeszła blisko miesiąc temu, wraz z rozkazami, że każda siostra, która będzie tędy przejeżdżać, ma ją za wszelką, cenę usłyszeć. — Znowu zwilżyła usta. — Wszystkie siostry są łaskawie proszone o powrót do Białej Wieży. W Wieży musi na nowo zapanować jedność i siła.
Nynaeve czekała na ciąg dalszy, ale kobieta pogrążyła się w milczeniu. To jest ta straszna wiadomość? Spojrzała na Elayne, ale ciepło wyraźnie podziałało na dziewczynę; osuwała się z krzesła wpatrzona w swoje dłonie ułożone na stole.
— Czy to już wszystko? — spytała podniesionym tonem Nynaeve i ku swemu zdziwieniu ziewnęła. Na nią to ciepło też musiało podziałać.
Szwaczka tylko patrzyła na nią z napięciem.
— Powiedziałam... — zaczęła Nynaeve, ale ni stąd, ni zowąd poczuła, że ciąży jej głowa. Zauważyła, że Elayne osunęła się na stół, z zamkniętymi oczyma i zwisającymi bezwładnie rękoma. Nynaeve z przerażeniem zapatrzyła się na filiżankę w swoich dłoniach. — Coś ty nam dała? — spytała zachrypłym głosem; miętowy smak ciągle tam był, ale czuła, że spuchł jej język. — Mów natychmiast! — Wypuściwszy filiżankę, podźwignęła się, chwytając krawędzi stołu i czując, jak miękną jej kolana. — Obyś sczezła w Światłości, co to było?
Pani Macura odsunęła z hałasem swoje krzesło i odeszła z zasięgu jej ręki, natomiast jej wcześniejsze zdenerwowanie ustąpiło miejsca cichej satysfakcji.
Ciemność zalała Nynaeve; na koniec usłyszała jeszcze głos szwaczki:
— Łap ją, Luci!