17 Na zachód

Kiedy zjawiła się służąca z czepkami, Elayne leżała wyciągnięta na jednym z łóżek, w jedwabnej bieliźnie, z wilgotnym kompresem na czole, Nynaeve zaś początkowo udawała, że naprawia rąbek bladozielonej sukni, którą Elayne nosiła, gdy przyjechały do miasteczka. Dopóki nie ukłuła się w palec; nigdy by się do tego przed nikim nie przyznała, ale nieszczególnie radziła sobie z szyciem. Ona oczywiście miała na sobie swoją suknię — pokojówki przecież nie zachowywały się równie niedbale jak damy — ale nie rozpuściła włosów. Najwyraźniej nie miały zamiaru w najbliższym czasie opuszczać izby. Podziękowała dziewczynie szeptem, jakby nie chciała budzić swej pani, i wcisnęła jej w dłoń następny srebrny grosz, powtórnie nakazując, by pod żadnym pozorem nie przeszkadzano lady.

Ledwie drzwi się zamknęły, Elayne zerwała się na równe nogi i zaczęła wyciągać ich tobołki spod jednego z łóżek. Nynaeve sięgnęła do pleców. by rozpiąć guziki swojej sukni. Błyskawicznie były gotowe, Nynaeve miała na sobie zielone wełny, Elayne niebieskie, tobołki przewiesiły przez plecy. Nynaeve wzięła zwój z ziołami i pieniądze, Elayne szkatułki owinięte kocem. Głębokie, wygięte daszki czepków dobrze osłaniały ich twarze; Nynaeve przyszło na myśl, że mogłyby przejść tuż obok Galada, a ten by ich nie poznał, szczególnie biorąc pod uwagę schowane włosy; nie rozpoznałby jej nawet po warkoczu. Jednak pani Jharen z pewnością zatrzyma dwie obce kobiety schodzące z tobołkami po schodach jej gospody.

Tylne schody biegnące na zewnętrz budynku składały się z szeregu wąskich stopni umocowanych w ścianie. Nynaeve poczuła przelotne współczucie dla Thoma i Juilina, którzy musieli wlec ciężkie kutry po tych schodach na górę, ale jej uwaga skupiona była głównie na podwórzu stajni i jej pokrytym łupkiem budynku. Żółty pies leżał w cieniu pod ich powozem, chroniąc się przed upałem, coraz bardziej dającym się we znaki, ale wszyscy stajenni byli we wnętrzu. Przez otwarte wrota mogła widzieć od czasu do czasu jakieś ruchy, ale nikt się nie pokazał na zewnątrz.

Przebiegły szybko przez podwórze stajni do alejki wiodącej między jej ścianą a wysokim kamiennym murem. Załadowany po brzegi wóz, otoczony rojem much i ledwie mieszczący się w alejce, z turkotem przejechał obok. Nynaeve podejrzewała, że Elayne otacza poświata ,saidara, chociaż sama nie mogła jej zobaczyć. Ją natomiast przepełniała wiara, że psu nie zachce się szczekać, że nikt nie wyjdzie z kuchni czy stajni. Gdyby musiały użyć Mocy, nie byłoby sposobu by wymknąć się cicho, plotki zaś o tym, jak otworzyły sobie drogę, zapewne by dotarły do Galada, wskazując mu ślad ich ucieczki.

Nierówna drewniana brama w końcu alejki była zamknięta jedynie na zasuwę, a wąska ulica za nią, wzdłuż której stały proste domy z kamienia kryte przeważnie strzechami, świeciła pustką, wyjąwszy garstkę chłopców grających w jakąś grę, która zdawała się polegać na wzajemnym obrzucaniu się woreczkami wypełnionymi fasolą. Jedynym dorosłym w zasięgu wzroku był mężczyzna karmiący stadko gołębi na dachu po przeciwnej stronie ulicy, z otworu w dachu wystawały mu tylko ramiona i głowa. I on, i chłopcy spojrzeli na nie przelotnie, kiedy zamknęły bramę i ruszyły krętą uliczką, zachowując się tak, jakby miały wszelkie prawo tu przebywać.

Przeszły dobre pięć mil drogą wiodącą ze Siendy na zachód, zanim dogonili je Thom i Juilin. Thom powoził czymś, co przypominało z wyglądu wóz Druciarza, z tym że pojazd pomalowany był na jeden tylko kolor, płowozielony, a na dodatek farba wielkimi płatami schodziła z burt. Nynaeve była jednak wdzięczna, że może wcisnąć swe tobołki pod siedzenie woźnicy, ale mniej okazała się zadowolona, gdy zobaczyła, że Juilin dosiada Leniucha.

— Mówiłam ci, żebyś nie wracał do gospody — upomniała go, przysięgając sobie jednocześnie, że go czymś uderzy, jeżeli spojrzy znowu na Thoma.

— Nie wróciłem — powiedział nieświadom, że właśnie udało mu się uniknąć guza. — Powiedziałem głównemu stajennemu, że moja pani pragnie świeżych jagód z lasu, że Thom i ja zostaliśmy wysłani, aby ich nazbierać. To są głupoty, które niektórzy arysto...

Urwał i odchrząknął, kiedy siedząca obok Thoma Elayne rzuciła mu chłodne spojrzenie.

— Musieliśmy wymyślić jakiś powód, żeby opuścić gospodę i stajnię — oznajmił Thom, smagając batem konie. — Przypuszczam, że wy powiedziałyście, iż omdlałe od upału musicie wycofać się do swej izby na krótki wypoczynek, ale stajenni zapewne zaczęliby się zastanawiać, dlaczego my wolimy włóczyć się gdzieś w tym żarze, zamiast zostać na przyjemnie chłodnym stryszku na sianie, nie mając nic do roboty, a być może z dzbanem ale pod ręką. Przypuszczam jednak, że nikt nie będzie sobie zawracał nami głowy.

Elayne rzuciła Thomowi pozbawione wyrazu spojrzenie — bez wątpienia za owe „omdlałe od upału” — ale udał, iż nic nie widzi. Albo być może rzeczywiście nie dostrzegł. Mężczyżni potrafili być ślepi, kiedy im tak było wygodnie. Nynaeve parsknęła głośno; ona tego nie zapomni. Thom zaś, skończywszy swą kwestię, trzasnął mocno batem ponad głowami prowadzących koni wystarczająco szybko, by uciąć dalszą dyskusję. Była to tylko wymówka, aby mogli się zmieniać podczas jazdy. Kolejna rzecz, którą robili mężczyźni — znajdowali sobie wymówki, aby robić dokładnie to, co chcieli. Przynajmniej Elayne patrzyła teraz na niego spode łba, zamiast się głupio wdzięczyć.

— Ostatniej nocy dowiedziałem się czegoś jeszcze — ciągnął dalej Thom po dłuższej chwili. — Pedron Niall próbuje zjednoczyć narody przeciwko kandowi.

— Nie żebym ci nie wierzyła, Thom — odparła Nynaeve — ale jak się tego dowiedziałeś? Nie wierzę, by jakiś Biały Płaszcz zwyczajnie ci o tym powiedział.

— Zbyt wielu ludzi powtarzało tę samą plotkę, Nynaeve. Że w Łzie objawił się fałszywy Smok. Mówili o nim, nawet nie wspominając o proroctwach dotyczących upadku Kamienia Łzy czy a Callandorze. Ten człowiek jest niebezpieczny, powiadali tym samym, a narody winny się zjednoczyć tak, jak się to zdarzyło podczas Wojen o Aiel. A któż lepiej nadaje się, by poprowadzić je przeciwko temu fałszywemu Smokowi niźli Pedron Niall? Kiedy zbyt wiele języków powtarza te same słowa, tych samych myśli można się doszukiwać wyżej, a w Amadicii nawet Ailron nie pozwoli sobie na głośne wypowiedzenie własnych myśli, nie poradziwszy się wpierw Pedrona Nialla.

Stary, prosty bard zawsze łączył ze sobą pogłoski oraz szepty i bardzo często dedukował z nich poprawne odpowiedzi. Nie, nie prosty -bard; powinna o tym pamiętać. Cokolwiek o sobie twierdził, był kiedyś nadwornym bardem i najprawdopodobniej mógł obserwować z bliska wszystkie te dworskie intrygi, o których mówiły jego opowieści. Być może nawet sam w nich uczestniczył, skoro był kochankiem Morgase. Spojrzała na niego spod oka, pomarszczona twarz z krzaczastymi siwymi brwiami, długie wąsy równie śnieżnobiałe jak włosy na głowie. Mogły przypaść do gustu niektórym kobietom.

— Należało się czegoś takiego spodziewać. — Nigdy by jej to nie przyszło do głowy. A powinno.

— Matka na pewno poprze Randa — powiedziała Elayne. — Wiem, że tak będzie. Ona zna Proroctwa. A ma równie wielkie wpływy jak Pedron Niall.

Thom leciutko pokręcił głową, negując przynajmniej ostatnią część jej wypowiedzi. Morgase rządziła bogatym narodem, ale Białe Płaszcze były wszędzie, w ich szeregach znajdowali się żołnierze pochodzący z każdego kraju. Nynaeve zrozumiała, że powinna zacząć przykładać baczniejszą uwagę do tego, co mówi Thom. Być może on naprawdę posiadał tę wiedzę, do której rościł sobie pretensje..

— A więc sądzisz, że powinnyśmy pozwolić Galadowi odwieźć nas do Caemlyn?

Elayne pochyliła się do przodu i rzuciła jej ostre spojrzenie.

— Na pewno nie. Po pierwsze dlatego. że nie ma sposobu, aby upewnić się, iż jest to jego własna decyzja. A po drugie... — Wyprostowała się, kryjąc za ciałem Thoma; wyglądało to tak, jakby mówiła do siebie, napominała samą siebie. — Po drugie, jeżeli Matka naprawdę zwróciła się przeciwko Wieży, wolę wytłumaczyć jej wszystko listownie, kiedy nadarzy się odpowiednia okazja. Ona potrafiłaby uwięzić nas obie w pałacu, oczywiście dla naszego dobra. Może być niezdolna do przenoszenia, ale nie mam ochoty próbować się jej przeciwstawiać, dopóki nie będę pełną Aes Sedai. Jeśli w ogóle.

— Silna kobieta — powiedział z zadowoleniem Thom. — Morgase szybko nauczyłaby cię dobrych manier, Nynaeve.

Potraktowała go kolejnym głośnym parsknięciem – te luźne włosy spływające jej na ramiona zupełnie nie nadawały się do szarpania — ale stary głupiec jedynie uśmiechnął się do niej szeroko.

Kiedy dotarły do obozowiska menażerii, słońce stało już wysoko na niebie, tamci wciąż koczowali na starym miejscu, na polanie przy drodze. Utrzymujący się nieprzerwanie upał powodował, że nawet dęby wyglądały na nieco zmarniałe. Wyjąwszy konie i wielkie szare konio-dziki, wszystkie zwierzęta zamknięte były w swoich klatkach, w zasięgu wzroku nie dało się dostrzec również żadnego człowieka, bez wątpienia wszyscy pochowali się w swoich wozach, które zresztą nie różniły się szczególnie od ich pojazdu. Nynaeve i pozostali zdążyli już zejść na ziemię, zanim pojawił się Valan Luca, wciąż w tej głupawej pelerynie z czerwonego jedwabiu.

Tym razem nie przywitały ich żadne kwieciste przemowy, żadne ukłony połączone z zamiataniem połami peleryny. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy rozpoznał Thoma i Juilina, zwęziły gdy spojrzał na pudełkowaty wóz. Pochylił się, aby zajrzeć pod daszki czepków, a jego uśmiech nie był już wcale przyjemny.

— Czyżby nie powiodło się w świecie, moja lady Morelin? A może nigdy nią nie byliśmy? Ukradłaś powóz i trochę rzeczy, nieprawdaż? Cóż, niechętnie bym oglądał takie śliczne czółko z wypalonym piętnem. A tak właśnie tutaj postępują, na wypadek gdybyś nie wiedziała, o ile nie robią gorszych rzeczy. A więc, ponieważ wygląda na to, że się o tym dowiedziałaś... w przeciwnym razie czemu byś uciekała?... sugerowałbym, żebyś śpieszyła, ile tylko sił. Jeżeli chcesz z powrotem dostać ten swój przeklęty grosz, to leży gdzieś na drodze. Rzuciłem go za tobą i może sobie tam leżeć aż do czasu Tarmon Gai’don, jeśli o mnie chodzi.

— Potrzebujesz protektora — powiedziała Nynaeve, kiedy odwrócił się, by odejść. — My możemy być twoimi protektorami.

— Wy? — warknął. Ale zatrzymał się. — Nawet jeśli kilka monet ukradzionych z sakiewki jakiegoś lorda mogłoby się okazać w czymkolwiek pomocne, to nie przyjmę kradzionych...

— Zwrócimy co do grosza twoje wydatki, panie Luca — wtrąciła Elayne tym jej chłodnym aroganckim tonem — a oprócz tego otrzymasz sto złotych marek, jeżeli zabierzesz nas ze sobą do Ghealdan i jeśli zgodzisz się nie zatrzymywać nigdzie przed dotarciem do granicy.

Luca zapatrzył się na nią, oblizując językiem usta.

Nynaeve jęknęła z cicha. Sto marek, i to złotych! Sto srebrnych z łatwością wystarczyłoby na pokrycie jego wydatków, do Ghealdan, a nawet jeszcze dalej, niezależnie od tego, co jedzą te tak zwane konio-dziki.

— Ukradłaś aż tyle? — ostrożnie zapytał Luca. — Kto cię ściga? Nie będę się narażał Białym Płaszczom ani armii. Wtrącą nas wszystkich do więzienia, a zwierzęta najpewniej zabiją.

— Mój brat — odparła Elayne, zanim Nynaeve zdążyła gniewnie zaprzeczyć, jakoby cokolwiek ukradły. — Wygląda na to, że kiedy byłam poza domem, zaaranżowano moje małżeństwo i wysłano po mnie mego brata. Nie mam zamiaru wracać do Cairhien, aby wyjść za mężczyznę niższego ode mnie o głowę, trzykrotnie grubszego i trzykrotnie starszego.

Jej policzki poczerwieniały w dość zadowalającej imitacji gniewu, nerwowe odkaszlnięcie przydało jej jeszcze odrobinę wiarygodności.

— Mój ojciec marzy o zgłoszeniu swych roszczeń do Tronu Słońca, o ile uda mu się zdobyć odpowiednie poparcie. Ja marzę o rudowłosym Andoraninie, którego poślubię, niezależnie od tego, co mówi ojciec. Tyle ci powinno wystarczyć, panie Luca, jeśli chodzi o wiedzę na mój temat, a nawet tego już za dużo.

— Być może rzeczywiście jesteś tą, za którą się podajesz — powiedział powoli Luca — a może nie. Pokaż mi trochę tych pieniędzy, które obiecujesz. Za same obietnice można kupić niewielki doprawdy kubek wina.

Nynaeve wściekła zanurzyła rękę w swym zwoju, wymacała najgrubszą sakiewkę i potrząsnęła mu przed nosem, kiedy jednak po nią sięgnął, wepchnęła ją z powrotem na poprzednie miejsce.

— Dostaniesz tyle, ile ci będzie potrzebne, kiedy przyjdzie na to czas. Oraz sto marek po przybyciu do Ghealdan. — Sto marek w złocie! Będą musiały znaleźć jakiegoś bankiera i wykorzystać jeden z tych listów zastawnych, jeśli Elayne dalej będzie się tak zachowywać.

Luca jęknął z niesmakiem.

— Bez względu na to, czy je ukradłyście czy nie, wciąż przed kimś uciekacie. Nie będę ryzykował losu całego swojego cyrku, niezależnie od tego, czy szuka was armia, czy też tylko jakiś cairhieński lord. Lord zresztą może się okazać znacznie gorszy, jeśli uzna, że porwałem mu siostrę. Będziecie musiały jakoś wtopić się w otoczenie. — Paskudny uśmiech znowu wypełzł na jego twarz, nie miał zamiaru zapomnieć tamtego srebrnego grosza. — Wszyscy, którzy ze mną podróżują, mają jakieś zajęcie, wy również będziecie musieli coś robić, jeśli nie chcecie się odznaczać. Jeżeli pozostali się dowiedzą, że płacicie za swoją podróż, zaczną gadać, a tego byście zapewne nie chcieli. Możecie czyścić klatki; woźnice zawsze skarżyli się, że muszą to robić. Mogę nawet znaleźć ten grosz i dać go wam jako zapłatę. Nikt potem nie powie, że Valan Luca nie jest szczodry.

Nynaeve chciała już oznajmić niedwuznacznie, że nie po to płacą za swoją drogę do Ghealdan, żeby równocześnie pracować, kiedy Thom położył dłoń na jej ramieniu. Potem bez słowa pochylił się, podniósł z ziemi kamienie i zaczął nimi żonglować; sześcioma naraz w kręgu.

— Mam już żonglerów — skomentował to Luca. Wtedy sześć zmieniło się w osiem, później w dziesięć, w tuzin. — Jesteś niezły.

Krąg zmienił się w dwa, a potem się oba splotły. Luca potarł policzek.

— Być może dla ciebie znajdę jakieś zajęcie.

— Potrafię także połykać ogień — powiedział Thom, pozwalając kamieniom opaść na ziemię — i występuję z nożami. — Pokazał puste wnętrze dłoni, potem zaś znienacka wyciągnął kamień z ucha Luki. — Robię też kilka innych rzeczy.

Luca stłumił przelotny uśmiech.

— Ty to potrafisz, ale co z resztą? — Wyglądało, że jest zły na siebie za okazanie choć śladu entuzjazmu czy aprobaty.

— Co to jest? — zapytała Elayne, wyciągając dłoń.

Dwa wysokie słupy, których wznoszenie obserwowała Nynaeve, teraz były już umocowane za pomocą naciągniętych lin, na każdym u góry umocowano małą platformę, między nimi zaś rozciągnięto napiętą linę długości może trzydziestu kroków. Z każdej platformy zwisała sznurowa drabinka.

— To jest przyrząd Sedrina — odparł Luca, potem potrząsnął głową. — Sedrin był linoskoczkiem dokonującym olśniewających wyczynów dziesięć kroków nad ziemią na cienkiej linie. Głupiec.

— Potrafiłabym po niej przejść — poinformowała go Elayne.

Thom wyciągnął rękę, próbując złapać ją za ramię, ale ona już zdjęła czepek i ruszyła w stronę przyrządu, zresztą zrezygnował, gdy nieznacznie pokręciła głową i uśmiechnęła się.

Jednak Luca zagrodził jej drogę.

— Posłuchaj, Morelin, czy też jak tam masz naprawdę na imię, twoje czoło może rzeczywiście jest zbyt śliczne, aby je znaczyć piętnem, ale twój kark z pewnością jest zbyt piękny, żebyś miała go sobie skręcić. Sedrin wiedział, co robi, a skończyło się na tym, że pogrzebaliśmy go nie dalej jak godzinę temu. To dlatego wszyscy są w swoich wozach. Oczywiście, prawdą jest, że za dużo wypił ostatniej nocy, po tym jak nas wygnano ze Siendy, ale widziałem wcześniej, jak tańczył na linie z żołądkiem pełnym brandy. Powiem ci, co zrobimy. Nie będziesz musiała czyścić klatek. Zamieszkasz w moim wozie i powiemy wszystkim, że jesteś damą mojego serca. To będzie oczywiście tylko taka historyjka. — Jednak przebiegły uśmiech na jego twarzy mówił wyraźnie, że liczy na coś więcej niźli tylko historyjka.

Dziwne, że nie zamarzł pod wpływem uśmiechu, jakim odpowiedziała mu Elayne.

— Dziękuję ci za twoją propozycję, panie Luca, ale gdybyś zechciał łaskawie zejść mi z drogi... — Musiał, gdyż w przeciwnym razie chyba by po nim przeszła.

Juilin miął swój cylindryczny kapelusz w dłoniach, potem zaś, kiedy zaczęła wspinać się po jednej z tych sznurowych drabinek, plącząc się odrobinę w swoich sukniach, wcisnął go sobie z rozmachem na głowę. Nynaeve rozumiała jednak, co tamta zamierza. Thom też chyba to wiedział, chociaż wciąż wyraźnie był gotów lada chwila podbiec i złapać ją, gdyby spadła. Luca podszedł bliżej, jakby w głowie miał tę samą myśl.

Przez chwilę Elayne stała na platformie, wygładzając suknię. Kiedy tak stała, platforma wyglądała na ,jeszcze mniejszą, jeszcze wyższą. Potem, unosząc delikatnie suknię, jakby chciała przejść przez błoto, weszła na wąską linę. Równie dobrze mogłaby naprawdę przechodzić przez ulicę. I w jakiś sposób tak właśnie było. Nynaeve nie mogła dostrzec strumieni saidara, ale wiedziała, że Elayne uplotła ścieżkę między dwoma platformami, bez, wątpienia z Powietrza, które ukształtowała tak, że stało się twarde niczym kamień.

Nagle Elayne pochyliła się i wykonała dwa przewroty, jej kruczoczarne włosy spłynęły w dół, jedwab pończoch zalśnił w promieniach słońca. Przez tę chwilę, kiedy się prostowała, jej spódnice zdały się muskać gładką, równą powierzchnię, potem uniosła je znowu. Jeszcze dwa kroki i już była na drugiej platformie.

— Czy pan Sedrin potrafił to zrobić, panie Luca?

— Robił salta — odkrzyknął w odpowiedzi. Cicho zaś, pod nosem, dodał: — Ale nie miał takich nóg. Co za dama! Ha!

— Nie tylko ja jedna posiadam takie umiejętności — zawołała Elayne. — Juilin i...

Nynaeve zdecydowanie pokręciła przecząco głową, przenoszenie czy nie, jej żołądek zapewne zareagowałby na tę wysoką linę równie gwałtownie, jak na sztorm na otwartym morzu.

— ...i ja robiliśmy to wielokrotnie. Chodź, Juilin. Pokażemy mu.

Łowca złodziei miał taką minę, jakby już raczej wolał czyścić klatki gołymi rękoma. Klatki lwów, z Iwami w środku. Zamknął oczy, ustami poruszał w bezgłośnej modlitwie i podszedł do drabinki sznurowej jak człowiek idący na szafot. Kiedy znalazł się na szczycie, popatrzył na Elayne, potem na linę, na jego twarzy odbiło się skupienie. Nagle ruszył naprzód, szybko, gwałtownie, z rękami rozciągniętymi po bokach, oczy utkwił w Elayne, usta zaś wciąż powtarzały modlitwę. Dziewczyna zeszła odrobinę po drabince, żeby zrobić miejsce, potem pomogła mu znaleźć szczeble i sprowadziła na dół.

Thom uśmiechnął się do niej z dumą, kiedy wróciła do nich i wzięła czepek z rąk Nynaeve. Juilin wyglądał, jakby go zanurzono w gorącej wodzie, a potem wyżęto.

— To było dobre — powiedział Luca, pocierając z namysłem policzek. — Nie tak dobre jak Sedrin wprawdzie, ale niezłe. W szczególności podobało mi się, że tobie zdawało się to nie sprawiać najmniejszej trudności, podczas gdy... Juilin?... wyglądał na śmiertelnie przerażonego. To może wywołać znakomity efekt.

Juilin posłał mu blady uśmiech, w którym było coś takiego, jakby zaraz chciał sięgnąć po nóż. Luca odwrócił się do Nynaeve, zakręcił połami czerwonej peleryny; naprawdę wyglądał na bardzo usatysfakcjonowanego.

— A ty, moja droga Nano? Jakiż to zaskakujący talent posiadasz? Akrobatka może? Połykaczka mieczy?

— Ja rozdaję jałmużnę — powiedziała mu, klepiąc zwój. — Chyba, że mnie również chciałbyś zaproponować swój wóz?

Obrzuciła go uśmiechem, który sprawił, że zadowolenie zniknęło z jego oblicza, a potem ruszyła na niego tak, że cofnął się o dobre dwie stopy.

Okrzyki wywołały ludzi z wozów, wszyscy skupili się wokół, gdy Luca przedstawiał nowych członków trupy. Na temat Nynaeve wypowiadał się raczej oględnie, nazywając jej umiejętności zaledwie zaskakującymi; postanowiła, że jednak będzie musiała z nim porozmawiać.

Woźnice — furmani, jak Luca nazywał ludzi, którzy nie zdradzali żadnych talentów — wyglądali dość paskudnie, zachowywali się zaś gburowato, być może dlatego, że byli gorzej opłacani. Biorąc pod uwagę ilość wozów, było ich stosunkowo niewielu. Okazało się, że wszyscy muszą pomagać w pracy, włączywszy powożenie; w wędrownej menażerii nie przelewało się, nawet w takiej jak ta. Pozostali stanowili przedziwną zbieraninę.

Petra, siłacz, był największym człowiekiem, jakiego Nynaeve widziała w życiu. Niezbyt wysoki, za to szeroki w barach; skórzana kamizelka odsłaniała ramiona grubości pni drzew. Jego żoną była Clarine, pulchna kobieta o rumianych policzkach, która tresowała psy; przy rum wyglądała na jeszcze mniejszą niż w rzeczywistości. Latelle, która występowała z niedźwiedziami, była ciemnowłosą kobietą o surowej twarzy i krótko przyciętych czarnych włosach; kąciki jej ust wyginały się, jakby zaraz miała zacząć na wszystkich warczeć. Aludra, szczupła kobieta, rzekomy Iluminator, mogła nawet nim być. Ciemnych włosów nie zaplatała w taraboniańskie warkoczyki, co nie było niczym zaskakującym, zważywszy nastroje w Amadicii, ale miała właściwy akcent, a któż mógł wiedzieć, co się stało z Gildią Iluminatorów? Ich kapitularz w Tanchico z pewnością zamknął swe podwoje. Dalej akrobaci, twierdzili, że są braćmi i nazywają się Chavana, lecz choć wszyscy byli niscy i krępi, różnili się znacznie barwą skóry. Najbledszy był Taeric o zielonych oczach — wystające policzki i zakrzywiony nos wskazywały na domieszkę saldaeańskiej krwi — najciemniejszy zaś Barit, o cerze bardziej śniadej niźli skóra Juilina, z tatuażami Ludu Morza na przedramionach, chociaż bez żadnych kolczyków.

Wszyscy prócz Latelle ciepło powitali nowych członków zespołu; więcej wykonawców oznaczało większą liczbę publiczności podczas przedstawień, czyli więcej pieniędzy. Dwaj żonglerzy, Bari i Kin — okazało się później, że naprawdę byli braćmi — wciągnęli Thoma w pogawędkę o swym rzemiośle, kiedy tylko okazało się, że on stosuje zupełnie inne techniki. Przyciąganie większej liczby widzów to była jedna rzecz, konkurencja zaś była czymś zupełnie innym. Jednak uwagę Nynaeve przyciągnęła kobieta o jasnej skórze, która zajmowała się konio-dzikami. Cerandin stała sztywno, trzymając się z boku i prawie się nie odzywała — Luca twierdził, że podobnie jak jej zwierzęta pochodzi z Shary — ale jej miękki, niewyraźny sposób mówienia sprawił, że Nynaeve nadstawiła uszu.

Trochę czasu minęło, zanim ustawili wóz w przeznaczonym dla niego miejscu. Thom i Juilin wydawali się bardziej niż zadowoleni, że ich końmi zajmą się wreszcie woźnice; ich nadzieje ostatecznie okazały się próżne, natomiast do Elayne i Nynaeve zaczęły napływać zaproszenia. Petra i Clarine poprosili je na herbatę, kiedy tylko się rozlokują. Bracia Chavana chcieli, aby obie kobiety zjadły z nimi kolację, Kin i Bari zaś mieli podobne życzenie, co sprawiło; że nieprzyjemny grymas Latelle zamienił się w otwarte szczerzenie zębów. Zaproszenia te zostały grzecznie odrzucone, Elayne zapewne zachowywała się bardziej przyzwoicie niż Nynaeve; wspomnienie tego, jak wytrzeszczała oczy na Galada niczym jakaś żaba, było zbyt świeże. by teraz mogła się zdobyć na coś więcej niż tylko minimum grzeczności wobec jakiegokolwiek mężczyzny. Luca też chciał zaprosić samą Elayne, o czym poinformował ją, gdy’ Nynaeve nie mogła niczego słyszeć. Zarobił za to policzek, a Thom zaczął ostentacyjnie błyskać nożami, które zdawały się pojawiać i znikać w jego dłoniach, dopóki tamten nie odszedł, burcząc coś pod nosem i pocierając twarz.

Zostawiwszy Elayne, by rozpakowała rzeczy w wozie — rozrzuciła je po prawdzie, mrucząc coś przy tym wściekle — Nynaeve poszła do miejsca, w którym trzymano spętane konio-dziki. Wielkie szare stworzenia wydawały się dość spokojne, ale pamiętając dziurę w kamiennej ścianie „Królewskiego Lansjera”, nie ufała zbytnio skórzanym rzemieniom łączącym ich masywne przednie nogi. Cerandin drapała wielkiego samca ościeniem zakończonym hakiem z brązu.

— Jak one się naprawdę nazywają? — Nynaeve z oporami poklepała długi nos samca, czy też pysk, cokolwiek to było. Te kły były równie grube jak jej nogi i długie na dobre trzy kroki, samica miała niewiele mniejsze. Zwierzę sapnęło przez nos w jej suknie, ona zaś cofnęła się pośpiesznie.

— S’redit - powiedziała kobieta o jasnej skórze. — To są s’redit, jednak pan Luca uznał, że lepsza będzie nazwa, którą łatwiej wymówić.

Tego przeciągłego akcentu nie sposób było z niczym pomylić.

— Czy s’redit są powszechne w Seanchan?

Oścień znieruchomiał na moment, potem jednak kobieta podjęła drapanie.

— Seanchan? Gdzie to jest? S’redit pochodzą z Shary, podobnie jak ja. Nigdy nie słyszałam o...

— Być może nawet i widziałaś Sharę, Cerandin, ale ja osobiście w to wątpię. Jesteś Seanchanką. O ile się nie mylę, musiałaś przypłynąć razem z wojskami inwazyjnymi na Głowę Tomana, a potem nie zdążyli cię zabrać z Falme..

— Nie ma najmniejszej wątpliwości — powiedziała Elayne, stając przy niej. — Słyszałyśmy już seanchański akcent w Falme, Cerandin. Nie zrobimy ci krzywdy.

To było więcej, niż Nynaeve gotowa była obiecać, jej wspomnienia o Seanchanach nie należały do przyjemnych. A jednak...

„Pewna Seanchanka pomogła ci, kiedy tego potrzebowałaś. Oni nie wszyscy są źli. Tylko większość”.

Cerandin westchnęła głęboko, a potem pochyliła głowę. Wyglądała, jakby opuściło ją napięcie, które od tak dawna było w niej, że przestała zdawać sobie z niego sprawę.

— Bardzo niewielu ludzi, których dotąd spotkałam, wiedziało coś choćby nieznacznie zbliżonego do prawdy na temat Powrotu czy Falme. Słyszałam setki opowieści, jedne bardziej fantastyczne od drugich, ale nigdy słowa prawdy. Tylko z korzyścią dla mnie. Rzeczywiście zostawiono mnie, jak również wiele s’redit. Te trzy tylko udało mi się zebrać. Nie mam pojęcia, co stało się z resztą. Byk nazywa się Mer, krowa Sanit, a cielę Nerin. Ono nie jest dzieckiem Sanit.

— Tym się właśnie zajmujesz? — zapytała Elayne. — Tresujesz s’redit?

— Czy też byłaś może sul’dam? — dodała Nynaeve, zanim tamta zdążyła odpowiedzieć.

Cerandin potrząsnęła głową.

— Zostałam sprawdzona, wszystkie dziewczęta przechodzą próby, ale nie potrafiłam nic zrobić z a’dam. Byłam szczęśliwa, że wybrano mnie do pracy ze s’redit. To są wspaniałe zwierzęta. Musicie dużo wiedzieć, jeśli macie pojęcie o sul’dam i damane. Nie spotkałam dotąd nikogo, kto by cokolwiek o nich wiedział. — Nie okazywała nawet śladu lęku. Choć, być może cały strach wypalił się w niej od czasu, jak przekonała się, że jest sama w obcym kraju. A może jednak kłamała.

Seanchanie byli równie wstrętni jak Amadicianie, jeśli chodziło o traktowanie kobiet, które potrafią przenosić, być może nawet gorsi. Nie wypędzali ich ani nie zabijali; więzili i wykorzystywali. Przy pomocy instrumentu zwanego a’dam — Nynaeve nie miała wątpliwości, że musi być to rodzaj ter’angreala - kobieta posiadająca zdolność przenoszenia Jedynej Mocy mogła być kontrolowana przez inną kobietę, sul’dam, która zmuszała damane do używania jej talentów zgodnie z życzeniami Seanchanów, nawet w charakterze broni. Damane traktowano niczym zwierzęta, nawet jeśli dobrze się z nimi obchodzono. A damane stawała się każda kobieta, u której odkryto zdolność do przenoszenia lub wrodzoną iskrę talentu; Seanchanie przeszukali Głowę Tomana znacznie dokładniej, niźli Wieży się kiedykolwiek śniło. Na samą myśl o a’dam, sul’dam i damane Nynaeve poczuła, że ściska ją w żołądku.

— Wiemy niewiele — powiedziała do Cerandin — ale chciałybyśmy się dowiedzieć więcej.

Seanchanie odpłynęli, przegnani przez Randa, ale to nie oznaczało, że któregoś dnia nie powrócą. Zagrożenie było wprawdzie dość odległe, w porównaniu z tymi, którym musiały wkrótce stawić czoło, jednak gdy masz cierń wbity w stopę, nie powinieneś uważać, iż nie zaogni się ramię zadrapane przez kolec dzikiej róży.

— Lepiej będzie, jak odpowiesz zgodnie z prawdą na nasze pytania. Będzie na to czas podczas podróży na północ. — Przyrzekam, że nic ci się nie stanie — dodała Elayne.

— Obronię cię, jeśli będzie trzeba.

Spojrzenie bladoskórej kobiety przenosiło się od jednej do drugiej, i znienacka, ku zadziwieniu Nynaeve, padła na ziemię przed Elayne.

— Ty jesteś Czcigodną tej ziemi, dokładnie tak, jak powiedziałaś panu Luca. Nie zdawałam sobie sprawy. Wybacz mi, Czcigodna. Padam do twych nóg. — I pocałowała ziemię przed stopami Elayne. Oczy tamtej wyglądały, jakby miały zaraz wyskoczyć z orbit.

Nynaeve pewna była, że sama nie prezentuje się lepiej.

— Wstań — syknęła, rozglądając się nerwowo dookoła, żeby zobaczyć, czy ktoś nie patrzy. Luca, a żeby go pokarało! I Latelle, wciąż z tym ponurym grymasem, jednak już nic nie można było z tym zrobić. — Wstań!

Kobieta nawet nie drgnęła.

— Podnieś się, Cerandin — powiedziała Elayne. — Na tej ziemi nikt nie wymaga, by ludzie się tak zachowywali. Nawet władcy. — Kiedy Cerandin gramoliła się niezgrabnie, dodała: — Nauczę cię właściwych obyczajów w zamian za odpowiedzi na nasze pytania.

Kobieta skłoniła się, opierając dłonie na kolanach i pochylając głowę.

— Tak, Czcigodna. Będzie, jak powiesz. Możesz mną dysponować.

Nynaeve westchnęła ciężko. Na pewno nie będą się nudzić podczas podróży do Ghealdan.

Загрузка...