34 Srebrna strzała

Tego wieczoru kolej na gotowanie przypadała na Elayne, co oznaczało, że żadne danie nie będzie proste, mimo iż jedli na zydlach ustawionych wokół ogniska, przy akompaniamencie świerszczy rozbrzmiewających w otaczającym ich lesie, przerywanym z rzadka cichym, smutnym okrzykiem jakiegoś nocnego ptaka budzącego się wraz z nadchodzącą nocą. Zupa, w postaci galaretki, została podana na zimno, posypana posiekaną, zieloną diablotką. Światłość wiedziała, gdzie ona znalazła diablotkę albo te małe cebulki, które dodała do groszku. Wołowina, pocięta na plasterki tak cienkie, że niemal przezroczyste, została nadziana masą sporządzoną z marchewek, fasolki, szczypiorku i koziego sera, na deser zaś było nawet małe miodowe ciastko.

Wszystko bardzo smakowało, aczkolwiek Elayne ubolewała, że nic nie jest takie, jak powinno, jakby uważała, że może powielić dzieła kucharza z Królewskiego Pałacu w Caemlyn. Nynaeve była przekonana, że ta dziewczyna nie poluje na komplementy. Elayne zwykła zawsze zbywać komplementy i mówić dokładnie, co się nie udało. Thom i Juilin gderali, że wołowiny jest za mało, ale Nynaeve zauważyła, że nie tylko zjedli wszystko co do ostatniego kęsa, ale wyglądali na rozczarowanych, kiedy zniknęło ostatnie ziarnko groszku. Kiedy ona gotowała, zawsze udawało im się znaleźć jakiś powód, by jeść przy innym wozie. Kiedy kolację gotował jeden z nich, było pewne, że będzie to gulasz albo mięso z fasolą, z taką ilością suszonych papryczek, że aż język pokrywał się pęcherzami.

Nie jedli sami, rzecz jasna. Zadbał o to Luca, który przyniósł sobie swój zydel i ustawił go tuż obok niej, efektownie rozpościerając czerwoną pelerynę i wyciągając daleko długie nogi, by dobrze ukazywały kostki nad wywróconymi cholewami butów. Przychodził niemal co wieczór. O dziwo, jedyne wieczory, kiedy go brakowało, to były te, gdy ona gotowała.

Zastanawiało doprawdy, że to ona przyciągała jego wzrok, mimo obecności kobiety tak pięknej jak Elayne, ale on oczywiście miał swoje powody. Siedział zdecydowanie za blisko — tego wieczora przesuwała zydel trzy razy, ale gonił ją, nie roniąc ani słowa, i w ogóle jakby niczego niepomny — i na przemian to porównywał ją do różnych kwiatów, z ujmą dla nich, ignorując podbite oko, którego przeoczyć nie mógł, chyba że był ślepy, to rozwodził się nad tym, jaka to ona byłaby piękna w czerwonej sukni, dorzucając do tego pochwały na temat jej odwagi. Dwukrotnie zaproponował wspólną przechadzkę przy świetle księżyca, aluzjami tak zawoalowanymi, że nie miała całkowitej pewności, że właśnie o to mu chodzi, dopóki się nad tym nie zastanowiła.

— Ta suknia stanowić będzie idealną oprawę dla twej odwagi — mruczał jej do ucha — ale nawet nie w ćwierci tak dobrze, jak ty ją sama demonstrujesz, rozkwitłe bowiem nocą lilie łkać będą z zazdrości, kiedy ty przejdziesz się nad oświetloną przez księżyc wodą, a i ja sam też załkam i stanę się bardem, żeby wyśpiewywać pochwały na twoją cześć przy tymże księżycu.

Zamrugała, starając się dojść, co tak naprawdę się za tym kryje. Luca natomiast uznał wyraźnie, że ona trzepocze rzęsami; przypadkiem uderzyła go łokciem w żebra, zanim zdążył skubnąć wargami jej ucho. Przynajmniej taki zdawał się jego zamiar, nawet jeśli teraz kasłał i twierdził, że źle połknął okruch ciastka. Ten mężczyzna był bez wątpienia przystojny — „Przestań!” — i z pewnością miał kształtne łydki — „Co ty wyrabiasz, patrzysz na jego nogi?” — ale chyba ją bierze za bezmózgie cielę. Tak naprawdę to chodziło o wsparcie jego przeklętego pokazu.

Znowu przesunęła zydel, gdy tymczasem on próbował odzyskać oddech; nie mogła go odsunąć zbyt daleko, bo dałaby mu jasno do zrozumienia, że przed nim ucieka, ale trzymała widelec w pogotowiu, na wypadek, gdyby znowu zaczął ją gonić. Thom wpatrywał się. w swój talerz, jakby na białej glazurze pozostało coś więcej prócz tłustej plamy. Juilin zagwizdał, fałszywie i niemal bezdźwięcznie, z udawanym zainteresowaniem zaglądając do gasnącego ogniska. Elayne popatrzyła na nią i potrząsnęła głową.

— Doprawdy miło, żeś się do nas przyłączył — powiedziała Nynaeve i wstała. Luca również wstał, ze wzrokiem pełnym nadziei, w jego oczach odbijało się światło ogniska. Ułożyła talerz na talerzu, który on trzymał w ręku. — Jestem pewna, że Thom i Juilin będą wdzięczni za pomoc przy zmywaniu. — Zanim zdążył zareagować zupełnie zaskoczony, zwróciła się do Elayne. — Jest późno i jak sądzę, przez rzekę przeprawiać się będziemy wczesnym rankiem.

— Ma się rozumieć — mruknęła Elayne, z zaledwie cieniem uśmiechu. I postawiła swój talerz na talerzu Nynaeve, zanim weszła w ślad za nią do wozu. Nynaeve miała ochotę ją uściskać. Dopóki tamta nie dodała: — Naprawdę, nie powinnaś tak go ośmielać.

Osadzone w ścianach lampy rozbłysły jaśniejszym światłem.

Nynaeve wsparła pięści o biodra.

— Ja go ośmielam!? Musiałabym chyba dźgać go nożem, żeby ośmielać go jeszcze mniej! — Dla większej emfazy pociągnęła nosem, po czym spojrzała z niezadowoleniem na lampy. — Następnym razem użyj patyczków Aludry. Jeszcze któregoś dnia się zapomnisz i przeniesiesz Moc w miejscu, gdzie nie powinnaś, i dokąd nas to wtedy zawiedzie? Będziemy uciekały co sił w nogach przed setką ścigających nas Białych Płaszczy.

Niestety, jej uparta do przesady przyjaciółka nie chciała podjąć innej kwestii.

— Może jestem od ciebie młodsza, ale czasami wydaje mi się, że wiem o mężczyznach więcej, niż ty się kiedykolwiek dowiesz. Dla mężczyzny pokroju Valana Luki takie bojaźliwe umykanie jak twoje tego wieczora to tylko dopraszanie się, by cię nadal ścigał. Gdybyś tak mu utarła nosa jak tamtego pierwszego dnia, to może by się poddał. Ty mu nie mówisz, żeby przestał, ty go nawet o to nie prosisz! Stale się do niego uśmiechasz, Nynaeve. Co ten mężczyzna ma sobie niby myśleć? Od wielu dni nie uśmiechałaś się do nikogo!

— Ja staram się okiełznać swój temperament — wybąkała Nynaeve. Wszyscy się skarżyli na jej humory, a teraz, kiedy ona starała się je kontrolować, Elayne na to narzeka! Wcale nie jest taka głupia, by dać się omamić jego komplementom. Z pewnością nie jest taką idiotką. Elayne zaczęła się z niej śmiać, więc zgromiła ją wzrokiem.

— Och, Nynaeve. Nie przytrzymasz słońca, kiedy ono wschodzi. Lini jakby mówiła o tobie.

Nynaeve z wysiłkiem złagodziła wyraz twarzy. Ona też potrafi zapanować nad swoim temperamentem.

„Czy nie dowiodłam tego właśnie?”

Wyciągnęła rękę.

— Pozwól mi wziąć pierścień. On zamierza przeprawić się przez rzekę wczesnym rankiem, a chciałabym jeszcze trochę normalnie pospać, kiedy już skończę.

— Myślałam, że tej nocy to ja pójdę. — Głos Elayne zabarwiła troska. — Nynaeve, wchodzisz do Tel’aran’rhiod prawie co noc z wyjątkiem spotkań z Egwene. Tak nawiasem mówiąc, ta Bair zamierza chyba drzeć z tobą koty. Musiałam im tłumaczyć, dlaczego znowu cię tam nie było, i ona twierdzi, że wcale nie potrzebujesz odpoczynku, jednakże tak często tam wchodzisz, że chyba robisz coś źle. — Troska ustąpiła miejsca stanowczości i młodsza kobieta wsparła pięści na biodrach. — Musiałam wysłuchać wykładu przeznaczonego dla ciebie i to wcale nie było przyjemne, zwłaszcza że obok stała Egwene i przytakiwała każdemu słowu. Nie, naprawdę uważam, że tej nocy to ja powinnam...

— Proszę, Elayne. — Nynaeve nie opuściła wyciągniętej ręki. — Mam pytania do Birgitte i być może jej odpowiedzi skłonią mnie do wymyślenia dalszych. — Istotnie miała jakieś; zawsze potrafiła wymyślić pytania dla Birgitte. Nie miało to nic wspólnego z unikaniem Egwene i Mądrych. To już tak po prostu wypadało; odwiedzała Tel’aran’rhiod tyle razy, bo Elayne zawsze szła na spotkania z Egwene.

Elayne westchnęła, ale wyłowiła skręcony, kamienny pierścień zza dekoltu sukni.

— Zapytaj ją raz jeszcze, Nynaeve. Strasznie trudno porozumieć się z Egwene. Ona widziała Birgitte. Nic nie mówi, tylko patrzy na mnie. Robi się jeszcze gorzej, kiedy się znowu spotykamy po odejściu Mądrych. Ona mogłaby wtedy zapytać, a wciąż tego nie robi i to jest już znacznie cięższe. — Skrzywiła się, kiedy Nynaeve nanizała niewielki ter’angreal na skórzany rzemyk oplatający jej szyję, obok ciężkiego pierścienia Lana oraz pierścienia z Wielkim Wężem. — Dlaczego, twoim zdaniem, nie przychodzi z nią wówczas żadna Mądra? W gabinecie Elaidy nie dowiadujemy się specjalnie wielu rzeczy, ale można by pomyśleć, że powinny przynajmniej chcieć zobaczyć Wieżę. Egwene w ogóle nie chce o tym rozmawiać w ich obecności. Kiedy już zahaczę o ten temat, ona patrzy na mnie w taki sposób, jakby chciała mnie uderzyć.

— Uważam, że one wolą za wszelką cenę unikać Wieży. — I w tym przypadku to rzeczywiście było z ich strony mądre. Gdyby nie Uzdrawianie, sama by jej unikała i Aes Sedai również. Ona nie zamierzała zostać Aes Sedai; miała tylko nadzieję, że nauczy się więcej o Uzdrawianiu. I oczywiście, że pomoże Randowi. — To są wolne kobiety, Elayne. Nawet gdyby Wieża nie znalazła się w takim chaosie jak teraz, czy byłoby im w smak, gdyby Aes Sedai włóczyły się po Pustkowiu, żeby je łapać i zabierać do Tar Valon?

— Przypuszczam, że masz rację. — Ton Elayne mówił, że jednak nie rozumie kwestii. Ona uważała Wieżę za coś wspaniałego i nie potrafiła pojąć, jak jakaś kobieta mogłaby unikać Aes Sedai. Związana z Białą Wieżą na zawsze, powiadały, kiedy nakładały ci ten pierścień na palec. I mówiły to serio. A ta głupia dziewczyna w ogóle nie widziała w tym nic dokuczliwego.

Kiedy Elayne pomogła już jej się rozebrać, wyciągnęła się na wąskim łóżku w samej bieliźnie, ziewając. To był długi dzień i dziwiło ją, że można się zmęczyć od samego stania, kiedy ktoś, kogo nie widzisz, rzuca w ciebie nożami. Zamknęła oczy, w jej głowie zaczęły dryfować różne błahe myśli. Elayne twierdziła, że ona ćwiczy, kiedy odgrywała idiotkę na oczach Thoma. Nie żeby ten dumny ojciec i ulubiona córka, których role obecnie przyjęli, wyglądali o wiele mądrzej. Może sama mogłaby poćwiczyć, tylko troszeczkę, z Valanem. No, ależ to dopiero było głupie. Oczy mężczyzn potrafią wodzić na manowce — lepiej, by oczy Lana tego nie robiły! — ale ona dobrze wie, co to nieugiętość. Po prostu nie włoży tej sukni. Naprawdę odsłania za dużo.

Niejasno usłyszała jeszcze, jak Elayne mówi:

— Pamiętaj, byś ją znowu zapytała.

I wtedy zmorzył ją sen.


Stała przed wozem, była noc. Księżyc wznosił się wysoko, a dryfujące chmury rzucały cienie na obozowisko. Ćwierkały świerszcze i pokrzykiwały nocne ptaki. Błyszczały oczy lwów obserwujących ją z klatek. Niedźwiedzie o białych pyskach za żelaznymi kratami przypominały śpiące kopczyki. Niemniej jednak przy długim szeregu palików nie było koni, obok wozu Clarine i Petry uwiązanych na smyczach psów, zaś przestrzeń, po której w świecie jawy krążyły s’redit, ziała pustką. Pojęła, że tylko dzikie zwierzęta mają tutaj swoje odbicia, ale niezależnie od tego, co twierdziła Seanchanka, trudno było dać wiarę, że te ogromne, szare stwory przestały być dzikie, bo udomowiono je tak dawno temu.

Nagle zorientowała się, że ma na sobie tę suknię. Barwy ognistej czerwieni, o wiele za mocno opiętą na biodrach, by mogła zasłużyć na miano przyzwoitej, z kwadratowym dekoltem, wyciętym tak głęboko, że Nynaeve miała wrażenie, iż zaraz z niego wypadnie. Nie umiała sobie wyobrazić żadnej kobiety, która by coś takiego przywdziała prócz Berelain. Dla Lana mogłaby. Gdyby byli sami. Myślała o Lanie, kiedy odpływała w sen.

„Myślałam, nieprawdaż?”

W każdym razie nie miała zamiaru dopuścić, by Birgitte zobaczyła ją w czymś takim. Ta kobieta twierdziła, że jest żołnierzem, a im więcej Nynaeve spędzała z nią czasu, tym bardziej do niej docierało, że niektóre z jej opinii — i komentarzy — były równie paskudne jak w przypadku dowolnego mężczyzny. Gorsze. Kombinacja Berelain i tawernowego rozrabiaki. Owe komentarze nie pojawiały się przez cały czas, jednak z pewnością można było ich oczekiwać zawsze, gdy Nynaeve pozwalała sobie na błahe myśli, w wyniku których pojawiała się odziana w coś takiego jak ta suknia. Zmieniła ją na mocną wełnę z Dwu Rzek, ciemną, z prostym szalem, którego nie potrzebowała, z włosami znowu przyzwoicie zaplecionymi, po czym otworzyła usta, żeby przywołać Birgitte.

— Dlaczego się przebrałaś? — spytała kobieta, wychodząc z cieni i wspierając się na srebrnym łuku. Złoty warkocz o skomplikowanym splocie miała przerzucony przez ramię, od łuku i strzał odbijało się światło księżyca. — Pamiętam, kiedyś nosiłam bliźniaczą suknię. Miała tylko przyciągać uwagę, żeby Gaidal mógł się prześlizgnąć... strażnicy faktycznie wytrzeszczyli oczy jak żaby... ale to było zabawne. Zwłaszcza, że później założyłam ją do tańca z nim. On nienawidzi tańca, ale tak się zawziął, nie chcąc, by jakikolwiek mężczyzna zbliżył się do mnie, że odtańczył ze mną wszystkie tańce. — Birgitte roześmiała się z czułością. — Tamtej nocy wygrałam od niego pięćdziesiąt złotych przy grze w skręta; tak się na mnie gapił, że zupełnie nie zwracał uwagi na swoje płytki. Mężczyźni są osobliwi. Żeby to jeszcze nigdy mnie przedtem nie widział...

— Tak to już z nimi bywa — wtrąciła sztywno Nynaeve, otulając ramiona szalem.

Zanim jednak zdążyła zadać pytanie, Birgitte powiedziała:

— Znalazłam ją. — I wszelka myśl o pytaniu uciekła.

— Gdzie? Widziałaś ją? Możesz mnie do niej zabrać? Tak, żeby ona mnie nie zobaczyła? — W żołądku Nynaeve zatrzepotał strach, Valan Luca miałby dużo do gadania o jej odwadze, gdyby zobaczył ją teraz, ale była przekonana, że ten strach przemieni się w gniew, kiedy tylko zobaczy Moghedien. — Gdybyś tak zaprowadziła mnie w pobliże... — Zawiesiła głos, kiedy Birgitte podniosła rękę.

— Raczej mnie nie widziała, bo w przeciwnym przypadku wątpię, czy byłabym tu teraz. — Stanowiła teraz wcielenie powagi; Nynaeve stwierdziła, że znacznie łatwiej być obok niej, kiedy postępowała jak żołnierz. — Mogę na chwilę zaprowadzić cię blisko, jeśli rzeczywiście tego chcesz, ale ona nie jest sama. W każdym razie... Sama zresztą zobaczysz. Musisz być cicho i nie wolno ci podejmować żadnych działań przeciwko Moghedien. Są tam inni Przeklęci. Być może mogłabyś ją zniszczyć, ale czy potrafisz zniszczyć wszystkich pięcioro?

Ściskanie w żołądku Nynaeve przeniosło się do piersi. I zeszło do kolan. Pięcioro. Powinna spytać Birgitte, co widziała albo słyszała i na tym poprzestać. Potem mogłaby wrócić do łóżka i... Ale Birgitte patrzyła na nią. Nie kwestionowała jej odwagi, tylko patrzyła. Gotowa na wszystko, jeśli ona zechce.

— Będę cicho. I nawet nie pomyślę o przenoszeniu. — Nie w obecności pięciorga Przeklętych. W tym momencie zresztą nie przeniosłaby nawet iskierki. Usztywniła kolana, żeby nogi nie ugięły się pod nią. — Kiedy tylko będziesz gotowa.

Birgitte uniosła łuk i położyła dłoń na ramieniu Nynaeve...

...a tej oddech uwiązł w gardle. Stały w pustce, otoczone przez bezkresną czerń, gdzie nie sposób było odróżnić górę od dołu i gdzie upadek w dowolnym kierunku trwałby wieczność. Z uczuciem wirowania w głowie zmusiła się, by spojrzeć w stronę, którą wskazywała Birgitte.

Pod nimi stała Moghedien, również zawieszona w pustce, odziana w czerń niemalże taką samą jak ta, która je otaczała; pochylona, czegoś uważnie słuchała. I równie daleko pod nią, na kawałku połyskliwej, krytej białymi płytkami posadzki, unoszącej się w tej czerni, stały cztery ogromne krzesła z wysokimi oparciami, każde inne. O dziwo, Nynaeve słyszała dokładnie, co mówili siedzący na tych krzesłach, równie dobrze, jakby sama siedziała na jednym z nich.

— ...nigdy dotąd nie byłeś tchórzem — mówiła właśnie słonecznowłosa, pulchna, lecz pełna powabu kobieta — więc czemu teraz zaczynasz się bać? — Odziana, lecz tylko na pozór, w srebrzystoszarą mgłę i roziskrzone klejnoty, rozpierała się niedbale w krześle z kości słoniowej, zaprojektowanym tak przemyślnie, że zdawało się stworzone z ciał nagich akrobatów. Czterech wyrzeźbionych mężczyzn unosiło je do góry, a ręce siedzącej spoczywały na grzbietach klęczących kobiet; dwóch mężczyzn i dwie kobiety trzymały białą, jedwabną poduszkę pod jej głową, a nad nią jeszcze inni, powykręcani w kształty, zdaniem Nynaeve, zupełnie nieosiągalne dla ludzkiego ciała. Zaczerwieniła się, kiedy pojęła, że oni wykonują coś więcej niźli tylko akrobatyczne sztuczki.

Zwalisty mężczyzna średniego wzrostu, z siną blizną biegnącą przez twarz i kwadratową, złotą bródką, gniewnie pochylał się do przodu. Jego krzesło było wykonane z ciężkiego drewna, rzeźbionego w kolumny przedstawiające uzbrojonych mężczyzn i konie; odziana w stalową rękawicę pięść ściskała błyskawicę na szczycie oparcia. Czerwony kaftan zastępował brak złoceń w krześle, dzięki złotym zakrętasom biegnącym przez barki i wzdłuż rękawów.

— Nikt mnie nie nazwie tchórzem — powiedział surowo. — Ale jeśli dalej będziemy postępować tak jak obecnie, to on mi skoczy prosto do gardła.

— Taki był plan od samego początku — odezwał się melodyjny kobiecy głos. Nynaeve nie widziała przemawiającej, ukrytej za górującym nad nią oparciem krzesła, które zdawało się całe ze śnieżnobiałego kamienia i srebra.

Drugi mężczyzna był rosły i przystojny w jakiś mroczny sposób, ze skrzydełkami siwizny na skroniach. Wygodnie rozparty na swym tronie, obracał w dłoniach zdobny, złoty puchar. To było jedyne słowo, jakim dawało się określić ten wysadzany klejnotami mebel; tu i tam przebłyskiwały drobiny złota, ale Nynaeve nie wątpiła, że pod tymi połyskującymi rubinami, szmaragdami i księżycowymi kamieniami kryje się szczere złoto; tron ze względu na swoją masywność sprawiał wrażenie ciężkiego.

— On skupi się na tobie — rzekł tubalnym głosem rosły mężczyzna. — Jeśli zajdzie taka potrzeba, ktoś z jego najbliższego otoczenia zginie, niby to z twojego rozkazu. Przyjdzie wtedy po ciebie. I kiedy zajmie się wyłącznie tobą, my troje, połączeni, pojmamy go. Cóż się takiego zmieniło, by miało wpłynąć na realizację planu?

— Nic się nie zmieniło — warknął mężczyzna z blizną. — A już najmniej moje zaufanie do was. Będę uczestniczył w połączeniu albo w tej chwili kończymy ze wszystkim.

Złotowłosa kobieta odrzuciła głowę w tył i roześmiała się.

— Biedny człowieku — zadrwiła, machając w jego stronę upierścienioną dłonią. — Myślisz, że on nie zauważyłby, że jesteś połączony? On ma nauczyciela, pamiętaj. Kiepskiego, ale nie zupełnego durnia. Następnym razem poprosisz pewnie o zaproszenie do udziału takiej liczby dziewczątek spod znaku Czarnych Ajah, by krąg liczył więcej niż trzynaście ogniw, dzięki czemu kontrolę nad nim musielibyście przejąć ty albo Rahvin.

— Skoro Rahvin ufa nam do tego stopnia, że godzi się na połączenie, którym kieruje jedno z nas — rzekł melodyjny głos — to i ty mógłbyś okazać równe zaufanie. — Wielki mężczyzna zajrzał do swego pucharu, odziana zaś w mgłę kobieta uśmiechnęła się blado. — Jeśli nie możesz nam zaufać, sądząc, że zwrócimy się przeciwko tobie — ciągnęła niewidoczna kobieta — to w takim razie uwierz, że wzajem będziemy pilnować się zanadto mocno, by to zrobić. Przecież zgodziłeś się na to wszystko, Sammaelu. Dlaczego teraz się wykręcasz?

Nynaeve wzdrygnęła się, kiedy Birgitte dotknęła jej ramienia...

...i znowu stały wśród wozów, pod księżycem przeświecającym przez chmury. W porównaniu z miejscem, w którym dopiero co były, ta sceneria wyglądała tak zwyczajnie.

— Dlaczego...? — zaczęła Nynaeve i musiała przełknąć ślinę. — Dlaczego nas stamtąd zabrałaś? — Serce jej podskoczyło do gardła. — Czy Moghedien coś zobaczyła? — Tak była pochłonięta widokiem innych Przeklętych — tego pomieszania obcości i przeciętności — że zapomniała pilnować Moghedien. Westchnęła z ulgą, kiedy Birgitte potrząsnęła głową.

— Nie oderwałam od niej wzroku na dłużej niż chwilę, a ona nie poruszyła ani jednym mięśniem. Ja jednak nie lubię tak się wystawiać na pokaz. Mogła przecież spojrzeć w górę, ona albo któreś z pozostałych...

Nynaeve owinęła się ciasno szalem, ale i tak nadal dygotała.

— Rahvin i Sammael. — Nie chciała, by jej głos brzmiał tak ochryple. — Czy rozpoznałaś pozostałych?

To oczywiste, że ich rozpoznała; doprawdy głupio sformułowała pytanie, ale to dlatego, że była taka wstrząśnięta.

— Lanfear to ta ukryta za krzesłem. Tą drugą była Graendal. Nie bierz jej za idiotkę przez to, że buja się w krześle w sposób, na widok którego rumieniłaby się dziewka uliczna z Senje. Jest przebiegła i używa swych pupilków do rytuałów, które najtwardszego żołnierza, jakiego kiedykolwiek poznałam, zmusiłyby do poprzysięgnięcia celibatu.

— Graendal jest przebiegła — powiedział głos Moghedien — ale nie dość przebiegła.

Birgitte obróciła się błyskawicznie, ze srebrnym łukiem już w pogotowiu, srebrna strzała niemalże pofrunęła do cięciwy — i nagle odrzuciło ją na odległość trzydziestu kroków przez księżycową poświatę, prosto na wóz Nynaeve, z taką siłą, że odbiła się od niego na dalszych pięć i upadła bezwładnie na ziemię.

Nynaeve desperacko sięgnęła po saidara. Strach sączył się przez jej gniew, ale gniewu było dość — i ten gniew nadział się na niewidzialny mur dzielący ją od ciepłej łuny Prawdziwego Źródła. Omal nie zawyła. Coś ją chwyciło za stopy, pociągnęło je w tył i oderwało od ziemi; dłonie podskoczyły w górę i wygięły się, aż w pewnym momencie nadgarstki spotkały się nad głową z kostkami nóg. Odzienie przemieniło się w pył, który zsunął się z ciała, a warkocz pociągnął głowę w tył, tak silnie, że zetknęła się niemal z dolną częścią pleców. Jak oszalała usiłowała wyjść ze snu. Bez skutku. Zawisła tak w powietrzu, złamana wpół niczym jakieś zwierzę pochwycone w sieć, z każdym mięśniem naprężonym do granic. Poczuła w sobie spazmy drgań; palce jej drżały słabo, ocierając się o stopy. Miała wrażenie, że jeśli spróbuje poruszyć czymkolwiek, to złamie sobie kręgosłup.

O dziwo, strach się ulotnił, teraz, kiedy było już za późno. Była przekonana, że mogła być dostatecznie szybka, gdyby nie ten paniczny strach, który ją spętał w chwili, kiedy musiała działać. Potrzebowała tylko szansy, by móc położyć ręce na gardle Moghedien.

„Na wiele to się teraz przyda!”

Każdy haust powietrza przemieniał się w łapczywe rzężenie.

Moghedien podeszła do miejsca, gdzie Nynaeve mogła ją widzieć, ujętą w drżący trójkąt stworzony z jej własnych rąk. Kobietę, jak na urągowisko, otaczała łuna saidara.

— Detal z krzesła Graendal — zadrwiła Przeklęta. Suknię, podobnie jak Graendal, miała utkaną z mgły; mieniła się wszelkimi jej odmianami, począwszy od czarnych oparów, przez niemalże przezroczystą mgiełkę, a skończywszy na połyskliwym srebrze. Tkanina zmieniała się właściwie cały czas. Nynaeve raz już widziała Moghedien w tej sukni, w Tanchico.

— Sama bym na to nie wpadła, ale Graendel doprawdy potrafi wpłynąć... budująco.

Nynaeve piorunowała ją wzrokiem, ale Moghedien udawała, że tego nie zauważa.

— Ledwie potrafię uwierzyć, że naprawdę przyszłaś na mnie zapolować. Czyżbyś poważnie myślała, że mi dorównasz, bo raz ci się poszczęściło i przyłapałaś mnie, kiedy się nie pilnowałam? — Kobieta zaśmiała się uszczypliwie. — Gdybyś tylko wiedziała, ile wysiłku włożyłam w odnalezienie ciebie. A tymczasem ty sama do mnie przyszłaś. — Omiotła wzrokiem wozy, przez chwilę przypatrując się lwom i niedźwiedziom, po czym zwróciła się powrotem do Nynaeve. — Menażeria? Czyli że łatwo cię będzie znaleźć, gdybym cię potrzebowała.

— Rób, co potrafisz najgorszego, a żebyś sczezła — warknęła Nynaeve. Na ile potrafiła warknąć. Tak złożona w pół, musiała wyduszać z siebie słowa, jedno po drugim. Nie odważyła się spojrzeć prosto na Birgitte — zwłaszcza, że nie była w stanie dostatecznie obrócić głowy — ale przewracając oczami, pochwycona przez furię i strach, przelotnie ją widziała. Żołądek jej się zakląsł, mimo iż tak mocno napięty niczym owcza skóra powieszona do wyschnięcia. Birgitte leżała na ziemi, srebrne strzały wysypały się z kołczana przy pasie, srebrny łuk leżał w odległości piędzi od znieruchomiałej ręki. — Poszczęściło mi się, powiadasz? Gdyby tobie nie udało się podstępnie mnie napaść, to tak bym cię zbiła, że aż byś płakała. Skręciłabym ci kark jak kurczakowi.

Miała tylko jedną szansę, jeśli Birgitte nie żyła, i to nędzną. Tak rozzłościć Moghedien, by ta ją zabiła szybko, w szale wściekłości. Żeby tylko istniał jakiś sposób, by ostrzec Elayne. Jej śmierć musiałaby to załatwić.

— Pamiętasz, jak powiedziałaś, że użyłabyś mnie jako podnóżka przy dosiadaniu konia? I jak potem ja powiedziałam, że zrobiłabym to samo z tobą? Po tym, jak już cię zbiłam. Kiedy skomlałaś i błagałaś o życie. Oferowałaś mi wszystko. Jesteś tchórzem bez charakteru! Zawartością nocnego naczynia! Ty kawałku... — Coś gęstego wpełzło jej do ust, rozpłaszczając język i rozwierając szczęki.

— Jaka ty jesteś prosta — mruknęła Moghedien. — Wierz mi, jestem dostatecznie zła na ciebie. Raczej nie wykorzystam cię jako podnóżka do wsiadania na konia. — Na widok jej uśmiechu Nynaeve ścierpła skóra. — Myślę, że zmienię cię w konia. Tutaj to jest możliwe. W konia, w mysz, w żabę... — Urwała, czegoś nasłuchując. — ...w świerszcza. I za każdym razem, kiedy przyjdziesz do Tel’aran’rhiod, będziesz koniem, dopóki ja tego nie zmienię. Albo ktoś inny, kto posiada taką samą wiedzę. — Znowu urwała, z niemalże współczującą miną. — Nie, nie chcę ci robić fałszywych nadziei. Jest nas teraz tylko dziewięcioro takich, którzy znają wiązanie i wcale byś nie chciała, żeby zamiast mnie to oni cię pojmali. Będziesz koniem za każdym razem, kiedy cię tu sprowadzę. Dostaniesz własne siodło i uzdę. Mogę ci nawet zapleść grzywę.

Coś omal nie wyszarpnęło warkocza z czaszki Nynaeve.

— Oczywiście nawet wtedy będziesz pamiętała, kim jesteś. Myślę, że ja polubię swoje przejażdżki, a ty niestety nie. — Moghedien zrobiła głęboki wdech; suknia pociemniała i zalśniła w bladym świetle; Nynaeve nie mogła być pewna, ale uznała, że to może być kolor świeżej krwi. — Przez ciebie muszę się upodobnić do Semirhage. Dobrze będzie wreszcie z tobą skończyć, bym mogła skierować całą swoją uwagę na ważne sprawy. Czy ta mała, żółtowłosa dziewka jest z tobą w tej menażerii?

Opuchlizna zniknęła z ust Nynaeve.

— Jestem sama, ty głupia... — Ból. Jakby coś ją biło od kostek po ramiona, przy czym wszystkie ciosy lądowały jednocześnie. Przenikliwie zawyła. Znowu. Usiłowała zacisnąć zęby, ale uszy przepełniał jej własny, nie kończący się wrzask. Czekając z rozpaczą na ciąg dalszy, załkała; łzy spłynęły bezwstydnie po policzkach.

— Czy ona jest z tobą? — dopytywała się cierpliwie Moghedien. — Nie marnuj czasu, próbując mnie zmusić, bym cię zabiła. Nie zrobię tego. Przeżyjesz wiele lat, służąc mi. Twoje żałosne raczej umiejętności mogą się przydać, kiedy je odpowiednio podszlifuję. A raczej, kiedy cię wyszkolę. Ale mogę sprawić, byś pomyślała, że to, co właśnie poczułaś, to pieszczota kochanka. A teraz odpowiedz na pytanie.

Nynaeve udało się odzyskać oddech.

— Nie — wyłkała. — Ona uciekła z pewnym mężczyzną, kiedy wyjechałyśmy z Tanchico. Z mężczyzną dostatecznie starym, by mógł być jej dziadkiem, ale miał pieniądze. Doszły nas słuchy o tym, co stało się w Wieży... — Była przekonana, że Moghedien musi o tym wiedzieć... — I bała się wrócić.

Jej oprawczyni roześmiała się.

— Zachwycająca opowiastka. Nieomal rozumiem teraz, co tak fascynuje Semirhage w łamaniu ducha. Och, dostarczysz mi moc rozrywki, Nynaeve al’Meara. Ale najpierw sprowadzisz do mnie Elayne. Odgrodzisz ją tarczą od Źródła, zwiążesz i rzucisz do mych stóp. Wiesz, dlaczego? Bo w Tel’aran’rhiod niektóre rzeczy są tak naprawdę silniejsze niż w świecie jawy. Dlatego właśnie będziesz lśniącą białą klaczą za każdym razem, kiedy cię tutaj sprowadzę. Nie tylko zranienia zabiera się stąd do jawy. Przymus to druga rzecz. Chcę, żebyś się nad tym zastanowiła przez kilka chwil, zanim zaczniesz uważać, że to twój własny pomysł. Podejrzewam, że ta dziewczyna to twoja przyjaciółka. Ale ty ją sprowadzisz do mnie jak szczeniaka...

Moghedien wrzasnęła, kiedy nagle pod jej prawą piersią wykwitł grot srebrnej strzały.

Nynaeve upadła na ziemię niczym pusty worek. Upadek wybił jej z płuc najmniejszą drobinę oddechu jak cios młotem w brzuch. Zmusiła storturowane płuca do pracy, wysilając się, by oddychać, mimo bólu walcząc o dojście do saidara.

Birgitte powstała chwiejnie i wyszperała jeszcze jedną strzałę z kołczana.

— Ruszaj, Nynaeve... — Mamrotała, zamiast krzyczeć. — Uciekaj. — Głowa Birgitte chwiała się, a srebrny łuk drżał, kiedy go podnosiła.

Łuna otaczająca Moghedien rozrastała się, aż w pewnym momencie wydało się, że otacza ją oślepiające słońce.

Noc zasunęła się nad Birgitte niczym fala oceanu, otulając ją w czerń. Kiedy ustąpiła, łuk upadł na puste ubrania, które z kolei rozpadły się. Rozwiały się niczym opadająca mgła, a potem pozostały tylko łuk i strzały, lśniące srebrzyście w świetle księżyca.

Moghedien padła na kolana, ściskając wystające drzewce strzały obiema dłońmi, zaś łuna wokół niej zblakła i zniknęła. Potem zniknęła również ona; tylko srebrna strzała pozostała tam, gdzie była, zabarwiona na ciemno krwią.

Po czasie, który zdawał się trwać wieczność, Nynaeve udało się podźwignąć. Łkając, podczołgała się do łuku Birgitte. Tym razem to nie z bólu toczyły się łzy. Uklękła, całkiem naga, ale w ogóle tym nie przejęta, i wzięła łuk do ręki.

— Tak mi przykro — wyszlochała. — Och, Birgitte, wybacz mi. Birgitte!

Zamiast odpowiedzi usłyszała żałobny krzyk jakiegoś nocnego ptaka.


Liandrin poderwała się na nogi, kiedy drzwi do komnaty Moghedien otworzyły się z trzaskiem i Wybrana wtoczyła się chwiejnie do bawialni, w samej tylko jedwabnej koszuli przesączonej krwią. Chesmal i Temaile podbiegły do niej, każda ujęła pod jedno ramię, żeby ją podtrzymać, ale Liandrin pozostała na swoim miejscu. Pozostałych nie było; być może wyjechały z Amadoru, Liandrin dokładnie nie wiedziała. Moghedien mówiła tylko to, co chciała, by słyszący wiedział, i karała za pytania, które jej się nie podobały.

— Co się stało? — wystękała Temaile.

Krótkie spojrzenie Moghedien mogłoby dosłownie ją zabić.

— Potrafisz trochę Uzdrawiać — powiedziała zduszonym głosem Wybrana do Chesmal. Krew zaplamiła jej wargi, sączyła się z kącika ust coraz silniejszym strumieniem. — Zrób to. Natychmiast, ty głupia!

Ciemnowłosa Ghealdanka nie wahała się z położeniem dłoni na głowie Moghedien. Liandrin zadrwiła wewnętrznie, kiedy Chesmal otoczyła łuna; na jej przystojnej twarzy odmalowała się troska, zaś delikatne, lisie rysy Temaile zniekształciła czysta trwoga i przejęcie. Jakież one wierne. Posłuszne niczym psy. Moghedien stanęła na czubkach palców, z głową odrzuconą w tył; oczy miała szeroko otwarte, trzęsła się, oddech bulgotał w jej rozdziawionych ustach, jakby ją kto zanurzył w przerębli.

Po kilku chwilach było po wszystkim. Łuna otaczająca Chesmal zniknęła i pięty Moghedien stanęły na dywanie w niebiesko-zielony wzór. Bez wsparcia Temaile byłaby upadła. Jedynie część siły potrzebnej do Uzdrawiania brała się z Mocy; reszta pochodziła od Uzdrawianej osoby. Rana, która spowodowała krwotok, zniknęła, ale Moghedien była z pewnością bardzo osłabiona, jakby przez wiele tygodni leżała w łóżku. Wyciągnęła zza pasa Temaile cienką, jedwabną chustę barwy złota i kości słoniowej, by otrzeć usta, kiedy ta pomagała jej dojść do drzwi sypialni. Słaba i odwrócona plecami.

Liandrin zaatakowała silniej niż kiedykolwiek, całą wiedzą, wykoncypowaną z tego, co tamta wcześniej zrobiła jej.

Jeszcze nie skończyła, gdy saidar wypełnił Moghedien niczym powódź. Sonda Liandrin przestała istnieć, kiedy Źródło zostało odgrodzone od niej tarczą. Strumienie Powietrza poderwały ją w górę, po czym cisnęły na boazerię ściany z takim impetem, że aż jej zaszczękały zęby. Zawisła tak, z rozkrzyżowanymi rękoma, całkiem bezradna.

Chesmal i Temaile wymieniły zmieszane spojrzenia, jakby nie rozumiały, co się stało. Nadal wspierały Moghedien, kiedy ta podeszła do Liandrin, spokojnie ocierając usta chustką Temaile. Wybrana przeniosła Moc, a krew na jej koszuli sczerniała i złuszczyła się, opadając płatami na dywan.

— Ty... ty nie rozumiesz, o Wielka Pani — zaczęła nerwowo Liandrin. — Ja tylko chciałam ci pomóc, żebyś się dobrze wyspała. — Po raz pierwszy w życiu zupełnie się nie przejęła nawrotem pospolitego akcentu. — Ja tylko... — Urwała, dławiąc się własnymi słowami, kiedy strumień Powietrza pochwycił jej język i rozciągnął go za zębami. Piwne oczy wyszły z orbit. Odrobinę więcej nacisku, a...

— Mam go wyrwać? — Moghedien badała jej twarz, ale mówiła jakby do siebie. — Chyba nie. Masz pecha, że przez tę al’Meara zaczęłam rozumować jak Semirhage. W innym przypadku tylko bym cię zabiła. — Nagie zabrała się za zawiązywanie tarczy, której węzeł stawał się coraz bardziej zawikłany, aż w końcu Liandrin całkowicie pogubiła się w tych skrętach i zapętleniach. A on ciągle jeszcze się zasupływał. — Proszę bardzo — powiedziała w końcu Moghedien tonem satysfakcji. — Będziesz bardzo długo szukała kogoś, kto da radę to rozwikłać. Tyle że nie będziesz miała okazji do tych poszukiwań.

Liandrin zbadała twarz Chesmal i Temaile, szukając oznak współczucia, litości, czegokolwiek. Chesmal miała oczy zimne i surowe; Temaile, błyszczące, przesunęła po wargach czubkiem języka i uśmiechnęła się. Nie był to przyjazny uśmiech.

— Myślałaś, że nauczyłaś się, co to przymus — ciągnęła Moghedien. — Ja nauczę cię trochę więcej.

Liandrin przez chwilę dygotała. Oczy Moghedien wypełniały jej całe pole widzenia, tak jak głos wypełniał uszy, całą głowę.

— Będziesz żyła.

Ta chwila minęła i na twarzy Liandrin wystąpiły paciorki potu, kiedy Wybrana uśmiechnęła się do niej.

— Przymus ma wiele ograniczeń, ale nakaz, by postępować zgodnie z czyimś życzeniem, będzie się utrzymywał przez całe życie w najskrytszych głębinach. Będziesz żyła, obojętnie jak gorąco byś nie pragnęła odebrać sobie życia. A będziesz tego pragnęła. Wiele nocy przepłaczesz, tęskniąc za śmiercią.

Splot unieruchamiający język Liandrin zniknął; odczekała tyle tylko czasu, ile potrzebowała na przełknięcie śliny.

— Błagam, Wielka Pani. Przysięgam, że nie chciałam... — Od ciosu wymierzonego przez Moghedien zadźwięczało jej w głowie, a przed oczyma zatańczyły srebrzysto-czarne plamki.

— Robienie czegoś fizycznie... ma swój... urok — wydyszała kobieta. — Chcesz błagać o więcej?

— Proszę, Wielka Pani... — Od drugiego ciosu włosy rozwiały jej się we wszystkie strony.

— Jeszcze?

— Błagam... — Trzeci cios omal nie wystawił szczęki z zawiasów. Czuła, jak pali ją policzek.

— Nie będę cię słuchała, skoro nie stać cię na inne pomysły. Ty natomiast będziesz słuchała. Myślę, że zaplanowałam dla ciebie coś, z czego sama Semirhage byłaby zachwycona. — Moghedien uśmiechnęła się niemalże równie ponuro jak Temaile. — Będziesz żyła, nie ujarzmiona, za to ze świadomością, że będziesz zdolna znowu przenosić tylko pod tym warunkiem, iż znajdziesz kogoś, kto rozplecie twoją tarczę. Ale to zaledwie początek. Evon ucieszy się z nowej pomywaczki i jestem przekonana, że Arene z chęcią będzie wiodła z tobą długie rozmowy na temat jej męża. No jakże, twoje towarzystwo spodoba im się tak bardzo, że wątpię, czy uda ci się wyjść z tego domu przez najbliższe lata. Długie lata podczas których będziesz żałowała, że nie służyłaś mi wiernie.

Liandrin potrząsnęła głową, układając usta do słów „nie” i „proszę”; za mocno płakała, by wydusić z siebie te słowa.

Moghedien odwróciła głowę w stronę Temaile i powiedziała:

— Przygotuj ją dla nich. I przykaż im, że nie mają jej ani zabijać ani pozbawiać przytomności. Chcę, by zawsze wierzyła, że może uciec. Nawet próżna nadzieja podtrzyma ją przy życiu w cierpieniu. — Zawróciła, wsparta na ramieniu Chesmal, i sploty przytrzymujące Liandrin przy ścianie zniknęły.

Nogi ugięły się pod nią, jakby były ze słomy i zwaliła się na dywan. Pozostała jedynie tarcza; łomotała w nią na próżno, pełznąc jednocześnie za Moghedien, starając się uczepić rąbka sukni, łkając spazmatycznie.

— Błagam, Wielka Pani!

— One są z menażerią — powiedziała Moghedien do Chesmal. — Tyleście szukały, a musiałam znaleźć je sama. Odszukanie menażerii nie powinno być trudne.

— Będę wiernie służyła — wyłkała Liandrin. Strach pozbawił ją sił; nie umiała czołgać się dostatecznie szybko, żeby je dogonić. A one nawet się na nią nie obejrzały, gdy pełzała za nimi po dywanie. — Zwiąż mnie, Wielka Pani. Zrób, co tylko chcesz. Będę wiernym psem!

— Wiele menażerii podróżuje na północ — powiedziała Chesmal, głosem przepełnionym pragnieniem obniżenia rangi swej porażki. — Do Ghealdan, Wielka Pani.

— Wobec tego muszę udać się do Ghealdan — oznajmiła Moghedien. — Zdobądźcie szybkie konie, bo pojedziecie... — Przy tych słowach drzwi sypialni zamknęły się.

— Będę wiernym psem — szlochała Liandrin, skulona na dywanie. Uniósłszy głowę, zamrugała, by przez łzy zobaczyć, jak Temaile patrzy na nią, zacierając ręce, uśmiechnięta. — Mogłyśmy ją pokonać, Temaile. We trzy razem mogłyśmy...

— My trzy? — Temaile zaśmiała się. Ze zmrużonymi oczyma badała tarczę przytwierdzoną do Liandrin. — Równie dobrze mogłaś zostać ujarzmiona.

— Posłuchaj. Proszę. — Liandrin z trudem przełknęła ślinę, starając się, by jej głos zabrzmiał czyściej, ale kiedy znowu zaczęła mówić, nadal chrypiał, mimo iż jednocześnie płonął z przejęcia. — Rozmawiałyśmy o zamęcie, który na pewno wybuchł wśród Wybranych. Skoro Moghedien tak się ukrywa, to musi się ukrywać przed innymi Wybranymi. Jeśli ją pojmamy i oddamy im, to pomyśl o miejscach, jakie mogłybyśmy zająć. Mogłybyśmy zostać wyniesione ponad królów i królowe. Mogłybyśmy same zostać Wybranymi!

Na moment — jeden błogosławiony, cudowny moment — kobieta o dziecinnej twarzy zawahała się. Potem potrząsnęła głową.

— Nigdy nie znałaś umiaru. „Spłonie ten, kto sięga po słońce”. Nie, ja raczej nie spłonę, sięgając za wysoko. Myślę, że będę robiła to, co mi się każe i że zmiękczę cię dla Evona. — Nagle uśmiechnęła się, pokazując zęby, przez co nabrała jeszcze bardziej lisiego wyglądu. — Ależ on się zdziwi, kiedy podpełzniesz, by ucałować mu stopy.

Liandrin zaczęła przeraźliwie krzyczeć, mimo że Temaile jeszcze nie zaczęła.

Загрузка...