Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się legendą. Legenda staje się mitem, a potem nawet mit jest już dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek, który go zrodził. W jednym z Wieków, zwanym przez niektórych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, który dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno już minionym, w wielkim lesie, zwanym Lasem Braem, zerwał się wiatr. Wiatr ten nie był prawdziwym początkiem. Nie istnieją ani początki, ani zakończenia w obrotach Koła Czasu. Niemniej był to jakiś początek.
Wiał na południowy zachód, suchy, w promieniach słońca przypominającego stopione złoto. Od tygodni nie spadła już ani kropla deszczu z niebios na ziemię, a upał późnego lata stawał się z każdym dniem coraz bardziej dokuczliwy. Przedwcześnie zbrązowiałe liście upstrzyły ciemnymi plamami drzewa, a nagie kamienie piekły się w promieniach słońca w miejscach, gdzie kiedyś płynęły strumienie. Na otwartej przestrzeni, z której znikła trawa, a tylko rzadkie, poszarpane krzaki trzymały się jeszcze korzeniami gleby, wiatr wygrzebywał z dawien skryte w ziemi głazy. Zwietrzałe i zniszczone; żadne ludzkie oko nie rozpoznałoby w nich pozostałości miasta, o którym pamięć przechowała tylko opowieść, podczas gdy wszyscy inni zapomnieli.
Zanim wiatr dotarł do granicy Andoru, wokół pojawiły się rozproszone wioski, a pola zaludnili strapieni farmerzy, brnący mozolnie po spieczonych bruzdach. Las dawno temu ustąpił już miejsca zagajnikom, nim wiatr jął rozwiewać kurz po jedynej ulicy wioski zwanej Źródła Kore. Tego lata źródła zaczynały powoli już wysychać. Obok grupki psów leżących z wywieszonymi od skwaru ozorami przebiegło dwóch nagich do pasa chłopców, poganiając patykami wypchany pęcherz. Panował kompletny bezruch, wyjąwszy wiatr. tuman kurzu i godło ponad drzwiami gospody, skrzypiące na wietrze. Gospoda była z czerwonej cegły, kryta strzechą jak wszystkie pozostałe budynki przy drodze, ale liczyła sobie dwa piętra, co czyniło ,ją najwyższą budowlą w Źródłach Kore, skądinąd schludnej i porządnej wiosce. Osiodłane konie uwiązane przed frontem gospody’ ledwie poruszały ogonami. Rzeźbione godło oznajmiało „Sprawiedliwość Dobrej Królowej”.
Mrugając, gdyż raziły ją drobiny kurzu, Min trwała z okiem przyciśniętym do szczeliny w nierównej ścianie szopy. Mogła zobaczyć tylko jedną rękę strażnika stojącego przy drzwiach, ale całą jej uwagę i tak pochłaniała stojąca w pewnym oddaleniu gospoda. Żałowała, że jej nazwa nie jest nieco mniej złowieszcza, biorąc pod uwagę obecną sytuację. Ich sędzia, lokalny lord, najwyraźniej przyjechał już jakiś czas temu, ale jej nie udało się go wypatrzyć. Bez wątpienia zdążył już wysłuchać oskarżeń farmerów; zanim ,jeden z członków orszaku lorda pojawił się w okolicy, Admer Nem wraz ze swymi braćmi, kuzynami i wszystkimi ich żonami, wydawał się optować za natychmiastową egzekucją przez powieszenie. Min zastanawiała się, jaką można tu otrzymać karę za spalenie stodoły oraz znajdujących się w jej wnętrzu mlecznych krów. Przypadkiem oczywiście, ale nie sądziła, by takie tłumaczenie zdało się na wiele, skoro najpierw włamały się do środka.
Logainowi udało się zbiec w całym zamieszaniu, opuścił je — zostawił, a żeby sczezł! — ale sama nie wiedziała, czy powinno ją to cieszyć czy raczej nie. To właśnie on powalił Nema, kiedy zostali odkryci tuż przed świtem, a lampa tamtego rozbiła się na słomie zaścielającej klepisko. A więc jeśli było to czyjąkolwiek winą, to oczywiście jego. Czasami miewał również kłopoty z upilnowaniem swego języka. Może lepiej, że sobie poszedł.
Odwróciła się i oparła plecami o ścianę, potem otarła pot z czoła, ale natychmiast znowu kroplami pokrył jej skórę. W szopie było duszno, ale jej dwie towarzyszki zdawały się tego nie zauważać. Siuan leżała na plecach, odziana w ciemną, wełnianą suknię do konnej jazdy — niemal identyczną jak ta, którą miała na sobie Min — i bezmyślnie uderzała się słomką po policzku, wpatrzona w strop szopy. Miedzianoskóra Leane, gibka i wzrostem dorównująca większości mężczyzn, siedziała ze skrzyżowanymi nogami, odziana tylko w samą jasną bieliznę, i za pomocą igły oraz nitki przerabiała swoją suknię. Pozwolono im zatrzymać torby podróżne, po tym jak zostały już dokładnie przeszukane na wypadek, gdyby miały skrywać gdzieś miecze i topory bojowe, które mogłyby im otworzyć drogę do ucieczki.
— Jaka jest kara za puszczenie z dymem stodoły w Andorze? — zapytała Min.
— Jeżeli będziemy miały dużo szczęścia — odpowiedziała Siuan, nie drgnąwszy nawet — pręgierz na głównym placu wioski. Jeżeli mniej, chłosta.
— Światłości! — westchnęła Min. — Jak możesz tu mówić o szczęściu?
Siuan przewróciła się na bok i wsparła na łokciu. Była dość mocno zbudowaną kobietą, niezbyt piękną, ale można ją było nazwać przystojną; wyglądała na zaledwie kilka lat starszą od Min, jednak ostre spojrzenie błękitnych oczu miało w sobie wyraz tak rozkazujący, że trudno byłoby skojarzyć je z młodą kobietą, oczekującą procesu w wiejskiej stajni. Czasami Siuan potrafiła się zapomnieć w równym stopniu jak Logain, może nawet jeszcze bardziej.
— Kiedy nas postawią pod pręgierzem — powiedziała tym tonem, w którym pobrzmiewało: „przestań opowiadać bzdury” i „nie bądź głupia” — to nas postawią, będziemy miały to za sobą i natychmiast ruszymy w dalszą drogę. W ten sposób zmarnujemy mniej czasu niż w przypadku jakiejkolwiek innej kary, ze wszystkich, które przychodzą mi na myśl. Oczywiście, pominąwszy szubienicę. Ale z tego, co pamiętam z andorańskiego prawa, nie sądzę, by miało do tego dojść.
Przez chwilę Min wstrząsały wybuchy spazmatycznego śmiechu, chociaż równie dobrze mogło być to łkanie.
— Czas? Sądząc z tego, jak nam się wiedzie, pomyślałabym, że nie mamy nic oprócz czasu. Przysięgłabym, że byłyśmy we wszystkich wioskach dzielących tę dziurę od Tar Valon i nie znalazłyśmy niczego. Żadnego śladu, najdrobniejszej plotki. Wydaje mi się, że nie ma żadnego zgromadzenia. A teraz na dodatek będziemy musiały wędrować pieszo. Podsłuchałam, że Logain zabrał nasze konie. Bez koni, zamknięte w stajni, czekając na Światłość tylko jedna wie co!
— Uważaj, co mówisz — skarciła ją szeptem Siuan, obrzuciwszy znaczącym spojrzeniem drzwi z nieheblowanych desek, za którymi stał strażnik. — Nie trzepocz tak językiem, bo jeszcze się zaplączesz w sieci zamiast ryby.
Min skrzywiła się po części dlatego, że była już zmęczona rybackimi przysłowiami Siuan Sanche, po części zaś dlatego, że tamta miała rację. Jak dotąd udało im się wyprzedzać niefortunne wieści — tragiczne może byłoby lepszym określeniem — ale niektóre plotki miały swoje sposoby, by pokonać setki mil w ciągu jednego dnia. Siuan podróżowała pod imieniem Mara, Leane jako Amaena, Logain zaś przybrał imię Dalyn, po tym jak Siuan przekonała go, że Guaire jest głupim pomysłem. Min nadal uważała, że nikt nie rozpozna jej imienia, lecz Siuan nalegała, by zwracać się do niej Serenla. Nawet Logain nie znał ich prawdziwych imion. ,
Prawdziwym problemem było to, że Siuan nie chciała się poddać. Kolejne tygodnie spełzały na niczym, a teraz jeszcze to, jednak wszelkie napomknienia, by pojechać do Łzy, co było ,jedynym rozsądnym wyjściem, wywoływały burzę, w obliczu. której drżał nawet Logain. Im dłużej ich poszukiwania nie przynosiły rezultatu, tym bardziej rozdrażniona stawała się Siuan.
„Chociaż i przedtem mogłaby straszyć kamienie”.
Min była jednak na tyle rozsądna, by tę myśl zatrzymać dla siebie.
Leane wreszcie skończyła ze swoją suknią i wdziała ją przez głowę, a potem sięgnęła rękoma za plecy, by zapiąć guziki. Min nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tamta zadała sobie tyle trudu, sama wręcz nie znosiła igły i nitki. Dekolt znajdował się teraz odrobinę niżej, odsłaniając więcej niż poprzednio, nadto suknia przylegała bardziej do ciała z przodu i na biodrach. Ale jaki to miało sens w ich obecnej sytuacji? Nikt nie zaprosi jej przecież do tańca w tej przesyconej zaduchem upału stajni.
Pogrzebawszy w torbie Min, Leane wyciągnęła drewnianą szkatułkę z kosmetykami, pudrami i Światłość wie czym jeszcze, którą Laras wmusiła Min, zanim odjechały. Min zamierzała wyrzucić to wszystko gdzieś po drodze, ale z jakiegoś powodu nie miała okazji. W odchylającym się na zawiasach wieczku szkatułki było niewielkie lusterko i już po chwili Leane za pomocą małych pędzelków z króliczej sierści zaczęła nakładać na twarz kolejne warstwy makijażu. Nigdy dotąd nie wykazywała szczególnego zainteresowania tymi rzeczami, a tymczasem teraz zdawała się troszczyć tylko o to, czy znajdzie szczotkę oprawioną w czarne drzewo i mały grzebyk z kości słoniowej do wpięcia we włosy. Mruczała coś nawet ze złością o tym, że nie może podgrzać żelaznej lokówki! Jej ciemne włosy urosły znacznie podczas ich peregrynacji, wciąż jednak nie sięgały nawet do ramion.
Min przyglądała się jej przez chwilę, potem zapytała:
— Co ty robisz, Le... Amaena? — Unikała spoglądania na Siuan. Powinna naprawdę uważać na to, co mówi; wystarczy już, że siedzą tu, piekąc się w zamknięciu i czekając na proces. Szubienica lub pręgierz. Co za wybór! — Postanowiłaś zacząć z kimś flirtować?
To miał być żart — Leane była wcieleniem kompetencji i skuteczności — coś, co pozwoli choć na krótko zmniejszyć ponury ciężar chwili, ale Leane zaskoczyła ją.
— Tak — odparła zwięźle, nie odrywając szeroko rozwartych oczu od lusterka, przed którym dokonywała jakichś tajemniczych czynności z własnymi rzęsami. — A jeśli będę flirtować z właściwym człowiekiem, być może nie będziemy się musiały już martwić ani chłostą, ani niczym innym. Może przynajmniej uda mi się wpłynąć na złagodzenie. naszego wyroku.
Z ręką na wpół uniesioną do ociekającego potem czoła, Min zamarła z otwartymi ustami — to było coś takiego, jakby sowa oznajmiła, że postanowiła zostać kolibrem — ale Siuan zwyczajnie usiadła i spojrzała na Leane pozbawionym wyrazu wzrokiem, w którym zastygło pytanie: „A cóż to znowu za pomysły?”
Gdyby Siuan tak popatrzyła na nią, Min zapewne przyznałaby się do wszystkiego, łącznie z tym, o czym dawno już zapomniała. Kiedy Siuan skupiała na kimś swą uwagę i spoglądała w ten właśnie sposób, chciało się kłaniać i bez chwili namysłu wypełniać jej rozkazy. Nawet Logain zazwyczaj robił wszystko. Nie dygał tylko.
Leane spokojnie poklepała delikatnym pędzelkiem policzki i sprawdziła rezultat w lusterku. Potem zerknęła na Siuan, ale cokolwiek zobaczyła na twarzy tamtej, odpowiedziała w ten sam lapidarny sposób co zawsze.
— Moja matka była kupcem, wiesz o tym, przeważnie handlowała futrami i drewnem. Na własne oczy kiedyś widziałam, jak do tego stopnia zaćmiła jasność myśli jakiegoś saldaeańskiego lorda, że odstąpił jej roczne zbiory drewna za połowę ceny, której żądał wcześniej, i wątpię, czy zdał sobie sprawę z tego, co się stało, zanim nie wrócił do domu. Jeśli w ogóle. Później przysłał jej wielką bransoletę z kamienia księżycowego. Kobiety Doorani nie zasługują na złą reputację, jaką się cieszą... większość z niej zawdzięczamy plotkom opowiadanym przez durnych kołtunów... ale po części jest ona bez wątpienia prawdziwa. Moja matka i moje ciotki uczyły mnie tego wszystkiego, nie wspominając już o siostrach i kuzynkach.
Spojrzała po sobie i potrząsnęła głową, potem z westchnieniem wróciła do swych ceremonii.
— Ale obawiam się, że wówczas, w dniu moich czternastych imienin byłam równie wysoka jak teraz. Same kolana i łokcie, niczym cielak, który za szybko rósł. A niedługo po tym, gdy się już nauczyłam, jak przejść przez izbę, nie potykając się przy tym dwukrotnie, dowiedziałam się... — wciągnęła głęboki oddech — ...dowiedziałam się, że moje życie powiedzie mnie inną drogą, że ja kupcem nie będę. A teraz to również przepadło. Czas najwyższy wykorzystać to, czego nauczyłam się dawno temu. W tych okolicznościach nie potrafię wymyślić nic lepszego.
Siuan przypatrywała się jej badawczo jeszcze przez moment.
— To nie jest jedyny powód. Powiedz.
Leane wrzuciła gwałtownie mały pędzelek do szkatułki i wybuchnęła.
— Jedyny powód? Nie znam innego. Wiem tylko, że w moim życiu musi być coś, ca zastąpi... to, co odeszło. Sama mi powiedziałaś, że to jedyna nadzieja na przetrwanie. Zemsta znaczy dla mnie niewiele. Wiem, że twoja sprawa jest ważna, być może nawet. słuszna, ale, niech mi Światłość pomoże, to dla norie za mało; nie potrafię zmusić się do takiego zaangażowania jak ty. Być może zbyt późno włączyłam się we wszystka. Zostanę z tobą, ale to nie wystarczy.
Gniew powoli ja opuszczał, kiedy zaczęła zamykać puzderka i flakoniki, chociaż odkładała je na swoje miejsce energiczniej, niźli to była konieczne. Otaczał ją delikatny zapach róż.
— Wiem, że flirt nie jest czymś, co może wypełnić pustkę, ale wystarczy, by wypełnić puste chwile. Być może stanę się na powrót tą, którą byłam od urodzenia, i to okaże się wystarczające. Po prostu nie wiem. To nie jest nowy pomysł, zawsze chciałam być taka, jak moja matka i moje ciotki, marzyłam o tym czasami, od kiedy dorosłam.
Na twarzy Leane pojawiła się zaduma, ostatnie przybory chowała do szkatułki już znacznie delikatniej.
— Chyba zawsze czułam, że udaję kogoś innego, że maskowanie stało się moją drugą naturą. Była poważna praca do wykonania, znacznie poważniejsza niż kupiectwo, a kiedy zrozumiałam, że istnieje inna droga, maska zbyt mocno przylgnęła mi do twarzy, bym potrafiła ją zdjąć. Cóż, tamto już się skończyło, a teraz trzeba odsłonić prawdziwe oblicze. Myślałam nawet, kilka tygodni temu, żeby spróbować z Logainem, dla nabrania praktyki. Ale naprawdę wyszłam z wprawy i sądzę, że on jest mężczyzną tego pokroju, który dosłyszy w twoich słowach więcej obietnic, niż zamierzałaś sformułować, a potem będzie oczekiwał, że zostaną dotrzymane. — Po jej ustach przemknął ledwo widoczny uśmiech. — Moja matka zawsze powtarzała, że kiedy tak się dzieje, ta znaczy, że się przeliczyłaś; jeżeli okaże się, iż nie ma sposobu na wycofanie się, musisz albo zrezygnować ze swej godności i uciec, albo zacisnąć zęby, zapłacić cenę i potraktować to jako dobrą lekcję.
Jej uśmiech stał się odrobinę szelmowski.
— Moja ciotka Resara dodała wówczas, że wtedy płacisz cenę i na dodatek czerpiesz z tego radość.
Min potrafiła tylko w milczeniu kręcić głową. Leane stała się jakby inną kobietą. Mówić w taki sposób o...! Ledwie wierzyła swoim uszom. A jednak Leane naprawdę wyglądała inaczej. Mimo tylu zabiegów z pędzelkami na jej policzkach nie było śladu pudru, przynajmniej na tyle, na ile Min potrafiła to ocenić, jej usta zaś stały się pełniejsze, kości policzkowe wyższe, oczy większe. Zawsze była kobietą co najmniej piękną, lecz teraz jej piękno upięciokrotniło się.
Siuan jednak jeszcze nie skończyła.
— A jeśli ten prowincjonalny lord jest taki jak Logain? — zapytała cicho. — Co wtedy zrobisz?
Leane uniosła się, uklękła i przełknęła ślinę, zanim odpowiedziała, jednak jej głos był wyjątkowo spokojny.
— Biorąc pod uwagę alternatywę, przed którą stoimy, co ty byś zrobiła?
Żadna nawet nie mrugnęła, a cisza, która zapadła, przeciągała się.
Zanim Siuan mogła odpowiedzieć — jeżeli w ogóle miała taki zamiar; Min dużo by dała, aby usłyszeć jej ripostę — zamek i łańcuch w drzwiach zazgrzytały, ktoś otwierał je z drugiej strony.
Obie kobiety powoli podniosły się, zbierając spokojnie swoje torby, ale Min aż podskoczyła, z żalu, że nie ma przy pasku noża.
„Głupi pomysł — skarciła się w duchu. — Tym sposobem wpakowałabym się tylko w jeszcze gorsze kłopoty. Nie jestem żadną przeklętą heroiną z opowieści. Nawet gdybym rzuciła się na strażnika...”
Drzwi otworzyły się i otwór wejściowy wypełniła sylwetka mężczyzny w długiej skórzanej kamizeli. Nie był to w żadnym razie ktoś, kogo mogłaby zaatakować młoda kobieta, nawet uzbrojona w nóż. Resztki włosów, które jeszcze zostały na jego głowie, były prawie siwe, ale mimo to mężczyzna, niczym stary dąb, wyglądał na niezwykle mocnego.
— Czas na was, dziewczęta, byście stanęły przed lordem — powiedział burkliwie. — Czy pójdziecie dobrowolnie, czy mamy was zanieść jak worki ze zbożem? Pójdziecie tak czy siak, ale wolałbym was nie szarpać w tym upale.
Zerkając za jego plecy, Min zobaczyła jeszcze dwóch mężczyzn, siwych jak on i równie silnych, jeśli nawet nie tak potężnych.
— Pójdziemy same — odparła sucho Siuan.
— Dobrze. Chodźcie, więc. Lord Gareth nie lubi, jak mu się każe czekać.
Niezależnie od tego, że obiecały iść dobrowolnie, każdy z mężczyzn chwycił po jednej z nich mocno za ramię i wyszły na brudną, zapyloną ulicę. Łysiejący mężczyzna otoczył swą dłonią ramię Min niczym szczękami imadła.
„To tyle, jeśli chodzi o ucieczkę” — pomyślała gorzko. Rozważała przez chwilę, czy nie kopnąć tamtego w obutą kostkę, aby spowodować poluzowanie uchwytu, ale wyglądał tak potężnie, że wszystko skończyłoby się zapewne tylko odbitym palcem, a na dodatek przez resztę drogi byłaby wleczona jak cielak.
Leane zdawała się całkowicie pogrążona w swych myślach; wolną ręką wykonywała nieznaczne gesty, a jej usta poruszały się niemo, jakby przepowiadała sobie to, co miała zamiar powiedzieć, niemniej co chwila potrząsała głową, przerywała i zaczynała od nowa. Siuan również zatopiła się w sobie, jednak na jej twarzy zastygł grymas znamionujący zmartwienie, przygryzała nawet dolną wargę, a przecież Siuan nigdy nie okazywała w równie otwarty sposób niepokoju. Wszystko jedno, Min nie nabrałaby pewności siebie, gdy na nie patrzyła.
Widok, który rozpościerał się pod belkowanym stropem wspólnej sali „Sprawiedliwości Dobrej Królowej” jeszcze pogorszył jej samopoczucie. Admer Nem, z przerzedzonymi włosami i żółknącym siniakiem wokół podbitego oka, stał po jednej stronie w otoczeniu równie krępych braci i kuzynów oraz ich żon, które przywdziały najlepsze kaftany i fartuchy. Farmerzy mierzyli wzrokiem trzy więźniarki, z gniewem i jednocześnie satysfakcją; na ich widok Min poczuła, jak ją ściska w żołądku. Spojrzenia ich żon były bardziej przerażające — zionęły czystą nienawiścią. Wzdłuż pozostałych ścian stała w sześciu rzędach reszta mieszkańców wioski, w ubraniach do pracy, którą przerwali, aby wziąć udział w wydarzeniu. Kawał wciąż miał na sobie swój skórzany fartuch, część kobiet podwinięte rękawy, a ich odsłonięte przedramiona pobrudzone były kurzem. W powietrzu unosił się szmer głosów, gdyż nie tylko dzieciom, lecz i starszym usta nie zamykały się nawet na moment, ich oczy wpijały się równie chciwie w trójkę kobiet, jak wzrok Nema. Min pomyślała, że zapewne takiego podniecenia nie było tu jeszcze od samego początku istnienia Źródeł Kare. Tłum opanowany takimi nastrojami widziała dotąd tylko raz w życiu — przed egzekucją.
Usunięto wszystkie stoły z wyjątkiem jednego, który stał przed długim kominkiem z czerwonej cegły. Siedział za nim mocno zbudowany mężczyzna o szczerej twarzy, którego włosy gęsto przetykały pasma siwizny, odziany w dobrze skrojony kaftan z ciemnozielonego jedwabiu; obserwował je, wsparłszy splecione dłonie na blacie stołu. Obok stołu stała szczupła kobieta, mniej więcej w jego wieku, ubrana w suknię z szarej wełny, której dekolt zdobił wyhaftowany sznur białych kwiatów. Miejscowy Jard, jak osądziła Min, oraz jego lady; wiejska szlachta, która o sprawach tego świata wiedziała niewiele więcej niźli ich służba czy dzierżawcy.
Strażnicy doprowadzili je przed stół Lorda, po czym natychmiast zmieszali się z tłumem gapiów. Kobieta w szarościach wystąpiła naprzód i w tym momencie wszystkie szepty zamarły.
— Wszyscy tu zebrani niech uważają i nadstawiają uszu — oznajmiła — oto bowiem dzisiaj lord Gareth Bryne będzie wymierzał sprawiedliwość. Więźniowie, stajecie przed sądem lorda Bryne.
A więc nie żona lorda; jakaś urzędniczka. Gareth Bryne? Ostatnim razem, gdy Min o nim słyszała, był Kapitanem Generałem Gwardii Królowej w Caemlyn. Jeśli tu chodziło o tego samego człowieka. Zerknęła na Siuan, ale tamta utkwiła spojrzenie w szerokich deskach podłogi u swoich stóp. Kimkolwiek był, ten Bryne wyglądał na bardzo zmęczonego.
— Oskarża się was — kontynuowała kobieta w szarej sukni — o najście podczas nocy, podpalenie i wynikające stąd całkowite zniszczenie budynku wraz z jego zawartością, zabicie wartościowej zwierzyny, napaść na osobę Admera Nema oraz kradzież sakiewki, która jakoby zawierała złoto i srebro. Jest zrozumiałe, że napaść i kradzież były dziełem waszego towarzysza, który zbiegł, ale wedle prawa wy jesteście winne w takim samym stopniu.
Przerwała na moment, czekając, aż wszyscy zrozumieją to, co powiedziała, a Min wymieniła ponure spojrzenia z Leane. Logain naprawdę mógł dołożyć jeszcze kradzież do tych tarapatów, w których się znalazły. Przypuszczalnie był już w połowie drogi do Murandy, jeśli nie dalej.
Po krótkiej przerwie kobieta zaczęła znowu:
— Są tutaj również wasi oskarżyciele. — Gestem wskazała rodzinę Nemów. — Admerze Nem, będziesz świadczył.
Krępy mężczyzna wystąpił naprzód; na jego twarzy odbijała się mieszanina poczucia własnej ważności i zakłopotania. Szarpiąc za drewniane guziki swego kaftana, przeczesywał palcami rzednące włosy, które bez przerwy opadały mu na twarz.
— Jak już powiedziałem, lordzie Gareth, to było tak...
Przedstawił dosyć szczerą opowieść o tym, jak odkrył ich obecność na stryszku z sianem i rozkazał im wyjść, chociaż Logaina uczynił niemalże o stopę wyższym, pojedynczy zaś cios tamtego zmienił w opis prawdziwej walki, w której on okazał się równie dzielny. Potem latarnia upadła, siano stanęło w ogniu, a reszta rodziny zaczęła wylewać się z domu na dwór; więźniów pochwycono, stodoła spłonęła ze szczętem, a następnie odkryto, że z domu zginęła sakiewka. Lekko rozprawił się z tą partią wydarzeń, w której sługa lorda Bryne’a pojawił się dokładnie w tym samym momencie, gdy z domu wynoszono już sznury i szukano trzech odpowiednich gałęzi.
Kiedy zaczął ponownie opowiadać o „walce” — tym razem w taki sposób, że można było sądzić, iż wygrywał — Bryne przerwał mu w pół słowa.
— Wystarczy już, panie Nem. Możesz wrócić do swoich.
Zamiast tego jedna z kobiet Nemów, wystarczająco już posunięta w tatach, żeby być żoną Admera, stanęła obok niego. Twarz miała okrągłą, ale nie łagodną; przypominała rondel do pieczeni albo rzeczny kamień. Płonęła, i to na pozór nie tylko słusznym gniewem.
— Wychłoszcz dobrze te łajdaczki, lordzie Gareth, słyszysz? Wychłoszcz je dobrze i pognaj do Jornhill.
— Nikt nie prosił, byś się odzywała, Maigan — skarciła ją szczupła kobieta w szarej sukni. — To jest sąd, a nie zebranie poświęcone składaniu petycji. Wracajcie na swoje miejsca, ty i Admer. Natychmiast.
Posłuchali, Admer z nieco większą skwapliwością niż Maigan, kobieta zaś odwróciła się do Min i jej towarzyszek.
— Jeżeli chcecie złożyć swoje zeznanie, czy to aby odeprzeć zarzuty, czy zmniejszyć ich wagę, możecie zrobić to teraz.
W jej głosie nie było śladu sympatii, nic prócz rzeczowości.
Min spodziewała się, że to Siuan przemówi — zawsze wysuwała się na czoło, zawsze prowadziła wszelkie rozmowy — ale Siuan ani drgnęła, nawet nie oderwała oczu od podłogi.
Zamiast niej w kierunku stołu ruszyła Leane, jej wzrok utkwiony był w siedzącym za nim mężczyźnie.
Była wyprostowana jak zawsze, ale jej normalny sposób poruszania się — krokiem wdzięcznym co prawda, ale niemniej zwykłym — zmienił się teraz w rodzaj płynnego falowania, któremu towarzyszyło gibkie kołysanie. Jej dekolt i usta o wiele bardziej rzucały się w oczy. Wcale ich specjalnie nie uwydatniała; to był efekt samego sposobu, w jaki się poruszała.
— Mój panie, jesteśmy trzema bezbronnymi kobietami, uciekinierkami przed tą burzą, która targa światem. — Jej zazwyczaj lakoniczny głos zastąpiły pieszczotliwe tony, miękkie niczym jedwab. Ciemne oczy płonęły wewnętrznym światłem, kryło się w nich jakby palące wyzwanie. — Biedne i zagubione poszukałyśmy schronienia w stodole pana Nerna. Wiem, że to było złe, ale bałyśmy się nocy.
Drobny gest na poły uniesioną dłonią w stronę Bryne’a sprawił, że przez moment wyglądała na zupełnie bezbronną. Choć tylko przez moment.
— Ten człowiek, Dalyn, jest nam obcy, to mężczyzna, który zaproponował nam opiekę. W dzisiejszych czasach podróżujące samotnie kobiety muszą mieć kogoś, kto będzie je chronił, mój panie, obawiam się jednak, że dokonałyśmy kiepskiego wyboru. — Rozszerzone oczy, spojrzenie pełne przestrachu, mówiły jednoznacznie, że tamten doprawdy mógłby je traktować lepiej. — To naprawdę on zaatakował pana Nema, mój panie. My byśmy uciekły albo zostały, by odpracować nocne schronienie.
Obeszła stół dookoła, uklękła wdzięcznie obok krzesła Bryne’a i delikatnie oparła palce dłoni na jego nadgarstku, jednocześnie zaglądając mu w oczy. W jej głosie pojawiło się delikatne drżenie, ale lekki uśmiech już wystarczył, by wywołać szybsze bicie męskiego serca. Było w nim... niedomówienie
— Mój panie, jesteśmy winne niewielkiej doprawdy zbrodni, nie zaś tego wszystkiego, o co nas się oskarża. Zdajemy się na twoją łaskę. Błagam cię, mój panie, miej litość nad nami i obroń nas.
Przez dłuższą chwilę Bryne patrzył w jej oczy. Potem kaszlnął głośno, odsunął swe krzesło, wstał i odszedł na bok, stając po przeciwnej stronie stołu. Wśród mieszkańców wioski i farmerów rozszedł się szmer, mężczyźni odchrząkiwali podobnie jak ich lord, kobiety mruczały coś pod nosem. Bryne zatrzymał się przed Min.
— Jak masz na imię, dziewczyno?
— Min, mój panie. — Posłyszała stłumione mruknięcie Siuan i pośpiesznie dodała: — Serenla Min. Wszyscy mówią do mnie Serenla, mój panie.
— Twoja matka musiała mieć przeczucie — wymruczał z uśmiechem. Nie był pierwszym, który reagował w ten sposób, słysząc jej imię. — Czy chcesz coś dodać, Serenla?
— Tylko tyle, że jest mi bardzo przykro, mój panie, oraz że to naprawdę nie była nasza wina. To wszystko zrobił Dalyn. Proszę o litość, mój panie.
Nie przypominało to ani trochę przedstawienia Leane, ale na tyle tylko było ją stać. Jej usta zrobiły się suche niczym ta ulica za drzwiami gospody. A jeśli on jednak postanowi je powiesić?
Kiwając głową, przeszedł do Siuan, która wciąż wpatrywała się w podłogę. Uniósł dłonią jej podbródek tak, że musiała spojrzeć mu w oczy.
— A jak ty masz na imię, dziewczyno?
Siuan szarpnęła głową i oswobodziła podbródek, potem cofnęła się o krok.
— Mara, mój panie — wyszeptała. — Mara Tomanes.
Min jęknęła cicho. Siuan była najwyraźniej przestraszona, a mimo to potrafiła patrzeć prowokująco na tamtego. Min na poły spodziewała się, że nakaże Bryne’owi natychmiast puścić je wolno. Ale on zapytał ją tylko, czy nie chciałaby czegoś dodać, Siuan zaś zaprzeczyła, znowuż niepewnym szeptem, choć przez cały czas patrzyła na niego tak, jakby ona tu decydowała o wszystkim. Była w stanie poskromić język, ale na pewno nie spojrzenie oczu.
Po jakimś czasie Bryne odwrócił się.
— Stań razem ze swymi przyjaciółkami, dziewczyno -zwrócił się do Leane, z powrotem siadając. Przyłączyła się do nich, na jej twarzy można było dostrzec wyraźny zawód i coś, co Min określiłaby jako rozdrażnienie.
— Podjąłem już postanowienie — oznajmił Bryne całej sali. — Zbrodnie są poważne i nic z tego, co usłyszałem, nie zmienia ich kwalifikacji. Jeżeli trzech mężczyzn zakradnie się do czyjegoś domu, aby ukraść jego srebra, i jeden z nich zaatakuje właściciela, wszyscy trzej będą winni w tym samym stopniu. Trzeba zrekompensować straty. Panie Nem, ja wypłacę ci koszty odbudowania nowej stodoły oraz cenę sześciu mlecznych krów.
Oczy krępego farmera zalśniły, ale przygasły na powrót, gdy Bryne dodał:
— Caralin wypłaci ci pieniądze, kiedy ustali stosunek cen i kosztów. Niektóre z twoich krów nie dawały już mleka, jak słyszałem. — Szczupła kobieta w szarej sukni kiwnęła głową z satysfakcją. — Za guza na głowie przyznaję ci odszkodowanie w wysokości jednej srebrnej marki. Nie masz się co uskarżać — skarcił Nema, widząc, że ten już otwiera usta. — Maigan potrafi gorzej cię urządzić, kiedy za dużo wypijesz.
Fala śmiechu wśród zgromadzonych powitała ten żart, wesołość wzmógł jeszcze na poły zawstydzony wzrok i zaciśnięte wargi Nema oraz spojrzenia, jakimi Maigan obrzuciła swego męża.
— Oddam ci także kwotę, która była w skradzianej sakiewce. Kiedy Caralin uzyska pewność co do wysokości tejże kwoty.
Nem i jego żona wyglądali na jednakowo niezadowolonych, ale trzymali języki za zębami; jasne było, że dostali to, na co zasłużyli. Min poczuła, że radzi się w niej nadzieja.
Oparłszy łokcie na stole, Bryne przeniósł swój wzrok na nią i pozostałe dwie kobiety. W miarę jak słowa powoli wypływały z jego ust, jej żołądek skręcał się w ciasny węzeł.
— Wy trzy będziecie pracować dla mnie, za normalne stawki przy takich pracach, jakie zostaną wam wyznaczone, dopóki nie zwrócicie mi kwoty, którą za was wyłożyłem. Nie sądźcie, że jestem wyrozumiały. Jeżeli złożycie mi przysięgę, którą uznam za wiążącą, nie będziecie strzeżone i będziecie mogły pracować w moim dworze. W przeciwnym razie zastanie wam przydzielona praca w polu, gdzie przez cały czas ktoś będzie miał na was oko. Stawki za pracę w polu są niskie, ale wszystko zależy od waszej decyzji.
Min szaleńczo poszukiwała najmniej znaczącej przysięgi, która zadowoliłaby Garetha Bryne. Nie lubiła nie dotrzymywać słowa, niezależnie od okoliczności, ale zamierzała uciec, kiedy tylko będzie miała szansę, i nie chciała mieć na swym sumieniu zbyt ciężkiego krzywoprzysięstwa.
Myśli Leane wydawały się podążać tym samy tropem, ale Siuan ledwie się zawahała, potem uklękła i przyłożyła dłonie do serca. Jej oczy zdawały się wpijać w Bryne’a, obecne wcześniej w nich wyzwanie nie zniknęło
— Przez Światłość i moją nadzieję na zbawienie i odrodzenie, przysięgam służyć ci tak, jak będziesz wymagał, tak długo, jak to będzie konieczne, alba niech Stwórca odwróci ode mnie swe oblicze i ciemność niech pochłania moją duszę. — Wypowiedziała te słowa słabym szeptem, ale w taki sposób, że na sali zapadło całkowite milczenie. Nie było silniejszej przysięgi, chyba że ta, którą składały kobiety wynoszone do godności Aes Sedai, a Różdżka Przysiąg wiązała je wówczas tak mocna, jakby słowa przysięgi stawały się Częścią ciała.
Leane popatrzyła na Siuan, po czym również uklękła.
— Przez Światłość i moją nadzieję na zbawienie i odrodzenie...
Myśli Min szalały rozpaczliwie, poszukując jakiejś drogi wyjścia. Przysięga mniej znacząca, niźli przez nie złożona, bez wątpienia oznaczała pracę w polu, w obecności kogoś, kto ją będzie bez przerwy obserwował, ale ta przysięga... Wedle wszystkiego, czego ją uczono, jej złamanie oznaczało coś niewiele gorszego od morderstwa, a może i nawet nie. Jednakże nie było innego wyjścia. Przysięga albo któż wie jak długa praca po całych dniach w polu, a nocami zapewne w jakimś zamknięciu. Padła na podłogę, obok dwu kobiet, słowa wypływały z jej ust szeptem, ale w środku coś wyło.
„Siuan, ty skończona idiotko! Dlaczego mnie w to wrobiłaś? Nie mogę tu zostać! Muszę jechać do Randa! Och, Światłości, pomóż mi!”
— Cóż — westchnął Bryne, kiedy wypowiedziała ostatnie słowa. — Tego się nie spodziewałem, ale z pewnością wystarczy. Caralin, czy nie zechciałabyś wziąć gdzieś pana Nema i spokojnie dojść z nim do porozumienia, na ile wycenia swoje straty? I każ wszystkim z wyjątkiem ich trzech wyjść stąd. Poczyń też przygotowania do transportu ich do dworu. W tych okolicznościach myślę, że strażnicy nie będą potrzebni.
Szczupła kobieta obrzuciła go znękanym spojrzeniem, ale wydała krótki rozkaz i już po chwili wszyscy zaczęli tłoczyć się przy wyjściu z gospody. Admer Nem oraz jego męscy krewniacy zbliżyli się do niej, na twarzy Admera malowała się niczym nie skrywana chciwość. Kobiety z rodziny Nem, nie mniej zachłanne, swe ciężkie spojrzenia kierowały ku Min i jej towarzyszkom klęczącym pośrodku pustoszejącej sali. Jeśli chodzi o Min, nie wierzyła, że potrafi utrzymać się na nogach. W głowie brzęczały jej bez przerwy te same zdania.
„Och, Siuan, dlaczego? Ja nie mogę tutaj zostać. Nie mogę!”
— Przechodzili tędy różni uciekinierzy — powiedział Bryne, kiedy ostatni mieszkańcy wioski opuścili salę. Rozparty na krześle obserwował je. — Ale nigdy nie spotkałem równie dziwnych jak wy trzy. Domani. Tairenianka?
Siuan grzecznie skinęła głową. Ona i Leane wstały, szczupła miedzianoskóra kobieta delikatnie rozcierała kolana, Siuan natomiast stała bez ruchu. Min udało się również dołączyć do nich, ale kolana pod nią drżały.
— I ty, Serenla. — Jeszcze raz, gdy wymawiał to imię, po jego twarzy przemknął cień uśmiechu. — Gdzieś z zachodniego Andoru, chyba że pomyliłem twój akcent.
— Z Baerlon — wymruczała, za późno ugryzłszy się w język. Ktoś mógł wiedzieć, że Min była z Baerlon.
— Nie wiem o żadnych wydarzeniach na zachodzie, które mogłyby skłonić kogoś do ucieczki — powiedział pytającym tonem. Gdy jednak nic nie odrzekła, nie naciskał dalej. — Kiedy już odpracujecie swój dług, z przyjemnością zatrzymam was w swej służbie. Życie może być bardzo trudne dla tych, którzy stracili swe domy, lecz nawet łóżko służącej jest lepsze niźli spanie pod krzakiem.
— Dziękuję ci, mój panie — powiedziała Leane pieszczotliwie, wykonując jednocześnie ukłon tak wdzięczny, że nawet w sukni do konnej jazdy wyglądała, jakby tańczyła. Min powtórzyła za nią to samo, martwym głosem, nie ufając jednak na tyle swoim kolanom, aby się ukłonić. Siuan nadal stała bez ruchu i tylko patrzyła na niego, nic nie mówiąc.
— Szkoda, że wasz towarzysz zabrał konie. Cztery konie zmniejszyłyby w pewnej mierze wasz dług.
— To nie był nasz towarzysz, a poza tym był łobuzem — oznajmiła Leane głosem stosownym raczej do sytuacji nieco bardziej intymnej. — Ja ze swej strony jestem wdzięczna już choćby za to, że zamieniam jego towarzystwo na twoją opiekę, mój panie.
Bryne popatrzył na nią — z wyraźnym uznaniem, osądziła Min — ale powiedział tylko:
— Na dworze będziecie przynajmniej bezpieczne przed tymi wszystkimi Nemami.
Na to nie miały co odpowiedzieć. Min przypuszczała, że szorowanie podłóg na dworze nie będzie się szczególnie niczym różniło od szorowania na farmie Nema.
„W jaki sposób mam się stąd wydostać? Światłości, jak?”
Milczenie przeciągało się, w ciszy słychać było tylko bębnienie palców Bryne’a o blat stołu. Min przyszło do głowy, że tamten nie wie, co należy teraz powiedzieć, po chwili jednak osądziła, iż raczej nie należy do ludzi, których można zbić z pantałyku. Zapewne zirytowało go, że tylko Leane okazała mu choćby ślad wdzięczności; przypuszczała, iż ich wyrok mógł być znacznie gorszy. Być może to gorące spojrzenia Leane i ton jej głosu w jakiś sposób zadziałały, ale Min wolałaby, aby tamta zachowywała się tak jak poprzednio. Już lepsze byłoby wisieć za nadgarstki na oczach całej wioski.
Na koniec wróciła Caralin, mrucząc coś pod nosem. Kiedy składała sprawozdanie Bryne’owi w jej głosie brzmiało zmartwienie.
— Dogadanie się z tymi Nemami zabierze co najmniej kilka dni, lordzie Gareth. Admer miałby pięć nowych stodół i pięćdziesiąt krów, gdybym dała mu tyle, ile żąda. Przynajmniej przekonał mnie, że rzeczywiście miał jakąś sakiewkę, ale ile w niej było... — Pokręciła głową i westchnęła. -Oczywiście, dowiem się. Joni jest gotów zabrać te dziewczyny do dworu, jeżeli już z nimi skończyłeś.
— Zabierz je Caralin — powiedział Bryne, wstając. — Kiedy już je odeślesz, znajdziesz mnie w cegielni.
W jego głosie znowu czuło się znużenie.
— Thad Haren mówi, że jeśli ma dalej robić cegły, to potrzebuje więcej wody, a Światłość jedna wie, skąd ją mam zdobyć.
I wyszedł ze wspólnej sali, jakby zdążył już zapomnieć o trzech kobietach, które przysięgły mu służyć.
Joni okazał się tym potężnym, łysiejącym mężczyzną, który przyszedł po nie do stajni; czekał teraz przed frontem gospody obok wozu na wysokich kołach, krytego płócienną plandeką, rozpiętą na zaokrąglonych pałąkach. Do wozu zaprzężono wychudłego kasztana. Kilku mieszkańców wioski siało, przyglądając się ich odjazdowi, ale większość najwyraźniej schroniła się przed upałem po domach. Sylwetka Garetha Bryne znikała w głębi ulicy.
— Joni dopilnuje, byście bezpiecznie zajechały do dworu — powiedziała Caralin. — Róbcie, co wam każe, a przekonacie się, że wszystko będzie dobrze.
Przez chwilę mierzyła je wzrokiem, spojrzenie ciemnych oczu było niemalże równie nieustępliwe, jak spojrzenie Siuan; potem pokiwała do siebie głową jakby usatysfakcjonowana i pospieszyła za Brynem.
Joni odchylił plandekę w tylnej części wozu, ale nie pomógł im, kiedy gramoliły się niezdarnie do środka i szukały miejsca na jego dnie. W środku nie było nic więcej prócz paru źdźbeł słomy do podścielenia, a ciężkie przykrycie wzmagało panujący żar. Nie odezwał się do nich ani słowem. Wóz zakołysał się, kiedy sam właził na kozioł, skryty przed ich oczyma za płótnem. Min usłyszała, jak cmoka na konia i wóz ruszył z turkotem do przodu. Koła skrzypiały cicho, podskakując na przypadkowych wybojach.
Przez szczelinę w płótnie Min mogła dostrzec, jak wioska zmniejsza się za nimi, aż w końcu całkowicie niknie im z oczu, jej miejsce zaś zajmują rozległe zagajniki i ogrodzone pola. Była zbyt odrętwiała wewnętrznie, by się odezwać. Oto wielka sprawa Siuan miała się skończyć na szorowaniu garnków i podłóg. Nigdy by jej nie pomogła, nigdy by z nią nie została. Przy pierwszej nadarzającej się sposobności ruszyłaby do Łzy.
— Cóż — odezwała się znienacka Leane — nie poszło mi wcale tak źle.
Jej głos na powrót nabrał życia, ale teraz można było w nim dosłyszeć nutkę podniecenia — podniecenia! — wywołującego rumieńce na jej policzkach.
— Mogło być znacznie lepiej, ale to już kwestia wprawy. — Jej niski śmiech brzmiał niemalże jak chichot. — Nigdy dotąd nie zdawałam sobie sprawy, ile to może dostarczyć radości. Kiedy poczułam pod palcami dłoni, jak jego puls przyspiesza... — Na chwilę powtórzyła dłonią ten sam gest, który wykonała, kładąc ją na nadgarstku Bryne’a. — Nigdy nie sądziłam, że mogę czuć w sobie tyle życia. Ciotka Resara zwykła powiadać, iż mężczyźni stanowią lepszą rozrywkę niż polowanie z jastrzębiem, ale aż do dziś tego nie pojmowałam.
Starając się nie kołysać zanadto w rytm poruszeń wozu, Min wytrzeszczyła na nią oczy.
— Oszalałaś — stwierdziła na koniec spokojnie. — Ile lat przysięgłyśmy im służyć? Dwa? Pięć? Przypuszczam, że masz nadzieję, iż Gareth Bryne pozwoli ci spędzić je na swoich kolanach! Cóż, mam nadzieję, że zamiast tego będzie cię przekładał przez kolano! Codziennie!
Zaskoczone spojrzenie Leane w najmniejszej mierze nie złagodziło jej gniewu. Czy ona spodziewała się, że przyjmie wszystko równie spokojnie? Ale to nie na Leane była tak naprawdę zła. Z błyszczącymi oczyma odwróciła się do Siuan.
— A ty! Rezygnujesz, ale nie umiesz być skromna. Po prostu idziesz jak jagnię na rzeż. Dlaczego wybrałaś właśnie tę przysięgę? Światłości, dlaczego?
— Ponieważ — odpowiedziała Siuan — tylko ta przysięga mogła nam zagwarantować, że nie będziemy przez cały czas pilnowane. Czy to we dworze czy nie.
Prawie leżała na nierównych deskach wozu, a jednak powiedziała to wszystko takim tonem, że słowa te zabrzmiały jak najbardziej oczywista rzecz na świecie. I Leane wydawała się z nią zgadzać.
— Masz zamiar złamać tę przysięgę — powiedziała po chwili Min. Słowa te wymówiła zdumionym szeptem, ale nawet wtedy spojrzała niespokojnie na plandekę, za którą siedział Joni. Nie sądziła, by mógł coś usłyszeć.
— Mam zamiar zrobić to, co konieczne — odrzekła Siuan głosem twardym, ale równie cichym. — Uciekniemy za dwa lub trzy dni, gdy będę pewna, że już nas nie obserwują zbyt bacznie. Obawiam się, że będziemy musiały ukraść konie, ponieważ straciłyśmy własne. Bryne musi mieć dobre stajnie. Zrobię to z przykrością.
A Leane siedziała tylko, podobna do kota oblizującego z wąsów śmietankę. Musiała zdawać sobie sprawę od samego początku, dlatego nie zawahała się przy składaniu przysięgi.
— Będziesz z przykrością kradła konie? — ochryple zapytała Min. — Zamierzasz złamać przysięgę, której dotrzymaliby wszyscy z wyjątkiem Sprzymierzeńców Ciemności, będziesz z przykrością kradła konie? Nie mogę wprost uwierzyć. Okazuje się, że nie znałam żadnej z was nawet w połowie tak dobrze, jak mi się wydawało.
— Naprawdę masz zamiar zostać tutaj i szorować garnki? — zapytała Leane głosem równie cichym, jak one poprzednio. — Kiedy Rand jest gdzie indziej, a twoje serce wyrywa się do niego?
Min tylko popatrzyła na nią groźnie. Żałowała, że w ogóle im powiedziała o swoich uczuciach do Randa al’Thora. Czasami żałowała, że sama zdała sobie z nich sprawę. Mężczyzna, który ledwie pamięta o jej istnieniu, mężczyzna taki, jak ten. Zresztą, to czym był, nie było nawet w połowie tak istotne jak fakt, że nigdy nie spojrzał na nią dwukrotnie. Choć tak naprawdę wszystko zlewało jej się w jedno. Prawie miała ochotę powiedzieć, że dotrzyma swej przysięgi, zapomni o Randzie na tak długo, aż nie odpracuje długu. Tylko że nie potrafiła nawet ust otworzyć.
„A żeby sczezł! Gdybym go w ogóle nie spotkała, nigdy nie wpadłabym w takie kłopoty!”
Kiedy milczenie, przerywane tylko rytmicznym skrzypieniem kół oraz cichym stukotem końskich kopyt, przeciągało się już powoli ponad wytrzymałość Min, Siuan nagle przemówiła:
— Mam zamiar postąpić tak, jak przysięgłam. Kiedy skończę to, co muszę zrobić najpierw. Nie przysięgłam służyć mu od razu. Na tyle ostrożnie dobierałam słowa, żeby nawet pośrednio tego nie sugerowały, jeśli już o tym mowa. Jest to dość subtelne i nie sądzę, aby Gareth Bryne na to przystał, ale niemniej to prawda.
Min zamilkła ze zdumienia, kołysząc się zgodnie z powolnymi ruchami wozu.
— Masz zamiar uciec, a potem za kilka lat wrócić i oddać się w ręce Bryne’a? A wtedy on zedrze z ciebie skórę i odda ją do garbarni. Skórę całej naszej trójki. — W momencie gdy to powiedziała, zrozumiała, że już zaakceptowała to rozwiązanie. Uciec, potom wrócić i...
„Nie mogę! Kocham Randa. On nawet nie zwróci uwagi, jeśli Gareth Bryne zmusi mnie, bym pracowała w jego kuchniach do końca życia!”
— Zgadzam się, że nie jest to człowiek, którego łatwo oszukać — westchnęła Siuan. — Spotkałam go już wcześniej. Byłam przerażona, że może rozpoznać mój głos. Oblicza mogą się zmieniać, ale głosy pozostają te same.
Ze zdumieniem dotknęła swej twarzy, jak to jej się czasami ostatnio zdarzało, najwyraźniej całkowicie nieświadomie.
— Oblicza się zmieniają — wymruczała. Potem ton jej głosu stwardniał. — Zapłaciłam już wysoką cenę za to, co musiałam zrobić, i tę również zapłacę. Kiedyś. Jeżeli macie do wyboru utonięcie lub jazdę na grzbiecie morlwa, to dosiadacie go z nadzieją w sercu, że coś może się jeszcze zmienić. Tyle tylko nam zostało, Serenla.
— Bycie służącą dalece odbiega od tej przyszłości, którą bym dla siebie wybrała — oznajmiła Leane — niemniej to właśnie jest przyszłość, a któż wie, co może się wcześniej zdarzyć? Pamiętam aż za dobrze, jak myślałam, że nie mam już żadnej przyszłości.
Nieznaczny uśmiech przemknął po jej ustach, powieki marząco opadły, w głosie zaś pojawiło się aksamitne brzmienie.
— Poza tym nie wierzę, by on naprawdę obdarł nas ze skóry. Dajcie mi kilka lat praktyki, potem kilka minut z lordem Garethem Bryne’em, a powita nas z otwartymi ramionami i zaoferuje najlepsze pokoje. Wystroi w jedwabie i zaproponuje najlepszy pojazd, by zawiózł nas, dokąd zechcemy.
Min pozwoliła jej oddawać się tym fantazjom. Czasami zdawało jej się, że one obie żyją w świecie snów. Z nią było inaczej. Niby drobnostka, ale zirytowała ją.
— Ach, Mara, powiedz mi coś. Zauważyłam, że niektórzy ludzie śmieją się, kiedy mówisz do mnie Serenla. W każdym razie Bryne się uśmiechnął i powiedział coś o przeczuciach mojej matki. Dlaczego?
— W Dawnej Mowie — odrzekła Siuan — oznacza to „upartą córkę”. Kiedy się po raz pierwszy spotkałyśmy, dostrzegłam w tobie oznaki uporu. Na milę szerokie i głębokie.
I to powiedziała Siuan! Ona, najbardziej uparta kobieta w całym świecie! Jej uśmiech był szeroki, niemalże od ucha do ucha.
— To imię naprawdę pasuje do ciebie. Ale od następnej wioski możesz nazywać się Chalinda. To oznacza „słodkie dziewczę”. Albo może...
Nagle wóz podskoczył gwałtownie, a potem przyśpieszył, jakby koń ruszył galopem. Przetaczając się w skrzyni niczym ziarno na sicie, trzy kobiety popatrywały po sobie z zaskoczeniem. Potem Siuan udało się jakoś podnieść na nogi i odchyliła płótno dzielące skrzynię wozu od kozła woźnicy. Joni zniknął. Przechyliwszy się przez drewniane oparcie siedzenia, Siuan pochwyciła lejce i mocno za nie szarpnęła, zatrzymując konie. Min odrzuciła plandekę z tyłu wozu i wyjrzała na zewnątrz.
W tym miejscu droga biegła przez zagajnik, niemalże las, złożony z dębów, wiązów, sosny i skórzanego liścia. Wzbity kurz wciąż wisiał w powietrzu, powoli osiadając na Jonim, który leżał rozciągnięty na skraju ubitego traktu, jakieś sześćdziesiąt kroków z tyłu.
Min odruchowo zeskoczyła z wozu i podbiegła do potężnego mężczyzny. Przyklękła obok. Wciąż oddychał, ale oczy miał zamknięte, a krwiak na jego skroni powoli zmieniał się w purpurowy guz.
Leane odsunęła ją na bok i zaczęła badać głowę Joniego swymi wprawnymi palcami.
— Będzie żył — oznajmiła lakonicznie. — Czaszka nie jest pęknięta, ale jak się obudzi, będzie go przez kilka dni bolała głowa.
Nie wstając z klęczek, zaplotła ramiona, w jej głosie zabrzmiał smutek.
— W każdym razie i tak nic dla niego nie mogę zrobić. Niech sczeznę, przysięgłam sobie, że już więcej nie będę nad tym płakać.
— Pytanie... — Min przełknęła ślinę i zaczęła ponownie. — Pytanie brzmi, czy zapakujemy go na wóz i zawieziemy do dworu, czy po prostu... odejdziemy?
„Światłości, nie jestem lepsza od Siuan!”
— Możemy go zawieźć do najbliższej farmy — powoli oznajmiła Leane.
Siuan podeszła do nich, prowadząc wyprzęgniętego konia w taki sposób, jakby się obawiała, że to łagodne zwierzę może ją pokąsać. Jedno spojrzenie na leżącego mężczyznę wywołało mars na jej czole.
— On nie mógł tak po prostu spaść z wozu, nie widziałam nigdzie żadnego kamienia ani korzenia, który mógł spowodować wypadek. — Zaczęła uważnie przypatrywać się drzewom rosnącym wzdłuż drogi i wtedy spośród nich wyjechał mężczyzna na wysokim karym ogierze, prowadząc trzy klacze. Jedna była kudłata i o dobre dwie dłonie niższa od pozostałych.
Mężczyzna był wysoki, odziany w błękitny kaftan, z mieczem przypasanym do boku, włosy spływały mu na szerokie ramiona falą loków. Twarz miał przystojną, choć jej rysy stwardniały, jakby głęboko naznaczyły ją przeżyte niedole. Był ostatnim człowiekiem, którego Min spodziewała się tutaj spotkać.
— Czy to twoje dzieło? — ostro zapytała Siuan.
Logain uśmiechnął się, ściągając wodze swego rumaka obok wozu, chociaż sytuacja raczej nie skłaniała do wesołości. — Proca czasami się przydaje, Maro. Macie szczęście, że tutaj na was czekałem. Spodziewałem się, że nie opuścicie wioski przez jeszcze co najmniej kilka godzin, stan zaś, w którym będziecie, nieszczególnie uczyni was zdolne do szybkiego marszu. Wygląda na to, że miejscowy lord okazał się pobłażliwy. — Nagle twarz jego pociemniała, głos stwardniał niczym kamień. — Czy sądziłyście, że zostawię was na pastwę losu? Być może powinienem. Obiecałaś mi coś. Mara. Pragnę zemsty, którą mi przyrzekłaś. Podążałem za tobą przez pół drogi do Morza Sztormów, pomagając w twoich poszukiwaniach, chociaż nie powiedziałaś mi nawet, czego szukamy. Nie zadawałem żadnych pytań, jak chcesz zrealizować swą obietnicę. Ale teraz coś ci powiem. Twój czas powoli dobiega końca. Zakończ wkrótce swe poszukiwania i daj mi to, co obiecałaś, albo zostawię cię i poszukam na własną rękę okazji do działania. Szybko się przekonasz, że w wioskach nie żywią współczucia dla uciekinierek bez grosza przy duszy. Trzy piękne kobiety, samotnie? Ten widok — musnął dłonią miecz przy pasie — ratował was więcej razy, niźli zdajecie sobie sprawę. Radzę ci, znajdź szybko to, czego szukasz, Maro.
Na początku ich podróży nie bywał taki arogancki. Wówczas pokornie dziękował za pomoc, której mu udzieliły — na tyle przynajmniej pokornie, na ile był w stanie uczynić to człowiek pokroju Logaina. Wychodziło na to, że wraz z upływem czasu — oraz brakiem widocznych wyników — jego wdzięczność osłabła.
Siuan nawet nie mrugnęła pod wpływem jego wzroku.
— Taką właśnie żywię nadzieję — odparowała twardym głosem. — Ale jeśli chcesz odejść, proszę bardzo, zostaw nam nasze konie i idź! Jeżeli nie chcesz wiosłować, wynoś się z pokładu i dalej płyń o własnych siłach! Zobaczymy, jak dalece uda ci się zrealizować swoją zemstę.
Wielkie dłonie Logaina zacisnęły się na wodzach, Min usłyszała chrupnięcie kłykci. Aż drżał od tłumionych emocji.
— Zostanę jeszcze trochę, Maro — powiedział na koniec. — Jeszcze troszeczkę.
Na moment Min zobaczyła aurę otaczającą jego głowę, promienną koronę ze złota i błękitu. Siuan i Leane oczywiście nie mogły jej zobaczyć, chociaż wiedziały, na co ją stać. Czasami widziała różne rzeczy dotyczące spotykanych ludzi — wizje, jak je sama określała — obrazy, czasami aurę. Niekiedy nawet umiała odkryć ich znaczenie. Ta kobieta wyjdzie za mąż. Ten mężczyzna umrze. Drobne sprawy lub wielkie wydarzenia, radosne lub smutne, ale nigdy nie rozumiała, dlaczego widzi jedno, a nie drugie w związku z daną osobą. Aes Sedai i Strażników zawsze otaczała aura; większość ludzi wizje omijały. Ta wiedza częstokroć nie była przyjemna.
Widziała już wcześniej poświatę otaczającą Logaina i wiedziała, co ona oznacza. Przyszłą chwałę. Ale to przecież nie miało sensu. Nie w odniesieniu do niego. Swego konia, miecz i kaftan wygrał w kości, chociaż Min nie była pewna, czy grał uczciwie. Nie posiadał niczego więcej, żadnych perspektyw, wyjąwszy obietnice Siuan, a w jaki sposób ona miała ich dotrzymać? Samo jego imię równało się wyrokowi śmierci. To po prostu nie miało sensu.
Logainowi humor powrócił równie szybko, jak przedtem go opuścił. Wyciągnął zza pasa grubą sakiewkę uszytą z kiepsko utkanego materiału i zadźwięczał nią, wymachując w ich stronę.
— Zdobyłem trochę monet. Przez jakiś czas nie będziemy musieli sypiać po stodołach.
— Słyszałyśmy o tym — sucho odrzekła Siuan. — Przypuszczam, że nie powinnam się po tobie niczego lepszego spodziewać.
— Pomyśl o tym jako o wkładzie w twoje poszukiwania. — Wyciągnęła dłoń, ale on na powrót przytroczył sakiewkę do pasa, szyderczo się przy tym uśmiechając. — Nie chciałem skazić twych rąk dotykiem kradzionych pieniędzy, Maro. Poza tym w ten sposób przynajmniej mogę być pewny, że ty nie uciekniesz ode mnie.
Siuan wyglądała na wściekłą, lecz nic nie powiedziała. Stanąwszy w strzemionach, Logain spojrzał za siebie w stronę Źródeł Kore.
— Widzę stado owiec i dwóch chłopców. Czas ruszać. Doniosą o tym, co widzieli tak szybko, jak tylko będą w stanie biec. — Na powrót usiadł w siodle i spojrzał w dół na Joniego, który wciąż leżał nieprzytomny. — I sprowadzą pomoc dla tego człowieka. Nie sądzę, bym go trafił na tyle mocno, żeby mu się coś stało.
Min potrząsnęła głową; Logain nie przestawał jej zaskakiwać. Nie przypuszczała, by zdolny był poświęcić choć chwilę uwagi człowiekowi, któremu przed chwilą rozbił głowę.
Siuan i Leane nie marnowały czasu, błyskawicznie wspięły się na swe siodła o wysokich łękach; Leane dosiadała siwej klaczy, którą nazwała Księżycowym Kwiatem, Siuan zaś Beli, niskiej i kudłatej. Leane powodowała Księżycowym Kwiatem ze swobodną gracją. Min natomiast dosiadła Dzikiej Róży, swej gniadej, znacznie bardziej elegancko niźli Siuan, jednak daleko jej było do Leane.
— Czy sądzicie, że on będzie nas ścigał? — zapytała Min, kiedy już ruszyli na południe, truchtem oddalając się od Źródeł Kore. Pytanie skierowała do Siuan, ale to Logain odpowiedział.
— Ten miejscowy lord? Wątpię, by uznał was za wystarczająco ważne. Oczywiście może wysłać człowieka z waszymi rysopisami. Proponuję, byśmy jechali najszybciej, jak tylko można przed następnym popasem. I podobnie jutro.
Wyglądało na to, że przejmuje dowodzenie.
— Doprawdy nie jesteśmy aż tak ważne — oznajmiła Siuan, kołysząc się cokolwiek niezdarnie w swym siodle. Mogła obawiać się swej klaczy, ale spojrzenie, które utkwiła w plecach Logaina jednoznacznie wskazywało, że nie pozwoli sobie na takie podważanie własnego autorytetu.
W skrytości ducha Min żywiła jednak nadzieję, że Bryne uzna je za nieważne. Dlaczego miałby postąpić inaczej? Przynajmniej dopóki nie pozna ich prawdziwych imion. Logain pognał swego ogiera przodem, ona zaś wbiła obcasy w boki Dzikiej Róży, aby dotrzymać mu kroku, i skierowała swe myśli ku temu, co dopiero je czekało, odsuwając od siebie to, co właśnie przeżyły.
Gareth Bryne zatknął rękawice za pas, przy którym nosił miecz, i podniósł leżący przed nim na blacie stołu aksamitny kapelusz z okrągłym rondem. Kapelusz stanowił ostatni krzyk mody w Caemlyn. Caralin zadbała o to; on sam nie dbał o modę, jego asystentka jednak sądziła, że powinien ubierać się stosownie do swej pozycji, toteż na dzisiejszy ranek przygotowała dlań jedwabie i aksamity.
Kiedy włożył kapelusz na głowę, w jednym z okien gabinetu pochwycił niewyraźne odbicie swej postaci. Na szczęście było dostatecznie zniekształcone i blade. Zerkał na nie z ukosa — szary kapelusz i kaftan z szarego jedwabiu, z haftowanymi srebrem poskręcanymi lampasami, biegnącymi w dół rękawów oraz z kołnierzem, w niczym nie przypominał hełmu i zbroi, do której przywykł. Tamto już się skończyło i nie miało więcej wrócić. A to... To było coś, czym wypełniał puste godziny. Nic ponadto.
— Jesteś pewien, że tego chcesz, lordzie Gareth?
Odwrócił się od okna i spojrzał na Caralin, stojącą za swym pulpitem, po przeciwnej stronie pomieszczenia. Przed nią piętrzyły się księgi, w których prowadziła rachunkowość posiadłości. Zarządzała nimi podczas całej jego nieobecności i bez wątpienia znała się na rzeczy znacznie lepiej od niego.
— Gdybyś posłał je do pracy u Admera Nema, jak nakazuje prawo — ciągnęła dalej — nie byłaby to już w najmniejszym stopniu twoja sprawa.
— Ale nie zrobiłem tego — odrzekł. — I gdybym raz jeszcze miał wybierać, postąpiłbym tak samo. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Nem i jego krewniacy nastawaliby na te dziewczyny dniem i nocą. A Maigan oraz reszta ich kobiet zrobiłyby z ich życia Szczelinę Zagłady, to znaczy wówczas, gdyby przypadkiem wszystkie trzy nie wpadły pewnego dnia do studni i nie utonęły.
— Nawet Maigan nie użyłaby studni — sucho odparowała Caralin — nie przy takiej pogodzie, jaka od dłuższego czasu panuje. Ale rozumiem twe argumenty, lordzie Gareth. Jednak one miały większą część dnia i całą noc na ucieczkę w dowolnym kierunku. Równie szybko je znajdziesz, jeśli roześlesz wieści. Jeśli w ogóle da się je znaleźć.
— Thad je wytropi.
Thad, który skończył już siedemdziesiąt lat, ale wciąż potrafiłby przy świetle księżyca wytropić podmuch wczorajszego wiatru na skale, byłby aż nadto szczęśliwy, mogąc powierzyć cegielnię pieczy swego syna.
— Jeżeli tego chcesz, lordzie Gareth. — Ona i Thad nie przepadali szczególnie za sobą.. — Cóż, jeżeli je sprowadzisz z powrotem, z pewnością znajdę dla nich jakieś zajęcie w domu.
Coś w jej głosie, ostrożnym jak zawsze, zwróciło jego uwagę. Delikatna nuta satysfakcji. Właściwie od czasu jego powrotu do domu, Caralin przyprowadzała do dworu całe procesje pięknych służących i dziewcząt ze wsi; wszystkie gotowe i chętne pomóc lordowi zapomnieć o jego niedolach.
— Złamały przysięgę, Caralin. Obawiam się, że czeka je praca w polu.
Przelotne, zirytowane zaciśnięcie warg utwierdziło go w podejrzeniach, ale w jej głosie brzmiała tylko obojętność.
— Tamte dwie być może nadają się jedynie do pracy w polu, jednak wdzięk dziewczyny Domani zmarnowałby się tylko, a równie dobrze wszak może podawać do stołu. Nadzwyczajnej urody dziewczę, Choć, rzecz jasna, stanie się, jak sobie życzysz.
A więc to ją Caralin wybrała. Doprawdy, nadzwyczajnej urody dziewczyna. Chociaż nieco inna od kobiet Domani, które dotąd spotykał. A to zanadto się wahała, a to była zbyt śmiała. Jakby używała swej sztuki po raz pierwszy w życiu. To było oczywiście niemożliwe. Niemalże od kołyski kobiety Domani szkoliły swe córki, jak owijać mężczyzn dookoła palca. Musiał jednak przyznać, że nie można jej było odmówić skuteczności. Gdyby Caralin mu ja oddała zamiast tych wszystkich wiejskich dziewek... Nadzwyczaj śliczna.
Dlaczego więc to nie jej twarz bezustannie widział przed oczami? Dlaczego co raz przyłapywał się na tym, że myśli o parze błękitnych oczu? Wyzywających go, jakby żałowały, że dłoń ich właścicielki nie może sięgnąć do miecza, pełnych obawy, a jednocześnie odmowy poddania się strachowi. Mara Tomanes. Pewien był, że ona dotrzyma słowa, nawet nie składając przysięgi.
— Sprowadzę ją z powrotem — wymruczał do siebie. — Dowiem się wówczas, dlaczego złamała przysięgę.
— Jak rozkażesz, mój panie — powiedziała Caralin. — Sądzę, że znakomicie będzie się nadawała na twoją pokojową. Sella jest już trochę za stara, by tak biegać w górę i w dół po schodach, kiedy ją wyzywasz w nocy.
Bryne spojrzał na nią i zamrugał. Co? Ach. Ta dziewczyna Domani. Potrząsnął głową, myśląc o tym, jaka ta Caralin jest niemądra. Ale czy on okazał się mądrzejszy? Był tutaj lordem; powinien zostać, by opiekować się swymi ludźmi. Jednak przez wszystkie te minione lata Caralin lepiej dawała sobie ze wszystkim radę niźli on kiedykolwiek. On znał się na obozach, żołnierzach, kampaniach i być może odrobinę na dworskich intrygach. Miała rację. Powinien odpiąć miecz, zdjąć ten głupi kapelusz, pozwolić Caralin rozesłać ich rysopisy, i...
Zamiast tego powiedział:
— Nie spuszczaj oka z Admera Nema oraz jego krewnych. Będą starali się oszukać cię, na ile się tylko da.
— Jak rzeczesz, mej panie. — Słowa były pełne szacunku; z tonu głosu wynikało, że może iść uczyć swego dziadka strzyc owce. Śmiejąc się pod nosem, wyszedł na zewnątrz.
Budynek dworu był w istocie czymś niewiele okazalszym niźli rozbudowana do przesady zwykła chata wieśniaka, dwa niezdarnie dobudowane nad sobą piętra z cegły i kamienia, kryte dachem z łupka, wciąż uzupełniane przez. pokolenia Bryne’ów. Ziemie te znajdowały się w posiadaniu Domu Bryne — albo Dom Bryne w ich posiadaniu — od czasu jak Andor wyłonił się z rozpadu imperium Artura Hawkwinga tysiąc lat wcześniej. Przez cały ten okres ród Bryne posyłał swych synów na wojny prowadzone przez Ander. On nie będzie już walczył w żadnej wojnie, ale dla Domu Bryne i tak już było za późno. Był ostatni ze swej krwi. Bez żony, bez syna, bez córki. Na nim kończyła się linia rodu. Wszystko musiało się skończyć; obróciło się Koło Czasu.
Dwudziestu ludzi czekało obok osiodłanych koni na brukowanym kamieniami podwórcu przed dworem. Mężczyźni bardziej nawet naznaczeni siwizną od niego, ci przynajmniej, którzy jeszcze mieli jakieś włosy na głowach. Sami doświadczeni żołnierze, byli kawalerzyści, dowódcy szwadronów i chorążowie, którzy służyli pod nim w różnych epokach jego kariery wojskowej. Na samym czele stał Joni Shagrin, który był Seniorem Chorążym Gwardii; skronie spowijał mu bandaż i Bryne wiedział, że jego córki posyłały swe dzieci, aby zatrzymały go w łóżku. Był jednym z niewielu, którzy w ogóle mieli rodziny, tutaj albo gdziekolwiek indziej. Większość wolała ponownie się stawić na jego wezwanie, niźli przepijać swój żołd, snując wspomnienia, których nikt nie miał ochoty wysłuchiwać, prócz takich samych starych wojaków, jak oni.
Wszyscy mieli miecze przy pasach, którymi spięli kaftany, niektórzy nawet długie, stalą zakończone lance, które aż do dzisiejszego ranka przez lata zdobiły ściany. Do każdego siodła przytroczony był rulon koca i wypchane torby podróżne, dodatkowo dzbanek lub kociołek i pełne worki na wodę, jakby udawali się na długą, wyczerpującą kampanię, nie zaś na zamierzoną na tydzień wyprawę, mającą na celu znalezienie trzech kobiet, które podpaliły stodołę. Oto mieli szansę wskrzesić dawne dni, a przynajmniej udawać, że tak się stało.
Zastanawiał się, czy takie uczucia również nim powodowały. Bez wątpienia był za stary, aby gnać za parą pięknych oczu kobiety, która mogła być jego córką. Może nawet wnuczką.
„Nie jestem aż takim głupcem” — skarcił sam siebie ostro.
Caralin da sobie ze wszystkim znacznie lepiej radę, gdy usunie się jej z drogi.
Chudy siwy wałach galopował wzdłuż linii dębów wiodących ku drodze, jeździec już zeskakiwał z siodła, zanim zwierzę zdążyło się na dobre zatrzymać. Mężczyzna zachwiał się, jednak zdołał przyłożyć dłoń do piersi w poprawnym salucie. Barim Halle, który służył pod nim wiele lat temu jako starszy dowódca szwadronu, był twardy i żylasty, jego głowa przypominała pomarszczone jajo, gęste zaś siwe brwi wyglądały tak, jakby starały się zastąpić resztę brakującego owłosienia.
— Wezwano cię do Caemlyn, mój Kapitanie Generale? — wydyszał.
— Nie — odparł Bryne, może trochę nazbyt ostro. — Co chcesz osiągnąć, jadąc tak tutaj, jakby cała kawaleria Cairhien siedziała ci na ogonie?
Niektóre konie zaczęły nerwowo przestępować z nogi na nogę, udzielił im się nastrój siwka.
— Nigdy nie pędziłem tak szybko, chyba że kogoś ścigaliśmy, mój panie. — Uśmiech na twarzy Bar-ima zniknął, gdy spostrzegł, że Bryne nie zareagował na żart. — Cóż, mój panie, zobaczyłem konie i skombinowałem sobie... — Jego twarz zmieniła wyraz i przerwał w pół zdania. — Cóż, tak naprawdę, doszły mnie również pewne wieści. Byłem w Nowym Braem u mojej siostry i dużo słyszałem.
Nowe Braem było starsze od Andoru — „stare” Braem zostało zniszczone podczas Wojen z Trollokami, tysiąc lat przed Arturem Hawkwingiem — i stanowiło miejsce, w którym spotykały się wszystkie plotki z okolicy. Średniej wielkości miasto graniczne, daleko na wschód od jego posiadłości, przy drodze wiodącej z Caemlyn do Tar Valon. Nawet mimo obecnego nastawienia Morgase względem Białej Wieży, kupcy nieprzerwanie ciągnęli tym traktem.
— Cóż, dajmy sobie z tym spokój, żołnierzu. Jeżeli słyszałeś wieści, mów jakie?
— Ech, staram się właśnie zdecydować od czego zacząć, mój panie. — Barim wyprostował się bezwiednie, jakby składał raport. — Bez wątpienia najważniejszą informacją jest upadek Łzy. Aielowie zajęli sam Kamień, a Miecz Którego Nie Można Dotknąć został najwyraźniej dotknięty. Ktoś dobył go, jak powiadają.
— Dobył go Aiel? — zapytał z całkowitym niedowierzaniem Bryne. Aiel raczej by zginął, niż dotknął miecza, widział takie rzeczy podczas Wojny o Aiel. Chociaż powiadano, że Callandor w ogóle nie jest mieczem. Cokolwiek by to miało znaczyć.
— Tego nikt nie wiedział, mój panie. Słyszałem tylko imię; Ren jakiś tam czy też inne, równie często spotykane. Ale mówi się o tym jako o potwierdzonym fakcie, nie zaś wyłącznie domyśle. Jakby wszyscy już wiedzieli.
Bryne’a zmarszczył brwi. Jeżeli to prawda, to jest gorzej niż źle. Jeżeli Callandor został dobyty, wówczas znaczy to, że odrodził się Smok. Wedle Proroctw miało to zwiastować bliskość Ostatniej Bitwy i wydostanie się Czarnego na wolność. Smok Odrodzony uratuje świat, tak utrzymywały Proroctwa. I zniszczy go. Takie wieści mogły wystarczyć, by Halle pogalopował jak szalony, gdyby zastanowił się choćby dwa razy nad tym, co usłyszał.
Ale pomarszczony mężczyzna jeszcze nie skończył.
— Wieści dochodzące z Tar Valon są niemalże równie niesamowite. Powiadają, że jest nowa Zasiadająca na Tronie Amyrlin. Elaida, mój panie, ta, która była doradczynią Królowej. — Halle niespodziewanie zamrugał, a potem właściwie nie zająknąwszy się nawet, ciągnął dalej. Morgase była tematem zakazanym, wiedział o tym każdy człowiek w posiadłości, chociaż Bryne nigdy tego nie oznajmił otwarcie. — Powiadają, że dawna Amyrlin, Siuan Sanche, została ujarzmiona i stracona. I że Logain również zginął. Ten fałszywy Smok, którego pojmały i poskromiły zeszłego roku. Mówiono o tym również, jakby była to prawda, mój panie. Jeden z nich twierdził, że był właśnie w Tar Valon, kiedy to się działo.
Wieści o Logainie nie były aż takie ważne, nawet jeśli to właśnie on rozpętał wojnę w Ghealdan, ogłaszając się Smokiem Odrodzonym. W ciągu ostatnich lat pojawiło się wielu fałszywych Smoków. Ten jednak potrafił przenosić Moc, co do tego nie było wątpliwości. Przynajmniej dopóki Aes Sedai nie poskromiły go. Cóż, nie był pierwszym mężczyzną, którego pojmano i poskromiono, czyli odcięto od Źródła Mocy, tak że już więcej nie potrafił przenosić. Powiadano, że tacy ludzie, niezależnie od tego, czy naprawdę byli fałszywymi Smokami, czy tylko biednymi głupcami, których za takowych wzięły Czerwone Ajah, nigdy nie żyli długo. Mówiono, że tracili wolę życia.
Siuan Sanche... to jednak były nowiny. Spotkał ją jakieś trzy lata temu. Kobieta, która domagała się posłuszeństwa i nie tłumaczyła się z tego przed nikim. Twarda jak stary but, z językiem niczym pilnik i temperamentem stosownym dla niedźwiedzia, którego boli ząb. Spodziewałby się raczej, że rozszarpie własnymi rękoma na kawałki każdą pretendentkę. Ujarzmienie było tym samym, czym u mężczyzn poskromienie, choć zdarzało się znacznie rzadziej. Szczególnie w przypadku Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Jedynie dwie Amyrlin spotkał ten los w ciągu trzech tysięcy lat, przynajmniej tak utrzymywała Wieża, chociaż możliwe jest, że przydarzyło się to jakimś dwudziestu; Wieża znakomicie dawała sobie radę z zatajaniem tego, co chciała. Ale egzekucja następująca po ujarzmieniu zdawała się czymś najzupełniej zbędnym. Powiadano, że kobiety nie lepiej znosiły ujarzmienie niż mężczyźni poskromienie.
Wszystko to zwiastowało kłopoty. Każdy wiedział, że Wieża pozostawała w najrozmaitszych aliansach, że pociągając za sznurki, powodowała tronami oraz potężnymi lordami i damami. Jeżeli nowa Amyrlin została wyniesiona w taki sposób, ktoś z pewnością zechce sprawdzić, czy Aes Sedai dalej równie bacznie kontrolują wydarzenia. A kiedy tylko ten człowiek w Łzie stłumi opozycję — co było raczej prawdopodobne, jeśli naprawdę zdobył Kamień — wyruszy przeciwko Illian albo Cairhien. Pytanie brzmiało, jak szybko będzie maszerować jego armia? Czy ludzie będą walczyć z nim, czy raczej zaciągną się pod jego sztandary? On z pewnością jest prawdziwym Smokiem Odrodzonym, ale Domy mogą się zachować na oba sposoby, zwykli ludzie również. Jeśli zaś drobne potyczki mogą być następstwem samego zamieszania w Wieży, to...
— Stary głupiec — wymruczał. Spostrzegłszy, że Barim aż się wzdrygnął, dodał: — Nie ty. Inny stary głupiec.
Żadna z tych rzeczy nie była jednak już jego sprawą. Wyjąwszy może tylko decyzję, jak powinien zachować się Dom Bryne, kiedy nadejdzie czas.
— I co, mój panie? — Barim spojrzał na mężczyzn stojących obok koni. — Myślisz, że będę ci jeszcze potrzebny?
Nawet nie zapytał gdzie ani po co. Nie tylko on jeden znudził się wiejskim życiem.
— Dogonisz nas, gdy tylko porządnie dopniesz uprząż. Będziemy się początkowo kierować na południe, Drogą Czterech Królów.
Barim zasalutował i pomknął na bok, ciągnąc za sobą konia.
Bryne wspiął się na siodło i bez słowa wyciągnął naprzód ramię; mężczyźni uformowali za nim podwójną kolumnę i ruszyli wzdłuż linii dębów. Miał zamiar uzyskać odpowiedzi. Choćby nawet trzeba było wziąć tę Marę za kark i potrząsać, odpowie mu na jego pytania.
Wysoka Lady Alteima uspokoiła się, kiedy otwarto przed nią bramy Królewskiego Pałacu Andoru, a jej pojazd wjechał do środka. Nie była wcale pewna, czy to w ogóle nastąpi. Bez wątpienia zabrało jej nazbyt już wiele czasu dostarczenie do środka noty, a jeszcze więcej oczekiwanie na odpowiedź. Jej służąca, drobna dziewczyna, którą przyjęła tutaj, w Caemlyn, podskoczyła niemalże jak piłka na siedzeniu powozu, tak podniecona tym, że wjeżdża do pałacu.
Amathera rozłożyła szeroko swój koronkowy wachlarz i próbowała się nim choćby odrobinę ochłodzić. Wciąż daleko było do południa, upał -jeszcze się wzmoże. Pomyśleć, że zawsze uważała Andor za taki zimny. Pośpiesznie powtórzyła sobie to, co zdecydowała się powiedzieć. Była piękną kobietą — zresztą doskonale sobie z tego zdawała sprawę — o wielkich brązowych oczach, które wielu omyłkowo brało za oznakę jej niewinności, czy nawet bezbronności. Sama wiedziała najlepiej, że nie było te prawdą, ale potrafiła wyciągnąć korzyści z łatwowierności innych. A w szczególności tutaj, dzisiaj. Na. powóz wydała resztę złota, które udało się jej zabrać, gdy uciekała z Łzy. Jeżeli miała na nowo zdobyć odpowiednią pozycję, musiała zyskać sobie wpływowych przyjaciół, a nikt nie był wszak w Andorze potężniejszy od kobiety, której właśnie składała wizytę.
Powóz zatrzymał się obok fontanny na otoczonym kolumnadą podwórcu, a służący w biało-czerwonej liberii pośpieszył, by otworzyć przed nią drzwi. Alteima ledwie zwróciła uwagę na sarn podwórzec oraz na służącego; jej myśli wybiegały ku czekającemu ją spotkaniu. Czarne włosy spływały aż do połowy pleców spod czepka naszywanego perłami, którymi ozdobiono też plisy jej sukni z wysokim karczkiem barwy morskiej wody. Raz już kiedyś spotkała Morgase, przelotnie, pięć lat temu podczas oficjalnej wizyty państwowej; wydała jej się kobietą wręcz promieniującą władzą, daleką i majestatyczną, jak tego należałoby oczekiwać po królowej, a nadto ściśle przestrzegającą andorańskich obyczajów. Co oznaczało pewną sztywność zachowania. Plotki krążące po mieście, że ma kochanka — człowieka nieszczególnie lubianego, jak się zdawało — oczywiście niezbyt pasowały do takiego wizerunku. Ale z tego, co Amathera pamiętała, ceremonialność ubioru — oraz wysoki karczek — powinny zadowolić Morgase.
Ledwie pantofle Amathery dotknęły kamieni bruku, jej służąca, Cara, zeskoczyła na dół i zaczęła układać plisy. Do czasu aż Alteima zamknęła wachlarz i delikatnie uderzyła nim dziewczynę po nadgarstku — podwórzec nie był miejscem na takie czynności. Cara — co za głupie imię — drgnęła i spojrzała na swój nadgarstek ze zbolałą miną, a w jej oczach rozbłysły łzy.
Alteima zacisnęła usta w rozdrażnieniu. Ta dziewczyna nie wiedziała nawet, jak znieść lekką reprymendę. Wyraźnie była niedouczona. Ale dama musiała mieć służącą, szczególnie jeśli chciała wyróżnić się na tle masy uciekinierów mieszkających w Andorze. Widziała kobiety i mężczyzn pracujących pod palącymi promieniami słońca, nawet żebrzących na ulicach, mimo iż odziani byli w strzępy szat znamionujących cairhieńską szlachtę. Wydawało jej się nawet, że rozpoznała jedną czy dwie twarze. Być może powinna wziąć ich do służby, któż mógłby lepiej znać powinności pokojowej damy, jeśli nie prawdziwa dama? A jeżeli stoczyły się tak nisko, by pracować własnymi rękoma, zapewne skorzystałyby z nadarzającej się szansy. Mogłoby być zabawne mieć dawniejszą „przyjaciółkę” za pokojówkę. Dzisiaj jednak były to już niewczesne rozważania. A nie wyćwiczona służąca, lokalna dziewczyna, aż nazbyt jasno przypominała, że samej Alteimie kończyły się zasoby finansowe i że tylko niewielki krok dzielił ją od tych żebraków.
Jej twarz przybrała wyraz zatroskanej łagodności.
— Czy zrobiłam ci krzywdę, Cara? — zapytała słodko. — Zostań tutaj w powozie i zadbaj o swój nadgarstek. Pewna jestem, że ktoś przyniesie ci trochę chłodnej wody do picia.
Bezrozumna wdzięczność na twarzy tej dziewczyny była zdumiewająca.
Człowiek w liberii, dobrze dla odmiany wyszkolony, stał z oczyma utkwionymi w przestrzeń. A jednak, na ile znała się na obyczajach służby, wieści na temat łaskawości Alteimy rozniosą się już, wkrótce.
Przed nią pojawił się wysoki młodzieniec w czerwonym kaftanie z białym kołnierzem i lśniącym napierśniku Gwardii Królowej; skłonił się, wspierając dłoń na rękojeści miecza.
— Jestem Gwardzista-Porucznik Tallanvor, Wysoka Lady. Jeżeli zechcesz pójść za mną, zaprowadzę cię do królowej Morgase. — Zaproponował jej ramię, które przyjęła, ale oprócz tego ledwie zdawała sobie sprawę z jego istnienia. Nie interesowali jej wojskowi, wyjąwszy generałów i lordów.
Kiedy prowadził ją po szerokich korytarzach pełnych śpieszących mężczyzn i kobiet w liberiach — oczywiście dbali, by nie stanąć jej na drodze — przyglądała się uważnie, choć dyskretnie, draperiom na ścianach, wysadzanym kością słoniową skrzyniom, wysokim szafom, wazonom i dzbanom z polerowanego srebra i złota, wreszcie cienkiej porcelanie Ludu Morza. Królewski Pałac nie wyglądał na pozór równie bogato jak Kamień Łzy, ale Andor był przecież bogatą krainą, być może równie bogatą jak Łza. Podstarzały lord w zupełności by jej odpowiadał, łatwo mogłaby nim manipulować kobieta wciąż młoda, najlepiej gdyby był trochę słabowity i chory. I miał rozległe włości. To będzie dobre na początek, dopóki nie przekona się, którędy dokładnie biegną nici władzy w Andorze. Kilka słów. które parę lat temu wymieniła z Morgase, nie na wiele się w tej chwili mogły przydać, ale za to miała to, czego musi pragnąć i potrzebować każda potężna królowa. Informacje.
Na koniec Tallanvor wprowadził ją do wielkiego salonu z wysokim sufitem wymalowanym w ptaki i chmury na tle błękitnego nieba, zdobnie rzeźbione i pozłacane krzesła stały przed kominkiem z polerowanego białego marmuru. Alteima z rozbawieniem zanotowała, że szeroki czerwono-złoty dywan jest dziełem taireniańskich rzemieślników. Potem młody człowiek przyklęknął na jedno kolano.
— Moja królowo — powiedział nagle szorstkim głosem — zgodnie z twym poleceniem, przyprowadziłem do ciebie Wysoką Lady Alteimę z Łzy.
Morgase oddaliła go gestem dłoni.
— Proszę, Alteimo. Miło cię znowu widzieć. Usiądź, porozmawiamy.
Alteima wykonała ukłon i wymamrotała podziękowania, zanim zajęła krzesło. Zazdrość aż kotłowała się w niej. Pamiętała Morgase jako piękną kobietę, ale teraz na własne oczy się przekonała, jak wyblakłe były jej wspomnienia. Morgase była niczym w pełni rozkwitła róża, gotowa przyćmić wszystkie inne kwiaty. Alteima nie mogła już dłużej winić młodego żołnierza, że z lekka niepewnym krokiem pokonywał drogę do wyjścia z komnaty. Była wręcz zadowolona, że już sobie poszedł i że nie będzie musiała znosić jego spojrzeń porównujących je obie.
A jednak zmiany były również widoczne. Poważne zmiany. Morgase, z Laski Światłości Królowa Andoru, Obrończyni Dziedziny, Protektorka Ludu, Zasiadająca na Wysokim Tronie Domu Trakand, zawsze tak pełna rezerwy, majestatyczna i poprawna, teraz nosiła suknię z błyszczącego białego jedwabiu, z dekoltem tak głębokim, że wstydziłaby się go nawet dziewka z tawerny w Maule. Suknia przylegała do ud i bioder tak ściśle, iż wyglądała niemalże jak ladacznica. A więc plotki mówiły prawdę. Morgase miała kochanka. Jeśli do tego stopnia się pod jego wpływem odmieniła, to jasne było również, że stara się sama zadowolić tego Gaebrila, nie zmusza go zaś, by to on zadowalał ją. Morgase wciąż promieniowała władzą i osobowością, która wręcz wypełniała komnatę, ale jej suknia w jakiś sposób pomniejszała obie te cechy.
Alteima co nąjmniej z dwu powodów zadowolona była, że włożyła suknię z wysokim karczkiem. Kobieta, która do takiego stopnia pozostawała w niewoli mężczyzny, może wybuchnąć gniewem zazdrości przy najlżejszej prowokacji albo wręcz bez żadnego powodu. Jeżeli jej przyjdzie się spotkać z Gaebrilem, okaże mu tyle obojętności, ile tylko dopuści grzeczność. Nawet najlżejsze podejrzenia, że w ogóle myśli o skradzeniu kochanka Morgase, mogły przynieść jej pień katowski miast bogatego męża trzymającego się na ostatnich nogach. Ona sama zresztą też postąpiłaby podobnie.
Kobieta w czerwieni i bieli przyniosła wino i nalała do kryształowych pucharów rżniętych w sylwetki ryczącego Lwa Andoru. Kiedy Morgase wzięła do ręki puchar, Alteima zauważyła jej pierścień w kształcie złotego węża pożerającego własny ogon. Pierścień z Wielkim Wężem nosiły kobiety, które jak Morgase pobierały nauki w Białej Wieży, nie zostając jednak Aes Sedai, a także, oczywiście, same Aes Sedai. Należało do tysiącletniej tradycji pobieranie przez królowe Andoru nauk w Wieży. Tymczasem plotki goszczące na wszystkich niemalże ustach głosiły, że Morgase zerwała z Tar Valon, choć skierowane przeciwko Aes Sedai nastroje ulicy mogłyby szybko zostać stłumione, gdyby królowa tylko tego chciała. Dlaczego więc wciąż nosiła pierścień? Trzeba będzie uważać na to, co powie, nim nie pozna odpowiedzi na to pytanie.
Kobieta w liberii wycofała się w odległy kąt pomieszczenia, do miejsca, skąd nie mogła słyszeć prowadzonej rozmowy, mogła zaś łatwo dojrzeć, kiedy puchary wymagać będą napełnienia.
Morgase upiła łyk wina i powiedziała:
— Minęło dużo czasu od naszego spotkania. Czy twój mąż ma się dobrze? Czy przebywa z tobą w Caemlyn?
Alteima pośpiesznie zmieniła z góry powzięty plan. Nie pomyślała o tym, że Morgase wie, iż ma męża, ale zawsze bez większego trudu potrafiła się dostosowywać do nowej sytuacji.
— Teodosian miał się dobrze, kiedy ostatni raz go widziałam. — Oby Światłość sprawiła, by szybko umarł. W każdym razie należy natychmiast zmienić temat. — Miał pewne wątpliwości względem służby u Randa al’Thora, a to jest droga nad dosyć niebezpieczną przepaścią. Cóż, lordów wieszano jak zwykłych kryminalistów
— Rand al’Thor — powtórzyła cicho Morgase. — Spotkałam go raz. Nie wyglądał na kogoś, kto obwoła się Smokiem Odrodzonym. Przestraszony młody pasterz, usiłujący ze wszystkich sił ukryć swe przerażenie. Jednak gdy teraz o tym myślę, to sprawiał wrażenie osoby, która poszukuje jakiejś... drogi ucieczki.
Oczy jej zaszły mgłą, jakby spoglądała w głąb swej pamięci.
— Elaida ostrzegała mnie przed nim.
Te ostatnie słowa wypowiedziała, na pozór nie zdając sobie z tego sprawy.
— Elaida była wówczas twoją doradczynią? — ostrożnie zapytała Alteima. Wiedziała, że to prawda, ale w tym kontekście pogłoski o zerwaniu stosunków z Wieżą zdawały się jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Za wszelką cenę musiała poznać prawdę. — Zastąpiłaś ją kimś innym, teraz gdy została Amyrlin?
Spojrzenie Morgase na powrót odzyskało ostrość.
— Nie zastąpiłam! — W następnej chwili jej głos znowu stał się bardziej łagodny. — Moja córka, Elayne, pobiera nauki w Wieży. Została już wyniesiona do godności Przyjętej.
Alteima rozwinęła wachlarz, mając nadzieję, że na jej czole nie widać kropli potu. Jeżeli Morgase nie potrafiła się zdecydować, jakie uczucia żywi wobec Wieży, to bezpieczniej było nie poruszać tego tematu. Wszystkie jej plany niemalże runęły.
Chwilę później jednak Morgase uratowała ją i samą siebie.
— Mówiłaś, że twój mąż nie umiał powziąć decyzji, jak zachować się względem Randa al’Thora. A ty?
Omal nie westchnęła z ulgą. Morgase mogła się zachowywać niczym niepiśmienna wieśniaczka, jeśli chodziło o tego Gaebrila, ale wciąż miała dosyć rozsądku, gdy w grę wchodziła władza i możliwe zagrożenia dla jej kraju.
— Oczywiście obserwowałam go uważnie w Kamieniu. — W ten sposób ziarno trafiło na właściwą glebę, jeśli trzeba w ogóle było je zasiewać. — Potrafi przenosić, a mężczyzny, który potrafi przenosić, zawsze należy się obawiać. Jednak jest Smokiem Odrodzonym. Nie ma w tej kwestii najmniejszych wątpliwości. Kamień upadł, a Callandor znalazł się w jego rękach. Proroctwa... Obawiam się, że decyzję, co należy zrobić ze Smokiem Odrodzonym, powinnam pozostawić mądrzejszym od siebie. Wiem tyle tylko, że bałam się pozostać w miejscu, gdzie on włada. Nawet arystokratka z Łzy nie potrafi dorównać odwagą królowej Andoru.
Płomiennowłosa kobieta obdarzyła ją przenikliwym spojrzeniem, aż pomyślała, że przesadziła z pochlebstwem. Niektórzy nie lubili nazbyt wyraźnego nadskakiwania. Ale Morgase tylko poprawiła się na krześle i upiła kolejny łyk wina.
— Opowiedz mi o nim, o tym człowieku, który ma nas uratować i jednocześnie zniszczyć.
Zwycięstwo. Albo przynajmniej jego jutrzenka.
— To niebezpieczny człowiek, nawet jeśli pominiemy to, że włada Mocą. Lew wydaje się leniwy, wręcz senny, dopóki znienacka nie zaatakuje; wtedy cały jest siłą i szybkością. Rand al’Thor zdaje się niewinny i naiwny, a nie leniwy czy senny, ale kiedy już zaatakuje... Nie ma żadnego szacunku dla osoby czy jej pozycji. Nie przesadzałam, kiedy mówiłam, że kazał wieszać lordów. Jest źródłem anarchii. W Łzie, zgodnie z ustanowionym przez niego prawem, nawet Wysoki Lord czy Lady mogli zostać wezwani do sądu, gdzie skazywano ich na grzywny lub nawet gorzej, podczas gdy skarżącym był zwykły wieśniak lub rybak. On...
Wedle własnej opinii trzymała się ściśle prawdy; potrafiła mówić prawdę z równą łatwością jak kłamstwa, jeśli było to konieczne. Morgase piła swoje wino i słuchała; Alteima mogłaby pomyśleć, że obojętnie uczestniczy w rozmowie, przeczyły temu jednak jej oczy, które mówiły, że uważnie słucha każdego słowa i składa je w pamięci.
— Musisz zrozumieć — skończyła Alteima — że jedynie dotknęłam powierzchni spraw. Rand al’Thor i to, co zrobił Łzie, stanowią temat, o którym można by mówić godzinami.
— Będziesz miała taką okazję — oznajmiła Morgase, a Alteima uśmiechnęła się w duchu. Zwycięstwo. — Czy to prawda — ciągnęła dalej królowa — że sprowadził ze sobą Aielów do Kamienia?
— Och, tak. Wielkie dzikusy z twarzami zazwyczaj skrytymi za zasłoną; nawet ich kobiety gotowe są zabijać pod wpływem byle spojrzenia. Szli za nim jak psy, terroryzując wszystkich i rabując, co im się tylko spodobało w Kamieniu.
— Sądziłam, że to są najbardziej nieprawdopodobne plotki — zadumała się Morgase. — Plotki o Aielach szerzą się dopiero od niedawna, ale przecież od dwudziestu lat nie opuszczali Pustkowia, od czasu Wojny o Aiel. Świat z pewnością nie potrzebuje, by ten Rand al’Thor sprowadził ich na nas po raz wtóry.
Jej spojrzenie ponownie nabrało ostrości.
— Powiedziałaś: „szli”? To znaczy, że już odeszli?
Alteima skinęła głową.
— Tuż przedtem, zanim opuściłam Łzę. A on poszedł z nimi.
— Z nimi! — wykrzyknęła Morgase. — Bałam się, że on udał się do Cairhien...
— Masz gościa, Morgase? Powinnaś mnie była uprzedzić, bym mógł go stosownie powitać.
Do komnaty wszedł wysoki mężczyzna; wyszywany złotem kaftan z czerwonego jedwabiu opinał potężne ramiona i szeroką pierś. Alteima nie potrzebowała wcale widoku jaśniejącego spojrzenia Morgase, aby bez najmniejszej wątpliwości stwierdzić, że oto ma przed sobą lorda Gaebrila; wystarczyła pewność, z jaką przerwał królowej w pół zdania. Podniósł palec i służąca ukłoniła się głęboko, po czym szybko opuściła pomieszczenie; nie zapytał także Morgase o pozwolenie odprawienia służącej w jej obecności.
Przybierając najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki było ją stać, Alteima zdobyła się na lekki uśmiech powitania, odpowiedni dla podstarzałego wuja, pozbawionego zarówno władzy, pozycji, jak i wpływów. Mógł sobie być wspaniały, ale nawet gdyby nie należał do Morgase, nie był człowiekiem, którym odważyłaby się manipulować, chyba że zmusiłyby ją do tego okoliczności. Roztaczał wokół siebie aurę władzy potężniejszą nawet niż królowa.
Gaebril zatrzymał się przy Morgase i bardzo poufałym gestem położył dłoń na jej obnażonym ramieniu, ale jego oczy spoczęły na Alteimie. Przywykła do tego, że mężczyźni tak na nią patrzą, lecz pod jego spojrzeniem nerwowo poruszyła się na krześle; było nazbyt przenikliwe, widziało zbyt wiele.
— Przyjechałaś z Łzy? — Jego niski głos sprawił, że dreszcz przebiegł jej po plecach, po całej skórze, wręcz przeniknął aż do szpiku kości; poczuła się tak, jakby zanurzono ją w lodowatej wodzie, ale w dziwny sposób już po chwili jej niepokój rozwiał się.
To Morgase odpowiedziała, Alteima bowiem nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa, kiedy on tak na nią patrzył.
— To jest Wysoka Lady Alteima, Gaebrilu. Opowiadała mi o Smoku Odrodzonym. Była w Kamieniu Łzy, kiedy został zdobyty. Gaebrilu, tam naprawdę byli Aielowie... — Delikatny nacisk dłoni spoczywającej na ramieniu przerwał jej w pół zdania. Rozdrażnienie przemknęło po jej twarzy, ale po chwili zniknęło, zastąpione promiennym uśmiechem.
Jego oczy, wciąż spoczywające na Alteimie, sprawiły, iż ponownie poczuła ten dreszcz i tym razem aż jej dech zaparło.
— Tak długa rozmowa musiała cię zmęczyć, Morgase — powiedział, nie spojrzawszy nawet na nią. — Przepracowujesz się. Idź do swej komnaty i zażyj odrobinę snu. Idź już. Obudzę cię, kiedy dostatecznie wypoczniesz.
Morgase natychmiast wstała, wciąż uśmiechając się do niego z oddaniem. Jej oczy skrywała lekka mgiełka.
— Tak, jestem zmęczona. Zdrzemnę się teraz, Gaebrilu.
Wyszła z komnat, nawet nie patrząc na Alteimę, ale cała uwaga tamtej skupiona była na Gaebrilu. Jej serce biło przyspieszonym rytmem, oddech stał się płytszy. Nie miała wątpliwości, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Największym, najsilniejszym, najbardziej potężnym... Superlatywy mknęły przez jej głowę niczym potok.
Gaebril nie bardziej zwracał uwagę na wychodzącą z komnaty Morgase niźli ona. Zajął krzesło, które opuściła królowa, rozparł się na nim, wyciągając swobodnie nogi.
— Zdradź mi, po co przyjechałaś do Caemlyn, Alteimo. — Ponownie poczuła przeszywający ją dreszcz. — Całą prawdę, byle krótko. Szczegóły będziesz mogła mi przedstawić później, jeśli cię o to poproszę.
Nie wahała się ani przez moment.
— Usiłowałam otruć mojego męża i musiałam uciekać, zanim Teodosian i ta dziwka Estanda zdążą mnie zabić albo nawet gorzej. Rand al’Thor poparł ich plany, dla przykładu. — Opowiadając tę historię, aż się skurczyła wewnętrznie. Nagle bowiem odkryła, że pragnienie zadowolenia go jest silniejsze niż cokolwiek na świecie, a bała się, iż może zechcieć ją odesłać. Ale chciał usłyszeć prawdę. — Wybrałam Caemlyn, ponieważ nie mogłam znieść Illian, choć Andor jest niewiele lepszy, a Cairhien znajduje się niemalże w całkowitej ruinie. W Caemlyn mogę znaleźć bogatego męża albo kogoś, kto chętnie uzna się za mojego protektora, i wykorzystać jego władzę do...
Śmiejąc się, gestem dłoni dał znak, by zamilkła.
— Zdeprawowany kociak, choć śliczny. Być może nawet wystarczająco śliczny, by go zatrzymać, kiedy już stępią mu się ząbki i pazurki. — Nagle na jego twarzy rozbłysło większe zainteresowanie. — Opowiedz mi, co wiesz o Randzie al’Thorze, a w szczególności o jego przyjaciołach, jeśli jakichś posiada, jego towarzyszach, jego sprzymierzeńcach.
Opowiadała mu, nie przerywając swej opowieści do czasu, aż zupełnie zaschło jej w ustach i gardle, wreszcie zaczęła chrypieć i umilkła. Nie podniosła ani razu swego pucharu, dopóki wcześniej jej nie pozwolił, potem wypiła wino do dna i ciągnęła dalej. Wiedziała, jak go zadowolić. Wiedziała to lepiej niż Morgase.
Pokojowe, które sprzątały w sypialni Morgase, ukłoniły się szybko” zaskoczone, że widzą ją tutaj o tej porze. Był późny ranek. Gestem odprawiła je z komnaty i nie zdejmując sukni, położyła się na łóżku. Przez jakiś czas leżała, wpatrując się w pozłacane rzeźbienia słupków baldachimu. Tutaj nie było Lwów Andoru, tylko róże. Symbolizowały Różaną Koronę Andoru, pasowały do niej lepiej niż lwy.
„Nie bądź taka uparta” — skarciła się w duchu, a potem dopiero się zastanowiła dlaczego. Powiedziała Gaebrilowi, że jest zmęczona i... Czy on jej to powiedział? Niemożliwe. Była królową Andoru i żaden mężczyzna nie mówił jej, co ma robić. — „Gareth”. — A teraz z jakiegoś powodu pomyślała o Garecie Bryne. On z pewnością nigdy jej nie mówił, co ma robić; Kapitan Gwardii Królowej posłuszny był królowej, nie zaś odwrotnie. Ale on był uparty, zawsze się zapierał tak długo, aż nie zrobiła danej rzeczy tak, jak on chciał. — „Dlaczego myślę o nim? Chciałabym, żeby tu był”. — To nie miało sensu. Odesłała go za to, że się jej przeciwstawiał; w jakiej kwestii, nie potrafiła już sobie dokładnie przypomnieć, ale to nie było przecież ważne. Przeciwstawiał się jej. Uczucia, jakie do niego żywiła, zblakły, jakby wszystko zdarzyło się wiele lat temu. Z pewnością nie minęło aż tyle czasu. — „Nie bądź taka uparta!”
Przymknęła powieki i natychmiast zapadła w sen, sen nękany nie kończącymi się obrazami, w których uciekała przed czymś, czego nie potrafiła dojrzeć.