13 Mały pokój w Siendzie

Elayne z całych sił opierała się kołysaniu skórzanych resorów powozu, starając się jednocześnie nie zwracać uwagi na kwaśną minę siedzącej naprzeciwko Nynaeve. Zasłony powozu były odsunięte, pomimo że czasami wiatr wnosił do wnętrza tuman kurzu; bryza nieznacznie łagodziła skwar późnego popołudnia. Za oknami przemykały pofałdowane, porośnięte lasem wzgórza, od czasu do czasu pojawiały się wśród nich niewielkie pola. Kilka mil od drogi dostrzegła na szczycie jednego ze wzgórz dwór jakiegoś lorda, zbudowany w obowiązującym w Amadicii stylu — wielka kamienna budowla, wysoka na pięćdziesiąt stóp, ze zdobnymi balkonami i wyszukaną drewnianą konstrukcją wieńczącą szczyt krytego czerwonymi płytkami dachu. Kiedyś wszystko byłoby zbudowane z kamienia, jednak minęło już dużo czasu, odkąd lordowie potrzebowali fortec w Amadicii, a obowiązujące prawo królewskie nakazywało wznosić drewniane budowle. W ten sposób żaden zbuntowany lord nie mógłby się długo opierać siłom królewskim. Rzecz jasna Synów Światłości prawo to nie dotyczyło, podobnie jak wiele innych egzekwowanych w Amadicii. Od czasów dzieciństwa musiała się dowiedzieć co nieco na temat obcych praw i obyczajów.

Na odległych wzgórzach dostrzegła rozsiane pola uprawne, niczym brązowe łaty na zielonej odzieży, pracujący na nich ludzie wyglądali jak mrówki. Wszystko sprawiało wrażenie wysuszonego na proch; wystarczyłaby jedna błyskawica, a ogień rozniósłby się na wiele lig. Ale błyskawica oznaczała deszcz, te nieliczne zaś chmury, które pełzły po niebie, znajdowały się nazbyt wysoko i były zbyt rozrzedzone, aby zapowiadać opady. Leniwie zastanawiała się, czy dałaby radę wywołać deszcz. Nauczyła się już sporo o kontroli pogody. Jednakowoż gdyby nawet, byłoby to zapewne bardzo trudne, ponieważ trzeba by zaczynać właściwie od zera.

— Czy moja pani jest znudzona? — zapytała złośliwie Nynaeve. — Po sposobie, w jaki moja pani wpatruje się w otaczającą okolicę... z noskiem tak zadartym do góry... sądzę, że zapewne zechciałaby podróżować szybciej.

Sięgnęła ręką za głowę, odsunęła niewielką klapkę i wykrzyknęła:

— Szybciej, Thom. Nie sprzeczaj się ze mną! Ty również pohamuj swój język, Juilinie, łowco złodziei! Szybciej, powiedziałam!

Drewniana zapadka zamknęła się, jednak Elayne udało się dosłyszeć gniewne mamrotania Thoma. Najprawdopodobniej przeklinał, Nynaeve warczała na obu mężczyzn od samego rana. Chwilę później usłyszała świst bata, powóz zaś wystrzelił do przodu jeszcze szybciej, trzęsąc tak mocno, że obie kobiety aż podskoczyły na siedzeniach krytych złotym jedwabiem. Materiał był już całkowicie zakurzony, kiedy Thom przyprowadził świeżo kupiony powóz, wyściółka siedzeń również dawno temu stwardniała. A jednak, mimo że podskakiwała niczym piłka, wyraz twarzy Nynaeve dowodził jednoznacznie, że nie poprosi Thoma o to, by zwolnił, zaraz po tym, jak kazała mu przyspieszyć.

— Proszę, Nynaeve — zaczęła Elayne. — Ja...

Tamta przerwała jej w pół słowa.

— Czy mojej pani jest niewygodnie? Wiem, że damy są przyzwyczajone do wygód, o których nie może nic wiedzieć zwykła pokojówka, z pewnością jednak moja pani chce dotrzeć do następnego miasta przed zapadnięciem ciemności? Tym sposobem służąca mojej pani będzie jej mogła przygotować kolację, a potem podać ją do łóżka.

Jej zęby aż zazgrzytały, kiedy gwałtownie zderzyła się z podskakującym siedzeniem, potem spojrzała groźnie na Elayne, jakby to była jej wina.

Elayne westchnęła ciężko. W Mardecin, kiedy wyruszały, Nynaeve zdawała się wszystko rozumieć. Dama nigdy nie podróżowała bez pokojówki, a dwie damy oznaczałyby dwie służące. O ile nie miały zamiaru przebierać Thoma i Juilina w suknie, jedna z nich musiała wziąć na siebie tę rolę. Nynaeve powinna przecież zrozumieć, że Elayne więcej wie na temat zachowania dam; przedstawiła całą sprawę bardzo delikatnie, a Nynaeve zazwyczaj potrafiła przychylić się do sensownych propozycji. Zazwyczaj. Ale to było dawno temu, w sklepie pani Macura, po tym jak napoiły obie kobiety ich własnym potwornym wywarem.

Po opuszczeniu Mardecin, jechały nieprzerwanie aż do północy, kiedy wreszcie dotarły do małej wioski, w której była gospoda; musiały czekać, aż właściciel wstanie z łóżka, potem wynajęły dwa ciasne pokoje z dwoma wąskimi łóżkami; wczoraj obudziły się wraz z pierwszym brzaskiem i jechały dalej, omijając Amador w odległości kilku mil. Żadnej z nich nie można było wziąć za kogoś innego, niżli się podawały, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jednak nie czułyby się specjalnie bezpiecznie, przejeżdżając przez miasto pełne Białych Płaszczy. W Amadorze znajdowała się Forteca Światłości. Elayne nieraz spotykała się ze stwierdzeniem, że w Amadorze na tronie zasiada król, ale rządzi Pedron Niall.

Kłopoty zaczęły się zeszłej nocy, w miejscu o nazwie Bellon, położonym nad brzegiem błotnistego strumienia, szumnie określanego jako rzeka Gaean, jakieś dwadzieścia mil za stolicą. Gospoda „Bród na Bellon” była większa od tej, w której spały poprzedniej nocy. pani Alfara zaś, właścicielka, zaproponowała lady Morelin prywatną jadalnię, a Elayne nie umiała jej odmówić. Pani Alfara pewna była, że jedynie służąca lady Morelin potrafi właściwie zadbać o swoją panią; damy wymagają, aby wszystko robiono dokładnie wedle ich wymagań, oznajmiła karczmarka, i oczywiście mają do tego prawo, natomiast jej dziewczęta nie są przyzwyczajone do usługiwania damom. Nana będzie najlepiej wiedziała, w jaki sposób lady Morelin chce mieć pościelone łóżko i z pewnością przygotuje jej odpowiednią kąpiel po całym dniu podróży w tym upale. Lista rzeczy, jakie Nana zrobi zgodnie z życzeniem swej pani, nie miała końca.

Elayne sama nie była pewna, czy rzeczywiście szlachta Amadicii ma takie wymagania, czy też po prostu pani Alfara zrzucała pracę na obcą służącą. Próbowała jakoś oszczędzić Nynaeve, ale ta kobieta nie dawała się zbić z tropu, wciąż powtarzając , jak sobie życzysz, moja pani” albo „moja pani z pewnością ma szczególne przyzwyczajenia”. Wyszłaby na głupią lub co najmniej dziwną, gdyby zbytnio naciskała w tej sprawie. Starały się przecież unikać niepotrzebnego zainteresowania.

Dopóki były w Bellon, Nynaeve na oczach wszystkich odgrywała rolę doskonałej służącej. Kiedy jednak znajdowały się sam na sam, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Elayne żałowała, że tamta zwyczajnie nie zacznie się zachowywać po dawnemu, zamiast ironicznie podkreślać swoją rolę pokojówki damy z Ziem Granicznych. Przeprosiny zbywane były słowami: „moja pani jest zbyt uprzejma dla mnie” albo po prostu pomijane milczeniem.

„Więcej jej nie przeproszę” — pomyślała setny chyba raz. — „Nie za coś, co nie jest moją winą”.

— Zastanawiałam się właśnie, Nynaeve... — Ściskając uchwyt w dłoni, czuła się niczym piłka w dziecięcej grze, zwanej w Andorze „podbijaniem”, która polegała na jak najdłuższym podbijaniu kolorowej drewnianej piłki krótkim wiosłem. Nie poprosi jednak, by tamci choć odrobinę zwolnili. Wytrzyma to równie długo jak Nynaeve. Co za uparta kobieta! — Chciałabym pojechać do Tar Valon i dowiedzieć się, co tam zaszło, ale...

— Moja pani raczyła się zastanawiać? Z wysiłku moją panią zapewne rozbolała głowa. Zrobię mojej pani znakomitej herbaty z korzenia owczego języka i czerwonej stokrotki, kiedy tylko...

— Bądź cicho, Nana — powiedziała Elayne spokojnie, lecz twardo, naśladując matkę. Nynaeve aż szczęka opadła. — Czy zamiast szarpać swój’ warkocz, kiedy na mnie patrzysz, nie wolałabyś przypadkiem jechać na dachu w towarzystwie bagaży?

Nynaeve wydała z siebie jakiś niewyraźny, bulgoczący odgłos, tak usilnie starając się odpowiedzieć, że w końcu nie udało jej się wykrztusić ani słowa. Całkiem nieźle.

— Czasami zdajesz się myśleć, że wciąż jestem dzieckiem, ale to ty zachowujesz się niczym mała dziewczynka. Nie prosiłam cię, byś mi umyła plecy, ale przecież nie będę się z tobą biła, aby cię przed tym powstrzymać. Pamiętaj, że zaproponowałam, iż w zamian wyszoruję twoje. I chciałam spać na rozkładanym łóżku. Ale ty wlazłaś do niego i nie chciałaś wyjść. Przestań się dąsać. Jeśli chcesz, to ja będę służącą w następnej gospodzie.

To zapewne oznaczałoby katastrofę. Nynaeve bez wątpienia krzyczałaby przy wszystkich na Thoma albo chciałaby wytargać kogoś za uszy. Ale Elayne tak bardzo marzyła o odrobinie spokoju.

— Możemy się w każdej chwili zatrzymać i zamienić w lesie suknie.

— Wybrałyśmy taką suknię, żeby pasowała na ciebie — burknęła Nynaeve po krótkiej chwili. Odciągnąwszy ponownie zapadkę, krzyknęła: — Zwolnijcie! Chcecie nas zabić? Głupi mężczyźni!

Odpowiedziała jej martwa cisza, ale powóz po chwili zwolnił i jechał teraz ze. znacznie rozsądniejszą prędkością, jednak Elayne gotowa się była założyć, że obaj mężczyźni mieli sobie dużo do powiedzenia. Poprawiła włosy, najlepiej jak potrafiła bez zwierciadła. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do widoku czarnych loków, kiedy zdarzało się jej przypadkiem spojrzeć w jakieś lustro. Zielona jedwabna suknia będzie też potrzebowała szczotkowania.

— O czym więc myślałaś, Elayne? — zapytała Nynaeve. Jej policzki zabarwiły szkarłatne rumieńce. Ostatecznie wiedziała, że Elayne ma rację, ale rezygnacja z pretensji stanowiła całe przeprosiny, na jakie ją było stać.

— Pędzimy do Tar Valon, ale czy mamy najmniejsze choćby pojęcie, co nas czeka w Wieży? Jeżeli to naprawdę Amyrlin wydała te rozkazy... Nie mogę w to do końca uwierzyć i nie rozumiem o co tu chodzi, ale nie zamierzam wrócić do Wieży. dopóki się wszystko nie wyjaśni. „Tylko głupiec wsadza dłoń do dziupli w drzewie, nie przekonawszy się wpierw, co może być w środku”.

— Mądra kobieta z tej Lini — powiedziała Nynaeve. — Może dowiemy się czegoś więcej, jeśli znowu zobaczę wiązkę żółtych kwiatów powieszoną kwieciem w dół, ale do tego czasu powinnyśmy przyjąć, że Czarne Ajah opanowały Wieżę.

— Pani Macura na pewno zdążyła już do tej pory posłać kolejnego gołębia do Narenwin. Razem z opisem tego powozu, naszych sukienek, a zapewne wyglądu Thoma i Juilina również.

— Na to już nic nie poradzimy. Nie doszłoby do tego, gdybyśmy nie postanowiły marnować czasu na drogę przez Tarabon. Trzeba było wynająć statek. — Elayne otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, słysząc oskarżycielski ton tamtej, jednak Nynaeve była na tyle przyzwoita, iż natychmiast się zarumieniła. — Cóż, co się stało, to się nie odstanie. Moiraine zna Siuan Sanche. Być może Egwene mogłaby ją zapytać, czy...

Nagle powóz gwałtownie zwolnił, a Elayne padła bezwładnie na Nynaeve. Rozpaczliwie starając się wyplątać, słyszała kwiczenie miotających się w uprzęży koni; równocześnie Nynaeve próbowała ją zrzucić z siebie.

Objęła saidara i wystawiła głowę za okno — i natychmiast z ulgą wypuściła Jedyne Źródło. Oto spotkały się z czymś, co nieraz widywała w Caemlyn. Na zasłanej cieniami popołudniowego słońca dużej polanie, tuż przy drodze, rozbiła swój obóz wędrowna menażeria. W jednej z klatek, która zajmowała cały tył wozu, leżał, półśpiąc, ogromny lew z czarną grzywą, we wnętrzu drugiej spacerowały nerwowo jego dwie żony. Trzecia klatka była otwarta; przed nią kobieta tresowała dwa czarne niedźwiedzie o białych pyskach, balansujące na wielkich czerwonych kulach. Następna klatka mieściła stworzenie, które wyglądało jak wielki włochaty dzik, wyjąwszy to, że miało nazbyt szpiczasty pysk i łapy zakończone pazurami; wiedziała, że pochodzi z Pustkowia Aiel i nazywa się capar. W pozostałych klatkach znajdowały się jeszcze inne zwierzęta oraz jaskrawo upierzone ptaki, ale w przeciwieństwie do wszystkich menażerii, jakie widziała., wraz z tą podróżowali artyści — dwaj mężczyźni żonglowali, rzucając sobie cienkie niczym wstążka obręcze, czwórka akrobatów ćwiczyła piramidę, stając sobie wzajem na ramionach, jedna kobieta karmiła tuzin psów, które spacerowały przed nią na tylnych łapach i wykonywały salta. Jacyś inni ludzie stawiali dwa wysokie słupy, nie miała pojęcia, do czego miały służyć.

Jednak to nie któraś z wyżej wymienionych atrakcji śmiertelnie przeraziła konie, które, mimo wysiłków Thoma, nie przestawały szarpać się w uprzęży i przewracać oczami. Sama potrafiła wyczuć zapach lwów, ale wzrok koni wbity był w trzy wielkie, pomarszczone szare zwierzęta. Dwa były tak wysokie jak powóz, z wielkimi uszami i potężnymi zakrzywionymi kłami wyrastającymi z obu stron długiego nosa, który zwisał ku ziemi. Trzecie zwierzę, znacznie niższe, choć równie potężnie zbudowane jak tamte, nie posiadało kłów. Młode, jak osądziła. Kobieta o jasnych słomianych włosach drapała je za uchem mocnym, zakrzywionym ościeniem. Elayne widziała już przedtem takie stworzenia. Ale nie spodziewała się, że je kiedykolwiek jeszcze zobaczy.

Z obozowiska wyłonił się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, mimo upału odziany w płaszcz z czerwonego jedwabiu, którego poły zawirowały, gdy wykonał głęboki ukłon. Miał zgrabne nogi i w ogóle był bardzo przystojny, z czego doskonale zdawał sobie sprawę.

— Wybacz mi, moja pani, jeśli wielkie konio-dziki przestraszyły twoje zwierzęta. — Wyprostował się i gestem nakazał swoim ludziom, by pomogli w uspokajaniu koni, potem na moment znieruchomiał, spojrzał na nią i wymamrotał: — Nic nie mów, moja śliczna.

Słowa były ciche, nie ulegało wątpliwości, że są przeznaczone wyłącznie dla uszu Elayne.

— Jestem Valan Luca, moja pani, artysta pierwszej klasy. Twoja obecność przepełnia moje serce radością.

Wykonał kolejny ukłon, jeszcze bardziej wyszukany niż poprzedni.

Elayne wymieniła spojrzenia z Nynaeve, dostrzegając na twarzy tamtej ten sam, pełen rozbawienia uśmiech, jaki zapewne musiał się malować na jej obliczu. Ten Valan Luca miał o sobie bardzo wysokie mniemanie. Jego ludzie z łatwością uspokoili konie; wciąż parskały, przestępując z nogi na nogę, ale z ich oczu zniknął już dziki wyraz. Thom i Juilin patrzyli na dziwne zwierzęta niemalże w taki sam sposób jak konie.

— Konio-dziki, panie Luca? — zapytała Elayne. — A skąd też one pochodzą?

— Gigantyczne konio-dziki, moja pani — padła skwapliwa odpowiedź — pochodzą z legendarnej Shary, do której, aby je pochwycić, sam prowadziłem liczne ekspedycje poprzez pustkowia pełne najdziwniejszych cywilizacji i osobliwych widoków. Sprawiłoby mi niekłamaną przyjemność, gdybym mógł ci o wszystkim opowiedzieć. O gigantycznych ludziach, dwukrotnie wyższych od ogirów. — Podkreślił swe słowa skomplikowanym gestem, mającym zapewne wskazywać rozmiary tamtych. — Stworzenia bez głowy. Ptaki tak wielkie, że mogą porwać dorosłego byka. Węże., co potrafią połknąć człowieka. Miasta zbudowane z litego złota. Opuść ten powóz na chwilę, moja pani, i pozwól, bym ci opowiedział.

Elayne nie miała najmniejszych wątpliwości, że Luca sam siebie umiałby zachwycić przedstawianymi opowieściami, ale oczywiście wątpiła, by te zwierzęta pochodziły z Shary. Po pierwsze z tego względu, iż nawet Lud Morza widział jedynie otoczone murami porty legendarnego miasta, poza które nie wolno im było wychodzić, bo kto naruszył te restrykcje, nigdy więcej nie oglądał swoich bliskich. Aielowie nie wiedzieli więcej. Drugim powodem był fakt, że i ona, i Nynaeve widziały już takie stworzenia w Falme, podczas inwazji Seanchan. Seanchanie używali ich jako zwierząt pociągowych i bojowych.

— Obawiam się, że to niemożliwe, panie Luca — odpowiedziała mu.

— A więc pozwól byśmy zabawili cię przedstawieniem — szybko ciągnął dalej. — Będziesz się mogła przekonać, że nie jest to zwyczajna wędrowna menażeria, ale coś zupełnie nowego. Prywatne przedstawienie, tylko dla ciebie. Akrobaci, żonglerzy, tresowane zwierzęta, najsilniejszy człowiek na świecie. Nawet fajerwerki. Jest z nami Iluminator. Kierujemy się ku Ghealdan i już jutro nasze ślady zasypie wiatr. Ale za drobnym wynagrodzeniem...

— Moja pani powiedziała, że jej to nie interesuje — wtrąciła się Nynaeve. — Ma ciekawsze rzeczy, na które może wydawać pieniądze, niźli oglądanie zwierząt.

Po prawdzie to ona sama twardą ręką dzierżyła ich fundusze, skąpo wydzielając tylko na zaspokojenie niezbędnych potrzeb. Zdawała się chyba sądzić, że wszystko powinno kosztować tyle, ile w jej rodzinnych stronach, w Dwu Rzekach.

— Dlaczego chcesz dotrzeć do Ghealdan, panie Luca? — zapytała Elayne. Druga kobieta swoją gwałtownością sprawiła, że sytuacja stała się nieprzyjemna, i znowu ona musiała jakoś wszystko załagodzić. — Słyszałam, że można się tam natknąć na spore kłopoty. Słyszałam też, że armia nie dała rady pokonać człowieka, który nazywa się Prorokiem i głosi imię Smoka Odrodzonego. Z pewnością nie chciałbyś jechać do miejsca szarpanego takimi niepokojami?

— To są znacznie przesadzone wieści, moja pani. Znacznie przesadzone. Gdzie zbiorą się tłumy, ludzie pragną zabawy. A gdzie ludzie pragną zabawy, zawsze życzliwie powitają moje przedstawienia.

Luca zawahał się, potem podszedł bliżej powozu. Wyraz konfuzji pojawił się na jego twarzy, kiedy spojrzał w oczy Elayne.

— Moja pani, prawda jest taka, że sprawisz mi niekłamaną przyjemność, zgadzając się być widzem mego przedstawienia. Niestety, jeden z konio-dzików sprawił trochę kłopotów w najbliższym miasteczku. To był zwykły przypadek — dodał pośpiesznie — zapewniam cię. To bardzo łagodne stworzenia. W żadnej mierze nie są niebezpieczne. Ale po tym co się stało, mieszkańcy Siendy nie tylko nie chcieli wyrazić zgody na moje przedstawienie, ale nawet przyjść na nie za miastem... Cóż, resztę moich funduszy pochłonęła zapłata za spowodowane szkody oraz grzywna. — Zamrugał. — W szczególności grzywna. Jeżeli pozwolisz, abym cię zabawił.., za naprawdę symboliczną opłatą... uczynię cię patronką mego przedstawienia, gdziekolwiek znajdę się w świecie, tym samym rozpowszechniając sławę twej szczodrobliwości, moja pani...?

— Morelin — powiedziała. — Lady Morelin z Domu Samared.

Z nowym kolorem włosów mogła uchodzić za Cairhieniankę. Nie miała czasu na oglądanie jego pokazu, niezależnie od tego, jak bardzo mógłby się jej spodobać w innych okolicznościach, i to mu też powiedziała, dodając:

— Ale mogę cię trochę wspomóc, jeśli zupełnie nie masz pieniędzy. Daj mu coś. Nana, aby dzięki temu miał jakieś szanse dotrzeć do Ghealdan. — Tylko tego jej brakowało, żeby „rozpowszechniał jej sławę”, ale pomoc biednym i znajdującym się w potrzebie stanowiła obowiązek, od którego nie mogła się uchylić, nawet na obcej ziemi.

Mamrocząc coś pod nosem, Nynaeve wyciągnęła woreczek z sakwy przy pasie, pogrzebała w nim, po czym wychyliła się z powozu, żeby wcisnąć datek w dłoń Luki. Popatrzył na nią t zaskoczony, gdy powiedziała:

— Znajdź sobie jakąś przyzwoitą pracę, to nie będziesz musiał żebrać. Jedziemy, Thom!

Thom trzasnął z bata, a nagłe szarpnięcie powozu wtłoczyło i Elayne w oparcie siedzenia.

— Nie musisz być taka niegrzeczna — powiedziała. — Ani gwałtowna. Ile mu dałaś?

— Srebrny grosz — odrzekła spokojnie Nynaeve. — To i tak więcej, niż mu się należało.

— Nynaeve — jęknęła Elayne. — On pewne pomyśli, żeśmy sobie z niego zażartowały.

Nynaeve parsknęła głośno.

— Z takimi ramionami na pewno nie umrze, jeśli przepracuje choć jeden dzień.

Elayne nic nie odpowiedziała, chociaż nie zgadzała się z przyjaciółką. Nie do końca przynajmniej. Z pewnością odrobina pracy nie wyrządzi tamtemu szczególnej krzywdy, ale

nie sądziła, by tak łatwo można było ją gdzieś dostać.

„Choć i tak nie przypuszczam, by pan Luca zgodził się na jakąkolwiek pracę, przy której nie mógłby nosić swego kapelusza”.

Gdyby jednak podniosła tę kwestię, Nynaeve z pewnością zaczęłaby się kłócić — kiedy delikatnie wskazywała na rzeczy, o których tamta nie miała pojęcia, zawsze dochodziło do tego, że była oskarżana o wywyższanie się czy arogancki sposób bycia — a Valan Luca nie był wart następnej sprzeczki i to wkrótce po tym, jak udało jej się załagodzić poprzednią.

Kiedy dotarły do Siendy, cienie wieczoru wydłużyły się już znacznie; wioska była stosunkowo duża, domy zbudowane z kamienia, z dachami krytymi strzechą, dwie gospody. Pierwsza, „Królewski lansjer” miała ziejącą dziurę w miejscu, gdzie powinny być frontowe drzwi, a tłum przyglądał się rzemieślnikom naprawiającym ścianę. Zapewne konio-dzikowi pana Luki nie spodobał się szyld gospody, oparty teraz o ścianę obok dziury; a przedstawiający szarżującego żołnierza z opuszczoną lancą.

Ku jej zaskoczeniu, na zatłoczonej gliniastej ulicy było jeszcze więcej Białych Płaszczy niźli w Mardecin, a prócz nich jeszcze inni żołnierze, w kolczugach i stożkowatych stalowych hełmach z naszytą na błękitnych płaszczach Gwiazdą i Ostem, godłem Amadicii. W pobliżu musiał znajdować się garnizon. Żołnierze króla i Synowie Światłości najwyraźniej za sobą nie przepadali. Albo przechodzili mimo, patrząc w drugą stronę, jakby wojak noszący inne barwy zupełnie nie istniał, albo mierzyli się wyzywającymi spojrzeniami, gotowi w każdej chwili dobyć mieczy. Niektórzy z ludzi odzianych w biel mieli na płaszczach czerwoną laskę pasterską na tle promienistego słońca. Ręka Światłości, tak się sami określali — Ręka, która poszukuje prawdy — ale wszyscy inni nazywali ich Śledczymi. Nawet pozostali Białe Płaszcze trzymali się od nich z dala.

To wszystko wystarczyło, by Elayne poczuła, jak ją coś ściska w żołądku. Ale do zmierzchu pozostała nie więcej niż godzina, jeśli w ogóle chociaż tyle, należało bowiem wziąć pod uwagę gwałtowne zachody późnego lata. Nawet gdyby jechały znowu przez pół nocy, nic nie gwarantowało, że trafią na następną gospodę, a nadto jazda nocą mogła ściągnąć na nie niepotrzebną uwagę. Poza tym miały przecież powody, by dzisiejszego wieczora zatrzymać się wcześniej.

Wymieniła spojrzenia z Nynaeve, po krótkiej chwili tamta skinęła głową i powiedziała:

— Powinnyśmy się zatrzymać.

Kiedy powóz przystanął przed frontem „Światła Prawdy”, Juilin zeskoczył z kozła, by otworzyć drzwiczki, a Nynaeve zaczekała z pełnym szacunku wyrazem twarzy, aby podać dłoń Elayne. Jednak uśmiechnęła się do niej przelotnie; zapewne na znak, że nie będzie się już dąsać jak poprzednio. Skórzany zwój, który zarzuciła na ramię, wydawał się trochę niestosowny do całości, ale nie zanadto, przynajmniej taką Elayne miała nadzieję. Teraz, gdy Nynaeve zdobyła już trochę ziół i maści, nie miała zamiaru spuszczać ich z oka nawet na moment.

Pierwsze spojrzenie na szyld gospody — błyszczące złote słońce dokładnie takie, jak to, które Synowie nosili na płaszczach — sprawiło, że pożałowała, iż konio-dzik oszczędził to miejsce na niekorzyść drugiej gospody. Przynajmniej na tle słońca nie czerwieniał pastorał. Połowa mężczyzn wypełniających wspólną izbę odziana była w śnieżnobiałe płaszcze, hełmy położyli na stołach przed sobą. Wciągnęła głęboko powietrze i wzięła się w garść, aby przy pierwszej sposobności nie odwrócić się na pięcie i nie uciec.

Pominąwszy obecność żołnierzy, w gospodzie panowała miła atmosfera. Ściętymi zielonymi gałęziami przystrojono wygasłe paleniska dwu wielkich kominków, a z kuchni dolatywały przyjemne zapachy. Odziane w białe fartuchy służące uśmiechały się wesoło, lawirując między stołami z tacami pełnymi wina i jedzenia.

Przybycie lady wywołało poruszenie tylko nieznaczne, wioska znajdowała się bowiem blisko stolicy. A może miało to związek z tym dworem lorda, który niedawno mijały. Kilku mężczyzn spojrzało na nią, więcej oczu z zainteresowaniem zmierzyło „służącą”, choć gdy zobaczyli, że na twarzy Nynaeve pojawił się odpychający grymas, kiedy zdała sobie sprawę, iż na nią patrzą, szybko wbili wzrok na powrót w puchary pełne wina. Nynaeve zdawała się uważać skierowane na nią spojrzenia mężczyzn za rodzaj przestępstwa, nawet jeśli nie mówili nic i nie zaczepiali jej. Biorąc to pod uwagę, Elayne często się zastanawiała, dlaczego tamta nie nosi sukien mniej rzucających się w oczy. Musiała się mocno napracować, zanim wreszcie udało jej się odpowiednio dopasować na nią prostą szarą sukienkę. Sama Nynaeve kompletnie nie potrafiła dać sobie rady z igłą i nitką.

Właścicielka gospody, pani Jharen, była pulchną kobietą o długich posiwiałych włosach, ciepłym uśmiechu i badawczym spojrzeniu ciemnych oczach. Elayne podejrzewała, że z odległości dziesięciu kroków potrafi wypatrzyć postrzępioną lamówkę lub pustą sakiewkę. Im najwyraźniej udało się korzystnie przejść oględziny, karczmarka wykonała bowiem głęboki ukłon, szeroko unosząc szare spódnice i przywitała ją wylewnie, koniecznie chcąc. się dowiedzieć, czy lady zdąża do Amadoru czy w przeciwną stronę.

— Z Amadoru — odrzekła Elayne z leniwą niedbałością — Bale w mieście były nawet przyjemne, a król Ailron dokładnie tak przystojny, jak powiadają, co nie często jest prawdą w przypadku koronowanych głów, ale niestety muszę wracać do swych posiadłości. Chciałabym otrzymać pokój dla siebie i dla Nany oraz coś dla mego forysia i woźnicy.

Pomyślała o Nynaeve i rozkładanym łóżku i szybko dodała:

— Muszę mieć dwa przyzwoite łóżka, Nana powinna spać blisko mnie, a jeśli będzie miała tylko rozkładane, jej chrapanie nie pozwoli mi zasnąć.

Po pełnej szacunku twarzy Nynaeve przemknęło nieznaczne drgnienie — leciutkie skrzywienie na szczęście tylko — ale była to szczera prawda. Chrapała straszliwie.

— Oczywiście, moja pani — zgodziła się pulchna oberżystka. — Mam właśnie coś odpowiedniego. Ale twoi ludzie będą musieli się przespać w stajni, na stryszku z sianem. Jak sama widzisz, mam obecnie wielu gości. Wczoraj trupa włóczęgów przyprowadziła ze sobą jakieś straszne wielkie stworzenia, a jedno z nich zupełnie zniszczyło „Królewskiego Lansjera”. Biedny Sim, stracił co najmniej połowę swoich klientów i wszyscy oni musieli przyjść do mnie.

W jej uśmiechu było jednak znacznie więcej satysfakcji niźli prawdziwego współczucia.

— Wszakże mam jeszcze jeden wolny pokój.

— Pewna jestem, że będzie najzupełniej odpowiedni. Gdybyś mogła, przyślij mi na górę zapasową świecę i trochę wody do mycia, przypuszczam, że wyruszę wczesnym rankiem. — Za oknem wciąż jeszcze błyszczało na niebie słońce, jednak delikatnie przyłożyła dłoń do ust jakby tłumiąc ziewnięcie.

— Oczywiście, moja pani. Jak sobie życzysz. Tędy proszę.

Pani Jharen zdawała się sądzić, że musi zabawiać Elayne, kiedy prowadziła je na pierwsze piętro gospody. Cały czas mówiła o tym, jak wielu ma gości, i że to prawdziwy cud, iż został jej jeszcze jeden pokój, o włóczęgach z ich zwierzętami, o tym jak ich wyrzucono z miasteczka i przegnano precz. o wszystkich szlachetnie urodzonych, którym przez lata zdarzyło się zatrzymać w jej domu, raz nawet gościła samego Lorda Kapitana Komandora Synów Światłości. Cóż, poprzedniego dnia przejeżdżał tędy Myśliwy Polujący na Róg, udając się do Łzy, a przecież powiadają, że Kamień Łzy wpadł w ręce jakiegoś fałszywego Smoka i czy nie jest to straszną nikczemnością, że ludzie potrafią robić takie potworne rzeczy?

— Mam nadzieję, że nigdy go nie znajdą. — Jej siwe loki zafalowały, gdy gwałtownie potrząsnęła głową.

— Rogu Valere? — zapytała Elayne.. — Dlaczego nie?

— Cóż, moja pani, jeśli go znajdą, oznaczać to będzie, że zbliża się Ostatnia Bitwa. Że Czarny się uwolnił. — Pani Jharen zadrżała. — Niechaj Światłość sprawi, by Rogu nigdy nie znaleziono. W ten sposób Ostatnia Bitwa nigdy nie nastąpi, nieprawdaż?

Raczej niemożliwe byłoby znalezienie właściwiej odpowiedzi na tak dziwną logikę.

Sypialnia okazała się jeśli nie ciasna, to z pewnością przytulna. Dwa wąskie łóżka z pasiastymi kapami stały po obu stronach okna wychodzącego na ulicę. Między nimi znajdował się maleńki stoliczek, na którym stała lampa i krzesiwo z hubką, skromny, kwiaciasty dywanik oraz umywalnia z małym lustrem dopełniały umeblowania pomieszczenia. Wszystko było czyste i wypucowane.

Karczmarka uklepała poduszki i wygładziła koce, potem poinformowała je, że materace wypchano najlepszym gęsim puchem; że ludzie pani mogą wnieść jej kufer tylnymi schodami i będzie im z pewnością bardzo przyjemnie, nocą bowiem wieje nawet lekki wiatr, jeżeli się otworzy okno i zostawi uchylone drzwi. Jakby ona spała z drzwiami otwartymi na korytarz, po którym wszyscy chodzą! Dwie dziewczyny w fartuchach wniosły wielki dzban pełen parującej wody oraz dużą emaliowaną tacę, przykrytą białą serwetą, zanim Elayne udało się wreszcie pozbyć pani Jharen.

— Sądzę, że jej się wydaje, iż nawet mimo dziury w ścianie mogłybyśmy pójść do „Królewskiego Lansjera” — powiedziała, kiedy drzwi za tamtą zamknęły się na dobre. Rozejrzała się po pokoju i skrzywiła. Ledwie starczy miejsca dla nich i kufra. — Nie jestem wcale pewna, czy nie powinnyśmy.

— Ja wcale nie chrapię — oznajmiła Nynaeve napiętym głosem.

— Oczywiście, że nie. Musiałam coś jednak powiedzieć.

Nynaeve głośno i znacząco odkaszlnęła, ale rzekła tylko:

— To dobrze, że jestem na tyle zmęczona, by bez przeszkód zasnąć. Oprócz widłokorzenia w sklepie tej Macury nie znalazłam nic, co by pomagało na sen.

Thom i Juilin musieli trzy razy wchodzić po schodach, zanim udało im się wnieść wszystkie drewniane kufry wzmacniane żelaznymi sztabami; przez cały czas narzekali, jak to zwykle mężczyźni, że muszą wciągać je po wąskich schodach w tylnej części gospody. Nie podobało im się również, że muszą spać w stajni, ale kiedy wtargali do pomieszczenia pierwszy kufer, trzymając go z dwu stron — miał zawiasy w kształcie liści; mieściła się w nim większość ich pieniędzy oraz innych wartościowych rzeczy, wśród nich ter’angreale - wystarczył im tylko jeden rzut oka na pokój, by nie rzec ani słowa więcej. Przynajmniej na ten temat.

— Zamierzamy posłuchać, o czym rozmawiają ludzie we wspólnej izbie — oznajmił Thom, kiedy ostatni kufer znalazł się w środku. Przestrzeni zostało niemal tyle tylko, by można było dojść do umywalni.

— I być może przespacerujemy się po wiosce — dodał Juilin. — Ludzie dużo mówią, kiedy coś im się nie podoba, a na ulicy wyczuwałem dużo niechęci.

— Bardzo dobrze — powiedziała Elayne. Tak bardzo chcieli wierzyć, że przydadzą się do czegoś więcej niźli tylko do powożenia końmi i noszenia bagaży. Tak rzeczywiście było w Tanchico — oraz w Mardecin, oczywiście — i mogło znowu się zdarzyć, ale raczej nie tutaj.

— Bądźcie ostrożni i nie wchodźcie w drogę Białym Płaszczom. — Wymienili zdumione spojrzenia; jakby nie widziała ich już z pokrwawionymi i pokaleczonymi twarzami, wracających z poszukiwania informacji, ale wybaczyła im wszystko i uśmiechnęła się do Thoma. — Już się nie mogę doczekać, kiedy usłyszę, czego się dowiedzieliście.

— Rankiem — twardo oznajmiła Nynaeve. Nie patrzyła na Elayne, ale jej nieruchome oczy, wbite w jakiś punkt na ścianie, jednoznacznie mówiły, że równie dobrze mogłaby cały swój gniew skierować przeciwko niej. — Jeżeli zakłócicie nam spokój wcześniej, z jakiegoś powodu mniej znaczącego niż napaść trolloków, odczujecie to na własnej skórze.

Mężczyźni spojrzeli na siebie wymownie — dostrzegłszy to, Nynaeve uniosła groźnie brwi — ale kiedy z niechęcią wręczyła im kilka monet, wyszli, zgadzając się nie zakłócać im snu.

— Jeżeli nie mogę porozmawiać nawet z Thomem... -zaczęła Elayne, ale Nynaeve przerwała jej.

— Nie mam zamiaru pozwolić, by mnie nachodzili śpiącą w samej bieliźnie. — Niezgrabnie odpinała już guziki z tyłu swej sukni. Gdy Elayne podeszła, by jej pomoc, powiedziała: — Dam sobie radę. Ty możesz podać mi pierścień.

Elayne z westchnieniem podniosła spódnicę i sięgnęła do małej kieszonki, którą naszyła od spodu. Jeżeli Nynaeve ma ochotę się irytować, należy jej na to pozwolić; ona się nie odezwie, nawet jeśli tamta znowu zacznie się otwarcie wściekać. W kieszonce były dwa pierścienie. Zostawiła złotego Wielkiego Węża, którego otrzymała na znak wyniesienia do godności Przyjętej i wyciągnęła kamienny pierścień.

Cały nakrapiany i paskowany na czerwono, niebiesko i brązowo, był za duży, by nosić go na palcu, a poza tym zbyt poskręcany i spłaszczony. Wydawało się to dziwne, ale miał tylko jedną powierzchnię; gdyby przeciągnąć palcem po całej jego długości, dotarłoby się do miejsca, z którego się zaczęło. To był ter’angreal; pomagał się dostać do Tel’aran’rhiod nawet komuś, kto nie posiadał talentu, jaki Egwene dzieliła ze spacerującymi po snach. Żeby zadziałał, wystarczyło spać, trzymając go blisko przy skórze. W przeciwieństwie do dwóch ter’angreali, które zabrały Czarnym Ajah, nie wymagał przenoszenia. Na ile Elayne się orientowała, mógł go używać nawet mężczyzna.

Nynaeve, odziana tylko w lnianą bieliznę, nawlekła pierścień na skórzany rzemień obok zawieszonego na nim sygnetu Lana i jej własnego pierścienia z Wielkim Wężem, potem zawiązała go na powrót i zawiesiła na szyi, zanim legła w jednym z łóżek. Uważnie poprawiła na skórze pierścienie i ułożyła głowę na poduszkach.

— Czy zostało jeszcze trochę czasu, zanim Egwene i Mądre się pojawią? — zapytała Elayne. — Jakoś nigdy nie potrafię sobie wyobrazić, która godzina jest w Pustkowiu.

— Czasu jest dość, chyba że postanowi przyjść wcześniej, ale zapewne tego nie uczyni. Mądre trzymają ją na bardzo krótkiej smyczy. Ostatecznie wyjdzie to jej tylko na dobre. Zawsze była uparta.

Nynaeve otworzyła oczy, spojrzała prosto na nią — na nią! — jakby te ostatnie słowa stosowały się również do Elayne.

— Pamiętaj poprosić Egwene, by powiedziała Randowi, że o nim myślę. — Nie miała zamiaru dopuścić, by wszczęła awanturę. — Powiedz jej, żeby... powiedziała mu, iż kocham go i nikogo więcej.

Już. Miała to za sobą.

Nynaeve przewróciła oczami w naprawdę obraźliwy sposób.

— Skoro tak sobie życzysz — oznajmiła sucho, moszcząc się na poduszkach.

Kiedy jej oddech stał się spokojniejszy, Elayne przyciągnęła jeden z kufrów pod drzwi, siadła na nim i zaczęła wyczekiwać. Zawsze nienawidziła czekania. Nynaeve dopiero by jej pokazała, gdyby zeszła teraz do wspólnej izby. Thom zapewne wciąż tam będzie i... I nic. Przecież w oczach świata miał być jej woźnicą. Zastanawiała się, czy Nynaeve pomyślała o tym, zanim zgodziła się zostać pokojówką. Z westchnieniem oparła się o drzwi. Naprawdę nienawidziła czekania.

Загрузка...