23 „Piąta część, którą wam daję”

Egwene prowadziła Mgłę wokół porośniętego trawą wzgórza i obserwowała strumień Aielów schodzących z Przełęczy Jangai. Spódnice ponownie zadarły jej się za kolana, ale ledwie to zauważyła. Nie mogła przecież spędzać każdej chwili na obciąganiu ich. A poza tym miała na nogach pończochy; więc nie było tak, jakby pokazywała gołe łydki.

Aielowie spływali kolumnami w dół, zgrupowani wedle klanów, szczepów i społeczności. Tysiące za tysiącami, wraz z jucznymi końmi i mułami, oraz gai’shain, którzy dopilnują obozowisk, kiedy pozostali będą walczyć; ludzka rzeka rozciągała się na milę, a większość wciąż jeszcze była na przełęczy albo już oddaliła się poza zasięg spojrzenia. Nawet bez rodzin wyglądali niczym pielgrzymujący naród. Jedwabny Szlak był przyzwoitą drogą, szeroką na pełne pięćdziesiąt kroków, wyłożoną wielkimi białymi kamieniami; przecinał wzgórza prostą linią, w odpowiednich miejscach zniwelowano pochyłości. Tylko od czasu do czasu był widoczny poprzez masy Aielów, choć i tak woleli biec po trawie, wiele bowiem kamieni bruku sterczało rogiem w górę albo zapadło się jednym krańcem. Minęło dwadzieścia lat od czasu, gdy po tej drodze jeździło coś innego niźli fury tutejszych farmerów, względnie nieliczne powozy.

Widok drzew stanowił z początku prawdziwe zaskoczenie, wysokie dęby i skórzane liście rosły w prawdziwych zagajnikach, to było coś zupełnie innego niż przypadkowe, powykręcane wiatrem karłowate kształty zapamiętane z Pustkowia; wysoka trawa falowała w podmuchach wiatru wiejącego ponad wzgórzami. Na północy rozciągał się prawdziwy las, po niebie płynęły chmury, niezbyt okazałe i bardzo wysoko, ale jednak chmury. Powietrze zdawało się cudownie chłodne po żarze Pustkowia, a także wilgotne, chociaż zbrązowiałe liście i wielkie brunatne łaty na trawie jednoznaczne wskazywały, że jest goręcej i bardziej sucho niźli zazwyczaj o tej porze roku. A jednak okolice Cairhien stanowiły żyzny raj w porównaniu z krainą położoną po drugiej stronie Muru Smoka.

Mały, kręty strumień sączył swoje wody pod niemalże zupełnie poziomym mostem, spinającym brzegi wyschłej gliny koryta; rzeka Gaelin płynęła niedaleko stąd. Ciekawiło ją, jak też Aielowie zareagują na nią; raz już widziała Aielów nad potokiem. Cieniutka wstążka wody wprowadziła zamieszanie w równej kolumnie ludzi, zarówno mężczyźni jak i Panny zatrzymywali się, by spojrzeć w zadziwieniu, a dopiero potem przeskakiwali na drugą stronę.

Wozy Kadere turkotały po drodze, ciągnione z trudem przez zaprzęgi złożone z wielu mułów, ale wciąż nie nadążały za Aielami. Cztery dni zabrało im pokonanie przewężeń i zakrętów przełęczy, Rand zaś najwyraźniej zamierzał dotrzeć tak daleko w głąb Cairhien, na ile mu tylko pozwoli tych kilka godzin, które jeszcze zostały do końca dnia. Moiraine i Lan towarzyszyli karawanie wozów; nie jechali przed nimi, ani też obok podobnego do pudełka małego domku na kołach Kadere, lecz przy drugim wozie, na którym pod płótnem odznaczał się kształt futryny drzwi ter’angreala, wystającej ponad resztę ładunku. Niektóre przedmioty były starannie opakowane, inne ułożone w skrzyniach i baryłkach, w których Kadere wiózł do Pustkowia rozmaite towary, niektóre zaś zwyczajnie wepchnięto tam, gdzie starczyło dla nich miejsca; najdziwniejsze kształty z metalu i szkła, czerwony fotel z kryształu, dwie figurki wielkości dziecka przedstawiające nagiego mężczyznę i nagą kobietę, pręty z kości słoniowej oraz jakiegoś dziwnego czarnego tworzywa, rozmaitej długości i średnicy. Wszystkie rodzaje obiektów, włączając w to takie, które Egwene ledwie byłaby zdolna opisać. Moiraine wykorzystała każdy cal przestrzeni dostępnej na wozach.

Egwene chciałaby wiedzieć, dlaczego Aes Sedai tak bardzo troszczy się o zawartość tego wozu; przypuszczalnie nikt poza nią nie zauważył, iż Moiraine zwraca nań uwagę baczniej niźli na wszystkie pozostałe razem wzięto. Ale szansa na to, że się tego dowie, była raczej niewielka. Równość we wzajemnych stosunkach, jaka od niedawna między nimi panowała, była stanem raczej delikatnym, przekonała się o tym już w chwili, gdy zadała to właśnie pytanie, które obecnie ją nurtowało, gdzieś w połowie drogi przez przełęcz i usłyszała, że ma zbyt żywą wyobraźnię, a jeśli ponadto ma jeszcze zbyt dużo wolnego czasu. by szpiegować Aes Sedai, to być może Moiraine mogłaby pomówić z Mądrymi na temat zwiększenia intensywności jej szkolenia. Oczywiście Egwene natychmiast ją szczerze przeprosiła, z właściwym chyba skutkiem. W każdym razie Amys i pozostałe oddały do jej dyspozycji taką samą część nocy jak wcześniej.

Minęła ją jakaś setka Far Dareis Mai Taardad Aiel, biegły z dużą swobodą, zasłony zwisały luźno, w każdej chwili gotowe do zapięcia, kołczany pełne strzał kołysały się przy biodrach. Niektóre trzymały w dłoniach wygięte rogowe łuki ze strzałami nałożonymi na cięciwy, u innych łuki spoczywały na plecach w futerałach, włócznie i tarcze kołysały się w rytm biegu. Z tyłu ich kolumny dojrzała jakiś tuzin gai’shain w białych szatach, prowadzili juczne muły i z trudem nadążali. Jedno z nich było odziane w czerń, nie zaś biel — Isendre pracowała najciężej ze wszystkich. Egwene dojrzała wśród nich Adelin, a nadto dwie lub trzy, które również strzegły namiotu Randa w czasie nocnego ataku. Wszystkie prócz broni niosły również niezgrabnie wykonane lalki, odziane w spódnice i białe bluzki; z twarzami o rysach stężałych bardziej niż zazwyczaj usiłowały udawać, że nic się nie dzieje.

Nie miała pojęcia, o co może tutaj chodzić. Panny, które owej nocy stały na warcie, po skończonej służbie przyszły całą grupą zobaczyć się z Bair i Amys, a potem spędziły z nimi jakiś czas. Następnego ranka, gdy obóz tonął jeszcze w szarościach przedświtu, zaczęły robić te lalki. Nie zdobyła się, oczywiście, na to, by zapytać wprost, ale kiedy nadmieniła o całej sytuacji jednej z Panien, rudowłosej Mairze ze szczepu Serai z Tomanelle Aiel, ona powiedziała wtedy, że lalka ta ma przypominać jej, iż nie jest już dzieckiem. Z tonu jej głosu wynikało jasno, iż nie ma ochoty o tym mówić. Jedna z Panien, które niosły lalki, nie miała więcej niż szesnaście lat, jednak Maira dorównywała wiekiem Adelin. Egwene nie rozumiała, o co tu chodzi i nie potrafiła przejść nad tym do porządku. Za każdym razem, gdy wyobrażała sobie, iż zaczyna pojmować obyczaje Aielów, zdarzało się coś takiego, co dowodziło jej, że jest zupełnie na odwrót.

Wbrew jej woli spojrzenie samo powędrowało z powrotem ku przełęczy. Wciąż stał tam szereg pali, ledwie już widoczny, ciągnący się od podnóża jednego zbocza aż do podnóża zbocza po przeciwległej stronie, wyjąwszy miejsca, gdzie Aielowie zwalili niektóre z nich na ziemię. Couladin zostawił tu następną wiadomość, mężczyzn i kobiety wbitych na pale zajmujące całą szerokość przełęczy, martwych od siedmiu dni. Wysokie szare mury Selean przylegały do wzgórz po prawej stronie przełęczy, ponad nimi nic nie było widać. Moiraine powiedziała, że po mieście został jedynie cień dawnej świetności, a przecież wciąż było stosunkowo duże, znacznie większe niż Taien; teraz niewiele zeń zostało. Nie napotkali nikogo z ocalałych — być może Shaido zabili wszystkich z wyjątkiem tych, których powlekli ze sobą — chociaż tutaj zapewne niektórzy mogli zbiec natychmiast po pogromie do miejsc, które uznali za bezpieczne. Na tych wzgórzach zauważyła jakieś farmy; większość terytoriów wschodniego Cairhien wyludniła się po Wojnach o Aiel, ale miasto jednak potrzebowało farm produkujących żywność. Teraz tylko osmalone kominy sterczały nad poczerniałymi kamieniami ścian; tu kilka zwęglonych belek pozostało na dachu kamiennej stodoły, gdzie indziej zarówno stodoła, jak i zabudowania zawaliły się od żaru. Wzgórze, na którym stała Mgła, było pastwiskiem dla owiec; teraz w pobliżu płotu u stóp wzgórza roiło się kłębowisko much, bzyczących nad pozostałościami rzezi. Na żadnym z pastwisk nie ocalało ani jedno zwierzę, ani jedna kura nie rozgrzebywała ziemi na podwórkach przed stodołami. Pola zamieniły się w zgorzałe ścierniska.

Couladin i Shaido byli Aielami. Ale dotyczyło to również Aviendhy, a także Bair, Amys, Melaine i Rhuarka, który powiedział jej, że podobna jest do jednej z jego córek. Kiedy zobaczyli wbitych na pale, byli pełni niesmaku, lecz nawet wtedy zdawali się myśleć, że to po prostu trochę zbyt surowa kara, na którą jednak mordercy drzew tak czy owak zasłużyli. Zapewne jedynym sposobem na prawdziwe poznanie Aielów było urodzić się jednym z nich.

Obrzuciła ostatnim spojrzeniem zniszczone miasto i pojechała wolno w dół wzdłuż kamiennego muru ograniczającego pastwisko, aż do bramy, pochylając się, by odruchowo poprawić rzemień z niewyprawionej skóry. Ironia całej sprawy, jak poinformowała ją Moiraine, polegała na tym, że Selean w rzeczywistości mogło stanąć po stronie Couladina. Wśród zmiennych prądów Daes Dae’mar mogli wybierać między Aielami — najeźdźcami a człowiekiem, który posłał Tairenian do Cairhien; jednak Couladin nie dał im szansy na dokonanie takiego wyboru.

Jechała wzdłuż szerokiej drogi, dopóki nie dogoniła Randa — dzisiaj odziany był w czerwony kaftan, za nim, w nieznacznym oddaleniu podążały Aviendha, Amys oraz jakaś trzydziestka Mądrych, które ledwie znała z widzenia, i o których wiedziała tylko tyle, że dwie spośród nich są spacerującymi po snach. Mat, w swoim kapeluszu, z włócznią o czarnym drzewcu, oraz Jasin Natael, ze skórzanym futerałem na harfę zwisającym z pleców i ze szkarłatnym sztandarem łopoczącym na wietrze, jechali na koniach, jednak śpieszący się Aielowie wyprzedzali oddział z obu stron, ponieważ Rand podobnie jak tamci szedł pieszo, prowadząc swego srokatego ogiera i rozmawiając z wodzami klanów. Mądre, mimo iż odziane w spódnice pokonałyby już spory kawał drogi, gdyby podążały za mijającymi je z obu stron kolumnami Aielów, miast trzymać się Randa niczym liana sosny. Ledwie popatrzyły na Egwene, ich spojrzenia skupiane były na nim i sześciu wodzach.

— ...i każdy, kto przybędzie za Timolanem — mówił Rand twardym głosem — dowie się tego samego. — Kamienne Psy, które zostały w tyle, by obserwować Taien, wrócili, donosząc., że Miagoma weszli na przełęcz dzień po nich. — Przyszedłem tutaj, by powstrzymać Couladina przed zniszczeniem tego kraju, nie po to, by go łupić.

— Niełatwo nam tego słuchać — powiedział Bael — skoro nie możemy brać piątej części.

Han oraz pozostali, nawet Rhuarc, kiwnęli głowami.

— Daję wam tę piątą część. — Rand nie podniósł głosu, lecz jego ton był twardy jak skała. — Ale nie może to być w żadnym razie żywność. Będziemy się posilali tym, co da się kupić albo upolować... jeżeli oczywiście ktoś tutaj będzie mógł sprzedać nam jedzenie... dopóki nie zmuszę Tairenian, by zwiększyli dostawy z Łzy. Jeżeli ktokolwiek weźmie choćby grosz ponad piątą część, tudzież bochenek chleba bez zapłaty, jeżeli spali byle szałas tylko dlatego, że należy do mordercy drzew, albo zabije człowieka, który nie chciał go sam zabić, ten zawiśnie, niezależnie od tego, kim będzie.

— Trudno nam przyjdzie oznajmić to klanom — powiedział Dhearic głosem niemalże równie stanowczym. — Przyszedłem tu za Tym Który Przychodzi Ze Świtem, nie zaś po to, by rozpieszczać wiarołomców.

Bael i Jheran już otworzyli usta, by wyrazić swoje poparcie, ale każdy z nich spojrzał na drugiego i jedynie zazgrzytał zębami.

— Zwróć uwagę na to, co powiedziałem, Dhearic — ciągnął Rand. — Przyszedłem tu, by uratować tę ziemię, a nie zniszczyć ją na zawsze. Odnosi się to do wszystkich klanów, łącznie z Miagoma i pozostałymi, które pójdą za mną. Wszystkich klanów. Zrozum mnie, jak należy.

Tym razem żaden się nie odezwał, a Rand wskoczył na siodło Jeade’ena i pozwolił ogierowi swobodnie truchtać w grupie wodzów. Z twarzy Aielów trudno było cokolwiek wyczytać.

Egwene wciągnęła powietrze. Ci mężczyźni byli dość starzy, aby Rand mógł być synem któregoś z nich, przywódcy swego ludu równi królom, niezależnie od tego, co sami twierdzili, a swą pozycję wykuwali w bezwzględnych bitwach. Wydawało się, iż dopiero wczoraj był ledwie chłopcem, młodzieńcem, który prosił i miał nadzieję, że nie zostanie mu odmówione, bynajmniej nie tak jak przed chwilą — rozkazywał i żądał, aby jego rozkazów słuchano. Teraz zmieniał się szybciej, niż mogła nadążyć. To dobrze, że nie ma zamiaru pozwolić tym ludziom, by łupili inne miasta, jak Couladin zniszczył Taien i Selean. Próbowała siebie samą przekonać. Pragnęła tylko, aby doprowadził do tego, nie okazując swojej z każdym dniem rosnącej arogancji. Ile czasu upłynie, nim zażąda od niej, by była posłuszna jak Moiraine? Albo wysunie takie roszczenia względem wszystkich Aes Sedai? Miała nadzieję, że to tylko arogancja.

Zapragnęła z kimś porozmawiać, więc wysunęła nogi ze strzemion i wyciągnęła rękę w stronę Aviendhy, ale tamta potrząsnęła głową. Naprawdę nie lubiła dosiadać konia. A być może na jej decyzję wpływ miała także obecność grupki Mądrych. Niektóre z nich nie wsiadłyby na grzbiet konia, choćby miały połamane obie nogi. Egwene westchnęła i zeskoczyła z siodła, trzymając wodze Mgły i nerwowo wygładzając spódnice. Miękkie, sięgające do kolan buty Aielów wyglądały na bardzo wygodne i takie też były w istocie, jednak nieszczególnie nadawały się do długiego marszu po tym twardym, nierównym bruku.

— On naprawdę rozkazuje — oznajmiła.

Aviendha ledwie oderwała oczy od postaci Randa.

— Nie znam go. Nie potrafię go pojąć. Spójrz na tę rzecz, którą on niesie.

Miała na myśli, oczywiście, miecz. W ścisłym tego słowa znaczeniu, Rand nie niósł miecza, zawiesił go na łęku swego siodła w niewymyślnej pochwie z brunatnej skóry dzika; długa rękojeść, oprawiona w taką samą skórę, sięgała mu aż do pasa. Rękojeść i pochwę wykonał dla niego jeden z ludzi z Taien podczas długiej drogi przez Przełęcz. Egwene zastanawiała się po co mu taka broń, skoro potrafił przenieść Moc i stworzyć miecz z ognia lub inne rzeczy, przy których miecze były niczym zabawki.

— Ty mu go dałaś, Aviendha.

Jej przyjaciółka nachmurzyła się.

— Próbował mnie nakłonić, bym również przyjęła rękojeść. Używał jej, należy do niego. Używał miecza, stojąc przede mną, jakby tym samym szydził ze mnie.

— Nie jesteś zła z powodu miecza. — Nie przypuszczała, by było inaczej, jednak Aviendha ani słowem nie wspomniała o tamtej nocy w namiocie Randa. — Wciąż chodzi ci o to, w jaki sposób odezwał się wtedy do ciebie, i potrafię to zrozumieć. Wiem, że jest mu przykro. Czasami gada, co mu ślina przyniesie na język, ale jeśli tylko pozwolisz się przeprosić...

— Nie potrzebuję jego przeprosin — wymamrotała Aviendha. — Nie chcę... Nie potrafię tego już dłużej znieść. Nie mogę już spać w jego namiocie.

Nagle chwyciła ją za ramię, a Egwene, gdyby nie znała jej tak dobrze, pomyślałaby, iż przyjaciółka jest bliska łez.

— Musisz z nimi porozmawiać w moim imieniu. Jesteś Aes Sedai. Muszą mi pozwolić wrócić do swoich namiotów. Muszą!

— Kto musi co zrobić? — zapytała Sorilea, odłączając się od swej grupy i podchodząc do nich. Mądra z Siedziby Shende miała rzadkie siwe włosy i skórę obciągniętą ściśle na kościach czaszki. I jasne zielone oczy, które potrafiłyby konia zwalić z nóg z odległości dziesięciu kroków. W ten sposób normalnie spoglądała na ludzi. Kiedy zaś bywała zła, pozostałe Mądre siedziały cicho, a wodzowie klanów poszukiwali wymówki, by się natychmiast oddalić.

Melaine wraz z jeszcze jedną Mądrą, siwiejącą Nakai z Czarnych Wód, ruszyły również w ich stronę, ale zrezygnowały ze swego zamiaru, gdy Sorilea zmierzyła je wzrokiem.

— Gdybyś nie była tak zajęta myślami o swym nowym mężu, Melaine, wiedziałabyś, że Amys chce z tobą mówić. Z tobą także, Aerin.

Melaine zaczerwieniła się po same uszy i umknęła w stronę pozostałych, przy czym starsza Mądra zdążyła ją wyprzedzić. Sorilea patrzyła, jak się oddalają, potem przeniosła spojrzenie na Aviendhę.

— Teraz możemy sobie spokojnie porozmawiać. A więc nie chcesz czegoś zrobić. Oczywiście jest to coś, co ci zrobić kazano. I sądzisz, że ta Aes Sedai, to dziecko, może cię od tego wybawić.

— Sorilea, ja... — Aviendha nie potrafiła skończyć.

— Za moich czasów dziewczęta skakały, kiedy Mądre mówiły im, że mają to robić, skakały, dopóki nie kazano im przestać. A ponieważ wciąż żyję, są to dalej moje czasy. Czy muszę mówić jaśniej?

Aviendha wzięła głęboki oddech.

— Nie, Sorilea — powiedziała słabo.

Oczy starej kobiety spoczęły na Egwene.

— A ty? Czy myślisz, że uda ci się wyprosić coś dla niej?

— Nie, Sorilea. — Egwene miała wrażenie, że na dodatek powinna się jeszcze ukłonić.

— Dobrze — oznajmiła Sorilea, choć w jej głosie nie było śladu satysfakcji, dokładnie tak jakby innej odpowiedzi nie oczekiwała. — Teraz możemy porozmawiać o czymś, co naprawdę chcę wiedzieć. Słyszałam, że Car’a’carn dał ci podarunek wyrażający jego zainteresowanie twoją osobą, podarunek, o jakim nikt dotąd nie słyszał, rubiny i kamienie księżycowe.

Aviendha podskoczyła, jakby mysz właśnie przebiegła jej po nodze. No cóż, w takiej sytuacji prawdopodobnie by się nie przestraszyła, Egwene osądziła to po sobie. Aviendha zaczęła wyjaśniać całą sytuację, opowiadając o mieczu Lamana i pochwie do niego tak szybko, że jej słowa zlewały się ze sobą.

Sorilea poprawiła szal na ramionach, wymruczała coś o dziewczętach dotykających mieczy, nawet owiniętych w koc, i że będzie musiała odbyć ostrą rozmowę na ten temat z „młodą Bair”.

— A więc nie wpadłaś mu w oko. Szkoda. To by go mocniej z nami związało; obecnie zbyt wielu ludzi uważa za swoich. — Przez chwilę od stóp do głów mierzyła Aviendhę wzrokiem. — Przypuszczam, że mogę skłonić Ferana, by na ciebie spojrzał. Jego dziadek jest moim siostrzeńcem. Masz inne obowiązki niźli uczyć się na Mądrą. Te biodra stworzone zostały do rodzenia dzieci.

Aviendha potknęła się na jakimś wyłomie w nawierzchni drogi i omal nie upadła.

— Ja... pomyślę o nim, kiedy nadejdzie czas — powiedziała, nie mogąc złapać tchu. — Jeszcze się dużo muszę nauczyć na temat bycia Mądrą, Feran zaś to Seia Don, a wszak Czarne Oczy ślubowały, że nie będą spać pod dachem ani pod namiotem, dopóki Couladin żyje.

Couladin sam należał do Seia Don.

Jednak Mądra o pomarszczonej twarzy skinęła tylko głową, jakby już wszystko zostało ustalone.

— Ty, młoda Aes Sedai. Znasz dobrze Car’a’carna, tak przynajmniej powiadają. Czy postąpi, jak zagroził? Czy powiesi nawet wodza klanu?

— Sądzę, że... może... że tak zrobi. — Ale poczuła się zmuszona dodać: — Pewna jednak jestem, iż można mu przemówić do rozumu.

Nie była pewna żadnej z tych rzeczy, nawet tego, że jest w tym jakaś racja — to, co powiedział Rand, zabrzmiało sprawiedliwie — ale sprawiedliwość na nic mu się nie zda, gdy okaże się, że pozostali zwrócili się przeciwko niemu, podobnie jak wcześniej Shaido.

Sorilea spojrzała na nią zaskoczona, potem objęła wzrokiem grupę wodzów skupionych wokół wierzchowca Randa, wzrokiem, który był chyba zdolny powalić ich wszystkich na ziemię.

— Nie rozumiesz mnie. On musi pokazać temu parszywemu stadu wilków, że jest najsilniejszym wilkiem, przewodnikiem. Wódz musi być twardszy od pozostałych ludzi, młoda Aes Sedai, Car’a’carn zaś najtwardszy ze wszystkich wodzów. Z każdym dniem coraz więcej ludzi, nawet Panny, ogarnia apatia, ale oni stanowią miękką zewnętrzną korę żelaznego drzewa. Zostanie tylko twardy wewnętrzny rdzeń, a on musi być równie twardy, aby im przewodzić. — Egwene zauważyła, że nie wymieniła ani siebie, ani pozostałych Mądrych wśród tych, którym Rand będzie przewodził. Mamrocząc coś pod nosem o „parszywych wilkach”, Sorilea żwawo ruszyła naprzód i po chwili już wszystkie Mądre słuchały tego, co ma im do powiedzenia. Cokolwiek to było, Egwene nic nie usłyszała.

— Kto to jest ten Feran? — zapytała Egwene. — Nigdy o nim nie wspomniałaś. Jak on wygląda?

Aviendha, patrząc spod zmarszczonych brwi na Sorileę, której postać zasłaniały prawie całkowicie skupione wokół niej kobiety, powiedziała nieobecnym głosem:

— Jest bardzo podobny do Rhuarka, choć znacznie młodszy, wyższy i przystojniejszy, o bardziej rudych włosach. Od ponad roku próbuje zainteresować sobą Enailę, ale sądzę, że to ona raczej nauczy go śpiewać, zanim porzuci włócznię.

— Nie rozumiem. Masz zamiar dzielić go z Enailą? Ciągle to dziwnie dla mnie brzmi, gdy tak spokojnie o tym mówisz.

Aviendha znowu się potknęła, odzyskała równowagę i spojrzała na Egwene.

— Dzielić go? Nie chcę żadnej jego części. Twarz ma piękną, ale jego śmiech przypomina ryczenie muła, poza tym dłubie sobie w uszach.

— Ale z tego co mówiłaś Sorilei, pomyślałam, że... lubisz go. Dlaczego nie powiedziałaś jej tego, co mówisz teraz mnie?

Tamta zaśmiała się z przymusem.

— Egwene, gdyby ona pomyślała, że mam zamiar go unikać, sama zrobiłaby dla mnie ślubny wianek i za kark zawlokła i mnie, i Ferana do ślubu. Czy słyszałaś, by ktoś powiedział „nie” Sorilei? Słyszałaś?

Egwene otworzyła już usta, by powiedzieć, że oczywiście słyszała, ale niezwłocznie zamknęła je na powrót. Zdominowanie Nynaeve to jedno, uczynienie zaś tego z Sorileą to coś krańcowo innego. To jakby stawanie na drodze lawiny i perswadowanie jej, by się zatrzymała.

Chcąc zmienić temat, powiedziała:

— Porozmawiam z Amys i pozostałymi o tobie. — Nie sądziła jednak, by to na cokolwiek się zdało. Właściwy czas na wycofanie się minął w momencie, gdy wszystko się zaczęło. Przynajmniej Aviendha dostrzegała niestosowność całej sytuacji. Być może... — Jeżeli razem do nich pójdziemy, pewna jestem, że nas wysłuchają.

— Nie, Egwene. Muszę być posłuszna Mądrym. Ji’e’toh wymaga tego. — Jakby wcale nie prosiła o wstawiennictwo dosłownie przed momentem. Jakby prawie nie błagała Mądrych, by nie zmuszały jej do spania w namiocie Randa. — Ale dlaczego mój obowiązek względem ludu nigdy nie pokrywa się z tym, czego ja pragnę? Dlaczego wolałabym umrzeć, miast go wykonać?

— Aviendha, nikt cię nie może zmusić, byś brała ślub albo miała dzieci. Nawet Sorilea. — Egwene żałowała, że ostatnich słów nie udało jej się wypowiedzieć pewniejszym głosem.

— Nie rozumiesz — cicho odrzekła tamta — a ja nie mogę ci tego wytłumaczyć.

Owinęła się ciaśniej szalem i nie mówiła już więcej na ten temat. Miała ochotę porozmawiać o pobieranych przez obie naukach albo o tym, czy Couladin zawróci i wyda im bitwę, lub w jaki sposób małżeństwo wpłynęło na Melaine — która teraz najwyraźniej musiała się zmuszać do bycia nieprzyjemną i twardą — czy też o czymkolwiek, z wyjątkiem tego, czego nie potrafiła albo nie chciała wyjaśnić.

Загрузка...