Ledwie budynek skrył Galada, spojrzenie Nynaeve pomknęło w dół ulicy. Kipiała z wściekłości, na siebie samą i na Galadedrida Damodreda.
„Ty bezrozumna wełnianogłowa kobieto!”
Pasaż był równie wąski jak inne, wybrukowany owalnymi kamieniami i obrzeżony ponurymi sklepami, domami i tawernami, zaludniony przez rzadkie, popołudniowe tłumy.
„Gdybyś nie przyszła do miasta, on by cię nigdy nie znalazł!”
Zbyt rzadkie, by kogoś skryć.
„Musiałaś iść zobaczyć Proroka! Musiałaś iść, boś sobie ubzdurała, że Prorok przeniesie cię jak na skrzydłach, zanim Moghedien tu dotrze! Kiedy ty się nauczysz, że nie możesz polegać na nikim tylko na sobie?”
W jednej chwili dokonała wyboru. Kiedy Galad skręci za tamten róg i nie zobaczy ich, zacznie zaglądać do sklepów, a może również i tawern.
— Tędy. — Podkasawszy spódnice, wpadła do najbliższej alejki i przylgnęła plecami do muru. Skradała się, więc nikt na nią nie spojrzał dwa razy, ale wolała się nie zastanawiać, jak to świadczy o sytuacji w Samarze. Uno i Ragan byli u jej boku, jeszcze zanim się zatrzymała, wciskali ją w głąb zakurzonej alejki, obok starego, rozbitego cebrzyka i beczki na deszczówkę, tak wyschniętej, że klepki lada chwila mogły odpaść od obręczy. Przynajmniej postąpili tak, jak sobie życzyła. Do pewnego stopnia. Dłonie zaciśnięte na długich rękojeściach mieczy wystających nad barkami wskazywały, że są gotowi bronić jej, niezależnie od tego, czy będzie chciała czy nie.
„Pozwól im, głupia kobieto! Myślisz, że sama się obronisz?”
Była z pewnością dostatecznie zła. Galad, ze wszystkich ludzi na świecie! Po co oddalała się od menażerii! Głupi kaprys, a mógł wszystko popsuć. Nie tylko w obecności Masemy, również tutaj za nic nie wolno jej przenosić. Już sama możliwość, że Moghedien albo Czarne siostry są w Samarze, sprawiała, że jej bezpieczeństwo zależne było od tych dwóch mężczyzn. Co wystarczyło, by spiętrzyć jej gniew; byłaby chyba zdolna wygryźć dziurę w tym kamiennym murze, do którego przywarła plecami. Rozumiała teraz, dlaczego wszystkie Aes Sedai mają Strażników — wszystkie prócz Czerwonych. Umysłem to pojmowała, ale serce kipiało gniewem.
Pojawił się Galad, powoli przedzierał się między grupkami ludzi wypełniającymi ulicę, rozglądał wokół. Nie było właściwie powodów, dla których nie miałby przejść mimo, a jednak prawie natychmiast jego wzrok padł na alejkę. Na nich. Nawet nie raczył okazać zadowolenia bądź zaskoczenia.
Uno i Ragan poruszyli się jednocześnie, kiedy Galad skręcił w alejkę. Jednooki mężczyzna w mgnieniu oka dobył miecza, zaś spóźnienie Ragana trwało tylko tyle, ile potrzebował, by wepchnąć Nynaeve głębiej w wąskie przejście. Ustawili się jeden za drugim; gdyby Galadowi udało się pokonać Uno, to musiałby się jeszcze zmierzyć z Raganem.
Nynaeve zazgrzytała zębami. Przecież te wszystkie miecze są niepotrzebne, bezużyteczne — wyczuwała Prawdziwe Źródło, niczym niewidzialne światło nad swym ramieniem; czekało, aż je obejmie. Mogła to zrobić. Gdyby miała odwagę.
Galad zatrzymał się u wylotu alejki, z płaszczem odrzuconym i jedną ręką wspartą nonszalancko na rękojeści miecza, obraz sprężystej niby stal gracji. Gdyby nie wypolerowana zbroja, można by sądzić, że wybiera się na bal.
— Nie chcę zabijać żadnego z was, Shienaranie — powiedział spokojnie do Uno. Nynaeve słyszała, jak Elayne i Gawyn wypowiadali się na temat szermierczych umiejętności Galada, ale dopiero teraz dotarło do niej, że mógł być rzeczywiście tak dobry, jak twierdzili. On sam w każdym razie był najwyraźniej o tym przeświadczony. Dwaj doświadczeni żołnierze z obnażonymi ostrzami, a on mierzył ich wzrokiem w taki sposób, w jaki wilczur mierzyłby parę małych piesków, nie mając wprawdzie ochoty na konfrontację, lecz absolutnie przekonany, że w razie czego pokona oba. Przemówił do niej, na moment nie odrywając wzroku od mężczyzn.
— Ktoś inny wbiegłby do jakiegoś sklepu albo tawerny, ale ty nigdy nie robisz tego, czego można oczekiwać. Pozwolisz, że z tobą porozmawiam? Nie zmuszaj mnie, bym zabił tych mężczyzn.
Żaden z przechodniów nie zatrzymał się, ale choć trzej mężczyźni zasłaniali jej częściowo pole widzenia, mogła dostrzec, jak ludzie odwracają głowy, by sprawdzić, co też zainteresowało Białego Płaszcza. I na dodatek najwyraźniej pachniało walką. W umysłach ludzi lęgły się pogłoski i ulatywały na skrzydłach, przy których jaskółki wydawały się leniwe.
— Dajcie mu przejść — rozkazała. Ponieważ Uno i Ragan nawet nie drgnęli, powtórzyła, jeszcze bardziej stanowczo. Zeszli wówczas na bok, powoli, na tyle, na ile pozwalała wąska przestrzeń alejki, żaden jednak nie powiedział ani słowa, choć wydawało się, że coś do siebie mruczą. Galad wyminął Shienaran z gracją, nie patrząc na nich, jakby o nich zapomniał. Podejrzewała, że gdyby ktoś w to uwierzył, popełniłby srogi błąd; mężczyźni z kosmykami na głowach najwyraźniej nie uwierzyli.
Oprócz jednego z Przeklętych nie umiała sobie wyobrazić mężczyzny, którego chciałaby mniej w tej chwili zobaczyć, ale przez tę twarz tuż przed nią była aż zanadto świadoma, jak szybko oddycha, jak szybko bije jej serce:. Absurd. Dlaczego ten mężczyzna nie może być brzydki? Albo przynajmniej pospolity.
— Wiedziałeś, że ja wiem, iż za nami idziesz. — W jej głosie ostro zadźwięczał oskarżycielski ton, aczkolwiek nie była pewna, o co właściwie go oskarża. O to, że nie robi tego, czego się spodziewała i chciała, pomyślała ponuro.
— Tyleż samo zakładałem, kiedy cię rozpoznałem, Nynaeve. Pamiętam, że na ogół widzisz więcej, niż dajesz po sobie poznać.
Nie chciała dopuścić, by ją rozproszył komplementami. Wystarczy spojrzeć, dokąd ją to zawiodło z Valanem Luką.
— Co ty robisz w Ghealdan? Myślałam, że jesteś w drodze do Altary.
Przez chwilę patrzył na nią z góry tymi ciemnymi, pięknymi oczyma, po czym znienacka wybuchnął śmiechem.
— Ze wszystkich ludzi na całym świecie, Nynaeve, chyba tylko ty mogłaś mi zadać pytanie, które ja powinienem zadać tobie. Bardzo dobrze. Odpowiem ci, mimo że powinno być odwrotnie. Otrzymałem rozkazy odnośnie Salidaru, w Altarze, ale wszystkie rozkazy uległy zmianie, kiedy ten cały Prorok... O co chodzi? Źle się czujesz?
Nynaeve zmusiła się, by wygładzić rysy.
— Oczywiście, że nie — odparła z irytacją. — Moje zdrowie jest w jak najlepszym porządku, dziękuję ci uprzejmie. — Salidar! No przecież! Ta nazwa rozbłysła jej w głowie zupełnie jak ognisty patyczek Aludry. Tyle łamania głowy, a tu Galad zwyczajnie wręczył jej to, czego sama nie umiała się dogrzebać. Żeby tylko Masema znalazł szybko jakiś statek. Żeby tylko mogła mieć pewność, że Galad ich nie zdradzi. Oczywiście nie wchodziła w grę możliwość, by Uno i Ragan go zabili. Cokolwiek powiadała Elayne, Nynaeve jakoś nie potrafiła uwierzyć, by ucieszyła się, gdyby zasiekli jej brata na śmierć. Mała szansa, by dał sobie wmówić, że Elayne z nią nie ma.
— Po prostu nie umiem otrząsnąć się z szoku, że cię widzę.
— To się nawet nie umywa do tego, co poczułem, kiedy się dowiedziałem w Siendzie, żeście uciekły. — Uroczysty ton sprawił, że ta twarz stała się urodziwa do granic pojmowania, ale po chwili opamiętała się i uznała, że powiedział to w taki sposób, iż równie dobrze mógł robić wykład małej dziewczynce, która wykradła się z domu w porze kładzenia się do łóżka, żeby się wspinać na drzewa. — Ze zmartwienia omal nie rozchorowałem się na śmierć. Co was, na Światłość, opętało? Czy wy macie jakieś pojęcie, na jakie ryzyko się narażacie? I ze wszystkich miejsc przybyć właśnie tutaj. Elayne zawsze lubiła siodłać konia w galopie, ale myślałem, że ty przynajmniej masz więcej rozumu. Ten tak zwany Prorok... — urwał, mierząc wzrokiem dwóch mężczyzn. Uno wbił w ziemię czubek miecza, składając pokryte bliznami dłonie na głowicy. Ragan udawał, że bada krawędź swego ostrza i nie zwraca uwagi na nic innego.
— Słyszałem pogłoski — ciągnął wolno Galad — że on jest Shienaraninem. Nie mogłaś być tak bezrozumna, żeby się wdać z nim w konszachty.
Jak na jej gust, w całej przemowie było za dużo indagowania.
— Żaden z nich nie jest Prorokiem, Galad — rzekła sucho. — Znam ich obu od jakiegoś czasu i mogę cię o tym zapewnić. Uno, Ragan, schowajcie te rzeczy, chyba że zamierzacie przycinać paznokcie u nóg. No?
Wahali się przez chwilę — Uno mruczał coś pod nosem i ciskał groźne spojrzenia — ale w końcu usłuchali. Mężczyźni zazwyczaj reagują na stanowczy ton głosu. Większość. W każdym razie czasami.
— Raczej nie sądziłem, że któryś z nich to Prorok, Nynaeve. — Ton Galada, bardziej jeszcze jadowity niźli jej słowa, sprawił, że się najeżyła, ale kiedy mówił dalej, wydawał się raczej okazywać irytację niż poczucie wyższości. A także troskę. Co oczywiście sprawiło, że jeszcze bardziej się zdenerwowała. To on ją tu przyprawia o palpitacje, a ma jeszcze czelność być zatroskany!
— Nie wiem, w co ty i Elayne się tutaj wplątałyście i nie dbam o to, dopóki mogę was z tego wyciągnąć, zanim wam się stanie krzywda. Handel na rzece idzie kiepsko, ale za kilka dni powinien tu zawitać jakiś przyzwoity statek. Powiedz, gdzie mogę was szukać, a załatwię dla was podróż do Altary. Stamtąd będziecie się mogły dostać do Caemlyn.
Mimo woli zagapiła się na niego.
— Masz zamiar znaleźć dla nas statek?
— To wszystko, co obecnie mogę zrobić. — Mówił przepraszającym tonem i kręcił głową, jakby wadził się sam z sobą. — Nie mogę was odeskortować w bezpieczne miejsce; moje obowiązki wiążą mnie na miejscu.
— Żadną miarą nie mogłybyśmy cię oderwać od obowiązków — powiedziała, z lekka zaparło jej dech. Jeśli chciał być błędnie zrozumiany, to niech mu będzie. Wszak nie liczyła na więcej, jak tylko na to, że on je zostawi w spokoju.
Wyraźnie czuł potrzebę, by się usprawiedliwiać.
— Odsyłanie was samotnie jest raczej niebezpieczne, ale statek was zabierze, zanim cała granica eksploduje. Co nastąpi, prędzej czy później; potrzeba tylko jednej iskierki i Prorok bez wątpienia ją skrzesze, jeśli nikt inny go nie wyręczy. Muszę dopilnować, byście dotarły do Caemlyn, ty i Elayne. Ja tylko proszę o twoją obietnicę, że się tam udacie. Wieża to nie miejsce dla żadnej z was. Albo dla... — Zacisnął zęby, ale równie dobrze mógł mówić dalej i wymienić imię Egwene.
W niczym nie zaszkodzi, jeśli Galad też będzie szukał statku. Skoro Masema mógł zapomnieć, że zamierzał pozamykać tawerny, to mógł również zapomnieć, że miał komuś kazać znaleźć statek. Zwłaszcza jeśli uzna, że dogodny atak amnezji może ją tutaj zatrzymać, by wsparła jego plany. Nie zaszkodzi — pod warunkiem, że może zaufać Galadowi. W przeciwnym wypadku musiałaby liczyć na to, że nie okaże się takim dobrym szermierzem, za jakiego się uważał. Szaleńcza myśl, ale nie aż tak znowu bardzo, biorąc pod uwagę, co mogło się wydarzyć — co się wydarzy — jeśli się okaże niegodny zaufania.
— Jestem, kim jestem, Galadzie, a Elayne też się nie zmieniła. — Kwestia Masemy rozpłynęła się złym smakiem na jej języku. Nie była w stanie posunąć się dalej niż drobne wykręty w stylu Białej Wieży. — I ty też jesteś, kim jesteś.
Spojrzeniem objęła jego biały płaszcz, znacząco unosząc brwi.
— To towarzystwo nienawidzi Wieży oraz kobiet, które potrafią przenosić. Teraz, kiedy jesteś jednym z nich, dlaczego nie miałabym podejrzewać, że za godzinę będzie mnie ścigało pięćdziesięciu twoich kompanów, próbując wbić mi strzałę w plecy, jeśli nie uda im się zawlec mnie do jakiejś celi? Mnie, a też i Elayne.
Głowa Galada drgnęła z irytacją. A może się obraził.
— Jak często mam ci powtarzać? W życiu bym nie dopuścił, by mojej siostrze stała się krzywda... Albo tobie.
Zezłościła się, pojąwszy, że jest zła na to krótkie zawahanie, którym dał jasno do zrozumienia, że kwestię wyrządzenia jej krzywdy musi rozstrzygać dopiero po namyśle. Nie była jakąś głupią dziewczyną, która traci rozum, bo pewien mężczyzna ma oczy, w których przeszywającym spojrzeniu w niewiadomy sposób topnieje jej dusza.
— Skoro tak powiadasz — odparła, a jego głowa znowu drgnęła gwałtownie.
— Powiedz mi, gdzie się zatrzymałyście, a ja przyniosę albo przyślę wiadomość, kiedy tylko znajdę dogodny statek.
Jeśli Elayne miała rację, to nie potrafił w większym stopniu kłamać niźli Aes Sedai, która złożyła Trzy Przysięgi, ale nadal się wahała. Każdy błąd w tej sprawie mógł być jej ostatnim. Siebie miała prawo narażać na ryzyko, ale w tym przypadku obejmowało ono również Elayne. Oraz Thoma i Juilina, skoro już o tym mowa; ponosiła za nich odpowiedzialność, czego by sobie nie wyobrażali. Ale to ona była tutaj i to do niej należała decyzja. Nie było innego wyjścia.
— Światłości, kobieto, czego ty jeszcze chcesz ode mnie? — warknął Galad, unosząc ręce, jakby chciał ją chwycić za ramiona. Ostrze Uno pojawiło się między nimi z błyskiem lśniącej stali, ale brat Elayne odsunął je niczym gałązkę i tyleż samo uwagi mu poświęcił. — Nie chcę ci zrobić nic złego, ani teraz, ani nigdy; przysięgam to na imię mojej matki. Powiadasz, że jesteś, kim jesteś? Ja wiem, kim ty jesteś. I kim nie jesteś. Być może noszę to częściowo dlatego — dotknął skraju śnieżnobiałego płaszcza — że Wieża was obarczyła misją, ciebie; Elayne i Egwene, Światłość wie, z jakiego powodu, mimo że wy jesteście, kim jesteście. To było jak posłanie chłopca, który dopiero co nauczył się trzymać miecz podczas bitwy i ja im tego nigdy nie wybaczę. Jednak nadal macie czas, żeby zawrócić; nie musicie dzierżyć tego miecza. Wieża jest zbyt niebezpieczna dla ciebie albo mojej siostry, zwłaszcza teraz. Połowa świata jest dla was zbyt niebezpieczna! Pozwól, że pomogę wam przenieść się w bezpieczne miejsce.
W jego głosie nie było już poprzedniego napięcia, dla odmiany przemówił surowym tonem.
— Błagam cię, Nynaeve. Gdyby coś stało się Elayne... Po części żałuję, że Egwene nie ma z tobą. bo dzięki temu mógłbym... — Przygładziwszy dłonią włosy, spojrzał najpierw w lewo, a potem w prawo, szukając sposobu, w jaki mógłby ją przekonać. Uno i Ragan trzymali ostrza w dłoniach, gotowi natychmiast przeszyć jego ciało, jednak on zdawał się ich w ogóle nie widzieć. — W imię Światłości, Nynaeve, błagam, pozwól, bym zrobił, co mogę.
Ta prosta kwestia ostatecznie przeważyła szalę w jej umyśle. Znajdowali się w Ghealdan. Amadicia stanowiła jedyny kraj, w którym karano kobiety potrafiące przenosić, a one znajdowały się na szerokość rzeki od niej. A zatem pozostawały jedynie przysięgi Galada, że będąc Synem Światłości, zaniedba swe obowiązki na rzecz Elayne. Poza tym i tak nie pozwoli Uno i Raganowi go zabić, zanadto był urodziwy. Co, ma się rozumieć, nie miało nic wspólnego z jej decyzją.
— Przyłączyłyśmy się do trupy Valana Luki — powiedziała w końcu.
Zamrugał oczyma i uniósł brew.
— Do trupy Valana Luki...? Masz na myśli jedną z tych menażerii? — W jego głosie walczyły z sobą niedowierzanie i obrzydzenie. — Co wy, na Światłość, robicie w takim towarzystwie? Ci, którzy kierują takimi widowiskami, są nie lepsi od... Nieważne. Jeśli potrzebujecie pieniędzy, mogę wam dostarczyć jakaś sumę. Dość, byście mogły się przenieść do jakiejś porządnej gospody.
Jego ton wyrażał pewność, że ona postąpi tak, jak on chce. Nie „Czy mogę was wesprzeć paroma monetami?” albo „Czy chciałybyście, bym dla was znalazł jakąś izbę?” Uważał, że powinny zamieszkać w jakiejś gospodzie, więc one przeniosą się do jakiejś gospody. Ten człowiek zdołał być może zaobserwować dość, by wiedzieć, że ona schowa się w jakiejś alejce, ale wychodziło na to, że w ogóle jej nie zna. A poza tym istniało wiele powodów do. pozostania z Luką.
— Uważasz, że w Samarze znajdzie się jeszcze jakaś izba albo stryszek z sianem, których nikt dotąd nie zajął? — spytała, odrobinę bardziej zgryźliwie niż zamierzała.
— Jestem pewien, że znajdę...
Weszła mu w słowo.
— Menażeria to ostatnie miejsce, gdzie ktoś mógłby nas szukać. — Ostatnie miejsce, w którym ktoś by ich szukał, z wyjątkiem Moghedien. — Zgodzisz się chyba, że powinniśmy jak najmniej rzucać się w oczy? Gdybyś istotnie znalazł jakąś izbę, to zapewne musiałbyś kazać wyrzucić z niej kogoś. Syn Światłości załatwiający izbę dla dwóch kobiet? Języki wnet zaczęłyby się strzępić, a spojrzenia ciekawskich oczu ciągnęłyby niczym muchy do gnoju.
To mu się nie podobało, bo się krzywił i spoglądał groźnie na Uno i Ragana, jakby to była ich wina, ale miał dość rozsądku, by dostrzec sens w jej słowach.
— To nie jest stosowne miejsce dla żadnej z was, ale zapewne jest tam bezpieczniej niż w mieście. Ponieważ zgodziłaś się przynajmniej, że udacie się do Caemlyn, nic już więcej na ten temat nie powiem.
Zachowała niewzruszoną twarz i pozwoliła, by myślał, co chce. Jeśli uważał, że obiecała coś, czego wcale nie obiecała, to już jego sprawa. Musi go teraz trzymać jak najdalej od przedstawienia. Jeden rzut oka na siostrę w tych błyszczących białych spodniach, a podniesie wrzawę, która przyćmi wszelkie zamieszki, jakie mógłby wywołać Masema.
— Pamiętaj, że. masz trzymać się z dala od menażerii. W każdym razie dopóki nie znajdziesz statku. Potem przyjdź do wozów artystów o zmierzchu i pytaj o Nanę. — To mu się podobało jeszcze mniej, ale ona natarła na niego stanowczo. — Nie widziałam w pobliżu pokazów ani jednego Syna Światłości. Jeśli ty tam zawitasz, to czy uważasz, że ludzie tego nie zauważą i nie spytają o przyczynę?
Jego uśmiech był nadal olśniewający, ale trochę nazbyt wyszczerzony.
— Masz odpowiedź na wszystko, jak się zdaje. Czy masz w takim razie jakieś obiekcje, bym cię tam przynajmniej odprowadził?
— Jak najbardziej. Powstaną plotki; ze stu ludzi musiało zauważyć nas, jak tutaj rozmawialiśmy — nie widziała już ulicy, przesłoniętej przez trzech mężczyzn, ale nie miała wątpliwości, że przechodnie nadal zaglądają w głąb alejki, zaś Uno i Ragan nie pochowali jednak mieczy do pochew — ale jeśli będziesz nam towarzyszył, to zobaczy nas dziesięć razy tylu.
Minę miał na poły smutną, na poły wesołą.
— Odpowiedź na wszystko — mruknął. — Ale masz do tego prawo.
Najwyraźniej wolałby, żeby nie miała.
— Posłuchajcie mnie, Shienaranie — powiedział, odwracając głowę i nagle jego głos nabrał stalowego brzmienia. — Jestem Galadedrid Damodred i ta kobieta znajduje się pod moją ochroną. Jako jej towarzysz uważałbym to za niewielka stratę, gdybym zginął, chroniąc ją przed najmniejszą krzywdą. Jeśli który dopuści, by taka najmniejsza krzywda jej się stała, znajdę was obu i zabiję.
Ignorując nagłą, niebezpieczną pustkę w ich twarzach, równie całkowicie, jak ignorował ich miecze, znowu przeniósł na nią wzrok.
— Przypuszczam, że także teraz nie zechcesz mi powiedzieć, gdzie jest Egwene.
— Wystarczy ci, jak się dowiesz, że jest daleko stąd. — Zaplótłszy ręce pod piersiami, czuła przez żebra jak bije jej serce. Czy ona popełnia jakiś niebezpieczny błąd z powodu tej pięknej twarzy? — I że cokolwiek byś robił, nie zapewnisz jej bezpieczeństwa.
Spojrzał na nią tak, jakby jej nie dowierzał, ale już nic na ten temat nie powiedział.
— Przy odrobinie szczęścia znajdę w ciągu dnia, może dwóch, jakiś statek. Do tego czasu trzymaj się blisko... menażerii Valana Luki. Kryj się i unikaj niepożądanej uwagi. Na tyle, na ile możesz z takimi włosami. I przekaż Elayne, że ma więcej przede mną nie uciekać. Oby Światłość was opromieniała, bym znowu znalazł was całe i zdrowe; a będzie musiała lśnić dwakroć silniejszym blaskiem, by was uchronić od wszelkiej krzywdy, gdybyście samopas puściły się na eskapadę po Ghealdan. Ci bluźniercy od Proroka są wszędzie; nie szanują ni prawa, ni ludzi, a jeszcze trzeba wziąć pod uwagę bandytów, którzy korzystają z panującego chaosu. Sama Samara to gniazdo os, ale jeśli będziesz siedzieć cicho... i przekonasz moją upartą siostrę, by czyniła to samo... znajdę sposób, by was stąd wyciągnąć, zanim te osy was użądlą.
Trzymanie ust zamkniętych na kłódkę kosztowało ją wiele wysiłku. To on wysłuchał, co miała do powiedzenia i zrobił z tego nakaz! Ten mężczyzna zapewne chciałby teraz owinąć ją i Elayne w wełnę i ułożyć je na półce!
„Czy nie byłoby lepiej, gdyby ktoś to zrobił? — spytał jakiś cichy głos. — Czy już nie dość narobiłaś kłopotów, postępując po swojemu?”
Kazała mu zamilknąć. Nie usłuchał, tylko zaczął wymieniać kolejne sytuacje, jakie omal nie doprowadziły do katastrofy, a które wynikły z jej uporu.
Najwyraźniej biorąc jej milczenie za zgodę, odwrócił się — i znieruchomiał. Ragan i Uno zablokowali ulicę, zerkając na nią z tym dziwnym, zwodniczym spokojem, który mężczyźni tak często demonstrowali, gdy byli o włos od zadania gwałtu. Powietrze znieruchomiało. Pospiesznie dała im znak. Shienaranie opuścili ostrza i stanęli z boku, zaś Galad zdjął rękę z rękojeści, przeszedł, ocierając się o nich i zmieszał z tłumem, nie oglądając się nawet za siebie.
Nynaeve porządnie skarciła Uno i Ragana wzrokiem, zanim pomaszerowała w przeciwnym kierunku. Ona tu wszystko odpowiednio zaaranżowała, a oni omal tego nie zniszczyli. Mężczyźni zawsze zdawali się uważać, że przemoc wszystko rozwiąże. Gdyby miała mocny kij, to by ich wszystkich trzech obiła po karkach, żeby wreszcie nabrali rozumu.
Shienaranie zdawali się niewiele z tego teraz dostrzegać; dogonili ją, z mieczami znowu pochowanymi do pochew na plecach, i szli za nią bez słowa, nawet kiedy dwukrotnie pomyliła zakręt i musiała zawracać. Postąpili szczególnie roztropnie, że zachowali wówczas milczenie. Miała dość trzymania języka na wodzy. Najpierw Masema, potem Galad. Czekała tylko na okazję, by wyjaśnić komuś dokładnie, co myśli. Zwłaszcza temu cichemu głosikowi w jej głowie, który nadal pobzykiwał niczym mucha, za nic nie chcąc zamilknąć.
Wyszli z Samary i dotarli do traktu, na którym nadal panował niewielki ruch, a głosik wciąż nie przyjmował do wiadomości jej zaprzeczeń. Przejmowała się arogancją Randa, ale to jej arogancja doprowadziła ją i innych tak blisko nieszczęścia, że słowa tego nie opiszą. W przypadku Birgitte chyba nawet przeciągnęła strunę, nawet jeśli ta żyła. Najlepiej postąpi, jak nie będzie więcej stawać do dalszych konfrontacji ani z Czarnymi Ajah, ani z Moghedien, dopóki ktoś odpowiedzialny nie zadecyduje, co należy zrobić. Wezbrał w niej protest, ale ostudziła go bardziej stanowczo, niż kiedykolwiek Thoma albo Juilina. Pojedzie do Salidaru i przekaże sprawę Błękitnym. Tak to właśnie będzie. Była już absolutnie zdecydowana.
— Czyś ty zjadła coś, co ci zaszkodziło? — spytał Ragan. — Tak krzywisz usta, jakbyś zjadła dojrzałą kaczą jagodę.
Obdarzyła go spojrzeniem, które kazało mu się zamknąć, i maszerowała dalej. Obaj Shienaranie dotrzymywali jej kroku.
Co ona z nimi zrobi? Nie ulegało wątpliwości, że jakoś ich wykorzysta; pojawili się niczym za zrządzeniem opatrzności, głupotą byłoby teraz z nich rezygnować. Były to dwie dodatkowe pary oczu – dóż, troje oczu w każdym razie; miała zamiar nauczyć się patrzeć na łatkę Uno bez zbędnych emocji — co mogło przyczynić się do szybszego znalezienia statku. Byłoby dobrze, gdyby Masema albo Galad znaleźli pierwsi jakiś statek; nie chciała, by któryś wiedział o jej poczynaniach więcej, niż mogła pozwolić. Nie sposób przewidzieć, co każdy z nich uczyni.
— Idziecie za mną, bo Masema kazał wam się mną opiekować — spytała — czy dlatego, że kazał wam Galad?
— A jaka to przeklęta różnica? — burknął Uno. — Jeśli Lord Smok cię wezwał, to cholernie dobrze... — Urwał, krzywiąc się, kiedy podniosła palec. Ragan zmierzył ten palec takim wzrokiem, jakby to była broń.
— Czy macie zamiar pomóc mi i Elayne w dotarciu do Randa?
— Nie mamy nic lepszego do roboty — odparł sucho Ragan. — Sprawy n mają się tak, że nie zobaczymy Shienaru, dopaki nie będziemy siwi i bezzębni. Równie dobrze możemy udać się z wami do Łzy albo w ogóle gdziekolwiek, byleby tylko on tam był.
Nie wzięła czegoś takiego pod uwagę, ale to miało sens. Dwaj więcej do pomocy Thomowi i Juilinowi przy codziennych obowiązkach i pełnieniu warty. Nie muszą wiedzieć, jak długo to potrwa, względnie ile przystanków albo objazdów trafi się po drodze. Błękitne w Salidarze mogą ich dalej nie puścić. Kiedy już dotrą do Aes Sedai, znowu będą wyłącznie Przyjętymi.
„Przestań o tym myśleć! Nic innego nie można zrobić!”
Tłum, który się zebrał pod wielobarwnym szyldem Luki, nie wydawał się mniejszy niż przedtem. Strumień ludzi kierował się na łąkę, przyłączając się do wypełniającej ją ciżby, i jednocześnie drugi strumień, pokrzykujących o tym, co widzieli, wylewał się na zewnątrz. Co jakiś czas widać było konio-dziki, wierzgające ponad płóciennym murem, przy akompaniamencie „ochów” i „achów” tych, którzy czekali na możliwość wejścia do środka. Cerandin znowu pozwoliła im wystąpić; zawsze pilnowała, by s’redit miały dość odpoczynku. Niezależnie od tego, czego chciał Luca, w tej sprawie umiała postawić na swoim. Mężczyźni robią, co im się każe, gdy im nie pozostawić najmniejszych wątpliwości, że coś innego nie wchodzi w rachubę. Zazwyczaj.
Tuż przed mocno zdeptaną, zbrązowiałą trawą Nynaeve zatrzymała się i zwróciła w stronę dwóch Shienaran. Zachowała spokojną twarz, oni natomiast wyglądali na stosownie czujnych, aczkolwiek gdy patrzyła na Uno, niestety, łatka na jego oku znowu wywołała w niej mdłości. Ludzie, którzy szli w stronę pokazu albo już z niego wychodzili, nie zwracali na nich żadnej uwagi.
— A zatem to z powodu Masemy albo Galada — oznajmiła stanowczo. — Jeśli udacie się ze mną w podróż, będziecie postępowali tak, jak ja rozkażę, a w przeciwnym wypadku odejdziecie w swoją stronę, bowiem wówczas nie mam najmniejszego zamiaru żadnego z was zabrać ze sobą.
Oczywiście musieli wymienić spojrzenia, zanim skinęli głowami na zgodę.
— Jeśli to tak, cholera, ma być — warknął Uno — to niech tak będzie. Jeśli, psiakrew, nie masz nikogo, kto by się tobą zaopiekował, to nie dożyjesz spotkania z przeklętym Lordem Smokiem. Jakiś farmer z owczymi bebechami zje cię na śniadanie przez ten twój cholerny język.
Ragan obdarzył go ostrzegawczym spojrzeniem, które mówiło, że zgadza się z każdym słowem, ale mocno powątpiewa w rozumność Uno, skoro ten odważył się je wypowiedzieć na głos. Ragan, jak się zdawało, żywił pretensje do miana człowieka rozumnego.
Skoro przyjęli jej warunki, to powody specjalnie się nie liczyły. Na razie. Będzie mnóstwo czasu później, żeby to sprostować.
— Nie wątpię, że inni też się zgodzą — rzekł Ragan.
— Inni — spytała, mrugając oczami ze zdziwienia. — Chcesz powiedzieć, że jest was więcej niż tylko dwóch? Ilu?
— Razem jest nas już teraz tylko piętnastu. Nie sądzę, by Bartu albo Nengar poszli.
— Węszą z rozkazu przeklętego Proroka. — Uno odwrócił głowę i splunął obficie. — Tylko piętnastu. Sar spadł z cholernego urwiska w górach, Mendao musiał się wdać w przeklęty pojedynek z trzema Myśliwymi polującymi na Róg, zaś...
Nynaeve zanadto była oszołomiona, by go słuchać. Piętnastu! Odruchowo porachowała w głowie, ile by kosztowało wyżywienie piętnastu mężczyzn. Thom i Juilin, nawet gdy nie byli specjalnie głodni, zjadali więcej niż Elayne i ona razem wzięte. Światłości!
Z drugiej jednak strony z piętnastoma shienarańskimi żołnierzami wcale nie trzeba było czekać na żaden statek. Rzeczna łódź byłaby z pewnością szybszym środkiem podróży — przypomniała sobie teraz, co usłyszała o Salidarze; miasteczko nad rzeką albo blisko rzeki; jakiś statek mógłby je zabrać wprost do niego — jednakie shienarańska eskorta sprawiłaby, że ich wóz byłby stosownie bezpieczny, tak przed Białymi Płaszczami, bandytami czy też wyznawcami Proroka. Ale znacznie wolniejszy. A poza tym samotny wóz wyjeżdżający z Samary w otoczeniu takiej eskorty z pewnością rzucałby się w oczy. Niczym drogowskaz dla Moghedien albo Czarnych Ajah.
„Niech się Błękitne nimi zajmą i po sprawie!”
— Co się stało? — spytał Ragan, zaś Uno dodał przepraszającym tonem:
— Nie powinienem był wspominać, że Sakaru umarł.
Sakaru? Zapewne wtedy właśnie przestała słuchać.
— Rzadko przebywam w towarzystwie przek... dam. Zapominam, że wy macie słabe brzu... chciałem rzec, uhm, delikatne żołądki.
Jeśli nie przestanie skubać tej łaty na oku, to się dowie, jak delikatny jest jej żołądek.
Liczba niczego nie zmieniała. Jeśli dwóch Shienaran znaczy dobrze, w takim razie piętnastu to wspaniale. Jej własna, prywatna armia. Nie trzeba się przejmować ani Białymi Płaszczami, bandytami albo zamieszkami, ani też,, czy się pomyliła, ufając Galadowi. Ile szynek zje codziennie piętnastu ludzi? A teraz trzeba do nich przemówić stanowczo.
— No ta niech będzie. Każdego wieczora, tuż po zapadnięciu zmroku. jeden z was... jeden, pamiętajcie!... przyjdzie i zapyta o Nanę. Pod takim imieniem jestem znana. — Nie miała powodu, by im rozkazywać; szła tylko o to, by nabrali zwyczaju postępować tak, jak ona im każe. — Elayne uchodzi za Morelin, ale pytajcie o Nanę. Jeśli potrzebujecie pieniędzy, przychodźcie do mnie, nie do Masemy.
Musiała zdusić grymas, kiedy te słowa opuszczały jej usta. W piecyku w wozie wciąż było złoto, ale Luca jeszcze nie zażądał swych stu koron, a w końcu przecież zażąda. Zawsze jednak pozostawała jeszcze w razie konieczności biżuteria. Musiała dopilnować, by uniezależnili się od Masemy.
— Poza tym żaden z was ma nie zbliżać się ani do mnie, ani da menażerii. — Bez tego zapewne ustawiliby się na straży albo zrobili coś równie idiotycznego. — Chyba że zawita jakiś statek. W takim razie macie natychmiast do mnie przybiec. Rozumiecie?
— Nie — mruknął Uno. — Dlaczego, do cholery, mamy się trzymać z dala...? — Gwałtownie cofnął głowę, kiedy jej ostrzegający palec prawie dotknął jego nosa.
— Pamiętasz jeszcze, co powiedziałam na temat twojego języka? — Musiała się zmuszać, by patrzeć na niego obojętnie; rozjarzone oko sprawiało, że podskakiwał jej żołądek. — Jeśli nie, to dowiesz się, dlaczego mężczyźni w Dwu Rzekach wyrażają się przyzwoicie.
Obserwowała, jak trawi to w umyśle. Nie wiedział, jakie są jej związki z Białą Wieżą, tyle tylko, że istnieją. Mogła być agentką Wieży albo kimś wyszkolonym przez Wieżę. Albo nawet Aes Sedai, tyle że taką, która nie tęskni za noszeniem szala. A skoro pogróżka była dla niego dość niejasna, mógł więc dopuścić najgorszą interpretację. Poznała taką technikę duża wcześniej, nim Juilin wyłożył ją Elayne.
Kiedy okazało się, że pomysł chwycił — i zanim Uno zdołał zadać jakiekolwiek pytanie — opuściła rękę.
— Będziecie trzymali się z dala z tego samego powodu, co Galad. Żeby nie przyciągać uwagi. A co do reszty, to tak postąpicie, bo ja tak każę. Musicie akceptować moje decyzje, ho jeśli będę zmuszona je wam za każdym razem tłumaczyć, nie starczy mi czasu na nic innego.
To był komentarz, który pasował do Aes Sedai. Poza tym nie mieli wyboru, jeśli, jak im się wydawało, chcieli jej pomóc dotrzeć do Randa, co oznaczało, że nie mieli żadnego wyboru. Podsumowując wszystko, poczuła się całkiem zadowolona z siebie, kiedy odprawiła ich w stronę Samary i ruszyła w stronę wyczekującego tłumu i szyldu z imieniem Valana Luki.
Ku własnemu zdziwieniu odkryła, że przedstawienie wyposażono w dodatkową atrakcję. Na nowej platformie, nieopodal wejścia, jakaś kobieta w jaskrawożółtych spodniach stała na głowie, z ramionami wyciągniętymi na boki i parą białych gołębi na każdej dłoni. Nie, nie na głowie. Ta kobieta ściskała w zębach coś w rodzaju drewnianej ramy i na niej balansowała. W trakcie gdy Nynaeve patrzała na to, oszołomiona, dziwna akrobatka na moment opuściła ręce na platformę, sama zginając się wpół, aż w pewnym momencie zdawało się, że usiadła na własnej głowie. A to jeszcze nie był koniec. Opuściła w dół wygięte w łuk nogi, a potem wsunęła je między ręce, po czym przeniosła gołębie na wywrócone podeszwy stóp, obecnie najwyższą partię wykręconej kuli, w którą się zasupłała. Gapiom głośna zaparło dech i zaczęli klaskać, ale Nynaeve zadygotała na ten widok. To wszystka aż za dobrze przypominało to, co zrobiła z nią Moghedien.
„To nie dlatego chcę przekazać sprawę Błękitnym — powiedziała sobie. — Ja po prostu nie chcę więcej kusić nieszczęścia”.
Tak było naprawdę, ale jednocześnie bała się, że następnym razem już nie uda jej się uciec, ani tak łatwo, ani, jak dotąd, bez poważniejszych konsekwencji. Nie przyznałaby tego przed inną duszą. Nie miała ochoty przyznawać się do tego nawet przed sobą.
Obdarzywszy kobietę-węża ostatnim pełnym zdziwienia spojrzeniem — nie była w stanie zgadywać, jak tamta się teraz wykręci — odwróciła się. I wzdrygnęła, gdy nagle z ruchliwej ciżby wyłoniły się i stanęły u jej boku Elayne i Birgitte. Elayne miała na sobie płaszcz, który przyzwoicie okrywał jej biały kubraczek i spodnie; Birgitte pyszniła się przede wszystkim głęboko wyciętą, czerwoną suknią. Nie, nie było w tym żadnego „przede wszystkim”. Prężyła się bardziej niż zazwyczaj, a poza tym odrzuciła warkocz na plecy, rezygnując nawet z tak skąpego okrycia. Nynaeve przejechała palcem po węźle szala opasującego ją w talii, pragnąc, by wszystkie spojrzenia skierowane na Birgitte nie przypominały jej, ile ona sama będzie demonstrowała, kiedy odrzuci szare okrycie. U pasa kobiety wisiał kołczan, w ręku trzymała łuk, który znalazł dla niej Luca. Z pewnością jednak pora była zbyt późna, by jeszcze mogła strzelać.
Rzut oka na niebo upewnił Nynaeve, że się myli. Wbrew takiej mnogości zdarzeń, słońce stało jeszcze wysoko nad horyzontem. Cienie kładły się długie, ale nie tak długie, jak podejrzewała, by przeszkodzić Birgitte.
Starając się ukryć, że patrząc na słońce, sprawdzała czas, skinęła głową w stronę kobiety w krzykliwych spodniach, która teraz zaczęła się wykręcać w coś, co zgodnie z przekonaniem Nynaeve było niemożliwe. Nadal balansowała, utrzymując równowagę w oparciu o uchwyt szczęk na drążku.
— Skąd ona się wzięła?
— Luca ją zatrudnił — odparła spokojnie. Birgitte. — Kupił też kilka lampartów. Ona nazywa się Muelin.
O ile Birgitte stanowiła wcielenie chłodnego opanowania, to Elayne. niemalże dygotała z emocji.
— Skąd ona się wzięła?! — wypaliła. — Wzięła się z widowiska, którego motłoch omal nie rozniósł!
— Słyszałam o tym — powiedziała Nynaeve — ale nie to jest ważne. Ja...
— Nie to jest ważne! — Elayne wzniosła oczy ku niebu, jakby szukała tam wsparcia. — A czyś ty słyszała dlaczego? Nie wiem, czy to były Białe Płaszcze, czy Prorok, ale ktoś w każdym razie musiał podburzyć motłoch, uważali bowiem...
Rozejrzała się dookoła, nie zwalniając kroku, i zniżyła głos; żaden przechodzień się nie zatrzymał, ale wszyscy przyglądali się dwóm niewątpliwie artystkom.
— ...że jakaś kobieta w tamtej trupie rzekomo nosiła szal. — Znacząco podkreśliła to ostatnie słowo. — Tytko głupcy uwierzyliby, że taka przyłączyłaby się do wędrownej menażerii, ale z kolei ty i ja to właśnie zrobiłyśmy. A ty pędzisz do miasta, nie mówiąc nikomu ani słowa. Słyszałyśmy wszystko, o łysym mężczyźnie, który zarzucił sobie ciebie na ramię i dokądś poniósł, a potem, że całowałaś się z jakimś Shienaraninem i prowadzałaś się z nim pod rękę.
Nynaeve nadal wytrzeszczała oczy, kiedy Birgitte dodała:
— Luca się niepokoił, niezależnie od opowieści. Powiedział... — Chrząknęła i przemówiła głębokim basem. — »A więc ona lubi nieokrzesanych mężczyzn! Cóż, potrafię być nieokrzesany jak łabędź zimą«. I z tym wyprawił się w towarzystwie dwóch chłopców z ramionami jak u kamieniarzy Gandina, żeby cię sprowadzić z powrotem. Thom Merrilin i Juilin Sandar też z nim poszli, z niewiele lepszym nastawieniem. Co bynajmniej nie poprawiło nastroju Luki, ale oni tak się o ciebie martwili, że nie zostało miejsca na wzajemne animozje.
Przez chwilę Nynaeve wytrzeszczała oczy zupełnie zaskoczona. Ona lubi nieokrzesanych mężczyzn? Co on miał na myśli...? Kiedy powoli to do niej dotarło, jęknęła głośno pod brzemieniem niesprawiedliwości.
— No tak, dokładnie tego mi było trzeba. — I jeszcze żeby Thom z Juilinem uganiali się po Samarze. Światłość jedna wie, w jakie tarapaty mogli się wpakować.
— Nadal chciałabym wiedzieć, coś ty sobie wyobrażała — powiedziała Elayne — ale marnujemy tutaj czas.
Nynaeve pozwoliła im prowadzić się przez tłum, po jednej z każdego boku, ale wbrew wieściom o Luce i pozostałych, czuła zadowolenie z całodniowych osiągnięć.
— Jak szczęście dopisze, to wyjedziemy stąd za dzień, może dwa. Jeśli Galad nie znajdzie dla nas statku, to zrobi to Masema. Okazuje się, że to on jest Prorokiem. Pamiętasz Masemę, Elayne. Tamtego Shienaranina o skwaszonej minie, którego spotkałyśmy... — Zauważywszy, że Elayne zatrzymała się, Nynaeve przystanęła. by tamta mogła ją dogonić.
— Galad? — spytała z niedowierzaniem młodsza kobieta, zapominając, że powinna przytrzymywać poły płaszcza. — Widziałaś... rozmawiałaś z Galadem? I z Prorokiem? Musiałaś, bo inaczej skąd by wiedzieli, że mają szukać statku? Popijałaś z nimi herbatę czy też spotkałaś się z nimi w jakiejś gospodzie? Tam, dokąd zaniósł cię tamten łysy mężczyzna, bez wątpienia. Może był tam również król Ghealdan? Czy może zechciałabyś mnie przekonać, że ja śnię, to wtedy będę mogła się obudzić?
— Weź się w garść — upomniała ją stanowczo Nynaeve. — Teraz tu panuje królowa, nie król. Tak, była tam. A on nie jest łysy; ma kępkę włosów na czubku głowy. Chciałam rzec, ten Shienaranin. Nie Prorok. Ten jest łysy jak...
Spojrzała na Birgitte tak groźnie, że ta nareszcie przestała uśmiechać się zjadliwie. Groźne spojrzenie lekko przybladło. kiedy Nynaeve przypomniała sobie, kogo tak gromi i co tej osobie zrobiła, gdyby jednak rysy twarzy Birgitte nie wygładziły się, to obie by się przekonały, czy Nynaeve potrafi tak ją spoliczkować, że aż dostanie zeza. Ponownie ruszyły z miejsca, a wtedy powiedziała najobojętniejszym tonem, na jaki ją było stać:
— A oto co się zdarzyło. Zauważyłam Uno, jednego z tych Shienaran, którzy byli w Falme, jak cię oglądał, Elayne, gdy chodziłaś po linie. Tak nawiasem mówiąc, on wcale nie ma lepszego mniemania niż ja o tym, że Dziedziczka Tronu Andor pokazuje nogi. W każdym razie po Falme Moiraine przysłała ich tutaj, ale...
Szybko wszystko zrelacjonowała, kiedy przedzierały się przez tłum, szorstko zbywając okrzyki Elayne pełne narastającego niedowierzania, odpowiadając na ich pytania Lak niewielką ilością słów, jak to było możliwe. Elayne początkowo zainteresowała się zmianami na ghealdańskim tronie, ale zaraz potem skupiła się na tym, co dokładnie powiedział Galad i dlaczego Nynaeve była aż taka głupia, żeby się zbliżać do Proroka, kimkolwiek jest. To słowo — „głupia” — padło tyle razy, że Nynaeve musiała wziąć swe humory na bardzo krótką smycz. Wątpiła, czy byłaby w stanie spoliczkować Birgitte, ale Elayne nic nie chroniło, Dziedziczka Tronu czy nie. Wnet się o tym przekona, niech no tylko jeszcze kilka razy-powtórzy to słowo. Birgitte była bardziej zainteresowana intencjami Masemy z jednej strony i Shienaran z drugiej. Wychodziło na to, że spotykała mieszkańców Ziem Granicznych w poprzednich żywotach, aczkolwiek wtedy ich kraje nosiły inne nazwy i miała o nich dość wysokie mniemanie. Mówiła niewiele, ale zdawała się popierać pomysł przyłączenia do Shienaran.
Nynaeve spodziewała się, że wieści o Salidarze je zaskoczą albo podniecą, ale nie takiej reakcji, z jaką się spotkała. Birgitte przyjęła to zwyczajnie, jakby je poinformowała, że zjedzą kolację z Thomem albo Juilinem tego wieczora. Najwyraźniej miała zamiar udać się tam, gdzie uda się Elayne i cała reszta nie miała specjalnego znaczenia. Elayne natomiast wyraźnie żywiła wątpliwości. Wątpliwości!
— Jesteś pewna? Tak bardzo starałaś się ją sobie przypomnieć i... Cóż, to dość niesamowity zbieg okoliczności, że Galad akurat wspomniał tę nazwę przy tobie.
Nynaeve spojrzała na nią spode łba.
— Jasne, że jestem pewna. Zbiegi okoliczności naprawdę się zdarzają. Koło obraca się tak, jak chce, mówi ci to coś? Teraz przypominam sobie, że wymienił tę nazwę również w Siendzie, ale tak się przejmowałam tym, że ty się go boisz, iż nie... — Urwała nagle.
Dotarły do długiego, wąskiego poletka wytyczonego tuż przy północnej ścianie za pomocą sznurów. Przy jednym jego końcu stało coś, co wyglądało jak fragment drewnianego płotu, na dwa kroki szerokie i dwa wysokie. Ludzie otaczali sznury czterema ciasnymi rzędami, dzieci przycupnęły na samym przedzie, względnie trzymały się nóg ojców albo spódnic matek. Kiedy pojawiły się trzy kobiety, podniosła się wrzawa. Nynaeve zatrzymałaby się jak wryta, ale Birgitte trzymała ją za ramię i miała do wyboru, że albo będzie szła o własnych siłach, albo ta będzie ją wlokła.
— Myślałam, że idziemy do wozu — powiedziała omdlałym głosem. Zajęta rozmową, nie zwracała wcześniej uwagi, dokąd się kierują.
— Nie, chyba że chcesz popatrzeć, jak strzelam w ciemnościach — odparła Birgitte. Sądząc po tonie jej głosu, aż się paliła do tego pomysłu.
Nynaeve żałowała, że nie stać ją na inny komentarz prócz pisku. Fragment płotu wypełnił jej pole widzenia, kiedy zbliżały się doń przez otwartą przestrzeń ku miejscu, gdzie. nie stali gapie. Nawet ich coraz głośniejsze pomruki brzmiały tak odległe, a płot od miejsca, w którym stanęła Birgitte, zdawały się dzielić całe mile.
— Jesteś pewna, że powiedział, iż przysięga na... naszą matkę? — spytała kwaśnym tonem Elayne. Nawet teraz niechętnie przyznawała, że Galad to jaj brat.
— Co? A tak. Tak powiedziałam, nieprawdaż? Posłuchaj. Jeżeli Luca jest w mieście, to nie będzie wiedział, czy to zrobiłyśmy czy nie, dopóki nie będzie za późno, żeby... — Nynaeve zdawała sobie sprawę, że bredzi, ale jakoś nie umiała pohamować języka. Jakoś nigdy do niej nie dotarło, że sto kroków to naprawdę daleko. V Dwu Rzekach dorośli mężczyźni zawsze strzelali do celów dwukrotnie większych. Ale z kolei ona nigdy nie była niczyim celem. — Chciałam powiedzieć, że jest bardzo późno. Cienie... Ten blask... Naprawdę powinnyśmy robić to rankiem. Kiedy światło jest...
— Jeśli przysiągł na nią — wtrąciła Elayne, jakby w ogóle nie słuchała — to będzie się tego trzymał, choćby nie wiem co. Prędzej złamałby przysięgę na swoją nadzieję zbawienia i powtórnych narodzin niż tę. Myślę... nie, ja wiem, że możemy mu ufać. — Ale wcale nie. mówiła tego takim tonem, jakby jej się to podobało.
— Światło jest w sam raz — orzekła Birgitte ze śladem rozbawienia w głosie. — Mogłabym spróbować z zawiązanymi oczyma. Ta banda będzie się dopominała, żeby to wyglądało na trudne, jak mi się zdaje.
Nynaeve otwarła usta, ale nie wydobyło się z nich ani słowo. Tym razem sama zdecydowała się na pisk. Birgitte tylko wypowiedziała kiepski dowcip. Na pewno żartowała.
Ustawiły ją plecami do płotu z surowego drewna i Elayne zaczęła rozplątywać węzeł jej szala, Birgitte zaś odwróciła się w stronę, z której przyszły, wyciągając jednocześnie strzałę z kołczana.
— Tym razem zrobiłaś coś naprawdę głupiego — mruknęła Elayne. — Możemy pokładać zaufanie w przysiędze Galada, jestem tego pewna, ale nie można przewidzieć, co on zrobi przedtem. I po coś ty szła do Proroka! — Brutalnie zerwała szal z ramion Nynaeve. — Przecież nie mogłaś mieć pojęcia, co on może zrobić! Wszystkich zdenerwowałaś i ryzykowałaś wszystkim!
— Wiem — zdołała wykrztusić Nynaeve. Słońce świeciło jej w oczy; wcale już nie widziała Birgitte. Za to Birgitte widziała ją. Musiała ją widzieć, no jakże. To było przecież nieodzowne.
Elayne spojrzała na nią podejrzliwie.
— Wiesz?
— Wiem, że ryzykowałam wszystkim. Powinnam była porozmawiać z tobą, zapytać cię. Wiem, że postąpiłam głupio. Nie trzeba mnie było wypuszczać na zewnątrz bez opieki. — Wyrzucała to z siebie pośpiesznie, bez tchu. Birgitte na pewno ją będzie widziała.
Podejrzliwość ustąpiła miejsca trosce.
— Dobrze się czujesz? Jeśli naprawdę nie chcesz tego robić...
Ta kobieta uważała, że ona się boi. Nynaeve nie mogła, nie chciała na to pozwolić. Zmusiła się do uśmiechu, z nadzieją, że nie ma zanadto wytrzeszczonych oczu. Czuła, że skurczyły jej się mięśnie twarzy.
— Oczywiście. że chcę. W rzeczy samej, nie mogę się tego doczekać.
Elayne spojrzała na nią powątpiewająco spod uniesionej brwi, ale ostatecznie przytaknęła.
— Jesteś pewna z tym Salidarem?
Nie zaczekała na odpowiedź, tylko pospiesznie odeszła na bok, składając szal. Nynaeve z jakiegoś powodu nie umiała należycie się oburzyć ani tym pytaniem, ani tym, że Elayne nie zaczekała. Obawiała się, że zaraz piersi jej z tego głębokiego dekoltu wypadną, bo zaczęła tak prędko oddychać, ale nawet na tej myśli nie potrafiła skupić uwagi. Słońce oślepiało ją; gdyby zmrużyła oczy, jakoś dostrzegłaby Birgitte, jednak oczy kierowały się własną wolą, coraz bardziej się rozszerzając. Nic już nie mogła zrobić. To kara za głupie ryzykowanie. Spotkała ją kara za to, że wszystko tak świetnie załatwiła, ale stać ją było tylko na odrobinę rozżalenia. A Elayne jej nawet nie uwierzyła z tym Salidarem! Musi to przyjąć ze stoickim spokojem. Musi...
Strzała nadleciała jakby znikąd i wbiła się z trzaskiem w drewno, wibrując obok prawego nadgarstka i stoicki spokój zniknął przy akompaniamencie cichutkiego skowytu. Mogła tylko starać się, by nie ugiąć kolan. Następna strzała otarła się o drugi nadgarstek, skowyt stał się nieco bardziej dojmujący. Prędzej zatrzymałaby groty Birgitte w locie, niźli uciszyła samą siebie. Pojękiwania stawały się coraz głośniejsze, w miarę nadlatywania kolejnych strzał, i zdawało się, że widownia wita te jej okrzyki owacjami. Im głośniej wrzeszczała, tym głośniej wiwatowali i klaskali. Zanim strzały obrysowały ją od stóp do głów, aplauz był już ogłuszający. Po prawdzie poczuła pod koniec niejaką irytację, gdy cały tłum rzucił się w stronę Birgitte, a ją pozostawiono taką stojącą w wieńcu lotek. Niektóre wciąż jeszcze drżały. Ona sama też drżała.
Odepchnęła się od drzewa i pobiegła w stronę wozów tak szybko, jak mogła, zanim ktoś zauważy, jak uginają się pod nią nogi. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Ona tam tylko stała i modliła się, by Birgitte nie kichnęła albo żeby coś jej nie zaswędziało. I jutro będzie musiała przejść przez to samo. Albo Elayne — czy jeszcze gorzej, Birgitte — dowie się, że nie jest w stanie stawić temu czoła.
Kiedy tamtego wieczora przyszedł Uno i rozpytywał się o Nanę, powiedziała mu mało precyzyjnymi słowami, że ma poganiać Masemę na tyle, na ile się ośmieli oraz że ma poszukać Galada i przekazać, że trzeba jak najszybciej znaleźć statek, niezależnie od kosztów. Potem położyła się do łóżka bez kolacji i wmawiała sobie, że jakoś przekona Elayne i Birgitte, iż jest zbyt chora, by stać pod tą ścianą. Ale z kolei była aż nadto pewna, że one będą wiedziały dokładnie, na co ona jest chora. I świadomość, że Birgitte będzie najpewniej jej współczuła, jeszcze dodatkowo wszystko pogarszała. Jeden z tych głupich mężczyzn musi znaleźć jakiś statek.