Kiedy pod koniec dnia zatrzymali się na postój, wygląd otaczającej ich okolicy uległ zmianie. Wzgórza były tu niższe, zagajniki gęstsze. Często obalone kamienne murki, które otaczały pozostałości pól, zamieniały się w podłużne hałdy porośnięte żywopłotem i prowadziły wprost w las dębu, skórzanego liścia, hikory, sosny i papierowca, a także innych drzew, których nazw Egwene nie znała. Kilka budynków farm pozbawionych było dachów, a w ich środku wyrosły wysokie na dziesięć, piętnaście stóp drzewa niczym maleńkie zagajniki ograniczone kamiennym murem, wraz z ćwierkającymi ptakami i wiewiórkami o czarnych ogonach. Przypadkowe strumyczki wzbudzały wśród Aielów równie wiele poruszenia, jak nieduży las czy trawa. Słyszeli opowieści o mokradłach, czytali przecież o nich w książkach kupowanych u takich handlarzy jak Hadnan Kadere, ale tylko kilku widziało je na własne oczy od czasu pościgu za Lamenem. Przyzwyczaili się jednak szybko; szarobure brązy namiotów dobrze zlewały się z tłem opadłych liści, więdnącej trawy i innych roślin. Obóz ciągnął się całymi milami, w promieniach złotego zachodu skrzyły się liczne małe ogniska, na których gotowano strawę.
Egwene z prawdziwym zadowoleniem wślizgnęła się do swego namiotu, gdy już gai’shain go rozstawili. Wewnątrz zastała zapalone lampy i niewielki ogień płonący na palenisku. Rozwiązała sznurowadła swych miękkich butów i wyciągnęła się na dywanikach z jaskrawymi frędzlami, poruszając palcami stóp. Żałowała tylko, że nie ma miski z wodą, w której mogłaby wymoczyć nogi. Nie udawała, że posiada energię równie niespożytą jak Aielowie, ale doprawdy stawała się już chyba zdecydowanie za miękka, skoro parę godzin marszu czuła w obrzmiałych nogach. Tutaj nie będzie problemów z wodą. A przynajmniej nie powinno być — w tej samej chwili przypomniał jej się tamten wysychający strumień — z pewnością jednak będzie mogła zażyć normalnej kąpieli.
Cowinde, uniżona i cicha w swych białych szatach, przyniosła jej kolację, kawałek tego jasnego chleba wypiekanego z mąki zemai oraz tłusty gulasz w misce w białe i czerwone paski; zjadła mechanicznie, była bowiem bardziej zmęczona niźli głodna. W zawartości miski rozpoznała suszony pieprz i fasolę, ale nawet nie zapytała, skąd pochodzi mięso.
„Królik” — zapewniała samą siebie zdecydowanie i postanowiła w to uwierzyć. Aielowie jadali rzeczy, od których Elayne włosy mocniej chyba skręcały się na głowie. Jednak mogłaby się założyć, że Rand nawet nie spojrzy na to, co je. Mężczyźni zawsze byli niewybredni, jeśli chodziło o jedzenie.
Kiedy już skończyła gulasz, wyciągnęła się blisko zdobnie wykonanej srebrnej lampy wyposażonej w wypolerowaną odblaśnicę. Poczuła się trochę winna, kiedy zdała sobie sprawę, że większość Aielów nie ma w nocy innego światła niźli tylko blask ognisk; niewielu zabrało ze sobą lampy i oliwę do nich, wyjąwszy wodzów klanów i Mądre. Ale przecież nie było sensu siedzieć w mętnej poświacie paleniska, skoro mogła mieć właściwe światło. To przypomniało jej, że tutaj noce nie będą tak drastycznie odmienne od dni jak w Pustkowiu; w rzeczy samej, we wnętrzu namiotu zaczynało się już robić nieprzyjemnie gorąco.
Przeniosła krótki strumień Mocy, sploty Powietrza, by zdusić ogień, potem wygrzebała z juków książkę w zniszczonej skórzanej oprawie, pożyczoną od Aviendhy. Tom był mały, ale gruby, gęsto zapełniony drobnym drukiem; trudno było go czytać przy słabym świetle, łatwo jednak nosić przy sobie. Płomień, ostrze i serce brzmiał tytuł książki, a stanowiła ona zbiór opowieści o Birgitte i Gaidalu Cainie, Anselanie i Barashelle, Rogoshu Sokole Oko i Dunsinin, oraz dziesiątki innych. Aviendha twierdziła, iż książka podoba jej się ze względu na zamieszczone w niej opisy przygód i bitew, zresztą może tak było, jednak prócz tego każda dokładnie historia traktowała o miłości mężczyzny i kobiety. Egwene była gotowa przyznać, że właśnie to lubiła w książce, te czasami burzliwe, czasami czułe wątki odwiecznej miłości. Przynajmniej sama przed sobą gotowa była to przyznać. Nie był to bowiem ten rodzaj rozrywki, do którego przyznałaby się publicznie jakakolwiek kobieta roszcząca sobie pretensje do miana rozsądnej.
Prawdę powiedziawszy, na lekturę nie miała wcale większej ochoty niż wcześniej na jedzenie — pragnęła tylko kąpieli i snu, z kąpieli nawet mogłaby zrezygnować — ale tej nocy ona i Amys miały się spotkać z Nynaeve w Tel’aran’rhiod. Gdziekolwiek Nynaeve teraz znajdowała się w drodze do Ghealdan, z pewnością noc jeszcze tam nie zapadła, nie należało więc jeszcze się kłaść.
Z opowieści, jakimi uraczyła ją przy ostatnim spotkaniu Elayne, wynikało, że wędrowna menażeria jest doprawdy niezwykle interesująca, chociaż Egwene nie potrafiła pojąć, dlaczego obecność Galada miałaby stanowić powód do ucieczki. Jej zdaniem Nynaeve i Elayne najzwyczajniej w świecie dojrzały do tego, by polubić przygodę. Źle, że z Siuan tak się stało, potrzebowały twardej ręki, która by je przywołała do porządku. Swoją drogą to dziwne, że potrafiła w ten sposób myśleć o Nynaeve, to tamta bowiem zawsze w jej oczach uchodziła za osobę twardą i zdecydowaną. Ale od czasu spotkania w Wieży Świata Snów, Nynaeve z każdą chwilą stawała się przeciwnikiem coraz słabszym, by z nim toczyć boje.
Poczucie winy, zrozumiała, kartkując książkę w oczekiwaniu na dzisiejsze spotkanie z tamtą. Nie dlatego, że stęskniła się za przyjaciółką, ale dlatego, że chciała zobaczyć, czy efekty jej ostatniego spotkania okazały się trwałe. Gdy Nynaeve szarpnie choć raz swój warkocz, wówczas spojrzy na nią chłodno spod uniesionych brwi i...
„Światłości, mam. nadzieję, że tak będzie. Gdyby choć zająknęła się na temat tamtego spotkania, Amys, Bair i Melaine na zmianę będą darły ze mnie pasy, jeśli zwyczajnie mi nie powiedzą, że nie mam już u nich czego szukać”.
Mimo iż starała się czytać, oczy kleiły jej się bez przerwy, na poły śpiąc, jak przez mgłę przemierzała przygody opisane w książce. Bardzo by chciała się stać tak silna, jak któraś z tych kobiet, równie silna i odważna jak Dunsinin albo Nerein, czy Melisinde, albo nawet Birgitte, równie silna jak Aviendha. Czy Nynaeve okaże dość rozsądku, by tej nocy trzymać język na wodzy i nie wypaplać wszystkiego Amys? W jej głowie pojawiła się mętna wizja, jak chwyta tamtą za kark i mocno nią potrząsa. Głupi pomysł. Nynaeve była o wiele od niej starsza. Trzeba ją potraktować uniesieniem brwi. Dunsinin. Birgitte. Równie twarda i silna jak Panna Włóczni.
Głowa jej opadła na karty książki, oddech stał się wolniejszy i głębszy, już przez sen spróbowała podłożyć sobie mały tomik niby poduszkę pod policzek.
Wzdrygnęła się, kiedy zrozumiała, że stoi wśród wielkich kolumn z czerwonego kamienia w Sercu Kamienia, zalanego dziwnym światłem Tel’aran’rhiod, po chwili zadrżała ponownie, gdy zdała sobie sprawę, że odziana jest w cadin’sor. Amys nie byłaby zadowolona, gdyby ją w nim zobaczyła; wcale by jej się to nie podobało. Pośpiesznie dokonała odpowiednich zmian i z zaskoczeniem stwierdziła, że jej ubiór, migocząc, zmienia się to w bluzkę algode i workowatą wełnianą spódnicę, to w znakomitą suknię z błękitnego jedwabnego brokatu, zanim ostatecznie na powrót utrwalił się jako ubiór, który nosiła wśród Aielów, wraz z bransoletą z kości słoniowej w kształcie tańczących płomieni oraz naszyjnikiem ze złota i kości słoniowej. Takie niezdecydowanie od dawna już jej się nie przydarzyło.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie opuścić Świata Snów, ale podejrzewała, że tam w namiocie jej ciało pogrążone jest w głębokim śnie. Najprawdopodobniej uda jej się tylko wrócić do własnych snów, a nie zawsze umiała zachować w nich świadomość; bez niej nie potrafiłaby wrócić do Tel’aran’rhiod. Nie miała zamiaru pozwolić, by Amys i Nynaeve spotkały się na osobności. Kto wie, co Nynaeve mogłaby wówczas powiedzieć, gdyby Amys ją odpowiednio zdenerwowała? Kiedy Mądra się tu pojawi, zwyczajnie powie, że przybyła tuż przed nią. Jak dotąd Mądre zazwyczaj pierwsze znajdowały drogę albo pojawiały się w tej samej chwili, z pewnością jednak, jeśli Amys będzie przekonana, iż dzieli je różnica dosłownie sekundy, nie będzie to miało większego znaczenia.
Niemalże przywykła już do tego wrażenia, że jest obserwowana przez jakieś niewidzialne oczy w tej ogromnej komnacie.
„To tylko kolumny i cienie, a takie ta cała rozległa pusta przestrzeń”.
Jednak nie potrafiła się pozbyć nadziei, że Amys lub Nynaeve nie każą na siebie długo czekać. Aczkolwiek mogło się zdarzyć inaczej. Czas zachowywał się równie dziwnie w Tel’aran’rhiod jak w każdym normalnym śnie, ale do umówionego spotkania pozostała i tak jeszcze dobra godzina. Być może starczy jej czasu na...
Nagle zdała sobie sprawę, że słyszy jakieś głosy niczym odległe szepty między kolumnami. Objęła saidara i ostrożnie ruszyła w kierunku miejsca, z którego dobiegały, miejsca, gdzie Rand zostawił pod wielką kopułą Callandora. Mądre twierdziły, że kontrola nad Tel’aran’rhiod jest w nim tyleż samo warta co Jedyna Moc, jednak ona przecież znacznie lepiej radziła sobie z Mocą i ufała bardziej swoim umiejętnościom w tym zakresie. Trzymając się wciąż gąszczu grubych kolumn z czerwonego kamienia, zatrzymała się i rozejrzała.
To nie były dwie Czarne siostry, jak się obawiała, lecz również nie Nynaeve. Zamiast nich zobaczyła Elayne, stojącą w pobliżu lśniącej rękojeści Callandora wystającej ponad posadzkę; Elayne pogrążona była w rozmowie z najdziwniej ubraną kobietą, jaką Egwene w życiu widziała. Miała ona na sobie krótki biały kaftan osobliwego kroju i szerokie żółte spodnie zebrane w kostkach nad cholewami butów z podwyższonym obcasem. Na jej plecach spoczywał misternie spleciony, złocisty warkocz, w ręku trzymała łuk lśniący niczym polerowane srebro. Strzały w kołczanie wyglądały podobnie.
Egwene zacisnęła powieki. Najpierw kłopoty z suknią, a teraz to. Tylko dlatego, że czytała wcześniej o Birgitte — któż inny mógłby nosić srebrny łuk? — nie stanowił przecież dostatecznego powodu, by sobie zaraz ją wyobrażać. Birgitte czekała przecież — gdzieś — aż głos Rogu Valere wezwie ją wraz z pozostałymi bohaterami do Ostatniej Bitwy. Ale kiedy ponownie otworzyła oczy, Elayne i dziwnie ubrana kobieta wciąż tam były. Nie mogła wprawdzie usłyszeć dokładnie, o czym tamte mówią, tym razem jednak uwierzyła własnym oczom. Miała już oznajmić im swoją obecność, kiedy za nią przemówił jakiś głos:
— Postanowiłaś się pojawić wcześniej? Sama?
Egwene obróciła się na pięcie, by stanąć twarzą w twarz z Amys; pociemniałe od słońca oblicze tamtej wydawało się nazbyt młode w porównaniu z siwymi włosami, widoczny kontrast stanowiły też pomarszczone policzki Bair. Obie stały z ramionami zaplecionymi na piersiach, nawet sposób, w jaki ciasno owinęły się szalami, świadczył o ich irytacji.
— Zasnęłam mimowolnie — próbowała się wytłumaczyć Egwene.
Pojawiły się zdecydowanie za szybko, by mogła się odwołać do zawczasu wymyślonej historii. Kiedy jednak pośpiesznie wyjaśniała im, że zdrzemnęła się niechcący, oraz dlaczego nie wróciła z powrotem — wyjąwszy tę część na temat Nynaeve i Amys rozmawiających na osobności — z zaskoczeniem poczuła lekkie ukłucie wstydu, że miała zamiar skłamać, i ulgę, iż tego nie uczyniła. Chociaż nie było wcale pewne, że prawda ją uratuje. Amys nie była tak bezwzględna jak Bair — przynajmniej nie całkiem — niemniej mogła odesłać ją do zajęcia polegającego na składaniu kamieni na stos przez resztę nocy. Spora część Mądrych wierzyła w wychowawcze oddziaływanie bezużytecznej pracy; nie można było sobie wmówić, że wykonuje się cokolwiek innego niźli pokutę, gdy zagrzebywało się popioły za pomocą łyżeczki. Obawiała się kary, ale one oczywiście mogły równie dobrze odmówić uczenia jej czegokolwiek. To już zdecydowanie wolałaby popioły.
Nie potrafiła stłumić westchnienia ulgi, gdy Amys pokiwała głową i rzekła:
— Czasami może się tak zdarzyć. Ale następnym razem wróć i śnij swoje własne sny; sama mogłam wysłuchać, co Nynaeve ma ci do powiedzenia, a potem przekazać. Gdyby Melaine nie była dzisiejszej nocy z Baelem i Dorindhą, również znajdowałaby się tutaj. Przestraszyłaś Bair. Ona jest tak dumna z twoich postępów, że gdyby coś ci się stało...
Bair wcale nie wyglądała na dumną. Jeżeli już, to ponury grymas na jej twarzy jeszcze się pogłębił, gdy Amys na moment urwała.
— Masz szczęście, że Cowinde znalazła cię, kiedy wróciła posprzątać po kolacji i przestraszyła się, gdy nie potrafiła cię nawet poruszyć, abyś się przykryła kocami. Gdybym jednak podejrzewała, że byłaś tu sama dłużej niźli kilka przypadkowych minut... — W jej oczach rozbłysło ostre światło, można było wyczytać w nich niezbyt przyjemną obietnicę, po chwili jednak jej głos znowu zamienił się w zwykłe gderanie. — Teraz jak przypuszczam, będziemy musiały poczekać na pojawienie się Nynaeve, właściwie powinnyśmy wysłać cię z powrotem, ale nie mam ochoty wysłuchiwać twych błagań. Skoro musimy, ta poczekamy, ale czas ten można z pożytkiem wykorzystać. Skoncentruj się na.,.
— To nie jest Nynaeve — pośpiesznie wtrąciła Egwene. Nie chciała wiedzieć na czym miałaby polegać jej lekcja, biorąc pod uwagę nastrój Bair. — To jest Elayne i...
Przerwała i odwróciła się. Elayne, w eleganckiej zielonej sukni stosownej raczej na bal, przechadzała się tam i z powrotem w pobliżu miejsca, gdzie z posadzki wystawał Callandor. Birgitte nie było nigdzie widać.
„Przecież jej sobie nie wyobraziłam”.
— Ona już tu jest? — zapytała Amys, podchodząc bliżej, żeby też jej się przyjrzeć.
— Kolejna młoda głuptaska — wymruczała Bair. — Dzisiejsze dziewczęta nie mają więcej rozumu i dyscypliny niż kozy.
Wysunęła się przed Egwene oraz Amys i stanęła między rozsiewającym iskry Callandorem a Egwene, z rękoma wspartymi na biodrach.
— Nie jesteś moją uczennicą, Elayne z Andoru... chociaż wydobyłaś z nas dostateczną ilość wiedzy, by utrzymać się przy życiu tutaj, oczywiście jeśli zachowasz daleko idącą ostrożność... gdybyś jednak nią była, stłukłabym cię od stóp do głów i odesłała z powrotem do matki, dopóki nie dorośniesz na tyle, by można cię spuścić z oczu. Co, jak przypuszczam, zabrałoby ci tyle samo lat, ile już przeżyłaś. Wiem. że samotnie wchodzisz do Świata Snów, Nynaeve zresztą także. Jesteście obie głupie, że to robicie.
Elayne drgnęła, kiedy Bair tak niespodziewanie przed nią wyrosła, ale kiedy tyrada tamtej spływała na jej głowę, wzięła się w garść, chociaż czuła, jak gęsia skórka podchodzi jej aż pod brodę. Jej ubiór zmienił się na czerwony, stał się jeszcze bardziej olśniewający, na rękawach i wysokim staniku pojawiły się hafty, wśród których dojrzeć było można ryczące Iwy i złote lilie, jej herb. Jasne loki spinał cienki złoty diadem, sylwetka ryczącego lwa osadzona w księżycowych łzach ponad jej brwiami. Chyba jeszcze nie potrafiła kontrolować tych rzeczy. Chociaż być może o to właśnie jej tym razem chodziło.
— Dziękuję ci za troskę — odparła wzniośle. — Prawdą jest jednak, iż nie jestem twoją uczennicą, Bair z Haido Shaacad. Wdzięczna jestem wam za wasze pouczenia, iść jednak muszę własną drogą, czekają mnie bowiem ważne zadania zlecone mi przez Amyrlin.
— Ona nie żyje — odparła zimno Bair. — Twierdzisz, iż jesteś posłuszna martwej kobiecie.
Egwene niemal czuła, jak włosy na karku Bair jeżą się z gniewu; jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, Bair może zdecydować, że udzieli Elayne bolesnej lekcji. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowały, była sprzeczka.
— Co... dlaczego ty jesteś tutaj, a nie Nynaeve? — Miała zamiar zapytać, co Elayne tutaj robi, ale byłaby to tylko woda na młyn Bair, a ponadto mogłoby wyjść na to, że ona staje po stronie Mądrej. Tak naprawdę chciała zapytać, co Elayne robiła, rozmawiając z Birgitte.
„Nie wyobraziłam sobie tego”.
Być może był to ktoś, kto śnił o tym, że jest Birgitte. Ale tylko tym, którzy świadomie wkraczali do Tel’aran’rhiod, udawało się pozostać w nim dłużej niźli kilka chwil, Elayne zaś z pewnością nie rozmawiałaby z nikim takim. Ale z drugiej strony, gdzież to Birgitte i pozostali czekają na wezwanie Rogu?
— Nynaeve boli głowa. — Diadem zniknął, a ubiór Elayne stał się znacznie prostszy, hafty też prawie wszystkie zniknęły, tylko stanik otaczało kilka złotych splotów.
— Jest chora? — niespokojnie zapytała Egwene.
— Tylko ból głowy i kilka skaleczeń — Elayne zachichotała i mrugnęła. — Och, Egwene, nie uwierzyłabyś. Cała czwórka braci Chavana przyszła do nas na kolację. Ale tak naprawdę po to, by flirtować z Nynaeve. Przez pierwszych kilka dni próbowali flirtować ze mną, ale Thom porozmawiał z nimi i przestali. Nie miał prawa tego robić. Rozumiesz jednak przecież, że wcale nie chciałam z nimi flirtować. W każdym razie, oto są u nas, flirtują z Nynaeve... albo próbują przynajmniej, ponieważ ona nie zwraca na nich większej uwagi niż na bzyczące muchy... kiedy nagle do środka wpadła Latelle i zaczęła okładać Nynaeve kijem, wyzywając ją od najgorszych.
— Czy coś jej się stało? — Egwene nie była pewna, o którą jej chodzi. Jeżeli Nynaeve naprawdę się zdenerwowała...
— Jej nie. Chavana próbowali odciągnąć Latelle, Taeric zaś zapewne będzie teraz kulał przez kilka dni, nie wspominając już o rozbitej wardze Brugha. Petra musiał zanieść Latelle do jej wozu i wątpię, by przez jakiś czas wyściubiła zeń nos. — Elayne potrząsnęła głową. — Luca nie wiedział już kogo winić... jeden z jego akrobatów kontuzjowany, treserka niedźwiedzi leży zapłakana w łóżku... a więc zrzucił winę na wszystkich i pomyślałam wtedy, że Nynaeve również jemu ma zamiar natrzeć uszu. Przynajmniej powstrzymała się i nie przeniosła; raz czy dwa wydawało mi się, że jednak się nie opanuje, dopóki nie zobaczy leżącej na ziemi Latelle.
Amys i Bair wymieniły spojrzenia, z których nie sposób było cokolwiek wyczytać; z pewnością po Aes Sedai nie spodziewały się takiego zachowania.
Egwene sama również poczuła się trochę nieswojo, ale głównie dlatego, że opowiadano jej teraz o rozmaitych ludziach, o których wcześniej tylko przelotnie słyszała. Dziwni ludzie, podróżujący z Iwami, psami i niedźwiedziami. Oraz Iluminatorka. Nie potrafiła uwierzyć, że ten Petra mógł być tak silny, jak twierdziła Elayne. Ale z kolei Thom nie tylko żonglował, lecz również połykał ogień, to zaś, co Elayne robiła z Juilinem, brzmiało równie niesamowicie, nawet jeśli używała do tego Mocy.
Jeżeli Nynaeve o mało co nie zaczęła przenosić... Elayne musiała widzieć poświatę, która otoczyła ją, gdy objęła saidara: Czy miały naprawdę dostateczny powód, by się ukrywać, czy też nie, z pewnością nic im z tego nie wyjdzie, gdy jedna z nich zacznie przenosić i pozwoli, by inni to zobaczyli. Bez wątpienia dotrze to do siatki szpiegowskiej Wieży; tego typu wieści rozchodziły się szybko, szczególnie wziąwszy pod uwagę fakt, że wciąż się znajdowały na terytorium Amadicii.
— Powiedz ode mnie Nynaeve, że powinna trzymać swoje emocje na wodzy, albo będę musiała powiedzieć jej kilka słów, które na pewno jej się nie spodobają. — Elayne wyglądała na zaskoczoną, Nynaeve z pewnością nie powtórzyła jej, co się między nimi dwoma zdarzyło. Egwene dodała jeszcze: — Jeżeli zacznie przenosić, możesz być pewna, że Elaida dowie się o tym, jak tylko gołąb doleci do Tar Valon.
Nie mogła powiedzieć nic więcej, jednak Amys i Bair ponownie spojrzały na siebie pytająco. Nie zdradziły jednak, co naprawdę myślą o podzielonej Wieży oraz o Amyrlin, która w ich mniemaniu wydawała rozkazy Aes Sedai i została przez nie otruta. W porównaniu z nimi Moiraine naprawdę zachowywała się jak wiejska plotkarka.
— W rzeczy samej żałuję, że nie spotkałyśmy się bez świadków. Gdybyśmy były w Wieży, w naszych starych pokojach, powiedziałabym wam obu parę słów do słuchu.
Elayne zesztywniała, stając się nagle równie królewska i chłodna, jak przedtem wobec Bair.
— Możesz mi powiedzieć, co zechcesz i kiedy tylko zechcesz.
Zrozumiała? Same, z dala od Mądrych. W Wieży. Egwene mogła tylko żywić taką nadzieję. Lepiej zmienić temat i wierzyć, że Mądre nie zastanowią się nad sensem jej słów równie skrupulatnie, jak oczekiwała tego po Elayne.
— Czy ta bijatyka z Latelle spowodowała jakieś problemy? — Co ta Nynaeve właściwie wyrabia? W Dwu Rzekach każdą kobietę, przynajmniej równą jej wiekiem, za coś takiego postawiłaby błyskawicznie przed Kołem Kobiet, zanim tamta zdążyłaby nawet mrugnąć. — W tej chwili musicie już chyba zbliżać się do Ghealdan.
— Jeszcze jakieś trzy dni. Luca powiada, że o ile oczywiście będziemy mieli szczęście. Menażeria nie porusza się szczególnie szybko.
— Być może powinnyście już ich zostawić.
— Być może — powoli odparła Elayne. — Naprawdę chętnie przespacerowałabym się po linie, choć raz przed...
Potrząsnęła głową, spojrzała na Callandora; jej dekolt niespodziewanie się pogłębił, po chwili jednak wrócił do poprzednich rozmiarów.
— Nie wiem, Egwene. Samotnie też nie mogłybyśmy podróżować szybciej niż teraz, a na dodatek nie wiemy, dokąd właściwie się udać. — To oznaczało, że Nynaeve nie przypomniała sobie jeszcze, gdzie zbierają się Błękitne. Oczywiście, o ile raport Elaidy był w tej materii wiarygodny. — Nie wspominając już o tym, że Nynaeve gotowa jest wybuchnąć, jeśli porzucimy wóz i kupimy konie pod siodło albo następny powóz. Ponadto obie dowiadujemy się mnóstwa rzeczy o Seanchanach. Cerandin była opiekunką s’redit na Dworze Dziewięciu Księżyców, gdzie zasiada na tronie Imperatorowa Seanchan. Wczoraj pokazała nam przedmioty, które zabrała ze sobą, gdy uciekała z Falme. Egwene, ona ma a’dam.
Egwene zrobiła kilka kroków naprzód, jej suknie musnęły Callandora. Niezależnie od tego, co sobie wyobraża Nynaeve, pułapki zastawione przez Randa na pewno nie były materialne.
— Jesteś pewna, że ona nie była sul’dam? — Jej głos aż drżał od gniewu.
— Jestem pewna — uspokajająco potwierdziła Elayne. — Sama założyłam jej a’dam i nie wywarło to na niej żadnego wrażenia.
Istniała tajemnica, której Seanchanie nie znali, a jeśli znali, to skrywali głęboko. Ich damane były kobietami z wrodzoną iskrą talentu i potrafiłyby przenosić, nawet gdyby ich tego nie uczono. Ale sul’dam, które kontrolowały damane — były kobietami, które musiały się uczyć przenoszenia. Seanchanie uważali te, które potrafią przenosić, za niebezpieczne zwierzęta, które należy trzymać pod ścisłą kontrolą, a jednak nieświadomie przyznawali wielu spośród nich szacowne miejsce w swej społeczności.
— Nie rozumiem tego waszego zainteresowania Seanchanami. — Amys wymówiła tę nazwę. trochę niezgrabnie; nie słyszała jej dotąd, póki Elayne nie napomknęła o nich podczas ostatniego spotkania. — To, co robią, jest straszne, ale przecież już odeszli. Rand al’Thor pokonał ich, a oni uciekli.
Egwene odwróciła się i spojrzała na szeregi wielkich czerwonych kolumn ginące w mroku.
— Odeszli, ale to nie znaczy, że nie mogą powrócić. — Nie chciała, by widziały wyraz jej twarzy, nawet Elayne. — Musimy dowiedzieć się o nich tyle, ile tylko można, na wypadek gdyby wrócili.
W Falme nałożyli jej a’dam. Chcieli wysłać przez Ocean Aryth do Seanchan, by spędziła resztę życia niczym pies na smyczy. Za każdym razem, gdy o tym myślała, wrzał w niej gniew. Ale także strach. Strach, że jeśli wrócą, to tym razem uda im się porwać ją i zatrzymać. Tych właśnie uczuć nie chciała im okazać. Czystego przerażenia, które, wiedziała, musiało wyzierać z jej oczu.
Elayne położyła jej dłoń na ramieniu.
— Będziemy teraz gotowe, jeśli rzeczywiście wrócą — powiedziała łagodnie. — Nie zaskoczą nas nieświadomych i nie spodziewających się niczego.
Egwene poklepała jej dłoń, choć w istocie miała ochotę kurczowo ją uścisnąć; Elayne rozumiała więcej, niźli by sobie życzyła, a jednak w jakiś sposób przynosiło to pociechę.
— Skończmy z tym, po co się tutaj znalazłyśmy — energicznie oznajmiła Bair. — Naprawdę musisz się już położyć spać, Egwene.
— Kazałyśmy gai’shain rozebrać cię i przykryć kocami. — Ku jej zaskoczeniu w głosie Amys brzmiała taka sama tkliwość, jak w głosie Elayne. — Kiedy już wrócisz do swego ciała, będziesz mogła spać aż do rana.
Policzki Egwene poczerwieniały. Biorąc pod uwagę zwyczaje Aielów, całkiem możliwe, że wśród tych gai’shain byli mężczyźni. Będzie musiała z nimi na ten temat pomówić -delikatnie, oczywiście; one i tak nie zrozumieją, a nie była to rzecz, o której wygodnie jest mówić.
Zdała sobie sprawę, że strach ją opuścił.
„Najwyraźniej bardziej obawiam się zawstydzenia niż Seanchan”. — To nie była prawda, jednak uczepiła się tej myśli.
Niewiele już pozostało rzeczy, o których należało poinformować Elayne. Że na koniec dotarli do Cairhien, że Couladin zniszczył Selean i spustoszył okoliczne ziemie, że Shaido wciąż byli całe dni drogi przed nimi i szli na zachód. Mądre wiedziały więcej od niej, nie od razu chodziły do swych namiotów. Wieczorem zdarzyły się jakieś potyczki, niewielkie i nieliczne, z mężczyznami na koniach, którzy szybko umknęli, oraz z innymi konnymi, którzy uciekli bez walki. Nie wzięto żadnych jeńców. Moiraine i Lan chyba sądzili, że ci napastnicy to byli jacyś bandyci oraz zwolennicy jednego z Domów rorzczących sobie pretensje do Tronu Słońca. Wszyscy byli jednako obszarpani. Kimkolwiek wszakże byli, wkrótce rozejdą się wieści, że na Cairhien napadli kolejni Aielowie.
— Wcześniej czy później musieli się dowiedzieć — tyle tylko powiedziała Elayne.
Egwene obserwowała ją, gdy wraz z Mądrymi rozpływała się w powietrzu, znikając — dla niej wyglądało to tak, jakby Elayne i Serce Kamienia stawały się coraz bardziej przezroczyste — ale złotowłosa przyjaciółka nie dała nawet znaku, że pojęła wiadomość.