W miarę zbliżania się terminu przylotu Astrobolidu zaostrza się polaryzacja poglądów w sprawie Urpian. Od czasu zjednoczenia ludzkości w dwudziestym pierwszym wieku polityka stała się pojęciem historycznym, które teraz ożyło, bo sposoby wyjścia z kosmicznego impasu nie są nikomu obojętne. Ludzkość podzieliła się z grubsza na trzy obozy. Pierwszy pragnie przyjąć bez zastrzeżeń pomoc Urpian ze względów patriotycznych: dla ratowania Ziemi jako naszej kolebki. Najbardziej znanym rzecznikiem tej idei, forsującym ją z wyjątkową żarliwością, jest Bernard Kruk.
Druga grupa odrzuca tę pomoc argumentując, że uczeni i technolodzy ze wszystkich krajów opracują za pomocą komputerów metody walki pozwalające doszczętnie wygubić i silikoki, i prowadzących je do szturmu Silihomidów bez pomocy Pamięci Wieczystej, a nawet z pominięciem mido. Reprezentatywni przedstawiciele tego obozu, wśród nich zwłaszcza Franciszek
Skiepurski i Rem Hamersted, zapewniają, że wypracowanie strategii wraz z wynalezieniem i wyprodukowaniem stosownych środków bojowych jest kwestią najbliższych tygodni.
Trzeci odłam, bardzo zróżnicowany, chwiejny w nastrojach i postulatach, skupia najprzeróżniejsze grupy i grupki niedojrzałe politycznie, pseudonaukowe lub religijne. Jest to prawdziwy ogród nie plewiony, czy może raczej Ian chwastów wybujałych na ziemi niczyjej. Wśród nich można znaleźć różnego rodzaju krzykliwych demagogów, zacietrzewionych fanatyków czy wręcz ludzi niezrównoważonych psychicznie. Są tam i sa-mozwańczy wróżbici, i wysłannicy Opatrzności, zbawcy świata i tym podobni pseudonaukowi lub mistyczni naprawiacze rodzaju ludzkiego, znający jedyną receptę ratowania go przed zagładą, ale przede wszystkim rzesze zagubionych i przerażonych ludzi pragnących postawą i gorliwością swoją wyjednać łaskę i pomoc Boga lub szatana. Niektórzy modlą się do Silihomidów. Niestety, głosy rozsądku ze strony coraz aktywniejszych ostatnio również przedstawicieli tradycyjnych organizacji religijnych nie mają na nich prawie żadnego wpływu.
Wieść o podjęciu w księżycowym kraterze Kopernika prac nad budową Pamięci Wieczystej wzbudziła szeroką akcję protestacyjną wśród mieszkańców Układu Słonecznego. Najbardziej żarliwe manifestacje odbyły się w Warszawie, Hiroszimie, Atenach i Los Angeles. Burzliwym echem przeniosły się rychło na Wenus. Pośród rozłogów Wyspy Nadziei stutysięczny tłum uchwalił przez aklamację raczej poświęcić Ziemię na wieczną pastwę krzemowców niż w jakimkolwiek stopniu zaprzepaścić wolność, za którą w ciągu tysiącleci, działając z bardzo rozmaitych pozycji i pobudek, oddali życie najlepsi synowie ludzkości.
Powszechne poparcie zyskało płomienne wystąpienie Rem Hamersted, która na historycznym Forum Romanum w Rzymie nawoływała do opamiętania tych, co jeszcze dotąd marzą o pomocy Urpian. Jedyny sposób zapobieżenia nie przemyślanym decyzjom Rady Pełnomocników Narodowych i groźnemu niebezpieczeństwu rodem z Juventy widzi ona w tym, by jak najspieszniej wymusić przerwanie budowy Pamięci Wieczystej. Rem postuluje, by po powrocie Astrobolidu i ujawnieniu wszystkich materiałów dotyczących eksperymentów przeprowadzanych przez Urpian na ludziach rozpisać powszechne referendum.
W tej kwestii kropkę nad i postawił Franciszek Skiepurski, żądając zniszczenia daleko już posuniętej budowy tych urządzeń, tak radykalnie, aby — wedle dawnych określeń militarnych niszczycieli — nie zostawić kamienia na kamieniu. Nawet w łonie Komitetu Obrony Ludzkości gorszące wydało się jego wystąpienie na wiecu w Warszawie, w czasie którego oświadczył, że powoływana przez niego organizacja nie cofnie się przed użyciem siły dla osiągnięcia wytyczonego celu. To nieodpowiedzialne zachowanie byłego pełnomocnika narodowego daje pojęcie o niezwykłym stopniu zacietrzewienia umysłów.
Wreszcie jesteśmy górą! To już nie żadne defensywne miotania się, jak przeważnie bywało dotychczas. Na Saharze zniszczyliśmy silikoki w obrębie najbogatszych w świecie złóż blendy uranowej. We wschodniej Syberii odepchnęliśmy je z okolic Irkucka aż w, tundrę. Szczególnym sukcesem technicznym było pokonanie resztek tych bakterii> pod dnem Bajkału i wypływającej zeń Angary, gdzie szukały schronienia. W Europie szerokim echem odbiło się oczyszczenie z silikoków Półwyspu Apenińskiego wraz z Sycylią. Wyniszczenie skrajnych ognisk na północnym skrzydle oddaliło groźbę wtargnię cia ich przez Alpy ku wybrzeżom Bałtyku, co chyba leżało w strategicznych planach Silihomidów. Ustało wrzenie kilku mórz i paru wielkich jezior.
Są to pierwsze niepodważalne tryumfy Pamięci Wieczystej rozbudowywanej z pośpiechem. Dyktuje go nie tylko nakaz chwili, lecz także uzasadnione obawy zniszczenia tego uniwersalnego superkomputera przez zagorzałych przeciwników przyjęcia pomocy urpiańskiej w jakiejkolwiek formie. Dopiero pełny rozruch tego sztucznego supermózgu, mającego stanowić kompedium całej wiedzy ludzkiej wraz z praktycznym wykorzystaniem jej w przedsięwzięciach tak złożonych, iż opracować ich nie zdołałoby jedno pokolenie badaczy, da szanse całkowitego rozgromienia krzemowców — według zapewnień A-Cisa, reporterki Daisy Brown, paru naszych uczonych z Astrobolidu oraz czworga ludzkich łączników z kulturą planetarną Urpian. Na razie wstrzymajmy się przed tendencyjnym nazywaniem ich Urpoludźmi, póki czynami nie dowiodą swojej rzeczywistej tożsamości. Nonsensem byłoby przecież sądzić ich według cielesnej postaci (zmysł radiowy, aparat chromosomalny).
Otóż walne zwycięstwa jeszcze nie dokończonej Pamięci Wieczystej w zmaganiach z silikokami wyzwoliły mieszane uczucia zarówno u jej entuzjastów, jak oponentów. Skuteczność działania tego cybernetycznego kolosa olśniła pierwszych, którzy oczami wyobraźni widzą już Ziemię, swoją ojczyznę, oczyszczoną z krzemowców, i po wsze czasy uratowaną dla ludzi. Drugich natomiast, choć może tak samo uradowanych klęskami kosmicznych najeźdźców, przeraża potencjał myślowy tego urządzenia w stadium budowy: ukończone, z równą łatwością rozgromi krzemowców, jak odda ludzi — może nawet nie świadomych zagrożenia — w pacht Urpianom, jeśli oni tego zapragną.
W ostatnim czasie przeszła niemal przez cały świat fala żywiołowych wystąpień mniej lub bardziej zorganizowanych grup religijnych, przypisujących najściu krzemowców wymiar nadprzyrodzony. Nie lada to gratka dla socjologów: badać na żywo mistyczne uniesienia, które co najmniej od czterech wieków wydawały się w zaniku i nic nie wróżyło zmiany tego stanu rzeczy.
Znamienne, że ruchy te są spontaniczne i nie ominąły prawie żadnego regionu kuli ziemskiej. Przedmiotem badań jest ich wzajemne przenikanie się i oddziaływanie.
Ruchy te to nie tylko najrozmaitsi żywi święci, wróżbici, apostołowie, prorocy i wizjonerzy. Wśród niezliczonych organizacji religijnych, jak: zwiastuni nieba, dzieci boże, hufce zbawienia świata, szczególnie prężni są gomorowcy. Podstawę ich doktryny stanowi biblijny mit o spaleniu deszczem ognistym dwóch rozpustnych miast — Sodomy i Gomory.
Według ich wierzeń najazd krzemowców to miecz karzący, który Bóg zesłał na ogniska grzechu. Głoszą oni, że kara ta powtórzyła się w naszych czasach w ustokrotnio-nym nasileniu, bo zwrócona przeciw całej ludzkości, jako wielkodusznie opóźniona o stu-lecia pomsta boża za to, że ludzie zamiast Boga czczą samych siebie i swoje materialne twory.
Na tym tle wypłynęły zasadnicze różnice między pokutnikami wzywającymi boskiego przebłagania a czcicielami Silihomidów pojmowanych różnie: czasami jako wcielenie demonicznego zła albo potęgi czynu, albo karzącego oręża — okrutnego, lecz zarazem uświęconego namacalnym kontaktem z dzierżącą go ręką Stwórcy. Pokutnicy przeważnie traktują swoich przeciwników jako antychrystów.
Osobnym problemem są rozmaite przyziemne interesy zarówno tu wspomnianych, jak wielu innych bogochwalców, którzy chcą przy tym ogniu upiec jakąś własną pieczeń, nie mającą nic a nic wspólnego z ratowaniem Ziemi. Bywają oni nader uciążliwi, siejąc zamęt i bezład wówczas, gdy potrzebujemy trzeźwego zjednoczenia sił w walce z rzeczywistym, a nie tylko urojonym wrogiem. Padały nawet głosy za wdrożeniem sankcji specjalnych. Jednak surowo tego zabrania Karta Wolności zaprzysiężona po wsze czasy w imieniu wszystkich ludzkich pokoleń: wyklucza ona wprowadzenie stanu wyjątkowego nawet w obliczu kosmicznych zagrożeń. A zresztą liberalność ustrojów wszystkich istniejących federacji udaremniłaby praktyczne egzekwowanie takich rygorów.
Jak donosi „Magazyn Międzygwiezdny” z dwudziestego ósmego sierpnia dwa tysiące pięćset sześćdziesiątego szóstego roku, za trzy tygodnie spodziewany jest powrót Astrobolidu. W związku z tym antyurpiańskie nastroje wzmogły się gwałtownie. Wielu chce przeszkodzić wylądowaniu na Ziemi zarówno A-Cisa, jak Lu i trojga tak zwanych Urpo-ludzi, liczących po trzynaście lat (dwanaście lat pozostawały w stanie anabiozy podróżnej). Kontrowersyjna jest sprawa tych dzieci, będących przecież dziećmi ludzkimi. Zdaniem niektórych zapaleńców dziecko obdarzone narządem radiowym już przez to samo nie jest człowiekiem, a cóż dopiero mówić o obcej nam mentalności, schematyzmie i uniformizacji myślenia opartego na kanonach logiki i wąskim praktycyzmie, a negującej wszelkie uczucia jako cechy pierwotne niegodne istoty rozumnej.
Organizacja Obrony Wolności przedstawia do wyboru dwa warianty działań: albo zniszczyć Pamięć Wieczystą przed przybyciem wyprawy Astrobolidu, albo odesłać przynajmniej A-Cisa do Układu Tolimana. Lu i troje pozostałych mutantów można przyjąć pod warunkiem pozbawienia ich wpływu na bieg wydarzeń.
Z ostatniej chwili: W związku z zapowiedzią Toma Malleta, iż ujawni jedno z głównych źródeł niepokojów wywoływanych dywersyjnymi plotkami, dziennikarz „Magazynu Międzygwiezdnego” poprosił tego znakomitego męża stanu o krótki wywiad, którego uprzejmie nam udzielił w czasie powrotu z posiedzenia Komisji Poszukiwawczej. Oto oryginalne nagranie:
— Czy wasze odkrycie oznacza pełny sukces Komisji Poszukiwawczej i zapowiada rozwiązanie jej w wyniku wypełnienia misji?
— Pełny sukces nie wydaje się możliwy, dopóki trwa walka z krzemowcami. Walka na śmierć i życie stwarza nieuchronnie napięcia, stanowiące podatny grunt dla dezinformacji.
— Jakie aspekty tej wrogiej roboty możesz ujawnić już teraz?
— Niczego nie potrzebujemy ukrywać. Właśnie lecę do Warszawy, gdzie wraz Z Bernardem Krukiem i specjalistami z różnych dziedzin opracujemy komentarz i analizę psychologiczną zjawiska. Przykładamy do tego tak dużą wagę, że nie starczyłaby nam wideofoniczna narada. Za kilka godzin podamy wyczerpujący komunikat. A wam aż do jego ogłoszenia radziłbym unikać sformułowań w rodzaju: „dywersyjna plotka”, „spisek”, „wroga robota”.
— W takim razie jak wyglądają fakty? Jakie jest źródło tych szkodliwych plotek?
— Znów dały znać o sobie mistyczne egzaltacje. W grę wchodzi sekta ofiarników, którzy głoszą ewangelię cyklicznego odkupienia. Ja bym ją nazwał fideistyczną, spekulacyjną teorią katastrof. Nawiązuję do Cuviera z początku dziewiętnastego wieku. Broniąc swej dworskiej kariery w burżuazyjnej Francji wzbraniał się uznać ewolucję świata roślin i zwierząt jako sprzeczną z Biblią. Ten znakomity skądinąd paleontolog wymyślił więc teorię katastrof, wedle której co jakiś czas fizyczne kataklizmy niszczyły wszelkie życie na Ziemi, po czym Bóg w kolejnym akcie stwórczym powoływał nowe gatunki, odmienne od poprzednich. To miało tłumaczyć odrębność form skamieniałości w warstwach skalnych odpowiadających wcześniejszym i późniejszym epokom.
Otóż naczelny prorok ofiarników, niejaki Stirns, głosi, że w różnych epokach cyklicznie Bóg zsyła plagi na ludzi. Poprzednim razem doświadczył nas plagami egipskimi. W obecnej wielkiej próbie zesłał antychrysta w przebraniu Silihomida, którego można pokonać tylko ofiarą niewinnej krwi. Bóg sam rozporządzi, jaki ma być rozmiar tej ofiary. Dlatego uciekanie przed zagładą to zuchwały sprzeciw woli bożej. On sam pokieruje przebiegiem hekatomby, a skoro wymagana przezeń liczba ofiar się wypełni (przy czym najwyższą cenę ma śmierć dzieci), Antychrysta-Silihomida na powrót strąci do piekieł, a Ziemię zwróci ludziom.
— Jakie praktyczne cele osłonięte takim mistycznym parawanem?
— Jeszcze nie wiadomo, czy ruch ten jest przedmiotem jakiejś zewnętrznej manipulacji. Wygląda na to, że są to działania spontaniczne, niejako bezinteresowne; swoista forma rozładowywania strachu nagromadzonego w ludziach o mniejszej odporności psychicznej.
— Czy potwierdzisz sugestie, że maczało jednak w tym palce Towarzystwo Obrońców Przyrody Wenus? Chodzi głównie o dwuznaczną rolę profesora Bandorego.
— Towarzystwo to liczy miliony członków. Nie brak wśród nich wartogłowów, którym mogą się udzielać tak dziś rozpowszechnione egzaltacje religijne. Trudno wykluczyć, że niektórzy łączą je z ratowaniem naturalnego środowiska Wenus. Bandore nie ma z tym nic wspólnego. Przeciwny wenusjańskiemu osadnictwu, z wielkim zacięciem pragnie je przerwać na rzecz kolonizacji Marsa. Także usiłował zapobiec zniszczeniu Wyspy Einsteina, jeśli nie stwierdzimy tam silikoków. Działa jawnie, uczciwie i nie przyzywa na pomoc sił nadprzyrodzonych.
— A teraz ogólniejszy problem: W czym dostrzegasz powód wybuchu na całym świecie psychoz religijnych, które zdumiały i zaskoczyły nas wszystkich?
— Pozwól, że sprostuję: mnie wcale nie zaskoczyły. Może dlatego, iż — niezwykłym zrządzeniem losu — doświadczyłem tych spraw na własnej skórze: sam hołdowałem niegdyś takim nastrojom.
— Celestia?
— Właśnie. Będąc najstarszym z bardzo już nielicznych Celestian pamiętam tamte wypadki, bo kiedy niespodziewanie rozstrzygała się szczęśliwie przyszłość tego świata mknącego poprzez pustkę na zatracenie, miałem trzynaście lat. Ufnie wierzyłem, jak prawie wszyscy jego mieszkańcy, że za osiemnaście tysięcy lat Pan Kosmosu doprowadzi naszych potomków na Juventę, gdzie spotkają się z nami, cudownie przeniesionymi po śmierci do tej krainy wiecznej światłości i wesela.
— Z twoich sądów o mistycznych egzaltacjach zawsze tchnie takt i umiar. W jakich okolicznościach sam byłbyś skłonny je aprobować?
— Nigdy, za nic w świecie! Co wcale nie znaczy, że nie dostrzegam, iż w pewnych trudnych chwilach, a zwłaszcza w tak zwanych sytuacjach ostatecznych, mogą być one niektórym ludziom wielce pomocne.