Pierwszego lutego dwa tysiące pięćset sześćdziesiątego szóstego roku w północnym rejonie centralnego frontu wyżyny Ahaggar grupa kierowana przez inżyniera F. Skie-purskiego odniosła poważny sukces, niszcząc na dużej przestrzeni ogniska silikoków. W czasie walki, przypuszczalnie w końcowej fazie zwycięskiego natarcia, nastąpiła katastrofa latającej wyspy LY-278. Dwuosobową załogę, F. Skiepurskiego i R. Hamersted, przewieziono w stanie ciężkim do Centralnego Szpitala Antysilikokowego w Bernie. Na teren katastrofy przybyła komisja ekspertów Komitetu Obrony Ludzkości z przewodniczącym Bernardem Krukiem na czele.
Trzeciego lutego tego roku prasa Federacji Indyjskiej zamieściła wiele doniesień o zaskakującym wzroście nastrojów mistycznych na tym subkontynencie. W tej starej kulturze, liczącej ponad pięć tysiącleci udokumentowanej historii, nagle, z hinduistycz-nych wierzeń — co najmniej od czterech wieków nie wykraczających poza mitologię i tradycję — jak grzyby po deszczu wyrastają osobliwi prorocy, by wskrzeszać dawno zapomnianych bogów bądź powoływać zupełnie nowych. Ci mają z kolei poskramiać demony, które ogniem przeżerają ziemię. Niektórzy samozwańczy święci zwiastują rychłe zstąpienie z nieba Wielkiego
Uzdrowiciela Świata. Jeden sam się obwieścił żywym bogiem, a jego wyznawcy uporczywie głoszą, że ten cudotwórca sam jeden, bez skafandra i innych zabezpieczeń, tylko w przepasce na biodrach idzie nieustraszenie po skażonych polach, które przywraca rolnikom, bo uderzeniem laski unicestwia w okamgnieniu silikoki wokół siebie.
Jest nader znamienne, iż tego dnia wieczorem albo nazajutrz — zależnie od różnicy czasów strefowych — dzienniki z innych regionów globu skwapliwie przedrukowały te rewelacje.
Grupa działaczy Towarzystwa Obrońców Przyrody Wenus na posiedzeniu wyjazdowym w okolicach San Diego w południowej Kalifornii, odbytym dziś rano, po burzliwej dyskusji uzgodniła i opublikowała następujące oświadczenie:
„Zeszłego roku uchwałą z czwartego listopada Komitet Obrony Ludzkości zapewnił nas, że każde wzniesione na Wenus prowizoryczne miasto — według ówczesnego uspokajającego nazewnictwa — otrzyma za podstawę koło, dzięki czemu przynajmniej trzecia część powierzchni wysp zostanie na zewnątrz, zachowując dawny status ścisłych rezerwatów przyrody.
Otóż Kruk i jego wysocy mocodawcy nie dotrzymali obietnicy. Od kilku tygodni notorycznie powstają tam dodatkowe małe osiedla (przykładowo, na Błyskotce do dwóch istniejących normalnych miast dołączono aż jedenaście drobnych). W innych przypadkach, nie bacząc na koszty i techniczne utrudnienia, pokrywa się kloszem niemal całą wyspę, nadając miastu kształt fantazyjnie powyginanego tworu. Pal diabli koszty, które nas nie obchodzą (napiętnowaniem marnotrawienia środków niech się zajmą odnośne czynniki: właśnie im dedykujemy to oświadczenie!). My róbmy, co do nas należy: żądamy natychmiastowego powrotu do ścisłego przestrzegania uchwały z czwartego listopada dwa tysiące pięćset sześćdziesiątego piątego roku. Sprawa jest nagląca, gdyż — jak wiadomo — skolonizowanie każdej piędzi ziemi na Wenus oznacza zgładzenie wszelkiego rodzimego życia na tym obszarze.
Jeden z rzeczników z otoczenia Bernarda Kruka oświadczył wczoraj naszemu przed-stawicielowi (nie ujawniając swego nazwiska, co daje dużo do myślenia…), że nie powinniśmy rozpatrywać ewentualności przystosowania Wenus do osadnictwa pod gołym niebem, bo w ten sposób sugerujemy małodusznie, że Ziemię przyjdzie oddać krze-mowcom. Otóż oświadczamy z całą stanowczością, iż nie tylko nie zaprzestaniemy dyskusji nad tym problemem, ale już teraz stanowczo domagamy się odpowiednich gwarancji od najwyższych czynników.
W razie bowiem przegrania Ziemi (co nie zależy od nas ani od naszego rzekomego defetyzmu), już wstępne przystąpienie do regulacji wenusjańskiego klimatu zniszczyłoby wszelkie tamtejsze życie — od powierzchni aż do głębin oceanicznych. O tej oczywistości nikogo nie musimy przekonywać. Dlatego wzywamy decydentów do oswojenia się z myślą, że w razie tak dramatycznego obrotu wydarzeń musieliby przystać na skolonizowanie Marsa jako nowej ojczyzny ludzkości. Mniejsze jego rozmiary kompen- sowałby fakt, że całą powierzchnię Czerwonej Planety stanowi ląd. Nadto przedsięwzięcie to jest bez porównania tańsze od adaptacji Wenus”.
Wczoraj, szóstego lutego dwa tysiące pięćset sześćdziesiątego szóstego roku, w godzinach nocnych zakończyły się w Budapeszcie obrady naukowej komisji doradczej przy Komitecie Obrony Ludzkości. Jakkolwiek wyniki obrad trzymane są w tajemnicy i nie wydano oficjalnego komunikatu, w kołach dobrze poinformowanych przeważa pogląd, że debatowano głównie nad zagadkowymi zjawiskami towarzyszącymi wydarzeniom na wyżynie Ahaggar. Między innymi wskazuje na to przywiezienie z Berna Franciszka Skiepurskiego, którego organizm, jak już podawaliśmy, opanowały silikoki. Wskazywały na to wszystkie objawy typowe dla tego strasznego zakażenia. Otóż Skiepur-ski żyje dotychczas. Czyżby badania zakażenia silikokowego wyszły już z impasu? Jest to pierwsze wydarzenie tego rodzaju. Tym dziwniejsze, że jeszcze trzy dni temu profesor Benett z uniwersytetu w Ohio oświadczył, iż zastosowanie wszelkich środków zabijających silikoki oznacza jednocześnie zniszczenie ustroju człowieka. Dotychczas również nie wydano komunikatu o śmierci Rem Hamersted, u której występowały daleko posunięte objawy zgorzeli silikokowej.
Jak donosi nasz korespondent przy.głównym sztabie operacyjnym S. G. Steward, przewodniczący Komitetu Obrony Ludzkości Bernard Kruk odmówił skomentowania wydarzeń w rejonie Ahaggar, oświadczając jedynie, że Skiepurski i Hamersted prawdopodobnie będą uratowani. W kołach dziennikarskich krążą jednak pogłoski, iż okoliczności towarzyszące temu wypadkowi stawiają sprawę inwazji silikoków w zupełnie nowym świetle. Przypuszcza się, że inwazja ta nie ma charakteru wyłącznie przypadkowego.
Z Nowego Jorku donoszą o demonstracjach przed siedzibą Krajowego Komitetu Obrony Ludzkości w związku z tajemnicą, jaką, mimo ostrych wystąpień prasowych, otacza Światowy Komitet Obrony Ludzkości sprawę rzekomego kierowania inwazją silikoków przez istoty rozumne z systemu planetarnego obcej gwiazdy. Do wzrostu wrzenia niewątpliwie przyczyniło się opublikowanie w ostatnim czasie przez warszawski „Magazyn Międzygwiezdny” kronik wyprawy Astrobolidu, pióra uczestniczki tej wyprawy, Daisy Brown. W tekstach tych często powtarzają się wzmianki o używaniu przez Urpian jako zautomatyzowanego narzędzia tak zwanych pyłów autosterowanych — mido. Otóż mniej więcej od roku uporczywie krążą pogłoski o pojawieniu się tych pyłów na Ziemi, w coraz to innym miejscu. Zważywszy, że stosunku Urpian do ludzi, według wypowiedzi Rem Hamersted, bynajmniej nie można uznawać za przyjacielski, coraz więcej osób, nierzadko znakomicie poinformowanych, śmiało wyraża pogląd, że przyczyn inwazji trzeba szukać… na Juvencie.
Kruk dziś rano ponowił oświadczenie, iż nic nie wskazuje, aby Urpianie kierowali ofensywą silikoków. Pomimo że trochę uspokoiło ono opinię publiczną, dla nas żadną miarą nie jest i nie może być zadowalające. Niech nikt w komitecie nie wyobraża sobie, iż miliardy ludzi zamieszkujących Układ Słoneczny przyjmą potulnie gołosłowne zaprzeczenia. W dalszym ciągu żądamy opublikowania taśm z posiedzenia komitetu dwunastego września.
Coraz częściej przyznaje się, że pewne działania silikoków albo są postępowaniem rozumnym sensu stricto, albo takie postępowanie do złudzenia przypominają. W związku z tym mnożą się rozmaite hipotezy — naukowe, półnaukowe i całkiem dowolne. Do tych ostatnich bez wahań zaliczmy sugestie kilku szalonych reporterów, którzy z upodobaniem stawiają sprawy na głowie. Ich zdaniem jest całkiem możliwe, aby bakteria — mimo lilipucich rozmiarów — była mądrzejsza od człowieka, zrzeszona w totalitarne społeczeństwo o zaborczym ustroju politycznym, rozporządzające armiami dla podbijania obcych światów i tak dalej…
Za półnaukowe uchodzą (a naszym zdaniem raczej pseudonaukowe) spekulacje o zbiorowym organizmie myślącym złożonym z nieprzeliczonych trylionów komórek, które wprawdzie występują oddzielnie, lecz — jako jego własne części ciała, choć rozproszone po powierzchni całych kontynentów — zawiadywane są przez ośrodek dyspozycyjny (supermózg?). Powołują się oni między innymi na analogię z dziewiętnastowieczną hipotezą, że rój pszczeli stanowi jeden zwarty nadorganizm. Nie dodają jednak, jak rychło i ostatecznie ta hipoteza upadła.
Nam trafiają czasem mocno do przekonania wypowiedzi niektórych uczonych, że logiczne działania silikoków dadzą się wyjaśnić sterowaniem ich przez mido. Wczoraj znów powtórzyło się — po raz już nie wiadomo który — współdziałanie tych pyłów autosterowanych oraz agresji krzemowców. A w każdym razie oba te zjawiska wystąpiły w tym samym miejscu, co musieli przyznać nawet orędownicy Urpian, bo nie sposób podważać relacji podpisanych przez wiarygodnych świadków.
Wystąpienie Rem Hamersted z Komitetu Obrony Ludzkości jest najlepszym potwierdzeniem uporczywych pogłosek o różnicach poglądów, jakie zarysowały się po pierwszym sierpnia w Światowym Komitecie Obrony Ludzkości. Rzekome rewelacje Widgreena o odnalezieniu szczątków Silihomida w Ahaggar, na miejscu katastrofy latającej wyspy, i wnioski, jakoby inwazja wiązała się z zaginionym meteorytem Rama Gori, mogą budzić poważne wątpliwości. Mamy na myśli nie tylko osobę bluff-reporte-ra, lecz także jego powiązania z grupą Bernarda Kruka, która za wszelką cenę pragnie odwrócić uwagę opinii publicznej od tego, że Urpianie — jak się wydaje — co najmniej maczają palce w wewnętrznych sprawach Ziemian.
Wśród sensacji rozpowszechnianych przez bardzo rozmaite źródła prym wiodły różne katastroficzne przepowiednie przybierające czasami postać irracjonalnych proroctw o nieszczęściach, jakie spadną na ludzkość za pośrednictwem planety Wenus. Jedni sięgają do przepowiedni pochodzących ze starożytności (o których jednak dotąd nikt nie słyszał), jakoby stąpanie po obliczu Świętej Jutrzenki miało ściągnąć pomstę nie tylko na profana, lecz także na jego bliższą i dalszą rodzinę, stronników, przyjaciół, współpracowników i kogoś tam jeszcze. Inni znów złorzeczą tym enuncjacjom twierdząc, że są kolportowane w celu skompromitowania idei ochrony Wenus i że Mars, jałowy i znacznie poręczniejszy do skolonizowania, aż się prosi, aby tam i tylko tam skierować emigrację.
Dziś rano „Kurier Wiedeński” opublikował artykuł redakcyjny, który sugeruje, że wszystkie bulwersujące zastrzeżenia wymierzone przeciw osadnictwu na Wenus, na czele z jakimś śmiercionośnym promieniowaniem omega rzekomo bombardującym powierzchnię Jutrzenki, są wymyślane i podsycane przez Towarzystwo Obrońców Przyrody Wenus. Jako głównego inspiratora wskazuje się profesora Adama Bandorego, zważywszy kilka jego wystąpień wyzbytych umiaru i pod względem formy, i treści. Ten znany astronom i egzobiolog ponoć wykrzykiwał, że niszczycieli życia na Wenus trzeba napiętnować.