Rozdział szósty

Ze wszystkich bogów, którzy chodzili po Ziemi w czasach, gdy słońce było młode i jeszcze niezbyt silne, najgorszym, a zarazem najlepszym, był Virkokka, bóg wojny. Mieszkał on we wnętrzu Góry Ognia, śniąc sny o śmierci i bólu. Twarz miał przystojną i zawsze był spokojny, ale tych, którzy widzieli jego uśmiech, czekała śmierć. Tego dnia, gdy Virkokka opuścił swe ogniste domostwo, świat zadrżał i wszystko zmieniło się na zawsze.


Z Wieczornej pieśni Anajo

Viruk leżał zupełnie bez ruchu, obserwując wjeżdżających do doliny łupieżców. Jeźdźców było trzydziestu. Za nimi toczyło się powoli pięć wozów. Ich koła zostawiały na polnej drodze głębokie ślady. Awatar pomyślał, że wyprawa musiała być udana. Zatrzymał spojrzenie jasnoszarych oczu na tym, który jechał przodem. Mężczyzna miał na sobie jaskrawoczerwony płaszcz, spięty na szyi złotą broszą w kształcie słońca, a pod nim wełniany strój w krzykliwych kolorach. Na nogach miał luźne rajtuzy i drewniane chodaki. Pokryta czerwonym woskiem broda sterczała z podbródka niczym okrwawiony język. Świadczyło to niedwuznacznie, że jest szlachetnie urodzonym Błotniakiem. Viruk uśmiechnął się. Pełna nazwa tego plemienia brzmiała Erek-jhip-zhonad. Podobnie jak większość Awatarów, nie był w stanie tego wymówić, a tłumaczenie – Lud Gwiazd – brzmiało stanowczo zbyt pompatycznie. Dlatego Rada nadała im tę wzgardliwą nazwę.

Pozostali łupieżcy byli ubrani skromniej i nie zdobiły ich złote brosze. Mieli napierśniki z utwardzanej skóry oraz długie włócznie. Włosy pokrywała im mieszanina czerwonej gliny i wosku. Wyglądali tak, jakby nosili kiepsko zaprojektowane gliniane hełmy.

Viruk zerknął w prawo. Jego trzykrotnie mniej liczny oddział – dziesięciu vagarskich łuczników – czekał na rozkazy. Wszyscy Vagarzy wyglądali na przerażonych. Viruk rozciągnął w uśmiechu zaciśnięte usta i ujął w dłoń łuk zhi. Był czarny i pozbawiony ozdób, pomijając dwa czerwone kryształy nad rękojeścią. Sam go przerobił. Uważał, że tradycyjne łuki zhi są zbyt skomplikowane. Po co komu wiele różnych poziomów mocy impulsu? Jeśli ktoś go zaatakuje, to czemu miałby tylko ogłuszyć napastnika, zamiast rozpruć mu pierś i patrzeć, jak rozkwita czerwony kwiat krwi? Łuki zhi były przeznaczone do zabijania i wykonywały to zadanie znakomicie.

Jeźdźcy się zbliżali. Byli już w zasięgu łuków. Viruk jednak nie wydał rozkazów ukrytym Vagarom. Byli oni uzbrojeni tylko w tradycyjne łuki oraz noże i przerażeni.

– Strzelajcie, gdy ja zacznę – rozkazał. Potem wstał i ruszył w dół zbocza na spotkanie jeźdźcom. Był wysokim, szczupłym mężczyzną a długie blond włosy miał pofarbowane na niebiesko przy wygolonych gładko skroniach. Nie nosił zbroi. Miał na sobie tylko koszulę z jasnoniebieskiego jedwabiu, czarne skórzane rajtuzy oraz szare buty z jaszczurczej skóry.

Wódz łupieżców, krzepki mężczyzna o opalonej na ciemny brąz twarzy, ściągnął wodze i czekał, aż Viruk podejdzie bliżej. Jego ludzie unieśli włócznie i skupili się wokół dowódcy, gotowi do ataku.

– Zabłądziliście na nasze ziemie, Błotniaku – odezwał się Viruk miłym tonem. – I w ten sposób pogwałciliście dyrektywę kwestora generalnego.

Jeździec uśmiechnął się. Przednie zęby miał złote.

– Wasza moc słabnie, Awatarze – odparł. – Nie możecie już wymuszać przestrzegania swoich dyrektyw. A teraz oddaj mi swój łuk zhi, a daruję ci życie. Odeślę cię do waszego kwestora generalnego z wiadomością od króla, mego brata.

– Król to twój brat? – zapytał Viruk, udając zaskoczenie. – To zapewne znaczy, że jesteś wśród swego ludu kimś ważnym. Kogoś takiego nie można lekceważyć. Powiem ci, co zrobię. Wyślę wiadomość do króla, twego brata. – Zrezygnował z przyjaznego tonu, a jego oczy stały się jeszcze jaśniejsze. – Ci z waszej bandy, którzy pozostaną przy życiu, będą mogli ją przekazać.

Uniósł łuk i strzelił jeźdźcowi prosto w pierś, która eksplodowała z przerażającym trzaskiem, tryskając na Błotniaków krwią i odłamkami kości. Przerażone konie stanęły dęba, zrzucając jeźdźców na ziemię. Szczupłe palce Viruka zatańczyły na strunach światła i w kłębiący się tłum uderzyły cztery kolejne impulsy. Jednemu z łupieżców urwało górną kończynę. Głowa drugiego spadła na ziemię i potoczyła się do stóp Viruka. Awatarski wojownik nie przestawał strzelać. Jeden z jeźdźców spiął konia do szarży. Viruk strzelił wierzchowcowi w głowę, zatrzymując go. Mężczyzna przeleciał nad krwawiącym kikutem szyi i ciężko upadł. Zdołał się podnieść, ale strzała przeszyła mu szyję i znowu padł na ziemię.

Vagarzy wypadli z ukrycia, zasypując łupieżców gradem strzał. Po paru chwilach masakra się skończyła. Jedynymi ocalałymi Błotniakami byli woźnice pięciu wozów. Viruk podszedł do przerażonych mężczyzn, rozkazując im zejść na ziemię. Posłuchali go. Awatar polecił im ustawić się w szereg.

Rzucił łuk zhi zaskoczonemu Vagarowi i podszedł do pierwszego z woźniców. Oparł dłoń na jego lewym barku i pochylił się nad nim.

– Przemoc to coś okropnego, nie sądzisz? – zapytał.

– Tak… okropnego – zgodził się Błotniak.

W takim razie nie trzeba było tu przyjeżdżać – skwitował radosnym tonem Viruk, wbijając sztylet głęboko w pierś mężczyzny. Ofiara krzyknęła, próbując odsunąć się od zabójcy. Ale nóż na to nie pozwolił. Błotniak skonał, opierając się ciężko o Viruka. Awatar poklepał trupa po policzku. – Miło było poznać człowieka, który nie nadużywa gościnności – stwierdził. Wyciągnął nóż i pozwolił ciału osunąć się na ziemię. Pozostali jeńcy padli na kolana i zaczęli błagać o litość.

– Potrzebny mi ktoś, kto potrafi zapamiętać wiadomość – oznajmił Viruk. – Jak sądzicie, podludzie, czy któryś z was jest w stanie to zrobić?

Mężczyźni popatrzyli na siebie nawzajem. Jeden z nich uniósł rękę.

– Świetnie – rzucił Awatar. – Chodź za mną. – Odwrócił się i zerknął na vagarskiego sierżanta. – Resztę zabijcie – rozkazał.

Pozostali łupieżcy zerwali się z klęczek i rzucili do ucieczki. Trzech z nich powalono natychmiast, ale czwarty biegł i kluczył tak szybko, że żaden z łuczników nie mógł go trafić.

– No, nie wiem – odezwał się Viruk, kładąc dłoń na ramieniu drżącego jeńca. – To są podobno świetnie wyszkoleni łucznicy. Wydaje ci się, że któryś z nich potrafiłby trafić krowę w dupę z odległości pięciu kroków? – Potrząsnął głową. – Zaczekaj tutaj.

Podszedł niespiesznie do swych ludzi, wziął w rękę łuk zhi i strzelił uciekinierowi w plecy z odległości prawie dwustu kroków.

Wrócił do ostatniego Błotniaka i uśmiechnął się ujmująco.

– Przepraszam, że kazałem ci czekać. – Mężczyzna nadal miał miecz, ale stał nieruchomo, zszokowany, wpatrując się w jasne oczy Viruka.

– Na co się tak gapisz? – zapytał Awatar.

– Na nic, panie. Ja tylko… czekam… na twoje rozkazy.

– Czy to naprawdę był brat króla?

– Tak, panie.


Zdumiewające. Ale przypuszczam, że nie potrzeba wiele, żeby zostać królem wśród podludzi. Czy ty też jesteś z królewskiego rodu?

– Nie, panie. Jestem z zawodu garncarzem.

Viruk zachichotał, kładąc rękę na ramieniu Błotniaka.

– Zawsze dobrze jest mieć zawód. A teraz weź miecz i utnij głowę bratu króla – rozkazał. – A potem znajdź sobie konia i wracaj do domu.

– Mam mu uciąć głowę, panie? Bratu króla?

– Martwemu bratu króla – poprawił go Viruk. – Tak, głowę. Uważaj, żeby nie uszkodzić tej śmiesznej brody. – Zawahał się, spoglądając na zabitego. – Czemu to robią? Po co im tak sztywno nawoskowane brody? Jak można z taką spać?

– Nie wiem, panie. Może na wznak.

– Pewnie masz rację. A teraz wracajmy do twojego zadania. Utnij mu głowę.

– Tak jest, panie. – Mężczyzna wyjął miecz i uderzył cztery razy w szyję trupa. Głowa uparcie nie chciała odpaść.

– Mam nadzieję, że jesteś lepszym garncarzem niż szermierzem – skwitował Viruk. Wyjął sztylet i uklęknął, by przeciąć ostatnie ścięgna.

Potem wstał i zwrócił się w stronę jeńca.

– Nazywam się Viruk. Potrafisz to zapamiętać?

– Tak, panie. Viruk.

– Świetnie. Powiedz królowi, że jeśli jeszcze ktoś wtargnie na ziemie uprawne Awatarów, przyjadę do tej nędznej nory, którą zwie swoim pałacem, i wypruję mu trzewia. A potem każę mu je zjeść. Bądź tak uprzejmy i powtórz teraz te słowa.

Mężczyzna wykonał polecenie.

– Znakomicie – pochwalił jeńca Viruk, klepiąc go po ramieniu. – A teraz bierz tę głowę. Jestem pewien, że król ucieszy się, kiedy ją dostanie. Przynajmniej będzie miał co pochować.

Awatar wrócił do wozów i zajrzał pod plandekę pierwszego. Było tam pełno worków ze zbożem.

– Co jest w pozostałych? – zapytał sierżanta.

– Głównie to samo, panie. W ostatnim jest trochę łupów. Ale są niewiele warte.

– Dobra, zabierzcie je do miasta. – Viruk podszedł do jednego z ocalałych koni i dosiadł go.

– Dokąd jedziesz, panie? – zapytał sierżant.

– Na przejażdżkę, mój chłopcze. Tak sobie myślę, że mogą się tu kręcić jeszcze inni łupieżcy. Nie chcielibyśmy, żeby zaatakowali takich odważnych chłopaków, jak wy, w drodze powrotnej, nieprawdaż?

Awatar zabrał łuk zhi i oddalił się cwałem na wschód.

– To szaleniec – stwierdził mężczyzna stojący obok sierżanta.

– Masz rację – warknął podoficer. – Ale dzięki niemu nadal żyjemy. To mi wystarcza.

Jeniec podjechał do niego.

– Mam już ruszać? – zapytał.

– Tak bym ci radził – odparł Vagar. – Kapitan łatwo… zmienia zdanie. Może dojść do wniosku, że nie chce wysyłać wiadomości. A wtedy… – Wskazał na ciała.

Błotniak zawrócił konia i odjechał.

Viruk czuł przypływ energii, jakiego nigdy nie mogłyby mu zapewnić kryształy. Jego ciało przepełniała moc. Powietrze, którym oddychał, miało czystszy i świeższy aromat. Nawet marna chabeta, której dosiadał, wydawała mu się rumakiem pełnej krwi. Życie było dziś dobre. Awatar ryknął głośnym śmiechem, przypominając sobie z zachwytem wyraz twarzy dowódcy w momencie, gdy do niego strzelił. Zastanawiał się, co czuł tamten w owej straszliwej chwili, kiedy wiedział, że jego życie zakończy się eksplozją ognia i bólu. Czy czuł żal? Rozpacz? Gniew? Czy zadawał sobie pytanie, po co zmarnował tyle czasu na pielęgnowanie tej śmiesznej woskowanej brody? Chyba nie, skonkludował Viruk. Na jego twarzy malował się wyraz niedowierzania. Tak czy inaczej, krótka potyczka w cudowny sposób dodała Awatarowi wigoru.

Wyobraził sobie minę króla rzeki w chwili, gdy przybędzie garncarz z głową jego brata. Będzie wściekły. Niewykluczone, że zabije posłańca, zwłaszcza gdy usłyszy wiadomość. Viruk miał nadzieję, że tak się nie stanie. W mgnieniu oka polubił małego Błotniaka.

Ten uczynek nie spotka się z pochwałą Wysokiej Rady. Nazwą go prowokacją. Viruk jednak o to nie dbał. Otwarta wojna z plemionami stawała się nieunikniona. Wiedział o tym każdy awatarski wojownik. Wszyscy też zdawali sobie sprawę, jak ona się skończy.

Bez łuków zhi miasta padną w kilka dni. Viruk uniósł swój łuk, sprawdzając poziom jego mocy. Był niski. Zostało może z pięć impulsów.

Jechał przed siebie, mijając bogate tereny uprawne. Ignorował wypalone budynki. Łupieżcy dokonali w dolinach wielkich zniszczeń. W mieście zostało zaledwie pięćdziesiąt łuków zhi i większość garnizonów wycofano. Wieśniacy byli bezbronni. Viruk nie zgadzał się z tą polityką. W ten sposób zachęcali Błotniaków i inne plemiona do napadów na pełne pól kukurydzy doliny, co zakłócało handel i było przyczyną braków żywności w pięciu miastach. Sam jednak nie chciał stać się członkiem grupy ustalającej politykę. Wolał życie dowódcy żołnierzy, który mógł swobodnie jeździć po dzikich krainach, walczyć i zabijać. Teraz jednak był niemal skłonny żałować tej decyzji. Kwestorzy wydawali krótkowzroczne rozkazy, a kwestor generalny Rael lojalnie je wykonywał. Powinien zapomnieć o tradycji i pozbawić kwestorów władzy, pomyślał Viruk.

Ale on nie chciał tego zrobić. Bez względu na wszystkie swe talenty, Rael był więźniem tradycji. Krępował go kodeks honorowy, który zginął pod falami wraz z ich rodzinnym światem. Powinien ogłosić się Pierwszym Awatarem. Wtedy mieliby nieco większe szanse.

Viruk wjechał na szczyt wzgórza i spojrzał w dół, na otoczoną murami wioskę o nazwie Pacepta. Łupieżcy ominęli ją, by uderzyć na samotne gospodarstwa rolne. Viruk zdążył już zgłodnieć, postanowił więc zjechać do osady, żeby coś zjeść.

Strażnik stojący przy bramie spoglądał na niego z wystraszoną miną ale nie wykonał żadnych wrogich ruchów.

– Czego chcesz? – krzyknął do niego.

Viruk ściągnął wodze i uniósł łuk zhi. Potem podjechał bliżej.

– Dam ci jeszcze jedną szansę, by zadać to pytanie prawidłowo – oznajmił młodzieńcowi. – Jeśli tego nie zrobisz, zabiję cię.

– Po tysiąckroć przepraszam, panie – odparł wieśniak. – Mam słaby wzrok. Nie zauważyłem, że jesteś… panem.

– Otwieraj bramę, tępaku – warknął Viruk. Młodzieniec wykrzyknął rozkaz do kogoś stojącego za murami i grube drewniane skrzydła bramy uchyliły się. Viruk wjechał do środka. Chaty w wiosce wyglądały nędznie i nie było tu gospody. Podjechał do największego z pobliskich domostw, zsunął się z siodła i podszedł do frontowych drzwi. Otworzył je i wszedł do środka. Za długim stołem siedział potężnie zbudowany mężczyzna. Na blacie stała wielka waza z parującą lekko zupą. Wieśniak trzymał w dłoni kromkę chleba i właśnie miał zamiar zanurzyć go w zupie. Spojrzał swoimi małymi oczkami na Viruka i zamrugał. Upuścił chleb na blat i zerwał się, przewracając krzesło na podłogę. Przy palenisku klęczała stara kobieta, mieszająca drewnianą łyżką w garnku zupy. Nie wstała, lecz pokłoniła się na klęczkach.

– Witaj, panie – rzekł mężczyzna z wymuszonym uśmiechem.

– Masz chleb między zębami – zganił go Viruk. Podniósł krzesło i usiadł za stołem. – Przynieś mi coś do zjedzenia – rozkazał kobiecie.

Mężczyzna pobiegł na zaplecze i po chwili wrócił z połową świeżo upieczonego bochenka chleba oraz półmiskiem masła. Kobieta nalała chochlą zupy do glinianej miski i postawiła ją przed Virukiem. Potem dwoje Vagarów przyglądało się w milczeniu, jak Awatar je. Po dłuższej chwili Viruk odsunął się od stołu.

– Macie wino? – zapytał.

– Przyniosę trochę, panie – odparła staruszka, wybiegając z chaty.

Viruk przyjrzał się rosłemu Vagarowi. Był on łysy i nie miał brody, a nad sznurkiem podtrzymującym płócienne rajtuzy sterczało wydatne brzuszysko.

– Kiedy przejeżdżali tędy łupieżcy? – zapytał Awatar.

– Wczoraj, panie.

– A dzisiaj już nie żyją – poinformował go Viruk. Nachylił się nad stołem, wziął w rękę ostatni kawałek chleba i wytarł nim resztki zupy. Przełknąwszy kęs, spojrzał na Vagara. – Zauważyłem, że macie tu tylko dwa wozy. Z pewnością zaopatrzeniowa wioska, taka jak wasza, powinna mieć ich więcej?

– Pięć wozów zabrali łupieżcy, panie.

– Stały poza obrębem murów?

Twarz Vagara pobladła. Viruk widział, że mężczyzna rozważa możliwość kłamstwa. Uśmiechnął się do niego zimno. Z umysłu wieśniaka zniknęły wszelkie myśli o fałszu.

– Nie, panie. Zażądali wozów i daliśmy je im.

– Na czyj rozkaz?

– Naszego wójta, Shalika. Powiedział, że pięć wozów to niewysoka cena za życie nas wszystkich.

– Doprawdy? Przyprowadź go do mnie.

– Tak, panie. On miał ma sercu interes wszystkich ludzi w wiosce, panie.

– Jestem pewien, że miał – zgodził się Viruk miłym tonem. – Przyprowadź go.

Kobieta wróciła z dzbankiem wina. Viruk pociągnął łyk. Było tanie, młode i bardzo kwaśne. Spojrzał na staruszkę i rozkazał jej zaczekać na dworze.

Gdy wychodziła, wrócił wysoki mężczyzna. Za nim podążał stary człowiek, odziany w długą tunikę z zielonej wełny.

– Ty jesteś Shalik? – zapytał go Viruk.

– Tak, panie – odparł Vagar, kłaniając się nisko.

– Opowiedz mi o sobie.

– Niewiele jest do opowiadania. Jestem tu wójtem od siedmiu lat. Mianował mnie kwestor generalny.

– Masz rodzinę?

– Tak, panie. Żonę, czterech synów i dwie córki. Niedawno pobłogosławieni zostaliśmy dwojgiem wnucząt.

– To bardzo miło – stwierdził Viruk. – A teraz przejdźmy do rzeczy. Oddałeś wczoraj pięć wozów będących własnością kwestora generalnego. Czy mógłbyś mnie zapoznać z rozumowaniem, które skłoniło cię do popełnienia tego czynu?

– Łupieżców było trzydziestu, panie. Mogli splądrować wioskę. Dlatego postanowiłem z nimi negocjować. Z początku zażądali wszystkich wozów, ale jestem zdolnym negocjatorem i zadowolili się pięcioma.

– A jak myślisz, do czego potrzebowali tych wozów?

Shalik zamrugał i oblizał wąskie usta.

– Do… transportu towarów, panie?

– W rzeczy samej. Bez wozów nie mogliby złupić gospodarstw rolnych ani osad. Dzięki twoim negocjacjom byli w stanie wypełnić wozy własnością kwestora generalnego. Z powodu twoich zdolności mogli zamordować jego robotników. Czyż nie tak?

– Chciałem ratować wioskę, panie.

– Ludzie podejmują decyzje – stwierdził Viruk z uśmiechem. – Czasami trafne, a kiedy indziej błędne. Ty również podjąłeś decyzję. Błędną. A teraz wracaj do domu i podetnij sobie żyły. Przed odjazdem z wioski przyjdę obejrzeć twoje ciało. Ruszaj.

Shalik padł na kolana.

– Och, panie, błagam… oszczędź mnie!

Ta demonstracja emocji poirytowała Viruka, ale Awatar nic po sobie nie okazał.


– Udzieliłeś pomocy wrogowi, człowieku. Karą za taką zbrodnię jest egzekucja ciebie i całej twojej rodziny. Zrób tę drobną rzecz, Shaliku, a twoi bliscy będą mogli żyć dalej, wiedząc, że to ty ich ocaliłeś. Jeśli za godzinę nie będziesz martwy, przyjdę do twojego domu i osobiście zabiję twoją żonę, czerech synów, dwie córki i wnuczęta. Idź już, żebym nie pożałował swej łaskawości.

Wysoki mężczyzna wyprowadził płaczącego Shalika z chaty. Wrócił po paru chwilach.

– Jesteś teraz wójtem – poinformował go Viruk. – Jak masz na imię?

– Bekar, panie.

– No więc, Bekarze, gdy łupieżcy znowu się tu zjawią, nie udzielisz im żadnej pomocy. Czyż nie tak?

– Jak rozkażesz, panie.

– Świetnie. Czy dom Shalika jest większy od twojego?

– Tak, panie. To bogaty człowiek.

– Ale teraz już martwy. Jego własność należy do ciebie.

– Dziękuję, panie.

– A teraz przyślij mi jedną z wioskowych kurew. To był długi dzień i potrzebuję kobiety.

– Nie mamy w wiosce kurew, panie.

Viruk wstał i uśmiechnął się szeroko do Vagara.

– Mógłbyś zostać jednym z najkrócej żyjących wójtów w historii, Bekarze. Czy tego właśnie chcesz?

– Nie, panie. Zaraz przyprowadzę ci kobietę.

Загрузка...