Rozdział jedenasty

Ren-el-gan nie wyróżniało się z pozoru niczym szczególnym, co tłumaczyłoby jego znaczenie dla plemion. Na płaską połać piaszczystej pustyni padał cień wysokich gór, a jedynym dziełem rąk ludzkich było tu obmurowanie studni zbudowane z bloków piaskowca. Stało na nim wiadro. Do jego rączki przywiązano cienki sznur, łączący je z żerdzią. Nie było żadnych posągów, pomników ani wyrytych na pobliskich skałach inskrypcji.

Niemniej jednak to właśnie tu plemiona zbierały się na Zgromadzenie. Tutaj, przy Studni Życia, z której Źródło Wszechrzeczy zaczerpnęło wody, by zmiękczyć glinę, z której ulepiło ciało pierwszego człowieka.

Ren-el-gan było świętym miejscem. Nie przelewano tu krwi.

Na wschód od niego zaczynała się Pustynia Snów, rozległa i w przeważającej części nienadająca się do zamieszkania. Podczas letnich upałów sucha ziemia w niespełna dobę wysysała z ciała człowieka wszelką wilgoć, a w dwa dni zabijała konia. Z każdym rokiem pustynia rosła. Na południe od niej leżały zielone ongiś doliny rzek, którymi władali Patiacy, Koziarze. Na północy, za górami, na przestrzeni prawie siedmiuset mil ciągnęły się ziemie Erek-jhip-zhonad oraz około dwudziestu pomniejszych ludów.

Oczy plemion były jednak zwrócone na zachód. To bogate nadmorskie miasta zaprzątały ich myśli, rozbudzały ich wyobraźnię. Pustynia powoli wysysała życie z ich ojczystych stron, widziały więc w żyznych równinach otaczających miasta rozwiązanie swych narastających problemów. Gdyby ludziom z plemion udało się zawładnąć miastami, w ich ręce wpadłyby wszystkie bogactwa Awatarów. Nie musieliby się już martwić o wiosenne deszcze i znikającą trawę. Mieszkaliby w pięknych domach i być może poznaliby też tajemnicę wiecznej młodości, jak Awatarowie.

W odległości pół mili od Studni Życia, pod jedwabnym baldachimem, Judon z Patiaków zasiadał na wielkim, zdobnym tronie. Jego masywne, obleczone w jedwabie cielsko wypełniało mebel w całości, wygniatając miękkość z poduszek na siedzeniu i za plecami. Po obu stronach tronu stało dwóch osobistych strażników Judona, rosłych mężczyzn o zimnych spojrzeniach. Przed nim, na rozłożonych na ziemi dywanikach, siedzieli wodzowie osiemnastu największych plemion.

– Dlaczego mielibyśmy płacić Awatarom podatki? – pytał ich Judon. – Kto dał im na własność nasze ziemie? Czemu pozwalamy, żeby nad nami dominowali i zmuszali nas do życia w nędzy, podczas gdy sami bogacą się naszym potem? Przyjaciele! Bracia! Nadszedł czas, byśmy uwolnili się od tych pijawek.

– A jak mamy osiągnąć ten cel? – zapytał starszy wiekiem wódz. – Ich broń może rozerwać całą armię na strzępy. Brałem udział w zeszłorocznym buncie. Na polu bitwy zostało osiem tysięcy ludzi.

– Nie zginęli na próżno – zapewnił Judon. – Broń, o której mówisz, utraciła już niemal całą moc. Wiem, że Awatarom zostało niespełna pięćdziesiąt łuków zhi.

Te słowa przyciągnęły ich uwagę.

– Zebrane tu plemiona mogłyby w ciągu miesiąca wystawić czterdzieści tysięcy wojowników. Moglibyśmy zdobyć miasta, nim nadejdzie pierwszy chłodny wietrzyk jesieni. Pomyślcie o tym, bracia.

– Zaiste, zrobimy to – zgodził się inny wódz. – Muszę ci jednak zadać dwa pytania. Po pierwsze, skąd wiesz, ile mają broni, a po drugie, gdzie są Erek-jhip-zhonad? Powinni tu być.

Judon uśmiechnął się.

– Po prostu wiem. Mam przyjaciół w pięciu miastach. Dobrych przyjaciół, których zmęczyła już awatarska tyrania. A jeśli chodzi o Błotniaków… – Szeroko rozpostarł tłuste ramiona. – Być może wciąż jeszcze boją się Niebieskowłosych. Nie mogę przemawiać w ich imieniu. Gdy już zdobędziemy miasta, będą mogli przyjść do nas na kolanach, by błagać o resztki z naszego stołu.

– Mają dwadzieścia tysięcy wojowników – sprzeciwił się pierwszy z wodzów. – Nie sądzę, żeby musieli żebrać. Nie wyślę swoich żołnierzy na wojnę z Awatarami, jeśli nie przyłączy się do niej Lud Gwiazd.

Judon ukrył irytację. Mówiącym był Rzak Xhen, wódz plemienia Hantu, którego ziemie graniczyły z terytorium Erek-jhip-zhonad. Jeśli uda się go przekonać, przyprowadzi ze sobą ponad pięć tysięcy wojowników.

– Mój zacny Rzaku, twoja ostrożność zasługuje na pochwałę. Ja również wolałbym, żeby Błotniacy przyłączyli się do nas. Ale gdy już zwyciężymy, bez nich będzie więcej bogactw do podziału. A teraz zróbmy sobie przerwę na posiłek. Słońce silnie praży. Możemy wznowić obrady wieczorem.

Potężne ramiona Judona nacisnęły na poręcze czarnego tronu. Grubas podźwignął się z wysiłkiem i wrócił do namiotu. Potem rozciągnął się na wyściełanych poduszkach.

Z głębi namiotu wyłoniła się szczupła postać. Mężczyzna miał młodzieńczą twarz, a głowę zakrywał mu biały lniany burnus plemienia Hizhaków. Usiadł obok Judona.

– Rzak Xhen jest ustami Błotniaków – stwierdził. – Ale chyba wiem, jak go przekonać.

– Powinniśmy mu poderżnąć to jego zdradzieckie gardło – skwitował Judon.

Młodzieniec uśmiechnął się.

– Zaproś go tu wieczorem, przed spotkaniem. Przekonam go do poparcia naszej sprawy.

– A jak dokonasz tego cudu?

– Tak samo, jak przekonałem ciebie, panie.

– To zbyt wysoka cena! – sprzeciwił się król.

– Jak bardzo pragniesz jego pomocy?

Judon napełnił puchar winem i wychylił go jednym haustem.

– Zrób to więc, ale po zwycięstwie chcę dostać jego głowę.


Rzak Xhen był poważnym człowiekiem. Gdyby dano mu wolną rękę, pracowałby niestrudzenie dla swego ludu, Hantu, zwiększając jego bogactwo i prestiż, gromadząc siły w ukryciu. Choć nie miał wojowniczej natury, był znakomitym żołnierzem i strategiem, a wodzowie pomniejszych plemion sąsiadujących z Hantu darzyli go wielkim szacunkiem. Jego wojownicy nie napadali na ich ziemie. W przeciwieństwie do mniej znaczących przywódców, którzy próbowali zdominować sąsiadów za pomocą miecza i włóczni, Rzak Xhen używał do tego celu handlu. Nie był zbyt dobrego zdania o Judonie z Patiaków. Jego dynastia była drapieżna i skłonna do wojen.

Rzak siedział w swym namiocie, czekając na zaproszenie. Był pewien, że je otrzyma. Towarzyszył mu najstarszy syn, Hua.

– Zaoferuje nam bogactwa – rzekł Hua Xhen. Rzak potrząsnął głową.

– Ziemię. Obieca powiększyć nasze terytorium.

– To lepsze niż złoto, ojcze – stwierdził z uśmiechem Hua. – Moglibyśmy poprosić o dolinę Griamu. W ten sposób zyskalibyśmy dostęp do morza i lepsze szlaki handlowe.

Rzak znowu potrząsnął głową.

– Nie da nam nic z tego, co już ma. Jest zbyt chciwy, żeby rozstać się z tym, co posiada. Nie, zaoferuje nam ziemie Awatarów. Być może jedno z pięciu miast.

– I co zrobisz?

– Powiem mu, że rozważę tę propozycję. Potem wrócimy do domu i przygotujemy naszych żołnierzy. Kiedy mu odmówimy, zaatakuje nas w pierwszej kolejności.

– Dlaczego chcesz mu odmówić, ojcze?

– Dlatego, że jest świnią i jest żarłoczny jak świnia. Gdy wojna już się skończy, nie zechce się podzielić niczym.

– A uważasz, że Ammon zechce?

Rzak spojrzał synowi w oczy. Uśmiechnął się.

– Tak lepiej – pochwalił go z nutą dumy w głosie. – Zacząłeś myśleć. Pewnie, że nie zechce. Będzie chciał zrobić z nas swych wasali. I zostaniemy nimi. Będziemy wierni i lojalni. Dzięki temu Hantu nadal będą rośli w siłę. Ammon i Judon różnią się od siebie pod jednym ważnym względem. Potrafisz mi powiedzieć, pod jakim?

– Obaj są królami i obaj pragną chwały – odparł Hua. – Nie widzę większej różnicy między nimi.

– Zastanów się nad tym, synu. Na pewno znajdziesz odpowiedź.

Rzak umilkł. Hua był rozsądnym chłopakiem. Nie dysponował wielkim intelektem, ale przynajmniej potrafił się uczyć i z czasem mógł zostać dobrym wodzem Hantu. Dla Rzaka różnica między dwoma królami była oczywista. Obaj monarchowie pragnęli chwały, ale Judon pożądał jej dla siebie, natomiast Ammon dla swego ludu, Erek-jhip-zhonad. Tacy właśnie ludzie tworzyli cywilizacje. Łupieżcy, tacy jak Judon, potrafili tylko je niszczyć.

Zaproszenie nadeszło o zmierzchu. Rzak podźwignął się z wysiłkiem. Dokuczały mu bóle w kolanach. Ruszył powoli po pustynnym piasku ku jedwabnemu namiotowi Judona. Patiaccy wartownicy nie zasalutowali mu, ale odsunęli się na bok, unosząc przed nim połę. Rzak wszedł do środka.

Otyły król wylegiwał się na wyściełanych poduszkach, ściskając w pulchnej dłoni złoty puchar pełen wina. Obok niego siedział ze skrzyżowanymi nogami młody mężczyzna odziany w biały burnus i bawełnianą szatę tego samego koloru. Judon skinął na Rzaka, prosząc go, by usiadł obok niego. Stary wódz zrobił to, tłumiąc jęk bólu.

– Witaj, bracie – rzekł Judon. – Zaszczycasz mnie swą obecnością.

Jego słowa ociekały obłudną uprzejmością, podobnie jak uśmiech.

– W czym mogę ci pomóc? – zapytał Rzak.

– Mógłbyś mi dać pięć tysięcy wojowników – odparł Judon. – Awatarowie są już skończeni. Wystarczy jeden silny atak, żeby ich zniszczyć. Pomyśl o bogactwach, jakie przypadną w udziale zwycięzcom.

– Mam już bogactwa – wskazał Rzak. – Więcej niż mógłbym wydać przez resztę życia.

– W takim razie pomyśl o nowych ziemiach. Jestem gotowy otworzyć przed tobą dolinę Griamu, zapewniając ci dostęp do morza. Na dodatek otrzymałbyś też Pagaru, pierwsze z pięciu miast.

Rzak wsparł się wygodnie o jedwabne poduszki, spoglądając w głęboko osadzone oczy Judona. Król zbyt łatwo oferował mu dolinę Griamu. Wzbudziło to podejrzliwość starego wodza. Zerknął na młodzieńca w białym burnusie. Był poirytowany, ale starał się to ukryć. Potwierdzało to obawy Rzaka. Ta oferta była zbyt wysoka i złożono ją nazbyt szybko. A to znaczyło, że jest bezwartościowa. Gdy wódz Hantu w końcu się odezwał, jego głos brzmiał spokojnie. Zdołał nawet lekko się uśmiechnąć.

– Jesteś bardzo szczodry, Judonie. Zastanowię się nad twymi słowami.

– To jeszcze nie koniec mojej propozycji – dodał król. – Który ze skarbów Awatarów budzi w twym sercu najsilniejsze pożądanie?

– Nieśmiertelność.

– Ją również mogę ci zaoferować.

Rzak Xhen uśmiechnął się zimno.

– Lepiej ze mnie nie drwij, Judonie. Niedobrze jest mieć mnie za wroga.

– To nie drwina – zapewnił król. – Pokaż mu! – rozkazał, spoglądając na młodzieńca.

Mężczyzna w burnusie podniósł się zwinnie i podszedł do Rzaka. Z woreczka, który miał u pasa, wydobył tani zielony kryształ. Gdy pochylił się nad wodzem Hantu, Rzak wyciągnął z rękawa krótki sztylet i przystawił mu go do brzucha.

– Nie lubię sztuczek – ostrzegł.

– Ja również – zgodził się młody mężczyzna. Dotknął kryształem piersi Rzaka i zamknął oczy. Skórę wodza zalała fala ciepła. Ból w stawach ustąpił. Młodzieniec odsunął się od niego.

– Wyleczyłem twój artretyzm – oznajmił. – Dałem ci przedsmak tego, co cię czeka.

Rzak rozprostował ramiona. To była prawda. Ból i sztywność zniknęły.

– Mówiłem, że mam wielu potężnych przyjaciół – oznajmił z zadowoleniem w głosie Judon.

Rzak Xhen zastanawiał się nad tym przez chwilę.

– Dlaczego Awatar miałby pragnąć upadku własnych miast? – zapytał wreszcie.

– Nie jestem Awatarem – odparł spokojnie młodzieniec.

– Ale opanowałeś ich magię?

– Opanowałem. Tyle, że to nie magia.

Rzak pochylił się i podniósł opróżniony przez króla puchar. Następnie osuszył własny i nagłym ruchem cisnął oboma w młodzieńca. Ten wyciągnął instynktownie ręce i złapał zgrabnie oba naczynia.

– Jesteś Awatarem – stwierdził Rzak Xhen. – Dlaczego temu przeczysz?

– Mylisz się. Mój ojciec był Awatarem. Matka była Vagarką. Próbowali razem uciec, ale ich złapano. Matka wróciła do domu tego samego dnia jako stara kobieta, zgarbiona i kaleka. Ojca skazano na wyssanie na kryształach. Zamordowano.

– To nie jest niezwykła opowieść – przyznał Rzak. – Pomijając fakt, że żyjesz. Myślałem, że dzieci zrodzone z takich związków zawsze się likwiduje.

Mojego brata… jak to ująłeś… zlikwidowano. Ale byliśmy bliźniakami. Matka mówiła mi, że na dzień przed przyjściem żołnierzy dostałem gorączki. Byłem w domu znachorki. Żołnierze zabrali brata razem z matką. Ja ocalałem. Matka wychowywała mnie przez cztery lata. Potem umarła ze starości. Miała dwadzieścia jeden lat.

– I z powodu śmierci trojga ludzi jesteś gotów poświęcić pięć miast?

– Tak – potwierdził młodzieniec. – Chcę położyć kres tyranii.

Rzak powstrzymał uśmiech. Młodzi byli tacy krótkowzroczni. Czy ten pełen nienawiści Vagar rzeczywiście wierzył, że pomagając Judonowi zdobyć absolutną władzę, położy kres tyranii? Jakie to miało znaczenie, czyj but uciska twój kark, awatarski czy patiacki? But pozostawał butem.

– Pokaż mi ten magiczny kryształ – zażądał, wyciągając rękę. Młodzieniec upuścił klejnot na jego dłoń. Rzak zacisnął ją w pięść i poczuł krawędzie ostrego kryształu. Ale nic więcej. – Gdzie jest magia? – zapytał.

– Tutaj – odpowiedział młodzieniec, dotykając palcem własnej skroni. – Takie kryształy można kupić na każdym targu. Gdy już nasyci się je mocą, mogą ich używać tylko ci, w których żyłach płynie awatarska krew.

Judon podniósł się z wysiłkiem. Wydobył spod poduszek srebrne zwierciadło i rzucił je Rzakowi. Wódz Hantu spojrzał na swe odbicie. W jego brodzie pojawiły się ciemne pasma. Zachichotał.

– Odejmij mi jeszcze dziesięć lat, a dostaniesz pięć tysięcy wojowników – zaproponował.


Viruk przysiadł na poboczu drogi, przyglądając się płatkom nieznanego mu kwiatka. Były białe, z niebieskimi brzegami. Roślinka wydała mu się niezwykle piękna. Porastała w gęstych skupiskach obie strony drogi. W powietrzu unosił się uderzający do głowy zapach. Przywiązany do drzewa siwek zarżał, tupiąc nerwowo. Viruk wstał, przeciągnął się i wrócił do ogiera.

– Niecierpliwości nie należy wynagradzać – oznajmił zwierzęciu. – Ani u ludzi, ani u koni. Ja też nie jestem zadowolony, że muszę tu siedzieć, ale ta droga prowadzi z powrotem na ziemie Patiaków i spasiony król prędzej czy później będzie tędy przejeżdżał. A teraz skończ już z tymi demonstracjami nerwowości, bo wydłubię ci oko i powiem kwestorowi generalnemu, że nadziałeś się na cierń.

Koń pochylił łeb i przyjrzał się uśmiechniętemu mężczyźnie. Potem wyprostował szyję i trącił go pyskiem w pierś.

– Głupie bydlę – mruknął Viruk, drapiąc go za uszami. – Jak to możliwe, że lubisz kogoś, kto grozi, że cię okaleczy? Myślałem, że zwierzęta mają szósty zmysł, który ostrzega je przed niebezpieczeństwem. – Ogier postawił uszy i odwrócił się, spoglądając na wschód. Viruk odwiązał postronek i wskoczył na siodło. – Widzisz, już prawie koniec czekania. Niedługo będziemy mogli wrócić do domu i odpocząć.

Dotknął piętami boków ogiera, wyjechał spośród kwiatów i zajął pozycję pośrodku drogi.

Na wzgórzu pojawił się rydwan. Po jego bokach zauważył dwóch jeźdźców. Trzeci zamykał grupę. Otyły król spoczywał na wyściełanym aksamitem siedzeniu, a jego woźnica skłaniał do zwiększonego wysiłku dwa karę rumaki. Oba konie robiły ciężko bokami.

– Zobacz, jakie masz szczęście – powiedział ogierowi Viruk. – Gdybyś przypadkiem urodził się w innym miejscu, mógłbyś teraz ciągnąć tego mamuta po pustyni. Niezła perspektywa, co?

Koń położył uszy po sobie, ale poza tym się nie poruszył.

– Lubię cię – oznajmił mu Viruk. – Nie jesteś zbyt rozmowny, ale przynajmniej potrafisz słuchać.

Dwaj jeźdźcy ruszyli cwałem w stronę Viruka, zatrzymując się tuż przed nim. Awatar przełożył nogę nad łękiem siodła i wsparł się łokciem na kolanie.

– Dobry wieczór, wieśniacy – przywitał ich.

Pierwszy z jeźdźców, żołnierz o szerokich barach noszący na głowie polerowany hełm z brązu, poczerwieniał i położył dłoń na rękojeści miecza. Viruk uśmiechnął się do niego ujmująco i promiennie.

– Choć z radością przelałbym trochę waszej neandertalskiej krwi, powiedziano mi, że przy mojej rozmowie z waszym królem muszą być świadkowie. Dlatego lepiej dla ciebie, żebyś nie wyciągał tego majchra.

– Czego chcesz, Awatarze? – zapytał mężczyzna. Jego głos był niski, a oczy pełne gniewu.

– Od ciebie, gówniany smrodzie? Niczego. Muszę porozmawiać z tą chodzącą jak kaczka świnią której służysz.

Miecz z brązu wysunął się ze świstem z pochwy. Jeździec spiął konia do ataku. Viruk poruszył błyskawicznie ręką. Mały nóż przeszył powietrze i wbił się w gardło żołnierza. Mężczyzna spadł z siodła, runął ciężko na ziemię, spróbował się podnieść i znowu osunął się w dół. Viruk zerknął z uśmiechem na drugiego jeźdźca.

– Nie wiem, co to się dzieje na świecie – powiedział lekkim tonem, w którym pobrzmiewała nuta żalu. – Człowiek próbuje być uprzejmy. Wyraża swe intencje jasno jak słońce. I co go za to spotyka? Przemoc i nieprzyjemności. Mam nadzieję, że między nami nie dojdzie do podobnego nieporozumienia.

Żołnierz obejrzał się nerwowo na rydwan, czekając na rozkazy. Judon z Patiaków stanął wyprostowany.

– Jak śmiesz napastować mnie w ten sposób? – ryknął.

Viruk podjechał do niego.

– Kwestor generalny nakazał mi przekonać cię, że postępujesz niewłaściwie. Wojna to bardzo nieprzyjemny interes. Wy, podludzie, ubieracie się w wojenne stroje, a my strzelamy do was jak do psów. To niesportowe. Rozumiesz? Wszystko to okropnie mnie nudzi.

– Nie mam zamiaru wypowiadać wam wojny – zapewnił Judon. – To jakieś straszliwe nieporozumienie. Awatarowie są moimi przyjaciółmi.

Viruk uniósł dłoń z wyrazem lekkiego niesmaku na twarzy.

– Proszę, nie używaj słowa „przyjaciele”. To sugeruje równość, której między nami nie ma. Jesteście sługami. Zdumiewa mnie wasza niewdzięczność. – Potrząsnął głową. – Kim byliście przed naszym przybyciem? Nikim więcej niż zwierzętami ryjącymi w błocie na brzegach Luanu. Nauczyliśmy was budować, nawadniać wasze ziemie. Magazynować nadwyżkę plonów. Daliśmy wam prawo. Wychowaliśmy was, jak dzieci, a wy odpłacacie nam małymi wojenkami i napadami. To doprawdy irytujące.

– Jak już powiedziałem, nie ma żadnej wojny – powtórzył Judon. – jak się nazywasz?

– Viruk.

– No więc, Viruku, możesz być pewien, że zamelduję o tym incydencie kwestorowi generalnemu. Nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby mordowano moich ludzi.

– Och, sam mu o tym zamelduję po powrocie. Pytanie tylko, jakie działania powinienem podjąć.

– Działania? – zapytał Judon.

– Widzisz, mam pewien problem. Kwestor generalny twierdzi, że planujesz wojnę. Ty zapewniasz, że tak nie jest. Czy mam wrócić do niego i powiedzieć mu, że popełnił błąd? Nie sądzę. To trudny dylemat, nieprawdaż?

– Wszyscy czasem popełniają błędy – odparł Judon z wymuszonym uśmiechem. – Jestem pewien, że kwestor generalny to rozumie. Możesz go zapewnić, że mam wobec was jak najlepsze intencje.

Viruk już miał mu odpowiedzieć, ale nagle zauważył, że król zerka w lewo. Awatar zakołysał się instynktownie w siodle. Nóż rzucony przez jeźdźca, który był za nim, przeleciał obok i spadł z brzękiem na ziemię.

– To nie był przyjazny gest – zauważył Viruk, wyciągając miecz. Trzeci jeździec również wydobył broń i piętami popędził konia naprzód. Viruk uchylił się przed ciosem i uderzył płazem miecza w skroń przeciwnika, strącając mu z głowy hełm z brązu i zrzucając go z siodła. Ten, który cisnął nożem, przeszedł do szarży, trzymając w dłoni miecz. Viruk sparował uderzenie, pochylił się w siodle, złapał przeciwnika za płaszcz i ściągnął go z siodła. Żołnierz runął ciężko na ziemię, ale zdołał się podnieść. Awatar jego również uderzył płazem, zbijając go z nóg.

Tłusty król gapił się na to z rozdziawionymi ustami. Viruk zwrócił się w jego stronę.

– Wierzysz w Wielkiego Boga? – zapytał swobodnym tonem.

Judon skinął głową.

– Ja również – oznajmił Awatar. – Pozdrów go ode mnie, kiedy go spotkasz.

Viruk oddalił się, Judon śledził go wzrokiem. W odległości stu kroków Awatar odwrócił się nagle. W dłoni trzymał łuk zhi. Judon zamrugał, zeskoczył z rydwanu i rzucił się do ucieczki.

Impuls trafił grubasa między łopatkami, unosząc go w górę. Judon padł twarzą na drogę. Jego szaty płonęły, a w plecach ziała wielka dziura. Viruk podjechał do rydwanu. Wojownicy zdążyli już wstać.

– Jesteście naprawdę nieudolnymi przeciwnikami – poinformował ich. Spojrzał na woźnicę, niskiego człowieczka o czarnych, rzedniejących włosach. – Mam wrażenie, że droga powrotna będzie dla koni znacznie przyjemniejsza. Rzadko zdarzało mi się widzieć tak tłustych ludzi.

– Tak, panie – zgodził się nerwowo woźnica.

– Nie bój się, człowieczku. Rozkazano mi zostawić świadków. Nic ci nie grozi.

– Dziękuję… panie.

Viruk zawrócił siwka i oddalił się o kilka kroków. Nagle odwrócił się w siodle i zapytał jednego z żołnierzy:

– Jak się nazywają te biało-niebieskie kwiatki?

Mężczyzna zerknął we wskazanym kierunku.

– Gwiazdy nieba – odpowiedział.

– Dziwna nazwa. Muszę to sprawdzić. Dziękuję.

Ścisnął siwka piętami i ruszył na zachód, w stronę Egaru.

Загрузка...