Rozdział pierwszy

A było to w czasach poprzedzających nasze, gdy Tail-avar, bóg mądrości, wyruszył w drogę razem ze Storrem, Opowiadaczem Legend, i Dotknij Księżyca, bogiem plemion, po to, by ukraść moc z magicznego kła Lodowego Olbrzyma. Dzięki sznurowi utkanemu z księżycowego blasku Tail-avar złapał na lasso siedem węży morskich. Zaprzągł je do swego czółna i w ten sposób pokonał Wielką Wodę w niespełna dobę. Gdy Dotknij Księżyca ujrzał bestię, której szukali, padł na dno łódki, by błagać Ducha Nieba o odwagę. Albowiem Lodowy Olbrzym był większy niż góry, a jego białe plecy rozdzierały niebo. Tchnienie bijące z jego ust unosiło się nad wodami jako biała mgła, sięgając na odległość wielu mil od brzegu. Pazury olbrzyma były długie jak żebra wieloryba, a jego zęby ostre niczym zdrada.


Z Porannej pieśni Anajo


Talaban stał samotnie na skutym lodem stoku, a zimny wicher dmący od lodowców przenikał go dreszczem, gdy przypomniał sobie, kiedy po raz pierwszy usłyszał proroctwo.

Wielki Niedźwiedź zstąpi z firmamentu i uderzy łapą w ocean. Pożre wszystkie dzieła rąk człowieka. A potem zaśnie na dziesięć tysięcy lat, a tchnienie jego snu będzie śmiercią.


Słowa te wypowiedział vagarski mistyk, odziany w brudne futra obdartus, siedzący na najniższych stopniach schodów Wielkiej Świątyni. Młody niebieskowłosy awatarski oficer wziął go za żebraka i dał mu małą srebrną monetę. Mistyk przyjrzał się pieniążkowi, obracając go raz po raz w brudnej dłoni. Jego twarz była brudna od ziemi i potu, a na szyi zrobił mu się czerwony czyrak. W każdej innej części miasta natychmiast zatrzymałaby go Straż, jako że na ulicach Parapolis nie pozwalano przebywać żebrakom z Zewnętrznych Krain. Ale Świątynia była uznanym centrum religii całego świata i wszystkim pozwalano się w niej gromadzić. Vagarzy, ludzie z plemion, koczownicy – wszyscy podróżowali do Parapolis. Awatarowie podjęli tę decyzję zarówno z przyczyn duchowych, jak i politycznych. Barbarzyńcy wracali do domu i tłumaczyli pobratymcom, że próby buntu są daremne. Parapolis, ze swymi lśniącymi wieżami ze złota oraz potężną magią było symbolem niezwyciężonej mocy.

Talaban obserwował odzianego w futro żebraka, który poddawał oględzinom monetę. Wydawało się, że czyrak na szyi lada chwila pęknie. Z pewnością przysparzał nieszczęśnikowi okropnych cierpień, Talaban zaproponował więc, że go uzdrowi. Mężczyzna potrząsnął głową krzywiąc się z bólu wywołanego tym ruchem.

– Niepotrzebne mi uzdrowienie, Awatarze. Czyrak jest częścią mojego ciała i opuści mnie, gdy będzie gotowy. – Mistyk zerknął na srebrną monetę, którą trzymał w dłoni, a potem przeniósł wzrok na wysokiego niebieskowłosego żołnierza. – Twój dar świadczy o szczodrości ducha, Awatarze – rzekł. – Rozejrzyj się wokół i powiedz mi, co widzisz.

Talaban spojrzał na okazałe budynki wzniesione w centrum stolicy. Wielka Świątynia była wspaniałym gmachem o dachu pokrytym złotą blachą ozdobionym setkami pięknie rzeźbionych marmurowych posągów przedstawiających sceny z tysiącletniej historii Awatarów. Obok niej stał pozłacany Pomnik, błyszcząca, wysoka na dwieście stóp kolumna. Gdziekolwiek spojrzał, Talaban widział świadectwa chwały stolicy Awatarów: budzące bojaźń budowle, potężne łuki, brukowane ulice. A dalej majaczyła pogodna, zapierająca dech w piersiach Biała Piramida, przytłaczająca swym ogromem wszystkie niezwykłe dzieła architektury Awatarów. Tę sztuczną górę zbudowano z trzech milionów kamiennych bloków, nierzadko przekraczających ciężarem dwieście ton. Następnie całą budowlę obłożono białym marmurem. Talaban pogrążył się w zachwycie, lecz po chwili przypomniał sobie pytanie obdartusa.

– Widzę to samo, co ty – odparł. – Największe miasto, jakie kiedykolwiek zbudowano.

Mistyk zachichotał.

– Wcale nie widzisz tego samego, co ja. Ty widzisz to, co jest, a ja to, co będzie. – Wskazał na błyszczący Pomnik, skierowaną ku niebu włócznię. Był to prawdziwy cud architektury. Z umieszczonej na jego szczycie korony sterczały na wszystkie strony złote kolce. Sama korona ważyła blisko tonę. – Korona spadnie, gdy uderzy w nią ciało wieloryba – oznajmił obdartus.

– Nigdy nie widziałem latającego wieloryba – odparł uprzejmie Talaban.

– I nie zobaczysz – zgodził się mistyk. Potem zaczął opowiadać o Wielkim Niedźwiedziu i jego śnie śmierci.

Talaban był znudzony. Uśmiechnął się do obdartusa i odszedł. Głos mistyka ścigał go jednak.

– Niedźwiedź będzie biały. Bielusieńki. Tak samo jak piramida. Ty zaś będziesz jednym z nielicznych Awatarów, którzy go ujrzą i zachowają życie. A twoje włosy nie będą już wówczas zabarwione na niebiesko. Będą ciemne. Dlatego, że nauczysz się pokory, Awatarze.

Nad pokrytymi śniegiem górami szumiał lodowaty wicher. Talaban wrócił myślami do współczesności. Przeczesał palcami ciemne jak noc włosy, znowu postawił futrzany kaptur i wbił spojrzenie w lodowce.

Był czas, gdy nienawidził lodu. Nienawidził go każdą cząstką swego jestestwa. Teraz jednak bez gniewu spoglądał na zimne, kruche piękno lodowców. Ze zdziwieniem przekonał się, że potrafi je dostrzec nawet w pastelowych barwach obudzonych w ścianach lodowca przez słoneczny blask, w bladym błękicie odbijającego się w nich nieba, w błysku złota o zachodzie słońca.

Tak wiele spoczywało pod lodem, utracone na zawsze. Jego przyjaciele z dzieciństwa, rodzina, tysiące dzieł literatury i filozofii. Wszystko to zginęło, razem z jego nadziejami i marzeniami. Choć jednak lód zabrał mu tak wiele, okazał się zbyt potężny dla jego nienawiści, nazbyt ogromny i za zimny dla jego furii.

Teraz, gdy kierował na białe góry spojrzenie ciemnych oczu, czuł osobliwą więź z lodem. Jego uczucia były ukryte głęboko, być może równie głęboko jak Parapolis, które spoczywało pod brzuchem Wielkiego Lodowego Niedźwiedzia.

Wysoki wojownik przeniósł wzrok na grupkę ludzi trudzących się u stóp lodowych turni. Ze wzgórza, na którym stał, widział, jak umieszczają w ziemi złote zgłębniki i wznoszą ze srebrnych tyczek małe piramidy, łącząc je następnie złotymi drutami. Widział niską, krępą postać kwestora Ro, który krążył wśród Vagarów, wydając rozkazy warkliwym tonem. Nie słyszał go z tak daleka, ale niecierpliwe gesty świadczyły, że kwestor Ro próbuje strachem skłonić swych ludzi do wydajniejszej pracy. Mieli się czego bać. Był on jednym z nielicznych Awatarów, którzy nadal zwykli karać niewolników chłostą nawet za drobne przewinienia. Niski człowieczek miał wielkie wpływy w Radzie i to dzięki niemu mogło dojść do tej ekspedycji.

Talaban zastanawiał się jednak, czy kwestor Ro zachowa swe wpływy po powrocie.

Dawno już zapomniał o optymizmie i uważał całe przedsięwzięcie za skazane na porażkę. Wydano mu jednak wyraźne rozkazy. Miał zaprowadzić kwestora Ro i jego ludzi do granicy lodu, zapewnić im ochronę, nadzorować całą operację i wrócić przed upływem trzech miesięcy.

To była siódma grupa próbująca osiągnąć komunię w ciągu ostatnich czterech lat. Talaban dowodził trzema z tych ekspedycji. Wszystkie zakończyły się porażką i nie oczekiwał, że tym razem powiedzie im się lepiej. Zgodnie z przeważającą opinią, komunia nie była już możliwa. Kwestor Ro głosił jednak odmienne poglądy, zwąc swych towarzyszy „żałosnymi defetystami”. Jego wrogowie – a miał ich wielu – mieli udział w sponsorowaniu tej wyprawy. Łatwo było odgadnąć ich cel. Chcieli upokorzyć kwestora Ro. Niski człowieczek nie sprawiał jednak wrażenia, że się tym przejmuje.

Talaban odwrócił się od lodu i spojrzał na jałową równinę, wypatrując na niej oznak ruchu. W górach na wschodzie nadal żyli koczownicy. Byli dzikim, gwałtownym ludem, a Talaban miał tylko dwudziestu żołnierzy i nie cieszył się na myśl o bitwie w tym zimnym, odludnym miejscu.

Skuta lodem kraina, ongiś cudownie żyzna, była teraz pełna niebezpieczeństw. Koczownicy stanowili tylko jedno z wielu zagrożeń. Podczas poprzedniej wyprawy stado szablastozębnych tygrysów zaatakowało brygadę robotników, zabijając trzech Vagarów i porywając czwartego. Talaban zabił bestię, która zaatakowała jednego z nich, ale ofiara wykrwawiła się po paru chwilach z rozdartej tętnicy w kroczu. Były też krale. Od czasu pierwszej ekspedycji nie widziano żadnego, ale nadal budziły strach, a opowieści o ich dzikości stawały się z każdym powtórzeniem coraz bardziej przerażające. Talaban nigdy nie widział krala, ale mówiono mu, że te bestie są niezwykle szybkie i agresywne. Okrywało je białe futro, jak śnieżne niedźwiedzie, ale ich oblicza przypominały twarze niewiarygodnie upodobnionych do zwierząt ludzi. Według trzech relacji, miały ponad siedem stóp wzrostu i długie górne kończyny. Podczas ataku opadały na cztery łapy, uśmiercając ofiary pazurami i ostrymi kłami.

Ostatnim, lecz bynajmniej nie najmniejszym zagrożeniem były stada trąbowców, zamieszkujących lasy na wschodzie.

Kudłate futra chroniły je przed dotkliwym mrozem, a kły, liczące niekiedy ponad dziesięć stóp, czyniły z nich groźnych przeciwników. Nawet szablastozębne tygrysy z reguły unikały mamutów, chyba że udało im się dopaść sztukę, która odłączyła się od stada.

Bezkresna równina sprawiała wrażenie pustej. Talaban skinął na swego sierżanta, Methrasa, który zajął pozycję na wzgórzu położonym około sześciuset kroków na wschód. Podoficer rozpostarł ramiona w linii prostej, sygnalizując, że nie ma nic do przekazania.

Wtem spojrzenie Talabana przyciągnął jakiś ruch na morzu. W pierwszej chwili pomyślał, że to statek, ale potem ujrzał potężny grzbiet płetwala błękitnego, który wynurzył się, by po chwili zniknąć z powrotem w odmętach. Przypomniał sobie słowa mistyka. Zrozumiał, że gdy morskie fale zalały Parapolis, wieloryb musiał uderzyć w koronę, strącając ją z pomnika. Zastanawiał się, czy mały obdartus ocalał.


Wąż Siedem kotwiczył w zatoce ze zwiniętymi żaglami. Nawet tutaj, gdzie morze było spokojne, wielki czarny okręt sprawiał wrażenie niezdatnego do żeglugi. Miał zbyt wysokie pokłady i za małe zanurzenie. Talaban westchnął. Otulił się czarnym wełnianym płaszczem i zszedł ze wzgórza. W zbudowanym z kilku głazów schronieniu przycupnęło trzech czekających na szalupę ze statku Vagarów. Mieli białe futra i buty z owczej skóry, ale mimo to nawet usta zsiniały im z zimna. Talaban uklęknął między nimi.

– Kiedyś były tu winnice – oznajmił – a na północ stąd znajdowało się jezioro, nad którym Pierwszy Awatar wzniósł swój pałac. W dzieciństwie pływałem w tym jeziorze, a słońce spaliło mi ramiona na czerwono.

– Teraz jezioro zamieniło się w lód, panie – odparł jeden z Vagarów, chuchając w dłonie. – Wszędzie jest tylko lód. – Jego głos był pozbawiony emocji. Vagar nie patrzył na Talabana.

– Jeszcze dwa dni i pożeglujemy z powrotem do miasta – zapewnił Awatar.

Jego słowa nie podniosły ich na duchu, odszedł więc, kierując się ku brzegowi. Na wodzie unosiły się kry. Talaban uniósł rękę, dając sygnał w stronę okrętu. Natychmiast na wodę opuszczono srebrzystą szalupę.

Łódź mknęła po morzu mimo braku wioseł i żagla. Awatar widział u steru zgarbioną postać Probierza. Znowu zadrżał. Zimno przenikało aż do kości. Gdy szalupa się zbliżyła, trzej Vagarzy podbiegli do brzegu. Zaczekali, aż Talaban wsiądzie na pokład, i podążyli za nim.

– Ale z nich zmarzluchy – odezwał się z uśmiechem Probierz, wskazując na trzech robotników. Talaban również się uśmiechnął. Probierz zdjął podszyty futrem kaptur, uwalniając czarne warkocze. – Koczownicy są blisko – stwierdził, pukając palcem po nosie. – Czuję ich zapach.

Trzej Vagarzy napięli mięśnie. Talaban ujrzał w ich oczach strach. Przynajmniej zapomną o zimnie, pomyślał.

– Jak blisko? – zapytał Probierza.

– Pół dnia drogi. Może ze dwudziestu jeźdźców. Na trąbowce polują. Jutro blisko będą. Może o zmierzchu.

– Potrafisz wyczuć to wszystko? – zdziwił się jeden z Vagarów.

– Dobry nos mam – wyjaśnił Probierz. Mrugnął znacząco, dotykając wielkiego orlego nochala. Uśmiechnął się do pytającego. – Sam zobaczysz. Jutro. O zmierzchu.

Talaban znowu uniósł rękę, by dać sygnał okrętowi, i srebrzysta szalupa natychmiast odbiła od brzegu. Probierz chwycił ster i łódź zawróciła w stronę Węża Siedem. Awatar skupił spojrzenie na jego czarnych, pochyłych burtach, na wysokim dziobie i długim kadłubie. Niedawno dodane maszty bardzo go oszpeciły, niestety, okazały się niezbędne w tych dniach zanikającej mocy. Przed pięćdziesięciu laty mieli siedemdziesiąt albo i więcej okrętów, które pływały po oceanach, odkrywały nowe lądy i stały na straży pokoju Pierwszego Awatara. Teraz został im tylko jeden, Wąż Siedem, jego skrzynka mocy była już niemal pusta, a jego piękno skalały pokraczne drewniane maszty wbite w pokład. Kiedyś okręt przeszywał fale niczym olbrzymi delfin, a obecnie wlókł się po morzu jak chory wieloryb i musiał się trzymać blisko brzegu, wystrzegając się każdej fali, która mogłaby go wywrócić do góry dnem.

Srebrzysta szalupa podpłynęła do potężnego okrętu. Rzucono im liny. Probierz przywiązał dwie z nich do dziobu i rufy. Talaban wspiął się po drabince na główny pokład, odpowiedział na saluty trzech ubranych na czarno vagarskich marynarzy i ruszył ku swojej kajucie.

Gdy tylko znalazł się w środku, zdjął płaszcz, odpiął pas z mieczem i przystanął przed rozgrzanym piecykiem koksowym, ustawionym pod rufowymi bulajami. Zbliżył dłonie do ciepła i zadrżał z przyjemności. Nienawidził zimna, mimo że potrafił je znosić lepiej niż większość ludzi. Jedno z okienek było uchylone i do kajuty napływało świeże powietrze, pozwalające złagodzić smród dymu. Talaban popatrzył z tęsknotą na wprawione w ścianę kryształowe kule. W dawnych czasach mogłyby one wypełnić kapitańską kajutę ciepłem bądź światłem – albo nawet i jednym, i drugim, gdyby okazało się to potrzebne – ale w skrzynce pozostało tak niewiele mocy, że Talaban nie odważył się ich uaktywnić. Podszedł do biurka z gładzonego dębu i usiadł za nim, z przyjemnością zapadając w głęboki, miękki fotel.

Zamknął oczy i ponownie wrócił myślami do pałacu Pierwszego Awatara, palących promieni słońca i zapachu okolicznych winnic. Przez krótki czas czuł się tam szczęśliwy, pracując nad mapami terenów, które tak dokładnie zbadał rok wcześniej. To był rok, w którym kwestora Anu pozbawiono rangi. Talabanowi polecono przesłuchać go i ustalić, czy jest zagrożeniem dla państwa.

Przesłuchanie odbyło się w domu Anu, na peryferiach miasta. Tak jak wszyscy Awatarowie, Anu cieszył się wieczną młodością. Przywitał ciepło Talabana i obaj usiedli w ogrodzie w towarzystwie rozdziawiającego usta półgłówka, który ciągle się ślinił i wpatrywał się bezmyślnie w pustkę. On również był Awatarem, lecz z uwagi na stan umysłu nie pozwalano mu na niebieskie włosy ani na żaden inny symbol rangi. W Talabanie jego widok budził odrazę, którą dodatkowo pogłębił kontrast z Anu. Ten drugi był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu, a jego twarz o regularnych rysach zawsze miała przyjazny wyraz. Otaczała go jakaś niemal namacalna aura, poczucie czegoś nieziemskiego, atrakcyjne i niepokojące zarazem. Talaban czuł się w jego obecności tak, jakby wspiął się na wysoką górę i spoglądał z niej na świat. Przepełniała go bojaźń i głęboka pokora.

Anu uśmiechnął się, widząc zakłopotanie Talabana.

– Czemu tak się nim niepokoisz? – zapytał.

Talaban odwzajemnił uśmiech i postanowił nie ukrywać prawdy.

– Szczerze mówiąc, kwestorze, przyszedłem tu po to, by rozstrzygnąć, czy jesteś przy zdrowych zmysłach. Wydaje się dziwne, że mam to robić w obecności idioty.

– To mógłby być temat ciekawej debaty, Talabanie. Co czyni człowieka idiotą? Togen nie potrafi się samodzielnie ubrać i gdyby nikt mu nie pomagał, zapewne umarłby z głodu. Nic nie wie o polityce, a gdybym wysłał go na targ, zgubiłby drogę, zanim zdążyłby dotrzeć do pierwszego sklepu. Powiedz mi jednak, Talabanie, na jakiej nauce opiera się nasza cywilizacja?

– Na matematyce – odparł oficer.

– W rzeczy samej. A teraz mam dla ciebie zagadkę. Powiedz mi, ile wynosi pierwiastek kwadratowy z 4 879 625?

Nim Talaban zdążył choć pomyśleć o metodzie, która pozwoliłaby mu znaleźć odpowiedź, półgłówek ją wygłosił:

– Dwa tysiące dwieście osiem przecinek dziewięć osiem siedem trzy dwa cztery pięć cztery pięć – rzekł, nie podnosząc wzroku ani nie zmieniając wyrazu twarzy.

Anu klasnął w dłonie.

– A pierwiastek kwadratowy z tego?

Półgłówek znowu odpowiedział natychmiast:

– Czterdzieści przecinek sześć dziewięć dziewięć osiem.

– Jak on to robi? – zainteresował się Talaban.

– Nie mam pojęcia. Ale w ciągu ostatnich sześciu lat okazał się bardzo użyteczny. Powiedz mi, Talabanie, czy to idiota, czy geniusz?

– Najwyraźniej i jedno, i drugie. Odłóżmy jednak na bok kwestię stanu jego umysłu i zajmijmy się twoim.

– Jak sobie życzysz.

– Głosisz heretyckie poglądy, kwestorze. Czym usprawiedliwisz swe postępowanie?

– Moje postępowanie nie wymaga usprawiedliwienia. Wróćmy jednak do matematyki. Studiowałem tę naukę przez prawie osiemset lat. Dzięki niej pomogłem Awatarom osiągnąć wielkość w takich dziedzinach jak architektura, podróże i handel.

– Nikt temu nie przeczy, kwestorze. Sam korzystałem z twoich gwiezdnych map podczas moich wypraw. Ale nie w tym rzecz.

– Właśnie że w tym. Mamy za sobą tysiąc lat historii, Talabanie. Co jednak czeka nas w przyszłości? Katastrofa. Prowadzone przeze mnie dociekania świadczą, że Ziemia regularnie przeżywa serię kataklizmów. Podczas tych katastrof planeta koziołkuje, można powiedzieć, że spada. Studiowałem starożytne zapiski. Przed jedenastoma tysiącami lat niemal z pewnością doszło do podobnego wydarzenia. Jestem przekonany, że przed upływem dwóch lat dojdzie do niego znowu. Przy pomocy Togena będę mógł ustalić ściślejszą datę. Musimy jednak przygotować się na koniec wszystkiego, co znamy. Za kilka lat ten mały ogród zniknie pod grubą warstwą lodu. Jeśli nie będziemy gotowi, cywilizacja, którą stworzyliśmy na tej planecie, pogrąży się w niepamięci.

– Słyszałem o twych przepowiedniach, kwestorze. Otacza cię tak wielka sława, że nawet vagarscy mistycy zapowiadają teraz koniec wszechrzeczy.

Anu potrząsnął głową.

– Teraz to ty nie dostrzegasz, w czym rzecz. Ci mistycy przepowiadali kataklizm na długo przed tym, nim przeprowadziłem swoje obliczenia. W gruncie rzeczy to właśnie fascynacja nimi skłoniła mnie do zajęcia się tą kwestią.

– Ale to kłóci się z powszechnie uznanymi poglądami, kwestorze, a co gorsza, z opinią samego Pierwszego Awatara. Czy nie potrafisz zaakceptować myśli, że możesz się mylić?

– Nie mylę się, Talabanie – odparł ze smutkiem Anu. – Oddałbym wszystko, co mam, a nawet samo życie za to, żeby tak było. Wiem, co musi się wydarzyć. Słońce wstanie na zachodzie, morza wyleją ze swych łożysk i nie pozostanie nawet kamień na kamieniu. – Kwestor westchnął, a potem uśmiechnął się z żalem. – Pierwszy Awatar każe mnie zabić albo ogłosi banitą. W tym drugim przypadku utracę wszelkie dochody i renty, a także pozycję. Mimo to nie przestanę głosić poglądów, które uważasz za herezję. Zbiorę tylu naszych ludzi, ilu zechce mi towarzyszyć, i wyruszę na północ. Daleką północ. Mamy odległe osady i z pomocą Źródła przetrwamy katastrofę. Nie wiem jednak, czy będzie nas wystarczająco wielu, by odbudować cywilizację.

Talaban zdał Radzie relację z tej rozmowy. Niektórzy domagali się śmierci Anu, ale on sprzeciwił się takiemu rozwiązaniu. Kłótnia była zażarta i trwała kilka godzin. Kwestor Ro zawzięcie domagał się kary śmierci i takiej właśnie rekomendacji udzielono Pierwszemu Awatarowi. Ten jednak na szczęście uchylił wyrok i ogłosił Anu bezpaństwowcem. Skonfiskowano jego majątek i nie wolno mu już było chodzić po ulicach Parapolis. Były kwestor przeniósł się do świątyni. Mógł tam przeżyć dzięki żywności i ubraniom przynoszonym przez nielicznych przyjaciół, jacy mu pozostali. Nie przestał ostrzegać przed katastrofą.

Po kilku tygodniach ludność zaczęła powtarzać złowrogie przepowiednie Anu. Rada jednak z nich drwiła.

Anu dotrzymał słowa i przeprowadził dokładniejsze obliczenia. Wynikało z nich, że do katastrofy dojdzie ósmego albo dziewiątego dnia lata tysiąc osiemset trzeciego roku Imperium Awatarskiego.

Po dwóch latach i czterech miesiącach, dziewiątego dnia lata, na pokładzie Węża Siedem, na którym wypłynął na kartograficzną ekspedycję na daleki północny zachód, Talaban był świadkiem zagłady świata. Okręt skrył się w dużej zatoce, a zwiadowcy właśnie wracali z wyprawy na ląd. Nadchodził zmierzch. Talaban stał na najwyższym pokładzie i nagle dostrzegł srebrzystą szalupę, która mknęła po morzu w stronę Węża. Było słonecznie, rześko i zimno. W zatoce przy brzegach można było dostrzec jeszcze kry topniejącego lodu, a pokład owiewała chłodna bryza. Gdy już przymocowano szalupę, a ludzie wrócili na pokład, Talaban zwrócił się ku drzwiom swej kajuty. Słońce niemal już zaszło, a obłoki nad górami na zachodzie lśniły czerwono-złotym blaskiem. Kapitan przystanął na chwilę, by popatrzeć na zachód słońca. Nagle wiatr przybrał na sile, znikąd pojawił się sztorm. Odległe drzewa zginały się pod naporem wichury, a chmury mknęły jak szalone po niebie. Okręt przechylił się gwałtownie i Talaban uderzył o drzwi kajuty. Pokład Węża zalał jaskrawy blask. Kapitan odwrócił się i zobaczył, że słońce znowu wschodzi. Zastygł w bezruchu, porażony zdumieniem. Na całym okręcie słychać było krzyki. Ludzie wołali przyjaciół, by oni również mogli ujrzeć to zjawisko. Talaban przypomniał sobie słowa Anu. Słońce wstanie na zachodzie, morza wyleją ze swych łożysk i nie pozostanie nawet kamień na kamieniu.

Osłonił oczy dłonią i spojrzał na zachód. Region, którego mapę mieli sporządzić, był wąskim pasmem lądu, o szerokości nieprzekraczającej dwudziestu mil. Po drugiej stronie gór znajdował się ocean. Nad ich szczytami wezbrało ogromne mroczne pasmo, przypominające ławicę burzowych chmur.

…morza wyleją ze swych łożysk.

Góry miały prawie dwie mile wysokości. Wznosząca się nad nimi fala była o połowę wyższa. I mknęła ku zatoce.

Po raz pierwszy w życiu Talabana ogarnęła panika. Przykuty do miejsca, gapił się z przerażeniem w oczach na ogromną, ciemną falę przesłaniającą niebo. Stał tak przez kilkanaście uderzeń serca. Nadciągała śmierć i czuł się bezsilny wobec jej ogromu. Na pokładzie poniżej ktoś krzyknął ze strachu i padł na kolana, osłaniając głowę rękami. Przerażenie owego człowieka podziałało na Talabana jak orzeźwiający powiew. Zapanował nad paniką, pognał na pokład sterowniczy i wpadł do sanktuarium. Pośpiesznie umieścił kryształy mocy w czarnych tablicach i zakręcił kołem sterowym. Czarny okręt zawrócił i pomknął ku morzu. Jego skrzynka mocy była załadowana do pełna i Wąż Siedem oddalił się prawie o milę od brzegu, gdy Talaban zawrócił go po raz drugi, kierując się dziobem ku ścianie wody, która była coraz bliżej. W ostatniej chwili obrócił okręt jeszcze raz, ustawiając go pod kątem. Ogromna fala dotarła do Węża, unosząc go coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie zaczęło się wydawać, że ciśnie nim ponad chmury. Okrętem targały gwałtowne wichry i kilku ludzi, którzy zostali na pokładzie, runęło w dół na spotkanie śmierci.

Nadal się wznosili. Talaban wykorzystał ostatnie rezerwy mocy z ukrytej w sercu Węża skrzynki. Okręt zwolnił i zaczął się przewracać. Kapitan chwycił się tablicy rozdzielczej, wyglądając na zewnątrz przez bulaj po prawej stronie. Widok był oszałamiający. Wiele mil w dole dostrzegał wyspy, które za chwilę miała zalać fala. Jeśli okręt przewróci się do góry dnem, pochłoną go odmęty. Talaban znowu zakręcił kołem sterowym, starając się wyprostować Węża.

Kryształ w tablicy pękł. Drugi rozprysnął się na kawałki.

I nagle okręt się wyprostował, płynąc spokojnie za grzbietem ogromnej fali.

Znany Talabanowi świat przestał istnieć – a on ocalał.

Gdy Probierz wszedł do kajuty, Awatar otworzył oczy. Dzikus zasalutował mu od niechcenia, a potem opadł ciężko na drugi wyściełany fotel ustawiony przy biurku. Był niskim, krępym mężczyzną o zaokrąglonych plecach i grubej szyi. Czarne przetłuszczone włosy wiązał w dwa warkocze. Mimo że już od dwóch lat służył Talabanowi jako zwiadowca, nie chciał wystąpić o vagarskie obywatelstwo i nadal nosił czarną plemienną kamizelkę, ozdobioną kośćmi palców. Zerknął na kapitana. W jego zielonych oczach błyszczały iskierki wesołości.

– Biegają wkoło jak śnieżne króliki – odezwał się. – I wgryzają się w lód. Myślisz, że tym razem znajdą to, czego szukają?

Talaban wzruszył ramionami.

– Albo znajdą, albo nie znajdą.

– Za całe to złoto można by kupić duży dom, może nawet gospodarstwo – stwierdził Probierz. – Okropne marnotrawstwo.

Talabanowi trudno było temu zaprzeczyć. Zatapianie w lodzie prętów ze złota wiele kosztowało, a do tej pory nie przyniosło zbyt wiele pożytku.

– Czy ci koczownicy nas zaatakują? – zapytał.

Tym razem to Probierz wzruszył ramionami.

– Kto wie? To twarde chłopaki. Jeśli zobaczą złoto, pewnie tak. Nie wierzą już w Awatarów. Wiedzą, że wasza magia umiera. Wiedzą, że lód zniszczył imperium.

– Zranił je – poprawił go Talaban. – Nic nie może zniszczyć imperium. Jesteśmy na to za silni. – To była wyuczona na pamięć formułka. Sam już dawno przestał w to wierzyć. – I nie powinieneś mówić takich rzeczy. Nie chciałbym zobaczyć, jak leżysz na kryształach.

– Rozmawiamy szczerze? – zapytał Probierz. Talaban skinął głową. – Awatarowie są jak łoś osaczony przez wilki. Nadal jesteście silni, ale drapieżcy w końcu was rozszarpią. Oni o tym wiedzą i wy również.

– Starczy już tej szczerej rozmowy, przyjacielu. Czeka mnie robota. Wróć za godzinę i przyprowadź ze sobą kwestora.

Probierz wstał.

– Najpierw przyniosę coś do jedzenia – zapowiedział. – I więcej węgla.

– Rodzona matka nie dbała o mnie tak, jak ty – zauważył Talaban.

– Musisz być silny – wyjaśnił Probierz. – Gdybyś umarł, obietnica pozostanie niedotrzymana.

– Ja zawsze dotrzymuję obietnic – zapewnił Talaban. – I nie zapomniałem o tej.

Probierz przyglądał mu się przez chwilę. Jego zielone oczy wpatrywały się w czarne oczy Awatara. Potem dzikus wyszedł z kajuty.

Talaban chwycił pióro, otworzył log i szczegółowo opisał w nim wszystko, co dziś robili. Gdy zaczęło zmierzchać, zapalił lampę. Pięknie pomalowane ściany kajuty z biegiem lat poczerniały od gromadzącej się na nich sadzy. Zadał sobie machinalnie pytanie, czy okręt wstydzi się utraty mocy i prestiżu. Jesteś romantykiem, powiedział sobie.

Napisawszy notatkę, Talaban zdjął ubranie i przeszedł do małego sanktuarium połączonego z jego sypialnią. Wyjął trzy kryształy z aksamitnej torby wiszącej przy bulaju i ułożył je na dywaniku. Następnie ukląkł, zwracając się twarzą w stronę okienka, i rozpostarł szeroko ramiona. Wciągnął głęboko powietrze w płuca i zaczerpnął ukrytej wewnątrz mocy. Zamknął oczy i sięgnął po pierwszy kryształ. Był on jasny i przejrzysty, jak błyszczący lód. Awatar uniósł go do czoła i wyrecytował powoli Modlitwę Jedynego. Zapadał w coraz głębszy trans. Czuł, że jego mięśnie się rozluźniają. Zdał sobie sprawę ze skupisk napięcia, które utrzymywały się w jego barkach i szyi. Usunął je delikatnie. Gdy już poczuł się zrelaksowany, odłożył kryształ i sięgnął po drugi. Był to niebieski klejnot wielkości paznokcia jego kciuka. Przycisnął go do piersi, nad sercem. Moc błękitnego kryształu przesączyła się przez skórę, sięgając do serca, wzmocniła krew, a potem popłynęła przez tętnice i żyły, wypełniając je siłą. Na koniec ujął w dłoń największy, zielony kryształ. Przycisnął go do brzucha, recytując Modlitwę Pierwszego Awatara. Tym razem moc popłynęła z większą gwałtownością. Wypełniała jego ciało nowym życiem, uzdrawiała je i odnawiała. Był to wielki wstrząs dla organizmu, i nerki oraz wątrobę Talabana przeszył ból. Po chwili jednak minął. Awatar wstał z podłogi i schował kryształy z powrotem do czarnej aksamitnej torby.

Wiedział, że energia zielonego kryształu już się wyczerpuje. Ile czasu upłynęło, odkąd ostatnio go odnawiał? I co go przed tym powstrzymywało? Odepchnął od siebie te myśli, zapalił drugą lampę i podszedł z nią do zajmującego całą długość sypialni lustra. Pochylił się ku niemu i przyjrzał się sobie uważnie. Skóra na jego twarzy była jędrna i zdrowa. Miał szczupłe ciało, a mięśnie wyraźnie rysowały się w blasku płomieni. Tylko oczy są stare, pomyślał, ciemne i ponure. Zmieszał się, spojrzawszy w nie, i odwrócił się od lustra.

Wyjął z szafki czyste rajtuzy z czarnej wełny oraz koszulę ze srebrnego atłasu. Potem włożył suche buty i wrócił do biurka. Probierz zostawił tam talerz z solonym mięsem i świeżym chlebem. Dosypał też koksu do piecyka, który jarzył się czerwonym płomieniem. Talaban otworzył drzwiczki w tylnej ścianie kajuty i wyszedł na balkon. Owiał go zimny wiatr, ale po wyjściu z ciepłego pomieszczenia sprawiało mu to przyjemność. Vagarscy robotnicy opuścili już lodowiec, lecz nadal widział srebrne piramidy, lśniące w blasku księżyca. Energia ukrytych pod lodem złotych prętów bezgłośnie poszukiwała Wielkiej Linii.

Łoś osaczony przez wilki. Wróciły do niego słowa Probierza.

Ta analogia nie była do końca trafna. Już prędzej smok osaczony przez lwy. One bały się jego straszliwego ognia i nie atakowały. On zaś obawiał się ich kłów oraz pazurów…

…i miał nadzieję, że nie zorientują się, iż jego ogień gaśnie.

Загрузка...