Rozdział siódmy

Sofarita zatrzymała się na progu chaty ojca. Chciała powiedzieć bardzo wiele rzeczy. Pragnęła spojrzeć w jasne oczy Awatara i oznajmić mu, że nienawidzi go bardziej niż zarazy, miała ochotę go zapytać, jak może oddawać się rozpuście, podczas gdy dobry człowiek siedzi w domu ze swymi bliskimi i mówi im, że rozkazano mu popełnić samobójstwo. Nie mogła jednak tego zrobić, pomimo całej swej dumy i niezłomnej osobistej odwagi. Wiedziała, że jeśli rozgniewa tego człowieka, inni poniosą straszliwe konsekwencje. Z chęcią powiedziałaby mu, co o nim sądzi, nawet gdyby wiedziała, że skończy się to dla niej śmiercią. Ale Awatar, ten młody szczupły zabójca, nie miałby skrupułów przed wymordowaniem całej jej rodziny. Być może nawet wszystkich ludzi w wiosce. Ryzykować taką tragedię byłoby szaleństwem.

Stanęła więc w drzwiach z pochyloną głową zaciskając mocno dłonie pod czerwonym szalem narzuconym na szczupłe ramiona. Miała nadzieję, że uporczywy kaszel, który dręczył ją od trzech miesięcy, nie pozbawi jej szans zadowolenia tego złego człowieka.

Ojciec wybrał ją do tej odrażającej misji, gdyż przed dwoma laty wyszła za mąż. Uważał, że wdowie łatwiej będzie znieść zbezczeszczenie niż jego pozostałym córkom. Mężczyźni są tacy prości, pomyślała. Tak mało wiedzą o naturze podobnego splugawienia.

Nie skrytykowała go jednak. Miała już dwadzieścia dwa lata i potrafiła czytać z twarzy mężczyzn. Z oblicza Bekara wyczytała paraliżujący strach, a także gorące pragnienie. Uczyniono go wójtem i był przekonany, że zapewni to jego rodzinie bogactwo oraz bezpieczeństwo. Wszystko zależało jednak od uroków jego córki.

Sofarita uważała, że jest krótkowzroczny. Wójt Pacepty nie zdobędzie bogactwa, a z bezpieczeństwem też nie będzie łatwo. Mieszkali zbyt blisko granicy z Erek-jhip-zhonad i wkrótce zjawią się kolejni łupieżcy, a za nimi podążą osadnicy, którzy albo ich zabiją, albo przepędzą z tej ziemi. Awatarowie zostaną wycięci w pień. Wszyscy o tym wiedzieli. Ta świadomość szumiała w kołyszącej się na wietrze kukurydzy. Słychać ją było w trzepocie skrzydeł wróbla. Ale śmiertelne drgawki awatarskiej bestii mogły jeszcze wyrządzić Vagarom wielkie szkody.

Awatarska bestia…

Uniosła wzrok i spojrzała na mężczyznę. Twarz miał przystojną, blond włosy krótko przycięte z przodu i po bokach, opadające na plecy z tyłu. Na skroniach ufarbował je na kolor nieba. Uśmiechnął się i skinął na nią. To był miły uśmiech, pełen ciepła i przyjaźni. Ale przecież, pomyślała Sofarita, gdyby zło miało brzydką twarz, nikt by go nigdy nie pragnął.

– Opowiedz mi o sobie – zażądał. Jego głos brzmiał delikatnie, ale po męsku. To był głos barda albo pieśniarza. Sofarita spojrzała w jego jasnoszare oczy, szukając w nich zimnokrwistego zabójcy, którym – jak wiedziała – był. Nic takiego jednak nie znalazła. Groza kryła się głęboko pod skórą, za gałkami ocznymi.

– Jestem wdową, panie – odparła, odwracając spojrzenie ciemnych oczu.

– I to cała historia twojego życia? Jakie to żałosne. Czy mąż przed śmiercią nauczył cię być dobrą kochanką?

Zapłonął w niej gniew, ale stłumiła go, choć policzki jej pokraśniały. Rozkasłała się nagle, targnęły nią spazmy. Jej usta wypełniły krew i żółć, ale przełknęła wszystko.

– Czyżbym uraził twoją vagarską wrażliwość? – zapytał.

– Jeśli tak, to przepraszam. A teraz zamknij drzwi i pokaż mi swoje ciało.

Wykonała polecenie, zastanawiając się nad jego pytaniem. Czy Veris zrobił z niej dobrą kochankę? Czy kobieta potrzebowała mężczyzny, żeby ją nauczył, jak się kochać? Ale przecież Awatarowi nie o to chodziło, pomyślała. Dla mężczyzny dobra kochanka to ktoś, kto jemu sprawia wiele przyjemności. Veris nie zrobił z niej dobrej kochanki, on był dobrym kochankiem. Była przekonana, że Awatar nigdy tego nie zrozumie. Zamknęła drzwi, a potem odwróciła się i pozwoliła, żeby szal zsunął się na podłogę. Pod spodem miała prostą sukienkę z białej wełny, zawiązaną z przodu srebrną wstążką. Gdy zaczęła ją rozwiązywać, Awatar wstał i zbliżył się płynnym ruchem. Ujął jej dłonie w swe zręczne palce i odciągnął od wstążki. Potem rozwiązał jej suknię, ściągnął ją przez ramiona i pozwolił, żeby upadła na klepisko.

Przesunął prawą dłonią po jej brzuchu.

– Nie urodziłaś dziecka – stwierdził. – Jak długo byłaś zamężna?

– Trzy miesiące.

– Chodź za mną – rozkazał i poprowadził ją do głównej sypialni. Stało tam drewniane łoże. Na deskach leżały materace. Ściągnął koce i klęknął przy łożu. Przez krótką, szaloną chwilę Sofarita myślała, że się modli. Potem wstał. – Nie widzę pluskiew – oznajmił. Odwrócił się i spoliczkował ją nagle – nie mocno, ale boleśnie.

– Czemu mnie uderzyłeś? – zapytała.

– Za bezczelność – odparł z promiennym uśmiechem. – Prawidłowa odpowiedź brzmiała: „trzy miesiące, panie”. Jak umarł twój mąż?

Twarz ją paliła.

– Zabił go byk, panie.

– To bardzo smutne. A teraz chodź do łóżka.


Sofarita wykonała rozkaz, odwracając spojrzenie, gdy zdejmował z siebie ubranie.

Okazał się pewnym siebie, lecz zaskakująco delikatnym kochankiem. Sofarita ze wszystkich sił starała się przekonać go, że sprawił jej przyjemność. Gdy wreszcie się z niej stoczył, wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku. Złapał ją nagle za nadgarstek.

– Nie musisz już więcej udawać – rzekł, nadal miłym tonem. – Dobrze się sprawiłaś. Opuściło mnie napięcie.

– Cieszę się, że sprawiłam ci przyjemność, panie.

– Nieprawda. Cieszysz się, że twój ojciec nie ucierpi.

Wstał, ubrał się pośpiesznie i wrócił do frontowej izby. Sofarita leżała jeszcze przez chwilę w łożu rodziców, a potem podążyła za nim. Podniosła suknię z klepiska, strzepnęła z niej pył i nałożyła ją.

– Czy mogę już odejść, panie? – zapytała.

– Nie, posiedź ze mną jeszcze przez chwilę. – Usiadła przy stole i nalał jej kielich wina, które zaczęła posłusznie sączyć. Poczuła, że znowu zbiera się jej na kaszel, i pociągnęła kolejny łyk. – Czy wiesz, że wkrótce umrzesz? – zapytał ją niemal radosnym tonem.

Wstrząsnęły nią te słowa.

– Zabijesz mnie?

Pochylił się i znowu ją spoliczkował.

– Ile razy mam ci powtarzać? Czy jesteś taka głupia, że nawet proste polecenie, prosta uprzejmość, wykracza poza twoje możliwości?

– Przepraszam, panie. Wystraszyły mnie twoje słowa. Zabijesz mnie, panie?

– Nie, nie zabiję cię. W twojej piersi rozwinął się rak. Zajął już całe płuco. Od jak dawna kaszlesz krwią?

– Już od kilku tygodni, panie. – W głębi duszy znała prawdę, ale nie chciała tego przyznać sama przed sobą. A teraz zmusił ją do tego. Od kilku miesięcy czuła się słabo i traciła na wadze, mimo że jadła normalnie. Zaczerpnęła powietrza, próbując się uspokoić. To był płytki oddech, ale nie było jej stać już na nic więcej.

– No cóż, mężczyzna zawsze powinien płacić za swe przyjemności – stwierdził Awatar. Wstał i zatrzymał się nad nią. Wyjął z woreczka, który miał u pasa, zielony kryształ. Przytknął go do jej piersi. Przeszył ją ból i krzyknęła. – Siedź spokojnie – rozkazał.

Brzuch Sofarity wypełniło ciepło, które następnie przeszło do klatki piersiowej. Wydawało się, że skupia się ono po prawej stronie jej ciała, wnikając coraz głębiej. Kobiecie zakręciło się w głowie, ale Awatar dotknął lewą dłonią jej barku, podtrzymując ją. Po chwili ciepło ustąpiło.

– Odetchnij głęboko – polecił.

Zrobiła to i poczuła, że jej płuca wypełniły się powietrzem.

– Jesteś uzdrowiona – oznajmił. – Możesz już odejść.

– Podarowałeś mi życie, panie – wyszeptała.

– Tak, tak. A jak zobaczymy się znowu, mogę ci je odebrać. A teraz idź już i powiedz ojcu, że jestem zadowolony. Każ mu też przynieść ciało Shalika, żebym mógł je zobaczyć przed odjazdem.


Garncarz Sadau nie miał najmniejszej ochoty odnosić królowi głowy jego brata. Widywał ciała tych, którzy rozgniewali Ammona – wbite na pał pod królewskim pałacem. Nie chciał, żeby spotkał go taki sam los. Gdy dotarł do pierwszego mostu na Luanie, zatrzymał konia i rozejrzał się wokół. Nie było nikogo. Jednym ruchem cisnął głowę do wody. Poszła na dno jak kamień.

Poczuł ulgę. Przejechał przez most i ruszył powoli do domu. Wszystko mogłoby się skończyć dobrze, gdyby nie jego kuzyn Oris. Sadau popełnił ten błąd, że opowiedział mu, co się wydarzyło. Rzecz jasna, kazał mu przysiąc, że dochowa tajemnicy. Niestety, Oris powtórzył wszystko żonie, nakazując jej złożyć taką samą przysięgę. Pod koniec dnia wiedzieli o tym już wszyscy w wiosce, choć każdy z jej mieszkańców poprzysiągł, że nikomu nie powie. Ostatni dowiedział się sierżant straży, który zameldował o sprawie swemu kapitanowi.

O świcie następnego dnia pod dom Sadau przybyło czterech królewskich żołnierzy. Mieli długie miecze i wiklinowe tarcze, a odziani byli w czerwone płaszcze wyszywane złotą nicią. Wywlekli niskiego garncarza z łóżka i zaprowadzili do pałacu.

Sadau nigdy w życiu tam nie był, a króla widywał tylko z daleka, gdy ten płynął Łabędzią Łodzią po Luanie podczas wiosennych wylewów.

Po drodze żołnierze nie odezwali się ani słowem. Sadau wlókł się za nimi, spoglądając od czasu do czasu na ich srogie twarze.

– Nie zrobiłem nic złego – zapewnił. Nie zareagowali jednak.

Ujrzał przed sobą Czerwony Pałac. Gmach zbudowany z cegieł lepionych z czerwonej gliny z górnego Luanu otaczały wysokie żłobione kolumny z piaskowca. Nie było tam żadnych posągów, choć opowiadano, że Ammon zamówił w mieście Egaru dwie swoje podobizny i że są one pokryte złotem. Gdy jednak żołnierze zatrzymali się przed wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami głównego wejścia, Sadau nie myślał o posągach.

Dwaj królewscy strażnicy zeszli ze schodów, by przejąć od żołnierzy niskiego garncarza. Byli to muskularni mężczyźni, odziani w tuniki z czarnego jedwabiu, na które wkładali napierśniki z brązu. Na głowach nosili wysokie, czarne stożkowate czapki z lakierowanego jedwabiu, ozdobione srebrną gwiazdą.

Powiedli garncarza na górę i przeprowadzili przez drzwi. Światła dostarczały tu lampy umieszczone w uchwytach z brązu, wprawionych w malowane ściany. Po wielkiej komnacie krzątały się dziesiątki sług. Szlachetnie urodzeni wylegiwali się na sofach albo siedzieli na poduszkach, a podłogę zaścielały delikatnie tkane dywany. Na drugim końcu sali stał złoty tron. Po obu jego stronach ustawiono dwa, również złote, posagi naturalnej wielkości. Wyobrażały one Ammona w pozycji stojącej, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jego androginiczna twarz miała srogi wyraz.

Królewscy strażnicy zaprowadzili Sadau przed pusty tron, a potem popchnęli na kolana. Garncarz uniósł wzrok ku posągom, szukając w ich rysach jakichś cech łagodności.

Nagle pojawił się szczupły młody mężczyzna, który zasiadł na tronie. Sadau zamrugał. Popatrzył na posągi, a potem na młodzieńca. Nie sposób było nie zauważyć podobieństwa. Wpatrzył się w jego twarz. Była dziwnie piękna. Rzęsy miał zabarwione ciemną ochrą, a powieki posypane złotym pudrem. Włosy młodzieńca były długie i ciemne, a skronie gładko wygolone i zabarwione złotem.

– Masz dla mnie wiadomość? – zapytał swobodnym tonem król. Sadau spojrzał w jego fiołkowe oczy i przeszył go dreszcz strachu.

– Bałem się ci ją powtórzyć, panie – rzekł załamującym się głosem.

– To zrób to teraz.

Sadau zamknął oczy.

– Awatar kazał mi powiedzieć, żebyś już więcej nie napadał na jego ziemie.

– Jak dokładnie brzmiały jego słowa, garncarzu? Muszę je usłyszeć.

Sadau poczuł nagłe ciepło w żołądku. Żołądek podszedł mu do gardła. Przełknął z wysiłkiem ślinę.

– Powiedział, że jeśli zrobisz to jeszcze raz, to… to…

– Mów dalej.

– … przyjedzie do tej nędznej nory, którą zwiesz swoim pałacem, i wypruje ci trzewia. A potem każe ci je zjeść.

Ku zaskoczeniu Sadau, król ryknął śmiechem, dźwięcznym i donośnym. Garncarz otworzył oczy i zamrugał. Król wstał z tronu i podszedł do niego.

– A co z głową mojego brata? – zapytał.

– Wrzuciłem ją do Luanu.

– Jak, twoim zdaniem, powinienem cię za to ukarać, mały człowieczku? – zapytał król. Był tak blisko, że Sadau czuł zapach jego jaśminowych perfum.

– Błagam, nie wbijaj mnie na pal, panie – zawył Sadau. – Daj mi czystą śmierć. Nie chciałem cię obrazić.

– Czy uznałbyś za sprawiedliwe, gdybym kazał ściąć ci głowę i wrzucić ją do Luanu? – zapytał król.

Sadau skinął głową z tępą miną. Wszystko było lepsze od wbicia na pal.

– Sprowadźcie kata – rozkazał król. Nie musieli czekać długo, nim potężnie zbudowany mężczyzna wszedł do komnaty i zatrzymał się obok garncarza. Sadau obejrzał się na niego i zobaczył, że w dłoni trzyma wielki topór z zakrzywionym ostrzem. Zaczął dygotać. – Nie wolno się spóźniać z dostarczeniem wiadomości dla króla – oznajmił Ammon. – Wszyscy wiedzą, że królowie łatwo wpadają w gniew i kochają rozlew krwi. Pochyl głowę.

Z oczu Sadau popłynęły łzy, garncarz pochylił się jednak, odsłaniając kark. Król skinął dłonią i kat uniósł topór. Sadau widział przed sobą jego cień.

Topór pomknął w dół. Sadau zacisnął powieki. Kat jednak zatrzymał go w ostatniej chwili, pozwalając, by zimny metal lekko dotknął karku garncarza. Sadau zemdlał i upadł na twarz.

– Zanieście go do domu – rozkazał młody król – a kiedy się ocknie, powiedzcie mu, żeby na przyszłość wystrzegał się tajemnic. Tajemnice są jak ziarno. Można je schować głęboko w ziemi, ale zawsze wychodzą na światło.

Pierwszy ze strażników pokłonił się nisko.

– Jak rozkażesz, panie. Czy mogę ci zadać jedno pytanie?

Król skinął głową. Strażnik odchrząknął.

– Dlaczego darowałeś mu życie?

– Dlatego, że miałem taką władzę – odparł król. – Masz jeszcze jakieś pytania?

– Nie, panie.

– Świetnie. Kiedy już odstawisz garncarza do domu, przyprowadź Anwara. Niech przyjdzie do moich komnat.

Żołnierz pokłonił się. Potem razem z towarzyszem dźwignęli nieprzytomnego Sadau i wynieśli go z pałacu.

Загрузка...