Rozdział siedemnasty

Sofarita siedziała spokojnie w korytarzu przed Salą Obrad. Zamknęła oczy, a jej twarz miała pogodny wyraz. Obok niej stało dwóch awatarskich strażników. Jeden z nich myślał o nowym koniu, którego sobie kupił, i o tym, czy okaże się on tak szybki, jak jego ojciec. Zastanawiał się też, czy go wykastrować. Drugi strażnik myślał o Sofaricie i o tym, że dobrze byłoby ją posiąść. Ich myśli były natrętne i kobieta próbowała odepchnąć je od siebie.

Najprostszą metodą było opuścić ciało i zamknąć duchowe uszy na ich rozmyślania. Zrobiła to i natychmiast uzyskała poczucie wewnętrznego spokoju. Teraz byli dla niej tylko anonimowymi żołnierzami.

To był długi dzień, pełen interesujących wydarzeń. Najpierw kwestor Ro zabrał ją do swego domu. Sofarita nigdy nie widziała od środka tak imponującego domostwa. Pokoje były tu jasne, meble najwyższej jakości, dywany pięknie utkane, a ogród pełen kwitnących drzew i krzewów. Zjadła smakowity posiłek, przy którym usługiwała jej służba. Talerz, na którym go podano, był niebiesko-biały, pokryty błyszczącą powłoką, a ciemnoczerwone wino miało aromat przewyższający wszystko, co dotąd piła. Po południu kwestor Ro posłał po krawca, który zjawił się wkrótce z około dwudziestoma spódnicami i sięgającymi kostek sukniami. Wszystkie uszyto z tak niezwykle delikatnych materiałów, że kobieta, którą ongiś była Sofarita, mogłaby z łatwością uwierzyć, iż umarła i mieszka teraz z bogami. Nie była już jednak ową kobietą i luksusy oraz splendor awatarskiego życia wydawały się jej czymś ulotnym, pozbawionym znaczenia. Woda pita ze złotego pucharu pozostawała wodą, a w szkle i w diamencie odbijało się to samo, darmowe światło słońca. Bogactwo było jedynie symbolem władzy, a Sofarita nie potrzebowała symboli. Jej intelekt rozwijał się z dnia na dzień. A wraz z nim rosła moc.

Ubrana tak jak teraz, w powłóczystą suknię z białego błyszczącego atłasu, poszła na spotkanie z kwestorem generalnym. Wydał się on Sofaricie inteligentnym człowiekiem, kulturalnym i wrażliwym.

Odbyła z nim taki sam lot, jak z kwestorem Ro. Ujrzał na własne oczy złote okręty i ocenił, że powinny przybyć do Egaru przed upływem dwudziestu czterech godzin.

Kwestor generalny wypytywał ojej moce. Zapytał też, czy miała kiedykolwiek kontakt z uzdrawiającym kryształem. Sofarita nie była biegła w kłamstwie, ale wiedziała też, że lecząc ją z raka, Viruk złamał prawo.

– Tak – przyznała po chwili. – Byłam umierająca i pewien Awatar mnie uzdrowił. Nie powiem nic więcej.

Rael skinął głową, jakby rozumiał jej opory. Jego myśli były łatwe do odczytania, ale mało interesujące dla Sofarity. Skupiały się głównie na złotych okrętach i na tym, jak sobie z nimi poradzić. Niemniej jej uwagę przyciągnęła jedna, uderzająca myśl, podszyta nutą strachu.

Zjednoczona z kryształem.

Sofarita odebrała obraz młodej dziewczyny, która zamieniała się powoli w zimne, kruche szkło, konając w straszliwych cierpieniach. Poczuła ból Raela i zerwała kontakt, pozwalając mu w samotności przeżywać żałobę.

Wróciła do teraźniejszości, zadając sobie pytanie, jak przebiega debata w Sali Obrad. Przeniknęła przez ścianę i zawisła nad długim stołem. Na honorowym miejscu zasiadał kwestor generalny, szczupły człowiek o krótko ostrzyżonych niebieskich włosach i bystrym, przenikliwym spojrzeniu. Razem z dwudziestoma innymi ludźmi słuchał słów straszliwie tłustego mężczyzny. Grubas aż błyszczał od złota. Na każdym kiełbaskowatym palcu miał pierścień, a na jego opasłej szyi wisiał ciężki złoty naszyjnik. Sofarita przyjrzała się pozostałym radnym. Kwestor Ro wyglądał na rozgniewanego. Jego twarz pobladła. Obok niego siedział szczupły mężczyzna o orlej twarzy, który starał się powstrzymać uśmiech. Grubas nie przestawał mówić. W pewnej chwili Ro zerwał się z krzesła, krzycząc i wyciągając rękę. Duchowe uszy Sofarity były zamknięte i kobieta zastanawiała się, o co chodzi.

Przepuściła ostrożnie trochę dźwięku.

– …szaleństwo! Czy do cna postradałeś zmysły, Caprishame?

– Nie ja, ale ty – odparł tłuścioch. – Co ci przyszło do głowy, Ro? Vagarzy są naszymi sługami. Tak zrządziło Źródło. Gdybyśmy pozwolili żyć Vagarce, która posiada takie moce, podważylibyśmy w ten sposób podstawę naszego bytu. To przekonałoby wszystkich Vagarów, że mogą aspirować do tego, by stać się nam równi. A to, przyjaciele… – Dodał, odwracając spojrzenie od Ro. -…oznaczałoby początek końca nas wszystkich. Stawiam wniosek, by natychmiast skazać tę kobietę na śmierć!

Gdy usiadł, kwestor generalny skinął na Ro, nakazując mu przemówić. Niski człowieczek pociągnął się za rozwidloną, niebieską brodę.

– Znaleźliśmy się w rozpaczliwej sytuacji, przyjaciele – zaczął, nadal starając się zapanować nad nerwami. – Widziałem nieprzyjaciela i jest on potężny. Bardzo potężny. Płynie do nas trzydzieści okrętów, a inne przybiły już do brzegu na dalekim południu. Dzięki mocy Sofarity będziemy mogli obserwować ruchy wroga, a być może również poznać jego plany i przechytrzyć go. Bez niej będziemy ślepi na jego zamiary. Ten, kto w takiej chwili mówi o utrzymaniu władzy nad Vagarami, w ogóle nie rozumie sytuacji. Gdy domowi zagraża lawina, nikt nie zastanawia się nad tym, skąd wziąć ludzi do czyszczenia okien.

Mężczyzna o orlej twarzy uniósł rękę.

– Udzielamy głosu naszemu kuzynowi Niclinowi – oznajmił kwestor generalny. Ro usiadł.

– W rozumowaniu kwestora Ro kryje się poważna luka – zaczął Niclin. – Nie wiemy, czy przybysze są lawiną czy raczej błogosławieństwem. To Awatarowie, tak samo jak my. Niewykluczone, że stoimy u świtu nowej ery wielkości. Nie możemy ich osądzać, dopóki tu nie przybędą i nie oznajmią nam swoich intencji. Wiemy tylko tyle, że dysponują źródłem mocy, które pozwoliło im uciec przed kataklizmem, gdy ten dotknął ich rodzinny świat. Jeśli połączymy z nimi wiedzę, mogą się przed nami otworzyć wielkie możliwości. To jednak z pewnością kwestia o drugorzędnym znaczeniu. Obecnie rozważamy implikacje kulturowe faktu istnienia młodej Vagarki posiadającej moce, jakimi sami już nie władamy. Caprishan ma rację, podkreślając psychologiczny efekt, jaki wywrze to na poddanych naszej władzy Vagarów. Jaka przyszłość nas czeka, jeśli, w mało prawdopodobnym przypadku wojny z owymi przybyszami, ta kobieta pomoże nam zwyciężyć? Będzie to oznaczało, że Awatarów ocaliła przedstawicielka niższego gatunku. Dlaczego więc Vagarzy mieliby dalej akceptować naszą dominację? Zgadzam się z Caprishanem. Tę kobietę powinno się wyssać na kryształach.

Ro ponownie zerwał się z krzesła.

– Kwestorze generalny, apeluję do ciebie! Widziałeś jej moc i widziałeś siłę wroga. To kwestia militarna i nie należy jej rozstrzygać przez głosowanie.

Rael oparł się wygodnie. Milczał przez chwilę. Potem on również wstał.

– Sprawujemy władzę – zaczął – dzięki połączeniu strachu, respektu i interesowności. Vagarzy wiedzą, że mamy potężną broń i jesteśmy prawie nieśmiertelni. Są też świadomi, że mieszkając w pięciu miastach, pod naszą kontrolą mogą liczyć na dostatek żywności, wysokie zarobki oraz standard życia nieznany w innych krajach. Każdy z tych trzech czynników, strach, respekt i interesowność, ma kluczowe znaczenie, ale dwa pierwsze są zdecydowanie ważniejsze od tego ostatniego. Gdy tylko Vagarzy przestaną się bać Awatarów, natychmiast się zbuntują i zaleją nas dzięki swej większej liczebności. Jeśli zobaczą, że ich rodaczka włada mocą większą od naszej, utracą respekt dla nas. A wtedy zaczną się zastanawiać, czy mają powody, by się nas bać. Zgadzam się z tym, co powiedział kwestor Ro. Ta kobieta mogłaby być dla nas potężną bronią. Muszę jednak przyznać rację radnym Caprishanowi i Niclinowi, którzy twierdzą, że w naszym interesie leży, by natychmiast wyssać ją na kryształach. Sofaritą zawładnął zimny gniew. Wróciła do ciała i otworzyła oczy. Jej dłonie drżały od tłumionej furii. Poczuła na sobie spojrzenia strażników. Uniosła wzrok.

– Wychodzę – oznajmiła.

Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Jeden z żołnierzy zagrodził jej drogę. To był ten, który wyobrażał ją sobie nagą i marzył o pójściu z nią do łóżka. Zacisnął dłoń na jej ramieniu. Krzyknął z bólu, gdy jego palce wygięły się i złamały. Odsunął się od Sofarity i sięgnął drugą ręką po nóż, który miał w pochwie z brązu u pasa. Obie nogi ugięły się pod nim. Kości ud złamały się z trzaskiem. Sofaritą szła przed siebie. Drugi strażnik rzucił się w pościg. Odwróciła się i uniosła rękę. Zatrzymał się dwie stopy od niej, jakby uderzył o ścianę.

– Żaden Niebieskowłosy już nigdy mnie nie tknie – oznajmiła. Żołnierz uparcie próbował się zbliżyć.

W tej samej chwili drzwi Sali Obrad otworzyły się gwałtownie i wybiegł z nich kwestor generalny. Tuż za nim podążał Ro oraz kilku innych radnych. Sofaritą nie cofnęła się przed nimi.

– Jesteście głupcami – rzekła. – Zaoferowałam wam pomoc, a wy chcieliście mnie zabić. Jak powiedział Ro, stoicie przed największym niebezpieczeństwem, z jakim się kiedykolwiek spotkaliście. Przybysze, Almekowie, będą się zachowywali tak samo jak wy. Zastanówcie się nad tym, durnie! Przyszła do was osoba władająca mocą. Czy przyjęliście mnie z otwartymi ramionami i zaproponowaliście przyjaźń? Nie. Postanowiliście mnie zabić. Almekowie postąpią identycznie. Powiecie im: „ale my mamy moc, tak samo jak wy”. A oni zgodzą się, że to prawda. Ale mimo to będą pragnęli waszej zguby. Odpowiedzą wam: „tak, macie moc, ale nie jesteście Almekami”. – Sofarita spojrzała w oczy kwestora generalnego. – Wiesz, że mówię prawdę. Czytam to w twoich myślach. A ty! – ciągnęła, wskazując palcem Niclina. – Chciałeś mojej śmierci tylko po to, żeby zrobić na złość kwestorowi Ro. Jesteś podwójnym idiotą. Dowiedz się, że mogłabym zabić was wszystkich. Ale powstrzymam się. Zrobią to za mnie Almekowie. – Ponownie spojrzała na Raela. – Mówiłeś o respekcie i strachu. Nie mam dla ciebie respektu, a to ty powinieneś nauczyć się bać mnie!

Strażnik z połamanymi kośćmi krzyknął głośno. Nogi miał groteskowo wygięte pod dziwnym kątem. Jedna z kości udowych sterczała na zewnątrz. Krew splamiła mu rajtuzy i spływała na gruby zielony dywan, na którym leżał. Sofarita odwróciła się plecami do gapiących się na nią bez słowa radnych i wyszła.


Pierwszy oprzytomniał Rael. Wypadł z przedpokoju, wbiegł na górę po schodach i popędził szeroką galerią. Otworzył drzwi na jej końcu i wybiegł na umieszczony powyżej dachu balkon. Stał tam na warcie awatarski żołnierz.

– Daj mi łuk! – rozkazał kwestor generalny, wyrywając zaskoczonemu mężczyźnie broń z ręki.

Rael skupił się i nawiązał więź z bronią. Gdy podszedł na skraj balkonu, pojawiły się w niej struny migotliwego światła. Kobieta w białej sukni wyszła na szeroką aleję na dole. Awatar wyciągnął rękę i wycelował.

– Nie rób tego, Raelu! – zawołał kwestor Ro, wybiegając na dach.

Kwestor generalny zamarł na chwilę, ale potem znowu wycelował. W tym samym momencie kobieta wmieszała się w tłum, znikając mu z oczu.

Rael spojrzał na Ro.

– Czy zdajesz sobie sprawę, co ona sobą reprezentuje? – zapytał, starając się powstrzymać gniew.

– Szansę ocalenia – warknął Ro. – Ona ma rację i dobrze o tym wiesz. Almekowie nie będą chcieli pokoju. Ich celem jest podbój. Nie wysyła się trzydziestu okrętów po to, żeby nawiązać stosunki dyplomatyczne.

– Nie mówię o Almekach, Ro. Czy nie widzisz, czym ona jest? Czym się staje?

– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.

– Jest zjednoczona z kryształem, Ro.

Jego słowa zawisły w powietrzu. Kwestor Ro zamrugał.

– To niemożliwe. Szansa jest…

– Jedna na sto milionów – przerwał mu Rael. – Wiem o tym. Jej moc będzie rosła z każdym dniem, ponieważ czerpie ją ze wszystkich kryształów w mieście. Czy teraz rozumiesz?

– Możesz się mylić, Raelu.

– Modlę się o to, by tak było.


Po całym mieście rozesłano agentów mających szukać śladów Sofarity. Donosicielom powiedziano, że każdy, kto poinformuje władze o miejscu jej pobytu, otrzyma wielką nagrodę. Radni przenieśli się do swych ufortyfikowanych domów. Przydzielono im uzbrojonych strażników, którzy mieli zapobiec atakom pajistów. Rael i Ro zostali w budynku Rady.

Przez większą część nocy nad miastem szalała gwałtowna burza. Nad ujściem Luanu niebo rozjaśniały błyskawice. W położonym wysoko nad Salą Obrad pokoju hałasowały okiennice. Rael spacerował po pomieszczeniu. Ro nigdy jeszcze nie widział, by cokolwiek tak wyprowadziło kwestora generalnego z równowagi.

– Popełniłem błąd – przyznał w końcu Rael. – Mam nadzieję, że jego skutki nie okażą się fatalne.

Ro nie odpowiedział. Myślał o ciemnowłosej Yagarce, starając się zrozumieć targające nim burzliwe uczucia. Zgadzał się z Raelem, jeśli chodziło o potrzebę wzbudzania strachu w podporządkowanych rasach. W gruncie rzeczy przez większą część życia wychwalał zalety takiej właśnie polityki. Ale tym razem… mógł myśleć tylko o tym, w jaki sposób podczas mówienia, unosiła głowę i jak złote plamki w jej oczach lśniły w blasku słońca.

– Powinniśmy skupić uwagę na tych przybyszach – stwierdził. – Na Almekach.

– Miała rację – dodał Rael. – Nie będą chcieli pokoju i z pewnością nie zechcą traktować nas jak braci. Jak doszło do tego, że staliśmy się tak aroganccy, Ro?

– To leży w naturze władców – wyjaśnił niski kwestor.

– Wystarczy, że strzelimy palcami, a ludzie z niższych ras są na nasze usługi. Kłaniają się nam i biją czołem, wzmacniając w nas przekonanie o naszej wyższości. Wszyscy gramy w tę grę, Awatarowie i Vagarzy.

– Dobrze się czujesz, przyjacielu? – zapytał Rael, siadając naprzeciwko Ro. – Dziwnie jest słyszeć takie słowa z twoich ust.

Ro westchnął.

– Nauczyłem się dziś bardzo wiele. Wygląda na to, że zmarnowałem ostatnie sto lat. Nie potrafię uwierzyć w to, co wydarzyło się dziś wieczorem. Młoda kobieta obdarzona zdumiewającymi talentami była gotowa nam pomóc, a my skazaliśmy ją za to na śmierć. Co gorsza, gdyby to Niclin przedstawił ją Radzie, sam zażądałbym odebrania jej życia. Jak bardzo małostkowi się staliśmy.

– Ja również nad tym ubolewam, Ro – zgodził się Rael – ale na razie musimy o tym zapomnieć. O świcie przypłyną tu złote okręty. Musimy przygotować plany i wydać rozkazy.

Obaj mężczyźni rozmawiali przez większą część nocy. Potem Rael wysłał po swych najbardziej zaufanych oficerów i rozkazał im zebrać żołnierzy.

O świcie burza przesunęła się już w głąb lądu. Morze było spokojne, horyzont czysty, a niebo przybrało piękną błękitną barwę. Rael, Ro i reszta starszych rangą radnych zebrali się w porcie, by czekać na przybycie Almeków. Awatarscy żołnierze zamknęli dostęp do portu i panowała w nim cisza. Przywódcy czekali cierpliwie.

Pierwszy ze złotych okrętów pojawił się kilka minut po tym, jak słońce wynurzyło się zza gór na wschodzie. Nawet z daleka można było ocenić, jaki jest ogromny. Rael i Ro już go przedtem widzieli, dzięki nowo odkrytym zdolnościom Sofarity. Pozostali jednak poczuli pierwsze dotknięcie strachu. Niclin przymrużył powieki zimnych oczu. Tłustego Caprishana zalał pot. Potężny okręt pruł fale, błyszcząc w świetle poranka. Podążały za nim następne, ustawione w długą bojową linię. Rael policzył je. Dwadzieścia cztery. Gdy zbliżyły się do wybrzeża, flota się rozdzieliła. Osiem okrętów wpłynęło powoli do ujścia rzeki między miastami Egaru i Pagaru. Osiem skierowało się na południe. Osiem pozostałych zatrzymało się spokojnie tuż przed wejściem do portu, a ten, który płynął przodem, zbliżył się do czekających na brzegu ludzi, zawracając w ostatnim momencie, a potem przybijając do kamiennego nabrzeża. Okręt był ogromny, znacznie górował nad brzegiem. Szeroki na dziesięć stóp fragment burty oddzielił się od reszty i opadł powoli na nabrzeże, tworząc szeroki zakrzywiony trap.

Pojawił się wysoki czerwonoskóry mężczyzna, noszący napierśnik złożony ze złotych taśm. Na głowie miał zdobny hełm, z którego sterczały złote pióra, a na nadgarstkach, bicepsach i szyi nosił złote obręcze. Miał też spódniczkę z czerwonej skóry ozdobionej złotem oraz szeroki pas o sprzączce otaczającej wielki trójkątny szmaragd.

Ale to jego twarz przyciągnęła uwagę grupki oczekujących. Nie tylko dlatego, że miała kolor polerowanej miedzi, lecz również dlatego, że lśniła dziwnie w jasnym blasku słońca. Wyglądało to tak, jakby była pokryta warstwą tłuszczu. Mężczyzna zszedł powoli po trapie, zatrzymując się na chwilę, by rozejrzeć się wokół. Nie miał broni, ale zachowywał się swobodnie. Gdy już pokonał połowę drogi, uniósł rękę. Nagle na nabrzeże opadło dwadzieścia kolejnych trapów. Zaczęło po nich schodzić dwudziestu zakutych w czarne zbroje i hełmy wojowników. W rękach trzymali coś, co wyglądało na grube czarne pałki długości około trzech stóp.

W tej samej chwili z pobliskich budynków i zaułków wyłoniło się pięćdziesięciu awatarskich żołnierzy uzbrojonych w łuki zhi. Ich żelazne napierśniki lśniły jak srebro, a białe płaszcze powiewały na wietrze. Wódz przybyszów ponownie uniósł rękę. Jego wojownicy zatrzymali się i stanęli bez słowa na trapach.

Wódz podszedł do oczekującego nań Raela. Wygląd jego twarzy wstrząsnął Awatarami. Jego brwi, kości policzkowe i podbródek wyglądały jak szklane, co nadawało obliczu mężczyzny nieludzki wygląd.

– Witaj w Egaru – powiedział ze spokojem kwestor generalny. – Czekaliśmy na wasze przybycie z wielkim zainteresowaniem. Czy zechcesz zjeść z nami śniadanie?

– Razem z moimi ludźmi? – zapytał zimnym tonem wódz.

– Nie sądzę – odparł z uśmiechem Rael. – Ludzie, którymi władamy, są bardzo bojaźliwi. Lepiej byłoby, gdyby zobaczyli, że obaj udajemy się w przyjaźni do budynku Rady. Widok tak wielu żołnierzy mógłby ich zaniepokoić.

– Jak sobie życzysz. Zabiorę tylko adiutantów.

– Będą mile widzianymi gośćmi – zapewnił Rael.

Wódz skinął władczo dłonią. Almeccy żołnierze zawrócili i zniknęli wewnątrz złotego okrętu. Podniesiono wszystkie trapy oprócz jednego. Zeszli po nim trzej oficerowie, którzy dołączyli do grupy.

Oni również mieli skórę barwy miedzi, ale ich twarze były ludzkie. Oczy mieli ciemnobrązowe, a rysy ostre. Bił jednak od nich pewien chłód, a w ich ruchach wyczuwało się arogancję.

Rael poprowadził ich do oczekującego powozu, który zawiózł wszystkich do budynku Rady. Kwestor generalny towarzyszył gościom, ale nie prowadzono żadnych rozmów. Przybysze nie sprawiali też wrażenia zainteresowanych otoczeniem. Siedzieli cicho, a ich twarze nic nie wyrażały.

Gdy już znaleźli się w Sali Obrad, Rael poprosił ich, żeby usiedli. Nie chcieli przyjąć poczęstunków ani napojów i czekali cierpliwie, aż kwestor generalny przemówi. Pozostali radni wypełnili salę, zajmując miejsca. Rael wstał.

– Najpierw pozwólcie, że się przedstawię – zaczął. – Jestem Rael, kwestor generalny Imperium Awatarskiego. Ludzie, którzy mi towarzyszą są najstarszymi rangą radnymi. Chciałbym przywitać was na naszych ziemiach i pogratulować sposobu, w jaki Almekom udało się umknąć przed kataklizmem, który spadł na ich świat.

Wódz Almeków odpowiedział mu, nie wstając z krzesła:

– Jestem Cas-Coatl, Władca Trzeciego Sektora. Doceniam ciepłe słowa, jakimi nas witacie. Mam nadzieję, że uda się ustanowić jedność bez zniszczeń i rozlewu krwi i że bez oporów przekażecie nam władzę.

Jego słowa przywitano pełną zdumienia ciszą. Rael starał się zachować spokój.

– A co oferujecie Awatarom? – zapytał.

Twarz Cas-Coatla nie zmieniła wyrazu.

– Życie – odparł po prostu.

– Życie już mamy – wskazał Rael.

– Dyskusje nie mają większego sensu – skwitował Cas-Coatl. – Byliście najpotężniejsi. Teraz utraciliście tę pozycję. Byliście silni. Teraz jesteście słabi. Almekowie są silni. Silni sprawują władzę. Czy dostrzegasz jakiś błąd w tym rozumowaniu?

– Być może nas nie doceniasz, Cas-Coatlu – odparł cicho Rael.

– Wasze miasta mają niewiele fortyfikacji obronnych, a wasza armia składa się z niespełna tysiąca siedmiuset ludzi, z czego tysiąc pięciuset to niewolnicy z niższej rasy. Opuścimy was teraz i damy wam dwie godziny na podjęcie decyzji. – Uniósł rękę. Stojący po lewej oficer wręczył mu złożoną, jaskrawozieloną płachtę tkaniny. Cas-Coatl położył ją na stole. – Jeśli zdecydujecie mądrze, wywieście tę flagę na najwyższym budynku na nabrzeżu. Moje okręty przybiją do brzegu i omówimy kwestię przekazania władzy. Potem będziecie mogli wrócić do domów i żyć w spokoju. W przeciwnym razie… i tak wylądujemy, i nasi żołnierze zajmą gruzy, które pozostaną.

Cas-Coatl wstał, a jego oficerowie zrobili to samo.

– Możecie rzecz jasna wziąć nas jako zakładników, a nawet zabić. To niczego nie zmieni. Natychmiast zostanie wyznaczony nowy Władca Trzeciego Sektora, a wy stracicie dwie godziny.

– Możesz odejść swobodnie, Cas-Coatlu – zapewnił Rael.

Almek i jego adiutanci opuścili salę. Rael rozkazał dwóm oficerom odwieźć ich z powrotem na okręt.

Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Rael popatrzył na twarze radnych. Wszyscy byli w szoku.

– Przynajmniej wiemy, na czym stoimy – stwierdził Rael.

– Na skraju przepaści – zauważył kwestor Ro.

– Ten mężczyzna jest zaślubiony z kryształem – zastanawiał się Niclin. – Jak to możliwe, że jeszcze się rusza?

– Sądząc z tego, jak wyglądają okręty Almeków, ich rozwój przebiegał inną drogą niż nasz – wyjaśnił Ro. – Są napędzane mechanicznie, nie przy użyciu kryształów. Niewątpliwie ta nieznana nam wiedza pozwoliła im rozwiązać ów problem. To jednak ma obecnie niewielkie znaczenie. Wygląda na to, że stanęliśmy w obliczu zagłady, przyjaciele.

Загрузка...