Kiedy dotarli do bariery mgły, Talaban pożegnał się z Caprishanem oraz kolumną zaopatrzeniową i poprowadził swych pięćdziesięciu jeźdźców dalej na północny wschód. Zerknął na młodego mężczyznę, który jechał obok niego. Miał on na sobie drogi strój do jazdy konnej. Jego brązowy kaftan był uszyty z najlepszej skóry, a szwy na ramionach upiększały czarne perły. Sięgające kolan buty również wykonano ze skóry najwyższej jakości, a na wysokości kostek zdobiły je srebrne obręcze. Od chwili, gdy opuścili Egaru, mężczyzna odzywał się rzadko. Odpowiadał tylko na bezpośrednio zadane pytania.
Probierz jechał przodem, jako zwiadowca. Kolumna posuwała się naprzód powoli, starając się wzbijać jak najmniej kurzu.
Kwestor generalny wydał im jednoznaczne rozkazy.
– Nękajcie nieprzyjaciela. Czas już, by poznał koszty najazdu. Uderzajcie z całą siłą, a potem uciekajcie. Nie angażujcie się w walne bitwy. Atakujcie jak jastrzębie i znikajcie bez śladu.
Talaban przekazał dowództwo nad Wężem Methrasowi, czego świadkami byli Mejana i Rael. Młody sierżant przyjął awans z cichą godnością i Talaban był z niego dumny.
Ze stanowiska, które mu przydzielono, nie był już tak zadowolony. Wolałby sam wybrać sobie ludzi, ale nastąpił podział władzy i był zmuszony pójść na kompromis. Dwudziestu awatarskich łuczników oraz trzydziestu vagarskich wojowników, dowodzonych przez niedoświadczonego młodzieńca, który jechał teraz obok niego.
Talaban nie wiedział o nim wiele: tylko tyle, że był kupcem, wnukiem Mejany i ponoć świetnie znał okolice, do których zmierzali.
– Jak daleko stąd do pierwszej osady? – zapytał go.
– Około czterech mil – odpowiedział młodzieniec. Sprawiał wrażenie niespokojnego i podenerwowanego.
– Probierz to świetny zwiadowca. Zasadzka nam nie grozi, Pendarze.
– Nie boję się – bronił się Pendar. Nie ulegało wątpliwości, że nie lubi Talabana. Awatar też sobie uświadomił, że to naturalne. Miał jednak nadzieję, że gdy nawiążą kontakt z wrogiem, Pendar okaże się wystarczająco inteligentny, żeby zapomnieć o nienawiści. Do tej chwili próby zaprzyjaźnienia się z nim nie miały większego sensu.
Talaban skłonił konia do biegu i wysunął się przed kolumnę. Okolica stawała się coraz bardziej górzysta. Po lewej mijali wyniosłe urwiska z czerwonej skały. Zbliżali się do szerokiego wąwozu Gen-el. Probierz ściągnął wodze i wpatrywał się przed siebie. Gdy Talaban podjechał bliżej, dzikus zerknął na niego.
– Co tam wypatrzyłeś? – zapytał Awatar.
– Nic. Ale wróg tam jest.
– Skąd masz pewność?
– Ktoś patrzy. Wiem. Czuję jego wzrok.
Talaban przyjrzał się wąwozowi. Słońce stało wysoko na niebie i nie było widać żadnego ruchu. W powietrzu nie unosiły się ptaki i nawet wiatr ucichł.
Zawrócił wierzchowca, podjechał do swych Awatarów i odwołał sierżanta na bok. Goray był potężnie zbudowanym mężczyzną jego krótko przystrzyżone włosy były ciemne, a trójdzielna, przystrzyżona broda zabarwiona na niebiesko. Był weteranem wielu plemiennych wojen i jednym z najstarszych Awatarów. Liczył sobie dobrze ponad trzysta lat. Przez sześćdziesiąt lat był oficerem wysokiej rangi, ale przed dwunastu laty odszedł z armii, by poświęcić więcej czasu na badanie gwiazd. Nie był zbyt zadowolony, gdy kwestor generalny powołał go do wojska razem z innymi – W wąwozie jest nieprzyjaciel – poinformował go Talaban.
– To mnie nie dziwi, kapitanie. Jaki masz plan?
– Przejeżdżałeś już tędy?
– Przed siedemdziesięciu laty.
– Co sądzisz o Vagarze?
– Brak mu doświadczenia i jego ludzie mu nie ufają. Ma w sobie zbyt wiele z kobiety.
– Nie interesują mnie jego upodobania seksualne.
– Mnie również nie – odparł ze spokojem Goray. – Nie o to mi chodziło. Rzecz w tym, jak jest postrzegany. Nie jaki jest naprawdę, ale jakie robi wrażenie. Jego ludzie się boją. Podczas wojny dowódcy są dla swych podkomendnych źródłem odwagi i inspiracji. Żołnierze piją wodę z tych źródeł. Obawiam się, że dla wielu swych ludzi Pendar jest kimś śmiesznym, zasługującym na drwinę. To mnie niepokoi.
– Rozumiem – powiedział Talaban. – Ale pytałem, co ty o nim sądzisz.
– Potrzebuje zwycięstwa, czegoś, co da mu wiarę w siebie i stanie się inspiracją dla jego ludzi.
Talaban wrócił do kolumny i odwołał na bok Pendara.
– Probierz jest przekonany, że w wąwozie czeka na nas oddział nieprzyjaciela – poinformował go. – Czy jest tu jakaś inna droga?
Pendar milczał przez chwilę.
– Moglibyśmy skręcić na północ, ale w takim wypadku zanadto zbliżylibyśmy się do Moraku, stolicy Ammona. Co więcej, nasza podróż w obie strony przedłużyłaby się o trzy dni. A ponieważ mamy zapasy tylko na dziesięć dni, to zmniejszyłoby nasze szanse nękania Almeków. Czy nie możemy ich zaatakować?
Talaban zignorował to pytanie i zsunął się z siodła, nakazując gestem Pendarowi, by podążył za nim. Dotarł na połać nagiej, suchej ziemi i ukląkł na niej.
– Narysuj mi wąwóz – zażądał.
Pendar wydobył sztylet i zaczął kreślić linie.
– Za wylotem wąwóz skręca w prawo, a potem się wije. Przez pierwsze czterysta jardów jego ściany są strome. Potem kanion zwęża się na pewnym odcinku, może z pięćset jardów. Jest tam wiele skalnych osypisk, setki głazów, za którymi można się ukryć. Potem ściany znowu są strome.
– To znaczy, że najlepsze miejsce na zasadzkę znajduje się jakieś ćwierć mili za początkiem wąwozu?
– Tak bym powiedział, ale nie jestem żołnierzem.
– Teraz już jesteś. Pora się do tego przyzwyczaić. – Pendar poczerwieniał, ale nim zdążył odpowiedzieć, Talaban zaczął mówić dalej: – Probierz jest przekonany, że nieprzyjaciel nas obserwuje. W którym miejscu wąwóz skręca w prawo?
Pendar wcisnął sztych sztyletu w ziemię.
– Tutaj. Czy to istotne?
– Jeśli ktoś się nam przygląda, to z pewnością ze szczytu urwisk. Wchodziłeś kiedyś na nie?
– Tylko z lewej strony. Można się tam wspiąć aż na sam szczyt. Jest tam wiele wąskich ścieżek i skalnych półek. Po prawej ściana jest pionowa.
– To znaczy, że obserwator znajduje się po lewej. Kiedy wjedziemy do wąwozu, straci nas z oczu. – Talaban zaczerpnął głęboko tchu. – Ruszajmy!
Wspiął się na siodło i uniósł rękę. Kolumna ruszyła naprzód, przemierzając otwarty teren. Probierz zawrócił i podjechał do dowódcy.
– Widzę go. Przykucnął za wielkim głazem. Wysoko po lewej.
– Jak wysoko?
– Trzysta stóp.
Z obu stron otoczyły ich ściany wąwozu, bladoczerwony piaskowiec wyrzeźbiony w ciągu tysiącleci przez wiatr, deszcz i strumienie wody. W wysokich skałach widać było głębokie pionowe bruzdy, jak wyrzeźbione ręką artysty. Talaban zatrzymał kolumnę. Zsiadł z konia i spojrzał na skalną ścianę po lewej. Była stroma, ale pozbawiona przewieszek, a jakieś sześćdziesiąt stóp wyżej widać było skalną półkę. Dowódca wezwał do siebie Awatarów i przedstawił im swój plan. Poprosił o dziesięciu ochotników. Wszyscy unieśli ręce. Talaban wybrał najniższego i najszczuplejszego z nich, a potem wezwał Pendara.
– Wdrapiemy się na urwiska i ruszymy ich szczytem, żeby zajść nieprzyjaciela od tyłu. Jeśli nie ma więcej niż stu ludzi, zaczniemy go ostrzeliwać z góry. Najważniejsze, byście w tej samej chwili rozpoczęli szarżę wąwozem. Nie będziemy mieli żadnej osłony i ogniste pałki rozerwą nas na strzępy. Zrozumiałeś?
Pendar skinął głową.
– Ale z pewnością wystarczy, żeby któryś z Almeków spojrzał w górę i was zobaczył?
– Probierz pojedzie przodem, jakby nadal poprzedzał kolumnę. Wszyscy będą patrzyli na niego.
– Mogą go po prostu zabić.
– Pendarze, oni chcą wciągnąć w zasadzkę cały oddział, nie jednego zwiadowcę. Niemniej jednak możesz mieć rację. Ale na tym polega robota żołnierza. Nie można wyeliminować ryzyka.
Talaban podszedł do skalnej ściany. Poluzował pas, przytroczył sobie łuk zhi do pleców i zaczął się wspinać. Było tu pod dostatkiem miejsc zaczepienia dla dłoni i stóp, ale sucha skała łatwo się kruszyła. Piął się powoli w górę, dokładnie sprawdzając każdy uchwyt. Na wysokości czterdziestu pięciu stóp uchwyty zniknęły. Po prawej miał wąską pionową szczelinę, która biegła ku półce. Miała nie więcej niż dwa cale głębokości. Talaban podpełznął do niej i wsunął dłoń do środka. Były tam maleńkie punkty zaczepienia, ale rysa była zbyt wąska, by zdołał wcisnąć w nią czubek buta. Spojrzał w górę. Jakieś osiem stóp nad nim szczelina się poszerzała. Słyszał wspinających się za nim ludzi. Zerknął w dół i zobaczył, że pierwszy z żołnierzy niemal już do niego dotarł.
– Złap się mocno – rozkazał. – Będzie mi potrzebny twój bark.
Żołnierz uśmiechnął się szeroko. Zbliżył się do Talabana i przycisnął mocno do skalnej ściany.
– Gotowe, kapitanie.
Talaban wsunął dłoń w szczelinę, podciągnął się wysoko, oparł stopę na ramieniu żołnierza i wspiął się do miejsca, gdzie pęknięcie stawało się szersze. Znalazł kolejny występ skalny, wepchnął stopę w bruzdę i podciągnął się na półkę.
Dziesięciu żołnierzy podążyło za jego przykładem, ale ostatniemu nie miał już kto pomóc. Talaban nakazał mu gestem wracać na dół, a potem ostrożnie poprowadził swych dziewięciu ludzi wzdłuż półki.
Probierz siedział na koniu, czekając na sygnał kapitana. Gdy go otrzymał, pociągnął za wodze i jego wierzchowiec ruszył stępa przed siebie.
Panowała tu niesamowita cisza. Dzikus czuł pot spływający mu po plecach. Nieprzyjaciel nie powinien zareagować na widok zwiadowcy. Almekowie będą chcieli zabić jak najwięcej żołnierzy przeciwnika. Ale wystarczy, jeśli jednemu z nich puszczą nerwy. Probierz jechał przed siebie. Z przodu i po lewej widział liczne skalne osypiska. Za jednym z głazów poruszył się cień, ale on na to nie zareagował. Popatrzył w lewo i w prawo, jakby wypatrywał ukrytych nieprzyjaciół. Pozwolił sobie na jedno spojrzenie w górę i zobaczył Talabana oraz jego dziewięciu żołnierzy, którzy posuwali się ostrożnie naprzód po wąskiej półce.
Probierz ściągnął wodze, odpiął manierkę od łęku siodła i pociągnął łyk. W wąwozie było gorąco i parno. Jego spojrzenie przyciągnął kolejny ruch, cień, który przesunął się niepostrzeżenie za wielkim głazem. Nie są zbyt biegli, pomyślał. I za bardzo rwą się do zabijania. Zawrócił wierzchowca i ruszył powoli ku wylotowi z wąwozu.
– Co zauważyłeś? – zapytał Pendar. Vagara zalewał pot. W jego oczach błyszczał strach.
– Będzie ich setka – odparł Probierz.
– Będziemy z nimi walczyć?
Ta myśl wyraźnie przerażała młodzieńca.
– Jak zacznie się bitwa, pędźcie na nich ze wszystkich sił – ostrzegł go Probierz. – Talaban nie ma osłony. Przygotujcie się. Zaraz popłynie krew.
Pendar wyciągnął miecz. Ręka mu drżała. Ignorując go, Probierz przeniósł spojrzenie na czekających za nim vagarskich wojowników. Oni również byli niespokojni. Uśmiechnął się do nich i wydobył toporek zza pasa. Nie zareagowali. Probierz wiedział, że wojownicy szukają inspiracji u swych dowódców. Pendar był niedoświadczony. Bał się, a jego strach udzielał się podkomendnym.
Zajął pozycję obok Vagara.
Zaczęło się oczekiwanie.
Talaban posuwał się naprzód po wąskiej półce. Pot zalewał mu oczy. Kapitan widział stąd ukrywających się na dole wojowników. Wszyscy poza dwoma oficerami byli ubrani identycznie: w czarne koszule bez rękawów i ciemne rajtuzy. Na ramionach nie nosili żadnych ozdób, kółek ani bransolet ze złota albo miedzi. Nic błyszczącego. Każdy dźwigał mały plecak. Oficerowie również nie wdziali barwnych strojów. Ich napierśniki oraz okrągłe hełmy były zrobione z poczernianego metalu. Według oceny Talabana, za głazami ukrywało się około stu trzydziestu ludzi. Wszyscy trzymali w gotowości ogniste pałki. Czekali cierpliwie, co świadczyło o dobrej dyscyplinie, i kapitan nie sądził, by mieli się rzucić do ucieczki po pierwszym ataku. Zaschło mu w ustach, gdy rozważał swój plan. Był on bardzo ryzykowny. Żaden z Almeków nie spojrzał jeszcze w górę. Ale gdy bitwa się zacznie, z pewnością to zrobią. Awatarowie byli odsłonięci i nie unikną strat. W gruncie rzeczy, pomyślał Talaban, nie można było wykluczyć, że wszyscy zginą już od pierwszej salwy. Obejrzał się na swoich ludzi. Przyszła im do głowy ta sama myśl.
Półka miała niespełna dwie stopy szerokości – wystarczająco wiele, by Awatarowie mogli przykucnąć, utrudniając przeciwnikowi celowanie. Talaban nakazał im gestem rozciągnąć szyk. Wykonali rozkaz, wyciągając łuki zhi.
– Strzelajcie szybko – rozkazał. – I módlmy się o to, żeby Vagarzy jak najprędzej przyszli nam z pomocą.
Uniósł łuk, dostroił do niego umysł i wycelował w plecy klęczącego wojownika.
Rozbłysło dziesięć impulsów zhi, a potem następne dziesięć. Na dole zapanowało pandemonium, ale tylko na chwilę. Zabici nie zdążyli krzyknąć. Ich ciała leżały nieruchomo, tuniki płonęły, a ze straszliwych ran w plecach buchał czarny dym. Almecki oficer wykrzyknął rozkaz, natychmiast przywracając dyscyplinę. Uniesiono ogniste pałki i zagrzmiała salwa. Ołowiane pociski uderzyły o skalną powierzchnię. Kamienny odprysk zranił Talabana w policzek. Awatar poczuł, że po twarzy ścieka mu krew. Pozostał jednak na miejscu, spokojnie ostrzeliwując kolejnymi impulsami zaskoczonego nieprzyjaciela. Człowiek stojący obok niego uderzył nagle o skałę, a potem osunął się naprzód i spadł bezgłośnie z półki, głową w dół.
Talaban zabił jednego almeckiego oficera i dwóch żołnierzy. Potem usłyszał tętent. Nie zaryzykował spojrzenia w tamtą stronę, lecz kontynuował ostrzał. Drugi Awatar spadł z półki, a po nim trzeci. Talaban zobaczył Probierza, który wpadł konno w tłum wrogów. Dzikus zeskoczył z siodła, rozbijając toporkiem czaszkę ostatniego z almeckich oficerów. W wąwozie poniósł się echem wibrujący okrzyk wojenny Anajo.
Almekowie zaczęli się wycofywać, przeskakując od głazu do głazu. Nikt już nie strzelał do ludzi stojących na skalnej półce. Ale w szeregach uciekającego nieprzyjaciela nadal nie dało się dostrzec paniki. Przeciwnik cofał się w regularnym szyku. Dziesięciu konnych Awatarów pognało cwałem do ataku, strzelając z siodeł. Vagarzy zeskoczyli z koni i wdali się w walkę wręcz z grupą Almeków, którzy zajęli pozycje obronne poniżej Talabana i jego ludzi. Bój był zażarty. Talaban zobaczył młodego Pendara, który bronił się przed atakami uzbrojonego w miecz Almeka. Vagar był śmiesznie nieudolny. Wymachiwał mieczem jak cepem, nie zagrażając zbytnio przeciwnikowi. Zawdzięczał życie jedynie temu, że cofał się pośpiesznie.
Almek nagle rzucił się do szarży. Pendar potknął się i upadł na plecy. Przeciwnik stanął nad nim. Impuls z łuku zhi Talabana trafił go w bok szyi. Urwało mu głowę, a ciało zwaliło się na Vagara. Z przeciętej tętnicy szyjnej tryskała krew. Pendar wypuścił z dłoni miecz i wyczołgał się spod zabitego.
Niedobitki Almeków wycofały się w głąb wąwozu, ale nękali ich Awatarowie. Na dole walka już się skończyła. Talaban wstał. Tylko pięciu z towarzyszących mu ludzi jeszcze żyło, a dwóch z nich było rannych: jeden w bark, a drugi w łokieć. Ściana nie była tu pionowa, ale zejście w dół z pewnością nie będzie łatwe. Talaban wysłał przodem trzech zdrowych mężczyzn i podszedł do dwóch rannych.
– Dam sobie radę, kapitanie – zapewnił ten, którego postrzelono w bark. Siedział na półce, przyciskając kryształ do okrwawionej dziury w skórzanym napierśniku. – Kość nie jest uszkodzona.
– Jesteś pewien?
Mężczyzna skinął głową. Uśmiechnął się, schował kryształ i opuścił nogi w dół. Gdy oparł ciężar ciała na zranionej kończynie, rozległo się stęknięcie bólu, ale żołnierz zdołał powoli zejść na dół.
Ostatni z Awatarów leżał na plecach. Twarz miał szarą z bólu i szoku. Gdy Talaban podszedł bliżej, zauważył, że mężczyzna odniósł dwie rany. Miał roztrzaskany łokieć i dziurę tuż poniżej pasa.
– Nie sądzę, żebym zdołał stąd zejść – oznajmił Talabanowi, próbując się uśmiechnąć. Kapitan przeciął jego rajtuzy sztyletem i przyjrzał się ranie. Kula roztrzaskała biodro i najwyraźniej odbiła się od miednicy. Z otworu obficie płynęła krew.
– Gdzie twój kryształ?
Żołnierz wskazał na woreczek, który miał u pasa. Talaban go otworzył. Wsunął zielony kryształ w dłoń rannego i nakazał mu usunąć ból z łokcia. Potem ujął w rękę własny kamień uzdrawiający i powstrzymał krwawienie z biodra. Po paru minutach na twarz żołnierza zaczął wracać kolor.
– Jesteś ranny, kapitanie? – zawołał z dołu Probierz.
– Nie. Łap mój łuk! – Talaban rzucił broń w dół i Probierz chwycił ją zręcznie. Potem Awatar ponownie zajął się rannym. Rozpiął delikatnie jego pas, po czym zrobił to samo z własnym. Spiął razem oba pasy i pomógł rannemu wstać. – Zniosę cię na dół na plecach – zapowiedział.
– Nie dasz rady. Zostaw mnie tutaj. Potem spróbuję sam.
Talaban potrząsnął głową.
– Z jedną sprawną ręką to niemożliwe. Rób, co ci każę. – Wsunął jeden koniec pasa w zdrową dłoń żołnierza, owinął nim jego ciało, a potem zapiął go mocno na brzuchu. – Obejmij mnie za szyję i trzymaj się mocno. Ale nie za mocno, bo muszę oddychać.
– To nierozsądne – sprzeciwił się żołnierz.
– Porozmawiamy o rozsądku, kiedy będziesz na dole – odparł Talaban. – Idź powoli za mną. – Dwaj połączeni pasami mężczyźni przykucnęli nad krawędzią. – Wesprzyj się o moje plecy – polecił kapitan. Położył się na brzuchu, a potem opuścił nogi w dół. Ciężar żołnierza pociągnął go nagle i przez chwilę Talaban był przekonany, że zaraz spadnie na ziemię. Potem oparł nogę na skalnym występie. Zaczerpnął głęboko tchu, żeby się uspokoić, i ruszył w dół. Żołnierz był cięższy, niżby się zdawało. Kapitan obawiał się, że mięśnie jego barków nie wytrzymają.
Ludzie stojący na dole dodawali mu odwagi okrzykami, podpowiadali, gdzie znajdzie oparcie dla stóp.
– Trochę w lewo i na dół. O tak, kapitanie. Tuż poniżej jest następne!
Talaban dyszał ciężko. Zalewał go pot. Prawa dłoń zaczęła mu drżeć ze zmęczenia. Dwóch Awatarów wdrapało się na górę i pomogło mu dźwigać żołnierza. Razem zeszli powoli na dół. Gdy dotarł do podstawy urwiska, wyciągnęły się ku niemu pomocne dłonie. Jeden z żołnierzy rozpiął podwójny pas i odprowadził rannego na bok. Mężczyzna osunął się na ziemię i zamknął oczy, odmawiając dziękczynną modlitwę.
Talaban odzyskał dech w piersiach i wezwał Goraya.
– Złóż meldunek – rozkazał.
– Sześciu Awatarów zginęło, trzech jest rannych. Dwóch Vagarów zabitych, dziewięciu rannych. Żaden z nich poważnie.
– A nieprzyjaciel?
– Naliczyłem siedemdziesiąt dwa ciała – odpowiedział Goray. – Reszta wrogów uciekła na wschód. Było ich najwyżej kilkunastu.
– Zbierzcie ogniste pałki, woreczki z czarnym proszkiem i amunicję. Rozdajcie tę broń Vagarom i wyjaśnijcie im, jak się nią posługiwać.
– Tak jest.
Goray był jednym z trzydziestu Awatarów, którzy eksperymentowali w Egaru ze zdobyczną bronią, i wykazał się wielką biegłością w posługiwaniu się nią.
Talaban podszedł do siedzącego na głazie Pendara. Miecz Vagara nadal leżał na ziemi w odległości około dwudziestu kroków, tuż obok bezgłowego Almeka.
– Chce ci się rzygać? – zapytał Awatar.
– Już nie. Mam wrażenie, że pozbyłem się już zawartości trzech żołądków. Teraz tylko czuję się słabo. Widzę, że zostałeś ranny – zauważył Pendar, wskazując na zadraśnięcie na policzku Talabana. Nadal płynęła z niego krew, która splamiła prawą połowę jego twarzy.
– To tylko groźnie wygląda. Odprysk kamienia przebił mi skórę.
Talaban wyjął kryształ i przystawił go do draśnięcia, które natychmiast się zagoiło.
– To była niezła wspinaczka – pochwalił go Pendar. – Ludzie cię za to pokochają.
Talaban zignorował komplement.
– Nigdy nie uczyłeś się walczyć na miecze, prawda?
– Nie uczyłem. Czy to ty mnie uratowałeś?
– Tak. Strzeliłem szybko i wysoko. Przepraszam. To musiał być szok, kiedy impuls go trafił.
– Szok to za mało powiedziane. W jednej chwili uśmiechał się do mnie szyderczo, a w następnej nie miał już czym się uśmiechać. Gdybym wcześniej o tym nie wiedział, wtedy zrozumiałbym, że właściwie nie nadaję się do tej roboty.
Uśmiechnął się i odwrócił wzrok.
– Nie doceniasz sam siebie, Pendarze. Żołnierki trzeba się nauczyć. Masz bystry umysł i dasz sobie radę. Trzymaj się blisko mnie. Obserwuj moje poczynania. Z czasem wszystko opanujesz. Już zrobiłeś pierwszy krok. Dobrze poprowadziłeś tę szarżę. Dziękuję ci za to. Wykazałeś się prawdziwą odwagą.
– To odpowiednia chwila na komplement, Talabanie – odparł z uśmiechem Pendar. Vagar wyraźnie się uspokoił i rozejrzał po polu bitwy. – A więc tak to wygląda, gdy człowiek jest wojownikiem – stwierdził. – Nie mogę powiedzieć, żebym był zachwycony. Wszędzie unosi się smród, który przyciąga muchy.
– Kiedy człowiek ginie w walce, jego kiszki puszczają – wyjaśnił Talaban. – Istnieje mnóstwo pieśni o bitwach i o bohaterach, ale żadna z nich nie wspomina o smrodzie. Podejrzewam, że niewielu z ich autorów walczyło kiedyś w prawdziwej bitwie. – Usiadł obok Vagara. – Czujesz się już lepiej?
– Tak. I co teraz?
– Odeślemy ciężko rannych z powrotem do Egaru i ruszymy w dalszą drogę, żeby zabić tylu Almeków, ilu zdołamy. Wolałbyś wrócić? Nie ma w tym hańby. Pochwalę cię w swoim raporcie.
– Nie sądzę, żeby moja babcia była z tego zadowolona – odparł Pendar. – Chce, żebym zrobił karierę w polityce. Uważa, że ludzie lepiej przyjmą polityka, który jest bohaterem.
– Nie myli się.
– Ona rzadko się myli. To twarda, zdeterminowana kobieta.
Do dwóch zajętych rozmową mężczyzn podszedł Probierz.
– Idę na szczyt – oznajmił. – Zabić obserwatora. Spotkamy się później, tak?
– Bądź ostrożny – ostrzegł go Talaban. – Za godzinę odjeżdżamy.
Dzikus uśmiechnął się i oddalił wielkimi susami.
– Widziałem, jak zabił czterech ludzi tym małym toporkiem – powiedział Pendar. – To było przerażające.
– Pochodzi z wojowniczego ludu. Jego rodacy wierzą, że walka jest jedyną drogą do wielkości.
– A to jest wielkość? – zapytał Pendar, wskazując na poległych.
– Nie – zaprzeczył Talaban. – To bestialstwo, zaprzeczenie wszystkiego, czym jest cywilizacja. Niemniej jednak rodacy Probierza rozumieją pewne prawdy, o których my już zapomnieliśmy. Tylko dzięki walce możemy rosnąć. Tego, czego nauczyłeś się dzisiaj, w ciągu kilku chwil, nie dowiedziałbyś się z żadnej książki czy pieśni ani od żadnego nauczyciela. Siedziałeś na koniu u wylotu wąwozu i spoglądałeś śmierci w oczy. A potem przezwyciężyłeś swój strach i ruszyłeś do szarży. Czy kiedykolwiek czułeś się bardziej żywy?
– Nigdy – przyznał Vagar. – Ale i tak było to przerażające.
Masz rację. Wszyscy ci zabici ludzie – Almekowie, Awatarowie i Vagarzy – mieli przed sobą użyteczne, produktywne życie. A teraz są tylko żarciem dla padlinożernego ptactwa. Jeśli pragnienie twojej babci się spełni i zajmiesz się polityką będziesz mógł wykorzystać to, czego się tu nauczyłeś, dla dobra swych rodaków. Długo już żyję na tym świecie i dowiedziałem się przez ten czas, że wszyscy ludzie wahają się między nikczemnością a szlachetnością. Codziennie podejmują decyzje, które prowadzą ich w jedną, a potem w drugą stronę. Przywódcy powinni inspirować ludzi, budzić w nich szlachetność ducha. Dzisiaj ujrzałeś wiele nikczemności i wiele szlachetności. Może cię to uczynić lepszym albo gorszym człowiekiem. Myślę, że staniesz się lepszy. A teraz podnieś miecz. Pora udzielić ci paru podstawowych lekcji.
To był długi dzień i gdy Sofarita wracała do domu, czuła się śmiertelnie zmęczona. Kwestor Ro spał. Wszyscy jego służący poza jednym również położyli się już do łóżek. Czekał na nią stary Sempes.
– Chcesz coś zjeść, pani? – zapytał. – A może przygotuję ci kąpiel?
– Nie, dziękuję – odparła. – Chyba po prostu się położę.
Weszła powoli na piętro. Gdy szła po schodach, rozbolały ją kolana i biodra – kolejna oznaka postępującej krystalizacji kończyn. Zatrzymała się na szczycie schodów, a potem poszła do swej sypialni. To była mała izdebka z wielkim, łukowatym, wychodzącym na zachód oknem, za którym znajdował się niewielki balkonik. Sofarita widziała gwiazdy jaśniejące nad błyszczącym oceanem.
Była zbyt zmęczona, żeby się rozebrać. Zrzuciła buty, odsunęła koce i położyła się. Poduszka była miękka i kusząca, ale Sofarita nie zapadła od razu w sen.
Minęło osiem dni, odkąd Talaban opuścił miasto ze swymi ludźmi. Obserwowała jego pierwszą bitwę z Almekami i zorientowała się, że przeraża ją perspektywa jego śmierci. Zajmował teraz bardzo wiele miejsca w jej myślach. Miał w sobie coś, co ją pociągało. Nie potrafiła tego sprecyzować. Walczył już w czterech potyczkach, atakując almeckie oddziały, a w tej chwili zmierzał na spotkanie z Wężem. Methras skierował okręt w górę Luanu.
Wieści docierające z innych stron były bez wyjątku niepomyślne. Almekowie wymordowali większość mieszkańców Borii, Pejkanu i Cavalu. Trzy tysiące żołnierzy maszerowały teraz wzdłuż wybrzeża na Egaru. Dotrą do stolicy za osiem dni. Druga armia podobnej wielkości przygotowywała się do wymarszu ze stolicy Ammona.
Methras zatopił dwa złote okręty, ale coraz większa ich liczba wpływała w górę rzeki, dostarczając nieprzyjacielowi żołnierzy i broń.
Viruk, przy pomocy Sofarity, skontaktował się z agentem Boru i wspólnie zmierzali z Ammonem do Egaru. Widziała dzisiaj ich wóz, który toczył się ku stolicy w pobliżu jej rodzinnej wioski, Pacepty. Wieśniacy porzucili osadę, szukając schronienia wśród wzgórz.
Almekowie wysadzili swe armie na całym kontynencie. Na dalekim południu zmiażdżyli koczowników, zabijając ich setkami. Na wschodzie stoczyli walną bitwę z plemieniem Hantu. Ponieśli wielkie straty, ale na polu bitwy zostało z górą dwa tysiące zabitych Hantu, w tym również ich wódz, Rzak Xhen.
W odległości dwudziestu mil od Egaru kolejna almecka armia rozbiła obóz, w pobliżu bariery mgieł otaczającej Dolinę Kamiennego Lwa. Zbudowali tam konstrukcję złożoną z metalowych prętów, skrzynek oraz przewodów i zajęli się badaniem mgły. Dwudziestu ich żołnierzy próbowało przejść na drugą stronę. Jednemu z nich udało się wrócić. Umarł po paru chwilach. Jego ciało niewiarygodnie się postarzało.
Sofarita przeleciała przez mgłę i zobaczyła, że piramida Anu osiągnęła już trzydziesty pierwszy poziom. Miała blisko dwieście stóp wysokości. Zajrzała do namiotu Anu. Kwestor spał na pryczy. Włosy miał rzadkie i białe niczym śnieg, jego twarz znaczyły głębokie bruzdy, a kończyny były chude jak patyki. Anu obudził się i spojrzał na nią.
– Zastanawiałem się, kiedy mnie odwiedzisz – powiedział na głos. – A może tylko mi się śnisz?
– To nie sen, Święty.
Anu zamknął oczy i wyciągnął się na pryczy. Wokół ciała kwestora zamigotała słaba, niebieska aura, a potem jego duch wzniósł się ku niej.
– Cieszę się, że cię widzę, dziecko – rzekł. – Jak ci się wiedzie?
– Moc wciąż rośnie – odpowiedziała – czasami powoli, a czasami w gwałtownych przypływach, które mnie obezwładniają. To nie jest stały proces. Tego właśnie się boję.
Ujął jej duchową dłoń.
– Jesteś odważną kobietą, Sofarito. Źródło dokonało dobrego wyboru. Tak, jak zawsze.
– Nie prosiłam o to, żeby mnie wybrano – odparła. – Ani tego nie chciałam.
– Sądzę, że się mylisz. Gdybyś wiedziała o straszliwym złu, które nadejdzie, i gdyby zaoferowano ci moc, która pozwoli ci się mu przeciwstawić, jestem przekonany, że zgodziłabyś się. Jesteś silna, dobra i masz czyste serce.
– I muszę umrzeć.
– Wszyscy musimy umrzeć, dziecko. Nikt nie uniknie tego losu. – Puścił jej rękę. – Powiedz Raelowi, że potrzebuję jeszcze jednej skrzynki. Muszę przyśpieszyć Taniec.
– Zrobię to. Czy to dlatego nie próbujesz powstrzymać starości?
– Nie pragnę nieśmiertelności, Sofarito. To ciężkie brzemię i daje niewiele przyjemności.
– Kiedy odejdziesz, Muzyka umrze razem z tobą.
Potrząsnął z uśmiechem głową.
– Muzyka nie może umrzeć. Po prostu ludzie przestaną ją rozumieć. Być może to dobrze. Czas pokaże. Mam jednak wrażenie, że na świecie nawet bez magii jest wystarczająco wiele zła.
– Almekowie próbują się przedostać przez twoją barierę mgieł. Czy potrafisz ich powstrzymać?
Potrafiłbym, ale tego nie zrobię – odparł Anu. Przerwał na chwilę. – Czy wyczuwasz obecność Almei, kiedy jest blisko?
– Tak.
– A czy teraz tu jest?
– Nie.
– Świetnie, w takim razie porozmawiajmy. Na ogół nie mam zwyczaju kłamać, ale pozwoliłem Radowi i pozostałym uwierzyć, że moja piramida ich uratuje, że będzie nowym źródłem mocy, która pozwoli im napełnić skrzynki. Tak naprawdę jest dokładnie odwrotnie. Gdy popłynie z niej Muzyka, wszystkie kryształy utracą moc. Skrzynki staną się puste, łuki zhi przestaną działać. A gdy Muzyka dotrze na zachód, Kryształowa Królowa umrze. Ale najpierw muszę ukończyć piramidę. W tej chwili Almeia wierzy, że stanie się ona dla niej źródłem mocy. Dopóki tak sądzi, nie będzie próbowała mnie powstrzymać. Najważniejsze, żeby nie dowiedziała się prawdy. Musisz cały czas przyciągać jej uwagę, Sofarito. Na wszelkie możliwe sposoby.
Sofarita została z nim jeszcze przez godzinę, omawiając strategię. Potem poczuła bliskość Almei, pożegnała się i wróciła do ciała.
A teraz, leżąc w łóżku, znowu pomyślała o Talabanie.
Nie zaskoczyła jej jego odwaga, ale ucieszyła wrażliwość, jaką okazał wobec Pendara. Zastanawiała się, jak to by było dotknąć jego skóry, pogłaskać go palcami po policzku. Na krótką chwilę znowu stała się wiejską dziewczyną, wspominającą swój pierwszy raz z Verisem. Ale w jej wyobraźni to nie był Veris. Zastąpiła go szczupła, muskularna postać Awatara.
Powrót do rzeczywistości był brutalny.
Nie jesteś już tą wiejską dziewczyną. Jesteś boginią.
Umierającą boginią.
Kwestor Ro nie spał. Miał za sobą długi dzień, podczas którego przeszkolił rekrutów w trzech koszarach. Zadanie nie było łatwe. Tysiące Vagarów chciały się zaciągnąć i każdego z nich trzeba było poddać badaniom lekarskim oraz dokładnie wypytać. Dlatego wokół budynków ustawiły się długie kolejki, blokujące ulice. Ro wezwano po to, by zaprowadził porządek. W pierwszych koszarach spotkał Raela i Mejanę, którzy kłócili się ze sobą zawzięcie. Vagarka chciała się dowiedzieć, dlaczego młodzi, zdrowi mężczyźni nie mogą po prostu złożyć podpisu i udać się do wskazanych jednostek. Rael próbował jej wytłumaczyć, jakie skutki dla organizacji wojska miałoby takie rozwiązanie. Żadnemu z nich nie udało się przekonać drugiego. Ro postanowił się wtrącić.
– Jeśli można – powiedział. Mejana ze wszystkich sił starała się powstrzymywać gniew. Twarz Raela również poszarzała. Oboje skinęli głowami. – Pozwólcie, że najpierw podsumuję oba punkty widzenia. Kwestorowi generalnemu chodzi o to, by nowa armia była zdyscyplinowana i efektywna. Ciebie, pani, niepokoją tak szczegółowe badania, gdyż obawiasz się, że mogą być one elementem jakiegoś tajnego awatarskiego planu mającego na celu utrzymanie kontroli nad armią.
– W rzeczy samej – przyznała Mejana.
– Jak wiadomo Raelowi, nie jestem żołnierzem – kontynuował Ro. – Znam jednak pewne zasady, które zawsze powinny być stosowane. Nasza armia jest mała, ale w ciągu minionych lat wykazała się skutecznością. Linie łączności są dobrze wytyczone, a oficerowie i żołnierze znają się nawzajem. Wydawane rozkazy wykonuje się szybko i dokładnie. Napływ wielkiej liczby niewyszkolonych rekrutów mógłby spowodować chaos. Jak rozumiem, kwestor generalny zamierza zwerbować tysiąc nowych żołnierzy. To niemalże podwoiłoby liczebność naszej armii.
– Moglibyśmy wysłać do boju dwadzieścia tysięcy ludzi – sprzeciwiła się Mejana. – Mielibyśmy pięciokrotną przewagę liczebną nad Almekami.
– Wycięto by ich w pień! – warknął Rael.
Z całym szacunkiem, pani – ciągnął Ro uspokajającym tonem – i mój szacunek jest szczery, gdyż z pewnością na niego zasługujesz, po prostu nie znasz się na tych sprawach. To, co powiedziałem o liniach łączności, nie tylko jest ważne, ale ma podstawowe znaczenie. Podczas bitwy dowódca musi mieć możliwość zmiany swojej strategii i wydawania rozkazów, mając pewność, że zostaną one bezzwłocznie wykonane. Ty zaś sugerujesz, żebyśmy wystawili przeciwko Almekom niezdyscyplinowaną hałastrę. My, Awatarowie, nieraz już walczyliśmy z podobnymi armiami. I zawsze zwyciężaliśmy. Podczas pierwszego ataku giną setki takich żołnierzy. Reszta traci morale. Niektórzy rzucają się do ucieczki. To powoduje chaos, a często również panikę. Nie mamy czasu, by wyszkolić tak wielu ludzi. Niemniej jednak sądzę, że potrafię zaproponować kompromis.
– Musiałby być dobry – zauważył Rael.
– Powinniśmy powołać dwie siły – wyjaśnił Ro. – Pierwszą z nich będzie armia i nadal będziemy przeprowadzać badania, tak jak poprzednio, po to, by zwerbować do niej tylko tysiąc najbardziej odpowiednich mężczyzn. Drugą będzie pospolite ruszenie, walczące pod dowództwem wyznaczonych komendantów dzielnic. Ci ludzie będą bronić murów, gdy nieprzyjaciel je zaatakuje, i walczyć na ulicach, jeżeli zdoła się wedrzeć do miasta. Każdy komendant dzielnicy mianuje swych zastępców, którzy zajmą się rozdawaniem broni. I co wy na to?
– To recepta na katastrofę – skwitował Rael.
– Mnie się podoba – sprzeciwiła się Mejana. – Moi ludzie poczują, być może po raz pierwszy, że ich los spoczywa w ich własnych rękach.
– W takim razie możemy uznać dyskusję za skończoną – stwierdził Rael. – Wybaczcie.
Wyszedł z pokoju.
Mejana spojrzała na Ro.
– Czy pomożesz mi w zorganizowaniu pospolitego ruszenia? – zapytała.
– Oczywiście, pani. – Ro milczał przez pewien czas, a potem spojrzał w oczy Mejany. – To dobry żołnierz. Nie moglibyśmy znaleźć lepszego kandydata na dowódcę obrony miast.
– Ale? – zapytała.
– Ale nie ma o co walczyć. Jeśli zwycięży, też przegra. Rozumiesz?
– Dni Awatarów się skończyły – odparła. – Nie zrobiłabym nic, żeby to zmienić, nawet gdybym mogła.
– Rozumiem – zapewnił Ro. – Nie o to mi chodzi. Bez względu na to, co uda się nam osiągnąć z pospolitym ruszeniem albo wcielonymi do armii Vagarami, trzon ataku będą stanowili Awatarowie ze swoimi łukami zhi. Ludzie biją się najlepiej wtedy, gdy mają o co walczyć. W obecnej sytuacji, dlaczego Rael nie miałby zebrać kilkuset ocalałych Awatarów, przejąć kontroli nad Wężem i odpłynąć w dalekie kraje, żeby tam zacząć od nowa?
Mejana zastanowiła się nad tym pytaniem i nad jego implikacjami. Gdyby tak się stało, Egaru i Pagaru z całą pewnością wpadłyby w ręce Almeków.
– Nie mam im nic do zaoferowania – stwierdziła po chwili.
– Mogłabyś jasno oznajmić, że po zwycięstwie nie będzie odwetu na moim ludzie.
– Takie oświadczenie byłoby kłamstwem – zauważyła. – Nienawiść do Awatarów jest tak głęboko zakorzeniona, że z pewnością objawi się bardzo szybko.
– Wiem o tym – przyznał ze smutkiem Ro. – I Rael również.
– Cóż więc mogę zrobić?
Kwestor nie odpowiedział. Zasiał ziarno i nie mógł już uczynić nic więcej.
Dzień był wyczerpujący, ale o zmierzchu można już było zauważyć początki organizacji. Mianowano dwudziestu komendantów dzielnic i wyznaczono dziesięć nowych placów szkoleniowych. Długie kolejki skróciły się i można było liczyć na to, że z czasem zapanuje porządek.
Godzinę przed północą Ro wrócił do domu, odesłał służących i polecił Sempesowi zaczekać na panią Sofaritę. Potem wziął długą kąpiel i położył się do łóżka.
Sen nie chciał nadejść. Umysł kwestora pracował jak szalony. Ro myślał o zmarłej żonie i dzieciach, o latach pracy i badań, o spotkaniu z Sofaritą i uczuciach, jakie się wówczas zrodziły. Uczuciach, które nigdy nie miały być spełnione. Z początku miał nadzieję na głębszy związek, ale potem zauważył, jak Sofaritą patrzy na Talabana. Jak mógłby z nim rywalizować? Talaban był wysoki i przystojny. Takie cechy fizyczne w zasadzie nie powinny mieć większego znaczenia w obliczu prawdziwej miłości, Ro zdawał sobie jednak sprawę, że w rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
Wstał i wypełnił puchar chłodną wodą. Drzwi były otwarte i czuł zimny przeciąg. Zerknął na otwarte okno. Wiatr nie wpadał przez nie. Zasłony się nie poruszały. Podszedł do drzwi i wyszedł na korytarz. Natychmiast zaczął drżeć z zimna.
To było śmieszne! Pobiegł do sypialni, narzucił na siebie wełniany płaszcz i wrócił na korytarz. Było tu ciemno, zauważył jednak słaby niebieski blask bijący z pokoju Sofarity. Czy oddawała się jakimś magicznym czynnościom? Czy jej przeszkodzi, jeśli tam wejdzie? Zadrżał i ruszył w tamtą stronę. Drzwi były uchylone. Na ścianach utworzyła się gruba warstwa lodu, a w powietrzu unosiły się płatki śniegu. Ro wszedł do środka.
Sofaritą leżała w łóżku. Jej twarz pokrywały lód i śnieg.
Kwestor podbiegł do niej. Nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się i ujrzał na króciutką chwilę przezroczystą widmową postać młodej kobiety o białych włosach i zimnych zielonych oczach. Potem zjawa zniknęła. Ro ściągnął koce, objął bezwładne ciało Sofarity i z wysiłkiem dźwignął ją ze skutego lodem łoża. Potem zaniósł ją chwiejąc się na nogach, do swego pokoju. Skórę miała zimną jak lód, a wargi sine. Nie było czasu na rozpalenie ognia. Kwestor położył kobietę na łóżku i zdarł z niej zamarznięte szaty. Potem nakrył ją kocem, zrzucił płaszcz oraz koszulę nocną, wsunął się pod narzutę razem z Sofaritą i przytulił do niej mocno, pozwalając, by ogrzało ją ciepło jego ciała. Masował delikatnie jej zimne ramiona.
Przez pewien czas był przekonany, że nic to nie pomoże, że Sofaritą umrze w jego objęciach. Potem jednak z jej ust wyrwał się cichy jęk. Ro przytulił kobietę jeszcze mocniej, czując, jak jego ciepło wnika w jej ciało.
Uchyliła powieki.
– Próbowała… mnie… zabić – wyszeptała.
– Już jesteś bezpieczna – zapewnił Ro. – Bezpieczna ze mną.
Uśmiechnęła się słabo i przysunęła bliżej. A potem zasnęła.
Kwestor zarzucił jej koc na ramiona. Ogrzała się już trochę. Czuł, że z jej ciała zaczyna promieniować ciepło. Nagle uświadomił sobie z całą wyrazistością że jej udo dotyka jego uda. Położył się na plecach i zamknął oczy. Ogarnął go smutek. Jego marzenie się spełniło. Spoczywał w łożu obok nagiej Sofarity, która obejmowała go ramionami. Mimo to czuł, że ta chwila już się nie powtórzy, że już nigdy nie będzie między nimi takiej fizycznej bliskości, że nie zazna już płynącej z tego radości. Pragnął, żeby trwało to jak najdłużej, leżał więc bez ruchu, ciesząc się każdą słodką ulotną sekundą.
Talaban leżał w ciemności. Ręce miał związane z tyłu, a głowę obolałą od otrzymanych ciosów. Czuł smak krwi płynącej z rany w ustach. Nie wiedział, dlaczego jeszcze żyje. Zmierzając do umówionego miejsca spotkania z Wężem, natknęli się na grupę Almeków. Pendar, któremu uderzyły do głowy sukcesy odniesione w ostatnich dniach, poprowadził swych ludzi do szaleńczej szarży. Talaban pocwałował za nimi, krzycząc, żeby zawrócili.
W chaszczach ukrywał się drugi, liczniejszy oddział i w Vagarów uderzyła śmiercionośna salwa. Dziesięciu ludzi spadło z siodeł. Szarża utraciła impet.
– Wracajcie nad rzekę! – ryknął Talaban. Ocalonym Vagarom nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Zawrócili konie i pomknęli w stronę Luanu. Talaban pociągnął za wodze, ale w tej samej chwili z ukrycia wypadło dwóch Almeków. Jeden z nich wystrzelił z ognistej pałki, trafiając wierzchowca Awatara w łeb. Koń runął na ziemię, a Talaban spadł z siodła nad jego głową. Padł ciężko na ziemię i spróbował się podnieść. Coś uderzyło go z wielką siłą w skroń. Kiedy otworzył oczy, przekonał się, że leży na wozie i ma związane kończyny.
Przywieźli go do wyludnionej wioski i zamknęli w pustym spichrzu.
Nie było tu okien i Awatar nie widział, czy jest dzień, czy noc. Od czasu do czasu tracił przytomność. Kiedy ją odzyskiwał, zawsze było mu zimno i dręczyły go mdłości.
Drzwi się otworzyły i do środka weszli dwaj mężczyźni. Złapali Awatara za ramiona i wywlekli go na zewnątrz. Czekało tam dwóch kolejnych Almeków. Jeden z nich miał napierśnik z błyszczącego złota oraz hełm ozdobiony złotymi piórami, a jego twarz lśniła w blasku księżyca niczym szkło. Drugi był garbusem. Trzymał w dłoni złoty pręt zakończony kółkiem. Strażnicy przyprowadzili go przed nich i obalili na ziemię brutalnym kopniakiem w kolana od tyłu. Potem jeden z nich złapał go za włosy i podniósł na klęczki.
– Sprawiacie nam kłopoty, Awatarze – oznajmił mężczyzna ze szklaną twarzą – ale nie większe niż użądlenie pszczoły. Jutro wyruszam na wasze miasta. Wiemy dużo o waszych wojskach i planach waszych dowódców. Ty jednak powiesz mi więcej.
– Niczego się ode mnie nie dowiesz – odparł Talaban.
– Wręcz przeciwnie. Mój sługa wyciągnie z ciebie wszystko, co kiedykolwiek wiedziałeś. Ma szczególny dar, o czym sam się przekonasz. – Spojrzał na garbusa. – Odczytaj jego przeszłość – rozkazał.
Garbus wetknął sobie złoty pręt za pas i podszedł do jeńca. Ujął głowę Talabana w ręce, naciskając na skronie. Awatara przeszył ogień. To było tak, jakby wąż wcisnął mu się w ucho i wgryzał w mózg. Kapitan skoncentrował się i zaczął Pierwszy Rytuał, szukając obrony przed intruzem. Ruch pod jego czaszką stał się wolniejszy. Talaban wzniósł mentalny mur, utworzony z ciemności. Gad wbił kły w zaporę, rozpruwając ją jak przegniły jedwab. Awatar wycofał się, trzymając się swej tożsamości. Wąż posuwał się naprzód. Talaban przeszedł do Drugiego Rytuału, a potem do Trzeciego. Całkowicie skoncentrowany, pozwolił wężowi zapuścić się głębiej.
I nagle przeszedł do kontrataku, wbijając swego ducha w intruza niczym włócznię. Natychmiast zaczęły się tworzyć obrazy. Dzieciństwo spędzone w izolacji i w strachu, przemoc, bicie, drwiny. Potem rodzice sprzedali go grupie żebraków, którzy wykorzystywali jego kalectwo dla zarobku. Zdrapywali z niego skórę i smarowali te miejsca zwierzęcymi ekskrementami, przez co powstawały straszliwe wrzody. Dzięki temu wygląd garbatego dziecka stawał się jeszcze bardziej groteskowy, a to zwiększało jego wartość.
Wąż spróbował się wycofać, ale Talaban trzymał go mocno.
Ujrzał dzieciństwo garbusa, jego wiek młodzieńczy oraz szkolenie, jakiemu poddał go Cas-Coatl. Karmiony mocą kryształów, osiągnął zdumiewające talenty, które pozwalały mu czytać w myślach innych. Garbus zdobył nagle władzę i korzystał z niej bezlitośnie przez ponad trzysta lat.
Talaban zobaczył to wszystko. Wyczytał też w myślach garbusa historię ich ucieczki ze skazanego na zagładę świata. Ujrzał również magię, która im to umożliwiła.
Almeia, wspaniała bogini, Kryształowa Królowa.
W nagłym, oślepiającym błysku dostrzegł również, dlaczego Almeia potrzebuje tak wielu ofiar.
Wąż wyrywał się rozpaczliwie.
– Twoje życie było smutne – powiedział mu Talaban. – W młodości maltretowano cię i sprawiano ci ból, a w wieku dojrzałym ty tak samo traktowałeś innych. Żal mi ciebie.
Wąż przestał się wyrywać.
– Jestem taki, jakim uczynili mnie ludzie – rzekł garbus.
– Oby twe następne życie było szczęśliwe – zakończył rozmowę Talaban.
Przeszedł do Czwartego Rytuału i urwał wężowi głowę. Garbus padł martwy na ziemię. Talaban zachwiał się na kolanach, ale zdołał odzyskać równowagę. Cas-Coatl ukląkł przy martwym słudze.
– Jak udało ci się go zabić? – zapytał tonem swobodnej rozmowy.
Talaban uniósł wzrok.
– W taki sam sposób, jak ty byś to zrobił, Cas-Coatlu – odparł.
– Ach, rozumiem. Awatarowie rzeczywiście są podobni do mojego ludu. Niestety, oznacza to, że będę się musiał uciec do tortur. – Zwrócił się w stronę dwóch strażników. – Zamknijcie go i wyślijcie po Lan-Roasa. Powiedzcie mu, żeby przyniósł wszystkie… narzędzia.
Dwaj mężczyźni chwycili Talabana za ramiona i unieśli z klęczek.
– Torturami nic nie wskórasz, Almeku – zapowiedział Awatar.
– Podejrzewam, że masz rację – zgodził się Cas-Coatl. – Niestety, będziemy musieli to sprawdzić. Lan-Roas jest bardzo uzdolniony. Zacznie od wypalenia ci prawego oka. Potem utnie palce prawej dłoni. Później całą dłoń. A to, przyjacielu, będzie dopiero początek. Będziesz zdumiony, jak wielki ból potrafi zadać swym ofiarom.
Talaban nie odpowiedział. Strażnicy odprowadzili go i rzucili na ziemię w spichrzu. Gdy zatrzasnęli drzwi, znowu otoczyła go nieprzenikniona ciemność. Przetoczył się z wysiłkiem na kolana, a potem zaczął szarpać krępujące nadgarstki więzy. Rzemienie nie chciały jednak ustąpić. Awatar wstał i ruszył ostrożnie przed siebie, aż wreszcie dotarł do ściany. Odwrócił się do niej plecami i zaczął posuwać się ostrożnie wzdłuż niej, szukając ostrych krawędzi, o które mógłby przeciąć więzy. Nic nie znalazł.
Ile czasu zostało mu do przybycia oprawcy, który go okaleczy?
Nie myśl o tym, rozkazał sobie stanowczo.
W końcu dotarł do drzwi spichrza. Belki były wprawione w kamień i tu również nie znalazł żadnych ostrych krawędzi, które mogłyby mu pomóc. Na koniec zaczął chodzić po pomieszczeniu, przesuwając nogą po klepisku w poszukiwaniu kamieni, które mogłyby tu leżeć. Również bez powodzenia. Awatar poczuł dotknięcie lodowatego palca rozpaczy. Wznowił poszukiwania, tym razem poruszając się jeszcze ostrożniej. Nagle dotknął stopą jakiegoś małego przedmiotu. Usiadł i wyciągnął się, muskając klepisko koniuszkami palców. Z początku nie był w stanie zlokalizować przedmiotu, ale w końcu jego palce natrafiły na coś twardego. Obiekt był płaski, nieregularny i miał nie więcej niż cal średnicy. Uniósł go ostrożnie i przesunął po nim kciukiem. To był kawałek potłuczonego garnka.
Ostry.
Zaczął nim piłować rzemienie. Po kilku minutach udało mu się dotknąć ich palcem. Zagłębienie było bardzo płytkie. Wiedział, że potrwa to kilka godzin.
Nie miał tak wiele czasu.
Wrócił do drzwi i wsunął odprysk w szczelinę. Potem wbił jego krawędź w swój lewy nadgarstek, tuż nad więzami. Ze skaleczenia popłynęła krew, która zwilżyła suchy rzemień. Pozwolił, by wyciekała przez kilka minut, aż wreszcie poczuł, że skapuje po palcach na klepisko. Potem napiął mięśnie i pociągnął z całej siły.
Więzy wytrzymały. Talaban zaczerpnął trzy szybkie oddechy i spróbował raz jeszcze. Tym razem nie wykonywał gwałtownych ruchów. Oparł się mocno i wykręcił lewy nadgarstek, by szarpnąć pod innym kątem. Więzy nieco się rozciągnęły.
Usłyszał kroki. Ten dźwięk dodał mu sił i znowu pociągnął za rzemienie. Skaleczenie na jego nadgarstku było teraz jeszcze większe, a krew płynęła obficiej, mocniej zwilżając rzemień. Gdy kroki zatrzymały się przed drzwiami, więzy puściły. Talaban zachwiał się, a potem ruszył chwiejnie ku wejściu.
Usłyszał stukot odsuwanego skobla. Potem drzwi otworzyły się do środka. Do spichrza wszedł wysoki mężczyzna. Na plecach niósł worek, a w ręku trzymał małą piłę. Znieruchomiał na widok czekającego nań Talabana. Awatar rzucił się do ataku, wyciągając przed siebie prawą rękę z wyprostowanymi palcami. Ich koniuszki uderzyły w gardło Almeka, miażdżąc kości. Mężczyzna osunął się na ścianę. Wydał z siebie bulgoczący dźwięk, usiłując zaczerpnąć oddechu, który nigdy już nie miał nadejść. Talaban odepchnął go na bok. Za drzwiami stało trzech strażników.
Nie miał szans pokonać ich wszystkich.
W tej samej chwili z niskiego dachu spichrza zeskoczyła jakaś ciemna postać. Błysnął toporek, przecinając gardło pierwszego strażnika. Talaban rzucił się na drugiego, uderzając go zakrzywionymi palcami lewej dłoni poniżej podbródka. Trzeci Almek wyciągnął miecz i zaatakował Awatara. Ostrze wbiło się pod żebra po lewej stronie, rozpruwając ciało. Talaban złapał przeciwnika za rękę i pociągnął go ku sobie – prosto na swój lewy łokieć. Strażnik zachwiał się. Gdy się wyprostował, w głowę wbił mu się toporek Probierza.
– Spiesz się – warknął dzikus. – Konie są za wioską.
Nagle za ich plecami rozległ się krzyk. Talaban obejrzał się i zobaczył Cas-Coatla oraz kilkunastu żołnierzy biegnących w ich stronę.
– A teraz pędźmy! – zawołał Probierz i pognał przed siebie. Talaban ruszył za nim. Gdy dotarł do skraju wioski, dzikus był już daleko z przodu. Zniknął w płytkim, suchym parowie. Awatar był krańcowo wyczerpany i nie mógł już dłużej biec.
Odważył się zerknąć za siebie i zobaczył, że Almekowie się zbliżają. Usłyszał tętent. Probierz wypadł z parowu, prowadząc za sobą drugiego konia. Gdy przejeżdżał obok, Talaban złapał za łęk i wskoczył na siodło. Zagrzmiały ogniste pałki, ale żaden z pocisków nie przeleciał blisko.
Dwaj mężczyźni popędzili cwałem na zachód, między wzgórza, kierując się ku odległemu Luanowi. Po chwili Talaban dostrzegł sylwetkę Węża.
Pół godziny później siedział już w swej dawnej kajucie, a Probierz zszywał mu ranę nad biodrem. Methras spoczął na krześle naprzeciwko niego.
– Nie spodziewałem się, że jeszcze cię zobaczę – oznajmił Talabanowi.
– Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt rozczarowany.
Methras wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Probierz zagroził, że poderżnie mi gardło, jeśli nie dam mu szansy odnalezienia cię.
Talaban skrzywił się z bólu.
– Zabrali mój kryształ – oznajmił.
– Skorzystaj z mojego – zaproponował Methras, rozsznurowując mieszek, który miał u pasa. Talaban spojrzał w jego niebieskie oczy. Jeszcze przed tygodniem Vagara posiadającego podobne kryształy natychmiast skazano by na śmierć.
– Potrafisz się nim posługiwać? – zapytał Awatar.
– Trochę. Ale się nauczę.
Talaban ujął klejnot w dłoń i przystawił go sobie do rany na biodrze, która natychmiast zaczęła się goić.
– Zapoznam cię z rytuałami – zaproponował.
– Znam je. Ale przeszkadza mi vagarska krew – wyjaśnił z uśmiechem Methras.
– Jak długo siedziałeś na tym dachu? – zapytał Probierza Talaban.
– Długo. Za dużo żołnierzy w pobliżu.
– A jak udało ci się dostać tam niepostrzeżenie?
– Dużo potrafię. Na pewno się ucieszyłeś na mój widok.
– Ucieszyłem się, że dałem ci ten toporek. – Awatar przeniósł spojrzenie z powrotem na Methrasa. – Musimy jak najszybciej wrócić do Egaru. Almecka armia ma wymaszerować jutro. Dotrze do miasta w niespełna pięć dni.
– Kwestor generalny już o tym wie. Maszerują na nas trzy armie. Blisko osiem tysięcy ludzi.
– Bardzo dużo – stwierdził Probierz. – Możemy przegrać.
Talaban wstał z łóżka ze stęknięciem.
– Muszę odpocząć – oznajmił. – Gdzie jest moja kajuta?
– To jest twoja kajuta – odparł Methras.
– Nie, już nie.
– I tak większą część nocy spędzę w sterowni – wyjaśnił z uśmiechem Vagar. – Odpocznij tutaj. Obudzę cię, kiedy dopłyniemy do Egaru.
Talaban wyciągnął się na znajomej koi. Był zbyt zmęczony, żeby się spierać.
Gdy Probierz ruszył w stronę wyjścia, Awatar złapał go za ramię.
– Wrócisz do domu, przyjacielu. Do Suryet.
Potem zamknął oczy i zapadł w głęboki, pozbawiony snów sen.