Rozdział czternasty

Viruk sprawiał wrażenie, że uważnie słucha przemawiającego do Rady kwestora Caprishana. W rzeczywistości jednak porównywał go z nieżyjącym królem Patiaków. Obaj byli odrażająco grubi i obłudnie uprzejmi. Wyobraził sobie, jak wyglądałoby otyłe cielsko Caprishana trafione impulsem z łuku zhi. Uśmiechnął się na tę myśl. Tłuścioch zauważył ten uśmiech i zająknął się.

– Bawią cię moje słowa, kuzynie? – zapytał.

– Wybacz, kuzynie. Po prostu cieszyłem się twoją retoryką.

Viruk uśmiechnął się ujmująco.

Caprishan odwzajemnił uśmiech, po czym znowu skupił się na swej przemowie. Wokół stołu zasiadło trzydziestu radnych oraz dwóch awatarskich skrybów sporządzających notatki. Viruk przyjrzał się kolejno twarzom słuchających Caprishana ludzi. Grubas był bardzo bogaty i dzięki temu miał wielu przyjaciół. Co najmniej ośmiu obecnych tu dygnitarzy będzie głosowało za wszystkim, co zaproponuje. Viruk przeniósł spojrzenie na prawą stronę, gdzie siedział szczupły Niclin. Radny wspierał podbródek na złożonych w piramidkę dłoniach. Rzedniejące włosy zaczesał mocno do tyłu i związał srebrnym drutem w kucyk. On również był potężnym człowiekiem. Mógł liczyć na głosy być może dziesięciu członków Rady. Trzy krzesła dalej siedział kwestor Ro. Był prawie tak samo bogaty jak Caprishan i równie sprytny jak Niclin, powinien więc cieszyć się szerokim poparciem. Tak jednak nie było, gdyż większość Awatarów nie lubiła jego pompatyczności. Ro był inteligentny, ale zimny i słabo rozumiał ludzką naturę. Viruk jednak go lubił. Ponownie przeniósł swą uwagę na Caprishana, by wysłuchać zakończenia jego przemowy.

– Chciałbym z całą mocą podkreślić, że jeśli Anu ma rację i ci przybysze są Awatarami, powinniśmy przywitać ich ciepło. Razem będziemy mogli zapewnić panowanie Awatarów na najbliższe stulecia. Dzieląc się z nimi wiedzą, moglibyśmy nawet posunąć naprzód naszą cywilizację.

Kwestor generalny wstał z miejsca.

– To zależy od tego, czy uważają się za równych nam, czy za lepszych od nas, kuzynie.

– Nikt nie jest od nas lepszy, kwestorze generalny – wtrącił Niclin.

– Oni mogą być takiego samego zdania o sobie – zauważył Rael. – Nie możemy jednak przygotować adekwatnego planu działania, dopóki się nie dowiemy, czy przybysze są wrogo nastawieni. Na razie kazałem naładować wszystkie łuki zhi i zwiększyć nabór do vagarskiej armii. Przejdźmy jednak do radośniejszych wieści, do triumfalnego powrotu naszego kuzyna Ro. Jak już wszyscy z pewnością słyszeliście, udało mu się wypełnić mocą cztery skrzynki. Dzięki temu właśnie mamy tu jasne światła oraz możliwość naładowania naszej broni. – Spojrzał na Ro i pokłonił się lekko. – Być może zechcesz nam teraz opowiedzieć o ekspedycji.

Ku zaskoczeniu Viruka przemowa Ro nie była pompatyczna, lecz krótka i zwięzła. Ekspedycja zakończyła się sukcesem, ale dalsze wyprawy nie przyniosą już rezultatów. Były dwa powody. Po pierwsze, erupcja wulkanu zniszczyła linię, a po drugie, i znacznie ważniejsze, zasoby energii Białej Piramidy były już niemal całkowicie wyczerpane. Ro nie wspomniał o walce z kralami ani nie przypominał radnym, że wielu z nich wątpiło w jego umiejętność osiągnięcia komunii. To było dziwnie stonowane wystąpienie, które wszystkich zaskoczyło.

Gdy Ro usiadł, zapadła cisza. Rael obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem, a potem wstał i zaczaj bić brawo. Reszta radnych podążyła za jego przykładem. Ro przysłuchiwał się obojętnie aplauzowi. Gdy ten wybrzmiał, kwestor generalny skinął na Talabana, nakazując mu złożyć raport. Oficer przemówił, nie wstając z krzesła.

– Nie mogę wiele dodać do relacji szanownego kwestora. Wielu vagarskich robotników straciło życie podczas ataku stworzeń znanych jako krale. Udało się nam je odeprzeć dzięki wysiłkom kwestora Ro, mojego zwiadowcy Probierza oraz moim. W drodze powrotnej obyło się bez poważniejszych incydentów, pomijając pojawienie się dwóch księżyców. Zgadzam się z kwestorem Ro, że dalsze wyprawy na południe nie miałyby sensu. Erupcja była kolosalna i szanse odnalezienia w tamtym regionie nowej linii wydają się minimalne. Niemniej jednak dzięki jego determinacji i zdolności przewidywania Wąż dysponuje obecnie pełną mocą. Sugerowałbym, żeby pozostawić skrzynkę na okręcie. Wiemy, że nowi Awatarowie zamierzają przepłynąć ocean. Musimy założyć, że ich okręty mają napęd podobny do naszego. Uważam, że byłoby błędem, gdybyśmy pozbawili się możliwości walki z nimi na morzu.

– Nie zgadzam się – odezwał się Niclin. – Mamy zaledwie cztery skrzynki. Jak rozumiem, jedną przekazano kwestorowi Anu, dla celów, których kwestor generalny nie raczył nam wyjaśnić. Drugiej używa się do ładowania broni. A teraz chcesz, żeby pozostawić trzecią na okręcie, który może zostać zatopiony podczas bitwy. Nie! Uważam, że skrzynki powinno się przenieść do miasta, gdzie można ich będzie pilnie strzec. Są zbyt cenne, żeby je narażać.

Z całym szacunkiem, radny – sprzeciwił się Talaban z przyjaznym uśmiechem – mam wrażenie, że zapominasz o znaczeniu demonstracji siły. Jeśli ci przybysze przypominają nas choć trochę, będą aroganccy, przekonani o swej wyższości i o boskim prawie do sprawowania władzy. Pomyślcie tylko, co mogłoby się zdarzyć, gdyby to nam udało się w jakiś sposób umknąć przed kataklizmem do innego świata, gdyby nasze imperium było niemal nienaruszone, a stolica uniknęła strat. Wypłynęlibyśmy naszymi Wężami na nowe oceany, szukając nowych ras i podbijając je, tak jak robiliśmy to zawsze. Wyobraźmy też sobie, że znaleźlibyśmy ludzi podobnych do nas, ale ich źródła mocy byłyby wyczerpane, a do tego nie mieliby armii, okrętów ani żadnych środków obrony. Czy przywitalibyśmy ich jak braci? Nie sądzę. Przybysze nie będą w pierwszej chwili wiedzieli, że został nam tylko jeden Wąż. Powinni zobaczyć go w pełni bojowej chwały. Wtedy być może uznają nas za równych sobie.

– Zgadzam się z Talabanem – poparł go kwestor Ro. – To trafna analogia. Jesteśmy aroganccy i mamy do tego pełne prawo. Niemniej jednak stoimy przed nieznanym niebezpieczeństwem. Wąż powinien być gotowy do walki, choć wolno nam modlić się o to, by okazało się to niepotrzebne.

– Być może powinniśmy poddać tę kwestię pod głosowanie – zaproponował Niclin.

– To nie będzie konieczne – oznajmił Rael. – To decyzja o charakterze militarnym i w związku z tym wchodzi w zakres moich wyłącznych kompetencji. Skrzynka zostanie na Wężu. Na razie.

Niclin uniósł rękę.

– Jak sobie życzysz, Raelu, ale nim przejdziemy do następnych punktów, chciałbym zadać jedno pytanie. Kapitanie… czy to prawda, że uderzyłeś na lodzie kwestora Ro? Uderzyłeś go na oczach Vagarów?

Viruk nie słyszał takich pogłosek. Był zafascynowany. Zerknął na Talabana i zauważył, że jego twarz stężała.

– Kwestor i ja walczyliśmy z kralami – zaczął Talaban. – Potem nastąpiła erupcja. Pobiegłem na pomoc kwestorowi, który potknął się, gdy w ziemi pojawiła się szczelina. Podtrzymałem go. Nie wiem, jak można to uznać za cios, ale być może z daleka tak to wyglądało.

– A więc utrzymujesz, że go nie uderzyłeś?

Viruk zauważył, że kapitan się zawahał.

– Z pewnością lepiej byłoby zapytać o to samego kwestora – odpowiedział Talaban. – Chciałbym jednak poznać pochodzenie tej… dziwacznej opowieści.

– Marynarz z twojego okrętu opowiedział o tym przyjaciołom w piwiarni – wyjaśnił Niclin. – Na szczęście, mówił wystarczająco głośno, by usłyszał go oficer straży. Aresztowano go, przesłuchano, a o świcie wyssano na kryształach. Obecnie przesłuchiwani są inni członkowie załogi. Jeśli okaże się to konieczne, wszyscy zostaną wyssani.

– Chyba wolę słowo zamordowani – oznajmił zimno Talaban. – I to się nie zdarzy. Zostaną natychmiast zwolnieni.

– Ta decyzja nie należy do ciebie – warknął Niclin. Twarz radnego poczerwieniała. Viruk uśmiechnął się. Niclin ze wszystkich sił starał się zapanować nad nerwami.

– To prawda. Należy do mnie – oznajmił stanowczo Rael.

– Czy ktoś jeszcze ma coś do dodania?

– Kwestorze generalny – odezwał się gruby Caprishan – z pewnością powinniśmy poprosić kwestora Ro o potwierdzenie bądź zaprzeczenie prawdziwości tej opowieści. Jeśli jest ona prawdziwa, to całą vagarską załogę należy wyssać na kryształach.

– To trafna uwaga, kuzynie. Dziękuję, że ją zgłosiłeś – powiedział Rael. Spojrzał na Ro, prosząc go gestem o zabranie głosu.

Kwestor Ro milczał przez chwilę. Potem spojrzał na Talabana.

– Kapitan uratował mi życie. Zginąłbym, gdyby nie on. To właśnie wyczytacie w moim raporcie. Nie mam nic więcej do dodania.

– Każę zwolnić marynarzy – oznajmił Rael. – A teraz przejdźmy do następnego punktu obrad. Większość z was z pewnością wie już o fortunnej śmierci Judona z Patiaków. Jestem przekonany, że ten fakt zapobiegł groźbie natychmiastowej rewolty. Mamy jednak inne wewnętrzne problemy. W pięciu miastach działa grupa, która nadała sobie nazwę pajistów.

Pajiści są odpowiedzialni za śmierć kwestora Baliela i sądzimy, że stoją też za atakami na wybitnych vagarskich obywateli, którzy wykazali się wielką lojalnością wobec naszych rządów. Rozpoczęliśmy obecnie obławę na ich przywódców, ale musicie pamiętać, przyjaciele, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Żaden z radnych nie powinien chodzić po mieście bez strażników. Musimy też zwiększyć środki bezpieczeństwa w naszych domach i miejscach pracy. Osobiście poddałem przesłuchaniu trzech ludzi. Nie zdradzili imion przywódców nawet na torturach. Dowiedzieliśmy się jednak, że ataki będą się nasilać.

– Kto finansuje tę grupę? – zapytał Caprishan. – Czy to wiemy?

– Jeszcze nie – odparł Rael – ale możemy bezpiecznie założyć, że otrzymują wsparcie Erek-jhip-zhonad.

– Chcesz, żebym zabił ich króla? – zapytał Viruk.

– Jeszcze nie, kuzynie. Mamy już wystarczająco wielu wrogów. Na tym etapie musimy być ostrożni. Ataki na Awatarów nie mogą się kończyć sukcesem. Sprawujemy rządy nad wrogo nastawioną ludnością. Gdy tylko tubylcy zaczną w nas widzieć nie władców, lecz cele… – Nie dokończył zdania.

– Trzeba znaleźć tych ludzi. Szybko – stwierdził Niclin.

– Znajdziemy ich – zapewnił Rael. – Obecnie poszukujemy tubylca, który najprawdopodobniej jest kurierem. To bardzo stary białowłosy mężczyzna, który podróżuje w towarzystwie złotowłosego dziecka. Dotarły do nas informacje, że to on dostarcza grupie rozkazy, a także złoto. Udaje kupca. Nasi agenci przeczesują obecnie miasto w jego poszukiwaniu. Kiedy go znajdziemy, zaprowadzi nas do przywódców.

– A czym on handluje? – zapytał Viruk. Opuścił go dobry humor. Znał odpowiedź, zanim jeszcze ją usłyszał.

– Ponoć winem – odparł kwestor generalny.

Pierwsze odruchy zawsze są słuszne, pomyślał Viruk. Trzeba było poderżnąć mu gardło. Westchnął. Ta wiadomość nieodwracalnie zepsuła mu dzień. Nic już tego nie naprawi. Oparł się wygodnie na krześle, starając się sprawiać wrażenie zainteresowanego rozmową o pobieraniu podatków. Zerknął na Talabana, zadając sobie pytanie, czy kapitan jest rzeczywiście zajęty debatą czy też nudzi się tak samo jak on.

Nie sposób było tego określić. Smagła twarz Talabana niczego nie wyrażała. Wpatrywał się w mówiącego. Viruk przeniósł wzrok na Caprishana, który wyjaśniał obecnym problemy ze ściąganiem podatku od plemion. Jego liczne podbródki drżały, a twarz zalewał pot. Viruk przyglądał się, jak jedna strużka dotarła do podbródków i spłynęła w dół jedną z bruzd. Stłumił ziewnięcie.

Gdy zebranie wreszcie się skończyło, z radością udusiłby wszystkich obecnych. Rael zaproponował im przekąski, ale Viruk odmówił i opuścił pałac, zamierzając wrócić do domu na piechotę. To była z górą mila drogi, ale noc była pogodna, a powietrze chłodziło mu twarz. W przeciwieństwie do pozostałych miał nadzieję, że nowi Awatarowie okażą się wrogo nastawieni. Być może wreszcie znajdzie nieprzyjaciół godnych swoich talentów.

Zabójstwo grubego króla sprawiło mu przyjemność. Z radością patrzył, jak impuls z łuku zhi rozsadził mu plecy, spryskując kwiaty krwią i odłamkami kości. Ach, prawda, pomyślał, kwiaty. Jak się nazywały…? Gwiezdne płatki? Gwiezdne kwiecie? Nie. Gwiazdy nieba. Tak jest. Śliczne roślinki. Nadal pamiętał ich zapach, delikatny i lekki. Jutro opowie o nich Kacowi i każe mu zasadzić je pod oknem sypialni.

Viruk przeszedł na drugą stronę szerokiej alei i skręcił w prawo, w wąską ulicę Pilarską. O tej godzinie nikt nie pracował, ale czuło się tu jeszcze woń świeżo ciętego drewna. Na ulicy było ciemno i Viruk wdepnął w końskie łajno. Powietrze wypełnił paskudny smród. Awatar chciał wytrzeć but o ziemię, gdy nagle usłyszał za plecami jakiś szelest. Odwrócił się błyskawicznie i ujrzał nóż lśniący w blasku księżyca. Zablokował cios przedramieniem i uderzył pięścią w szczękę przeciwnika. Mężczyzna zachwiał się i upadł. Viruk uskoczył w prawo, gdy z pobliskiego zaułka wypadł drugi napastnik, uzbrojony w miecz. Awatar cofnął się.

– Wzięliście mnie za kogoś innego? – zapytał jak zwykle miłym głosem.

– Wiemy, kim jesteś – odparł drugi z mężczyzn, posuwając się powoli naprzód. Miał na sobie ciemne ubranie, a dolną połowę twarzy zasłaniała mu chusta. Pierwszy napastnik zdążył już się podnieść i próbował bokiem zajść Viruka z prawej. – Jesteś Viruk Zabójca – ciągnął mężczyzna z mieczem. – Viruk Szaleniec.

– Szaleniec? To było bardzo nieuprzejme – oznajmił Viruk. – Chyba zabiję cię za to twoim własnym mieczem.

Napastnik uzbrojony w nóż rzucił się do ataku. Viruk wyszedł mu naprzeciw, uchylając się przed nieudolnie wyprowadzonym ciosem. Potem zdzielił go łokciem w twarz. Mężczyzna zatoczył się do tyłu ze stłumionym krzykiem. Drugi z przeciwników ciął mieczem, celując w głowę Viruka. Awatar pochylił się, a potem skoczył na niego. Uderzył barkiem w brzuch przeciwnika i zwalił go z nóg. Obaj ciężko runęli na ziemię. Viruk uniósł się lekko i uderzył napastnika trzy razy w twarz. Potem złapał go za włosy i dwukrotnie grzmotnął jego głową o ziemię. Mężczyzna jęknął. Viruk wstał, wyrywając mu miecz z rąk.

– Żałosne – skwitował. – Naprawdę żałosne.

Odwrócił się, przeszywając mieczem powietrze. Trafił prosto w szyję pierwszego z napastników, który próbował zajść go od tyłu. Ostrze przecięło skórę, ścięgna, kręgi oraz obie żyły szyjne. Głowa opadła w prawą stronę. Mężczyzna runął na ziemię.

Drugi napastnik zdołał się podźwignąć na kolana.

– Nie! – krzyknął, gdy jego przyjaciel zginął.

– Nie? – powtórzył Viruk. – Trzeba było powiedzieć „nie”, zanim podjęliście tę śmieszną próbę. Nie czułbym się urażony, gdyby nie fakt, że wiedzieliście, kim jestem. Nie masz nawet pojęcia, co to za zniewaga. Dwóch takich jak wy! – Przykucnął obok klęczącego mężczyzny i zerwał mu chustę z twarzy. Twarz napastnika była młoda, prawie chłopięca. – Jak rozumiem, jesteście pajistami.

Młodzieniec skinął głową. Nagle w jego oczach pojawił się błysk.

– Tak. I z dumą zginiemy za sprawę. Może i nie byłem wystarczająco dobry, żeby cię zabić, ale któregoś dnia ktoś to uczyni. Ktoś zgładzi ciebie i cały wasz plugawy rodzaj.

– Być może – zgodził się Viruk. – A może tak zechciałbyś mi powiedzieć, kto cię wysłał?

– Nigdy!

– Tak też sądziłem – rzekł Awatar z szerokim uśmiechem.

– To znacznie upraszcza sprawę. – Uniósł nagle miecz i wbił go w brzuch młodzieńca z taką siłą że sztych wyszedł plecami.

– Boli, prawda? – zapytał. Pajista zawył i osunął się w ramiona zabójcy. Viruk pocałował go w policzek i odepchnął na bok.

Kiedy się wyprostował, przypomniał sobie o pobrudzonym bucie. Wytarł go o ubranie umierającego młodzieńca i skierował się w stronę pałacu, by zameldować o ataku.

Kwestor generalny przysłał na miejsce drużynę żołnierzy, lecz ktoś zdążył zabrać ciała przed ich przybyciem.

– Pamiętasz, jak wyglądali? – zapytał Rael Viruka, który wycierał gąbką krew z czarnej jedwabnej koszuli.

– Byli młodzi i niewiele potrafili – odparł Viruk. – Ale czekali specjalnie na mnie. Jeden z nich to przyznał. Nazwał mnie Virukiem Zabójcą. Nie potrafię uwierzyć, że wysłali tylko dwóch. Myślisz, że chcieli mnie obrazić?

– Było ich więcej niż dwóch – stwierdził Talaban, podchodząc bliżej. – Ktoś musiał im towarzyszyć. W przeciwnym razie nie zdążyliby zabrać ciał.

– Ach – stwierdził Viruk. – Chyba tak. Wysłali trzech, ale jeden z nich okazał się tchórzem. Niemniej trzech nadal zakrawa na zniewagę.

– Nie miałeś broni, Viruku – przypomniał mu Rael. – Zapewne uważali, że trzech wystarczy.

– Pewnie masz rację – zgodził się Viruk. – Mam jeszcze krew na koszuli?

– Chyba wytarłeś już całą – odparł Rael. – Przychodzi ci do głowy coś jeszcze. Cokolwiek?

Viruk zastanowił się nad tym pytaniem, wspominając cały incydent.

– Nie – odpowiedział po chwili. – Wypadli z ciemności. Wszystko skończyło się bardzo szybko.

– Idź do domu wypocząć, kuzynie – powiedział Rael. – Ale tym razem zabierz miecz.


– To głupiec – stwierdził Talaban po odejściu Viruka. – Powinien zachować tego z mieczem przy życiu. Wtedy moglibyśmy go przesłuchać.

– Jak sam powiedział, wypadli z ciemności – przypomniał Rael.

Talaban potrząsnął głową.

– Nie miał broni. Zabrał miecz jednemu z napastników i zabił nim drugiego. To znaczy, że ten pierwszy pozostał bez broni. Mógł go pojmać.

– Wiem o tym! – warknął Rael. – Ale Viruk nie potrafi myśleć. Lubi zabijać. To jego talent i jego obsesja. Ale skoro już mówimy o głupcach, Talabanie, to rozważmy raport, który złożyłeś radnym. Czy twoim zamiarem było narobić sobie tutaj wrogów? Mówiłeś o arogancji, a twoje podsumowanie cech Awatarów było obraźliwe. Jak to ująłeś? „Jeśli ci przybysze przypominają nas choć trochę, będą aroganccy, przekonani o swej wyższości i o boskim prawie do sprawowania władzy”. To właśnie rozgniewało Niclina tak bardzo, że chciał skazać twoją załogę na śmierć. Gdyby kwestor Ro cię nie poparł, doszłoby do tego.

– Powiedziałem prawdę.

Też coś! Prawda. Dlaczego ludzie uparcie wierzą, że prawda jest jak kryształ, twarda i niezmienna? To, co uważasz za arogancję, inni nazywają dumą. Chcesz poznać prawdę? To niemożliwe, gdyż jest ona kwestią opinii. To tak, jak z piękną kobietą. Tam, gdzie jeden mężczyzna widzi kurwę, inny dopatruje się anioła. Powiedziałeś radnym o naszej arogancji, a oni przyjrzeli ci się i co zobaczyli? Być może człowieka, który gardzi własnymi rodakami.

– To nieprawda! – oburzył się Talaban.

– Znowu mówisz o prawdzie. Co chciałeś przez to powiedzieć? Że Niclin nie uważa tego za prawdę, czy że ty nie sądzisz, żeby to była prawda? – Uniósł rękę, by powstrzymać Talabana, który chciał mu odpowiedzieć. – To nie ma znaczenia. Radni widzą w tobie człowieka, który wyrzeka się wyglądu Awatara. Gdzie jest błękit w jego włosach? Dlaczego nie chce wyglądać jak jeden z nas? Czy się wstydzi? A może wie, że jest Vagarem? Czy opowieści o jego matce są prawdziwe? I znowu wracamy do słowa „prawda”. Coś ci powiem. Mam już po dziurki w nosie prawd innych ludzi! Nie zrozum mnie źle, Talabanie. Bardzo cię cenię. Dlatego właśnie cię popieram. Musisz jednak sobie uświadomić, że jesteśmy oblężoną rasą. Żyjemy pod nieustanną groźbą zagłady. Taka sytuacja sprzyja paranoi.

– Masz rację – przyznał cicho Talaban. – Faktycznie gardzę tym, czym się staliśmy. Kiedyś władaliśmy światem. A teraz jesteśmy pasożytami, wysysającymi krew Vagarów. Nasz wkład jest niewielki.

Rael parsknął gromkim śmiechem.

– Mógłbym ci odpowiedzieć, że naszym wkładem jest przyczynianie się do stabilizacji całego regionu. Jesteśmy ich wrogami. Dajemy im powód, by się zjednoczyć. Bez nas trwałyby tu ciągłe wojny plemienne, powodujące wielkie zniszczenia. Dopóki spoglądają na nas z nienawiścią, panuje pokój.

– Powiedziałeś, że mógłbyś mi tak odpowiedzieć – zauważył z uśmiechem Talaban. – Jak rozumiem, sam w to nie wierzysz.

Nikomu nie mówię, w co wierzę – odparł Rael. – Jestem kwestorem generalnym. Czy wiesz, dlaczego Ro cię poparł?

– Nie wiem. To było dla mnie niespodzianką.

– A nie powinno. Poparł cię dlatego, że Niclin domagał się śmierci twojej załogi. Ro nienawidzi Niclina. To bardzo proste. Wiem, że go uderzyłeś, bo przyszedł do mnie i zażądał, żeby całą twoją załogę wyssać na kryształach. Poprosiłem go, żeby zaczekał z tą kwestią do zebrania, a potem dopilnowałem, żeby powiadomiono Niclina o tym incydencie. Gdyby to Ro wystąpił o skazanie twoich ludzi na śmierć, Niclin by się temu sprzeciwił.

– Dziękuję – powiedział Talaban. – Po raz kolejny jestem twoim dłużnikiem.

– Jesteś inteligentnym człowiekiem, Talabanie, ale twoim przekleństwem, czy może błogosławieństwem, jest romantyczne usposobienie. Dostrzegasz niepodważalne prawdy tam, gdzie w rzeczywistości są tylko lotne piaski. Pod wieloma względami przypominasz pajistów. Oni uważają nas za tyranów i są przekonani, że gdy nas obalą, świat stanie się lepszy i bardziej sprawiedliwy. Nie rozumieją, że świat jest stworzony dla tyranów. Zawsze tak było. Interesowałeś się kiedyś historią. Czy potrafisz mi przywołać okres, gdy nie było żadnych władców? Żadnych prawodawców? – Rael podszedł do najdalszego stołu i nalał sobie kielich rozcieńczonego wina. – Społeczeństwo przypomina piramidę – podjął. – Podstawę stanowią biedacy, a ku górze cały budynek staje się stopniowo coraz węższy, aż wreszcie na szczycie jest tylko jeden kamień. Król, cesarz, bóg. Nie ma innego rozwiązania.

– Nie jestem przekonany – sprzeciwił się Talaban.

Rael zachichotał.

– Pewnie, że nie. Jesteś romantykiem. Ale wróćmy do historii. Trzy tysiące lat temu, gdy imperium było młode i istniał w nim sztywny system klasowy, doszło do kilku rewolucji. Największe znaczenie dla naszej dyskusji ma trzecia, podczas której buntownicy zabili króla. Powołano wówczas zgromadzenie senatorów, które nie miało jednego przywódcy.

– Niewykluczone, że to był złoty wiek – zauważył Talaban. – Uchwalono sprawiedliwsze prawa. Założono uniwersytety.

– W rzeczy samej. Ale po dziesięciu latach znowu mieliśmy króla.

– Z pewnością nie. Perjak przybrał tytuł pierwszego senatora – sprzeciwił się Talaban.

– Kogo obchodzi, jak kazał się tytułować? Równie dobrze mógłby przybrać tytuł „czwarta owca od lewej”. To nie miało znaczenia. Sprawował władzę absolutną i rządził jak król. Jego wrogów skazywano na śmierć. Biedni pozostali biednymi, a bogaci stawali się coraz zamożniejsi. Chodzi mi o to, że ludzie potrzebują przywódców. Jesteśmy jak wilki, łosie, jelenie czy trąbowce. Zawsze musi być przywódca stada. W obecnej epoce tym przywódcą jest rasa Awatarów. Pewnego dnia zastąpią nas inni. To może być niesprawiedliwe, ale taki jest naturalny porządek rzeczy. – Rael napełnił winem drugi kielich i wręczył go Talabanowi. – Ale to nie twój stosunek do polityki niepokoi mnie najbardziej, Talabanie. W całym swym życiu z całego serca kochałem tylko dwie osoby. Moją żonę Mirani i moją córkę Chryssę. Gdy Chryssa zapadła na chorobę zwaną zaślubinami z kryształem, chciałem umrzeć. Gdybym mógł oddać za nią życie, uczyniłbym to z chęcią. Ale kiedy umarła, pogodziłem się z tym. Pochowałem ją. Żyję dalej, Talabanie. Postanowiłem żyć najpełniej, jak tylko można. Pora, byś ty postąpił tak samo.

Talaban skinął głową.

– Teraz już o tym wiem. Zrozumiałem to podczas powrotnego rejsu. Czego ode mnie żądasz, Raelu?

Po pierwsze, zabarw choć trochę włosów na niebiesko – odparł kwestor generalny ze znużonym uśmiechem. – I odpocznij przez kilka dni. Potem zbierz załogę. Nikt z twoich ludzi nie walczył na pokładzie Węża z całkowicie naładowaną skrzynką. Zabierz ich na morze i wyszkol. Dam ci też trzydziestu awatarskich żołnierzy.

– Trzeba naładować całe uzbrojenie Węża – przypomniał Tałaban. – Będzie do tego potrzeba z górą stu kryształów.

– Każę je przesłać na okręt.

– Uważasz, że przybysze będą chcieli wojny?

– To nieuniknione – odparł Rael, ponownie rozciągając usta w znużonym uśmiechu. – W końcu będą aroganccy, tak samo jak my, przekonani o swej wyższości i o boskim prawie do sprawowania władzy.


W gospodzie nie było nikogo. Goście odeszli, a stoły były puste. Mimo to Sofarita nie mogła zasnąć. Siedziała na parapecie, w napięciu i strachu. Gapiła się na pogrążony w milczeniu plac. Nie potrafiła się odprężyć, bo gdyby to zrobiła, jej umysł zaraz wypełniłyby wizje ludzi, których nie znała, miejsc, w których nigdy nie była, oraz rozmów, których nie słyszała.

Kiedy nadchodziły, czuła się tak, jakby porywał ją prąd. Tonęła w morzu ludzkich losów. Bała się tego wrażenia. Kiedyś, jako mała dziewczynka, wpadła do Luanu. Zsunęła się z błotnistego brzegu i zniknęła w rwącym nurcie. Uratował ją wówczas jeden z mieszkańców wioski. Teraz jednak nie było nikogo, kto wyciągnąłby ją z rzeki snów innych ludzi.

Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego spotyka ją to mistyczne zjawisko. Nigdy dotąd nie miała wizji. Zastanawiała się, czy może być to objaw nadciągającego obłędu. Być może nie były to prawdziwe wizje, a jedynie wytwór jej wyobraźni. Być może miała gorączkę. Uniosła dłoń do czoła. Nie było gorące. Wstała z parapetu, wróciła do pokoju i wypiła kubek wody. Dokuczało jej zmęczenie i bardzo potrzebowała snu.

Ale co, jeśli już nigdy się nie obudzi? Jeśli porwie ją nurt rzeki snów?

Nie znała w mieście nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić o pomoc. Zostałaś sama, powtarzała sobie. Musisz sama sobie pomóc. Ta myśl w dziwny sposób dodała jej siły. To prawda, że nie mogła na nikim polegać, ale z drugiej strony, nikt też nie polegał na niej. Po raz pierwszy w życiu była naprawdę wolna. Nie musiała się przejmować kaprysami ojca, który uważał, że kobiety są niewiele warte, ani męża, którego lubiła i szanowała, ale nigdy naprawdę nie kochała. Nie była już więźniem ciasnogłowego społeczeństwa wioski.

Rzeka snów była przynajmniej ekscytująca.

Sofarita położyła się na łóżku, wspierając głowę na poduszce. Przykryła się kocem aż po szyję i zamknęła oczy. Nie ujrzała żadnych wizji ani niepokojących scen.

Przebywała w piwnicy gospody. Baj siedział za wąskim stołem, skrywając głowę w dłoniach. Płakał. Obok niego spoczywał jakiś mężczyzna w średnim wieku. Jego żółte włosy i brodę upstrzyły już pasemka siwizny. Na pryczy pod ścianą spała złotowłosa dziewczynka. Sofarita początkowo przyglądała się tej scenie obojętnie, ale potem poruszyło ją cierpienie Baja. Zbliżyła się, chcąc go pocieszyć, i uświadomiła sobie, że unosi się w powietrzu. Mężczyźni jej nie widzieli.

– Przestań płakać, człowieku, i powiedz mi, co się wydarzyło – zażądał starszy mężczyzna.

– Zabił ich. To było okropne. – Baj uniósł wzrok. Jego twarz była maską bólu. – Nic nie zrobiłem, Boru. Stałem w cieniu, sparaliżowany strachem.

– Ciebie też by zabił – stwierdził Boru. – Atak na Viruka był głupotą.

– Forjal zauważył go, gdy szedł na zebranie. Nie miał broni. Gdybym im pomógł…

– Ale nie pomogłeś – skwitował brutalnie Boru. – Czy Forjal coś powiedział przed śmiercią?

– Tak, ale oznajmił tylko Virukowi, że ktoś go kiedyś zabije. Nie chciał zdradzić, kto go przysłał. Co będzie, jeśli znajdą ciała? Forjal pracował u mnie. Mogą do mnie trafić.

– Przestań skomleć, człowieku! Znajdą ciała, ale nie głowy. Obie były w obciążonym worku, który wrzuciłem do morza.

Zrozum jednak, Baju, że nie możemy sobie pozwolić na indywidualne akty przemocy. Obaj z Forjalem zaryzykowaliście wszystko przez swój głupi uczynek. A teraz on i ten drugi dureń nie żyją. Gdyby to ode mnie zależało, poderżnąłbym gardło i tobie. Masz jednak otrzymać kolejną szansę. Od tej chwili będziesz wykonywał rozkazy. Nie podejmiesz żadnych pochopnych działań. Zrozumiano? Baj skinął głową.

– Przykro mi.

– Przeproś duchy Forjala i jego.

Sofarita otworzyła oczy. W sypialni było ciemno. Izbę oświetlał jedynie snop blasku księżyca, wpadający do środka przez małe okno. Czuła się wypoczęta, choć nie mogła spać dłużej niż godzinę. Zdmuchnęła lampy przed położeniem się do łóżka i teraz nie miała czym ich zapalić.

Gdy tylko nasunęła się jej ta myśl, jedna z lamp zapłonęła migotliwym blaskiem. Izbę wypełniło łagodne światło. Sofarita usiadła na łóżku. Spojrzała na drugą lampę i wyobraziła sobie, że i ta się pali.

Knot natychmiast zapłonął. Kobieta oparła się o poduszkę. Nie czuła paniki.

To z pewnością był sen. Położyła się, nakryła kocami i ponownie zasnęła.

Загрузка...