Rozdział dwudziesty czwarty

Wszystkie wydarzenia minionego miesiąca były w opinii Raela przygnębiające. Wydawało się, że nic nie idzie jak trzeba, od chwili gdy kwestor Ro wrócił z czterema w pełni naładowanymi skrzynkami mocy. To było tak, jakby w momencie, gdy ich nadzieje osiągnęły punkt szczytowy, Źródło obróciło się nagle przeciwko nim.

Na bliźniacze miasta maszerowały trzy zdyscyplinowane, śmiertelnie groźne armie, Vagarzy byli gotowi do przejęcia kontroli nad swym przeznaczeniem, a moce wiedźmy rosły z każdym dniem. Rael był znużony. Wyjął z mieszka biały kryształ i przyłożył go sobie do czoła. Wypełniła go chłodna, ożywcza energia. Westchnął i jego myśli wróciły do Sofarity. Gdy się z nią spotykał, zawsze musiał zostawiać kryształy. Jej bliskość pozbawiała je mocy. Dlatego nie zapraszał jej już do Sali Obrad, lecz spotykał się z nią w domu Ro.

Rael siedział za biurkiem, spoglądając na stertę leżących na nim papierów.

Chwycił pierwszy z nich i przeczytał meldunek o sytuacji dotyczącej zaopatrzenia w żywność. Gdy tylko dowiedział się o istnieniu Almeków, nakazał sprowadzić jak najwięcej prowiantu i spichrze bliźniaczych miast były przepełnione. Mimo to po trzech tygodniach oblężenia mieszkańcy zaczęliby głodować. Racjonowanie musiałoby się zacząć już od jutra.

Podszedł do okna i spojrzał na zatokę. Kotwiczył tam Wąż, a także pięćdziesiąt mniejszych, vagarskich statków. Od wielu dni zwoziły do miasta zaopatrzenie, ale teraz nie miały już dokąd płynąć. Wioski nad brzegiem Luanu opustoszały. Ich mieszkańcy uciekli albo zostali wymordowani.

Wrócił do biurka i przerzucił papiery. Jego uwagę przyciągnął raport z Kryształowego Skarbca. Caprishan dostarczył Anu drugą skrzynkę, zgodnie z jego życzeniem. Trzeciej właśnie używano, by naładować łuki zhi. Czwarta nadal spoczywała w sercu Węża. Wkrótce Rael będzie musiał rozkazać ją stamtąd wyjąć i ich okręt utraci zdolność ruchu.

Wąż Siedem pod pewnymi względami przypominał Awatarów. Potężny, ale skazany.

Rael był w ponurym nastroju. Miał za mało mocy i za mało ludzi. Talaban nazwał go największym żyjącym strategiem. Rael w to wierzył, ale nawet najlepsze plany strategiczne na nic się nie zdadzą, jeśli brakuje środków, by wprowadzić je w życie.

Gdyby nie te ograniczenia, Rael wysłałby kilka silnych jednostek, które nękałyby zbliżające się armie, odcinały im szlaki zaopatrzenia, osłabiały je. Miał jednak niespełna dwustu zdolnych do walki Awatarów i nie mógł sobie na to pozwolić. Wysłanie lekkozbrojnych Vagarów przeciwko ognistym pałkom byłoby samobójstwem. Dlatego nieprzyjaciel mógł maszerować w swoim tempie, dyktując przebieg wojny.

Jedyną przewagę zapewniała Raelowi krwiożerczość Almeków. Gdyby ich najazd był mniej krwawy, podbita ludność mogłaby się stać dla nich źródłem zaopatrzenia. W obecnej sytuacji musieli zająć miasta najszybciej, jak tylko zdołają.

Kwestor generalny zastanowił się nad tym. Mury Pagaru nie były mocne. Zbudowano je pośpiesznie, we wczesnych latach podboju. Był pewien, że można je sforsować. Egaru było mniejsze i obrona jego krótszych murów będzie łatwiejsza. Dlatego właśnie postanowił skierować większość Awatarów do Pagaru.

Potem pomyślał o Ammonie. Król przebywał w wybranych dla niego apartamentach, na pierwszym piętrze budynku Rady. Wkrótce Rael będzie musiał się z nim spotkać. Jego pięciotysieczne wojsko mogłoby pomóc rozprawić się z falą najeźdźców, czy jednak byłoby rozsądne zaprosić do miast pięć tysięcy w zasadzie wojowników nieprzyjaciela? Jeżeli jakimś cudem uda się całkowicie rozbić Almeków, Ammon osiągnie cel, do którego od dawna dążył. Przejmie władzę nad Imperium Awatarskim.

Imperium?

Jakim imperium? Ta myśl jeszcze bardziej przygnębiła Raela. Nie mieli już imperium.

Drzwi się otworzyły i wszedł Viruk.

– Czego chcesz, kuzynie? – zapytał kwestor generalny, poirytowany tym nagłym wtargnięciem.

– Ja ci dam kuzyna, ty skurwysynu! – zagrzmiał Viruk. – Wysłałeś mnie z awatarskiego miasta, żebym uratował obojnaczego podczłowieka, i co zastałem po powrocie? Miastem władają vagarskie psy. Powinienem poderżnąć ci gardło, ty zdradziecki skurwielu!

Raela ogarnął zimny gniew. Kwestor generalny wstał zza biurka i stanął przed rozjuszonym wojownikiem.

– Jeśli ktoś tu jest winien zdrady, to tylko ty, arogancki głupcze – warknął. – Prawdziwą władzę w miastach sprawuje teraz wieśniaczka, z którą się przespałeś. A wiesz dlaczego? Dlatego, że złamałeś prawo i ją uzdrowiłeś, Viruku. Jest zjednoczona z kryształem. Nawet ty rozumiesz, co to oznacza. Próbowaliśmy ją zabić. Nie udało nam się.

– Ja mógłbym to zrobić – stwierdził Viruk. – Potrafię zabić wszystko, co żyje i oddycha.

– W tej chwili nie wchodzi to w grę. Jej moce dają nam jedyną szansę pokonania Almeków. Ale gdy piramida Anu zostanie ukończona, sytuacja może się zmienić.

– I co wtedy? Odzyskamy władzę?

– Oczywiście – skłamał gładko Rael.

Viruk uśmiechnął się szeroko.

– To mi się bardziej podoba.


Muszę iść przywitać gości. – Rael przyjrzał się brudnemu po podróży ubraniu Viruka. – Chyba powinieneś wrócić do domu i wziąć kąpiel.

– Przypadkiem nie wiesz, czy moje kaczeńce przybyły bezpiecznie? – zainteresował się Viruk.

– Nie wiem – odparł kwestor generalny.

Po wyjściu Viruka Rael udał się do Sali Obrad i polecił słudze przyprowadzić panią Mejanę oraz Ammona.

Mejana przybyła pierwsza. Miała na sobie powłóczystą niebieską szatę. Skinęła krótko głową do Awatara i bez słowa usiadła po jego prawej stronie. Czekali w milczeniu kilka minut, nim sługa wreszcie zapowiedział króla.

Ammon wszedł do sali. Miał na sobie pożyczoną tunikę z szaroperłowego jedwabiu oraz sandały ze srebrnymi rzemykami. Ciemne włosy opadały mu na ramiona, umyte i wyperfumowane, a jego ruchy były ospałe i pełne gracji. Okrążył stół i usiadł obok Raela.

– Przydzieliliście mi urocze apartamenty – stwierdził – ale z chęcią skorzystałbym z usług krawca.

– Przyślę ci jakiegoś, jak tylko skończymy – obiecał Rael. – Ale najpierw pozwól, że przywitam cię w Egaru. Cieszy mnie, że pomogliśmy ci się uratować.

– Z pewnością każecie mi za to zapłacić – zauważył Ammon. Skierował spojrzenie fioletowych oczu na Mejanę. – A kim ty jesteś, pani?

– Pozwól, że przedstawię ci panią Mejanę, moją pierwszą radną – wtrącił szybko Rael.

Ammon pochylił lekko głowę.

– Pani, czyżby wśród Awatarów nastała moda na rezygnację z niebieskich włosów? – zapytał z ironią.

– Nie jestem Awatarem, panie.

Twarz Ammona przybrała wyraz drwiącego zaskoczenia.

– Doprawdy? W takim razie jak udało ci się osiągnąć tak znaczącą pozycję?

– Jak wiesz – wtrącił ze spokojem Rael – Mejana jest przywódcą pajistów, organizacji finansowanej przez ciebie i twojego ministra Anwara. Niemniej jednak w tej chwili nie ma to większego znaczenia. Mamy do czynienia ze straszliwym wrogiem. Musimy zdecydować, jak najskuteczniej z nim walczyć.

– Moja armia powinna tu nadciągnąć za kilka dni – odparł Ammon. – Sugerowałbym, żebyśmy po prostu bronili murów.

– Najpierw konieczne byłyby pewne obietnice – oznajmiła Mejana.

– A mianowicie?

– Musiałbyś obiecać, że po zwycięstwie twoi żołnierze odejdą.

– Nie muszę nic nikomu obiecywać, pani. Tym krajem władali ongiś Erek-jhip-zhonad i wróci on pod nasze panowanie. Mam wrażenie, że to ja powinienem stawiać żądania.

Drzwi się otworzyły i do sali wszedł sługa. Pokłonił się kolejno wszystkim obecnym i podszedł do Raela.

– Wiadomość od pani Sofarity, panie.

Rael wziął kartkę, przeczytał ją, a potem odchylił się do tyłu na krześle.

– Mam nadzieję, że to dobre wieści – odezwał się Ammon.

Kwestor generalny wstał.

– Twoją armię zaatakowano w wąwozie Gen-el. Trzy tysiące zginęły, reszta uciekła. Rozmowa skończona.


– Myślę, że Źródło mnie nienawidzi – mówił Rael. Opowiedział jej o zagładzie armii Ammona i o nadciągających niezwyciężonych Almekach. Ujęła go za rękę i poprowadziła do ogrodu na dachu. Ustawiono tam długi stół, przykryty miękkimi ręcznikami. Obok niego znajdował się mniejszy, na którym stały flakoniki z wonnym olejkiem.

– Zdejmij ubranie, Raelu – powiedziała.

– Nie mam czasu, Mirani.

Rób, co ci mówię, mężu – zażądała. Rael ściągnął z westchnieniem tunikę oraz rajtuzy. Potem nakazała mu gestem położyć się twarzą w dół na łóżku do masażu. Gdy już to zrobił, wylała sobie olejek na dłonie i zaczęła ugniatać mięśnie jego barków. – Są twarde jak żelazo – oznajmiła. Jęknął, gdy nacisnęła mocniej. – Uważasz, że Źródło cię nienawidzi? Jeśli to prawda, okazuje ci to w dziwny sposób. Przeżyliśmy razem z górą stulecie miłości. Ty arogancie! – Jej palce złagodziły napięcie w górnej części pleców i przesunęły się w dół. – Źródło cię nie nienawidzi, Raelu. Musi jednak nienawidzić tego, kim się staliśmy. Tyranami i właścicielami niewolników. Wszystkie nasze plany, wszystkie ambicje mają tylko jeden cel: utrzymanie władzy, dominację. Utrzymujemy się przy życiu dzięki kradzieży życia innych. Gdyby Źródło tego nie nienawidziło, przestałabym w nie wierzyć. Czy teraz rozumiesz, dlaczego nie chcę zasiadać w Radzie?

Leżał nieruchomo, pozwalając, by jej dłonie pomagały mu swą magią. Kontynuowała masaż, rozciągając łokciem długie mięśnie nad biodrami. Rael jęknął.

– Chcesz mi pomóc, czy mnie zabić? – zapytał.

Próbuję sprawić, żebyś ujrzał prawdę – odparła. – Mejana jest jasnym blaskiem jutrzenki, a Sofarita słońcem, które nastaje po deszczu. One nie są złe, Raelu. Są niezbędne. W dawnych dniach Źródło pobłogosławiło nas wieloma dziećmi. Wszystkie dożyły wieku dorosłego. I wszystkie zginęły w zagładzie świata. Wszystkie oprócz Chryssy. – Zamknął oczy pod wpływem bolesnego wspomnienia. – Żyła krótko, ale dała nam wiele radości. Pomyśl, jak musiała się czuć Mejana, gdy jej córkę, światło jej życia, wyssano na kryształach. Pomyśl o jej bólu, Raelu. To prawda, że zamordowała Baliela i rozkazała zabić innych. To prawda, że nienawidzi Awatarów. Ale jej sprawa jest słuszna. Poświęciła życie walce o to, by żadna matka nie musiała już patrzeć, jak jej dziecko wysysają na kryształach. Nie powinieneś jej nienawidzić, Raelu. Ona zasługuje na podziw i szacunek. A jeśli chodzi o niepowodzenia, które cię spotykają… czy wydawało ci się, że wszystkie wojny zakończą się łatwym zwycięstwem? Jesteś kwestorem generalnym. Znajdziesz sposób na pokonanie wroga. Tego od ciebie oczekuję. A teraz się odwróć.

Przetoczył się na plecy. Mirani rozwiązała sznurówki sukni i pozwoliła jej opaść na trawę. Potem wdrapała się na stół i dosiadła Raela.

Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po ramionach.

– Jak to możliwe, że stałaś się taka twarda? – zapytał.

– Poślubiłam żołnierza – odparła. I pocałowała go.


– Ryzyko jest zbyt wielkie – oświadczył Talabanowi kwestor Ro. Sofarita siedziała bez słowa na trawie, najwyraźniej zatopiona w myślach. W powietrzu unosiła się intensywna woń jaśminu. Wszyscy troje wygrzewali się w promieniach popołudniowego słońca. Ro nie był zadowolony, gdy zjawił się rosły oficer. Zauważył ze skrywaną trwogą że Sofarita rozpromieniła się na jego widok.

– Uważam, że to nasza jedyna nadzieja, kwestorze – sprzeciwił się Talaban.

Sofarita uniosła wzrok.

– Powiedz mi jeszcze raz, czego się dowiedziałeś od garbusa. Ze wszystkimi szczegółami.

Talaban uśmiechnął się.

– Mógłbym ci opowiedzieć całe jego życie, pani, ale to niewiele by nam dało. Istotny jest fakt, że Kryształowa Królowa wcale nie zamierzała przenosić części swego kontynentu do naszego świata. Planowała najpierw stworzyć barierę, która zatrzymałaby morskie fale, a następnie przesunąć swe miasta w jakąś spokojniejszą okolicę planety. W rzeczywistości jednak otworzyła bramę między światami. Nie miałoby to większego znaczenia, gdyby nie fakt, że nie zamknęła tej bramy. Działają tu potężne siły, które próbują przyciągnąć jej kraj z powrotem na dawne miejsce. Zużywa mnóstwo mocy tylko na to, by utrzymać tu swój kontynent. Dlatego właśnie potrzebuje tak wielu ofiar. I dlatego boi się ciebie, pani. Możesz odebrać jej część mocy. Ale nie z tego miejsca. Rael mówił mi, że nie odważy się już zabierać ze sobą kryształów na spotkanie z tobą. Zostawia je w Sali Obrad. Nawet tam twoja moc wysysa ich energię, ale w mniejszym stopniu. Jestem przekonany, że jeśli wyruszymy na zachód i zbliżymy się do państwa Kryształowej Królowej, będziesz w stanie ją osłabić. Być może wówczas Almekowie zostaną ściągnięci z powrotem przez bramę.

– Tylko ci, którzy przebywają na tamtym kontynencie – zauważyła Sofarita nieobecnym głosem.

– Uważasz, że się mylę, pani?

– Nie. Nie mylisz się, tylko za bardzo wybiegasz myślą naprzód. Moje moce są jeszcze zbyt słabe, bym mogła zaatakować ją bezpośrednio. Najpierw muszę pomóc Raelowi w zniszczeniu armii najeźdźców. Dopiero później będziemy mogli pomyśleć o zaatakowaniu zachodu. Masz piękny ogród, Ro.

– Dziękuję – odparł kwestor. – Nie może się równać z ogrodem Viruka, ale daje mi wiele radości. Lubię patrzeć, jak…

– Odeszła – przerwała mu nagle Sofarita. – Almeia nas obserwowała. Patrzyła i słuchała. Wkrótce wróci. Nie mamy zbyt wiele czasu na zaplanowanie podróży.

– A więc uważasz, że mam rację? – zapytał Talaban.

– Tak, nie ma innego wyjścia. Ale gdy tylko wypłyniemy, będzie wiedziała, co planujemy. Czeka nas wiele niebezpieczeństw.

– Nie jest wszechwiedząca – nie ustępował Ro. – Zaskoczył ją słoneczny ogień, zatopienie jej okrętów i zjawienie się Węża, który uratował Pagaru. Nie udało się jej też wciągnąć Talabana w zasadzkę w wąwozie.

Wie o wszystkim – zapewniła Sofarita – ale ogranicza ją to, że to inni muszą wykonywać jej rozkazy. Co innego poinformować dowódcę, że przez wąwóz spróbuje przejść oddział nieprzyjaciela, a co innego pokierować przebiegiem bitwy, która nastąpi. Jej wódz, Cas-Coatl, porozumiewa się z nią za pomocą kryształów, które nosi za pasem. Zawiadomiła go, że mały oddział spróbuje przejść przez wąwóz Gen-el. Wysłał dwóch swoich kapitanów, żeby was zatrzymali. Ale ci kapitanowie nie mieli żadnej łączności z Almeią. Powiedziała też Cas-Coatlowi o słonecznym ogniu, ale on był przekonany, że zdoła go zniszczyć przed przybyciem Węża. Pomylił się. Zaufajcie mi. Ona wie o każdej naszej słabości. Ale wykonanie jej rozkazów wymaga czasu i to jest naszą siłą. Popłyniemy na zachód. Wybiorę miejsce, w którym wylądujemy, i nie zdradzę go nikomu aż do chwili, gdy będziemy prawie na miejscu.

– Popłynę z tobą, Sofarito – zaproponował Ro.

– Nie jesteś wojownikiem, przyjacielu. Co miałbyś tam robić?

– Mam inne talenty – odparł niski mężczyzna. – Będziesz ich potrzebowała.

– Niech i tak będzie. Wypływamy o północy.


Viruk siedział w otwartej dorożce. Obejmował ramiona niskiego garncarza.

– Tam jest Wielka Biblioteka – poinformował go. Sadau nigdy w życiu nie widział takiego budynku. Myślał, że królewski pałac w Moraku jest imponujący, ale w porównaniu z tym gmachem przypominał on zwykłą lepiankę. Biblioteka była ogromna. Dwa wysokie na trzydzieści stóp posągi podtrzymywały kolosalny kamień nadproża nad wejściem. Na tym kamieniu umieszczono kolejną statuę, przedstawiającą siedzącego mężczyznę z rozpostartymi ramionami.

– Kim jest ten siedzący król? – zapytał garncarz.

– To czwarty Pierwszy Awatar – wyjaśnił Viruk. – A może piąty. Nie pamiętam dokładnie. W tym budynku jest ponad trzysta pokojów.

Przed wejściem czekał szereg powozów. Dziesiątki służących wnosiło do środka skrzynie.

– Co oni robią? – zainteresował się Sadau. – Wnoszą tam skarby?

– Swego rodzaju – odparł Viruk. – To najsolidniejszy budynek w Egaru. Przeniesiono do niego żony i dzieci Awatarów. A teraz, czy chciałbyś zobaczyć coś szczególnego?

– Szczególnego? – powtórzył garncarz. – Ale to nie ma nic wspólnego z zabijaniem, prawda?

Viruk poklepał go z uśmiechem po plecach.

– A skąd ci to przyszło na myśl?

– Nie dostarczyłem tej głowy. Uciekłem i ukryłem się.

– Uważasz, że twoja śmierć jest dla mnie aż tak ważna, że zapłaciłbym za dorożkę, żeby zawieźć cię na miejsce kaźni? Daj spokój, garncarzu. Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to już dawno.

– Dziękuję, panie – rzekł Sadau, przypominając sobie, jak zareagował Viruk, gdy wędrowcy spotkali Boru. Awatar uśmiechnął się do niego, a potem wyciągnął sztylet, wskoczył na wóz, złapał starego mężczyznę za włosy i odciągnął jego głowę do tyłu. Sztylet zawisł nad gardłem Boru, ale w tej samej chwili zabrzmiał głos króla: – Nie zabijaj go, Viruku! To mój człowiek!

Awatar znieruchomiał na moment, a potem schował nóż, usiadł obok Boru i objął ręką jego ramiona. Prawie tak samo, jak teraz robił to z Sadau.

– Cieszę się, że znowu cię widzę, Boru – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Co u ciebie słychać?

Sadau zadrżał na to wspomnienie. Awatar był szaleńcem, a on teraz jechał z nim i tylko bogowie wiedzieli dokąd.

Dorożka jeszcze przez pewien czas toczyła się szeroką aleją a potem skręciła w wysadzaną drzewami drogę prowadzącą ku lesistemu wzgórzu. Było tu niewiele domów, ale wszystkie wyglądały naprawdę imponująco. Zgodnie z oczekiwaniami Sadau, dom Viruka okazał się najwspanialszy ze wszystkich.

Zatrzymali się przed wyłożonym marmurowymi płytami wejściem. Viruk wysiadł i zapłacił dorożkarzowi, a potem poprowadził garncarza na zaplecze domu i otworzył przed nim furtkę do ogrodu.

– Spójrz!

Sadau ujrzał przed sobą zdumiewająco piękny widok, ogród pełen kwiatów bezbłędnie dobranych kolorystycznie i cudownie pachnących. Rosły tu kwiaty, jakich nigdy w życiu nie widział. Zatrzymał się z rozdziawionymi ustami. To wyglądało jak wizja raju.

– I jak? – zapytał Viruk.

– Nawet w niebie z pewnością nie jest tak pięknie – wyszeptał Sadau. Ignorując Awatara, wyszedł na wykładaną kamieniami ścieżkę. Szerokie schody prowadziły do skalnego ogrodu. Po obu ich stronach stały wielkie donice z terakoty, pełne kwiatów.

Viruk dogonił gościa.

– To jest mój świat – oznajmił. Jego głos zmienił barwę. Sadau obrzucił go dociekliwym spojrzeniem. Zniknęła otaczająca Awatara aura groźby. Nawet jego szare oczy miały teraz łagodniejszy wyraz.

Na ścieżce pojawił się służący, mężczyzna w średnim wieku. Na ramieniu niósł worek ze słomy, wypełniony chwastami. Uśmiechnął się na widok Viruka.

– Kaczeńce świetnie się przyjęły, panie – poinformował go. – Musisz je zobaczyć. Wyglądają naprawdę pięknie.

Viruk i służący oddalili się, zostawiając Sadau na ścieżce.

Garncarz zsunął buty i zaczął przechadzać się po skalnym ogrodzie. Ziemia była tu cudownie wilgotna. Po chwili dotarł do strumyka. Usiadł na trawie i zanurzył nogi w wodzie. Po raz pierwszy od wielu dni zaznał spokoju. Wyciągnął się na brzegu i zamknął oczy.

Kiedy się obudził, zapadał już zmrok. Sadau usiadł i potarł powieki. Potem wstał, włożył buty i ruszył w stronę domu. Zobaczył go sługa – wysoki, chudy mężczyzna o długim nosie i małych bystrych oczkach.

– W czym mogę ci pomóc? – zapytał sztywno, spoglądając z niesmakiem na brudne łachy Sadau.

– Pan Viruk chciał mi pokazać swój ogród – wyjaśnił garncarz. – Podróżowaliśmy razem – dodał. Nie zrobiło to wrażenia na słudze. – Uratowaliśmy króla.

– A jakiego?

– Króla Ammona. Przyprowadziliśmy go do Egaru. Pan Viruk obwoził mnie po mieście w dorożce. Widziałem bibliotekę.

– No cóż, mój panie. Pan Viruk udał się do Sali Obrad i nic nie wspominał o tym, że ma gościa.

– Pewnie o mnie zapomniał – zaniepokoił się Sadau.

– Gdzie się zatrzymałeś? Wezwę dla ciebie dorożkę.

– Nie mam pojęcia. Czekałem długie godziny pod Salą Obrad. Potem pan Viruk przywiózł mnie tutaj.

W tej właśnie chwili pojawił się ogrodnik.

– Ach, tu jesteś – rzekł. – Szukałem cię. Nazywam się Kale – dodał, wyciągając wielką dłoń.

– Sadau – przedstawił się garncarz.

– Pan Viruk powiedział, że masz się zatrzymać na noc u mnie. Mam mały domek jakąś milę stąd.

Sadau chciał coś powiedzieć, lecz nagle się zawahał.

– O co chodzi? – zapytał Kale.

– Hm… nic nie jadłem od dwóch dni. Czy masz w domu coś do jedzenia?

Ogrodnik zachichotał.

– Pan Viruk jest wspaniałym dżentelmenem, ale rzadko przyjmuje gości. – Kale zerknął na sługę. – Daj nam resztę pasztetu, trochę chleba i solonego masła – zażądał. – Zjemy w ogrodzie. Przynieś też jakieś lampy.

Ku zaskoczeniu Sadau, sługa pokłonił się i odszedł.

– Musisz być bardzo ważny – zauważył. – Myślałem, że na mnie napluje.

– Jestem tylko ogrodnikiem – odparł z uśmiechem Kale. – Ale ogrodnikiem pana Viruka. Uwierz mi, to prawie, jakbym był królem.

Pierwsza almecka armia dotarła pod mury Pagaru tuż przed zmierzchem. Rael odebrał wiadomość przekazaną przez błyski lamp na wschodniej wieży strażniczej, po drugiej stronie zatoki.

– Cztery tysiące ludzi – rzekł jego adiutant, Cation, odczytując światła. – Ale nie widzą wież oblężniczych ani innych machin. Rozbili obóz tuż poza zasięgiem łuków zhi. – Na południowym brzegu rzeki nie dostrzeżono jeszcze żadnych oznak obecności nieprzyjaciela. – Idzie tu pani Mejana, kwestorze – dodał Cation.

Rael odwrócił się i przywitał Vagarkę płytkim ukłonem. Włożyła gruby płaszcz, by osłonić się przed wieczornym wiatrem. Wydawała się starsza i bardziej znużona niż jeszcze niedawno.

– Otrzymałam list od ciebie – oznajmiła.

– Lepiej o tym nie mów, z powodów, o których pisałem.

Skinęła głową.

– Mamy w tej dzielnicy dwa tysiące ludzi z pospolitego ruszenia – poinformowała go. – Wyznaczyłam gońców dla każdego dwustujardowego odcinka murów. Jeśli twoi oficerowie będą potrzebowali posiłków, gońcy je przyprowadzą.

– Wykonałaś dobrą robotę, Mejano. Muszę cię za to pochwalić – powiedział Rael nieobecnym głosem. Znowu wpatrzył się w niskie wzgórza.

Mejana oparła się o blanki i zamknęła oczy ze zmęczenia. Po raz pierwszy Rael zobaczył w niej nie wodza krwiożerczych pajistów, ale kobietę, znużoną i pogrążoną w żałobie, która robiła, co tylko w jej mocy, by poradzić sobie w niewiarygodnie trudnej sytuacji. Wyjął z woreczka kryształ i przysunął go do niej. Otworzyła oczy i odsunęła się.

– Nie chcę waszej przeklętej magii! – warknęła.

Rael westchnął.

– Rozumiem to. Ale w najbliższych godzinach i dniach będziesz potrzebowała pełnej przytomności umysłu, pani.

Może i tak, Raelu. Ale spróbuję sobie poradzić z tym słabym, obolałym ciałem. To moje ciało. Jego siła należy do mnie i jego słabość również. Wyłącznie do mnie. Ale dziękuję ci za tę propozycję i mam nadzieję, że wybaczysz mi ostry ton. Zaskoczyły go te słowa. Pochylił się i położył dłoń na jej ramieniu.

– Być może nadchodzące wydarzenia przywrócą ci wigor. Niemniej jednak sugeruję, byś wróciła do domu i przespała się parę godzin. Nawet gdy nieprzyjaciel dotrze do murów, będzie potrzebował czasu, by rozwinąć szyki i przygotować broń. Wyślę po ciebie gońca.

– Nie – sprzeciwiła się. – Już czuję się trochę lepiej. Czy masz coś przeciwko temu, żebym tu zaczekała?

– Absolutnie nic.

Odwrócił się od niej i schował kryształ z powrotem do woreczka. Spojrzał w oczy Cationowi i zorientował się, że oficer wyczuł emanacje towarzyszące użyciu kryształu. Rael uśmiechnął się do niego. W Pagaru znowu rozbłysły sygnały świetlne. Raelowi umknęła pierwsza część wiadomości, ale po paru chwilach ją powtórzono. Ze swego punktu obserwacyjnego położonego po drugiej stronie ujścia obrońcy Pagaru widzieli maszerującą na Egaru armię.

– Wiele wozów – mówił Cation. – Osadzone z brązu? Co to znaczy?

– Machiny z brązu osadzone na wozach – wyjaśnił Rael. – Odpowiedz mu. Zapytaj, ile ich widzi.

Cation oddalił się. Mejana dotknęła ramienia Raela i wskazała na wschód. Na horyzoncie pojawiła się pierwsza linia maszerujących żołnierzy. Vagarka powiodła wzrokiem wzdłuż muru, a potem zerknęła z powrotem na kwestora generalnego.

– Nie zdołasz obronić dwóch mil muru z dwoma tysiącami ludzi.

– Nie zdołam – zgodził się. – Ale całego muru nie zburzą. Najzacieklejsze walki będą się toczyły tam, gdzie zrobią wyłom.

Rael usłyszał za plecami jakiś ruch. Odwrócił się i zobaczył Caprishana, który wgramolił się na mury. Grubas dyszał ciężko, a twarz zalewał mu pot.

– Udało ci się dotrzeć do Anu? – zapytał Rael. Caprishan skinął głową, a potem zaczekał chwilę, żeby odzyskać dech w piersiach.

– Nie powinno nam się udać – ciągnął. – Zauważyła nas grupa Almeków. Liczna, może ze dwustu ludzi. Myślałem, że wszystkich nas zabiją. Ale wycofali się, nie próbując nas atakować. Co o tym sądzisz, Raelu? Dla mnie to nie ma sensu.

– Dla mnie również nie – zgodziła się Mejana.

– To jak najbardziej ma sens – rzucił z goryczą Rael. – Zastanówcie się nad tym, co robi Anu. Odbudowuje Białą Piramidę. Ona będzie czerpała moc ze słońca i karmiła nasze kryształy. Jak mówiła Sofarita, głód Kryształowej Królowej jest nienasycony. Potężny. Gdy już piramida będzie gotowa, Almeia zacznie wysysać jej moc.

– W takim razie musimy powstrzymać Anu – stwierdziła Mejana. – Nie możemy mu pozwolić jej ukończyć.

– Nie mógłbym powstrzymać Anu, nawet gdybym tego chciał – stwierdził Rael. – Zresztą nie możemy już dostarczać mu zapasów ani się z nim kontaktować. Dlatego zażądał drugiej skrzynki. Będzie karmił swoich robotników mocą kryształów. Jest od nas odcięty, Mejano. Możemy liczyć tylko na to, że pokonamy Almeków, zanim ukończy piramidę.

– Mam jeszcze inną wiadomość, kuzynie – oznajmił Caprishan.

– Mam nadzieję, że dobrą.

Grubas wzruszył ramionami.

– Król Błotniaków uciekł z miasta. Zażądał, żeby pożyczyć mu konia, bo chce się przejechać po parku. A potem uciekł. Czy to dobra wiadomość, czy zła?

– To nie ma już znaczenia. Jest za mało czasu, żeby zwołać plemiona. Musimy walczyć sami.

Caprishan spojrzał za mury, na maszerujących ku miastu żołnierzy. W dogasającym świetle wieczoru nie przypominali ludzi. Poruszali się w zwartym szyku i z oddali wyglądali zupełnie jak szereg mrówek. Caprishan zadrżał. Nie lubił myśleć o owadach, bo wywoływało to swędzenie.

– To dobrze wyszkoleni żołnierze – zauważył. – Popatrz, jak się poruszają. Idealna dyscyplina.

Za plecami obrońców słońce zanurzało się już w krwawoczerwonym morzu.

A Wąż Siedem znikał za horyzontem.


Methras nalegał, by Talaban został w swej dawnej kajucie i Awatar zgodził się z wdzięcznością. Stał teraz na małym pokładzie przy kapitańskiej kajucie i spoglądał na wieże Egaru skąpane w blasku zachodzącego słońca. Gdy miasto zniknęło w dali, poczuł dreszcz, złowrogie wrażenie, że widział je po raz ostatni. Nie potrafił się od niego uwolnić. Talaban miał niewielu przyjaciół wśród Awatarów, ale to nie znaczy, że ich nie lubił. Niektórych z nich znał od blisko dwustu lat, szanował ich albo podziwiał. A co najważniejsze, byli jego rodziną. Niemal wszyscy Awatarowie, którzy przeżyli zagładę świata, byli ze sobą spokrewnieni.

A teraz zostawił ich własnemu losowi.

Nie miało znaczenia, że jego misja miała przynieść im ratunek. W tej chwili czuł się jak dezerter.

– Ale nim nie jesteś – powiedziała Sofarita. Talaban odwrócił się powoli. Stała na pokładzie, trzymając w smukłej dłoni puchar wypełniony wodą. Jej piękne ciało spowijała błękitna szata, włosy związała w koński ogon, a jej szczupła szyja budziła radość swym widokiem.

– Mówią że nieładnie jest podsłuchiwać – zganił ją.

– Nie zawsze potrafię zapanować nad mocą – wyjaśniła. – Zwłaszcza gdy w grę wchodzą emocje bliskich mi ludzi.

– Powiedziałaś „bliskich”…?

Popatrzył na nią z uśmiechem.

– Chciałam powiedzieć „tych, którzy są blisko” – poprawiła się. Jej policzki przyozdobił rumieniec.

– Potrafisz czytać w moich myślach, więc wiesz, co do ciebie czuję. Czy ta świadomość cię niepokoi?

Tym razem to ona się uśmiechnęła.

– Nie. Czasami przyjemnie jest, gdy ktoś ma… tak wysokie mniemanie o tobie. Czego we mnie pożądasz, Talabanie? Mojego ciała? Mojego talentu? Jednego i drugiego?

Ujął jej dłoń i pocałował ją.

– Chciałbym potrafić odpowiedzieć ci na to pytanie – rzekł. – Chciałbym umieć znaleźć odpowiednie słowa. Gdy ujrzałem cię po raz pierwszy, to było tak, jakby uderzył we mnie piorun. Od tej pory zawsze jesteś w moich myślach.

Cofnęła delikatnie dłoń.

– Nie możemy zostać kochankami – powiedziała. Miał wrażenie, że słyszy w jej głosie żal. – Moje moce z dnia na dzień rosną. Obawiam się, że gdybym się z tobą kochała, przypłaciłbyś to życiem. Nie chodzi tylko o kryształy, z których czerpię moc. Zaczynam… – zająknęła się. – Nie mówmy o tym. Nie zakochaj się we mnie, Talabanie – ostrzegła go.

Parsknął śmiechem.

– Jakbym miał w tej sprawie wybór.

– Zawsze mamy wybór – odparła, odwracając się plecami do relingu. Spróbował podejść bliżej, ale uniosła dłoń i Awatar poczuł odpychającą go do tyłu siłę, mimo że dzieliło ich jeszcze kilka stóp. – Zastanów się nad tym, co robisz – poradziła mu. – Widzisz we mnie kobietę, ale ja nie jestem już prawdziwą kobietą z krwi i kości. Obracam się w kryształ. Co prawda powoli, ale to nieodwracalne. Czy miłość do Chryssy niczego cię nie nauczyła?

Wstrząsnęło nim to pytanie.

– Nie chodzi o Chryssę.

– W takim razie to bardzo dziwne, że pokochałeś dwie kobiety dotknięte przekleństwem kryształu.

Jesteś niesprawiedliwa. Kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, nic nie wiedziałem o twoim nieszczęściu. A kiedy zaręczyliśmy się z Chryssą, ona również była kobietą z krwi i kości. Nie próbuj zamącić mojego umysłu, Sofarito. Jestem przekonany, że pokochałbym cię, gdybym przyjechał do twojej wioski i zobaczył, jak pracujesz na polu. Jeżeli wątpisz w słowa, odczytaj moje myśli. Zajrzyj w serce. Czy dostrzegasz w nim jakieś niskie pobudki?

– Nie dostrzegam – przyznała. – Nie ma tam żadnych niskich pobudek, Talabanie. Jesteś dobrym człowiekiem. Ale ja nie jestem już wiejską dziewczyną. Jestem czymś znacznie więcej i nieporównanie mniej. – Skrzywiła się nagle. – Muszę trochę odpocząć.

– Boli cię?

– Trochę. To przejdzie.

Odprowadzał ją wzrokiem. Widok jej kołyszących się bioder zapierał mu dech w piersiach. Kiedy odeszła, usiadł za biurkiem. Do jego umysłu wkradł się zamęt. Czegóż by nie oddał za to, by móc ją przytulić, zsunąć tę niebieską szatę z jej białych ramion.

Usłyszał pukanie do drzwi.

– Proszę – zawołał. Do kajuty wszedł kwestor Ro.

– Przeszkadzam ci, Talabanie?

– Bynajmniej. Chcesz trochę wina?

Ro potrząsnął głową i usiadł. Wyglądał na zaniepokojonego.

– Jakie wrażenie wywarła na tobie Sofarita?

– A o co konkretnie ci chodzi?

– O jej zdrowie.

– Najwyraźniej wszystko z nią w porządku – odparł Talaban. Nagle przerwał. – Chyba trochę ją boli – dodał.

Ro skinął głową.

– Ból będzie narastał. Możemy mieć problem.

– Słucham cię uważnie.

Jej moc bierze się ze zdolności czerpania energii z kryształów. W Egaru były ich tysiące. Tu jest ich znacznie mniej. Skrzynka, łuki zhi i nasze osobiste kamienie. Rael kazał przenieść słoneczny ogień na miejskie mury. Ostrzegałem ją przed niebezpieczeństwami tej wyprawy i ona teraz próbuje powstrzymać się przed czerpaniem mocy z zasobów okrętu.

– Na czym polega problem?

– Pomyśl o Vagarach, którzy uzależniają się od narkotyków. Jeśli nie otrzymają swej dawki opiatów, stają się podekscytowani, czasami gwałtowni. Czują dojmujący głód. Niektórzy posuwali się nawet do zabójstwa, by zdobyć pieniądze na jego zaspokojenie. Sofarita cierpi już teraz, a przecież dopiero niedawno opuściliśmy miasto. Żeby przepłynąć ocean, potrzeba trzech tygodni. Jeśli nie zdoła zapanować nad głodem, wyssie całą energię z okrętu. Albo gorzej.

– Co mogłoby być gorsze, Ro?

Kwestor pociągnął się za brodę.

– Karmimy kryształy ludzkim życiem. One tylko magazynują energię. Jeśli Sofarita popadnie w desperację, może wyssać nas wszystkich.

– Nie zrobiłaby tego – sprzeciwił się Talaban. – To dobra kobieta.

– Może nie być w stanie nad tym zapanować.

– Co więc sugerujesz?

– Jak szybko możemy płynąć?

Talaban zastanowił się nad tym pytaniem.

– Już rozwinęliśmy znaczną prędkość. Żaglowcom pokonanie takiego dystansu zajęłoby dwa miesiące. – Przerwał. – Jednakże, jeśli nie będziemy się przejmować oszczędnością mocy i nie natrafimy na niespodziewane sztormy, możemy dotrzeć na miejsce w dwadzieścia dni. Wiążą się z tym jednak pewne niebezpieczeństwa, Ro. Jeśli mknąc z taką prędkością, uderzymy w wieloryba albo w rafę, okręt może ulec poważnym uszkodzeniom.

– Dwadzieścia dni to za długo – stwierdził Ro. – Głód zawładnie Sofarita dużo wcześniej.

– Ile więc mamy czasu? – zapytał Talaban.

– Może ze trzy dni.

Загрузка...